Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Parafil - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 stycznia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Parafil - ebook

Jak bardzo się boisz?

Bytom. Z sufitu zwisa ciało obnażonego od pasa w dół mężczyzny z zaciśniętą na szyi pętlą. Nie żyje też jego żona. Morderstwo w afekcie czy perwersyjne samobójstwo? A może w mieszkaniu był ktoś jeszcze?

Podkomisarz Helga Sawicka wciąga w śledztwo Witka Weinera, kontrowersyjnego eksperta od dewiacji seksualnych. Tylko on potrafi wniknąć w umysł psychopaty by przewidzieć jego następny ruch.

Weiner już wie, że to dopiero początek serii. Parafila nic nie podnieca bardziej niż strach ofiar. Znajduje je na internetowych forach dla poszukujących seksu bez ograniczeń.

Tymczasem wobec Weinera toczy się postępowanie o molestowanie studentki. Gdy dziewczyna znika w tajemniczych okolicznościach, śledztwo nagle zmienia tor. Do grona podejrzanych dołącza związana z komendantem policji seksuolożka Ada Białas.

Nowy uzależniający cykl kryminałów o Witku Weinerze, ekspercie od dewiacji. Już wkrótce kolejny tom Zwrotnik.

Mocna rzecz dla czytelników o stalowych nerwach. Tu nie ma taryfy ulgowej. Polecam!

Aleksandra Popławska

Bartek Rojny – pochodzący ze Śląska pisarz młodego pokolenia. Pasjonat podróży, fotografii i islandzkiej muzyki.

CHILLI BOOKS to rosnące napięcie i buzujące emocje. Pasjonująca rozrywka. Książki, które rozbudzają apetyt na więcej.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6237-9
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

W jej przestraszonych oczach zobaczył odbicie swojej uśmiechniętej twarzy.

Stawiał kroki powoli, bezszelestnie. W panującym wokół mroku łatwo było o potknięcie. Najważniejsza jednak była cisza. Obezwładniała go, wręcz paraliżowała. Poczuł gęsią skórkę na ciele.

Jedynym słyszalnym dźwiękiem był nierówny, nosowy oddech kobiety. Tak jakby ta najbardziej podstawowa czynność zapewniająca życie sprawiała jej ból, z którym przegrywała. Poddawała się. Miała dość.

Dziewczyna siedziała rozkraczona na podłodze. Jej długie blond włosy były brudne, w nieładzie przykleiły się jej do twarzy i szyi. Krew w połączeniu z rozmytym przez łzy makijażem okazała się trwałym klejem. Uniesione w górę ręce kobiety były związane liną, której drugi koniec znajdował się w jego dłoniach. Mógł nią dowolnie pociągać, bo przewiesił ją przez hak sterczący z sufitu. Węzeł wydawał się lichy, ale spełniał swoją funkcję. Najmniejszy ruch bezpośrednio wpływał na komfort, a raczej dyskomfort dziewczyny. Już nie krzyczała. Nawet gdyby wciąż miała nadzieję, że ktoś ją usłyszy i uratuje, wydawanie dźwięków uniemożliwiał jej knebel, za który posłużyła zdarta z niej bielizna.

Nic nie podniecało go bardziej niż strach. To dlatego przyglądał się oczom ofiary z takim zaciekawieniem. Tak jakby gałka oczna była magicznym zwierciadłem, dającym wgląd w najskrytsze lęki.

Miał wzwód, ale wciąż czekał na więcej bodźców. Napatrzył się już na nagie ciało. Czuł odrazę, nie podobała mu się, mdliło go od jej zapachów. Dlatego koncentrował się na oczach.

– Co teraz? – wyszeptał do niej.

Nogą delikatnie trącił taboret, który stał pod ścianą. Przywiązał linę do jednej z nóżek. Na sam dźwięk dziewczyna podskoczyła, ruch naciągnął linę, jeszcze bardziej podnosząc jej ręce. Była coraz bardziej bezwładna.

Miał ochotę się roześmiać. Ekscytacja zaczynała dominować nad odrazą.

Przerzucił z ręki do ręki stalowy łańcuch. Traktował z pogardą inne erotyczne zabawki: gadżety BDSM, dilda, wibratory. Łańcuch sprawdzał się najlepiej.

Zbliżał się do niej z każdym krokiem coraz bardziej. Wiedziała, co to oznacza. Wiedziała, bo już tego dzisiaj doświadczyła.

Z drugiego pomieszczenia usłyszał plusk wody. „Szybciej”, pomyślał.

Nie mógł tracić czasu. Słysząc, jak dziewczyna dusi się kneblem z własnej bielizny, pospiesznie ściągnął spodnie. Zarzucił jej łańcuch na szyję.

Musiał się pospieszyć. Wiedział, że dłużej nie wytrzyma. Czekał na katharsis. Nie spodziewał się, że będzie aż tak pięknie.

– Jak bardzo się boisz?

Odpowiedzi już nie słyszał. Jego oddech ekscytacji przejął władzę nad ciszą.seksfera.pl > forum > kompleksy, problemy egzystencjalne

Chciałabym podzielić się swoją historią, bo już sama nie wiem, co jest nie tak. Byłam w kilku związkach, ale za każdym razem się wycofywałam. Chciałabym się zakochać, tak z prawdziwego zdarzenia, założyć rodzinę. Mam trzydzieści trzy lata, dbam o siebie, chodzę na siłownię. Czytałam, że moja sytuacja idealnie pasuje do filofobii. Czy mogę to ignorować, czy bez pomocy specjalisty się nie obędzie? Jest taki jeden mężczyzna, bardzo mnie pociąga. Nie wiem, jak się do niego zbliżyć, boję się powtórki z rozrywki. On też się wycofuje. Tak jakby chciał powiedzieć: „Masz fajne cycki, masz fajną dupę, ale spierdalaj”. Zaczyna mnie to wszystko przerastać. Przez to wszystko przestaję siebie lubić.Rozdział 1

Spojrzał na wyświetlacz telefonu. Była czwarta dwadzieścia sześć rano. Dla innych środek nocy, ale nie dla niego. Witek Weiner o tej porze zwykle jadł już śniadanie. Budzik miał nastawiony na czwartą trzydzieści, a i tak budził się automatycznie na chwilę przed dzwonkiem.

Dzisiaj, podobnie jak wczoraj i przez ostatnie dwadzieścia dni, które minęły, od kiedy zawieszono go na uczelni, nie musiał się nigdzie wybierać. Wizja spędzenia kolejnego dnia w Czelsi go paraliżowała. Miał dość swoich myśli i uświadamiania sobie własnej samotności. Nadrabianie zaległości czytelniczych i sprzątanie trzydziestometrowej kawalerki już mu się znudziło. Do soboty zostały tylko dwa dni. W weekend z zasady sobie folgował. Udawał się do znanych mu miejsc, wychodził do ludzi. Próbował się tym pocieszać, ale z drugiej strony od soboty dzieliły go wciąż dwa dni.

Czelsi, bo tak nazywał Czeladź, kojarzyło mu się z nienawiścią. Od kiedy przeprowadził się tutaj osiem miesięcy temu, zdążył znienawidzić swoich sąsiadów, komunikację miejską, panią w kiosku oraz dentystkę.

Ta ostatnia przywykła witać go w swoim gabinecie z uśmiechem na twarzy. Tak jakby czerpała przyjemność z potęgowania w nim strachu. Zapach słodkich perfum pojawił się na jej ubraniach przy okazji jego drugiej wizyty. Na początku pomyślał, że doktor Musialik chodzi zwyczajnie o seks. Witek wychodził z założenia, że swoje potrzeby trzeba werbalizować, a nie bawić się w pacjenta i lekarza. Intencje kobiety prawdopodobnie wykraczały poza okazjonalny numerek, bo zaczął ją spotykać w osiedlowym Lewiatanie. Przy kolejnym „przypadkowym” spotkaniu zamierzał ją spytać, czym wyróżnia się asortyment tego sklepu w porównaniu z tymi, które mieściły się po drugiej stronie miasta, gdzie mieszkała. Mógł co prawda zmienić dentystę, ale każda wizyta stomatologiczna napawała go takim lękiem, że skoro raz pokonał strach, idąc do doktor Musialik, wolał trzymać się sprawdzonego specjalisty.

Mimo wszystko to było jego miasto. Samowystarczalna Czelsi. Na mieszkanie w Katowicach nie było go stać. Na zarzuty, że zdradził Śląsk i mieszka na Zagłębiu, odpowiadał wzrokiem pełnym pogardy. Żule pod monopolowym mieli go za swojego, to mu wystarczało.

Czwarta dwadzieścia dziewięć. Powoli wstał z łóżka. Zarzucił na siebie szlafrok. Przez szpary w starych oknach wpadał chłód porannego przymrozku. Ulica Węglowa, przy której mieścił się „nowoczesny” familok, jak nazywano klocki wybudowane przy kopalni Saturn pod koniec rządów Gierka, była spowita mieszanką mgły i smogu. Sądząc po zapachu – głównie tego drugiego.

Na telefonie wyświetlało się powiadomienie o trzech nieodebranych połączeniach z nieznanego mu numeru. Pierwsze o drugiej, kolejne w odstępach co pięć minut. Ktoś w końcu zrezygnował z dzwonienia i wysłał mu esemes. „Proszę o pilny kontakt. :Sawicka”.

Weiner nie znał żadnej Sawickiej. W pierwszej chwili poczuł zażenowanie, że to pewnie znowu jakiś atak hejtu albo dziennikarzom brakuje nowego tematu i chcą ponownie przegrzebać jego sprawę. Zafrapował go dwukropek przed nazwiskiem. Nim zdążył odpisać, usłyszał zza ściany warknięcie Maurycego, rottweilera sąsiada, nazwanego imieniem bardziej pasującym do kota.

Podszedł do okna. Przed jego nowoczesnym familokiem zatrzymało się bordowe renault laguna. Pamiętał jeszcze luny z czasów swojej służby w policji. Za kierownicą siedział jakiś młody chłopak. Weiner odniósł wrażenie, że to gość do niego.

Nie pomylił się.

Otworzył drzwi, nim mężczyzna zdążył zapukać.

– Pokaż blachę – przywitał chłopaka Witek. Policjant nie krył zaskoczenia. Chyba nie spodziewał się, że ktoś o tej porze będzie już na nogach.

– Starszy sierżant Jan Sztyr. Komenda Miejska w Katowicach.

Weiner omiótł go wzrokiem. Wydawał się bardzo młody, za młody, żeby tak szybko dojść do tego stopnia bez wpływowych pleców. Był w cywilu, w starej, wyświechtanej kurtce pilotce, więc pewnie robił w operacyjnych, możliwe, że u gumisiów, czyli w kryminalnym. Pod szyją miał czerwony krawat, co sprawiało, że całość wyglądała dość karykaturalnie.

Witek poczuł, że w żyłach rośnie mu ciśnienie. Rozumiał, że chcą go wytrącić z równowagi, znał metodykę działań policji. Nie zamierzał się temu poddawać.

– Składałem już wyjaśnienia! Dajcie mi spokój! – Pociągnął za klamkę, żeby zamknąć drzwi.

Policjant popisał się refleksem i przestąpił nogą za próg. Gdy drzwi w niego uderzyły, zacisnął pięści i poruszył bezgłośnie ustami. Nietrudno było z nich odczytać słowo „kurwa”. Sztyr odepchnął drzwi i stanął w pozycji ofensywnej. Mimo to patrzył na Weinera bardziej ze zdziwieniem niż ze złością.

– Przestali was uczyć przekleństw? – Sytuacja była dla Witka groteskowa. – Nudzicie się w kryminalnym, że wysyłają was po nocach?

Policjant sięgnął powoli ręką do boku. Weiner sądził, że chce chwycić rękojeść P-99, żeby dodać sobie otuchy, ale chłopak zamiast tego wyciągnął komórkę.

– Przysłała mnie podkomisarz Sawicka. Mam pana zabrać ze sobą.

Witka olśniło. Podkomisarz Sawicka. Stopień tłumaczył dwukropek przed nazwiskiem w esemesie. Musiał wypaść z obiegu, sposoby komunikacji i skróty uległy widocznie zmianie. Nie zmienił się natomiast znakowy zapis oznaczeń policyjnych. W przypadku podkomisarzy były to dwie kropki.

– Do pałacu? – Tak w policji mówili na komendę. – Służyłem – dodał Weiner, widząc po raz kolejny zdziwienie wymalowane na twarzy sierżanta.

– Nie, mamy sto czterdzieści osiem w Bytomiu.

Witek oparł się o drzwi łazienki. Z kieszeni szlafroka wyciągnął opakowanie tabaki, wysypał trochę na swoją anatomiczną tabakierę w okolicach nadgarstka i wciągnął na raz przez nos.

Przyglądał się policjantowi z zainteresowaniem. Sto czterdzieści osiem oznaczało zabójstwo. Bytom nie podlegał pod Komendę Miejską w Katowicach, a podkomisarz Sawickiej musiało na Witku zależeć, skoro posłała po niego do Czeladzi tak wczesnym rankiem.

– Dlaczego potrzebujecie akurat mnie?

Tabaka zaczęła działać. Czuł, jak machina napędzająca jego myśli zaczyna się rozkręcać.

Policjant zrobił kilka kroków w jego stronę, przy okazji lustrując przestrzeń kawalerki. Jego wzrok wydawał się bystry. Nie było widać po nim zmęczenia, choć pewnie całą noc był na nogach. Na telefonie pokazał zdjęcie. Sztyr chciał coś powiedzieć, ale Witek od razu go uciszył. Potrzebował skupienia.

Na zdjęciu uwieczniono kobietę. Leżała na wznak w zagraconym pomieszczeniu, sądząc po wyposażeniu, pokój pełnił funkcję salonu. Przy niektórych przedmiotach leżały znaczniki kryminalistyczne w postaci numerków dowodowych. Dostrzegł roztrzaskaną butelkę, nóż, skórzany pas, zakrwawione szmaty.

Nie pytał o przyczyny śmierci. Sekcja odbędzie się prawdopodobnie dopiero za kilka godzin. Jako niedoszły technik kryminalistyki dostrzegał olbrzymie pole do popisu, ale w tym wydziale nikt nie chciał się popisywać. Będąc doktorem nauk prawnych w katedrze kryminalistyki, Weiner zaszczepił w sobie naukowy dystans. Każda sprawa wymagała indywidualnego podejścia i specjalistycznej wiedzy. Większość przestępców wpadała z własnej winy, a nie dzięki profesjonalnej pracy służb. Mógł mieć pretensje tylko do systemu. Wychylanie się i staranie było traktowane z buta.

– Nie rozumiem – powiedział w końcu do policjanta. – Miejsce zabójstwa macie zabezpieczone, korzystaliście z moich konsultacji pod nieobecność profesora Drozda, ale on przecież jest teraz na miejscu.

Nikomu w pałacu nie uśmiechało się wołać o pomoc. Profesor Drozd stał na czele katedry kryminalistyki na Uniwersytecie Śląskim, był przełożonym Weinera, od lat współpracował z gumisiami z uwagi na przyjaźń z komendantem. Sam Witek był konsultantem tylko kilka razy, głównie w dziedzinie przestępstw na tle seksualnym. Miał swoje pięć minut, gdy dzięki zastosowaniu specjalnej metodyki oględzin udało mu się namierzyć pedofila.

Sztyr podszedł bliżej i przesunął zdjęcie w bok.

– To sprawca – powiedział pewnym głosem. – Zabił żonę, a potem się powiesił.

Mężczyzna na zdjęciu miał pętlę na szyi. Służby po przybyciu na miejsce zdarzenia prawdopodobnie ucięły linę i próbowały go reanimować. Denat ubrany był w obcisłą koszulkę, od pasa w dół był nagi. Głowę przykrywała czerwona peruka z białymi pasemkami. Na jego szyi widniał tatuaż róży wiatrów, symbol recydywy. Ze zdjęcia wynikało, że mężczyzna miał erekcję pośmiertną. Priapizm, czyli długotrwały wzwód członka, sugerował, że śmierć była gwałtowna.

– Samobójca? – Witek oddał telefon sierściuchowi. Mianem „sierściucha” określano policjantów w stopniu sierżanta.

– Podkomisarz Sawicka twierdzi, że niekoniecznie.

– Niekoniecznie… – powtórzył Weiner. Zamknął oczy, by uporządkować myśli. Był ciekaw Sawickiej, jeszcze jej nie poznał, ale już mu zaimponowała. Usłyszał wystarczająco. – Jaki adres?

– Zawiozę pana. – Sierżant kiwnął głową w stronę bordowej luny.

– Nie ma mowy. Przyjadę sam. Zanim dotrę, wywietrzcie w mieszkaniu ofiar, nie chcę widzieć ciał.

Sztyr stanął w osłupieniu, zaskoczony wytycznymi. Podał adres, przez chwilę patrzył wyczekująco na Weinera, który wysypał kolejną porcję tabaki.

– Powiedział pan, żeby wywietrzyć w „mieszkaniu ofiar”. – Policjant już wychodził z jego kawalerki, gdy nagle się zatrzymał. – Przecież ten mężczyzna…

– Prawdopodobnie stał się ofiarą własnego popędu.

* * *

– Długo kazał pan na siebie czekać, profesorze. Podkomisarz Helena Sawicka. – Policjantka wyszła Weinerowi na powitanie i podała mu rękę.

– Weiner. Doktor, nie profesor – od razu sprostował. Powinien dodać, że „jeszcze” doktor, bo jego kariera naukowa wisiała na włosku. Odwzajemnił uścisk. Przedstawiał się tylko nazwiskiem, bo nie lubił swojego pełnego imienia, a Witek brzmiało przedszkolnie. – Autobus się spóźnił, przepraszam.

Nim dotarł do Bytomia, zdążyło się zrobić jasno. Nie spieszyło mu się, bo pierwszy autobus odjeżdżał o wpół do szóstej. Podkomisarz Sawicka nie skomentowała wybranego przez Weinera środka transportu. A przecież to przez niego musieli tutaj kiblować, bo gdyby przystał na propozycję Sztyra, już dawno byłby na miejscu.

– Wejdziemy do środka? – Bez dodatkowych wyjaśnień wskazała na czterokondygnacyjny budynek. Wejście znajdowało się od strony wewnętrznego podwórka. W oknach dostrzegł twarze ciekawskich sąsiadów. Dwóch wychylało się na parapet z papierosami w rękach. Dwie wnęki okienne były zabite deskami. Na elewacji z czerwonej cegły królowało graffiti kibiców Polonii.

– Koniecznie. – Zmarzł po drodze, poza tym chciał zaspokoić swoją ciekawość.

Ostatni raz omiótł wzrokiem podwórko. Zapamiętywał każdy szczegół, zapisywał w głowie widziane obrazy. Napotkał mimochodem spojrzenie Sztyra, który spisywał gapiów przed taśmą policyjną ogradzającą wejście na podwórko. Sierżant pokiwał ostentacyjnie głową, co Witek odebrał jako adresowaną do niego pretensję.

– Patola! Patola! Policja! – krzyczał jeden z gapiów, ryży mężczyzna około trzydziestki. Chodził w kółko, kuśtykał na jedną nogę i wymachiwał rękami.

„Miejscowy głupek”, pomyślał Weiner. Zawsze ktoś musiał robić szum. Niezmiennie dziwiło go, że ludzie nie mają nic innego do roboty, jak przyglądać się wchodzącym i wychodzącym policjantom.

– Panie doktorze. – Sawicka wyrwała go z letargu. – Możemy?

– Tak, przepraszam. Już zapomniałem, jak to jest.

Przeszedł pod kolejną taśmą, tym razem w drzwiach prowadzących do mieszkania. Poczuł chłodny dreszcz, nie wiedział, czy to przez wietrzenie mieszkania zgodnie z jego wytycznymi, czy ekscytację. Sztyr spadł mu z nieba, wszystko, co się dziś mogło wydarzyć, było lepsze niż perspektywa spędzenia kolejnego dnia w Czelsi.

– Dlaczego zażądał pan wywiezienia zwłok?

Sawicka przyglądała się Witkowi z zainteresowaniem, gdy ten wyciągnął ze swojej torby jednorazowe rękawiczki.

– Prosiłem, bo nie mam prawa żądać. – Dokładność była w cenie. Podkomisarz przytaknęła. – Z tego samego powodu, dla którego oczekiwałem wywietrzenia pomieszczenia. Mam dość czuły węch. – Opuścił wzrok, nie lubił się tłumaczyć.

Sawicka nie skomentowała. Obdarowała go bladym uśmiechem. Weiner odniósł wrażenie, że podkomisarz ma o nim bardziej szczegółową wiedzę, możliwe nawet, że zna powody, dla których zakończył służbę w policji. Mimo przywar, dziwactw i fobii Witka postanowiła zaryzykować i ściągnąć go w roli eksperta.

– Sądziłem, że profesor Drozd jest waszym etatowym konsultantem? – zagadnął.

– Mój partner pokazał panu zdjęcia. Potrzebuję konkretnej pomocy, która wykracza poza wiedzę podręcznikową. Z tego, co wiem, nie będzie to kolidowało z pana obowiązkami na uczelni…

Nie dokończyła, bo zatrzeszczał głośnik w jej krótkofalówce. Sztyr poinformował, że idzie rozpytać sąsiadów. Rozmowę z Sawicką zakończył sarkastycznie: „Czy znowu coś wymyślił?”. Pytanie odnosiło się do Weinera.

– Przepraszam za Młodego – powiedziała podkomisarz, choć wydawała się nie przejmować konwenansami.

Weiner wzruszył ramionami. Założył na nos klips, podobny do tych używanych na pływalni. Nie wyglądał profesjonalnie, ale przynajmniej miał szansę nie doprowadzić do zanieczyszczenia miejsca przestępstwa wymiocinami. Jego reakcje na zapachy były trudne do przewidzenia.

Przeszedł w głąb mieszkania, wzdłuż przedsionka. Przez okna wpływała do wnętrza szaruga jesiennego poranka, dodatkowe światło emitowały policyjne halogeny, które nie zostały jeszcze zabrane po nocy.

Minął pierwsze drzwi, które okazały się wejściem do łazienki. Płytki były popękane od szkód górniczych, lustro przekrzywione, na spodzie wanny pozostały brunatne ślady. W oczy rzucały się pojedyncze listki papieru kuchennego, walające się na pralce, umywalce i podłodze.

Kolejnym pomieszczeniem była kuchnia. Na środku leżało przewrócone krzesło. Ktoś powyciągał szuflady z mebli, jedna leżała na podłodze, a w niej rozsypana zawartość apteczki – bandaże i leki przeciwbólowe. Pod oknem stała paczka z karmą dla psów. Na niewielkim stoliku zobaczył kilka talerzy, brud zdążył zaschnąć i pokryć się pleśnią. Do tego jakieś konserwy, bochenek chleba z czarną naleciałością i zsiadłe już mleko w szklanej butelce. Ten obraz sugerował, że od ostatniego posiłku musiało minąć kilka dni. Z przedstawionych przez Sztyra informacji wynikało, że śmierć ofiar nastąpiła ostatniej nocy. Możliwe, że jedzenie na stole przyniesiono z koszy na śmieci albo zabrano z odrzutów ze sklepów.

W końcu Witek znalazł się w salonie. Tutaj było najchłodniej, zimne powietrze wpadało wprost przez otwarte okno. Znajdujący się w pokoju kaflowy kominek był wygaszony.

– Jest sporo szkła – ostrzegła go Sawicka, która stała przy oknie z papierosem w ręce. Miała w sobie pewną nonszalancję. Weiner przytaknął, nic nie odpowiedział.

Część tego pokoju widział już na zdjęciach. Znaczniki pozostały na swoich miejscach, nie było już ciał. Tam, gdzie leżała kobieta – obok kanapy przy wejściu do pomieszczenia – pozostała brunatna plama. Nie podchodził bliżej. To nie ona była w centrum jego zainteresowania, tylko mężczyzna, domniemany samobójca.

Z sufitu zwisała lina przerzucona przez kołowrotek. Pod nią leżał jakiś materiał przypominający gąbkę oraz pętla zasupłana na prostym węźle przepuszczającym. Lina była ucięta – prawdopodobnie w powietrzu – ostrym narzędziem. Najbliższy przedmiot znajdował się dwa metry dalej. To był stół, na nim leżało lustro. Krawędzie blatu pokrywała jakaś lepka substancja. Nie było żadnej sufitowej lampy, tylko dwie pojedyncze lampki nocne. Na staroświeckiej meblościance wisiały dwa plakaty. Jeden przedstawiał dwie kobiety: całowały się, dotykały swoich piersi i wyeksponowanych pośladków. Na drugim była rozkraczona kobieta w lateksowym kostiumie, otoczona rekwizytami BDSM. Przy ścianie stało biurko z komputerem. Sprzęt wydawał się stary, ale czysty, w przeciwieństwie do pozostałej części mieszkania. Obok klawiatury leżały ulotki. Pod blatem stało puste pudełko z logo jakiegoś sklepu i listem kurierskim. W kącie pokoju znajdował się koc i miska z karmą dla psów.

– Był tu jakiś pianista? – Witek pogładził się po brodzie, którą zaniedbał do tego stopnia, że bardziej przypominał drwala w delegacji. – Wciąż tak się mówi na techników daktyloskopii?

Sawicka przytaknęła.

– Wszystko ogarniał Kupisz.

– Muminek? – Weiner zaśmiał się na myśl o techniku, który swoim wyglądem przypominał bohatera fińskiej bajki. – Odchodził na emeryturę jeszcze za moich czasów.

– Na pana wołali podobno Bełt. – Może Weinerowi się wydawało, ale chyba dostrzegł na twarzy podkomisarz cień uśmiechu.

– Trzeba się postarać, żeby po dwóch tygodniach u techników zasłużyć sobie na taki przydomek.

Sawicka nie kontynuowała tematu. Szybko przeszła do meritum sprawy.

– Zabezpieczyli dysk komputera, ślady biologiczne, odciski palców.

Weiner pokiwał głową. Podszedł do meblościanki. Prawe skrzydło szafy było otwarte. Mieściła prenumeratę świerszczyków i kilka starych książek. Na _Zbrodni i karze_ Dostojewskiego dostrzegł oznaczenie biblioteczne, otworzył tom na stronie z pieczątką Aresztu Śledczego w Gliwicach. Jedna z książek wyróżniała się nowością. Na okładce widniał tytuł _AIDA_. Podtytuł _Twoja seksfera_ sugerował, że to poradnik erotyczny. W drugim module szafy wisiała damska odzież.

Witek stanął jeszcze raz w miejscu, w którym doszło do śmierci mężczyzny. Spojrzał w górę, na kołowrotek. Na pozostałościach liny dostrzegł ciemne zabrudzenia, prawdopodobnie ślady zastygłej krwi.

Na każdym kroku przestrzegał swoich studentów przed wystawianiem kategorycznych ocen. Rola technika kryminalistyki powinna się sprowadzać wyłącznie do zabezpieczenia śladów. Dopiero w laboratorium następowała weryfikacja pochodzenia danej substancji i analiza porównawcza.

Obrócił się wokół własnej osi. W końcu spojrzał na Sawicką.

Dałby jej koło pięćdziesiątki. Możliwe, że odliczała dni do emerytury albo walczyła o wyższy stopień, licząc na wyższe uposażenie. Nosiła o kilka rozmiarów za dużą czarną bluzę z kapturem, a jej spodnie wydawały się porozciągane. Nogawki były postrzępione, prawdopodobnie przez częste przydeptywanie glanami, które miała na stopach. Twarz podkomisarz wydawała się podpuchnięta. Trudy nocy w połączeniu z brakiem makijażu dawały obraz zmęczonej życiem kobiety. Krótkie kruczoczarne włosy były w nieładzie, czym Sawicka wydawała się zupełnie nie przejmować. Witek Weiner uznał, że to dobrze wróży ich znajomości.

– Sztyr stwierdził, że mężczyzna zabił żonę, a później sam się powiesił – powiedział do podkomisarz, chciał poznać jej zdanie.

– Młody na barykadach, ma mleko pod nosem. W porównaniu z moimi dotychczasowymi partnerami temu przynajmniej się chce. Samobójstwo wydaje się oczywiste, jest to jednocześnie najprostsze rozwiązanie, bo zamyka nam sprawę. Facet zabił żonę i sam umarł. Koniec tematu. Wydaje mi się jednak, że on nie chciał umrzeć.

Te słowa stanowiły dla Weinera dowód, że Sawicka nie jest śledczym z przypadku.

– Skąd te domysły?

– Z tego samego powodu, dla którego pan się tu znalazł, panie doktorze. Przeczytałam pana artykuł o oględzinach miejsca zbrodni w przypadku asfiksjofilii autoerotycznej. Jak to było? „Ofiara jest jednocześnie sprawcą zdarzenia”.

– W takim razie czego pani ode mnie oczekuje?

– Potwierdzenia mojej tezy przez eksperta od dewiacji.

Witek nie znał intencji, dla której chciała połechtać jego ego. Zmierzył ją surowym wzrokiem, żeby dać jej do zrozumienia, że nie należy do tych, których pyszałkowatość nie mieści się w rektorskich salonach.

Nie miał się za żadnego eksperta, nawet nie próbował do tego miana pretendować. Usystematyzowanie wiedzy z zakresu parafilii z perspektywy kryminalistyki stało się przedmiotem jego rozprawy doktorskiej. Asfiksjofilia autoerotyczna była szczególnym przypadkiem zaburzenia preferencji seksualnych, gdzie intensywność podniecenia stymulowana jest potrzebą duszenia się. W trakcie masturbacji dochodziło do zaciśnięcia naczyń krwionośnych szyi, a niedotlenienie powodowało szybką utratę przytomności.

– Wszystko na to wskazuje – potwierdził. – Ofiara była dobrze przygotowana, lustro prawdopodobnie stało na stole. Tam, gdzie była ta lepka substancja, sprawca przyklejał jakieś zabezpieczenia na wypadek upadku. Ta przerwana gąbka, która leży na podłodze, służyła mu najpewniej za ochraniacz pod pętlę. Prawdopodobnie wypadła mu spod liny, gdy się masturbował. Żeby potwierdzić tę tezę, muszę poznać wyniki sekcji zwłok, protokół odzieży denata oraz historię jego życia. – Spojrzał kontrolnie na Sawicką, a ona przytaknęła.

Wyciągnął z kieszeni opakowanie tabaki. Podkomisarz wbiła w niego wyczekujący wzrok, ale nie ponaglała go. Przynajmniej nie czuł presji. Był zaskoczony rezultatami swoich przemyśleń. Jeszcze raz spróbował poskładać myśli w spójny obraz. Łapał się na tym, że szuka dziury w całym, stan niepewności wynikał z zaproszenia go tutaj przez Sawicką, Witek zdawał sobie bowiem sprawę, że nie ściągnęłaby go dla usłyszenia oczywistych konkluzji.

Nie dawały mu spokoju okoliczności śmierci kobiety. W pierwszej chwili pomyślał o algolagnii – zgon stanowiłby wypadkową zadawania bólu partnerowi w celu osiągnięcia rozkoszy.

– Tutaj była trzecia osoba – stwierdził w końcu. Wciągnął niezdarnie tabakę, tak że część wylądowała na jego brodzie.

– Proszę mówić dalej – zachęciła go Sawicka. Nie wydawała się zdziwiona.

– Wątpię, żeby Muminek coś ruszał. Po śmierci mężczyzny, a przed pojawieniem się policji ktoś tu był. Zgasił lampkę, zalał kominek, położył lustro na stole, usunął zabezpieczenia, żeby upozorować samobójstwo. Był przy tym nieuważny i niekonsekwentny. Możliwe, że w amoku nie skończył, bo pojawiła się kobieta.

– Skąd pomysł z lampką i kominkiem?

– Mężczyzna w swoim akcie samozaspokojenia potrzebował światła, żeby widzieć swoje odbicie w lustrze. Ktoś musiał wyłączyć lampkę, w innym przypadku byłaby włączona. Żarówka nie wydaje się spalona. W kominku są nadwątlone kawałki drewna. Sądząc po czarnym dymie z kominów kamienicy, większość mieszkańców przeszła już w okres grzewczy.

– Tą trzecią osobą była kobieta czy mężczyzna? – Sawicka zgasiła papierosa na parapecie i wyrzuciła niedopałek za plecy. Tym razem mu nie schlebiała, ale pokiwała głową z uznaniem.

Weiner wzruszył ramionami.

– To tylko domysły. Równie dobrze mogę się mylić.

– Tym razem ma pan rację.

Witek nie wiedział, czy robi to umyślnie, ale używając stwierdzenia „tym razem”, weszła mu na ambicję.

– Linę ucięli policjanci, którzy pierwsi pojawili się na miejscu, ale już wcześniej ktoś próbował reanimować mężczyznę. Zdjął go z pętli, a gdy działania nie dawały rezultatu, ponownie go zawiesił.

– To tłumaczy bałagan w kuchni i paniczne szukanie leków. Bandażem i ibuprofenem nieboszczyka się nie wskrzesi.

Przez dłuższą chwilę stali w ciszy. Nie było w niej nic niezręcznego. Podkomisarz schowała ręce do kieszeni, Witek odczytał to jako próbę ukrycia zdenerwowania.

– Wersja Sztyra wydaje się prostsza. Mężczyzna zabija kobietę, a potem popełnia samobójstwo. – Posłał przynętę w jej stronę.

– Choćbym chciała, nie mogę. To nie pierwszy taki przypadek. Przed tygodniem znaleziono ciało pewnej kobiety. Została poddana seksualnym torturom. Czekam na wyniki badań. Nie zdziwiłabym się, gdyby została uduszona tym samym sznurem. – Kiwnęła głową w stronę pozostałości liny, która zwisała z sufitu.

„Znaleźli ją w Katowicach”, pomyślał. To tłumaczyło obecność Sawickiej na obcym terenie. Próbował obliczyć odległość z Bytomia do stolicy Śląska.

– Wciąż nie rozumiem swojej roli – powiedział.

– Jeśli ta osoba trzecia jest parafilem, chcę wiedzieć o niej wszystko, nim zaatakuje po raz kolejny. Jeśli zabił tę kobietę, teraz jest w popłochu. Bestia w potrzasku odkrywa w sobie instynkty przetrwania.

– Parafilem? – Nie słyszał wcześniej tego określenia.

Sawicka wzruszyła ramionami.

– W swoim artykule rozpisywał się pan o parafilii, więc jak go nazywać?

– Nie wiem. – Weiner był zdania, że nie wszystko musi mieć swoją nazwę, a korzystanie z tajemniczych pojęć niepotrzebnie nadaje sprawcom nadprzyrodzonych mocy. – Dewiantem seksualnym?

– Wolę „parafil” – ucięła krótko.

– Moja obecność w śledztwie nie przysporzy pani dobrego PR-u w mediach.

– Mam to gdzieś. – Podeszła do niego. – Helga jestem. – Podała mu rękę. – Będzie łatwiej.

– Witek.

Tym razem nie przywidziało mu się, faktycznie się uśmiechnęła. Nie wiedział, co ją tak rozbawiło. Obstawiał, że przyczepiona do nosa zatyczka. Musiał wyglądać z nią komicznie.

– A nie Bełt?

Pokręcił przecząco głową, nie skomentował. Uznał to za przyjacielską zaczepkę.

– Widzimy się w pałacu – rzuciła Helga, po czym zamknęła okno i pospiesznie zaczęła pakować swoje rzeczy. Nim wywołała przez krótkofalówkę swojego partnera, spojrzała kontrolnie na Weinera. – Z tego, co mówił Sztyr, wciąż stronisz od korzystania z samochodu, więc nie proponuję podwózki.

– Dzięki. Mam bezpośredni autobus.Rozdział 2

Gładził brodę z taką intensywnością, że czarna koszulka obsypała się łupieżem. Wyciągnął ze swojej podniszczonej torby notatnik i zaczął spisywać spostrzeżenia. Literki wychodziły koślawe, bo choć siedział w przedniej części autobusu, mocno kołysało. Obok usiadła starsza kobieta, mimo że nie brakowało wolnych miejsc. Trącała go teraz wymownie workiem ziemniaków. Postanowił ją ostentacyjnie ignorować.

Odwołał zaplanowaną na dziś wizytę u doktor Musialik. Stomatolog wydawała się zawiedziona.

– Możemy przesunąć wizytę na później. Przyjmę cię nawet wieczorem, po ostatnim pacjencie – namawiała go. Weinerowi gabinet dentystyczny po zmroku wydawał się ponurym żartem. Stronił od horrorów, a tym bardziej od tych, w których przypisywano mu aktywną rolę.

Przemierzał korytarz Komendy Miejskiej w Katowicach. Na wejściu dostał przepustkę. Nikt nie musiał po niego wychodzić, Witek pamiętał, gdzie się znajduje pion kryminalny. Nie poznawał twarzy mijających go młodych funkcjonariuszy w służbowych mundurach. Odnosił wrażenie, że od jego ostatniej wizyty w pałacu zdążyła nastąpić wymiana pokoleniowa. W sekretariacie kierownika mignęła mu pani Sonia. Pomachał jej ręką z daleka. Nie zareagowała, prawdopodobnie go nie poznała.

W końcu dotarł do pokoju Helgi. Akurat wyszedł z niego postawny mężczyzna. Oznaczenie na wyjściowym mundurze wskazywało stopień inspektora. Miał krótką brodę, dokładnie wytrymowaną, zdecydowanie bardziej zadbaną niż ta, którą wyhodował Weiner. Policjant zmierzył Witka surowym wzrokiem i minął go bez słowa.

Nim mężczyzna zapukał do drzwi, usłyszał podniesiony głos Helgi.

– Niech spierdala!

Gdy stanął w progu, podkomisarz miała niepewną minę, wydawała się wytrącona z równowagi.

– A nie mówiłem? – Sztyr siedział _vis à vis_ wejścia. Popatrzył ostentacyjnie na zegarek. – Przegrałaś zakład.

– Mam spierdalać? – zapytał Witek, cytując Sawicką.

– Wejdź i zamknij za sobą drzwi. – Helga spuściła z tonu, choć w jej głosie wciąż było słychać zdenerwowanie. – Na dole jest ten kulawy z Bytomia, spodobało mu się składanie zeznań, a chuja widział.

Weiner przypomniał sobie miejscowego głupka sprzed kamienicy. Prowadzący śledztwo musieli oddzielać ziarno od plew.

– W tym przypadku „widzenie chuja” nadaje mu autentyczności – wtrącił sierściuch. Jego poczucie humoru nie spotkało się z aprobatą starszej koleżanki. Sierżant podszedł do Weinera i jeszcze raz oficjalnie się poznali. Wyglądało na to, że spędzą ze sobą więcej czasu, a dystans nie służył współpracy, więc Witek zaproponował przejście na „ty”. Ich znajomość nie zaczęła się podręcznikowo, wolał, żeby nie postrzegano go jako wariata pełnego fobii.

– Idź do niego i go spław – poleciła Sztyrowi Helga. Po chwili odwróciła się do Witka i wskazała na drewniane krzesło stojące przy jej biurku, po czym podała mu plik dokumentów do podpisania i teczkę dotyczącą śledztwa. – To wszystko, co udało nam się ustalić w sprawie tego morderstwa sprzed tygodnia. Daj mi chwilę na ogarnięcie tego burdelu.

Zajął wskazane miejsce. Pokój był mały, znajdowały się w nim cztery biurka przylegające do ściany, dwa po lewej, dwa po prawej. Jedno z nich najwyraźniej służyło za archiwum dla akt. Na samym środku pokoju stał niepodłączony do prądu grzejnik elektryczny, ale widocznie takie miejsce zostało mu przypisane i nikomu nie przeszkadzało, że za każdym razem trzeba go było okrążać.

Pobieżnie przejrzał dokumentację. Głównie pouczenia o poufności, klauzule o danych osobowych, sposób rozliczenia konsultacji. Odłożył to na później.

Nie potrafił się skupić, w pokoju na zmianę to dzwonił telefon stacjonarny, to komórkowy. Sawicka nie odbierała. Ignorowała dźwięki, jakby się przyzwyczaiła do ich obecności. Do pokoju wchodziły kolejne osoby, zwykle w ogóle nie dostrzegając Witka. Był pod wrażeniem tego, w jaki sposób Helga radzi sobie z natrętami. Jej zachowanie w jego ocenie było impertynenckie. Gdy ktoś przychodził z błahostką, nie miała dlań litości, trafiała w punkt, posługując się wyrafinowaną ironią. Nikt jej nie podskakiwał, widać było, że miała w wydziale wyrobioną pozycję. Większość zwracała się do niej _per_ „pani podkomisarz”. Wydawało się to Weinerowi sztuczne i oficjalne. Za jego czasów panował tu większy luz, a o tej porze otwierali już drugi flakon. Po wódce nie zostały nawet opary.

Nie wiedział, czemu zawdzięcza sympatię podkomisarz Sawickiej. Wobec niego nie straciła jeszcze cierpliwości i nie traktowała go jak natręta.

Mamrotała pod nosem, dla Witka był to niezrozumiały bełkot. Przeglądała coś na komputerze, nerwowo postukując palcem w blat biurka.

– Mogę? – Spojrzała na doktora, machając w jego stronę paczką papierosów.

Wzruszył ramionami. Nie znosił tytoniu, kojarzył mu się z domem rodzinnym i ojcem, nałogowym palaczem, ale był jej gościem, nie miał powodów, by tworzyć regulamin w jej biurze.

Sawicka wyrwała w końcu z kontaktu kabel telefoniczny. Dźwięk przychodzących rozmów ustał. Odchyliła się do tyłu na sfatygowanym fotelu obrotowym i zamknęła oczy. Zaciągnęła się powoli papierosem, a jej ręka zastygła w powietrzu.

Witek złapał się na tym, że gapi się na Helgę. Miał wrażenie, że zasnęła. Papieros powoli się wypalał, popiół spadał bezwładnie na podłogę, która, sądząc po wyglądzie, nie pierwszy raz służyła za popielniczkę.

Nagle kobieta otworzyła oczy. Weiner zniżył głowę, tak jakby został przyłapany na podglądaniu.

– Nie masz co robić? – spytała zadziornie.

– Zastanawiałem się, czy żyjesz.

– Nie podejrzewałam cię o taką empatię – prychnęła, krztusząc się dymem przy kolejnym zaciągnięciu.

Nie odpowiedział. Wrócił do lektury akt. Teraz to ona się na niego gapiła. Czuł jej wzrok na swojej szyi. Zdał sobie sprawę, że jego uszy pokrywają się purpurą.

– Czarny nie chce dać priorytetu – wypaliła nagle.

Dopiero wtedy podniósł powoli głowę.

– Czarny, czyli kto?

– Maciej Białas, komendant. Minęliście się w drzwiach. Działa tu od ponad roku, spoko typ, ale nie dają mu żyć z kontrolami i zaczął srać strachem, jeśli chodzi o finanse. Będziemy czekać na wyniki badań dowodów z mieszkania w Bytomiu przez kolejny miesiąc.

– Jest alternatywa.

Weiner pomyślał o doktorantce w katedrze kryminalistyki Uniwersytetu Śląskiego, Sarze Wodan. Dziewczyna była typem autsajderki, profesor Drozd nie potrafił się z nią porozumieć, ale na tle otaczającego ją chaosu wyróżniała się szczegółową wiedzą laboratoryjną. Aktualnie odbywała staż w sekcji biologii laboratorium Komendy Wojewódzkiej w Katowicach, czyli w podziemiach budynku, w którym właśnie się znajdowali. Miała spędzić tu najbliższe miesiące. Witek opowiedział o niej Sawickiej.

– No nie wiem. – Podkomisarz pokręciła głową.

Nagle ktoś z rozmachem otworzył drzwi.

– Kurwa, ale smog! – Jan Sztyr wrócił do pokoju i zaczął machać rękami, próbując rozgonić dym papierosowy unoszący się w powietrzu.

– Zamknij drzwi na klucz, Młody. Zabieramy się do roboty.

Starszy sierżant spojrzał na zegarek, rozluźnił krawat pod szyją i podrapał się po głowie. Nie uszło to uwadze Sawickiej.

– Jakieś plany? – spytała. – Spieszy ci się gdzieś?

Witek popatrzył najpierw na policjanta, potem na Helgę. Sądząc po wyglądzie tych dwojga oraz pustych puszkach po napojach energetycznych, stojących na jednym z biurek, próbowali wskrzesić w sobie siły na niekończącej się zmianie.

– Zróbmy raport dla prokuratora, zlećmy zadania dzięciołom, żeby coś się działo, i wróćmy do tego jutro, okej?

Wyglądało na to, że Sztyr chce powiedzieć coś więcej, ale ze względu na obecność Weinera się powstrzymał.

Sawicka nie odpowiedziała. Był jej partnerem, ale z uwagi na wyższy stopień to do niej należało ostatnie słowo. Z drugiej strony nie była jego pracodawcą, to nie ona wypłacała uposażenie. Dla Witka zachowanie Sztyra było nowością w policji. Młode pokolenie, z którym miał wiele do czynienia na uczelni, bez kompleksów stawiało warunki.

Czekał na soczystą ripostę Helgi, ale ta tylko zmrużyła oczy. Z jakiegoś powodu nie sprowadziła sierściucha do parteru. Relacja pomiędzy nimi była zastanawiająca. Sztyr został jej przydzielony w ostatnim czasie, a mimo to nie bał się stawiać na swoim.

– Pytania? – Podkomisarz Sawicka kiwnęła w stronę Weinera, jakby chciała szybko zmienić temat.

– To ona? – Witek wskazał na zdjęcie dziewczyny w czerwonej peruce, które wisiało na tablicy korkowej za Helgą. Miała na szyi liczne łańcuszki. Szczególnie wyróżniał się jeden, z napisem „Roxie”, ozdobiony niewielkimi, połyskującymi kamieniami. Inny łańcuszek miał zawieszkę z pistoletem. Każda część biżuterii była wykonana z innego materiału.

– Roxie, a tak naprawdę Żaneta Godek. – Podkomisarz spojrzała na swoje notatki. – Jej ciało znaleziono szesnastego października przy ulicy Woźniaka w Katowicach. Leżała w okolicach starej wieży ciśnień.

– Jagodzianka – dopowiedział Sztyr, zajmując miejsce za swoim biurkiem.

– Czyli przydrożna prostytutka – wyjaśniła Helga. Witek spotkał się z tym określeniem już wcześniej. – Przetrzepaliśmy sierść jej alfonsowi i koleżankom. Roxie chodziła swoimi ścieżkami, mieszkała na Skunksie, to taki squat na Koszutce, wylęgarnia ćpunów. Jej klientami byli głównie kierowcy tirów, w tamtych regionach dużo się ich kręci, bo to zaplecze logistyczne i liczne zakłady przemysłowe.

– Na tym całym Skunksie nie udało się nic ustalić? – Witek domyślał się, że posłano tam jakichś żółtodziobów z prewencji. Z ćpunami i tak rozmowa była żadna.

– Dużo tam menelstwa, spora rotacja. Młodzież robi sobie posiadówki, bo można dostać prawie wszystko: używki, alko, nawet broń. I nikt nie pyta o dowód. Czasem policja wpada znienacka sprawdzić, czy nie ukrywają się tam jacyś poszukiwani przestępcy. Na piętrze jest burdel. Roxie była znana z tego, że pozwalała na eksperymenty, bawiła się w BDSM, nosiła lateksowy kostium z zamkiem błyskawicznym z tyłu, żeby łatwiej się było do niej dobrać. Miała kilku stałych klientów, ale nikt się nie chwali nazwiskiem. Jest o niej dość głośno w sieci, na stronach porno krąży nawet jej amatorski filmik z kulkami analnymi. Wyróżniała ją czerwona peruka z białymi pasemkami.

Weiner podszedł do mapy województwa zawieszonej na drzwiach. Po dłuższej chwili namierzył ulicę Woźniaka w dzielnicy Szopienice. Skręcała dziewięćdziesiąt stopni na wysokości starej huty cynku Uthemann.

Ktoś nacisnął na klamkę i szarpnął drzwi. Zamek nie puścił.

– Puście mie! – usłyszeli krzyk mężczyzny. Pociągnął za klamkę jeszcze mocniej. – Tukej Klaus!

Weiner pamiętał Klausa, zaczynali w policji w podobnym okresie. Nie przypadli sobie do gustu. Policjant miał się za prawdziwego hanysa, „godoł po ślonsku” nawet na służbie. „Goroli” traktował z góry. Gdyby się dowiedział, że Witek przeniósł się do Czelsi, posypałaby się wiązanka przekleństw, gróźb i oskarżenie o zdradę narodu.

– Bier Byma i ścigej chacharstwo! – W pierwszej chwili Witek nie poznał głosu Helgi. Zaczynał rozumieć, skąd jej przydomek. – Zmowa momy, łochlaptusa nom niy trza.

Weiner był pod wrażeniem. Sawicka płynnie dostosowywała język do rozmówcy. Nie miała skrupułów, żeby nazywać Klausa pijakiem.

– Bryle mi yno dej!

Sztyr sięgnął po okulary, które leżały na biurku. Polskie CSI miało się dobrze: jeden pokój przypisany był kilku funkcjonariuszom. Uchylił drzwi, a Klaus skorzystał z okazji i zajrzał do środka. Określenie „łochlapus” nie było rzucone na wyrost, poza czerwonymi oczami, które sugerowały libację do rana, Klaus roztaczał wokół siebie nieświeże zapachy.

– Bełt? Jakóż żeś sie tukej znod, basztardzie?

„Basztard” było obraźliwym określeniem kogoś, kto miał tylko jednego rodzica pochodzącego ze Śląska. Właściwszy byłby w przypadku Weinera „krojcok”, ale Klaus najwidoczniej nie miał dobrych manier.

– Pracuję – odpowiedział Witek, nie siląc się na gwarę. Szkoda mu było na Klausa czasu.

– Doszło do nos, że mosz fajer! Godali w „Fakcie”. Durch łomdlywosz, kiej powoniosz krew? – Policjant zaczął udawać, że słania się na nogach. – Kaj żeś sie ty uchowoł tela lot bez auta?

– Spierdalaj, Klaus – przerwała mu Helga. Nie krzyczała, ale wystarczyło, że wstała, a Klaus zamilkł. Weiner odniósł wrażenie, że Sawicka wie więcej o jego fobiach.

– Pogodomy ło tym kej indzij! – Hanys rzucił Witkowi na do widzenia i zamknął za sobą drzwi.

Weiner przekręcił kluczyk w zamku i nie odwrócił się do policjantów, udając, że przygląda się mapie.

Przyjście Klausa go zdekoncentrowało. Znając jego długi język, cała komenda zaraz będzie wiedzieć o powrocie Bełta.

– Ciało Roxie zostało podrzucone? – wrócił do tematu.

– Najpewniej. – Sztyr podszedł do teczki i wyciągnął zdjęcia zrobione na miejscu odnalezienia zwłok. – Fotografie możesz oglądać?

– Już widziałem. – Witek nie chciał się negatywnie nastawiać do sierściucha, ale jego pytanie wziął za obelgę.

– Zgodnie z wynikami sekcji zwłok bezpośrednią przyczyną śmierci było niedotlenienie mózgu. Na ciele zidentyfikowano ślady powieszenia.

– Zadzierzgnięcia – poprawił go. Jako dydaktyk zawsze podkreślał na zajęciach podstawowe różnice: w przeciwieństwie do powieszenia, bruzda przy zadzierzgnięciu jest zazwyczaj zamknięta i ułożona poziomo, a skóra wykazuje objawy zasinienia. Na twarzy widoczne są wybroczyny.

– Dodatkowo ślady okaleczania, liczne bruzdy, ślady krępowania. Z pochwy wyciągnięto…

– Czytałem protokół – przerwał. Nie widział sensu powtarzać tego, co przeczytał. Na jednym ze zdjęć lekarz przeprowadzający sekcję przedstawił wszystkie przedmioty, które wyciągnięto z jej ciała. Liczne obrażenia wewnętrzne pozostawiały dwuznaczność co do faktycznej przyczyny śmierci. Roxie prawdopodobnie obficie krwawiła, stąd przypuszczenie, że zwłoki zostały podrzucone, bo na miejscu odnalezienia ciała nie było krwi.

– Jakieś wnioski? – Helga odwróciła się, żeby spojrzeć na fotografię Roxie.

– O monitoring nie pytam, pewnie firmy w okolicy zabezpieczały tylko wejścia do budynków, a monitoring miejski nie obejmuje ulicy Woźniaka. – Weiner nie czekał na potwierdzenie. – Działania operacyjne nic nie dały? Żadnych ustaleń co do stałych klientów? Ktoś jej groził? Wisiała komuś kasę na squacie? Zero podejrzanych?

– To jagodzianka! – Sztyr wzruszył ramionami, jakby to tłumaczyło wszystko. – Pochodziła z jakiejś dziury na Roztoczu. Nie utrzymywała kontaktu z rodziną od dziesięciu lat. Cud, że w krzakach wypatrzył ją kierowca tira jadący z transportem do pobliskiej fabryki. Zidentyfikowaliśmy ją tylko dlatego, że widniała w bazie jako poszukiwana. Kartoteka liczyła kilka stron.

– Przeklęty kierowca, co? Lepiej, jakby jej nie dojrzał, przynajmniej nie byłoby problemu, hmm? – Weiner nienawidził nierównego traktowania spraw w zależności od tego, kto był ofiarą. Młodzi potrafili walczyć o swoje, znali swoją wartość, przybywało w policji karierowiczów. Mundur i odznaka dodawały im pewności siebie, przychodziła znieczulica i poczucie wyższości w stosunku do przeciętnego Kowalskiego.

– Panowie, dajcie spokój. – Helga wystąpiła w roli rozjemcy. – Nie mamy żadnych podejrzanych, bo wśród tirówek zapanowała zmowa milczenia. Gdyby do ich klientów zawitała policja, miałyby problem. Na ulicy Woźniaka zabezpieczyliśmy sporo śladów, w tym biologiczne.

– No hit – zacytował komunikat wyszukiwarki, który wyświetla się, gdy próbka danych nie pasuje do żadnej osoby w dostępnej bazie.

Zarówno Helga, jak i Sztyr pokiwali twierdząco głową.

– I nagle pojawia się sprawa morderstwa w Bytomiu. Gdy otrzymaliśmy informację, że w mieszkaniu Iwanickich znaleziono seksgadżety i czerwoną perukę, a mężczyzna miał na sobie damskie ubrania i prawdopodobnie powiesił się w trakcie masturbacji, pojechaliśmy na miejsce.

– Dlatego łączycie obie sprawy?

Liczył na jakąś oszałamiającą dedukcję, powiązanie faktów, z których dumny byłby sam Sherlock. Polska rzeczywistość, akcja sama się rozwijała. Powodem okazała się czerwona peruka z białymi pasemkami, którą miał na głowie Iwanicki. Czekali na identyfikację naturalnych włosów, które przyczepiły się do kleju, lecz peruka prawdopodobnie należała do Roxie.

– Wszystko pasuje! – Janek Sztyr nagle się rozbudził. – Iwanicki siedział w areszcie śledczym w Gliwicach, recydywista, najpierw pojedyncze kradzieże. Pierwszy raz trafił do dechy za rozbój w bytomskim kantorze. Teraz wyszedł po roku za dwieście siedem kodeksu karnego. Znęcał się nad żoną, tą samą, którą wczoraj zabił. Wyszedł czternastego października, od razu zaatakował, wyżył się na Roxie!

– Jedyne, co na razie pasuje, to czerwona peruka. – Weiner ostudził optymizm sierściucha. – Iwanicki mógł ją znaleźć przypadkiem. Jego szafa była pełna damskich ciuchów, co jest charakterystyczne dla asfiksjofilii. Mam kumpla w gliwickim areszcie, można by dowiedzieć się o Jarku czegoś więcej.

– Jak z rozpytaniem u sąsiadów? – zwróciła się Helga do Sztyra. Puściła propozycję Witka mimo uszu.

– Na każdego znalazłby się jakiś paragraf – odparł sierżant. – Większość mieszka w tej kamienicy od lat. Mówili, że większe jazdy były, jak Iwanicki siedział w kiciu, bo jego żonka spraszała lokalne menelstwo. Sama uchodziła za awanturnicę i chlejusa. Ludzie przyzwyczaili się do hałasów. Jak było już naprawdę źle, wzywali policję. Sprawdzałem w dzienniku: w okresie ostatnich sześciu miesięcy patrol zawitał tam cztery razy. Jak Jarek wracał do domu, był spokój. Trzymał się z sąsiadami na dystans, większość dnia spędzał pod monopolowym. Ziomki spod sklepu albo popili za dużo, albo

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: