Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rytuał - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Rytuał - ebook

Nowa seria kryminalna, hipnotyzująca jak „true detective”.

Wokół głowy przybitej do drzewa krążą muchy. W jednym oku tkwi włócznia, a wyryty pod spodem pogański symbol wskazuje na to, że na wzgórzu odbył się makabryczny rytuał. Prokurator Wanda Just dobrze wie, że pierwsze tropy najczęściej są fałszywe, a im mniejsze miasteczko, tym więcej do ukrycia.

Wanda każdego dnia coraz bardziej żałuje powrotu w rodzinne strony. Zatraca się w pracy i robi wszystko, żeby nikt nie pytał o jej przeszłość. Zwłaszcza podkomisarz Dereń, jej dawny kolega, który wydaje się zbyt poczciwy do tej roboty.

Śledztwo nabiera tempa w najmniej spodziewanym momencie. Zbrodniarz perfekcyjnie zaciera ślady i podejmuje zuchwałą grę z prokurator Just. W pozornie zwyczajnym miasteczku toczy się brutalna walka o wpływy, a przeszłość odkrywa swoją mroczną twarz. Tutaj dawnych grzechów nie zapomina się nigdy.

Tom pierwszy cyklu Wanda Just i Piotr Dereń

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7318-4
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

PIASECZNO, 20 LIPCA

Gdy dotarli na miejsce, w milczeniu podziwiali widok ze wzgórza. W dole lśniła na powrót spokojna tafla jeziora Drawsko, a nieco dalej leniwie wiła się Drawa wypływająca z Zatoki Rzepowskiej. Białe żaglówki, które przeczekały nawałnicę gdzieś w zatoczkach, ruszyły w drogę powrotną do przystani w Czaplinku lub w Starym Drawsku. Radka rozpierała duma, jakby to on stworzył ten widok dla dziewczyny i teraz jej go podarował.

Wciąż nie mógł uwierzyć, że zgodziła się do niego przyjechać. Też nie była z żadnego dużego miasta, tylko z Sarbinowa, ale tam chociaż latem zjeżdżali się turyści i przywozili w walizkach zapachy innego życia.

– Gdzie ją poznałeś? Jak to w grze?

Matka na niczym się nie znała. Kompletnie nie rozumiała, że można poznać kogoś online lepiej niż w realu. Nie ufała temu, czego nie mogła dotknąć.

Miał się spotkać z dziewczyną na Polconie w Toruniu, ale dopiero przed kilkoma dniami wróciła z rodzinnych wakacji. Za dużo o niej myślał. W zasadzie myślał o niej na okrągło. Jednak gdy wyjechał po nią na dworzec w Czaplinku, od razu zaczął żałować, że nie może się ukryć za swoją postacią krasnoluda Anthraxo. Ona, Marishka, była elfką i gdy wyszła na opustoszały peron, od razu zauważył jej lekko spiczaste uszy.

– Wysoki jesteś jak na krasnoluda – zażartowała, podając mu swoją torbę. W uśmiechu odsłoniła małe, ostre ząbki.

Ależ była ładna! Taka smukła i wielkooka. Koszulka ze smokiem, którą miała na sobie, opinała się na sporym biuście.

Najpierw siedzieli w domu, pili kawę i słuchali muzyki. Żałował, że piwa nie kupił, bo może gdyby wypili, rozmowa zaczęłaby się kleić. Głowił się, co jej w tym Piasecznie pokazać, i w końcu przypomniał sobie o wzgórzu za wsią. Nauczycielka historii opowiadała, że dawno temu, jeszcze za Niemca, nazywali je we wsi Blocksberg i zlatywały się tam czarownice. Kiedyś stał podobno w tym miejscu średniowieczny zamek, ale jego nazwy niestety nie pamiętał.

– Pojedziemy tam wozem?

Nikt tu nie mówił w ten sposób i bardzo mu się to spodobało.

– Nie da rady, nie ma nawet drogi gruntowej, ale warto się przejść. Sama zobaczysz.

Szli przez wieś tak nieruchomą, jakby skwar trzymał ją w niewidzialnym imadle. Ospałe psy chowały się po gankach i tylko kury nerwowo kąpały się w piachu. Gdy minęli kościół, nie było już nic, ani ludzi, ani stworzeń. Postapokaliptyczny film o zombie – oni dwoje jako jedyni ocaleni. Przymglone słońce uderzało jeszcze z siłą w tu i ówdzie zapadnięte dachy i powyginane parapety, ale niebo już zasnuły ciemne chmury.

W pewnej chwili stopa omsknęła się dziewczynie na twardym zadziorze w zaschniętym starym błocie i oparła się o niego całym ciałem. Chciał ją już wtedy pocałować, ale huknęło gdzieś w pobliżu i z piskiem się odsunęła. Dopiero gdy grzmoty zaczęły się oddalać, przypominając kanonadę wycofujących się wojsk, widział, jak uchodzi z niej napięcie. Lunęło jak z cebra, więc przyspieszyli kroku, a dziewczyna zaczęła się śmiać.

Ulewny deszcz w kilkanaście minut zamienił polne bruzdy w śliskie pułapki, a ścieżka zrobiła się grząska i niebezpieczna. Dotarli do bagienek, których nie osuszyły nawet ostatnie upały.

Pociągnął ją za rękę.

– Tam wyżej jest kilka starych dębów, schowamy się przed deszczem.

– To już chyba nie ma znaczenia. – Wykręciła koszulkę, odsłaniając płaski brzuch.

On sam dawno tak nie przemókł, ale po gorączce dnia było to nawet przyjemne. Ślizgali się po błocie, wpadając na siebie raz po raz i śmiejąc się jak dwa głupki. Deszcz przestał w końcu padać, niebo się przejaśniło. Gdy dotarli na szczyt, jezioro znowu było spokojne.

– Wykąpiemy się? Na golasa? – Dziewczyna wskazała ręką wodę.

Nie był pewien, czy nie żartuje, więc na wszelki wypadek tylko się uśmiechnął. Dęby za ich plecami zaszeleściły i poczuł, jak wiatr przykleja mu do pleców wilgotną koszulkę. Stanął nieśmiało tuż za dziewczyną, tak blisko, że widział gęsią skórkę na jej opalonym karku. Odwróciła się i przyciągnęła go do siebie, a on położył ręce na jej biodrach. Zakręciło mu się w głowie od woni jej potu i szamponu, który pachniał czymś korzennym i seksownym. Gdy się od niego odkleiła z pobladłą twarzą, w pierwszej chwili pomyślał, że był zbyt natarczywy, ale ona, łapiąc powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg, pokazywała palcem coś za jego plecami. Nagle usłyszał przeraźliwy krzyk. Dziewczyna odchyliła głowę, szeroko otwierając usta. Wtedy do niego dotarło, że to ona tak krzyczy.1

Wanda Just zdążyła trzy razy tego dnia pożałować, że przyjęła stanowisko prokuratora rejonowego w Drawsku Pomorskim. Był to i tak niezły wynik, biorąc pod uwagę, że zbliżała się osiemnasta. Czyżby znak, że zaczęła się tu wreszcie zadomawiać?

Pierwszy raz zaklęła w duchu, gdy zatrzymała się rano w nowo wybudowanej galerii Hosso i odkryła, że toaleta jest płatna, a automat przyjmuje tylko monety. Nerwowo przetrząsała kieszenie, gdy do barierek podszedł dryblasty facet.

– Zdaje się, że mamy ten sam problem, w dodatku nikt nie chce rozmienić. – Pomachał dwudziestką.

– I co pan zrobi?

– Chyba właśnie to robię. – Przełożył nad barierką długą nogę.

– Przecież tak nie wolno.

– Jak dla mnie to nie powinno się pobierać opłat za toaletę w galerii handlowej, ale jak tam pani sobie uważa. – Mrugnął, a Wanda mimowolnie spojrzała na swoją wąską spódnicę i rozejrzała się bezradnie po pustym korytarzu.

Za drugim razem ogarnęły ją wątpliwości, gdy w drzwiach do budynku prokuratury minęła się ze swoim zastępcą. Pół szczupłej twarzy Janusza Grada zajmowały okulary w szerokich oprawkach. Niektórzy obstawiali, że to zerówki, które mają podkreślać jego intelektualną wyższość, jednak Wandzie za każdym razem przypominał docenta Furmana z _Alternatywy 4_. Z teatralną kurtuazją uchylił kapelusza, w którym paradował niczym lokalny szeryf, a potem usunął się jej z drogi. Nie umknęła jej symbolika tej pantomimy, bo słyszała od sekretarki, że Grad przymierzał się już do biurka w jej gabinecie. Był jednak zastępcą jej poprzednika, który został odwołany w atmosferze skandalu, więc nie miał żadnych szans.

Po tym, jak wypłynęła sprawa kumoterstwa na najwyższym szczeblu oraz okazało się, że ręka byłego prokuratora zbyt chętnie i często myła rękę byłego burmistrza, góra chciała kogoś spoza lokalnych układów, a Wanda z ich punktu widzenia jawiła się jako idealna kandydatka. Z zewnątrz, ale przecież nie obca, bo urodzona i wychowana w tych stronach. Poza tym kobieta, co bardzo im odpowiadało, bo jej płeć miała złagodzić nadszarpnięty wizerunek urzędu. Ona sama liczyła natomiast na to, że w rodzinnym mieście uda jej się na nowo ułożyć sobie życie. Podobało jej się to staroświeckie określenie, które niosło w sobie jakąś nadzieję. Sugerowało, że życie jest jak puzzle i nawet jeśli niektóre się zniszczą czy zgubią, zawsze można zacząć od nowa.

Trzeci raz tego dnia pożałowała przeprowadzki, gdy do jej biura weszła mocno umalowana kobieta. Wanda postanowiła, że urząd będzie bliżej ludzi, i na drzwiach wejściowych prokuratury zamieszczono tabliczkę z informacją, że prokurator rejonowy, lub osoba go zastępująca, przyjmuje interesantów w piątki między trzynastą a szesnastą trzydzieści. Okazało się to mniej uciążliwe od czytania donosów na sąsiadów, mimo to planowała przy najbliższej okazji scedować ten obowiązek na Grada. Dziś jednak musiała jakoś przetrwać konfrontację z petentami.

Dokładnie o szesnastej piętnaście w drzwiach stanęła kobieta, która, zdaje się, była już po kilku rozruchowych drinkach, a wszystko w jej wyglądzie, począwszy od makijażu i nastroszonych włosów aż po buty na wysokim koturnie, świadczyło o bojowym nastawieniu. Na widok Wandy od razu usiadła, a kaskada kół w jej uszach zakołysała się z niepokojącym chrzęstem.

– Chciałabym złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Tak to się chyba nazywa?

Wanda spojrzała na wiszący na ścianie kalendarz. Był dwudziesty lipca, co oznaczało, że urzęduje tu już od ponad miesiąca. Zatęskniła za ożywieniem panującym w gmachu prokuratury w Poznaniu i powrotami do domu przez zielony Sołacz. Na samym początku wychodził po nią Adam i zatrzymywali się w kultowej lodziarni przy Kościelnej. Rozmawiali, patrząc sobie w oczy, a ona tak wolno jadła swoje lody, że wafelek przeciekał i Adam oblizywał jej palce. O tym akurat wolała nie pamiętać.

– Zgadza się. Zgodnie z artykułem trzysta cztery Kodeksu postępowania karnego każdy, dowiedziawszy się o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu, ma społeczny obowiązek zawiadomić o tym prokuratora lub policję – zaczęła od sztywnej formułki, sięgając do szuflady po kartkę i długopis. – Zanim jednak podejmiemy jakiekolwiek kroki, sprawa zostanie wnikliwie zbadana. Będzie pani musiała opisać zdarzenie, wskazać osobę pokrzywdzoną, sprawcę, jeśli jest pani znany, i ewentualnie przedstawić dowody.

Kobieta milczała, jakby jej serum odwagi nagle przestało działać, więc Wanda postanowiła dać jej moment do namysłu. Wstała i otworzyła szerzej okno, ale niewiele to zmieniło. Na zewnątrz było duszno jak w szklarni i więcej orzeźwienia przynosiły stare mury, nawet jeśli w budynku prokuratury lekko zalatywało stęchlizną. Telefon Wandy zawibrował, dyskretnie spojrzała więc na wyświetlacz. Natychmiast tego pożałowała.

– Zna pani sprawcę?

– Oczywiście, że znam sprawcę. – Kobieta odrzuciła do tyłu jasne włosy i założyła nogę na nogę, odzyskując animusz. – To ta belferka. Od początku uwzięła się na moją dziewczynę.

– Nauczycielka? – Wanda z tęsknotą zerknęła w okno. Wiele by dała za papierosa, ale przyklejony do ramienia plaster nikotynowy skutecznie jej przypominał, że walczy z nałogiem. Nowe życie, nowa ja, jakoś tak szła ta ograna melodia.

– No mówię. Od pierwszej klasy robi wszystko, żeby Ali dokuczyć. Wie pani, co ta kretynka wyprawia?

– Może spokojnie z inwektywami, pani…

– Suszyńska, i ja spokojna jestem – obruszyła się blondynka. – To ona wymyśliła, żeby zakazać dzieciakom komórki do szkoły nosić. Niby jak ma do mnie Ala dzwonić, jak ma jakąś potrzebę? Zna pani takie. Zazdrości dziewczynie urody.

– To jeszcze nie wykroczenie. – Wanda nie mogła się skupić, myśląc o odebranym właśnie esemesie. Do tego znowu odezwał się ząb, ibuprom kupiony rano w Hosso najwyraźniej przestał działać. Ból był nagły i pulsujący. Dyskretnie rozmasowała sobie policzek.

– Może i nie, ale teraz to już przegięła. Nie chce Ali puścić do maturalnej klasy. Miała dziewczyna zdawać na dopuszczający, to takie pytania wymyśliła, że pani prokurator sama miałaby problem. Nikt mi nie powie, że nie na specjalnie. Rok ma przez nią powtarzać? Kto ma na to czas?

– Próbowała pani poruszyć ten temat z wychowawcą? Z dyrekcją szkoły? To nie do końca jest…

– Ile razy! – przerwała jej kobieta, potrząsając gniewnie kołami. – Bez przerwy tam latam, jakbym nie miała nic innego do roboty.

Wanda pomyślała, że Suszyńska lubi sprawiać wrażenie zajętej.

– Mam już ich dość, banda nierobów. Siedzą w pokoju nauczycielskim i kawkę piją. Flirciki, filmiki, sami powinni komórki w domu zostawiać. Ja się pytam: jaki strajk? Wakacje, ferie, wolne co chwilę, w tyłkach się poprzewracało. Pani prokurator ma tyle urlopu? Bo ja nie.

Wanda spojrzała przelotnie na staroświecki zegarek, jedną z nielicznych pamiątek po matce. Przypuszczała, że większość rzeczy, które po niej zostały, Natalia, siostra, wyrzuciła, uznając je za bezwartościowy szmelc. Nigdy nie była sentymentalna. Ona i szwagier zajmowali się ojcem tylko dlatego, że stare mieszkanie w kamienicy przy rynku formalnie wciąż było jego własnością. Wanda mogła przeprowadzić proces ubezwłasnowolnienia ojca ze względu na jego epizody i mieszkanie zostałoby przepisane na Natalię, ale za dobrze znała swoją siostrę. Choć minęło wiele lat, odkąd widziała ją po raz ostatni, pewne sprawy się nie zmieniały. Wysyłała jej co miesiąc tysiąc złotych, jak list bez słów.

– Nie mówię, że ta nauczycielka nie uwzięła się na pani córkę, ale niestety to nie jest sprawa dla prokuratury. W takich przypadkach często zarządza się egzamin poprawkowy i trzeba złożyć stosowny wniosek do dyrektora szkoły.

– A jak on trzyma stronę historycy?

– W skład komisji przeprowadzającej taki egzamin wchodzi dyrektor szkoły, nauczyciel przedmiotowy i nauczyciel prowadzący takie same lub pokrewne zajęcia edukacyjne.

Suszyńska spojrzała na nią z pobłażliwością.

– I pani prokurator wierzy w bezstronność takiego egzaminu? Ech. – Machnęła ręką.

– A jak córka wypada z innych przedmiotów?

– No każdy dwójkę dał. Tylko ta… i nie ma na nią sposobu? Trybunał w Strasburgu?

Wanda spojrzała na rozmówczynię, z trudem powstrzymując drżenie w okolicach ust.

– Może się pani ewentualnie odwoływać do kuratorium, ale powtórzę: to nie jest sprawa dla prokuratury.

– Kurwa – rzuciła blondynka.

– Proszę się uspokoić i nie przesądzać sprawy, myślę, że uda się rozwiązać problem i córka zda egzamin poprawkowy.

– Ile razy mam mówić. Ja jestem spokojna. – Suszyńska spojrzała na Wandę z urazą. – Ta nauczycielka to kurwa. Pani wie, z kim ona… A niby taka mądra, niby od nas lepsza. – Poderwała się nagle z miejsca, szurając krzesłem. – Może się jakoś dogadamy.

Później Wanda wielokrotnie łapała się na myśli, że gdyby zapytała wtedy Suszyńską o nazwisko nauczycielki, oszczędziłaby im sporo czasu. Była jednak rozkojarzona i nie mogła się skupić. Myślała o otrzymanej właśnie wiadomości.

Kiedy Suszyńska wyszła z jej biura, zerwał się silny wiatr i Wanda zamknęła okno. Czyżby namówiła właśnie kobietę, która przyszła tu szukać sprawiedliwości, by wzięła sprawy w swoje ręce? Pomyślała o pismach, które trafiły na jej biurko, odkąd objęła urząd w Drawsku Pomorskim. Akt oskarżenia przeciwko dwóm mężczyznom odpowiedzialnym za wiosenne kradzieże z włamaniem do domków letniskowych nad jeziorem. Akt oskarżenia przeciwko sprawcy wypadku z udziałem motorowerzystki. Motorowerzystka okazała się osiemdziesięciolatką niemal żywcem wyjętą z francuskiej komedii obrazującej życie na prowincji. Akt oskarżenia przeciwko dwóm szesnastoletnim gnojkom, którzy naoglądali się serialu _Breaking Bad_ i zabrali do chałupniczej produkcji amfy. Nudy. W zasadzie wystarczyło się zapoznać z protokołami i podpisać. Z drugiej strony czy nie za tym właśnie tęskniła, siedząc w nowoczesnym budynku prokuratury w Poznaniu i czekając z bijącym sercem, aż jakiś popapraniec wyjdzie z więzienia tylko po to, by oblać ją kwasem?

Jej ostatnia sprawa w stolicy Wielkopolski nie była ani głośna, ani medialna. Nie była tą, w której mężczyzna rozpruł i oskalpował żonę, a potem wysadził w powietrze całą kamienicę i kilkoro przechodniów. Ani tą, w której inny mężczyzna więził przez kilka tygodni siedmiolatkę i molestował ją seksualnie. Ale to właśnie ta ostatnia spowodowała, że coś się w niej rozszczelniło – coś, co wcześniej było zwarte i niekwestionowane od lat. Jej sprawa rozwodowa.2

Gdzieś nad Czaplinkiem burza trwała w najlepsze, lecz w Drawsku Pomorskim ledwie kilka razy błysnęło. Wanda dotknęła spuchniętego policzka, patrząc na krople uderzające niemrawo o rozgrzany asfalt. Już po kilku minutach nie było po nich ani śladu, a na niebie pojawiło się słońce. W innych okolicznościach cieszyłaby się na jego widok, ale nie dziś. Różowawe na zachodzie niebo zwiastowało powrót ogłupiającego upału, który po czterech tygodniach trudno było określić mianem ładnej pogody. Promienie wyłaniające się spod chmury przypominały macki ognistego potwora, który się uparł, by dosięgnąć jej obolałej szczęki. Odsunęła się od okna.

Pulsowanie zęba objęło już prawe ucho i oko, więc połknęła kolejną tabletkę przeciwbólową. Marzyła o papierosie. Dochodziła siedemnasta trzydzieści i Wanda podejrzewała, że na wizytę u dentysty do poniedziałku nie ma szans, chyba że pojechałaby do Szczecina na dwudziestoczterogodzinne pogotowie stomatologiczne. Spojrzała jeszcze raz na wiadomość od byłego męża, która jak zwykle wytrąciła ją z równowagi. Odpisała mu wreszcie, że jeśli nie da jej spokoju, podejmie kroki prawne, a jego numer zablokuje. Powinna była tak zrobić od razu.

Gdy tylko, poirytowana, wrzuciła telefon do torebki, zaczął wibrować ponownie. Zaklęła pod nosem. Ten drań nie był dotychczas aż tak namolny. Na komórce wyświetlił się jednak numer nie Adama, tylko Agaty z komendy w Czaplinku i Wanda jęknęła, bo to z pewnością nie było zaproszenie na sobotniego grilla.

– Pani prokurator, ja wiem, że jest piątkowe popołudnie, ale obawiam się, że musi tu pani przyjechać – wyrzuciła z siebie policjantka. – Do Piaseczna, proszę. Stoimy koło starego spichlerza.

Wanda po drodze wstąpiła do Żabki po wodę i kolejne opakowanie ibupromu. Ze zdziwieniem odebrała następne połączenie, tym razem od swojego zastępcy. Cóż, tu wieści rozchodziły się szybko. O ile dobrze pamiętała, Janusz wyjechał dziś rano na dwutygodniowy urlop do Szwecji, ale najwyraźniej uznał sprawę za medialną – a miał parcie na szkło jak nikt. Poza tym tylko czekał, aż Wandzie powinie się noga, i chciał przy tym być, bynajmniej nie po to, żeby jej podać pomocną dłoń. „Janusz” brzmiało w jej uszach tak samo dźwięcznie jak „Judasz”.

– Dziękuję ci za wsparcie, ale nie psuj sobie wyjazdu i pozdrów ode mnie Sztokholm. Na miejscu są już ekipa z Czaplinka i kryminalni. Sam wiesz, że na tym etapie im mniej ludzi będzie tam deptać, tym lepiej. Zresztą mam poczucie winy. Tyle czasu poświęciłeś, wprowadzając mnie w lokalne tematy, że naprawdę przyda ci się trochę odpoczynku.

Była pewna, że zaraz po odłożeniu słuchawki Grad puści soczystą wiązankę, ale nie miała zamiaru się przejmować. Jego obowiązki były ściśle określone i obejmowały nadzór nad postępowaniami dotyczącymi spraw cywilnych.

W samochodzie wyłączyła klimę i opuściła szyby. Odetchnęła powietrzem, które pachniało iglakami i ozonem. W okolicach Złocieńca raz po raz mijała drzewa o połamanych konarach i lawirowała między gałęziami rozwleczonymi po ulicy. Szlak zniszczeń kończył się mniej więcej za Siemczynem, dalej hitlerówka prowadząca do Piaseczna była już w pełni przejezdna, nie licząc wielkich kałuż. Na ostatnim odcinku drogi Wanda przyspieszyła, by nie zakopać się w błocie, lecz na terenie wsi wlokła się koło za kołem, podczas gdy gęstniejący tłum wskazywał jej niczym kompas, gdzie znajdzie ekipę policyjną.

Stary spichlerz stał obok kościoła, tak skromnego, że od razu pomyślała o jego protestanckim rodowodzie. Przeciągnięto tam już taśmy policyjne, a widoczna z daleka Agata próbowała zapanować nad tłumem. Dziewczyna miała z metr osiemdziesiąt wzrostu i przypominała przerośniętą pastereczkę, która zagania stadko na noc. Całe szczęście Wanda nie dostrzegła nigdzie wozów transmisyjnych. Oby tak zostało jak najdłużej. Odruchowo sięgnęła do torebki po papierosa, zaraz jednak cofnęła dłoń. Dlaczego zrywanie z nałogiem jest tak cholernie trudne? W jej przypadku dotyczyło to zresztą uzależnienia nie tylko od nikotyny.

– Nigdy tu nie było takiej zbrodni – rzucił młody policjant, gdy tylko wysiadła z samochodu. Miał jasne, krótko obcięte włosy i duże, okrągłe oczy okolone cieniami.

Pomyślała, że to dziwne stwierdzenie, zważywszy na wiek chłopaka, i przypomniała sobie, że Dereń wspomniał o nim przez telefon. Tobiasz niedawno dołączył do jego zespołu i podkomisarz wiązał z nim spore nadzieje.

Cóż, w tej pracy ludzie szybko się wypalali i zaczynali myśleć schematami, a to był początek końca. Potrzebowali nowego narybku, nawet jeśli niektórzy uważali, że ten narybek jest coraz gorszego sortu. Nie do końca się z tym zgadzała. Dochodzeniówka musiała się od czasu do czasu odmładzać, by wiedzieć, jak myśli nowy gatunek przestępcy i co ma do dyspozycji.

– Był pan tam już? Na miejscu? – Usiadła obok chłopaka w dwuosobowym quadzie, którym miał ją zawieźć na miejsce zdarzenia, i poczuła mdły zapach wymiocin.

Pokiwał głową i dopiero teraz zauważyła jego długie, wywinięte rzęsy. Miał szczerą, nieco staroświecką urodę i gdyby był aktorem, obsadzano by go pewnie w rolach młodych powstańców. Przypominał jej Andrzeja Chyrę sprzed lat.

– Co się właściwie stało?

– Na razie nie wiadomo. Robimy zdjęcia, zabezpieczamy miejsce zdarzenia, technicy dopiero co dotarli przez te wertepy ze swoim sprzętem.

Pojazd był niewielki i choć Wanda odsunęła się maksymalnie w prawą stronę, wciąż stykali się łokciami i udami. Była spocona i związała włosy frotką, którą znalazła w kieszeni. Pomyślała, że na widok tej nowej fryzury, a raczej braku fryzury, jej były mąż skrzywiłby się z niesmakiem. Ta myśl wkurzyła ją nie dlatego, że obchodziły ją skrzywienia i niesmaki Adama, ale dlatego, że w ogóle jeszcze o nim myślała.

Czuła się niepewnie przed pierwszym spotkaniem z Dereniem po tylu latach. Gdy rozpoczęła pracę, był na urlopie. Spojrzała na tatuaż na swojej lewej ręce i pożałowała, że nie włożyła bluzki z długim rękawem. Wizerunek wilka nad nadgarstkiem już na Solnej wzbudzał średni entuzjazm, ale tutaj ludzie zwracali na niego jeszcze większą uwagę.

– Od dawna w dochodzeniówce? – zagadnęła młodego policjanta.

– W zasadzie dopiero zacząłem. Wcześniej komenda w Czaplinku.

Zdjął z kierownicy prawą rękę i przestraszyła się, że będzie ją musiała uścisnąć, ale ostatecznie otarł tylko spocone palce o udo.

Patrząc na niego z bliska, stwierdziła, że ma zbyt sympatyczną twarz do tej roboty i reszta ekipy go przeżuje, a potem wypluje bez jednego beknięcia. Każdy kiedyś jakoś zaczynał, ale oni nie lubili o tym pamiętać. Przypomniał jej się młody asesor, który zadzwonił do niej, mówiąc, że zawalił swoje pierwsze oględziny. Miał rację, bo _de facto_ w ogóle żadnych oględzin nie przeprowadził. Do mieszkania na trzecim piętrze, w którym znaleziono ciało kobiety zaszlachtowanej nożem przez konkubenta, nawet nie wszedł. Jak to mawiają Amerykanie, nie miał do tego żołądka. Na oględziny wysłał policjantów, a sam przesiedział w samochodzie, by potem tylko podpisać, gdzie trzeba.

Miły facet – nie pamiętała, jak miał na imię – ale nigdy nie został prokuratorem. Ona sama nadal miewała wątpliwości, choć w jej przypadku nie oględziny były największym problemem. Podchodziła do nich w ten sam sposób co do egzaminów na studiach: zakuć, zapić, zapomnieć. Wystarczyło wstawić „zobaczyć” w miejsce „zakuć”.

Jechali dalej w milczeniu, rozbryzgując błoto ścielące się pod kołami. W koleinach nadal stała woda, a zalane poletka porośnięte trawą w dolinie wyglądały z daleka jak pola ryżowe. Musiało tu być niezłe oberwanie chmury. Wanda udała, że nie widzi ciemnobrązowych plamek, którymi pokryły się jej bluzka z krótkim rękawem i czarna spódnica, i mocno przełknęła ślinę, gdy minęli sad ze starymi jabłoniami i śliwkami węgierkami. Dobrze, że niewiele dziś jadła – jogurt i baton proteinowy, a na śniadanie owsiankę na wodzie, bo zbyt długo trzymane w lodówce mleko w końcu skisło. Jak widać UHT też to potrafi, jeśli się postarać.

Niejedno w życiu widziała, ale i tak szykowała się na trudny widok. Wyjęła z kieszeni opakowanie miętowych dropsów i podsunęła je Tobiaszowi, a ten skwapliwie włożył jednego do ust.

– Żadnych śladów kół czy butów w pobliżu wzgórza? Nic, co wskazywałoby na to, w jaki sposób sprawca dotarł na miejsce zdarzenia i jak się z niego oddalił?

– Jeśli nawet coś było, deszcz wszystko zmył. Burza wyraźnie sprzyjała sprawcy, a była wczoraj prognozowana. Kto wie, czy nie brał tego pod uwagę, wybierając czas i miejsce.

Spojrzała na niego z ciekawością. Chłopak myślał, a to już dobry początek.

Wkrótce dostrzegła ubłocony van i techników, którzy krzątali się między drzewami, uzbrojeni w swoje nieodłączne walizeczki daktyloskopijne. Nieopodal samochodu stał facet z Hosso, a Wanda dopiero po chwili zrozumiała, że dziś już się spotkała z Dereniem.

Od matury minęło dwadzieścia jeden lat, więc przyjrzała mu się teraz z ciekawością. Praktycznie nie przypominał siebie sprzed dwóch dekad i dlatego go nie poznała w miejscu tak pozbawionym kontekstu jak toaletowy zaułek galerii handlowej. Dereń miał przerzedzone włosy i worki pod oczami. Nadal był wysoki, ale nieco przytył i stracił młodzieńczą sprężystość. Przypomniała sobie, że w podstawówce dzieciaki przezywały go od strachów na wróble. Jego ręce i nogi wydłużyły się pewnego lata, jakby niewidzialne liny ciągnęły je w przeciwnych kierunkach. Nieproporcjonalnie mała głowa górowała nad ciałem wyciągniętym jak w krzywym zwierciadle. Potem ktoś skrócił przezwisko i wołali na niego Strachu, nawet gdy jego sylwetka wróciła do normy.

Cóż, czas dla nikogo nie stał w miejscu. Wanda w tym roku obchodziła pierwsze urodziny z czwórką z przodu i choć nadal miała niezłą figurę, czuła się jak winogrono, które powoli zmierza w kierunku rodzynka. Jeśli Dereń pomyślał coś w ten deseń na jej widok, dobrze to ukrył. Mimowolnie dotknęła grzywki i pożałowała, że rano szkoda jej było czasu na staranny makijaż – w biegu tylko wytuszowała rzęsy. Była spocona, brudna, spuchnięta od bólu zęba i miała tego świadomość.

– Jak ci poszło, pani prokurator?

W jego oczach dostrzegła tę samą ledwo wyczuwalną ironię co rano.

– Ktoś rozmienił?

– Dałam radę. W końcu prokuratura nie jest dużo dalej.

– Tu wszystko „nie jest dużo dalej”, ale nie sądziłem, że wymiękniesz.

– Po prostu zmieniłam zdanie. – Wzruszyła ramionami, ignorując jego żartobliwy ton.

– Czasem, jak się czegoś bardzo chce, pani prokurator, trzeba przeskoczyć przez płot. – Zawiesił głos, jakby miał zamiar dodać coś jeszcze, ale w końcu tylko wskazał jej ręką jeden z dębów.

Podeszli bliżej. Widok istotnie był nieciekawy.

Wokół przybitej do drzewa głowy krążyły muchy. Burza odświeżyła powietrze tylko na chwilę i znowu zrobiło się parno. Wraz z nadejściem wieczoru z okolicznych zarośli nadciągały chmary meszek i komarów zwabionych przez wilgoć, woń zgnilizny i krwi. Podchodząc do drzewa, Wanda przestała czuć zapach swojego potu. Przestała czuć cokolwiek poza okropnym smrodem rozkładających się tkanek.

Głowa należała do mężczyzny z zaczątkami zakoli po obu stronach czoła. W jednym oku, a w zasadzie krwawo-czarnym oczodole, który przypominał wypalony krater, tkwiła włócznia. Drugie skierowane było w dół, jakby po dekapitacji głowa chciała po raz ostatni spojrzeć na odrąbane ciało. Potęgowało to makabryczny efekt, szczególnie że nie było żadnego ciała. Twarz zamordowanego zastygła jak maska nad zakrwawioną szyją.

Wanda głośno przełknęła ślinę. Przypomniała jej się słynna zbrodnia w japońskim mieście Kobe, kiedy to czternastolatek obciął głowę jedenastolatkowi i zatknął ją nad wejściem do szkoły. Cóż, samuraje mieli długą historię dekapitacji, którą uczynili rytualnym wykończeniem seppuku, ale to było dawno temu w Japonii, a obecnie znajdowali się w okolicach Czaplinka w dwudziestym pierwszym wieku. Wzdrygnęła się.

Dereń podsunął jej paczkę papierosów, ale poklepała się wymownie po ramieniu. Wzrok podkomisarza spoczął jednak niżej, na tatuażu wilka ponad jej lewym nadgarstkiem. Powstrzymała impuls, by go zakryć ręką.

– Nie znam wielkomiejskich zwyczajów, pani prokurator. Czy to znaczy, że w Poznaniu już tylko walicie w żyłę?

– Nie, panie podkomisarzu – podwinęła wyżej rękaw, odsłaniając plaster nikotynowy – od jakiegoś czasu próbuję zakończyć toksyczne relacje. Lecę po kolei. A gdzie reszta?

Zrozumiał od razu, że nie chodzi jej o resztę ekipy.

– Szukamy.

Dereń zapalił papierosa i spojrzał w stronę policjantów, którzy przeczesywali okolice wzgórza w poszukiwaniu śladów. Była to żmudna robota, a po minionej ulewie wyjątkowo mało obiecująca i wiadomo było, że spędzą tu ładnych kilka godzin. Wanda zabiła kolejnego komara, który przysiadł na jej ręce, i po raz nie wiadomo który pożałowała, że nie włożyła czegoś z długim rękawem.

– Wiadomo już, kim jest ofiara?

Dereń pokręcił głową.

– Ani Czaplinek, ani Złocieniec nie dostały w ostatnich dniach żadnej informacji o zaginięciu mężczyzny – dodał, uprzedzając jej kolejne pytanie.

– A dzieciaki, które go znalazły? – Skinęła głową w kierunku dębu.

– Osiemnastolatek z Piaseczna i dziewczyna, którą poznał w sieci. Przyjechała do niego po raz pierwszy i mieli razem spędzić upojny weekend pod nieobecność jego rodziców. Chciał jej podobno pokazać coś ciekawego.

– No to nie ma co, pokazał. Mieliście tu już jakieś przypadki obcięcia głowy?

– Owszem, ale ostatni raz bodajże w osiemnastym wieku. Zastanawiam się, kto mógł wpaść na tak barbarzyński pomysł. Niezła makabreska. – Dereń popatrzył na Tobiasza, jakby się spodziewał, że chłopak znowu zwymiotuje.

Ten jednak, jak zauważyła Wanda z uznaniem, trzymał się wcale nieźle.

– A narzędzie zbrodni? – zapytała.

– Jeszcze nie znaleźliśmy, ale musiało być cholernie ostre. Cięcie jest równe i precyzyjne.

Wanda podeszła do zakrwawionego pnia między dębami. Zostało w nim głębokie, brunatnoczerwone wyżłobienie.

– Tutaj to zrobił?

– Wszystko na to wskazuje.

Podkomisarz odebrał telefon i zaklął, pocierając dłonią spocony kark.

– Znaleźli właśnie ciało w Drawie. – Wdeptał niedopałek w ziemię i odsunął komórkę od ucha. – Podobno mieliśmy szczęście, bo zaklinowało się w trzcinach. Gdyby nie te susze i obniżony stan wody, popłynęłoby z prądem i tyle byśmy je widzieli aż do ujścia do Noteci.

– Szukajcie dalej. Zajrzyjcie do każdej dziupli, rowu, dziury w ziemi – rzucił w słuchawkę. – Może się znajdzie ta siekiera czy topór.

Ciało nie leżało w wodzie na tyle długo, by napuchnąć, i wyglądałoby w zasadzie normalnie, gdyby nie dziura zionąca w miejscu, w którym powinna tkwić głowa. Było nagie, a w pobliżu nie znaleźli ani ubrań, ani dokumentów czy komórki. Anonimowy samuraj, jak Wanda ochrzciła w myślach sprawcę, nie zamierzał im niczego ułatwiać i czuła w kościach, że to nie będzie rutynowe śledztwo. Spojrzała przelotnie na Derenia, który zapalił kolejnego papierosa. Był dokładnie takim towarzystwem, jakiego powinna unikać, próbując rzucić palenie. I nie chodziło tylko o papierosy.

Zwalista sylwetka podkomisarza przypominała jej o etapie w życiu, którego nie lubiła wspominać. Pamiętała go jeszcze z czasów szkoły podstawowej. Wysoki i małomówny wówczas chłopak mieszkał w tej samej kamienicy przy rynku. Miał przykrótkie nogawki i rękawy, a głowę nosił zawsze zwieszoną nisko, jakby chciał w ten sposób wyrównać zaburzone proporcje sylwetki. Podobnie jak ona wracał ze szkoły do domu samotnie i choć kończyli lekcje o tej samej porze, nigdy nie przyszło im do głowy, by dotrzymać sobie towarzystwa. Nie potrafiła sobie przypomnieć dlaczego. Może dlatego, że wtedy dziewczyny i chłopaki trzymali się w oddzielnych grupkach. A może było tam coś jeszcze, coś głębszego, jakieś skrępowanie, które czuli w swojej obecności, bo wiedzieli o sobie za dużo.

– Jakieś wstępne wnioski co do tego, kiedy nastąpił zgon? – zwróciła się do niewysokiego lekarza medycyny sądowej o urodzie wiecznego chłopca. Wiedziała już od Derenia, że nazywa się Roman Wrzos i jest najlepszy w regionie. Na razie było pewne, że najlepiej z nich przygotował się na spotkanie z insektami. Krążyły nad nim w rozedrganej chmurze, ale kąsały innych. Słyszała też, że nie klnie, tylko kiedy śpi.

– Więcej będę wiedział po sekcji, ale już teraz mogę stwierdzić, że zgon nastąpił w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin na skutek dekapitacji. Co do narzędzia, obstawiam topór masarski. Cięcie było czyste i precyzyjne.

Patolog mówił wolno i monotonnie, ale zupełnie bezmięsnie i Wanda już pomyślała, że albo Dereń przesadził, albo Wrzos wyjątkowo się przy niej pilnuje.

– Żył jeszcze, gdy…?

– Obawiam się, że tak, ale na szczęście nie był przytomny, wcześniej został ogłuszony, wskazują na to ślady na czaszce. Cóż, tyle dobrego. – Wrzos zdjął rękawiczki i zamrugał, jakby borykał się z tikiem nerwowym.

– A to otwarte oko?

– Może się zdarzyć, odruch rdzeniowy. – Wzruszył ramionami i poprawił okulary. – Więcej będę wiedział po sekcji.

– No a to? – Wanda nachyliła się nad ciałem i wskazała palcem czwórkę i ósemkę, wyrżnięte koślawo na klatce piersiowej. – Macie pojęcie, czym to zostało zrobione? – zwróciła się do Derenia.

– Prawdopodobnie tą samą włócznią, którą przybito głowę do dębu.

– A w jaki sposób sprawca, czy też sprawcy, i ofiara mogli się tu dostać?

– Tak jak my, polami od strony Piaseczna albo Siemczyna lub przeprawili się łodzią czy kajakiem przez jezioro Drawsko. – Podkomisarz otarł spocone czoło.

– Przy rzece, niedaleko miejsca, w którym znaleźliśmy ciało, jest świeżo wygnieciona trzcina – odezwał się milczący do tej pory Tobiasz. Jego twarz zmieniła wreszcie kolor z zielonkawego na blady. – Ofiara mogła tu zostać przewieziona łódką już nieprzytomna albo znała sprawcę i mu ufała – dodał już pewniej. Wyraźnie chciał zatrzeć nie najlepsze pierwsze wrażenie.

– O tej porze roku jest tu sporo spływów kajakowych, więc sam ślad po łódce jeszcze niczego nie przesądza. – Dereń dreptał nerwowo, opędzając się od komarów. W końcu zapalił kolejnego papierosa. – Jedyne, co działa na te gnoje.

– Mnie jakoś nie ruszają. – Mały lekarz znowu zamrugał.

– Ciebie to, Wrzosiu, nic nie rusza. Nawet komar nie chce skończyć na twoim stole. A tak w ogóle to co ci jest, że nie klniesz? Zawsze twierdziłeś, że twój syndrom Tourette’a jest nieuleczalny.

Wrzos poprawił okulary i obrzucił Wandę spłoszonym wzrokiem.

– No weź se bluzgnij, bo ci od tego mrugania okulary spadną. Ona swoja jest. Z wielkiego miasta, ale swoja. Do szkoły ze mną chodziła. Mieszkaliśmy w jednej kamienicy.

Dereń spodziewał się chyba, że Wanda to potwierdzi, ale za żadną cenę nie chciała wchodzić w rolę swojskiej dziewczyny. Zabiła kolejnego owada na spoconej szyi. Marzyła o zimnym prysznicu.

– Zróbcie szczegółowe opisy i szkice do protokołu i obfotografujcie wszystko dokładnie, też przy użyciu skanera 3D.

– Skaner 3D? Serio? – Uśmiechnął się pobłażliwie. – To nie Poznań. Nie mamy tu takich bajerów na wyposażeniu, pani prokurator.

Jego ironizowanie zaczynało ją wkurzać, ale nie dała po sobie nic poznać.

– W takim razie wystarczą zwykłe zdjęcia do protokołu. Naprawdę nie mamy pojęcia, kto to jest? – Spojrzała na ekipę z nadzieją.

Jeden z techników wyprostował się, porzucając niewygodną pozycję, w której

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: