Apteka w getcie krakowskim - Tadeusz Pankiewicz - ebook + książka

Apteka w getcie krakowskim ebook

Tadeusz Pankiewicz

4,4

Opis

Historia krakowskiego getta opowiedziana przez polskiego aptekarza.

Tadeusz Pankiewicz z okien swojej apteki, znajdującej się w sercu krakowskiego getta, widział rozgrywającą się tragedię. Zagłada Żydów pochłonęła życie jego przyjaciół i sąsiadów. Spisując wiernie dzieje getta, udało mu się uratować ich przed zapomnieniem.

Apteka „Pod Orłem” była jedyną, która funkcjonowała w utworzonym w 1941 roku getcie, a Pankiewicz był jedynym Polakiem z prawem stałego przebywania w nim. W tym miejscu nie tylko sprzedawano leki – szybko zaczęło ono pełnić rolę azylu i punktu kontaktowego dwu światów: zamkniętej w getcie społeczności żydowskiej i ludzi poza jego murami, cieszących się okupacyjną, ale jednak swobodą. Tu można było przeczytać ostatnie wiadomości z frontu, zapoznać się z treścią prasy podziemnej, a nawet znaleźć schronienie podczas nocnych aresztowań. Tu również zostawiano listy i paczki dla osób mieszkających po stronie aryjskiej, jak również odbierano od nich wiadomości i przesyłki.

Książkę Tadeusza Pankiewicza, bezcenne i wzruszające świadectwo tamtych dni, opublikowano po raz pierwszy w 1947 roku. Nieliczni mieszkańcy getta, którzy zdołali przeżyć opisywany przez aptekarza okrutny czas wojny, zachowali do dziś we wdzięcznej pamięci aptekę „Pod Orłem” i jej właściciela.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 277

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (48 ocen)
30
12
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
edyta19701970

Dobrze spędzony czas

Tadeusz Pankiewicz pracował i mieszkał przez dwa i pół roku w getcie i przeżył wszystkie etapy jego istnienia: od zamknięcia bram i pierwszych szykan, poprzez wysiedlenia, coraz groźniejsze i okrutniej przeprowadzane, aż po zupełną likwidację. W ciągu tego czasu apteka „Pod Orłem” pełniła - oprócz normalnych swych funkcji, które z czasem coraz bardziej się kurczyły - rolę azylu i punktu kontaktowego dwu światów: zamkniętej w murach ludności żydowskiej i „wolnej”, żyjącej poza nimi; jej personel zaś stał się łącznikiem między tymi dwoma światami. Tu można było przeczytać ostatnie wiadomości z frontu, zapoznać się z treścią prasy podziemnej, znaleźć schronienie podczas nocnych aresztowań. Tu zostawiano listy i paczki dla osób mieszkających po stronie aryjskiej jak również odbierano od nich wiadomości i przesyłki. Ci nieliczni mieszkańcy getta, którzy zdołali przeżyć okrutny czas wojny, zachowali do dziś we wdzięcznej pamięci aptekę „Pod Orłem” i jej właściciela.
11
Marcelino11

Nie oderwiesz się od lektury

niesamowita, obowiązkowa pozycja.
00
AStrach

Nie oderwiesz się od lektury

Żadne słowa nie wyrażą sensu działania Pana Tadeusza. Po prostu działał i był sobą.
00

Popularność




Opie­ka re­dak­cyj­na: ANI­TA KA­SPE­REK, SE­BA­STIAN BREJ­NAK
Re­dak­cja: BAR­BA­RA GÓR­SKA
Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wych: MA­REK PA­WŁOW­SKI
Re­dak­tor tech­nicz­ny: BO­ŻE­NA KOR­BUT
© Co­py­ri­ght by He­le­na Pan­kie­wicz, Kra­ków 1995 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, Kra­ków 1995, 2003
Wy­da­nie trze­cie
Tekst opar­to na wy­da­niu: T. Pan­kie­wicz, Ap­te­ka w get­cie kra­kow­skim, Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie 1995.
ISBN 978-83-08-07815-0
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Dłu­ga 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płat­na li­nia te­le­fo­nicz­na: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Ksi­ęgar­nia in­ter­ne­to­wa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

OD AU­TO­RA

W chwi­li utwo­rze­nia „dziel­ni­cy ży­dow­skiej” sta­łem się nie­ocze­ki­wa­nie jej miesz­ka­ńcem, jako wła­ści­ciel ap­te­ki „Pod Orłem” przy pla­cu Zgo­dy 18. Ze względu na to, że w get­cie zna­la­zła się tyl­ko jed­na z czte­rech ist­nie­jących w Pod­gó­rzu ap­tek, rzecz ta uszła po­cząt­ko­wo uwa­gi władz nie­miec­kich. Pó­źniej Niem­cy sta­ra­li się usu­nąć mnie z get­ta i da­wa­li mi w za­mian jed­ną z ap­tek po­ży­dow­skich w Kra­ko­wie.

Ro­bi­łem wszyst­ko, co było w mej mocy, by de­cy­zję władz nie­miec­kich od­wlec. Po­słu­gi­wa­łem się przy tym nie­za­wod­nym spo­so­bem „ła­pów­ko­wym” w naj­roz­ma­it­szych jego od­mia­nach. Zda­wa­łem so­bie bo­wiem ja­sno spra­wę, że Niem­cy woj­nę prze­gra­ją, ap­te­kę moją w get­cie znisz­czą, a ja cu­dzą wła­sno­ść na ka­żde żąda­nie pra­wo­wi­te­go wła­ści­cie­la lub jego ro­dzi­ny będę mu­siał po woj­nie zwró­cić. Przy­pusz­cze­nia moje oka­za­ły się słusz­ne. Ap­te­ka po­dzie­li­ła­by los ka­żde­go przed­si­ębior­stwa czy miesz­ka­nia znaj­du­jące­go się w get­cie pod­czas jego li­kwi­da­cji, to zna­czy ule­gła­by zu­pe­łnej za­gła­dzie.

Zrządze­niem losu i gra­niem na zwło­kę prze­trwa­łem dwa i pół roku w tra­gicz­nym mia­stecz­ku.

Wspo­mnie­nia tych po­twor­nych i nie­za­po­mnia­nych chwil spi­sa­łem ze zro­zu­mia­łych względów już po zli­kwi­do­wa­niu dziel­ni­cy ży­dow­skiej.

Jesz­cze w cza­sie ist­nie­nia get­ta jego miesz­ka­ńcy na­ma­wia­li mnie wie­lo­krot­nie, by na­pi­sać jego kro­ni­kę, jako że by­łem je­dy­nym Po­la­kiem, któ­ry bez prze­rwy, przez cały czas ist­nie­nia „dziel­ni­cy ży­dow­skiej” i jej li­kwi­da­cji, pra­co­wał i żył mi­ędzy jej miesz­ka­ńca­mi. Na pla­cu Zgo­dy z okien dy­żur­ne­go po­ko­ju wi­dzia­łem naj­okrop­niej­sze zbrod­nie, ja­kich do­pusz­czał się oku­pant nad bez­bron­ną lud­no­ścią ży­dow­ską.

Fak­ty za­sły­sza­ne spraw­dza­łem wie­lo­krot­nie, by je pó­źniej przed­sta­wić mo­żli­wie naj­wier­niej.

Gdy pi­sa­łem te wspo­mnie­nia, cho­dzi­ło mi tyl­ko o kro­ni­kar­skie ze­sta­wie­nie wy­pad­ków i przy­po­mnie­nie na­stro­jów i uczuć, ja­kie prze­ży­wa­li­śmy w tym po­nu­rym okre­sie wszech­wła­dzy okru­cie­ństwa i obłu­dy.

PRZED­MO­WA DO II WY­DA­NIA

Trzy­dzie­ści pięć lat bez mała upły­nęło od wy­da­nia Ap­te­ki w get­cie kra­kow­skim. Często spo­ty­ka­łem się z py­ta­nia­mi, dla­cze­go nie ma wzno­wie­nia tej ksi­ążki, któ­ra tak szyb­ko ro­ze­szła się w sprze­da­ży. Otrzy­my­wa­łem też li­sty z za­gra­ni­cy w tej spra­wie. Po­ma­wia­ny przez „okre­ślo­ne” koła o sprzy­ja­nie sy­jo­ni­stom, do­zna­wa­łem przy­kro­ści ze stro­ny nie­któ­rych ro­da­ków, któ­rzy tak opacz­nie oce­nia­li moją dzia­łal­no­ść i pe­łnio­ne obo­wi­ąz­ki w okre­sie kosz­mar­nych dni i nocy oku­pa­cji hi­tle­row­skiej.

Przy­ja­cie­le moi na­ma­wia­li mnie często, abym opu­bli­ko­wał ca­ło­ść mo­ich wspo­mnień z okre­su pra­cy w ap­te­ce „Pod Orłem”. Pierw­sze wy­da­nie uka­za­ło się bo­wiem z ró­żnych względów w sta­nie okro­jo­nym, nie­pe­łnym. Obec­ne, roz­sze­rzo­ne, nie jest iden­tycz­ne z pierw­szym. Obej­mu­je ca­ło­ść pierw­sze­go wy­da­nia wraz z licz­ny­mi uzu­pe­łnie­nia­mi oraz kil­ka no­wych frag­men­tów, któ­re te­raz do­pi­sa­łem.

Dzi­siaj, z per­spek­ty­wy hi­sto­rycz­nej tylu lat, gdy prze­glądam po­żó­łkłe już kar­ty mo­je­go ręko­pi­su, odży­wa­ją z rów­ną jak wte­dy siłą zda­rze­nia, sce­ny i spra­wy, wi­dzę jak żywe wszyst­kie po­sta­cie, któ­re prze­wi­nęły się przez ap­te­kę. Ileż z nich już nie żyje, ilu oca­lo­nych roz­pro­szy­ło się po świe­cie?

Ko­rzy­sta­jąc z licz­nych za­pro­szeń, wy­je­żdża­łem do wie­lu kra­jów. W 1957 roku ba­wi­łem przez trzy mie­si­ące w Izra­elu. W 1965 roku zo­sta­łem za­pro­szo­ny do No­we­go Jor­ku. Uczest­ni­czy­łem tam w wie­lu spo­tka­niach urządza­nych przez pol­skich Ży­dów. Kon­fron­to­wa­łem ich prze­ży­cia i re­la­cje z mo­imi wspo­mnie­nia­mi.

Z daw­ny­mi zna­jo­my­mi z get­ta spo­ty­ka­łem się ta­kże na ró­żnych pro­ce­sach prze­stęp­ców wo­jen­nych w RFN, wy­stępu­jąc tam, po­dob­nie jak i ci zna­jo­mi, w cha­rak­te­rze świad­ka.

Moje wspo­mnie­nia nie mają am­bi­cji pra­cy hi­sto­rycz­nej, cho­ciaż mogą sta­no­wić przy­czy­nek do dzie­jów oku­pa­cji, mar­ty­ro­lo­gii Po­la­ków i Ży­dów. Są re­la­cją wia­ry­god­ną, praw­dzi­wą, pi­sa­ną na go­rąco, bez­po­śred­nio po za­ko­ńcze­niu dzia­łań wo­jen­nych, kie­dy jesz­cze w świe­żej pa­mi­ęci mia­łem wszyst­kie wy­da­rze­nia, spra­wy i oso­by. Ko­rzy­sta­łem ta­kże z lu­źnych no­ta­tek ro­bio­nych w cza­sie oku­pa­cji.

We wspo­mnie­niach pra­gnąłem rów­nież upa­mi­ęt­nić czas, któ­ry w get­cie kra­kow­skim był kosz­ma­rem Ży­dów, a ta­kże moim i wspó­łpra­cu­jących ze mną osób, po­ma­ga­jących w mia­rę mo­żli­wo­ści, a nie­raz ra­tu­jących ży­cie ska­za­nym na za­gła­dę.

Kli­mat get­ta miał w so­bie coś tak oso­bli­we­go, nie­zwy­kłe­go, że nie spo­sób opi­sać, jak i co na­praw­dę czu­li i my­śle­li lu­dzie, lu­dzie-cie­nie, któ­rzy prze­by­wa­li w tym „in­fer­no”. Ap­te­ka w get­cie może, moim zda­niem, rzu­cić do­dat­ko­we świa­tło na me­cha­nizm po­staw i za­cho­wań czło­wie­ka w za­gro­że­niu, stra­chu i w chwi­li za­gła­dy, jak rów­nież po­staw tych, któ­rzy byli spraw­ca­mi nie­szczęść, może stać się przy­czyn­kiem do po­zna­nia psy­cho­lo­gii zbrod­nia­rza i jego ofia­ry.

Nie ku­si­łem się w re­la­cjach o pa­mi­ęt­ni­kar­skie ko­men­to­wa­nie mo­ich prze­żyć, nie si­li­łem się na da­nie cho­ćby pró­by syn­te­zy, sta­ra­łem się naj­wier­niej, może nie­kie­dy na­iw­nie, opi­sać to, co sam wi­dzia­łem. Stąd pew­na dy­gre­syj­no­ść.

Wy­da­nie obec­ne jest nie tyl­ko roz­sze­rzo­ne, ale ta­kże wzbo­ga­co­ne fo­to­gra­ma­mi, któ­re są rów­nież wy­mow­nym do­ku­men­tem cza­su.

Dzi­ęku­ję moim przy­ja­cio­łom za ini­cja­ty­wę i pod­jęcie sta­rań zwi­ąza­nych z wy­da­niem tej pra­cy, a zwłasz­cza kol. mgr. Fry­de­ry­ko­wi Ne­de­li i kol. dr. Jó­ze­fo­wi Wro­ńskie­mu.

[1982]

ROZ­DZIAŁ II

JESZ­CZE SPO­KÓJ... – PIERW­SZE WY­SIE­DLE­NIE – KON­FI­DEN­CI NIE­MIEC­CY – WY­SIE­DLE­NIA 2–4 CZERW­CA 1942 ROKU

.

Wśród ci­ągłej pra­cy w ap­te­ce, któ­ra przez okres bli­sko dwu lat pe­łni­ła bez prze­rwy dy­żur dzien­ny i noc­ny, w to­wa­rzy­stwie bli­ższych czy dal­szych na­szych przy­ja­ciół i zna­jo­mych bie­gł szyb­ko czas. Uczest­ni­czy­li­śmy wraz z miesz­ka­ńca­mi get­ta we wszyst­kich ich bó­lach i tro­skach, żywo in­te­re­so­wa­li­śmy się ka­żdym roz­po­rządze­niem oku­pan­ta czy też władz miej­sco­wych ty­czącym get­ta i jego lud­no­ści. Po ka­żdym do­nio­ślej­szym wy­da­rze­niu, po ka­żdej ak­cji wy­sie­dle­ńczej pierw­sze kro­ki na­szych przy­ja­ciół i zna­jo­mych pro­wa­dzi­ły do ap­te­ki. Rzad­ko by­łem tu sam, zwłasz­cza po go­dzi­nie po­li­cyj­nej. Wie­lu lu­dzi, w oba­wie przed aresz­to­wa­niem, no­co­wa­ło u mnie. Opusz­cza­li ap­te­kę ran­kiem przez bra­mę w ofi­cy­nie. Po ak­cjach wy­sie­dle­ńczych cie­szy­li­śmy się ka­żdym, któ­ry po­zo­stał. Po­pi­ja­li­śmy na szczęście, by prze­pić płacz, by za­głu­szyć ból tych, któ­rych los do­tknął bez­po­śred­nio. Do­wia­dy­wa­li­śmy się wten­czas, kto po­sze­dł, kto jest ran­ny, kto zgi­nął, komu za­bra­no naj­bli­ższych. Tu­taj opo­wia­da­no so­bie o zrządze­niach losu, o cu­dow­nych zbie­gach oko­licz­no­ści, o szczęściu lub pe­chu ró­żnych lu­dzi. Ka­żdy z prze­jęciem opi­sy­wał swo­je pe­ry­pe­tie, wy­gła­szał swe po­glądy na wie­le spraw zwi­ąza­nych z ak­cją, na­rze­kał lub chwa­lił po­szcze­gól­nych ode­ma­nów.

Do get­ta za­cho­dzi­li cza­sa­mi ta­kże nie-Ży­dzi. Spo­śród nich na­le­ży wy­mie­nić przede wszyst­kim dr. Lu­dwi­ka Żu­row­skie­go, le­ka­rza, któ­ry, jako tzw. fi­zyk miej­ski, miał tu pra­wo wstępu. Ko­rzy­sta­jąc z tego upraw­nie­nia, przy­no­sił miesz­ka­ńcom żyw­no­ść, głów­nie tłusz­cze, i... od­mła­dzał Ży­dów. Do­star­czał bo­wiem farb do wło­sów. Sta­rzy, siwi, któ­rych uzna­wa­no za nie­przy­dat­nych do pra­cy, szcze­gól­nie na­ra­że­ni na eks­ter­mi­na­cję, sta­wa­li się dzi­ęki od­po­wied­niej ko­sme­ty­ce „ar­be­its­fähig” – zdol­ni do pra­cy. Z na­sze­go ap­tecz­ne­go la­bo­ra­to­rium wy­szło set­ki li­trów pły­nu, któ­ry usu­wał si­wi­znę, na­da­jąc wło­som nor­mal­ny ko­lor.

Mój ko­le­ga gim­na­zjal­ny, ad­wo­kat mgr Mie­czy­sław Kos­sek, któ­ry był częstym go­ściem w ap­te­ce, gdy zbie­ra­łem ma­te­ria­ły do mo­ich wspo­mnień, do­ręczył mi re­la­cję pt. „Spo­tka­nie w ap­te­ce”. Po­da­ję jej frag­ment.

„Kie­dy po raz pierw­szy, idąc do sądu w Pod­gó­rzu, zna­la­złem się w ob­rębie get­ta, ogar­nęło mnie dziw­nie przy­kre uczu­cie i nie­po­kój, ogar­nął mnie smu­tek i głębo­kie wspó­łczu­cie dla lu­dzi, któ­rzy mu­szą tak okrut­nie cier­pieć. Zo­ba­czy­łem grup­kę bla­dych i wy­chu­dzo­nych dzie­ci, ska­czących na jed­nej no­dze przy grze w kla­sy; na wi­dok ob­ce­go, może Niem­ca, prze­sta­ły się ba­wić i z nie­po­ko­jem przy­pa­try­wa­ły mi się, ocze­ku­jąc, jak się do nich od­nio­sę. Da­łem im kil­ka cu­kier­ków, któ­re mia­łem przy so­bie dla po­często­wa­nia se­kre­ta­rek w sądzie. Od­sze­dłem, bo ter­min roz­pra­wy na­glił. Gmach sądu mie­ścił się przy ul. Czar­niec­kie­go 3, na ob­sza­rze get­ta. Prze­cho­dzi­łem obok ap­te­ki «Pod Orłem». Po­nie­waż spie­szy­łem się, nie wstąpi­łem do środ­ka. Do­pie­ro po roz­pra­wie wsze­dłem tam i nie wie­rząc wła­snym oczom, zo­ba­czy­łem ko­le­gę Ta­de­usza Pan­kie­wi­cza w bia­łym far­tu­chu. Roz­ma­wia­li­śmy dłu­go.

9. Wspó­łpra­cow­ni­ce Ta­de­usza Pan­kie­wi­cza przed we­jściem do ap­te­ki.

10. Ta­de­usz Pan­kie­wicz na za­ple­czu ap­te­ki.

Od­tąd, a był to rok 1941, kil­ka razy w ty­go­dniu, ile­kroć mia­łem roz­pra­wy w sądzie, za­gląda­łem do ap­te­ki, gdzie przy­cho­dzi­li też inni ko­le­dzy, z któ­ry­mi ga­wędzi­li­śmy i po­da­wa­li­śmy so­bie wia­do­mo­ści z BBC i ga­ze­tek kon­spi­ra­cyj­nych.

Wte­dy to uzgod­ni­li­śmy, w jaki spo­sób będzie­my mo­gli uła­twiać zna­jo­mym Ży­dom wy­do­sta­wa­nie się z get­ta. Co pe­wien czas do­star­cza­łem kol. Pan­kie­wi­czo­wi dwa lub trzy we­zwa­nia do sądu cy­wil­ne­go, na pod­sta­wie któ­rych Ży­dzi byli wy­pusz­cza­ni poza ob­ręb get­ta przez straż nie­miec­ką.

We­zwa­nia te mia­ły wy­pi­sa­ne przez se­kre­tar­ki sądu, Alek­san­drę Wy­soc­ką i Mie­czy­sła­wę Ko­by­larz, praw­dzi­we sy­gna­tu­ry akt sądo­wych. Zo­sta­wa­ło tyl­ko wol­ne miej­sce na imię i na­zwi­sko we­zwa­ne­go, któ­re wy­pi­sy­wał kol. Pan­kie­wicz za­le­żnie od ak­tu­al­nej po­trze­by. W ten spo­sób wy­szło z get­ta wie­le osób”.

W dro­dze do sądu lub z sądu wstępo­wał do mnie ta­kże An­to­ni Wro­ński, na­uczy­ciel w Pod­gó­rzu. Przed woj­ną wraz z Bo­le­sła­wem Ta­szyc­kim, oj­cem zna­ne­go języ­ko­znaw­cy Wi­tol­da, nie­mal co­dzien­nie przy­cho­dził do mo­je­go ojca do ap­te­ki po le­kar­stwa zio­ło­we. Po­pu­lar­ny w Pod­gó­rzu pro­fe­sor Wro­ński, za­cno­ści czło­wiek, któ­re­go ucznio­wie na­zy­wa­li „Ko­zia Bród­ka”, przy­no­sił pa­pie­ro­sy i roz­da­wał je wi­ęźniom w aresz­cie sądo­wym, tam bo­wiem uczył bez­in­te­re­sow­nie anal­fa­be­tów. Pew­ne­go razu przy­sze­dł do mnie i wręcza­jąc mi kart­kę, po­wie­dział: „Pa­nie Ta­de­uszu, co te ło­bu­zy wy­pra­wia­ją! Nie dość, że mi z kie­sze­ni wy­kra­dli pa­pie­ro­sy, któ­re i tak dla nich były prze­zna­czo­ne, to jesz­cze so­bie żar­ty stro­ją”. Na kart­ce było na­pi­sa­ne: „Pa­nie Pro­fe­so­rze, dzi­ęku­je­my za kno­ty, pro­szę jesz­cze przy­nie­ść wód­ki, a będzie­my się le­piej uczyć”.

Od cza­su do cza­su spo­ty­ka­łem się ta­kże z sy­nem pro­fe­so­ra Wro­ńskie­go, a moim przy­ja­cie­lem, dr. Jó­ze­fem Wro­ńskim, któ­ry w Pod­gó­rzu, w tej pro­le­ta­riac­kiej dziel­ni­cy, or­ga­ni­zo­wał taj­ne kom­ple­ty gim­na­zjal­ne, bo, jak wia­do­mo, Niem­cy zli­kwi­do­wa­li wszyst­kie gim­na­zja na ob­sza­rze ca­łej Ge­ne­ral­nej Gu­ber­ni.

Ra­zem ze mną pra­co­wa­ły trzy pa­nie: mgr Ire­na Dro­ździ­kow­ska, mgr He­le­na Kry­wa­niuk, mgr Au­re­lia Da­nek-Czor­to­wa, któ­re od sa­me­go po­cząt­ku po­wsta­nia get­ta włączy­ły się w nurt nie­sie­nia po­mo­cy uwi­ęzio­nym. Do­pó­ki z get­ta mo­gli Ży­dzi wy­cho­dzić na pod­sta­wie prze­pust­ki, wie­le spraw oso­bi­stych za­ła­twia­li sami. Z chwi­lą za­mkni­ęcia get­ta, gdy usta­ły in­dy­wi­du­al­ne wy­jścia, rola trzech pań za­częła się wy­ra­źnie za­zna­czać. Za­ła­twia­ły pro­śby, roz­no­si­ły ko­re­spon­den­cję, po­śred­ni­czy­ły w ró­żnych spra­wach mi­ędzy zna­jo­my­mi Po­la­ka­mi miesz­ka­jący­mi poza ob­rębem get­ta a miesz­ka­ńca­mi dziel­ni­cy ży­dow­skiej, ro­bi­ły za­ku­py żyw­no­ścio­we, ku­po­wa­ły pre­zen­ty, ja­kie po­trzeb­ne były Ży­dom w ró­żnych ce­lach, sta­ra­ły się o leki trud­ne do na­by­cia, a często prze­my­ca­ne z Re­ichu, przy­no­si­ły ró­żne drob­ne przed­mio­ty ukry­te przez Ży­dów u Po­la­ków, gdy mu­sie­li opu­ścić dziel­ni­cę w Kra­ko­wie i za­miesz­kać w get­cie. Bar­dzo wie­lu Ży­dów bo­wiem, nie wie­dząc, jak się uło­żą wa­run­ki by­to­wa­nia w za­mkni­ętym mia­stecz­ku, czy nie zo­sta­ną pod­da­ni re­wi­zjom, cen­ne przed­mio­ty i pie­ni­ądze zo­sta­wia­ło u bli­skich im Po­la­ków na prze­cho­wa­nie. Jak się pó­źniej oka­za­ło, wie­lu uda­ło się lżej prze­trwać ci­ężkie okre­sy w get­cie i w obo­zie pła­szow­skim, a na­wet w obo­zach da­le­ko po­ło­żo­nych poza ob­rębem Kra­ko­wa, dzi­ęki temu, że do­star­cza­no im pie­ni­ądze i inne dro­bia­zgi zło­żo­ne w de­po­zy­cie poza get­tem. Po­śred­ni­czył w tym dr M. We­ichert, któ­ry stał na cze­le JUS (Ży­dow­ska Sa­mo­po­moc Spo­łecz­na) i któ­ry miał do­stęp do ró­żnych ma­łych obo­zów po­ło­żo­nych poza ob­rębem get­ta i Pła­szo­wa.

Wia­do­mo było, że nie­sie­nie ta­kiej po­mo­cy, prze­ka­za­nie gryp­su, li­stu czy kosz­tow­ne­go przed­mio­tu gro­zi­ło nie­bez­pie­cze­ństwem.

Mu­szę po­wie­dzieć bez naj­mniej­szej prze­sa­dy, że by­li­śmy bar­dzo lu­bia­ni przez wszyst­kich i że przez cały czas ist­nie­nia get­ta nie mie­li­śmy ani jed­nej scy­sji, ani jed­ne­go nie­mi­łe­go zgrzy­tu, ani jed­nej przy­kro­ści ze stro­ny jego miesz­ka­ńców. Spo­ty­ka­ły nas na ka­żdym kro­ku ozna­ki prze­sad­nej i może na­wet mało uspra­wie­dli­wio­nej wdzi­ęcz­no­ści. Dzie­si­ąt­ki li­stów z obo­zów, a po wy­zwo­le­niu z naj­roz­ma­it­szych kra­jów Eu­ro­py przy­cho­dzi­ły i przy­cho­dzą do nas i są do­wo­dem, że nici sym­pa­tii, za­dzierz­gni­ęte w okre­sie wspó­łży­cia w get­cie, po­zo­sta­ły trwa­łe.

W pierw­szych ty­go­dniach ist­nie­nia get­ta by­wa­ła ap­te­ka w nie­któ­re nie­dzie­le za­mkni­ęta (za­rządze­nie na­ka­zu­jące, by ap­te­ka była otwar­ta bez prze­rwy dzień i noc, bez względu na świ­ęta i nie­dzie­le, wy­szło w osiem mie­si­ęcy po po­wsta­niu get­ta). To po­zwa­la­ło miesz­ka­ńcom get­ta ubie­gać się o prze­pust­ki na wy­jście do in­nej ap­te­ki. Rów­nież do­pi­sek nasz na re­cep­cie, że da­ne­go le­kar­stwa nie ma, wy­star­czał w po­cząt­ko­wym okre­sie do otrzy­ma­nia po­zwo­le­nia na wy­jście z get­ta. Przy­bi­ja­li­śmy ta­kie pie­cząt­ki ka­żde­mu, kto o nie po­pro­sił.

W owe wol­ne nie­dzie­le cho­dzi­łem cza­sa­mi ze zna­jo­my­mi do ka­wiar­ni przy ul. Li­ma­now­skie­go, słyn­nej w get­cie z wy­bor­nej kawy ziar­ni­stej i do­sko­na­łych do­mo­wych cia­stek. Do­brze ja­da­ło się w re­stau­ra­cji przy ul. Lwow­skiej, tuż przy bra­mie: Fer­fel­ki z kisz­ką, ryba po ży­dow­sku, w so­bo­tę czu­lent – spe­cjal­no­ści kuch­ni get­ta. W sło­necz­ne cie­płe dni lu­dzie wy­cho­dzi­li w nie­dzie­lę i po pra­cy, by za­czerp­nąć świe­że­go po­wie­trza, by choć na mo­ment ulec złu­dze­niu wol­no­ści, na skwe­rek przy uli­cy Jó­ze­fi­ńskiej, tuż przy OD, lub na zbo­cza Krze­mio­nek, któ­rych ma­le­ńki od­ci­nek znaj­do­wał się w ob­rębie mu­rów.

Get­to prze­ży­wa­ło w tym cza­sie małą sen­sa­cję. Do­wie­dzie­li­śmy się, że jed­ne­go wie­czo­ru przy­pro­wa­dzo­no tu zna­ne­go kra­kow­skie­go oku­li­stę, dr. Ed­mun­da Ro­sen­hau­cha. Za­miesz­kał w miesz­ka­niu przy pla­cu Zgo­dy. Prze­trzy­my­wa­no go w aresz­cie do­mo­wym, pod stra­żą ode­ma­na, nie wol­no mu było ni­g­dzie wy­cho­dzić. Mó­wio­no, że ma do nie­go przy­jść jako pry­wat­ny pa­cjent ge­ne­rał SS Krüger. Do ocze­ki­wa­nej wi­zy­ty jed­nak nie do­szło. Dr Ro­sen­hauch w ta­jem­ni­czy spo­sób znik­nął z get­ta. Oka­za­ło się, że wy­je­chał do War­sza­wy i tam prze­trwał oku­pa­cję, ukry­wa­jąc się w prze­bra­niu za­kon­ni­ka w jed­nym z klasz­to­rów sto­li­cy. Uciecz­ka Ro­sen­hau­cha i jego wy­jazd do War­sza­wy mia­ły być też dzie­łem A. För­ste­ra.

W je­sie­ni 1941 roku, z po­wo­du przy­łącze­nia do Kra­ko­wa oko­licz­nych gmin, miesz­ka­jący tam Ży­dzi mu­sie­li na­tych­miast prze­nie­ść się do get­ta kra­kow­skie­go. Pa­mi­ętam jak dziś, że Sąd­ny Dzień, jed­no z naj­wi­ęk­szych świ­ąt ży­dow­skich, wy­zna­czo­ny był jako ostat­ni dzień prze­pro­wadz­ki. Si­le­nie się Niem­ców na zło­śli­wo­ści nie mia­ło gra­nic. Wie­czór owe­go dnia był wy­jąt­ko­wo zim­ny i desz­czo­wy. Dzie­si­ąt­ki lu­dzi zzi­ęb­ni­ętych, z ma­ły­mi dzie­ćmi, cze­ka­ło, grzęznąc w sto­sach pa­kun­ków i garn­ków, na po­zwo­le­nie we­jścia do get­ta, któ­re pęka­ło od miesz­ka­ńców; ob­li­cza­ło się ich na oko­ło sie­dem­na­ście ty­si­ęcy.

Ży­cie pły­nęło tu dziw­nie. Od wcze­snych go­dzin ran­nych lu­dzie gro­ma­dzi­li się przed bra­mą, szy­ku­jąc się do wy­jścia, zo­sta­wa­li nie­pra­cu­jący, cho­rzy i sta­rzy. W go­dzi­nach wie­czor­nych get­to za­lud­nia­ło się, lu­dzie sta­li lub spa­ce­ro­wa­li gru­pa­mi, roz­ma­wia­jąc, opo­wia­da­jąc i ko­men­tu­jąc naj­now­sze wia­do­mo­ści z fron­tu, ro­bi­ąc za­ku­py; re­stau­ra­cje i cu­kier­nie były pe­łne, na uli­cach kwi­tł han­del, sprze­da­wa­no pa­pie­ro­sy, ciast­ka, ka­nap­ki.

I tak co dzień – je­den dzień po­dob­ny do dru­gie­go. Lu­dzie przy­zwy­cza­ili się do no­wych wa­run­ków, za­czy­na­li na­wet wie­rzyć, że w ten spo­sób będzie mo­żna prze­trzy­mać, byle tak zo­sta­ło, by­le­by nie było go­rzej. Mi­ja­ły ty­go­dnie i mie­si­ące...

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

SPIS ILU­STRA­CJI

Fron­ty­spis: Ta­de­usz Pan­kie­wicz przed ap­te­ką (zdjęcie z okre­su oku­pa­cji).

9. Wspó­łpra­cow­ni­ce Ta­de­usza Pan­kie­wi­cza przed we­jściem do ap­te­ki – s. 67.

10. Ta­de­usz Pan­kie­wicz na za­ple­czu ap­te­ki – s. 68.