Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Avicii. Biografia Tima Berglinga - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 kwietnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Avicii. Biografia Tima Berglinga - ebook

Intymna biografia kultowego DJ-a, który odszedł zbyt wcześnie.

Avicii był wizjonerem. Poprzez swoje muzyczne wyczucie i unikatowy styl zdefiniował epokę, w której szwedzka i europejska muzyka house zawładnęła światem.

Ale Tim Bergling był również introwertycznym młodym człowiekiem zmuszonym do dorastania w nieludzko szybkim tempie. Po serii nagłych wypadków i pobytów w szpitalu latem 2016 roku przestał koncertować. Zaledwie dwa lata później świat obiegła szokująca informacja – jeden z najsławniejszych na świecie DJ-ów popełnił samobójstwo w hotelowym pokoju w Omanie. Pozostawił po sobie największe hity klubowej sceny, takie jak Wake Me Up, Waiting for Love czy Levels, i gigantyczną fortunę. Jego utwory mają miliardy odtworzeń w serwisach streamingowych.

Avicii. Biografia Tima Berglinga została napisana przez wielokrotnie nagradzanego dziennikarza Månsa Mosessona, który dzięki wywiadom z rodziną Tima, jego przyjaciółmi i kolegami z branży muzycznej dogłębnie poznał producenta-gwiazdę. Książka przedstawia szczery obraz Tima i jego życiowych poszukiwań. Autor nie stronił od ukazywania demonów, z którymi walczył chłopak, i propozycji odpowiedzi na najtrudniejsze pytania dotyczące losów jednej z najjaśniej świecących gwiazd muzycznych ostatniej dekady.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-8668-9
Rozmiar pliku: 983 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wieczorem z zarośli wychodziły króliki. Szare i zmierzwione, jakby właśnie odbyły bitwę wśród sosen. Niedługo potem pustułka zaczynała szybować po niebie, rozpościerała skrzydła na wietrze, w bezruchu czekając na odpowiedni moment, by zanurkować w stronę swoich ofiar.

Z góry widział tak wiele.

Powietrze wypełniał zapach czosnku z rozmarynem, który mieszał się z wonią drzew cytrusowych unoszącą się z zagajnika – kucharz pewnie zaczął przyrządzać kolację.

Dało się słyszeć spokojny szum ze zraszacza wolno podlewającego jukki przy basenie.

Minęły trzy tygodnie i Tim Bergling znów zaczął zwracać uwagę na otoczenie. Usadowił się na dachu ośrodka terapeutycznego w leżaku, który personel pomógł mu wtaszczyć na czerwone dachówki. We mgle majaczącej nad Morzem Śródziemnym dostrzegał zarys odległej wyspy – tej, do której ludzie pływali promem, żeby nurkować z rurką i na chwilę zapomnieć o kacu, by później wieczorem wziąć pierwszą pigułkę i od nowa zacząć to samo.

Teraz jednak przyszła jesień. Imprezowicze wrócili do domu, kluby Privilege, Space i Pacha zamknięto po sezonie, nawet świerszcze ucichły.

Lato 2015 roku było jak jedno wielkie zaćmienie, właśnie to do niego dotarło. Siedział w białym domu na południowym krańcu Ibizy, denerwując się, że utwory nie są wystarczająco mocno zmiksowane, a wytwórnia płytowa naciska na wyjazd do Londynu, gdzie miałby udzielać wywiadów.

_Stories_ miały być kontynuacją pierwszego albumu, który dwa lata wcześniej zmienił Tima Berglinga z docenianego w klubach DJ-a w fenomen muzyki pop na skalę globalną. Płyta miała rok opóźnienia, a Tim nie mógł się skupić.

Organizm odmówił mu współpracy już dawno temu. W ciągu ostatniego roku, od operacji w szpitalu, towarzyszyło mu wrażenie, że coś rośnie mu w brzuchu. Tim dostał obsesji na punkcie tej narośli. Im więcej o niej myślał, tym wyraźniej ją czuł. Jak rozprzestrzeniający się guz. Podczas gdy narośl się powiększała, on grał na letnich festiwalach w całej Europie i co niedziela wypełniał po brzegi najpopularniejszy house klub Ushuaïa na Ibizie.

Budząc się po południu po ostatnim występie w sezonie, był pewien, że leci z powrotem do Los Angeles. Zamiast tego zobaczył, że wszyscy zebrali się na parterze. Byli tam jego ojciec Klas, menedżer Arash, który przyleciał ze Sztokholmu, oraz jego starszy brat David. Kierownik trasy koncertowej, ochroniarz. I oczywiście jego chłopaki, koledzy z dzieciństwa, którzy mniej więcej przez rok towarzyszyli mu we wszystkich podróżach.

Wyjaśnili, jak bardzo się niepokoją. Jak męczą ich kłamstwa, którymi codziennie muszą odpowiadać na pytania o to, jak się pracuje dla Aviciiego. Płakali, byli zdruzgotani.

W końcu Tim zgodził się na pobyt w ośrodku terapeutycznym, przede wszystkim po to, by nie musieć wysłuchiwać ich wiecznego narzekania na temat tego, jaki się zrobił nierzetelny i lekkomyślny.

Prawie całe pierwsze dni wstępnego odwyku praktycznie przespał. Później jednak kierownik leczenia Paul Tanner poradził mu zacząć pisać.

Moje pierwsze wspomnienie to kąpiel z mamą albo mama śpiewająca mi kołysankę, albo tata, który wchodzi do pokoju i zmienia stare kasety z bajkami ze strony A na B, kiedy próbuję zasnąć.

Przychodziły mu na myśl tylko suche słowa. Żył w miękkim oszustwie znieczulicy tak długo, że na początku był jakby zblokowany. Widział w tym jednak sens – nazywanie przeżyć ułatwiało rozmowę na ich temat, pomogło ocenić życie, które doprowadziło go w to miejsce we wrześniu 2015 roku.

Kiedy już zaczął składać zdania, trudno mu było skończyć. Całymi nocami przesiadywał przy komputerze i pisał zamiast spać. O swoim dzieciństwie, rodzeństwie, jak odkrył muzykę i w jaki sposób jego kariera nabierała tempa. Pisał o skomplikowanej relacji z menedżerem Arashem oraz o swoich byłych dziewczynach: Emily i Racquel.

Popołudnia upływały na długich rozmowach z kierownikiem leczenia. Omawiali zagadnienia takie jak strategie przetrwania czy przeniesienie. Tim poddawał systematycznej analizie nowe informacje, jak zwykle.

Wówczas zaczęło do niego docierać, jak wiele spraw odsuwał na dalszy plan. Zmuszał się do parcia naprzód tak długo, aż stało się to codziennością.

Wtem spojrzał na wszystko zupełnie inaczej. Również na trudne emocje, których właściwie chciał uniknąć, a z którymi borykał się od dziecka – zdenerwowanie, niepokój, lęk – może one też były potrzebne? Zaczął je traktować jak kompas, narzędzie mające mu wskazać nowy kierunek.

Emocje same w sobie mogą mieć pozytywną lub negatywną energię, lecz ich brak ma negatywny wydźwięk.

Tak długo przekraczał granice, żyjąc w bólu. Fizycznym – brzucha – ale i mentalnym. Nie tylko doszedł do ściany – on się przez nią przebił, kilkakrotnie. Znalazł się na pograniczu śmierci, naprawdę tak się wydawało.

Żałował, że wcześniej nie słuchał.Niniejsza opowieść została napisana na podstawie setek wywiadów, niezliczonych godzin rozmów z ludźmi, którzy znali Tima Berglinga i z nim pracowali. Dzięki uprzejmości jego rodziny otrzymałem dostęp do zapisków z telefonu, konwersacji prowadzonych na czacie, rysunków, zdjęć i czytników zapełnionych książkami, które Tim pochłaniał ze wzmożoną intensywnością. Mogłem obejrzeć nagrania wideo – prywatne i profesjonalne – dostałem wgląd w to, w jaki sposób Tim tworzył swoje utwory, oraz do programu, którego używał do komponowania.

Odwiedziłem kluby na Ibizie i w Miami, domy, w których mieszkał w Sztokholmie i Los Angeles, prowadziłem rozmowy: przemierzając samochodem pustynię w Las Vegas, podczas festiwali muzyki house w Amsterdamie, przy herbacie i ciastkach w Londynie oraz przy łososiu z ziemniakami w skańskim Skillinge.

Starałem się, jak tylko mogłem najlepiej, uchwycić perspektywę Tima w często trudnej do pojęcia plątaninie zdarzeń. Nieocenionym źródłem było tu ponad czterdzieści tysięcy e-maili, które lądowały w skrzynce Tima i które z niej wychodziły w czasie dziesięciu lat. Opierałem się również na osobistych zapiskach, dyskusjach na łamach forów internetowych, a także rozmowach prowadzonych w esemesach, za pomocą Messengera i WhatsAppa.

Tim często używał do pisania amerykańskiej klawiatury, na której brak szwedzkich znaków – te fragmenty zostały poprawione w wersji oryginalnej tej książki dla ułatwienia czytania. W niektórych miejscach zostały też skorygowane literówki i interpunkcja, z zachowaniem oryginalnego wydźwięku wypowiedzi.

Tim Bergling cieszył się największym sukcesem jako artysta w czasach, gdy w wielu częściach świata liczba młodych ludzi cierpiących z powodu zaburzeń psychicznych drastycznie rosła. Przyczyny tego zjawiska są złożone, jednak bezsprzecznie można zaobserwować rosnące statystyki. Od 2006 roku liczba zaburzeń psychicznych wśród młodych Szwedów zwiększyła się o siedemdziesiąt procent. Mnożą się problemy na tle stresowym: kłopoty ze snem, niepokój, przygnębienie, stany lękowe. Również odsetek samobójstw w tej samej grupie wiekowej zwiększa się w zatrważający sposób – w wielu krajach z wysokim PKB samobójstwo jest obecnie jednym z najczęstszych powodów śmierci wśród osób poniżej trzydziestego roku życia. Liczba młodych odbierających sobie życie w Szwecji stale rośnie od lat dwutysięcznych, zaś w Stanach Zjednoczonych statystyki poszybowały w górę w ciągu ostatniej dekady. Światowa Organizacja Zdrowia podaje, że osób odbierających sobie życie jest więcej niż umierających na raka żołądka czy piersi, marskość wątroby i alzheimera. Samobójstwo zbiera większe żniwo niż wojny, napaści, terroryzm i przemoc domowa razem wzięte.

Prawie zawsze kryje się za nim jakaś forma zaburzenia psychicznego, na przykład depresja lub stany niepokoju. Tematy te pozostają spowite zasłoną wstydu i milczenia. Rozmowa z człowiekiem w słabej kondycji emocjonalnej może się wydawać przytłaczająca. Strach przed powiedzeniem czegoś nieodpowiedniego i pogorszenie sytuacji może się stać skuteczną przeszkodą na drodze udzielenia pomocy. Badania dowodzą jednak, że podobne obawy są bezpodstawne – nie trzeba mieć w pogotowiu pięknych, dopracowanych wypowiedzi. Najważniejsze to zdobyć się na zapytanie drugiego człowieka o samopoczucie. A ponadto gotowość do wysłuchania odpowiedzi. Rozmową, a nie milczeniem, można uratować komuś życie.

Pisanie o samobójstwach znanych osób wiąże się z pewnymi ograniczeniami. Aby uniknąć ryzyka, że znajdą się naśladowcy, należy unikać dokładnych opisów miejsca, w którym doszło do tragedii, i przebiegu wypadków. W niniejszej historii nie są istotne szczegóły dotyczące ostatnich godzin Tima, tylko czynniki, które doprowadziły go do takiego stanu, a także wnioski, które możemy wyciągnąć po jego odejściu.

Jeżeli jesteś w złym stanie i czujesz, że twoja sytuacja staje się nie do zniesienia, lub chcesz odebrać sobie życie, natychmiast dzwoń pod numer alarmowy 112.

Jeśli zdarzało ci się myśleć o zrobieniu sobie krzywdy albo jeśli podejrzewasz, że ktoś z twojego otoczenia potrzebuje wsparcia, zawsze możesz się zwrócić o pomoc. Porozmawiaj z kimś zaufanym bądź zadzwoń pod którąś z infolinii pomocy:

Antydepresyjny Telefon Zaufania – 22 484 88 01

Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym – 800 70 2222

Dziecięcy Telefon Zaufania Rzecznika Praw Dziecka – 800 12 12 12.Dym unosił się ku ciężkim żyrandolom wiszącym pod sufitem sali. Powietrze przecinały strzały myśliwych, magicy rzucali ognistymi kulami w dwugłowego smoka – niezły był z niego skurczybyk. W ciemności błyskały jego ostre zębiska, za każdym razem, gdy szczękał nimi przed każdym członkiem klanu, który tylko odważył się do niego zbliżyć.

Rycerz Important walczył od wielu godzin, by wraz z druidami, kapłanami i magikami się tu dostać – do przedostatniej bestii, którą należało pokonać, aby wygrać batalię. Klan działał mądrze i w przemyślany sposób: czasami cała czterdziestka poruszała się w zgranej trupie, niekiedy rozdzielali się, by zniszczyć smocze jaja, nie dając się przy tym zabić.

Important krył się za kamienną ścianą fortu wybudowanego w skale w Eastern Kingdom. Odziany w pomarańczową zbroję, poruszał się żwawo. Był paladynem, rycerzem o magicznych zdolnościach, przychodzącym na ratunek innym członkom klanu, w razie gdyby utracili siłę witalną.

Ogólnie rzecz biorąc, Important był wart swego imienia. Miał noże w obu naramiennikach, poręczne, stalowe rękawice, a także pas – przedmiot największego pożądania. Oczy pałały mu intensywną bielą zza przyłbicy hełmu i spod ciemnego kaptura. Zdarzało się, że rycerz jeździł konno ulicami Stormwindu, stolicy Przymierza, tylko po to, by dostrzec zazdrość u ludzi spoglądających na potężne rogi na zbroi jego wierzchowca – wyraźny zwiastun jego oddania żołnierskiej służbie.

Szesnastoletni Tim Bergling opierał się o ścianę, siedząc na łóżku, i sterował Importantem według upodobania. Palcami uderzał w klawiaturę na kolanach, a rycerz pędził na pomoc kolejnemu czarnoksiężnikowi w tarapatach.

Grze przyglądał się siedzący obok kolega Fredrik Boberg, zwany Fricko. Dało się zauważyć, że chłopcy grali już od wielu godzin –między butelkami z rozgazowaną coca-colą walały się na wpół zjedzone słodycze, okruchy chipsów i zużyty snus*.

Frico i pozostali przyjaciele przyszli do mieszkania rodziców Tima przy ulicy Linnégatan zaraz po lekcjach, wtaszczyli swoje komputery i monitory na czwarte piętro, po czym zainstalowali je w pokoju Tima. Już dawno minęła północ, lecz napaści w _World of Warcraft_ wciąż jeszcze trwały. Jeden z kolegów prawie zasnął nad klawiaturą.

Tim przez całe dzieciństwo lubił swój mały pokój. To tutaj rysował portrety rodziców i przyjaciół, pisał wiersze o jesiennych liściach i dziewczynce z klasy, która najbardziej mu się podobała. Rodzice opłacili mu prenumeratę ilustrowanego czasopisma naukowego „Illustrerad Vetenskap”, które czytał od deski do deski, chłonąc informacje o satelitach, wykopaliskach archeologicznych i robotach. Tim wyjątkowo fascynował się kosmosem. Kiedy był małym chłopcem, na orbitę poza ziemską atmosferą wystrzelono teleskop. Teleskop Hubble’a, bo tak zwało się to urządzenie kształtem przypominające beczkę na śmieci, wyposażono w aparaty fotograficzne, które z potężnej wysokości mogą robić wyraźne zdjęcia wszystkiego, począwszy od gasnących gwiazd, a na lśniących galaktykach skończywszy. Tim przeglądał zbliżenia gigantycznych chmur gazowych, które wydawały się wyjęte ze straszliwej bajki – potężne kolumny prochu i gazu jaśniejące w świetle ultrafioletowym przypominały potwory wyjące w kosmosie. Prawdopodobnie znajdowały się one w miejscu tak odległym jak to, gdzie niegdyś powstał nasz Układ Słoneczny, tak dawno temu, że trudno to sobie wyobrazić. Dotarcie tam przy wykorzystaniu najszybszego statku kosmicznego na świecie zajęłoby ponad sto milionów lat.

Jego mama Anki zwykle krzątała się w kuchni, przygotowując klopsiki mięsne i spaghetti dla pogrążonego w myślach syna siedzącego za zamkniętymi drzwiami na prawo od kuchenki.

Jej ukochany mały Timelim, tak wyczekiwany, przyszedł na świat we wrześniu, ostatniej jesieni lat osiemdziesiątych.

Anki wspominała, jak bardzo pragnęła wspólnego dziecka z Klasem, mimo że oboje niedawno doświadczyli rozpadu poprzedniego małżeństwa i byli już po czterdziestce.

Nie dało się ukryć, że Tim to prezent od losu, bo przy jego narodzeniu troje rodzeństwa było już nastolatkami. Linda – siostra z wcześniejszego związku taty, i David – przyrodni brat – wyprowadzili się jako pierwsi, a syn Anki Anton wkrótce podążył ich śladem. Zostało ich w domu tylko troje – Anki myślała, że mógł to być powód pewnej zachowawczości Tima.

Równocześnie jednak Tim był zawzięty, zdecydowany. W przedszkolu nie jadał makaronu, kotletów ziemniaczanych, sałatki owocowej ani kremu z rabarbaru. Odmawiał wszystkiego, co inne dzieci pochłaniały ze smakiem – uparcie domagał się wyłącznie pieczywa chrupkiego z masłem. Podczas tradycyjnego orszaku z okazji uroczystości Świętej Łucji jedna z przedszkolanek musiała go zanieść do sali na rękach, bo nie miał odwagi przejść po podłodze**, a kiedy wybrali się na wycieczkę do cyrku, Tim wolał zaczekać na zewnątrz.

– Nie znam tego clowna – oświadczył, zwyczajnie odmawiając wejścia do namiotu.

Czasami potrzebował pobyć sam, mieć własną przestrzeń, wyraźnie to zaznaczał. Jeśli się o coś pokłócił z Anki, zamykał się w swoim pokoju. Porozumiewali się wówczas za pomocą karteczek przesyłanych przez szparę między drzwiami a podłogą.

„Okay! Przyznaję się”, napisał Tim po jednej ze sprzeczek. „Myliłem się. Przepraszam. Ale według mnie określenie »kanapowy leń« jest złośliwe. Chyba to rozumiesz?”

„Masz rację, przepraszam”, odpisała Anki, po czym wsunęła karteczkę przez szparę.

Tak się godzili, a Tim wychodził z pokoju.

Może te tendencje do wycofania i myślicielstwa odziedziczył po krewnych z mojej strony, głowiła się Anki. Pracowała jako aktorka doceniana za intensywność swoich działań – kilka lat przed urodzeniem Tima zagrała jedną z głównych ról w nominowanym do Oscara filmie _Moje pieskie życie_. Teraz dojeżdżała do studia nagraniowego w Hallstahammarze, gdzie wcielała się w postać matki w szwedzkiej operze mydlanej _Vänner och fiender_ . Anki, podobnie jak wiele innych aktorów i aktorek teatralnych, przez wiele lat zmagała się z brakiem pewności siebie. Myślała, że jest za wysoka, zbyt świadoma własnych celów i niezdarna. Była przekonana, że kiedy się śmiała, wyglądała jak nafaszerowana świnia na Boże Narodzenie*** – brakowało jej tylko wypolerowanego jabłka w ustach.

Życie Anki Lidén dzieliło się na „przed” i „po”.

Jako nastolatka została niespodziewanie zaciągnięta do lasu przez obcego mężczyznę, który próbował ją udusić. Wydarzenie to na zawsze zapisało się w jej pamięci, pozostawiając po sobie strach przed ciemnościami i nadwrażliwość. Nawet po założeniu szalika miała wrażenie, jakby drogi oddechowe się zaciskały. Może mimo wszystko to traumatyczne zajście wywarło pośredni wpływ na jej dziecko?

Tak czy inaczej, Tim zachowywał dobrze jej znany dystans. Podczas rodzinnych kolacji, kiedy spędzali czas całą szóstką, pozostałych troje rodzeństwa potrafiło się bez przerwy się przekrzykiwać, wprowadzając wielki zamęt. Tim siedział cicho, trzymając się na uboczu, i naraz rzucał przezabawny komentarz, w punkt. Potem posyłał im swój cudowny, krzywy uśmiech i wracał do pokoju do swoich odkryć.

Tata Tima był właścicielem firmy Skottes sprzedającej materiały biurowe innym przedsiębiorstwom. W pierwszej chwili Klas Bergling mógł sprawiać wrażenie powściągliwego służbisty, zwłaszcza kiedy dyskutował ceny skupu długopisów bądź dziurkaczy. Pod tą otoczką kryła się jednak dusza kreatywnego artysty pragnącego wydostać się na zewnątrz. Jego dzieciństwo pachniało benzyną lakową z pracowni Opery Królewskiej, gdzie jego ojciec pracował na stanowisku kierownika dekoracji. Podczas rodzinnych uroczystości czasami improwizował skecze, w których wcielał się w rolę zapalonego reżysera albo podchmielonego sprzedawcy. W wolne sobotnie przedpołudnia Klas często zwiększał głośność stereo stojącego koło sypialni. Tańczył w szlafroku do pisenek Raya Charlesa – mocny głos tego bóstwa domowego odbijał się od sztukaterii. Niewidomy piosenkarz soulowy z amerykańskiego południa nie miał sobie równych w grze na pianinie, umiał ryczeć i szeptać do mikrofonu tak, że sam jeden brzmiał jak cała orkiestra. Oprócz tego w kolekcji płyt winylowych miał sporo bluesa, nierzadko z Chicago, lubił gitarzystów – między innymi Buddy’ego Guya i Freddiego Kinga – sfatygowanych życiem mężczyzn snujących opowieści o niewierności, zazdrości, przemocy i niedoli.

Starsze rodzeństwo Tima również często słuchało muzyki i robiło wszystko, by zarazić młodszego brata własnymi preferencjami. Linda zapoznała go z całą glamrockową ekipą z Kiss, David słuchał prawie wszystkiego, co puszczali w MTV, od hip-hopu po grunge, a Anton w czasach licealnych grał na perkusji w zespole rockowym.

Latem rodzina wybierała się samochodem do Skillinge położonego na równinie Österlen w Skanii. W tej starej wiosce rybackiej kupili murowany dom – wprawdzie podniszczony i uszkodzony przez wilgoć, ale z widokiem na morze. Klas z nagim torsem grał na gitarze elektrycznej, a Tim budował szałasy i uczył się żeglować Optymistą w porcie. Kiedy razem z kolegą organizowali pchli targ na skrzyżowaniu, Anki przynosiła mu hamburgery i napoje gazowane.

W sąsiedniej wiosce mieszkał sławny puzonista Nils Landgren, który pewnego dnia, zrobiwszy porządki w składzikach, porozstawiał na targu niechciane instrumenty na sprzedaż. Tim kupił wielki syntezator Yamahy z końca lat siedemdziesiątych i postawił go w pokoju przy korytarzu. Przez większą część wakacji próbował rozpracować nowy instrument.

Tim wciskał guziki i choć nie udało mu się zrozumieć logiki działania urządzenia, w pewnym sensie czuł, że to jest to. Nie bardzo jeszcze wiedział, czym chciałby się zająć w życiu, ale uświadomił sobie, że jest artystycznie uzdolniony. Były mąż Anki, ulubieniec publiczności i piosenkarz Tommy Körberg, wciąż przychodził Timowi na myśl – jego kariera artystyczna stanowiła dowód na to, że można ułożyć sobie życie według własnych upodobań.

Po powrocie do Sztokholmu Tim dostał od taty sześciostrunowego Fendera z mahoniu. W porównaniu z syntezatorem opanowanie gry na gitarze było łatwiejsze. Tim ćwiczył klasyki, jak _Tears in Heaven_ Erica Claptona, oraz _House of the Rising Sun_ zespołu The Animals. Nabrawszy co sił powietrza w płuca, próbował śpiewać szwedzki hymn narodowy _Du gamla, du fria_ i piosenkę _Vandraren_ wokalisty o pseudonimie Nordman.

Trochę fałszował, ale gra na gitarze wychodziła mu coraz lepiej.

Propozycję mamy o zapisaniu go na lekcje Tim potraktował jako niemal absurdalną.

Było oczywiste, że nauczy się sam.

------------------------------------------------------------------------

* Snus – rozpowszechniony w Skandynawii tytoń, sprzedawany w okrągłych plastikowych opakowaniach. Używka jest porcjowana lub pakowana luzem: tę ostatnią dzieli się samodzielnie, formując palcami przed umieszczeniem pod górną wargą. Snus daje efekt pobudzający, silniejszy niż papierosy (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

** Za świętą Łucją (w której roli mogą występować dziś zarówno dziewczynki, jak i chłopcy) w koronie z zapalonych świec podąża gęsiego orszak. Jego uczestnicy występują w albach przepasanych czerwoną wstęgą, niosąc w dłoniach płonącą świecę, i śpiewają pieśni o nocy jaśniejącej blaskiem świętej Łucji. Jest to jedna z najpopularniejszych szwedzkich tradycji, kontynuowana w całym kraju – w placówkach oświaty, miejscach pracy, kościołach.

*** Na tradycyjnym szwedzkim stole wigilijnym nie może zabraknąć wieprzowiny.Koledzy w salonie zaczęli się budzić. Musieli zasnąć nad ranem po zabiciu smoków w _World of Warcraft_, kiedy nie mogli już dłużej czuwać.

Nastolatkowie przecierali zaspane oczy. Tej nocy Johannes Lönnå i Fricko Boberg gnieździli się na narożniku Berglingów, a Jakob Lilliemarck rozłożył na podłodze zabrane z kanapy zielone poduszki pod plecy i siedziska. Koledzy rozprostowali zastałe kości i poczłapali do kuchni.

Drzwi do pokoju Tima jak zwykle były zamknięte, co oznaczało, że gospodarz wciąż jeszcze śpi i należy go zostawić w spokoju. Wiedzieli, że Tim może stroić fochy, jeśli go obudzą przed lunchem. Fricko wyjął chleb tostowy i sięgnął do lodówki po kiełbasę*. Koledzy zrobili sobie kakao, przywitali się z Klasem i Anki, a potem znów wrócili do salonu i oglądali film.

– Cholera, wpadłem na pomysł, jak zdobyć jeszcze więcej expa! – zakrzyknął Tim, gdy wreszcie wstał z łóżka i podszedł do kanapy.

Jak zwykle, kiedy pozostali poszli spać, siedział przed komputerem, wskoczył na gryfa i poleciał na Kalimdor, kontynent nocnych elfów i trolli, w poszukiwaniu czarnych kwiatów lotosu i spędził tak czas aż do szóstej nad ranem. Rośliny miały nadać Importantowi jeszcze więcej mocy, a on będzie mógł jeszcze bardziej pomóc klanowi podczas kolejnego ataku.

– Chyba czaicie, co to znaczy. – Uśmiechnął się. – Zajebiście!

– Powinniśmy się przejść – odparł Fricko, który oczywiście interesował się grą komputerową, ale nie do tego stopnia co jego przyjaciel.

Tim był bardzo zawzięty i jeśli się na coś uparł, nie było zmiłuj. Ale on też lubił słońce.

Chłopcy pognali przez klatkę schodową i skręcili w prawo ulicą Linnégatan.

Fricko też wychowywał się wśród masywnych kamienic na Östermalmie. Mieszkał przy Gärdet, dużym placu nieopodal siedziby Szwedzkiego Radia, i podobnie jak Tim miał duszę artysty. Tata Fricko był wziętym producentem telewizyjnym, a jego wysłano do podstawówki muzycznej imienia Adolfa Fredrika. Fricko chciał pewnego dnia zostać aktorem. Tima poznał kilka lat wcześniej, na początku gimnazjum, i znaleźli wspólny język dzięki żywionemu przez ich obu zainteresowaniu filmografią. Świadomi swego celu, oglądali właśnie klasyki, jak _Ojciec chrzestny_, wszystkie filmy Quentina Tarantino i braci Coen. Mogli godzinami analizować symbolizm i akcję w _Twin Peaks_ albo po prostu się odprężyć przy musicalu _Jesus Christ Superstar_ czy _Upiór w operze._ Timowi podobały się życzliwość i otwarty umysł Fricko. Czarował swoim zapominalstwem i rozkojarzeniem. Byli jak bracia.

Dzielnice w okolicy Karlaplanu stały się miejscem grona przyjaciół. Pomiędzy domem Tima i jego gimnazjum, Gärdesskolan, leżało centrum handlowe Fältöversten, którego korytarze między sklepami sportowymi a cukierniami traktowali jak świetlicę. W spożywczym Sabisie prawie zawsze w ramach degustacji rozdawano porcje długo dojrzewającego sera żółtego i kanapeczki z wędliną, więc chłopcy mogli się tam najeść do syta. Na dachu galerii były położone mieszkania, do których prowadziły ruchome schody. Biegali między rabatkami na górze, palili w ukryciu i snuli plany, kto ma następnym razem kupić, co trzeba, w kiosku obok teatru Maximteatern. Facet kasował tam prawie dwieście koron za sześciopak piwa, ale nie sprawdzał dowodu. Jeśli się znało podwójne hasło, można było nawet dostać ruską wódkę z przemytu.

Na początku lat dwutysięcznych na dzielnicę zamieszkiwaną przez chłopców padło światło nowych reflektorów. Pozostała część Szwecji musiała się jakoś przyzwyczaić do Östermalmu – od co najmniej stu lat ta część miasta stanowiła symbol dobrobytu i spełnienia. Domy z przełomu XIX i XX wieku ciasno ułożone wzdłuż esplanady przy Karlavägen świadczyły o zamożności oraz władzy. W mieszkaniach równie strojnych wewnątrz żyli przywódcy przedsiębiorstw, dyplomaci i przyjaciele rodziny królewskiej: ten oto obraz przedstawiały brukowce.

Wraz z rozwojem internetu w połowie lat dwutysięcznych Östermalm zyskał własny rodzaj korespondentów. Blogerki imieniem Katrin, Alex, Sofi albo Bella spędzały czas w hotelu Anglais czy kawiarni Mocco i zdawały raport z tego, kto gdzie bywa, z kim się zadaje i kto z kim zerwał. Sceną wydarzeń był niemal zawsze Stureplan**, okolica pomiędzy uśpioną ulicą Karlavägen a hałaśliwym miastem.

We dnie Stureplan był finansowym ośrodkiem kraju, przez który zarządzający funduszami gnali z przekrzywionym krawatem i aktówką pod pachą. Pod wieczór stawał się gwarnym centrum rozrywki, gdzie ludzie marzli w kolejkach do klubów i restauracji: Sturecompagniet, Grodan, Berns i do Spy Baru. Blogerki bacznie obserwowały bieg życia nocnego. Tutaj powstawały hierarchie, zaczynały się i kończyły sprzeczki.

Starszy brat Tima Anton stał się częścią tego świata. Podobnie jak jego mama Anki grał kluczową rolę w operze mydlanej, a teraz spotykał się z fotografką robiącą zdjęcia gościom na galach premierowych w Rigoletto lub Grandzie***. Timowi zdarzało się mu towarzyszyć w kilku wydarzeniach, ale uważał je za dość dziwne. Blogerki modowe, aktorzy, politycy i celebryci grający w serialach, którzy w zamian za profesjonalny uśmiech przed kamerą dostawali bilety do kina.

Tim stawał u boku brata na czerwonym dywanie, ale zazwyczaj miał posępną minę. Był jakby obok całego tego szumu, albo raczej gdzieś odpływał. Hałas medialny zdawał się nie robić na nim wrażenia.

Wolał odwiedzać sklep wideo na placu Östermalmstorg z przyjaciółmi i kupować słodycze na wagę. Na łóżku Tima potrafili oglądać ciągiem całą trylogię _Władcy Pierścieni_ lub filmy akcji z Denzelem Washingtonem lub Tomem Cruisem – podczas rodzinnych wakacji w Tajlandii Tim kupił stos pirackich kopii płyt DVD z szeroko omawianymi filmami. Pili ogromne ilości słodkich napojów gazowanych i kruszyli chipsami na pościel, rechocząc przy serialu _The Office_ z ulubionym komikiem Tima Rickym Gervaisem. Tim uwielbiał wyczucie czasu oraz zmyślne poczucie humoru tego Anglika. Z tego samego powodu koledzy nałogowo oglądali serial animowany _Miasteczko South Park_: był niesamowicie głupkowaty, a zarazem błyskotliwy. Eric Cartman i pozostali chłopcy występujący w serialu byli motorem do żartów na temat amerykańskiego prezydenta George’a Busha, udawanych celebrytów Hollywood i właściwie wszystkich innych aktualnych dla społeczeństwa kwestii.

Ku uciesze chłopaków najnowszy sezon zawierał odcinek w całości poświęcony _World of Warcraft_. Cartman dostał obsesji na punkcie zniszczenia pewnego szczególnie natrętnego przeciwnika i usiłował przekonywać kolegów zajętych zabawą, by pomogli mu w walce.

Tim z przyjaciółmi śmiali się, siedząc na łóżku, kiedy Cartman syknął, używając jak najmężniejszego głosu, gdy wygłaszał opinię, że granie na komputerze jest zdecydowanie ważniejsze niż zabawa na słońcu.

------------------------------------------------------------------------

* Szw. _prickig korv_, tradycyjna szwedzka tania kiełbasa wyglądem przypominająca salami.

** Plac w sztokholmskiej dzielnicy Östermalm. Kluby mieszczące się w tej części miasta są uważane za prestiżowe, a o wstępie decyduje selekcja. Można tam spotkać hipsterów, młodzież pochodzącą z dobrze usytuowanych rodzin, a dawniej bywała tam również księżniczka Magdalena Bernadotte.

*** Salony kinowe w Sztokholmie.Koledzy często musieli namawiać Tima na wieczorne wyjścia.

– Tylko ogarnę włosy – krzyknął z łazienki w korytarzu.

– Przecież już je ułożyłeś!

– Mówię wam, dwie minuty. Zaraz idziemy!

Tim przyglądał się w lustrze swojemu nosowi. Nigdy go nie lubił, twierdził, że jest zadarty jak świński ryjek. Teraz na dodatek stał się epicentrum kraterów zmaltretowanej wyciskaniem skóry, biegnących przez policzki aż w stronę czoła. Tim przeklinał te jebane syfy za to, że zawsze wracały.

Chodził z rodzicami do lekarza w Aspudden, potem na Östermalmie. Testował maści z hydrokortyzonem, korektory w sztyfcie, żele, ale nic nie pomagało.

Wiedział, że głupio się tak przejmować trądzikiem. Nie lubił u siebie tej cechy – że się nakręcał i widział wszystko w najczarniejszych barwach. Przez całe dzieciństwo bał się zachorować na raka. Często podczas wieczorów spędzanych przy grach komputerowych prosił jednego z przyjaciół o sprawdzenie, czy nie rozwinęła mu się na piersi jakaś trująca narośl. Ale teraz? Przecież kończył już gimnazjum, powinien trochę wyluzować. Mimo to w głowie kłębiły mu się tysiące scenariuszy. Myśl o spojrzeniach wszystkich, którzy zaczną go oceniać, gdy tylko przekroczy próg, stawała się niemal paraliżująca.

A zatem – to głupie.

– No chodź już, Tim!

Koledzy nadal czekali w kuchni, poirytowani, że za każdym razem jest tak samo. Wyglądało to, jakby Tim był pozbawiony poczucia czasu, żył w swoim świecie. Czy on w ogóle wie, co to zegarek?

W końcu jednak dawał za wygraną, prawie zawsze, wychodził z kumplami mimo wszystko. Kierowali się w stronę pomarańczowych budynków regimentu parę przecznic dalej. Na skraju zielonego skwerku widać było skałę, wyrastającą niczym ściana w stronę ulicy Linnégatan, a za nią spore zagłębienie. Na suchej trawie marmitu pełno było naturalnie powstałych wypłaszczeń i półek skalnych do siedzenia, dzięki czemu nastolatkowie pozostawali w gruncie rzeczy niewidoczni dla dorosłych przechadzających się ulicą. Nikt nie przypuszczał, że w środku formacji skalnej szykuje się impreza.

Ktoś zabrał ze sobą przenośny głośnik, z którego rozlegała się muzyka szwedzkich hip-hopowców, na przykład Snooka lub Frondy, czy nastrojowy włoski dance producentów o pseudonimach Gigi D’Agostino i DJ Satomi. Grupa nazywała ten styl mianem techna dla gimbazy – wiedzieli, że muzyka jest trochę obciachowa, ale nie można było przejść obojętnie obok tych bezpretensjonalnych utworów.

Przy odrobinie szczęścia któryś z chłopaków kołował butelkę nalewki kokosowej albo połówkę flaszki wódki, a jeśli poszczęściło im się jeszcze bardziej, wpadały do nich rozchichotane dziewczyny z francuskiego liceum Franska skolan i siadały w trawie między szczelinami.

Tim próbował alkoholu po raz pierwszy parę lat wcześniej, gdy udało mu się podwędzić niedopitą butelkę ginu z barku rodziców. Już prawie się przyzwyczaił do mrowienia w brzuchu i ciepła rozgrzewającego policzki przy każdym kolejnym łyku. Lubił siebie wstawionego. Śmielej się odzywał, miał więcej odwagi i wyostrzała mu się riposta. Przede wszystkim alkohol pomagał mu w tym, by tak wszystkiego nie analizować. Znikały nerwy, umysł mu się otwierał. Dziewczynom i chłopakom w zagłębieniu skalnym, którzy znali go trochę słabiej, byłoby trudno uwierzyć, że niedługo przedtem Tim niepewnie przeglądał się w lustrze – gość w bluzie z kapturem dawał się poznać z zupełnie innej strony.

Tim zebrał z suchej trawy dwa patyki, między które wetknął papieros, żeby po powrocie do domu rodzice nie wyczuli zapachu tytoniu na jego palcach. Zaciągnął się szlugiem i wybuchł zadziwiająco donośnym śmiechem.

Parę dzielnic na północny zachód od sekretnej rozpadliny skalnej piętrzył się ceglany budynek liceum Östra Real. Szkoła była położona w dzielnicy Östermalm i cieszyła się długimi tradycjami: wśród swoich wychowanków miała redaktorów naczelnych, dyrektorów przedsiębiorstw, a nawet premiera Szwecji.

Siedemnastoletni Filip Åkesson siedział na kamiennych schodach przy wejściu, strzepując kurz z mokasynów od Prady. Åkesson wiedział, jak należy wyglądać – zrozumiał między innymi, że Lacoste jest już _passé_. Nieszczęśnicy paradujący z krokodylem na piersi pewnie myśleli, że to oznaka snobizmu, choć tak naprawdę koszulki polo kupowali im rodzice na lotnisku po drodze w podróż służbową. Filip zaś zaczesywał włosy do tyłu i nosił pasek marki Gucci. Spodnie i koszula leżały na nim idealnie – niezbyt luźno.

Chłopaki w szkole byli oceniani przez pryzmat miejsca zamieszkania i zawodu ojców. Czyjś tata pracował jako finansowiec i mieszkał z rodziną w penthousie przy ulicy Strandvägen – to był strzał w dziesiątkę. Ojciec innego ucznia pełnił funkcję dyrektora finansowego w liniach lotniczych, ktoś inny kierował siecią hoteli – też nie najgorzej.

Tata Filipa Åkessona był architektem, mieszkali w Brommie. Mogło być lepiej. Mimo to Filip miał wrażenie, że pnie się w górę po drabinie społecznej w szkole. Zapraszano go na wszystkie domówki, a jeszcze większą popularność zdobył po związaniu jakiegoś chłopaka w szkolnym wejściu i celowaniu do niego z karabinku do paintballa. Filip był głośny i pokazywał, że ma duże ambicje. Jeszcze nie wiedział, czego dokładnie __ oczekuje od życia, ale to nie miało większego znaczenia. Najważniejszy był zapał, upór w dążeniu do celu, dopinanie swego.

Rodzice podarowali mu iPod, w którym mieściło się prawie cztery tysiące piosenek. Podobnie jak większość pozostałych chłopaków z Östermalmu Filip słuchał szwedzkiego hip-hopu, lecz latem 2006 roku natknął się na dwóch Francuzów których energicznej muzyce dance nie sposób się było oprzeć. Ciągle odtwarzał na mp3 _World, Hold On (Children of the Sky)_ Boba Sinclaira oraz _The World is Mine_ Davida Guetty.

Wszystko zaczęło się w Chicago jakieś dziesięć lat przed narodzeniem Filipa Åkessona, gdy pod koniec lat siedemdziesiątych Frankie Knuckles grał w klubie The Warehouse. Knuckles znał się na miksowaniu popularnych przebojów disco, tak by płynnie przechodziły z jednego w drugi, dzięki czemu na parkiecie zapominało się o miejscu i czasie. Do tworzenia własnych wersji ulubionych kawałków służył mu najnowszy sprzęt, jak samplery i automaty perkusyjne. Krok po kroku odzierał muzykę disco z wielkich gestów i płynnych linii melodycznych – automaty nadawały rytmowi prostoty, perkusja brzmiała ostrzej, bas był mocniej podkreślony. Śpiew redukował do sugestywnych jęków, które służyły przede wszystkim do uwydatnienia rytmu piosenki.

Nazwę gatunku muzycznego zapożyczono od klubu, w którym wziął swój początek, a z czasem przekształciła się po prostu w house.

Stare piosenki wydawały się Åkessonowi pradawne. Dało się w nich słyszeć szum montażu taśm szpulowych i mechaniczne trzeszczenie automatów perkusyjnych. Niemal trzy dekady później zostały one zastąpione programami komputerowymi. Pliki w słuchawkach Åkessona były pierwszą prawdziwie cyfrową muzyką, piosenki składały się z jedynek i zer, dźwięków tak zmanipulowanych, że nie odnajdywały już odpowiedników w świecie rzeczywistym. To muzyka z przyszłości. Filip ściągał pliki mp3 z blogów, między innymi z House Heaven, Projekt 1408, Face The Music i Living Electro, spośród których rządził ten, kto jako pierwszy dodawał nowy remiks Włocha Benny’ego Benassiego.

Szafka Filipa Åkessona – podobnie jak pozostałych uczniów, którzy również wybrali profil finansowy – znajdowała się na pierwszym piętrze, pod namalowanym na ścianie wizerunkiem nordyckiego boga Tora miotającego młotem, by zwalczać zło na świecie. Jego kroki niosły się echem, kiedy Åkesson pędził po schodach na kolejną nudną lekcję na parter, gdzie mieściły się szafki uczniów z profilów humanistycznych.

Po lewej stronie, przy czarnych drewnianych stołach zawsze przesiadywał Tim Bergling ze swoją paczką. Filip Åkesson wiedział, kim jest Tim, dzięki pogłosce na temat jego mamy aktorki, która podobno zagrała w rozbieranej scenie w jakimś filmie. Wprawdzie w szkole uczyły się też dzieci innych celebrytów, które stały wyżej w rankingu – syn prowadzącego program telewizyjny Martina Timella, czy piosenkarza Tomasa Ledina. W porównaniu z powyższym mama Tima to nic wielkiego, ale i tak nie wyglądało, żeby udało jej się zaszczepić w synu swoisty blask godny gwiazdy. Wręcz przeciwnie. W ocenie Åkessona Tim i jego kumple to zwyczajne nerdy, które ciągle rozmawiały o _Docie_, _World of Warcraft_ albo innym kretyństwie.

Wystarczyło tylko na niego spojrzeć – Tim był pryszczaty, nosił spodnie o długości trzy czwarte w kwiecisty wzór i podkoszulek z długim rękawem zapinany na drewniane guziki pod szyją. Podeszwy jego adidasów zeschły i pożółkły.

Tim Bergling nie zalatywał Hollywood, delikatnie mówiąc.W wakacje po zakończeniu pierwszej liceum Tim pojechał z Fricko i kilkoma kolegami do Juan-les-Pins na francuską riwierę.

Jednego wieczoru balowali w Le Village – choć może było to Whisky à Gogo? Tak czy inaczej, w drodze powrotnej któryś z chłopaków kupił zioło od jakiegoś gościa na plaży. Ruszyli w stronę brzegu morza, gdzie Tim pod osłoną nocy zaciągnął się skrętem dwa–trzy razy.

Na początku nic się nie działo. Potem dalej nic. Naraz Timowi zaschło w gardle. Serce zaczęło mu walić. W głowie miał coraz głośniejszy huk, który brzmiał jak rozgrzewający się przed startem silnik jumbo jeta. Na czole czuł każde gwałtowne uderzenie serca, ale kiedy sprawdził sobie puls, wszystko było w porządku, serce miało normalny rytm.

Niewiele pomagała świadomość, że pewnie tylko bije się z myślami. Może zaraz umrze?

Takie poczucie minęło, Tim wrócił do Sztokholmu i zapomniał o całym zajściu, aż pewnego dnia spędził przy komputerze jedenaście godzin bez przerwy. Wykończony, wstał z krzesła i znów zakręciło mu się w głowie.

Kiedy już wrócił do siebie, spojrzał na wieżyczkę opakowań ze snusem stojącą na półce nad wezgłowiem łóżka. Obok wisiało jego zdjęcie w ramce, półkę nad biurkiem zapełniały pirackie kopie płyt DVD. Gdziekolwiek kierował wzrok, przedmioty zdawały się naraz bardzo odległe, jakby nie mógł ich sięgnąć.

Pomyślał, że krótka drzemka dobrze mu zrobi, ale nazajutrz historia się powtórzyła. Był jakby w zamknięciu, oderwany od rzeczywistości. Uczucie to różniło się od strachu przed chorobą nowotworową. Tym razem niepokój osadził się namacalnie w klatce piersiowej, nie był równie łatwy do uchwycenia. Czyżby Tim zwariował? Słyszał, że marihuana może wywoływać stany psychotyczne: trudności z interpretacją tego, co się dzieje, a w najgorszym razie wrażenie bycia śledzonym, słyszenia głosów lub urojeń o panowaniu nad światem.

Po kilku dniach niepokoju Tim postanowił się zwierzyć mamie. Palił trawę i teraz ma coś nie tak z głową. Może nawet oszalał.

– Jest tak, jakby wszystko się działo poza mną – opowiadał Anki. – Jakbym stracił kontakt z samym sobą.

Rodzicom ulżyło, że Tim ma do nich zaufanie i potrafi się zdobyć na odwagę, by wyznać, co się wydarzyło we Francji. Wszystko miało się ułożyć. Klas starał się uspokoić syna, opowiadając, że w jego wieku doświadczył czegoś podobnego. Swego rodzaju dezorientacji, niepewności. Przerażających nocy z zacierającą się rzeczywistością. Poradził sobie z tym, przelewając myśli na papier. Kiedy ubrał swoje rozterki w słowa, napięcie minęło, a świat znów wrócił do normy. Tim nie musiał się obawiać stanów niepokoju, wystarczyło tylko sobie uzmysłowić, czym są wywoływane.

Skontaktowali się z poradnią psychiatryczną dla dzieci i młodzieży i zabrali Tima do szpitala w Sabbatsbergu, na wizytę u psychologa specjalizującego się w rozmowach z młodymi ludźmi.

Po wyjściu z gabinetu Tim miał mieszane uczucia. Co prawda dobrze się było komuś wygadać, ale jednak fakt, że musiał się zwrócić o pomoc do służby zdrowia, umocnił go w przekonaniu: coś było z nim poważnie nie tak.

Anki była dumna z syna. Wspominała siebie z czasów nastoletnich – ani myślała zająknąć się o własnych przemyśleniach przed rodzicami.

– Można się w tej sytuacji dopatrzeć jednego pozytywu – zagadnęła męża. – Nie musimy się martwić, że Tim kiedykolwiek uzależni się od narkotyków.

Przez kolejne tygodnie Tim sprawiał wrażenie, jakby wszystko wróciło do normy. W korytarzach Östra Real jego uwagę pochłaniały inne sprawy, śmiał się, siedząc przy stole przy szafkach, z kumplami z klasy nawijał o filmach dokumentalnych i grach.

Niepokój zakradał się pod wieczór, w samotności, gdy kładł się spać. Bał się, że po zgaszeniu światła znów zacznie się gonitwa myśli. Minęły trzy tygodnie, a niepokój bynajmniej nie zniknął – przeciwnie, nasilił się. Tym razem Tim martwił się już nie złym tripem we Francji, ale tym, co on za sobą pociągnął. Chłopak niepokoił się swoim niepokojem oraz brakiem zrozumienia jego źródła. Miał pod każdym względem dobre życie, był uprzywilejowany, zwyczajnie rozpieszczony. Dorastał w bezpiecznym domu w jednej z najbogatszych szwedzkich dzielnic, dzieciństwo zaoszczędziło mu traumatycznych przejść.

Czyżby to oznaczało, że problem leży w nim? Że toksyczne emocje tkwią w jego wnętrzu z fundamentami równie mocnymi, co kamienice na Östermalmie? Może jest na to skazany, ma jakiś uraz mózgu i nic mu nie pomoże?

Silił się na analizę swojej sytuacji, lecz myśli tylko kłębiły mu się w głowie, a on nie dochodził do żadnych wniosków. Tim przeczytał w internecie o pojęciu derealizacji, czyli zaburzeniu, w którym otaczający świat wydaje się odrealniony. Przypomniała mu się mama w _Requiem dla snu_, filmie, który poruszył go w wyjątkowy sposób. Jego bohaterka, kobieta w średnim wieku, marzy o wystąpieniu w programie telewizyjnym. Zaczyna zażywać tabletki odchudzające, żeby zmieścić się w ulubioną sukienkę. Szaleństwo narasta i po czasie je pigułki jak cukierki, a ściany mieszkania robią się coraz ciaśniejsze. Na końcu salon staje się zupełnie zniekształcony, złowrogi, a kiedy zabiera ją karetka, pyta zdezorientowana, czy podwiozą ją do studia telewizyjnego.

Derealizacja. Jakże odpychająco to brzmi. Może to coś w tym stylu? Tak czy owak, Tim stracił ochotę na imprezowanie. Uważał, że w razie gdyby się upił, wszystko mogło się zdarzyć.

Chcąc zasięgnąć porad od innych, którzy doświadczyli czegoś podobnego, otworzył nowy wątek na Flashbacku, czyli największym cyfrowym forum dyskusyjnym w Szwecji, gdzie ludzie z całego kraju wymieniali poglądy na temat wszystkiego, począwszy od ogrodnictwa, poprzez odurzenie narkotykowe, na plotkach o celebrytach kończąc.

Tim napisał:

Czuję się, jakbym nie mógł myśleć równie klarownie, co trzy tygodnie temu, a w najgorszych chwilach wszystko traci sens.

Boję się też, że po wypiciu stracę panowanie nad sobą. Nigdy wcześniej nie miałem takich problemów, ale boję się, że niepokój się nasili, kiedy będę pijany, i że stwierdzę, że nic nie ma sensu i popełnię samobójstwo czy coś :P.

Mijały tygodnie i Tim opracował system panowania nad swoimi lękami. Zamierzał po prostu się od nich odciąć. Przestać tak cholernie dużo myśleć. Na pewno mu przejdzie, jeśli się zajmie czymś innym.Jesienią 2006 roku znalazł się kolejny powód do rozmyślań. Przez całe lato w radiu leciała jedna piosenka. Denerwująca, a jednak w pewnym sensie nie można było się jej oprzeć. Podskakujący syntezator basowy, bębnienie w werbel, a do tego tekst, który wydawał się niezrozumiały dorosłym w całym Sztokholmie. Ci, którzy nie znali się na komputerach, myśleli, że to kawałek o łódce. W rzeczywistości utwór _Boten Anna_ opowiadał o cyfrowej historii miłosnej moderatora kanału czatowego, a śpiewał go chłopak o pseudonimie artystycznym Basshunter*. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej był wyśmiewanym nerdem komputerowym, który wrzucił swój kawałek do sieci, żeby pożartować z kumplami. Parę miesięcy później utwór okrzyknięto najczęściej ściąganym singlem w Skandynawii.

Był obciachowy pod każdym względem, Tim to rozumiał. Może podobał się gimbusom, ale na pewno nie komuś, kto właśnie zaczął drugą liceum. Mimo wszystko ta linia melodyczna coś w sobie miała. Nie można było przestać o niej myśleć.

Pewnego wieczoru na początku zimowego semestru 2006 Tim dostał wiadomość MSN od Jakoba, który znalazł nagranie na YouTubie – nowej stronie internetowej, gdzie każdy mógł dodawać filmy.

Tim wcisnął play i zobaczył szary ekran w szachownicę. Po lewej stronie wyświetliły się biało-czarne cyfrowe klawisze, zupełnie jak na prawdziwym pianinie.

Głos mówiący dialektem z Hallandu należał do samego Basshuntera, który pokazywał, jak tworzy swoje hity. Za pomocą myszy komputerowej rysował na ekranie miętowe klocki, a po siedmiu minutach miał już podstawę piosenki.

Wyglądało to na łatwe i fajne zajęcie. Tim natychmiast ściągnął piracką wersję FL Studio, której używał Busshunter. To belgijskie oprogramowanie, znane wcześniej pod nazwą Fruity Loops, było jednym z programów, które zrewolucjonizowały sposób tworzenia muzyki. Zaledwie dziesięć lat przedtem artysta musiałby wynająć studio albo wydać setki tysięcy koron na sprzęt i instrumenty. Teraz można było wszystko załatwić, siedząc w sypialni.

Tim zaczął testować, brzdąkał na gitarze na tyle, żeby zrozumieć podstawy. Po umieszczeniu zielonych klocków w górnej części siatki tony stawały się wysokie, na dole znajdowały się niższe oktawy. Tim po prostu wyrysowywał akordy w programie. Przesuwał jeden klocek w górę, inny w dół, potem znowu odsłuchiwał. Gdy rozciągał zielony klocek wszerz, ton wybrzmiewał dłużej.

Po lewej stronie mieściła się kolumna z fabrycznie wgranymi dźwiękami. Gitary syntetyczne, talerze perkusyjne, skrzypce. Brzmienie niektórych przypominało nieśmiałe krople deszczu uderzające o parapet, inne skwierczały jak bekon na patelni. Dźwięki mogły wyć jak podczas wymiany ognia między statkami kosmicznymi albo skradać się jak w upiornym horrorze. Cała orkiestra, albo raczej ich setki, sprytnie zapakowane w formie cyfrowej.

Tim niecierpliwie testował różne kombinacje, nie spał po nocach, przesuwał i przewijał. Gdy mu nie wychodziło, próbował jeszcze raz.

Wkrótce zrozumiał, że jeden akord może zupełnie zmienić charakter w zależności od dźwięku wybranego w lewej kolumnie. Zmiana syntezatora cyfrowego mogła sprawić, że pulsowanie zamieniało się w przeciągłe wycie. Odkrył syntezator o nazwie Z3ta+, w którym mógł wybierać między odgłosami o nazwie Trance Delivery, Foreign Attack, Space Bell i Fusion Poly. Znalazł zawodzący dźwięk, sprawiający, że melodia stawała się niemal nieznośnie nosowa.

To był strzał w dziesiątkę. Tim wiedział, że Jakobowi, Fricko i reszcie spodoba się fakt, że stworzył utwór denerwujący do granic możliwości. W banku audio Vengeance Essential Clubsounds Volume 2 znalazł szybkie bicie na hi-hacie, który rozsiał gęsto w utworze. Trafił też na nagranie, w którym głos wykrzykiwał: _The beat, the bass and the party – let’s go!_.

Utwór zaczął nabierać kształtów. Dla podkreślenia, że to parodia, Tim dodał jeszcze jeden głos, który powtarzał bez przerwy: _BASS! BASS! BASS! BASS! BASS!_.

Efekt może i nie był dobry, ale z całą pewnością wyszło mu coś irytującego i zabawnego.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_

------------------------------------------------------------------------

* Szwedzkie słowa _en båt_ – łódka i _en bot_ – bot mają podobną wymowę. Dodatkowej konsternacji przysparzał pojawiający się w tekście kanał.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: