Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wojna Idei. Myśl po swojemu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,99

Wojna Idei. Myśl po swojemu - ebook

My kontra oni. Prawica vs. lewica.

Liberałowie przeciwko konserwatystom.

Linie kolejnych podziałów wyznaczają rytm naszego życia. Coraz częściej okopujemy się na z góry przyjętych pozycjach, gotowi bronić ich za wszelką cenę. Przekonani przekonują tylko przekonanych, a ci, którzy wychodzą z propozycją dialogu, traktowani są w najlepszym razie jak pożyteczni idioci. Czy faktycznie jesteśmy skazani na polsko-polskie przepychanki?

To zależy.

Bo jeśli przyjrzymy się sobie bliżej, okazuje się, że jesteśmy do siebie zaskakująco podobni. Podatni na manipulację, skłonni do emocjonalnego reagowania, chętniej ufamy „swoim” niż „innym” – zwłaszcza w sieci. Padamy ofiarami nie własnych krwiożerczych instynktów, ale akcji umiejętnie rozkręcanych przez polityków, spin doktorów i wszystkich, którzy chcą nas wykorzystać do własnych celów. Jak się przed tym bronić?

Szymon Pękala, publicysta i twórca kanałów Wojna Idei oraz Szymon mówi, podaje bardzo prosty sposób. Na trudne pytania nie bój się odpowiadać: to zależy… – a potem dokładnie przemyśl sprawę. Trzymaj się faktów. Nie ulegaj emocjom. Nie szufladkuj. Rozmawiaj z ludźmi, z którymi się nie zgadzasz. Nie podążaj za tłumem. I, no właśnie – myśl po swojemu.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-8763-1
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSZYSCY NASI WROGOWIE

Coś się zmieniło. Zacząłem zauważać to kilka lat temu, choć z początku nie potrafiłem sprecyzować, o co dokładnie chodzi. Prawdopodobnie pierwszą oznaką zmiany było to, że zarówno w codziennych rozmowach, jak i w mediach zauważalnie wzrosła częstotliwość nazywania pojedynczych osób lub całych grup _złymi ludźmi_. Oczywiście prawie nigdy nie używano konkretnie tych słów. Zamiast tego posługiwano się takimi określeniami, jak _dosłownie jak Hitler_, _gorsi niż bolszewicy_ oraz – w zależności od środowiska – wieloma innymi zwrotami, które są synonimami zła. Innymi słowy: funkcjonują w naszym świecie jako świecki zastępnik oskarżeń o konszachty z siłami ciemności. Wyraźnie odróżniało się to jednak od starego jak świat i wcale nierzadkiego przekonania, że ludzie myślący lub zachowujący się inaczej niż my to _banda idiotów, która nie zna życia_. Każdy z nas z pewnością miał okazję kiedyś samemu wyrazić opinię, która wpisywała się w taką postawę lekceważenia czy deprecjonowania odmiennych stanowisk. I bez wątpienia każdy z nas słyszał kiedyś coś podobnego pod adresem grupy, do której sam należy.

Jednak od dłuższego czasu da się zauważyć coś więcej. Coraz częściej pojawiają się kategoryczne stwierdzenia, że ludzie ci mają już nie tylko złe pomysły, lecz także złe intencje. Nie tylko się mylą, lecz także chcą zniszczyć wszystko, co dobre i piękne. Oraz że należy ich powstrzymać. Wraz z tym pojawiają się też różne uzasadnienia, dlaczego i przy użyciu jakich środków koniecznie musimy to zrobić. Ludzie, z którymi się nie zgadzamy, powoli przestają być postrzegani jako ci spośród _nas_, którzy błądzą. Stają się obcymi. Kimś, dla kogo nie ma wśród _nas_ miejsca. Niewiernymi, których trzeba nawrócić lub zwalczyć. Barbarzyńcami, których miejsce jest poza cywilizacją. Stają się _wrogami_.

Samo istnienie wroga oczywiście nie jest niczym nowym. Źli ludzie zawsze istnieli w świadomości społecznej, ale zwykle byli bardzo dalecy. Odlegli w przestrzeni jak terroryści na Bliskim Wschodzie albo odlegli w czasie jak naziści z pierwszej połowy zeszłego stulecia. Dzięki temu mogli swobodnie egzystować jako symbol nieskonkretyzowany w naszej codzienności. Nikt nie musiał się zastanawiać, co właściwie powinno się z nimi zrobić, gdyby spotkać takiego na ulicy. Dlatego gdy natknęliśmy się nawet na drastyczny komentarz – np. że każdego terrorystę należy postawić pod ścianą i rozstrzelać – niezbyt się tym przejmowaliśmy. Nikt nie czuł potrzeby zastanawiania się, na jakiej podstawie kwalifikuje się ludzi do bycia terrorystami ani czy tak kategoryczna ocena jest na pewno uzasadniona, ani co dokładnie oznaczałaby w praktyce jej realizacja. Nie było takiej konieczności. Z tej prostej przyczyny, że w pobliżu nie było żadnych terrorystów, których dałoby się osądzić.

Obecnie jednak określenia dotychczas zarezerwowane dla symboli zła coraz częściej są zupełnie na poważnie kierowane do grup lub pojedynczych osób, które można spotkać, idąc chodnikiem. „_Oni_ są zagrożeniem dla cywilizacji”. „Jeśli pozwolimy _im_ działać, to skończy się to czystkami”. „Dla _takich_ nie ma miejsca w normalnym kraju”. To z kolei stwarza problem natury praktycznej. Jak właściwie mamy się zachować wobec sąsiada spod trójki, który jest przecież _jednym z nich_? Czy powinniśmy być przy nim ostrożni? Czy nasze dzieci mogą się bawić z jego dziećmi? Czy nie byłoby bezpieczniej w ogóle zaprzestać kontaktu? Jeśli wydaje się to przesadą, to zastanówmy się, czy podobne pytania nie przeszłyby nam samym przez myśl, gdyby na naszym piętrze naprawdę mieszkał gorliwy zwolennik Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników. Czy zatem dziwne jest, że takie pytania mogą się pojawiać w głowach ludzi karmionych przez swoje otoczenie i media zupełnie poważnymi porównaniami pewnych grup do wyznawców zbrodniczych ideologii?

Nie powinno zaskakiwać, że w naszym kraju prawdopodobnie najszybciej zaczęło to być widoczne na płaszczyźnie politycznej. Wpierw wśród polityków i wyborców Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej. Już dekadę temu pojawiały się głosy zwracające uwagę, że jest to zjawisko dotychczas niespotykane na taką skalę w polskim społeczeństwie. W 2012 roku Marek Siwiec, gdy był gościem Moniki Olejnik w Radiu Zet, powiedział, że katastrofa smoleńska spolaryzowała Polaków bardziej niż komuna1. Mógł mieć rację. Ówczesny poziom agresji i zacietrzewienia oraz kategoryczne przekonanie, że _ci drudzy_ stanowią siłę zła, przed którą musimy obronić Polskę za wszelką cenę, były jeszcze wtedy czymś zaskakującym. Niestety od tamtego czasu polityczne napięcie wcale nie opadło. Wręcz przeciwnie – rozszerzyło się także na inne ugrupowania. I jest to widoczne nie tylko na płaszczyźnie konfliktu między ich wyborcami obrzucającymi się mięsem w internecie, lecz także na płaszczyźnie oficjalnej. Przedstawiciele partii politycznych, a nawet posłowie, potrafią zupełnie na poważnie mówić o potrzebie delegalizacji partii politycznych z przeciwnego krańca sceny politycznej2.

Narracja, zgodnie z którą przeciwnicy polityczni to wcielenie zła, a w walkę z nim należy się emocjonalnie i osobiście zaangażować, jest już znormalizowana w głównym nurcie polskiej debaty publicznej. Nie budzi powszechnego szoku i zdziwienia – wyłącznie dlatego, że się do tego przyzwyczailiśmy. Jest to zresztą zupełnie naturalna konsekwencja postrzegania tych drugich jako _wroga_. Dialog jest możliwy z przeciwnikiem, ale nie z wrogiem. Wroga trzeba zniszczyć.

W ostatnich latach coraz częściej można też zauważyć podobne podejście do różnic poglądów w wielu innych dziedzinach. Kryzys migracyjny, LGBT, nadużycia Kościoła w Polsce, aborcja, wybory prezydenckie w USA – rośnie liczba tematów, na które wyrażenie opinii, zdaniem wielu, jednoznacznie klasyfikuje cię jako obrońcę dobra albo sługę zła. To, która strona jest która, zależy głównie od tego, kogo pytasz. Oczywiście tematy te nie są błahe i dotyczą naprawdę poważnych kwestii społecznych, które w dłuższej perspektywie mają wpływ na życie wielu ludzi.

Ale podobne podejście zaczyna być widoczne w nieco mniej istotnych dziedzinach. W momencie, w którym to piszę, można zostać nazwanym faszystą albo – z drugiej strony – marksistą kulturowym na podstawie opinii na temat tego, czy pewien animowany królik ma dostatecznie duże piersi, czy nie3. Jednocześnie również wspomniane ważne kwestie coraz częściej przedstawia się tak, jakby był to spór dwóch ściśle zdefiniowanych stron wysuwających konkretne postulaty. Spór, w którym jedyne pytanie, jakie można chcieć zadać, brzmi: „Po której jesteś stronie?”. Nie zostawia to miejsca nie tylko na brak zdecydowania, lecz także na jakiekolwiek bardziej nietypowe stanowisko.

Tymczasem wystarczy chwila refleksji, by zobaczyć, że w zdecydowanej większości przypadków nie jest to takie proste. Zacznijmy choćby od tego, że na ogrom często zadawanych na ten temat pytań trzeba odpowiedzieć pytaniem, co dokładnie rozmówca ma na myśli.

„Chyba zgodzisz się, że trzeba bronić naszych dzieci przed tą bandą pedofilów, która sobie coraz śmielej poczyna w naszym kraju?”

W zależności od tego, w jakim środowisku padłoby to pytanie, mogłoby ono zostać odniesione zarówno do księży katolickich, jak i do osób homoseksualnych. Kolejno: podjęcie jakich działań się właściwie postuluje? Chodzi o brak tolerancji dla nadużyć niezależnie od tego, kto je popełnił? Czy może o siłowe usunięcie ze społeczeństwa całej grupy, którą ktoś uważa za groźną? Przecież obie te sugestie można bez problemu usłyszeć od osób ochoczo wypowiadających się na te tematy w internecie. Jakie byłyby efekty wprowadzenia proponowanych rozwiązań i czy jest to w ogóle możliwe? Jakie skutki uboczne mogą one przynieść? Niestety wszystkie tego typu pytania są coraz częściej nie tylko ignorowane, lecz także niemile widziane.

Coraz rzadziej jesteśmy zainteresowani poznaniem szczegółów czy rozwianiem wątpliwości dotyczących poważnych przecież problemów podnoszonych w debacie publicznej. Coraz częściej pierwsze i jedyne pytanie, jakie się stawia, brzmi: „Po czyjej jesteś stronie?”.

Patrząc na to wszystko, odnoszę wrażenie, że nie idziemy właściwą drogą. Coraz częściej widzimy, że niemal każdy spór światopoglądowy traktowany jest jako front walki dobra ze złem, od której zależą losy świata. Nawet drobne nieporozumienia wokół tematów ekstremalnie nieraz odległych od codziennego życia bywają postrzegane jako różnice uniemożliwiające pokojową koegzystencję. Ludzie uwikłani w powstałe w ten sposób konflikty coraz częściej są niezdolni do ich rozwiązywania, dlatego po prostu odcinają się od osób, z którymi nie potrafią się porozumieć, i znajdują sobie grono znajomych, w którym nie muszą stykać się z odmiennymi opiniami.

W takim klimacie fale gniewu, które wzbierają w ludziach po kontrowersyjnych wydarzeniach – czy to na poziomie publicznym, czy kłótni w internetowych komentarzach – zdają się nie opadać do końca. Zostawiają po sobie resztki, które z czasem się kumulują. Jeśli chcielibyśmy opisać sytuację społeczną dwoma słowami, to mogłyby one brzmieć: _rosnące napięcie_. Nie sposób oczywiście przewidzieć, jak wszystko się potoczy. Czy sytuacja będzie dalej eskalować, czy nie. Wystarczy jednak nawet pobieżna znajomość historii XX wieku, by wiedzieć, że w społeczeństwie dzielącym się na grupki widzące w sobie nawzajem jedynie wrogów pośród możliwych scenariuszy znajdują się również te śmiertelnie groźne. Dosłownie. Oczywiście przekonanie, że na pewno się one ziszczą, byłoby nieuprawnionym fatalizmem. Jednak zakładanie, że są niemożliwe do zrealizowania, zakrawa na naiwność.

Tymczasem to wszystko nie jest takie proste. Przecież wypowiedź na temat wielu – również tych naprawdę poważnych – spornych tematów chciałoby się często zacząć od „to zależy”. I tak się składa, że w treściach, które prezentuję na kanałach Wojna Idei oraz Szymon Mówi, rozpoczynam od tych słów – właściwie spontanicznie – wiele odpowiedzi. Nie jest to w żaden sposób planowane, ale stanowi efekt uwzględnienia szerszego kontekstu danej sprawy. Stopniowo odbiorcy zaczęli to wyłapywać i ostatecznie sami zaproponowali nazwę _tozależyzm_. Publicznie po raz pierwszy użył jej prawdopodobnie Maciej Wapniak Wapiński podczas VETO Live 20204.

Z czasem to, co w zasadzie było terminem humorystycznym, okazało się określeniem opisującym realną postawę. Od momentu powstania pomysłu na tę książkę hasło _tozależyzm_ zdążyło już zaistnieć w przestrzeni publicznej i otrzymało wyróżnienie w plebiscycie Młodzieżowe Słowo Roku 20205. Tym bardziej idea ta wymaga rozwinięcia i sprecyzowania. Tozależyzm określać może bowiem zupełnie poważne podejście do świata i relacji z ludźmi. Nie jest on przy tym ideologią polityczną ani sztywno sprecyzowanym całościowym światopoglądem, przez co – przynajmniej w teorii – tego pojęcia mogą używać zwolennicy bardzo różnych idei czy filozofii.

Z uwagi na to książka ta nie postuluje też konkretnych rozwiązań największych problemów społecznych, a raczej prezentuje pewien sposób rozmawiania o tych problemach. Co w świecie, w którym coraz trudniej nam zrozumieć osobę o odmiennych poglądach czy w ogóle się z nią porozumieć, wydaje się dobrym punktem wyjścia. Każdy z nas bez problemu może zastosować ten sposób w swoim własnym życiu. Postaramy się także dotrzeć do źródeł przynajmniej niektórych konfliktów i nieporozumień trawiących nasze społeczeństwo. Być może pozwoli to dostrzec, że w wielu przypadkach ludźmi po każdej stronie kierują uzasadnione obawy i motywacje. Celem tozależyzmu __ jest również danie nam narzędzi, by chronić samych siebie przed ideologicznym fanatyzmem, oraz uzmysłowienie, że nam również grozi wpadnięcie w ten fanatyzm. Przede wszystkim jednak mam szczerą nadzieję, że książka ta pozwoli nam przyjąć postawę, dzięki której sami nie będziemy się przyczyniać do pogłębiania napięcia i polaryzacji. Kto wie, może nawet uda się nam zostać pewnego rodzaju wzorem pokazującym, że rozmowa z osobami o odmiennych poglądach jest nie tylko możliwa, lecz także potrzebna.CZYM JEST TOZALEŻYZM?

Żadna kwestia nie ma tylko dwóch stron, niemal zawsze istnieje szereg odpowiedzi, a „to zależy” jest niemal zawsze właściwą odpowiedzią na jakiekolwiek ważne pytanie.

Linus Torvalds

Dobrym przykładem potencjalnego zastosowania postawy, którą będę tu proponował, może być niezwykle drażliwa i wywołująca skrajne emocje kwestia zmian prawa aborcyjnego w naszym kraju. Często można spotkać się z podejściem, że jedna strona kieruje się współczuciem i człowieczeństwem, a druga to okrutnicy niemający poszanowania dla godności człowieka. I co ciekawe, taką opinię mają osoby po obu stronach. Wystarczy jednak się zastanowić, by dostrzec, że w istocie większość ludzi zaangażowanych w ten spór – niezależnie po której stronie – kieruje się _współczuciem_ dla _osób_, których _prawa_ są zagrożone. Natomiast mogą mieć zupełnie różne poglądy na temat tego, do czego można się posunąć, kierując się _współczuciem_, co to w ogóle jest _osoba_ i jakie są to _prawa_.

Istnieją oczywiście stanowiska skrajne, jak choćby postulat całkowitego zakazu aborcji fundacji Pro – Prawo do Życia6 albo postulat aborcji na życzenie do dziewiątego miesiąca wysuwany przez organizacje, takie jak Dziewuchy Dziewuchom7 czy Aborcyjny Dream Team8. Jednakże pomiędzy nimi jest też bardzo wiele znacznie popularniejszych postaw, mniej lub bardziej pośrednich, np. że niechciana lub obarczona wadami ciąża to realny problem, budzący zrozumiałe obawy, ale człowiekowi również w życiu płodowym przysługuje godność, przeważająca nad przyzwoleniem na uwolnienie się od tych problemów. Lub też opinia, że aborcja to nigdy nic dobrego, ale państwo nie powinno odgórnie regulować prawa kobiet do wyboru tego, co uważają za przykrą konieczność.

Tymczasem – zwłaszcza gdy jest się bliżej jednej ze stron – łatwo nabrać błędnego przekonania, że osoby po drugiej stronie to monolit przejawiający te najbardziej radykalne postawy. Gdy jest się _pro-choice_, można uważać, że aborcja to nic dobrego. Gdy jest się _pro-life_, można uważać, że w pewnych wyjątkach przerwanie ciąży nie powinno być zakazane. Bardzo często ludzie postrzegający siebie nawzajem jako stojących po przeciwnych stronach nieprzekraczalnej barykady zgodziliby się ze sobą na temat tego, co jest dobre i ważne. Mają natomiast inną hierarchię wartości albo odmienne zdanie na przykład o tym, jaki byt jest osobą, a jaki nie.

Żeby się o tym przekonać, trzeba umieć z tą drugą osobą rozmawiać. A do tego potrzeba założenia, że może ona wnieść do rozmowy jakąś wartościową dla nas obserwację. To jednak niemożliwe, gdy ktoś jest przekonany, że sam już posiadł pełnię prawdy, lub uważa myślących inaczej niż on za wroga. Oczywiście, ostatecznie prawda leży bliżej jednego z przeciwstawnych światopoglądów – również w przytaczanym przykładzie sporu o aborcję. Natomiast bez wątpienia nie jest to spór ani ludzi głupich z mądrymi, ani kochających z nienawistnikami. Choć jednocześnie po obu stronach da się znaleźć osoby o wątpliwych intencjach, np. kierujące się dogmatyzmem bez względu na cierpienie albo domagające się nieograniczonego prawa do unikania konsekwencji własnych działań bez zwracania uwagi na koszty.

Dlatego też na pozornie proste pytanie: „Czy popierasz legalizację aborcji?”, większość osób zamiast „tak” lub „nie” powinna odpowiedzieć, zaczynając od słów: „To zależy, co masz na myśli”.

Im więcej człowiek wie na temat otaczającej go rzeczywistości, tym bardziej zdaje sobie sprawę, że wielu ocen nie można ograniczyć do prostego za lub przeciw. Kontrowersyjne tematy bywają do tego stopnia złożone, że nawet opowiadając się po jednej ze stron, robimy to z licznymi zastrzeżeniami i uwagami. Wiele trudnych pytań wymaga odpowiedzi rozpoczynającej się od „to zależy”. Tozależyzm to przede wszystkim podejście wynikające z tych obserwacji i uznające, że świat może być znacznie bardziej złożony, niż nam się wydaje. Najprościej można powiedzieć, że:

TOZALEŻYZM TO POSTAWA UZNAJĄCA, ŻE WIĘKSZOŚĆ ZJAWISK SPOŁECZNYCH JEST SKOMPLIKOWANA I PRÓBA ICH OCENY WYMAGA UWZGLĘDNIENIA SZEROKIEGO KONTEKSTU.

Nie oznacza to, oczywiście, że każde zjawisko musi być złożone, ale zaleca się ostrożność i sprawdzanie, czy tak nie jest. DLATEGO POWINNO SIĘ OGRANICZAĆ – W MIARĘ MOŻLIWOŚCI – UŻYWANIE OKREŚLEŃ, TAKICH JAK „ZAWSZE”, „KAŻDY”, „NIGDY” i brać pod uwagę możliwie najwięcej skutków proponowanych rozwiązań. Należy zdawać sobie sprawę, że wszelkie działania społeczne mają wpływ na wiele płaszczyzn. Postawa ta nie wiąże się z żadnym sprecyzowanym zestawem przekonań społecznych czy politycznych. Wręcz przeciwnie – można traktować ją w pewien sposób jako nakładkę, dodatek do najróżniejszych światopoglądów i systemów wartości.

Istotnym aspektem tozależyzmu jest też niezamykanie się na dialog z osobami o przeciwnych poglądach. Nawet jeśli jesteśmy przekonani o własnej racji, to ktoś inny – choć się myli – może pomóc nam spojrzeć na problem z innej perspektywy i zwrócić naszą uwagę na coś, co nam umknęło. Światopoglądy to ludzkie twory, więc nie mogą być doskonałe i nie będą one w sposób totalny obejmowały działania świata. Nawet jeśli uznajemy, że jeden jest lepszy niż drugi, to i tak ma on swoje słabe strony, które przeciwnikowi łatwiej jest wskazać. Nawet jeśli przeciwnik jest w istocie dalej od prawdy. Co bardzo istotne – człowiek przyjmujący postawę tozależyzmu w żaden sposób nie ucieka od oceny zjawisk. Stara się jednak nie robić tego pochopnie oraz zdaje sobie sprawę z tego, że osoby o innych poglądach mogą kierować się zrozumiałymi i uzasadnionymi pobudkami. TO ZNACZY, ŻE NAWET JEŚLI W DANYM SPORZE DOTYCZĄCYM KONTROWERSYJNEJ KWESTII MAMY RACJĘ, A KTOŚ INNY JEST W BŁĘDZIE, TO W BARDZO WIELU PRZYPADKACH JEGO STANOWISKO JEST UZASADNIONE – PO PROSTU W SZERSZYM KONTEKŚCIE UZASADNIENIE OKAZUJE SIĘ NIEDOSTATECZNE. Dlatego nawet jeśli ktoś robi coś, co uznajemy za szkodliwe, to nie znaczy, że działa ze złych pobudek. Bardzo możliwe, że stara się robić to, co szczerze uważa za słuszne. Choć warto rozpoznać, że niektórzy kierują się wątpliwymi motywacjami i są zdolni do robienia rzeczy z pełną świadomością, że są one złe.

Odpowiedzią na być może pojawiające się właśnie uwagi pod adresem proponowanej idei może być spojrzenie z perspektywy tozależyzmu na pewien krążący w internecie mem. Dwa widoczne na nim ludziki kłócą się, stojąc po przeciwnych stronach napisanej na podłodze cyfry. Jeden upiera się, że to sześć, a drugi, że dziewięć. Obrazek jest opatrzony komentarzem, że prawda zależy od punktu widzenia, a postacie niepotrzebnie się przekrzykują, bo obie mają na swój sposób rację. Nic bardziej mylnego. Jeśli cyfra została napisana świadomie, to jest ona albo szóstką, albo dziewiątką. Nie może być jednocześnie jednym i drugim. Być może wokół są np. inne cyfry, które sugerują, jak powinno się na nią patrzeć, lub też jest to jakieś oznaczenie, a z oznaczeń sąsiednich elementów można wywnioskować, jaki to numer. Dlatego jeden z ludzików się myli, a drugi ma rację.

Tozależysta dodałby, że niezależnie od tego, jaka to cyfra, obie postacie mają powody, by uważać ją za szóstkę lub dziewiątkę, gdyż z ich perspektywy tak to właśnie wygląda. Ostatecznie jedna z tych perspektyw jest błędna, ale nadal możemy zrozumieć, dlaczego ktoś ją przyjął. Może się jednak okazać, że na podstawie dostępnej wiedzy nie jesteśmy w stanie jednoznacznie określić, kto ma rację. Nawet jeśli jest to szóstka, w określonym kontekście możemy jej przecież użyć jako dziewiątki – mimo że znak sam w sobie nadal będzie szóstką. OD PUNKTU WIDZENIA NIE ZALEŻY PRAWDA, ALE NASZ POGLĄD NA NIĄ, KTÓRY OSTATECZNIE MOŻE BYĆ Z NIĄ BARDZIEJ LUB MNIEJ ZGODNY.

Po co nam tozależyzm?

Nie proponuję idei tozależyzmu, by wywołać większe zmiany społeczne. Nie sądzę, aby ta propozycja mogła wzbudzić zainteresowanie mas. Proponuję tozależyzm tobie. Nie po to, by naprawić społeczeństwo, ale po to, by pomóc ci się w nim odnaleźć. Nie zamierzam dawać gotowych odpowiedzi, ale raczej narzędzia do zgłębiania kontrowersyjnych tematów i odnoszenia się do niejednoznacznych kwestii. Zaczynam od zwracania uwagi, że te kwestie w ogóle mogą być niejednoznaczne. Mam cichą nadzieję, że ludzie bardziej ode mnie kompetentni w konkretnych dziedzinach, mających wpływ na kształt życia społecznego, zrobią dobry użytek z proponowanych narzędzi.

Dlatego też w dalszej części książki przyjrzymy się zjawiskom i spornym kwestiom społecznym, w których proponowane podejście może być pomocne. Nie liczę, że dzięki tej idei problemy wynikające z radykalizacji wyparują, polaryzacja społeczna zniknie, a fanatyzm ideologiczny przestanie być popularny. Być może jednak uzmysłowi, że nikt z nas nie jest całkowicie wolny od ryzyka wystąpienia tych zjawisk, a jednocześnie zaproponuje perspektywę, która podpowie, na co zwracać uwagę, by nie dać się uwieść radykałom obiecującym rozwiązanie wszystkich problemów, odwołującym się do naszych uprzedzeń.

Najsilniejszy zarzut

Co najmniej kilkukrotnie spotkałem się z zarzutem, że proponowana przeze mnie postawa jest domyślnie przychylna zastanym realiom. Krytykowano, że zachęcanie do spokojnego rozważenia ocenianych koncepcji i uwzględnienia szerszego kontekstu może nie uniemożliwia, ale utrudnia wprowadzanie fundamentalnych czy rewolucyjnych zmian w systemie społecznym. Zgodnie z tą opinią tozależyzm ma być wsparciem dla wprowadzania ewolucyjnych zmian, a przeszkodą dla dokonywania gwałtownych przemian oraz podejmowania szybkich i radykalnych działań. Myślę, że jest to zarzut w dużej mierze słuszny. Co więcej, bez problemu możemy wyobrazić sobie realia, w których skutkowałoby to wymiernymi szkodami.

Na przykład: jeśli Armia Czerwona akurat przelewa się przez wschodnią granicę, to sugestia, abyśmy na spokojnie usiedli i porozmawiali o wadach i zaletach komunizmu, może być nie do końca trafiona. Jeśli z lokalnej stacji odjeżdża właśnie transport do obozu Dachau, to wdawanie się w dyskusje na temat zasadności działań partii rządzącej nie tylko jest nie w czas, lecz także pokazuje bierność wobec ludzkiej krzywdy. W takich realiach zrozumiałe, a nawet uzasadnione będzie stanowcze wskazywanie zagrożenia w postaci realnie i śmiertelnie niebezpiecznych sił. Nie proponowałbym oczywiście omawianej postawy, gdyby występowało spore ryzyko zaistnienia takiej sytuacji. To znaczy – gdy kieruję się tozależyzmem i zachęcam do niego, wychodzę z założenia, że _nie jest aż tak źle_.

Choć uważam, że wiele elementów systemu społecznego wymaga zmian – nieraz bardzo istotnych – to nie sądzę, aby jego stan był tak zły, by można było usprawiedliwiać działania grożące zawaleniem się tego, co _zasadniczo działa_. Zatem jeśli ktoś zarzuca mi, że tozależyzm może utrudniać rewolucję społeczną albo kulturową, to być może ma rację. Nie sądzę jednak, aby zrewolucjonizowanie społeczeństwa było dobrym pomysłem. Żyjemy w miejscu bogatym i bezpiecznym z perspektywy większości świata – a już z pewnością w porównaniu z niemal wszystkimi wcześniejszymi okresami historii ludzkości – więc pomysł dekonstrukcji całego systemu społecznego i zbudowania wszystkiego od nowa w nadziei, że uda nam się stworzyć coś lepszego, wydaje mi się lekko naiwny. Innymi słowy: bez względu na to, ile patologii współczesnego świata wyliczymy, to nikt nie umiera z głodu ani na gruźlicę, w lasach nie grasują bandyci, nie ma sezonowych inwazji barbarzyńców. A do tego jeszcze mamy czas wolny, w którym możemy się kłócić o to, co i gdzie nie działa.

Wszystkie te osiągnięcia są względną nowością. Nawet pandemię – mimo jej tragizmu – przechodzimy o wiele lepiej niż przeszłe plagi o zasięgu kontynentalnym. Żyjemy w jednym z najwygodniejszych i najbezpieczniejszych momentów i miejsc w historii ludzkości. Co – być może – jest szczególnie widoczne w Polsce, gdzie wystarczy być po czterdziestce, aby dobrze pamiętać uboższy i mniej wolny świat. Jest to szczególnie istotne, gdy patrzymy na historię większości rewolucji, w wyniku których – nawet gdy buntowały się przeciw zepsutym i opresyjnym systemom – nader często powstawało coś jeszcze gorszego.

To nie znaczy, że nie można uzasadnić rewolucyjnych zmian. Są zrozumiałą reakcją na funkcjonowanie w systemie, który jest nie tylko fundamentalnie zły i krzywdzący, lecz także niemożliwy do naprawienia. W takiej sytuacji ludzie, którzy nie mają nic do stracenia, mogą zaryzykować i spróbować zresetować system. Nie daje to, oczywiście, gwarancji, że nowe realia społeczne będą lepsze, ale wydaje się bardziej atrakcyjne niż bezczynność.

Mam wrażenie, że we współczesnym społeczeństwie wszyscy mają bardzo dużo do stracenia. Niektórzy z pewnością więcej niż inni. Patologie dotykają w nierównomiernym stopniu ludzi z różnych grup. Zwiększa się liczba dziedzin życia – takich jak praca, relacje międzyludzkie czy nawet sfera intymna – w których ludziom coraz trudniej jest się odnaleźć. Zmiany polityczne mogą napawać zrozumiałym niepokojem. Mimo to sądzę, że nie jesteśmy nawet blisko realiów tak złych, żeby nie dało się ich naprawić. Wraz z zagrożeniami dostajemy także nowe narzędzia do walki z nimi, choćby w formie niespotykanych dotąd możliwości informowania o nich. Bezpieczniej jest próbować naprawić to, co już działa, i rozwiązywać problemy w wadliwym, ale funkcjonalnym systemie. Poprawiać, rozbudowywać i łatać dziury w tym, co – mimo problemów – spełnia swoją funkcję. Tym bardziej że społeczeństwa i relacje wewnątrz nich są coraz bardziej skomplikowane. I być może nie warto lekkomyślnie niszczyć tego, czego działania nie rozumiemy.

Ze swojego doświadczenia zawodowego w inżynierii oprogramowania wyniosłem ciekawą obserwację. Podczas przeglądania kodu napisanego przez innych inżynierów bardzo często można natrafić na fragment, który na pierwszy rzut oka nie pełni żadnej istotnej funkcji. Często rzeczywiście jest to coś odziedziczonego po starszych wersjach programu, co nie jest już do niczego potrzebne. Niestety bywa też tak, że przez lekkomyślne usunięcie tego fragmentu program po kolejnym uruchomieniu nieoczekiwanie przestaje działać poprawnie i zawodzą funkcje, o których nawet nie wiedzieliśmy, że były zależne od skasowanego kodu. Może to nawet doprowadzić do crasha – aplikacja zawiesi się i w ogóle przestanie funkcjonować. Po latach pracy jako inżynier dowiedziałem się, że podobna koncepcja ma również zastosowanie w anegdotycznym płocie Chestertona.

Wyobraźmy sobie, że podczas spaceru trafiamy na płot postawiony w poprzek drogi. W naszej głowie może pojawić się myśl, że nie ma żadnego powodu, dla którego powinien tu stać, a zatem tylko przeszkadza i najlepiej go zdemontować. Warto się jednak zastanowić, dlaczego ktoś go zbudował – przecież sam tu nie wyrósł. Jest też mało prawdopodobne, że jacyś wariaci, akurat szwendający się po okolicy, zbudowali go bez żadnego celu. Takie konstrukcje powstają z określonej przyczyny, a zatem ktoś musiał mieć jakiś powód. Możliwe, że powód ten jest już dawno nieaktualny lub że nawet w momencie budowy nie był uzasadniony. Wtedy rzeczywiście płot jest niepotrzebny i należy go zdemontować. Ale dopóki nie znamy motywacji, to nie możemy osądzić, czy była słuszna, czy nie. Przed usunięciem płotu powinniśmy dowiedzieć się, dlaczego został postawiony i przed czym chronił.

Gilbert Keith Chesterton – brytyjski filozof i teolog, autor tej metafory – sugerował, że gdy chcemy usunąć coś, co pozornie stoi nam na drodze (jak np. jakiś zastany zwyczaj, prawo czy norma społeczna), to należy pamiętać, że rzecz ta powstała nie bez powodu. WBREW TEMU, CO NIEKTÓRYM MOŻE SIĘ WYDAWAĆ, LUDZIE, KTÓRZY BYLI TU PRZED NAMI I ZBUDOWALI NASZE FUNKCJONALNE SPOŁECZEŃSTWA, NIE BYLI GŁUPI. MOŻLIWE, ŻE JAKAŚ ZASADA DZIŚ JEST JUŻ NIEAKTUALNA I NALEŻY ją ODRZUCIĆ, ALE ŻEBY TO OCENIĆ, MUSIMY NAJPIERW POZNAĆ I ZROZUMIEĆ, DLACZEGO BYŁA WAŻNA I UŻYTECZNA WCZEŚNIEJ. Lekkomyślne skasowanie jej może skutkować błędem, a nawet crashem systemu.

Warto mieć to na uwadze, zwłaszcza gdy działający system – pomimo długiej listy błędów – działa i tak lepiej niż niemal wszystkie jego poprzednie wersje. Pochwały tego, że nikt w naszym otoczeniu nie cierpi głodu, że można bezpiecznie wyjść po zmroku i mniej więcej swobodnie wyrażać opinie – również te krytyczne wobec ośrodków władzy – mogą brzmieć trywialnie, ale takie nie są. Mimo że jesteśmy do tego wszystkiego przyzwyczajeni, wystarczy spojrzeć w głąb historii, by zobaczyć, że nie od zawsze tak było. To względnie nowy dorobek społeczeństw. I być może warto dołożyć starań, by podczas poprawiania tego, co wymaga poprawy, nie utracić tego, co już osiągnęliśmy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: