Szczęście - Magdalena Miecznicka - ebook + książka

Szczęście ebook

Miecznicka Magdalena

3,8

Opis

Rodzina od środka.

Brutalnie szczera, rewelacyjnie napisana opowieść o życiu kobiety we współczesnym świecie.

Agata to 42-letnia mieszkanka Warszawy. Ma męża, dzieci, matkę, siostrę i sekretnego kochanka. Ma też mieszkanie, a nawet dwie trzecie domu, choć należą one raczej do jej męża, który utrzymuje rodzinę. Ona zajmuje się dziećmi, praniem, sprzątaniem, a w wolnych chwilach pracą freelancerską.

Rodzina jest dla Agaty przede wszystkim źródłem frustracji, romans sprawia głównie cierpienie, a upragniona mieszczańskość stoi na glinianych nogach niepewnej sytuacji finansowej. Lata mijają, skóra wiotczeje, do menopauzy coraz bliżej, a życie, jakie sobie ułożyła, okazało się pomyłką. Rodzinny stan zawieszenia, za który Agata się obwinia, wszystkich unieszczęśliwia. Boi się jednak stracić to, co ma, i postanawia: ,,Będziemy nieszczęśliwi, ale przynajmniej tutaj, w tym domu”.

Szczęście to pełen ironii i czarnego humoru dramat psychologiczny o kobiecie, której życie układa się nie tak, jak chciała. Czy możemy stworzyć pełną ciepła i miłości relację, jeżeli wychowaliśmy się w jej braku? Jakie są możliwości ucieczki z nieszczęśliwego układu? Głęboka i prawdziwa opowieść o współczesnej rodzinie oraz jednej, konkretnej kobiecie. Trochę Karla Ovego Knausgaarda, trochę dzisiejszej Pani Bovary. Trochę smutku i sporo komedii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 377

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (25 ocen)
10
7
4
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anitana123

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, która długo rezonuje w duszy.
10
Samag7405

Nie oderwiesz się od lektury

Mądra, kompletnie nieprzewidywalna książka. Nie mogę przestać o niej myśleć.
10
Darszka89

Nie polecam

Sporo celnych uwag i spostrzeżeń życiowych, ale czytanie ten książki to droga przez mękę. Główna bohaterka w mojej ocenie jestj irytująca w stopniu uniemożliwiającym lekturę
00
Przemek1979

Dobrze spędzony czas

Mimo różnych zastrzeżeń, dość ciekawa. Niektóre sceny świetnie napisane
00
wegewa

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie napisana!
00

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: EWE­LINA KO­RO­STYŃ­SKA
Re­dak­cja: SE­BA­STIAN BREJ­NAK
Ko­rekta: ANNA DO­BOSZ, MA­RIA ROLA, JO­LANTA STAL, KRY­STYNA ZA­LE­SKA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: UR­SZULA GI­REŃ
Na okładce wy­ko­rzy­stano frag­ment fo­to­gra­fii po­cho­dzą­cej z za­so­bów Fre­epik / © ma­gic­lan­tern 13
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Mag­da­lena Miecz­nicka © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07846-4
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1.

Nie­na­wi­dzę tego roz­mam­ła­nego, słod­kiego świata ro­dzin z dziećmi, po­wie­dzia­łam. Tego prze­sło­dze­nia, tych wszyst­kich wyż­szo­ścio­wych opo­wia­dań, że kaszka ja­glana jest zdrow­sza od owsianki, która z ko­lei jest zdrow­sza od płat­ków ku­ku­ry­dzia­nych, które z ko­lei. I tak da­lej. Jakby się było za do­brym, żeby żreć płatki ku­ku­ry­dziane jak nor­malni lu­dzie. Albo płatki cze­ko­la­dowe z pian­kami. Inne dzieci ja­koś mogą jeść płatki ku­ku­ry­dziane, a na­wet cze­ko­la­dowe, tylko nie moje ą-ę dzieci, które cho­dzą na za­ję­cia z ryt­miki do „Figi z Ma­kiem”. Ryt­miki, która jest gu­stow­nie re­tro, pod­kreślmy, a nie na ża­den no­wo­bo­gacki ba­let.

Nie wiem, czy ka­sza ja­glana jest zdrow­sza od płat­ków owsia­nych, po­wie­działa moja sio­stra. Chyba cho­dzi o to, żeby raz jeść ka­szę ja­glaną, a raz płatki owsiane. A cza­sem jesz­cze płatki żyt­nie. Pa­trzyła mi po­waż­nie w oczy na znak, że nie wolno mi za­po­mi­nać o płat­kach żyt­nich. I to wszystko naj­le­piej z do­dat­kiem róż­nych zia­ren, po­wie­działa. Ale na pewno i ka­sza ja­glana, i płatki owsiane są zdrow­sze od płat­ków ku­ku­ry­dzia­nych. A z ko­lei płatki ku­ku­ry­dziane są zdrow­sze od płat­ków cze­ko­la­do­wych z pian­kami. I do­brze o tym wiesz, i sama to wdra­żasz, a mó­wisz tak tylko po to, żeby. W za­sa­dzie nie wiem po co.

O Boże, nie­na­wi­dzę ro­dzin, po­wie­dzia­łam. Je­stem jak An­dré Gide. Nie­na­wi­dzę ro­dzin.

Swo­jej też?, spy­tała moja sio­stra.

Swo­jej przede wszyst­kim, po­wie­dzia­łam.

Mia­łam na my­śli obie moje ro­dziny, nie tylko tę, którą za­ło­ży­łam, lecz także tę, z któ­rej po­cho­dzi­łam, ale nie chcia­łam ro­bić jej aż ta­kiej przy­kro­ści. Osta­tecz­nie była czę­ścią ro­dziny, tej dru­giej. Poza na­szą mamą była w za­sa­dzie jej je­dyną czę­ścią, by­łoby to więc nie­mal jak po­wie­dzieć, że jej nie­na­wi­dzę. Lu­bi­łam ro­bić przy­kro­ści mo­jej sio­strze, ale jed­nak w pew­nych gra­ni­cach.

Wzię­łam swe­ter, który wi­siał na opar­ciu mo­jego krze­sła, i za­rzu­ci­łam go na plecy. Mia­łam na so­bie już je­den swe­ter, pod nim pod­ko­szu­lek z dłu­gim rę­ka­wem, pod tym pod­ko­szu­lek na ra­miącz­kach, oba pod­ko­szulki były z H&M-u. Swe­ter był z Gapa, zro­biony z wełny me­rino, ku­piła mi go moja sio­stra, kiedy była rok temu w Lon­dy­nie.

Zimno ci?, spy­tała moja sio­stra.

Ten drugi swe­ter, który za­ło­ży­łam, roz­pi­nany, był kasz­mi­rowy, z TK Ma­xxa, też od mo­jej sio­stry. W ogóle, jakby się za­sta­no­wić, cała masa mo­ich rze­czy była od mo­jej sio­stry, tej hoj­nej i nie­wy­ma­ga­ją­cej żad­nych po­dzię­ko­wań osoby, którą była moja sio­stra.

Tro­chę, po­wie­dzia­łam. Nie uwa­żasz, że jest tu zimno?

Nie. W każ­dym ra­zie mnie nie, po­wie­działa moja sio­stra.

To­bie ni­gdy nie jest zimno. A mnie ow­szem, zwłasz­cza tu­taj, w tym domu.

My­śla­łam, że ko­chasz ten dom, po­wie­działa moja sio­stra.

Kiedy pod­krę­cam ogrze­wa­nie, Mar­cin na­tych­miast je skręca. Tak wy­gląda na­sze ży­cie, ja pod­krę­cam ogrze­wa­nie, on je skręca.

Moja sio­stra się ro­ze­śmiała i na jej twa­rzy po­ja­wiły się ślady daw­nej urody. Były jak okru­chy let­niego pej­zażu w nad­mor­skim ku­ror­cie, które po­tem pró­bu­jemy od­na­leźć w zi­mie, albo jak ka­wałki ukła­danki, które ktoś po­mie­szał, albo jak ta­fla lodu przy­pró­szona śnie­giem, po któ­rej prze­szedł czło­wiek. Prze­szło wielu lu­dzi, i jesz­cze cią­gnęli sanki. Kie­dyś moja sio­stra była taka piękna. Na­sza mama miała na ścia­nie jej zdję­cie z dnia, w któ­rym się za­rę­czyła, zro­bione po­dobno przez przy­pad­ko­wego prze­chod­nia, jak obej­muje swo­jego na­rze­czo­nego Pa­tryka, no nie­stety, i się uśmie­cha. Uśmie­cha się tak pięk­nie, z taką do­brą, nie­winną, ufną ra­do­ścią, ufną w swoją przy­szłość i w to, że lu­dzie na pewno cie­szą się ra­zem z nią. Ufną w sens ca­łej tej im­prezy. Nie wie­dzia­łam, skąd ma w so­bie taką uf­ność, któ­rej ja ni­gdy nie mia­łam. A te­raz do­ro­biła się dru­giego pod­bródka.

No to po­wiedz mu, że mar­z­niesz, po­wie­działa. Nie mo­żesz mar­z­nąć w swoim domu. Bo bę­dziesz się prze­zię­biać.

Te­raz nie je­stem prze­zię­biona, po­wie­dzia­łam szybko. Mam tro­chę dresz­cze, ale to dla­tego, że mi te­raz zimno.

Moja sio­stra spoj­rzała na mnie za­alar­mo­wana. Nie były to czasy zu­peł­nie nie­win­nych prze­zię­bień.

Mó­wię ci, nic mi nie jest, po­wie­dzia­łam. Jest mi zimno, ale mnie pra­wie za­wsze jest zimno. To­bie za­wsze jest cie­pło, a mnie za­wsze jest zimno, tak jest i tyle.

Od­wró­ciła się ode mnie z lek­kim uśmie­chem.

Wie­dzia­łam, co ten uśmiech zna­czy, zna­czył, że znowu to ro­bię, to coś, co ona o mnie wie, że ro­bię, to zna­czy epa­tuję moim czar­no­widz­twem. I nie może jej to nie roz­śmie­szyć, ale stara się nie oka­zać mi drwiny, po­nie­waż jest miłą, do­brą dziew­czyną. Z klasą. Moja sio­stra była dziew­czyną z klasą, to było chyba naj­lep­sze okre­śle­nie, z klasą, która brała się z sa­mego dna jej do­brej i szcze­rej du­szy. Te­raz to już ra­czej ko­bietą, a może na­wet babą. Babą co­raz bar­dziej osu­wa­jącą się w oty­łość.

No, tak czy ina­czej, nie mo­żesz mar­z­nąć, po­wie­działa.

Mó­wię mu to mniej wię­cej trzy razy dzien­nie, po­wie­dzia­łam.

I co on na to?

Że jak so­bie za­ży­czy­łam domu, to mu­szę się przy­zwy­czaić do chłodu.

Moja sio­stra wes­tchnęła.

A prze­cież to na­wet nie jest dom.

Nie jest dom?

Tylko dwie trze­cie domu. W za­sa­dzie na­wet mniej, bo bez ogrodu.

A są­siadka na­prawdę nie może wam po­zwo­lić ko­rzy­stać ze swo­jego?

A dla­czego by miała po­zwo­lić?

Samą mnie dzi­wiło, że je­stem w sta­nie tak z nią roz­ma­wiać, tak po pro­stu. Wszystko, co mó­wi­łam, było nie­praw­dziwe, każde słowo było nie­praw­dziwe, każdy gest też, na­wet każdy mój wy­raz twa­rzy. Wszystko coś uda­wało. Nie tylko w ten ogólny spo­sób, w jaki w na­szych roz­mo­wach z naj­bliż­szymi wszystko udaje, że zna­czy coś in­nego niż to, co na­prawdę zna­czy, czyli kim je­ste­śmy w tej re­la­cji, lecz rów­nież w szcze­gólny spo­sób wy­ni­ka­jący z mo­jej sy­tu­acji. Z ca­łej tej sy­tu­acji z To­ma­szem, która mnie prze­ra­żała. Ja­kie to było dziwne, że można tak po pro­stu sie­dzieć i mó­wić różne rze­czy, nie mó­wiąc za­ra­zem ani słowa prawdy, a mimo to, żeby brzmiało to mniej wię­cej nor­mal­nie.

Te­le­fon w tyl­nej kie­szeni mo­ich dżin­sów za­wi­bro­wał.

Czy to mo­gło być od To­ma­sza?

Nie mo­gło być od To­ma­sza, bo ni­gdy nie pi­sa­li­śmy do sie­bie ese­me­sów. Za­wsze pi­sa­li­śmy na Te­le­gra­mie, który usta­wi­li­śmy tak, żeby nie wy­sy­łał po­wia­do­mień. Trzeba było wbić ha­sło, żeby w ogóle się ujaw­nił.

A mimo to po­my­śla­łam, że może to od niego. Nie do­sta­łam wia­do­mo­ści od czte­rech dni, kiedy to wró­ci­li­śmy z Kra­kowa, czte­rech dni, z któ­rych każda mi­nuta była co­raz bar­dziej brze­mienna stra­chem i upo­ko­rze­niem. Jesz­cze chwila i uro­dzi się z nich po­twór.

Jego mil­cze­nie mu­siało coś zna­czyć, po­wta­rza­łam to so­bie, na zmianę z po­wta­rza­niem, że prze­cież z pew­no­ścią nic nie zna­czy, poza tym, że po pro­stu nie je­stem dla niego aż taka ważna i że ma inne rze­czy na gło­wie. A je­śli coś zna­czyło, to co?

Że za­mie­rzał ze­rwać?

A może po pro­stu umarł?

Nie umarł, tylko chciał ze­rwać, wie­dzia­łam.

Ale może nie, może bez sensu za­wsze spo­dzie­wa­łam się naj­gor­szego? By­łam pod tym wzglę­dem jak moja bab­cia. Ona też za­wsze spo­dzie­wała się naj­gor­szego. Moja bab­cia prze­żyła jed­nak wojnę, a w jej ra­mach pierw­szych So­wie­tów, Niem­ców, dru­gich So­wie­tów, a także wiele rze­czy przed wojną oraz po niej, i miała do­bre wy­tłu­ma­cze­nie dla swo­jego czar­no­widz­twa, w prze­ci­wień­stwie do mnie, która nie prze­ży­łam wojny.

Tak czy owak, bab­cia miała ra­cję, spo­dzie­wa­jąc się naj­gor­szego, i ja także mia­łam, bo prze­cież naj­gor­sze się zma­te­ria­li­zuje, nie było co do tego wąt­pli­wo­ści.

No to nie wiem, co masz zro­bić, po­wie­działa moja sio­stra.

Nic nie mogę zro­bić, po­wie­dzia­łam. Nie mogę się roz­wieść. Dom jest Mar­cina, zresztą i tak ma na niego kre­dyt, na moje miesz­ka­nie rów­nież jest kre­dyt, jak wiesz, we fran­kach, czyli w za­sa­dzie je­stem na­dal winna tyle, ile po­ży­czy­łam. Albo wię­cej. Pew­nie wię­cej.

No tak.

Wie­dzia­łam, co ma na końcu ję­zyka, że jej mąż Pa­tryk, ban­ko­wiec, prze­strze­gał przed kre­dy­tem we fran­kach. Ale mógł so­bie prze­strze­gać do woli, na przy­kład swo­ich bo­ga­tych ko­le­gów, mnie nie było stać na kre­dyt inny niż we fran­kach.

Ale nie po­wie­działa tego. Nie chciała spra­wiać mi przy­kro­ści.

Od kiedy uro­dzi­łam Antka, za­ra­biam to­talne gro­sze, po­wie­dzia­łam. W ra­zie roz­wodu nie mam ni­czego.

Kur­czę, po­wie­działa. A jego praca, nic ci się z niej nie na­leży?

A co niby? Pew­nie by mi pła­cił ja­kieś ali­menty na dzieci.

No tak.

A poza tym nie wy­obra­żam so­bie roz­wodu. Tych wszyst­kich śród i co dru­gich week­en­dów. Co, dzieci mia­łyby stra­cić ten dom?

No tak, po­wie­działa. To by było cięż­kie.

To by było nie­wy­obra­żalne.

Pod­wi­nęła rę­kaw, zo­ba­czy­łam bran­so­letkę, sze­roką i pła­ską, zro­bioną z za­zę­bia­ją­cych się kół. Do tego miała kol­czyki, pa­su­jące. Był to z pew­no­ścią ko­lejny ze­staw bi­żu­te­rii od mło­dej pol­skiej pro­jek­tantki czy też mniej mło­dej pol­skiej pro­jek­tantki, w każ­dym ra­zie pol­skiej pro­jek­tantki na do­robku, którą na­le­żało wes­przeć. Za­wsze ku­po­wała bi­żu­te­rię od pro­jek­tan­tek, które na­le­żało wes­przeć. Pew­nie zresztą ku­piła mi coś od niej na święta, po­my­śla­łam. W su­mie to do­brze, bi­żu­te­ria nie była naj­brzyd­sza, zwłasz­cza jak na moż­li­wo­ści mo­jej sio­stry, która miała ra­czej średni gust. Szcze­rze mó­wiąc jed­nak, by­ła­bym za­do­wo­lona na­wet z mniej gu­stow­nego pre­zentu. Szcze­rze mó­wiąc, każdy pre­zent od mo­jej sio­stry spra­wiał mi przy­jem­ność, po­nie­waż każdy był drogi, moja sio­stra była bo­wiem bo­gata, i przez to ja także czu­łam się przez chwilę, jak­bym była bo­gata, i to było za­wsze przy­jemną od­mianą.

Nie wiem, co masz zro­bić, po­wtó­rzyła.

Nie­na­wi­dzi­łam chwil, w któ­rych moja sio­stra prze­sta­wała szu­kać roz­wią­zań dla mo­ich pro­ble­mów.

Za­wsze się śmia­łam z jej roz­wią­zań i uwa­ża­łam, że są do­bre dla in­nych, dla ta­kich lu­dzi jak ona, a nie jak ja. Za­ra­zem jed­nak nie zno­si­łam, kiedy da­wała za wy­graną, po­nie­waż to zna­czyło, że nie trak­tuje mnie po­waż­nie. Jak ktoś taki jak moja sio­stra mógł nie trak­to­wać po­waż­nie ko­goś ta­kiego jak ja.

Co do ese­mesa, po­sta­no­wi­łam, że nie będę od razu spraw­dzać te­le­fonu. Dam so­bie tro­chę czasu. Nie będę ko­bietą, która ob­se­syj­nie spraw­dza te­le­fon. Prze­ciw­nie, po­sie­dzę tak jesz­cze z moją sio­strą, po­epa­tuję moją skom­pli­ko­waną oso­bo­wo­ścią i po­zwolę jej dys­kret­nie się ze mnie po­śmiać, za­ra­zem sama śmie­jąc się z niej śmie­ją­cej się ze mnie. Było to lep­sze niż roz­pa­da­nie się na ka­wałki w związku z wia­do­mo­ścią od To­ma­sza. Czy też ra­czej jej bra­kiem. Będę ko­bietą, która ma inne sprawy, może ma na­wet chwile, w któ­rych w ogóle nie pa­mięta o ist­nie­niu swo­jego ko­chanka. Mimo że nie sły­szeli się od czte­rech dni, a mieli się spo­tkać po­ju­trze, co wy­ma­ga­łoby jak naj­szyb­szego usta­le­nia kon­kret­nej go­dziny. Do któ­rego je­śli nie doj­dzie, nie doj­dzie rów­nież do spo­tka­nia. Co z ko­lei by­łoby koń­cem świata.

A więc nie wi­dzisz roz­wią­za­nia?

Masz na my­śli, poza sa­mo­bój­stwem albo ucieczką na jedną z wysp ka­ra­ib­skich?, po­wie­dzia­łam. Try­ni­dad i To­bago.

Za­czę­łam się za­sta­na­wiać, czy Try­ni­dad i To­bago to jest wy­spa ka­ra­ib­ska. Może jest, może nie jest, a w za­sa­dzie może są to dwie wy­spy ka­ra­ib­skie, Try­ni­dad oraz To­bago. Cho­lera wie. Za­pewne mu­siały to być dwie wy­spy. Ale pew­nie moja sio­stra i tak tego nie wie­działa, a na­wet je­śli wie­działa, nie była taka szybka, żeby mnie zga­sić. A może po pro­stu była zbyt do­bra, żeby mnie zga­sić.

Na wy­spę ka­ra­ib­ską?, po­wie­działa.

Pa­trzyła w bok, do góry, gdzieś po­mię­dzy moją półką z książ­kami ku­char­skimi, trzema, a szafką z przy­pra­wami i her­batą. Na jej ustach, tak kie­dyś pięk­nych, w za­sa­dzie na­dal ład­nych, choć skóra nad nimi już za­czy­nała się marsz­czyć, na­dal błą­kał się i drżał de­li­katny uśmiech, który mó­wił: uwa­żam moją sio­strę za wa­riatkę, choć pró­buję jej tego nie oka­zy­wać.

Może tam, jak owoc, doj­rzewa wia­do­mość od niego, i je­śli tro­chę po­cze­kam, ze­rwę ją piękną i do­rodną.

To je­dyne dwa sen­sowne roz­wią­za­nia, ja­kie przy­cho­dzą mi do głowy, po­wie­dzia­łam.

No tak, po­wie­działa moja sio­stra, pró­bu­jąc uspo­koić uśmiech.

Po czym wy­cią­gnę­łam te­le­fon i spoj­rza­łam na ese­mesa.

Nie, nie był to ese­mes od To­ma­sza, po­nie­waż nie mógł to być ese­mes od To­ma­sza, po­nie­waż To­masz ni­gdy nie pi­sał mi ese­me­sów. Użyt­kow­nik Bar­na­ba­143 ku­pił Twój przed­miot na Al­le­gro. Po­czu­łam, że spa­dam, i spa­da­łam chwilę, sie­dząc w tej głu­piej kuchni i pa­trząc, jak moja sio­stra bawi się pier­ścion­kiem. Był to mały, słodki, mło­dzień­czy pier­ścio­nek z cyr­ko­nią, z cza­sów stu­denc­kiej biedy, który są­sia­do­wał z kil­koma du­żymi i dro­gimi pier­ścion­kami z cza­sów bar­dziej współ­cze­snych. No­siła go jako sym­bol ich mi­ło­ści, że była to mia­no­wi­cie mi­łość nie­winna i nie­zmienna, na­wet je­śli pier­ścio­nek parę lat temu mu­siała po­więk­szyć.

Ogar­nęła mnie chęć po­wie­dze­nia jej o To­ma­szu. Przy­jem­nie by było opo­wie­dzieć jej o To­ma­szu, o tym, że od dwóch lat pro­wa­dzę po­dwójne ży­cie, zu­peł­nie jak w ja­kiejś po­wie­ści Mi­lana Kun­dery, choć oczy­wi­ście nie wia­domo, czy gdy­bym wspo­mniała o Mi­la­nie Kun­de­rze, dużo by jej to mó­wiło. Moja sio­stra nie była wielką czy­tel­niczką. Co prawda lu­biła do­sta­wać książki. W za­sa­dzie na wszyst­kie oka­zje pro­siła o książki, ale są­dzi­łam, że głów­nie po to, żeby mnie w ten spo­sób do­war­to­ścio­wać. Po­ka­zać, że nie je­stem aż ta­kim zu­peł­nie ni­kim, skoro za­wsze można się do mnie zwró­cić z prośbą o książkę. Może nie od­nio­słam suk­ce­sów za­wo­do­wych ani fi­nan­so­wych, bo po­zwo­li­łam so­bie zro­bić to, czego mia­łam ni­gdy nie zro­bić, czyli ugrzę­znąć w ro­dzi­nie, która rów­nież nie oka­zała się suk­ce­sem, ale jed­nak znam się na książ­kach. Co jed­nak nie zmie­niało faktu, że nie­mal ni­gdy tych ksią­żek nie czy­tała. Le­żały po­tem na jej krysz­ta­ło­wym sto­liku ka­wo­wym, na któ­rego rogi po­na­kle­jała gu­mowe łapki z Ikei za­bez­pie­cza­jące przed wy­bi­ciem oka przez dzieci, i ca­łymi mie­sią­cami za­kładka tkwiła w nich po­mię­dzy tymi sa­mymi stro­nami. Czter­na­stą i pięt­na­stą.

Jak przy­jem­nie by jej było te­raz po­wie­dzieć, słu­chaj, Magda, nie mó­wi­łam ci tego, ale mam ko­chanka, spo­ty­kamy się w miesz­ka­niu, które spe­cjal­nie do tego wy­na­jął za praw­dziwe pie­nią­dze, i tam od­da­jemy się kil­ku­go­dzin­nym se­sjom mi­ło­snym. Po czym mo­gła­bym na­wet przejść do opo­wie­dze­nia jej paru szcze­gó­łów, co ra­zem ro­bimy, co on mi robi, jak mnie do­tyka, tak jak nikt mnie ni­gdy nie do­ty­kał, a w każ­dym ra­zie nikt od bar­dzo dawna, no bo i kto by to miał być. Jak mnie pra­gnie, drżą­cymi rę­kami roz­pina mi su­kienkę, którą spe­cjal­nie za­kła­dam na tę oka­zję, czego jed­nak nikt nie za­uważa, bo ni­kogo to nie ob­cho­dzi. Jak nie ma i ni­gdy nie było w moim ży­ciu żad­nej chwili, która mo­głaby się rów­nać z tymi chwi­lami. W każ­dym ra­zie ak­tu­al­nie żad­nej nie pa­mię­tam. Przy­jem­nie by było opo­wie­dzieć jej o bólu tę­sk­noty, jak ten ból mie­sza się z bó­lem tkwie­nia w nie­szczę­śli­wym związku, i te­raz całe moje dnie od rana do nocy są mie­szanką bólu z tkwie­nia w nie­szczę­śli­wym związku i bólu tę­sk­noty. I na tym po­nu­rym oce­anie jak małe zie­lone wy­sepki po­ja­wiają się chwile szczę­ścia, kiedy je­stem z nim. Ale one też w za­sa­dzie skła­dają się głów­nie z bólu, po­nie­waż za­warta jest w nich za­po­wiedź roz­łąki.

Miło by było jej rów­nież po­wie­dzieć, kim jest mój ko­cha­nek, że jest pra­wi­co­wym pu­bli­cy­stą. Moja sio­stra była ne­ga­tyw­nie na­sta­wiona do pra­wi­co­wych pu­bli­cy­stów. Na­wet nie tylko zwy­kłym pra­wi­co­wym pu­bli­cy­stą, ale wręcz pra­wi­co­wym sie­pa­czem. Jed­nym z naj­groź­niej­szych, bo cza­sem na­wet za­baw­nym. Choć może z tą za­baw­no­ścią nie prze­sa­dzajmy. In­for­ma­cja o tym, kim jest mój ko­cha­nek, mo­głaby wstrzą­snąć nią jesz­cze moc­niej niż sama in­for­ma­cja, że po­sia­dam ko­chanka. Ogól­nie, jakże wiele spra­wi­łoby mi to przy­jem­no­ści.

Ale nie mo­głam jej ni­czego po­wie­dzieć. Ufa­łam mo­jej sio­strze, to zna­czy chyba ufa­łam, że ni­komu by nie po­wie­działa, gdy­bym jej za­bro­niła, ale nie ufa­łam jej czuj­no­ści, że bę­dzie umiała stać na straży tej in­for­ma­cji. Nie wie­rzy­łam, że nie wy­msknie jej się to mi­mo­cho­dem. Nie są­dzi­łam, żeby po­tra­fiła być tak zdolna do kłam­stwa jak ja. Co prawda o so­bie też nie wie­dzia­łam, że je­stem zdolna do kłam­stwa, do­póki nie we­szłam na jego drogę. Kiedy to się oka­zało, że je­stem do niego nie tylko zdolna, ale i tak w nim bie­gła, jak­bym uczyła się w szkole KGB w Mo­skwie. Zu­peł­nie jak teść mo­jej sio­stry.

Sie­dzia­ły­śmy przy stole w kuchni. Był to stół, który ku­pi­łam parę lat wcze­śniej na Al­le­gro jako drew­niany stół dę­bowy art déco, ale nie był to oczy­wi­ście ża­den stół art déco, tylko nowy, ro­biony na art déco, i na­wet wcale nie by­łam pewna, czy tak do końca. Wy­glą­dał za­ra­zem no­wo­cze­śnie i to­por­nie, po pro­stu brzydko, czyli tak, jak miał wła­śnie nie wy­glą­dać. Ale ku­pi­łam go jesz­cze w cza­sie, kiedy nie umia­łam wy­czy­tać ta­kich rze­czy z ogło­sze­nia. A kiedy stół się po­ja­wił, by­łam z ko­lei zbyt le­niwa albo może zbyt ba­łam się zło­ści świata w po­staci tego pana na dru­gim końcu Al­le­gro, żeby mu ten cho­lerny stół ode­słać. Pró­bo­wa­łam na­wet przez ja­kiś czas się oszu­ki­wać, że stół jest w po­rządku, i wcho­dze­nie do kuchni wią­zało się ze stra­chem, że znowu będę mu­siała wziąć udział w tym mę­czą­cym i za­wsty­dza­ją­cym sa­mo­oszu­stwie. Ale po­tem się przy­zwy­cza­iłam. Od tego czasu stół stał so­bie spo­koj­nie, wspo­mnie­nie daw­nego zrywu na­dziei i nie­unik­nio­nej po­rażki.

Zresztą, czy nie było głu­potą spo­dzie­wać się, że bę­dzie to na­prawdę stół art déco? Czyż nie miesz­ka­li­śmy w mie­ście, w któ­rym, z po­wodu wojny, wszyst­kie stoły art déco już dawno nie ist­niały, po­dob­nie jak inne stare stoły i w ogóle wszyst­kie stare przed­mioty, a stoły i przed­mioty ro­bione na wzór art déco czy na inne wzory były to­porne i ohydne z po­wodu ko­mu­ni­zmu, biedy, braku gu­stu, braku miesz­czań­stwa? Czemu aku­rat ten wcale nie taki drogi stół z Al­le­gro miałby być lep­szy?

Co do An­dré Gide’a, przy­wo­ła­łam go, żeby do­piec mo­jej sio­strze, a w każ­dym ra­zie, żeby po­ka­zać jej moją wyż­szość in­te­lek­tu­alną. A co naj­mniej wyż­szość w kwe­stii wie­dzy o li­te­ra­tu­rze. Zresztą każ­dej w ogóle wie­dzy, poza wie­dzą o kom­po­nen­tach wy­peł­nień den­ty­stycz­nych. Gdy­bym mo­gła jesz­cze przy­wo­łać ro­mans, zu­peł­nie jak u Mi­lana Kun­dery, w do­datku z pra­wi­co­wym sie­pa­czem, być może moja aniel­ska, tłu­stawa sio­stra na chwilę zgu­bi­łaby ten swój błą­ka­jący się uśmiech, który mó­wił, że wie o mnie wszystko, i to wszystko bu­dzi w niej we­so­łość.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki