Pamiętnik - Andrzej Trzebiński - ebook

Pamiętnik ebook

Andrzej Trzebiński

2,0

Opis

Pamiętnik rozstrzelanego w 1943 roku dwudziestodwuletniego pisarza, zaliczanego do grona wybitnych intelektualistów wojennego pokolenia. Są to ocalałe zapiski obejmujące okres od 15 grudnia 1941 roku do  25 listopada 1942 roku (część pierwsza) oraz 1943 rok (część druga) – trzy pozostałe zeszyty, obejmujące lata wcześniejsze, w tym przedwojenne – zaginęły podczas powstania warszawskiego. Mają one charakter nie tylko dokumentalny, ale także literacki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 444

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opracowanie tekstu na podstawie wydania z 1972 roku (A. Trzebiński, Kwiaty z drzew zakazanych. Proza, sł. wstępne i oprac. Z. Jastrzębski, Instytut Wydawniczy „Pax”) oraz rękopisu
Opracowanie graficzne: Krystyna Töpfer
Na obwolucie wykorzystano reprodukcję oryginalnej okładki Pamiętnika
Indeks: Włodzimierz Capelik
Źródła zdjęć:
nr 1, 2, 3, 4, 5, 6, 10, 11, 13, 16, 19, 20, 23, 24, 25, 26, 27, 28, 32, 33, 39, 40 – ze zbiorów Zofii Trzebińskiej-Nagabczyńskiej, nr 7 – wg A. Środka, Uczeni polscy XIX–XX stulecia, t. 1 (A-G), Warszawa 1994, wg T. Świętosławska, S. Adamczewski, Pedagog – edytor – badacz literatury, Łódź 1994, nr 8 – ze zbiorów Marii Gniewiewskiej, nr 9, 12, 37, 38 – ze zbiorów biblioteki Domu Literatury, nr 14 – ze zbiorów Aliny Karpowicz, nr 15, 31 – ze zbiorów Pawła Wieczorkiewicza, nr 17, 18, 29 – wg Portrety twórców „Sztuki i Narodu”, pod red. J. Tomaszkiewicza, Warszawa 1983, nr 21 – ze zbiorów Andrzeja Miłosza, nr 22 – ze zbiorów Muzeum Literatury, nr 30 – wg W gałązce dymu, w ognia blasku..., zebrał i oprac. J. Szczypka, Warszawa 1977, nr 34, 35 – ze zbiorów Haliny Szwykowskiej, nr 36 – ze zbiorów Krystyny M. Sołtanowej
Pozycja dofinansowana przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Wydanie elektroniczne 2014
ISBN 978-83-244-0391-2
Copyright © by Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa 2001
WYDAWCA
Wydawnictwo ISKRY
ul. Smolna 11, 00-375 Warszawa
tel./faks (22) 827-94-24-15
www.iskry.com.pl
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Płomień O Andrzeju Trzebińskim i jego Pamiętniku

1. Ci, którzy go znali, zapamiętali wysokiego, przystojnego młodzieńca o skupionym, ale też nierzadko ironicznym wyrazie twarzy, o ciemnokasztanowych włosach i gorejących, czarnych oczach, który potrafił zachowywać się wyzywająco. W sytuacji okupacyjnej, gdy niemal wszystko mogło wywołać podejrzliwość patrolujących miasto żandarmów, zwykł chodzić po ulicach z rękami nonszalancko włożonymi do kieszeni, jakby za chwilę miał wyciągnąć stamtąd pistolet, a nie książkę lub swój dziennik, z którymi się nie rozstawał.

Miał olbrzymie poczucie humoru, choć w ostatnich miesiącach życia nie był zbyt komunikatywny. Do innych odnosił się z wyraźną rezerwą. Trudno było zdobyć jego zaufanie, przyjaźń, bliskość. Jeśli tylko nie musiał mówić – milczał. Walczył jednak przede wszystkim słowem. Na zajęciach podziemnego uniwersytetu, na konspiracyjnych spotkaniach literackich bywał ostrym polemistą, przekonanym do własnych racji i broniącym ich bezpardonowo, bez względu na to, jak uznaną wielkością był jego adwersarz.

Potrafił być bardzo wymagający. Zarówno w stosunku do samego siebie, jak i innych. Wiedział, czego chce, a chciał coraz więcej. Często nieprzystępny, pewny siebie, z pogardą traktujący różnego rodzaju bolączki życia codziennego okupacji. Drwiący i ironiczny, a zarazem w niezwykły wręcz sposób odpowiedzialny za powierzane mu zadania. Nadzwyczaj ambitny, dumny, wyniosły, ale jednocześnie potrafiący dostrzegać własne błędy, porażki, grzechy. Całkowicie pozbawiony egoistycznych motywacji, a zarazem podporządkowujący sobie innych dla realizacji zamierzonych celów. Nic dziwnego, że we wspomnieniach o nim splatają się fascynacja i niechęć.

Jego kolega z gimnazjum, a potem także z podziemnego uniwersytetu, pisał o nim już po wojnie:

Andrzej chodził wiecznie głodny i niewyspany. Nie miał porządnych butów. Nosił drewniaki. Ubranie miał jeszcze to z licealnej, ciasne, krótkie i wysłużone. Słynne były jego nogawki, sięgające do pół łydki. Rzucał się wszędzie w oczy. Kto go raz widział, pamiętał na zawsze. [...]

Nigdy nie wiedziałem, co w nim jest z udania, z pozy, a co z prawdy, z żywego człowieka. Wielkie ciemne włosy czupurną falą spadały mu na czoło. Kiedy się zacietrzewiał lub kpił z przeciwnika, odrzucał je nagłym ruchem ręki i uśmiechał się drwiąco. Wtedy oczy jego błyskały jak żywe srebro. Uchodził za bardzo przystojnego. Nieraz kłóciłem się z dziewczętami z konspiracji o Andrzeja, dowodząc, że jego czar jest czarem szarlatana. Śmiały się mówiąc, że on to samo twierdzi o mnie.

To właśnie z nim zdawaliśmy razem maturę (T. Borowski, Portret przyjaciela, w tegoż: Pewien żołnierz. Opowieści szkolne, Warszawa 1947).

Matura ta odbyła się latem 1940 roku. Wtedy bohater cytowanych zdań miał przed sobą niewiele ponad trzy lata życia. W tym czasie zdążył zaistnieć jako student polonistyki, poeta, prozaik, dramatopisarz, publicysta, redaktor podziemnego pisma literackiego, działacz konspiracji. Wreszcie jako autor niezwykłego, bardzo osobistego dokumentu, jakim jest jego Pamiętnik. W sytuacji, kiedy jakakolwiek aktywność tego typu była nie tylko utrudniona, ale groziła śmiercią, kiedy wiadomo było, że dany człowiekowi czas może być bardzo krótki, chciał ten czas wykorzystać do granic możliwości. Dlatego tak dużo pracował i tak bardzo spalał się w swojej pracy. Wspomina jego koleżanka:

W najdoskonalszym znaczeniu słowa był ideowy. Gdy uwierzył w słuszność jakiejś sprawy czy programu, to niejako całym sobą. Obrazowo można powiedzieć: płonął tą wiarą. [...] Gdy się go widziało przemawiającego, przekonującego audytorium do sprawy, nie można było zapomnieć żaru, jaki wkładał w swoje słowa (N. Bojarska, Ludzie z tamtego brzegu, w tomie:W gałązce dymu, w ognia blasku..., oprac. J. Szczypka, Warszawa 1977, s. 136).

Jako jeden z pseudonimów wybrał sobie „Łomień”. Tak naprawdę jednak lepiej do niego pasowałoby „Płomień”.

2. Andrzej Trzebiński urodził się 27 stycznia 1922 roku w Radgoszczy (okolice Łomży). Z tamtych stron pochodził jego ojciec Stanisław Konstanty Trzebiński. Matka, Irena Trzebińska, z domu Lasocka, pochodziła z Wołynia. W latach dwudziestych rodzina Trzebińskich mieszkała najpierw koło Łodzi, gdzie ojciec – agronom z wykształcenia – dzierżawił Ose, majątek Grabskich. Potem, kiedy ojciec zaczął administrować dobrami hr. Komierowskiego, przeniosła się do Komierowa na Pomorzu. Młodsza o cztery lata siostra Andrzeja, Zofia, wspomina ich dzieciństwo jako bardzo szczęśliwe. Życie na wsi, w bezpośredniej bliskości wyjątkowo pięknej w tych okolicach natury, długie spacery po lasach i polach, przestrzeń otwarta aż po horyzont – to wszystko ukształtowało na stałe pewne upodobania i wrażliwość Trzebińskiego.

W 1932 roku dziesięcioletni Trzebiński przeniósł się wraz z rodzicami do Warszawy. Mieszkali kolejno przy Filtrowej, Uniwersyteckiej i Śniadeckich. Na wielkim stole w pokoju jadalnym Trzebiński rozgrywał z kolegami mecze pingpongowe. Ze sportów lubił też bardzo lekkoatletykę. Chodził wtedy do prywatnej szkoły powszechnej przy ulicy Mochnackiego, którą ukończył w roku 1934. Naukę kontynuował w gimnazjum i liceum im. Tadeusza Czackiego. Tu z czasem dał się poznać jako uzdolniony poeta (porównywano go do Jana Twardowskiego, innego wychowanka tej szkoły), miłośnik malarstwa i teatru. Uczył się bardzo dobrze i już wtedy udzielał korepetycji, a za zarobione pieniądze kupował abonamenty na spektakle teatralne. To w Czackim nauczył się między innymi świetnie francuskiego, tak że już na początku okupacji próbował tłumaczeń z tego języka. W czwartej gimnazjalnej, czyli dwa lata przed wojną, wszedł w skład komitetu redakcyjnego wydawanego przez uczniów pisma „Promień Szkolny”. Zaraz potem debiutował w nim Fraszką o mędrcu (1937, nr 3). Potem opublikował tu jeszcze kilka innych wierszy i krótki szkic krytyczny, dotyczący sztuki. W „Promieniu Szkolnym” swoje wiersze umieszczał również Tadeusz Borowski, który stał się jednym z najbliższych przyjaciół Trzebińskiego. Obaj byli pod wielkim wpływem polonisty, profesora Stanisława Adamczewskiego, wtedy znanego przede wszystkim jako autor słynnej monografii Żeromskiego Serce nienasycone.

Po wybuchu wojny Trzebiński, w odpowiedzi na wezwanie władz polskich, wyruszył na wschód. Powrócił do Warszawy po dwóch miesiącach. Dom przy Śniadeckich został spalony, więc zamieszkał z rodzicami w mieszkaniu przy Klonowej 20. Uczył się dalej na konspiracyjnych kompletach liceum im. Czackiego. Wtedy rolę salonu towarzyskiego pełniła czytelnia w Bibliotece Publicznej przy ulicy Koszykowej, gdzie Trzebiński chodził niemal codziennie razem ze swoimi szkolnymi kolegami – Tadeuszem Borowskim, Arkadiuszem Żurawskim i Janem Tarłowskim. Tu poznał Annę, pierwszą wielką miłość swego życia, bohaterkę wielu zapisów w pierwszej części Pamiętnika, nazywaną potem przez niego Anną nr 1. Tarłowski, zwany przez przyjaciół „Giovanim”, utrwalił atmosferę tamtych spotkań w pisanym wtedy dzienniku:

Ciekawa heca była dziś w czytelni. Do Chłopów, których właśnie czyta „Botticelli”, włożyliśmy wierszyki Andrzeja. Przyszła dziś później niż zwykle. Przywitawszy się z nami, usiadła obok mnie. Gdy natrafiła na pierwszą kartkę („Gdybym wyznał mój zachwyt...”), przeczytała ją i gorączkowo zaczęła przerzucać książkę, dopóki nie znalazła drugiego wiersza: „Czarowna Krystyno...” Połknąwszy i tę pigułkę, zasłoniła twarz rękami. Ślepy by spostrzegł, jak podziałała na nią natchniona poezja Jędrusia. Oddech prędki nad wyraz i nierówny, ruchy gwałtowne. A my z Andrzejem nic – udajemy, że nic nie widzimy. Gdy się trochę uspokoiła, wyjęła lusterko i poprawiła sobie włosy. Cała „zainteresowana” część sali wypinała na nas gały (Z pamiętnika Giovaniego, w tomie: W gałązce dymu, w ognia blasku..., s. 30.).

Latem 1940 roku Trzebiński i Borowski zdali konspiracyjnie maturę, a jesienią tego roku rozpoczęli studia polonistyczne na podziemnym Uniwersytecie Warszawskim. Oprócz nich uczestnikami tego kompletu byli także: Halszka Bodalska, Wacław Bojarski, Anna Cierniakówna, o. Dionizy Janiszewski, Alina Karpowicz, Wanda Leopold, Stanisław Marczak, Maria Rundo „Tusia”, Maria Szmydtówna, Zofia Świdwińska, Stefan Świeżawski. Zajęcia, które odbywały się w mieszkaniach studentów lub profesorów, prowadzili między innymi Stanisław Adamczewski, Wacław Borowy, Julian Krzyżanowski, Witold Doroszewski, Zofia Szmydtowa. W czasie pierwszego roku podziemnych studiów Trzebiński bardzo zbliżył się z Bojarskim, który został wkrótce jego najbliższym przyjacielem. Rozluźniały się natomiast więzy przyjaźni z Borowskim, co doprowadziło ostatecznie nawet do wzajemnej niechęci.

Podczas trzeciej okupacyjnej zimy, na przełomie 1941 i 1942 roku, Trzebiński i Bojarski powołali do życia jedno z najciekawszych podziemnych pism literackich. Pismo było jednocześnie związane ze środowiskiem konspiracyjnej organizacji nacjonalistycznej Konfederacja Narodu, wywodzącej się z przedwojennej, antysemickiej ONR „Falangi”. Trzebiński poznał to środowisko dzięki Bojarskiemu. Pierwszym redaktorem nowego pisma, które będzie miało tytuł „Sztuka i Naród”, został Onufry Bronisław Kopczyński – bardzo utalentowany muzyk i publicysta, kierownik Pionu Kulturowego Konfederacji. O kształcie „Sztuki i Narodu” decydował jednak przede wszystkim Bojarski. Po aresztowaniu Kopczyńskiego w styczniu 1943 roku, on został redaktorem naczelnym. Z kolei Trzebiński kierowanie pismem przejął po śmierci Bojarskiego na początku czerwca 1943 roku i redagował je aż do śmierci. W każdym numerze ukazywały się jego teksty: wiersze, recenzje, a przede wszystkim manifesty literackie i artykuły publicystyczne.

Latem 1942 roku Trzebiński został kierownikiem Biura Kolportażu wydawnictw Konfederacji Narodu. W tym czasie nie mieszkał już z rodzicami. Ojciec w poszukiwaniu pracy wyjechał do Milejowie pod Radomiem, gdzie prowadził mały majątek swoich znajomych. Matka z siostrą zostały na Klonowej, a potem – wyrzucone stamtąd przez Niemców – zamieszkały u ciotki w Alejach Niepodległości. Sam Trzebiński ponad trzydziestokrotnie zmieniał mieszkanie, przede wszystkim ze względów konspiracyjnych. Najgorszy w jego okupacyjnym życiu był przełom roku 1942 i 1943, kiedy po wielkiej „wsypie” w Kolportażu KN-u intensywnie poszukiwało go gestapo. Wtedy musiał zmienić nawet pseudonim (z „Nabielaka” na „Chrostowskiego”). Potem sytuacja trochę się uspokoiła, zwłaszcza kiedy poznał starszą od siebie o blisko dziesięć lat Annę nr 2, której mieszkanie przy Pańskiej stało się dla niego prawdziwym azylem.

W ostatnich miesiącach życia Trzebiński zrezygnował z pracy w Biurze Kolportażu i całkowicie poświęcił się redagowaniu „Sztuki i Narodu” oraz tworzeniu Ruchu Kulturowego, który miał być miejscem spotkania i współdziałania młodych artystów i ludzi kultury. Ruchem kierował jednak tylko przez cztery miesiące. Na początku listopada 1943 roku, kiedy w Warszawie trwał okres wyjątkowo licznych łapanek, aresztowań i egzekucji ulicznych, Trzebiński został zatrzymany w jednej z fabrycznych stołówek przy ulicy Filtrowej, gdzie nielegalnie jadał obiady. Miał fałszywą kenkartę na nazwisko Andrzej Jarociński. Został przewieziony na Pawiak. Siostra i przyjaciele zebrali szybko dużą sumę pieniędzy i próbowali go stamtąd wykupić. Niemcy nie wiedzieli przecież, że aresztowali tego, którego od dawna poszukiwali. Jednak w tym okresie jakakolwiek interwencja tego rodzaju nie była możliwa. Trzebiński został rozstrzelany w egzekucji ulicznej na Nowym Świecie (przy Wareckiej) 12 listopada 1943 roku. Widział to jeden z pracowników pobliskiego banku:

Około godziny 10.30 nadjechały wozy gestapo i zatrzymały się u zbiegu ulic Nowy Świat, Warecka i Ordynacka. Usłyszeliśmy wrzaski, które były nam znane, bo tylko hitlerowcy mogli tak krzyczeć. Zrobił się popłoch na ulicach, które natychmiast opustoszały. Ulice zostały zamknięte kordonem. [...] Na skrzyżowaniu ulic ustawił się szereg Niemców, obróconych twarzami do domów, z uniesioną do góry, gotową do strzału bronią maszynową – aby nikt nie mógł zbliżyć się do okien. Następnie nadjechały dwa samochody ciężarowe, kryte brezentem. Wywłóczono z nich ludzi zakapturzonych w jakieś zasłony z tkaniny papierowej, tak że twarzy nie było widać. [...]

Nastąpiła pierwsza salwa. Po 5–10 minutach nastąpiła druga salwa, a następnie po pewnym czasie trzecia. Usłyszałem jeden słaby jęk i następnie 5 czy 6 po sobie następujących pojedynczych wystrzałów. To hitlerowcy dobijali tych, którzy od razu nie zginęli.

Bezsilność, którą przeżywałem, była tak ciężka, że czułem ból serca i nie mogłem wymówić ani jednego słowa. Gdy przyszedłem do równowagi, znów zerknąłem w szparę zasłony okna. Przeraziłem się: nigdy w życiu nie widziałem naraz tyle krwi ludzkiej, która płynęła chodnikiem przed oknem banku. W szczelinie z prawej strony mignęły ludzkie ciała, które były wrzucane na samochód, jak popadło. Następnie znów nadjechały wozy, które miejsce zbrodni zlały wodą. Wyszorowano chodniki i nasypano żółtego piachu, aby nie było widać krwi (A. Chomicki, „Stolica” 1966, nr 5).

Trzebiński nie ma swojego grobu. W miejscu, gdzie zginął, jest tablica upamiętniająca tamto tragiczne zdarzenie, ale nie wymieniono na niej żadnego nazwiska. Tablice pamiątkowe Trzebińskiego to karty tytułowe jego książek.

3. Andrzej Trzebiński należy do pokolenia wojennego. Sam zresztą tytułem swego artykułu Pokolenie wojenne przyczynił się do utrwalenie tej nazwy. Z pokoleniem tym łączymy zwykle nazwiska Baczyńskiego, Gajcego, Borowskiego, Różewicza, a coraz częściej również Herberta i Białoszewskiego. Trzeba jednak pamiętać, że do pokolenia wojennego należeli nie tylko literaci, ale również młodzi socjologowie, filozofowie, psychologowie, pedagodzy, historycy, architekci, lekarze. Nierzadko spotykali się oni ze sobą na łamach jednego pisma, a pisma właśnie – ich ogromna liczba i wysoka jakość – są znakiem dojrzałości ich wszystkich. W pismach tych prezentowali nie tylko własną twórczość, manifesty i programy literackie, ale zarazem różne wizje kultury. Było to bowiem pokolenie kulturowe. Stąd „Sztukę i Naród”, której autorem i redaktorem był Trzebiński, trzeba widzieć w kontekście innych pism i środowisk: „Drogi” Ewy Pohoskiej i Stanisława Marczaka-Oborskiego, „Dźwigarów” i „Kuźni” Romana Bratnego, Zbigniewa Stolarka i Witolda Zalewskiego, „Płomieni” Jana Strzeleckiego i Karola Lipińskiego czy „Prawdy Młodych” Władysława Bartoszewskiego.

Podkreśla się często, że pokolenie wojenne było pierwszą generacją porozbiorowej, niepodległej Polski. W jego postawie wobec świata własnej młodości, brutalnie unicestwionego przez wojnę, splatają się ze sobą kontynuacja i odrzucenie. Pisze się więc w pismach tego pokolenia o ideowym i artystycznym „bankructwie dwudziestolecia”, o przeżyciu się dawnej sztuki. Krytykuje się „pedagogikę idealistyczną” i hurrapatriotyczną „napuszoną frazeologię”, stawia się zarzut „myślenia kategoriami odpoczywających”. Wreszcie swój „stosunek do niedalekiej przeszłości” zamyka się nierzadko „w jednym słowie: oskarżam”. Jednocześnie pokolenie wojenne odwołuje się do prądów artystycznych i myślowych, dominujących w dwudziestoleciu. Największą popularnością cieszą się różnego rodzaju odmiany awangardy. Na przykład Trzebiński wielokrotnie pisze w Pamiętniku o swoim uznaniu dla Przybosia i Witkacego. Bojarskiego i Borowskiego fascynuje Gałczyński, natomiast Baczyński i Gajcy cenią Czechowicza. Powszechnie szanowani są Liebert, Schulz, Gombrowicz. Autorytetem, choć traktowanym nie bezkrytycznie, jest dla pokolenia wojennego – tak często pojawiający się na kartachPamiętnika – Irzykowski. Przyjacielem i protektorem wielu twórców z tego pokolenia staje się Jarosław Iwaszkiewicz. W „pokoleniu 1910”, pokoleniu „starszych braci” – Miłosza, Zagórskiego, Andrzejewskiego, Wyki – znajdują młodzi pierwszych czytelników i krytyków swojej twórczości, nierzadko przyjaciół, ale często również przeciwników intelektualnych i artystycznych, z którymi toczą zażarte spory. Prym wiodą w nich sinowcy – Bojarski, Trzebiński, Gajcy – w których zachowaniu wobec „starych” nie brak drapieżności, młodzieńczej brawury, kpiny, żartu, ironii czy demonstracyjnej wyższości.

Pokolenie wojenne dziedziczy po dwudziestoleciu, a zwłaszcza po okresie bezpośrednio poprzedzającym wojnę, wyraźnie spolaryzowaną mapę stanowisk ideowych. Mamy tu lewicę i prawicę; wyraźny jest podział na socjalistów, komunistów i nacjonalistów. Pamięć o przedwojennych postawach, zwłaszcza o skrajnościach, jak choćby o wzbierającej w końcu lat trzydziestych fali antysemityzmu, jest wtedy wciąż żywa. Na wyraźnie podzielonej mapie pokolenie wojenne stara się jednak określić własne miejsce, a pokoleniowe przyjaźnie zawiązują się często ponad podziałami. Nie koncepcje partyjne czy polityczne są dla tego pokolenia najważniejsze. Choć nie należy o nich zapominać czy ich bagatelizować: na przykład między socjalistycznymi „Płomieniami” Strzeleckiego i Lipińskiego a nacjonalistyczną „Sztuką i Narodem” Bojarskiego i Trzebińskiego istnieją olbrzymie różnice stanowisk. W jednym z artykułów pierwszego pisma dokonuje się wprost zdecydowanego podziału na „my” i „oni”.

Pokolenie wojenne jest niewątpliwie zróżnicowane ideowo i środowiskowo. Nie zmienia to jednak faktu, że jednocześnie mamy tu do czynienia z wyraźnymi wyznacznikami wspólnoty. Dotyczą one przeżyć i doświadczeń, takich choćby jak studia na podziemnym uniwersytecie, udział w różnego rodzaju formach „roboty konspiracyjnej”, konieczność samodzielnego „utrzymania się” i związane z tym prace zarobkowe czy wreszcie życie codzienne w przestrzeni okupowanego miasta, z jego okrutnymi prawami, godziną policyjną, warunkami bytowymi radykalnie pogorszonymi w porównaniu z okresem przedwojennym. W istotniejszy sposób jednak wspólnota pokolenia wojennego widoczna jest w odniesieniu do postaw i poglądów.

Jest to pokolenie walczące, ale jednocześnie w intensywny sposób myślące o swej walce i jej skutkach, poddające ją refleksji. Świadczy o tym choćby ówczesna dyskusja wokół Kamieni na szaniec i w ogóle wokół pojęcia „bohaterstwa”. Świadczą najrozmaitsze wątpliwości moralne – zapisywane w artykułach, listach, notatnikach, pamiętnikach – związane z podejmowaną walką, z byciem żołnierzem. Konspiracja, walka, opór przeciwko samowoli okupanta – to dla tego pokolenia obiekt pragnień i fascynacji, sfera powinności, której nie sposób lekceważyć, ale zarazem przedmiot krytycznej analizy i artystycznego przetworzenia. Z tym wiąże się bardzo ostro wypowiadana krytyka patriotycznych frazesów i stereotypów. Pokolenie wojenne nie boi się krytycznie myśleć o przeszłości i nie ucieka od myślenia o przyszłości. Cierpień i męczeństwa Polaków nie uważa za wystarczający tytuł do chwały. Ofiarnie walczy o Polskę, ze świadomością jednak, że nową Polskę należy równocześnie wymyślić, zaprojektować, zbudować.

Pokolenie wojenne jest pokoleniem doświadczającym katastrofy kulturowego porządku świata. Wojna odsłania prawdę o ludzkim świecie, który – jak się okazuje – nie jest zabezpieczony ani zdeterminowany żadnymi niewzruszonymi prawami. Stąd tak krytyczne stanowisko tego pokolenia wobec różnego rodzaju deterministycznych koncepcji historii. Stąd również poszukiwanie dróg wyjścia poza dwubiegunowy model świata, znaczony opozycjami: liberalizm – totalizm, kapitalizm – komunizm, prawica – lewica. Stąd wreszcie przywiązywanie tak wielkiego znaczenia do postaw życiowych, będącym niezbędnym dopełnieniem świata idei i wartości. Jest to pokolenie, dotykające w swych pośpiesznych wystąpieniach i gorących dyskusjach najważniejszych problemów polskiego i nie tylko polskiego wieku XX. Problemów, które mają dziś inne artykulacje, ale nie mają dobrych rozwiązań.

Już po wojnie koleżanka Andrzeja Trzebińskiego z podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego wspominała:

Każdy w tym okresie męczył się i szarpał nad wyjaśnieniem sensu świata i historii, starał się budować lub odnajdywać jakiś system myślowy, który byłby fundamentem dalszych teoretycznych i praktycznych poczynań (W. Leopold, w tomie: Z dziejów podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 1961, s. 181).

Trzebiński, jak jego koledzy, poszukuje życiowych prawd nadzwyczaj intensywnie. Kwestie artystyczne i problemy intelektualne są dla niego sprawami osobistymi; odkrywanie sensu świata i historii jest wyjaśnianiem sensu własnego życia; tworzenie programu kulturalnego oznacza ustanawianie podstaw dla jednostkowego bytu; między „ja” i „historią” istnieje obustronny związek. By jednak to wszystko dostrzec, trzeba niewątpliwie mieć na uwadze pokoleniowy kontekst. Zwłaszcza kiedy czyta się Pamiętnik Trzebińskiego. Jest to bowiem, obok Prób świadectwa Jana Strzeleckiego, jedno z najważniejszych nie literackich świadectw pokolenia wojennego.

4. Swój tytuł Pamiętnik zawdzięcza pewnej tradycji nazewniczej, w której słowo „pamiętnik” oznaczało zarówno osobiste zapisy sporządzane z dnia na dzień, jak i zapisy retrospektywne o charakterze wspomnień. Dziś pierwsze z nich nazywamy zwykle dziennikami. I tak Pamiętnik Trzebińskiego jestde facto dziennikiem (dalej posługuję się pierwszym pojęciem jako tytułem, drugim jako określeniem gatunkowym).

Swój dziennik zaczął Trzebiński pisać już przed wojną. Niestety, kilka pierwszych zeszytów spaliło się w czasie powstania. Zachowały się dwa następne. Między tymi dwoma zeszytami, nazywanymi tu, tak jak w pierwszym wydaniu, dwoma częściami Pamiętnika, istnieją wyraźne różnice. Pierwsza część ma postać datowanych zapisów, prowadzonych od 15 grudnia 1941 do 25 listopada 1942 roku. Trzebiński nie używa tu prawie w ogóle wielkich liter, w czym należy widzieć zapewne wpływ tradycji awangardowych. Zapisy tej części są zwykle krótkie, lakoniczne; wiele tu konstrukcji eliptycznych, równoważników zdań, niedopowiedzeń. Przypomina to nieco Dzienniki poufne Baudelaire’a. W części drugiej mamy zapisy numerowane, nieco dłuższe, o bardziej refleksyjnym charakterze. Tu Trzebiński, jak sam pisze, wzoruje się na Pamiętniku Stanisława Brzozowskiego. Ta część pisana jest od maja 1943 roku (datę tę można ustalić na podstawie opisywanych wydarzeń) do końca października 1943, czyli prawie do momentu aresztowania Trzebińskiego.

Być może istniał jeszcze jeden zeszyt z dziennikowymi zapisami. Mógł znaleźć się w teczce, którą Trzebińskiemu skradziono w styczniu 1943 roku na stacji kolejki EKD na Ochocie. Trzeba jednak pamiętać, że przełom 1942 i 1943 to najtrudniejszy okres w życiu Trzebińskiego, kiedy po wielkiej „wpadce” w jego Biurze Kolportażu jest poszukiwany przez gestapo, niemal z dnia na dzień zmienia mieszkania, żyje w niesłychanym napięciu. To, jak się wydaje, jest główną przyczyną przerwania zapisów i wznowienia ich w nowej formie dopiero po kilku miesiącach.

Analizując Pamiętnik Trzebińskiego, zwróćmy najpierw uwagę na sposób, w jaki pojawia się w nim wojna. Wydawałoby się, że okupacja i jej wpływ na różnorodne sfery życia powinny stanowić tu temat główny, tak jak to się dzieje w większości innych dzienników z tego okresu. Jednak u Trzebińskiego dopiero po kilkudziesięciu stronach natrafiamy na notatkę, która opisuje – w nadzwyczaj lakoniczny sposób! – sytuację charakterystyczną dla okupacyjnej codzienności:

wieczór, godz. 11. nie mogę się powstrzymać, aby o tym nie napisać, wracałem od zagórskiego o 10.30. z numerami, najgorszy był posterunek wojskowy na przejeździe (cz. I, 22 czerwiec 1942).

Trzebiński powstrzymuje się, nie zapisuje wszystkiego. Zdaje sobie sprawę, że jego dziennik łatwo mógłby stać się źródłem informacji dla Niemców. Starannie więc selekcjonuje swoje zapisy. Przemilcza to, co może stanowić zagrożenie dla innych. Większość osób, o których pisze się w Pamiętniku, identyfikowana jest za pomocą pseudonimów, przezwisk lub samych imion. Zastępowane skrótami, aluzjami, peryfrazami są także wszystkie nazwy organizacji konspiracyjnych oraz związanych z nimi struktur politycznych i kulturalnych, jak również pism literackich i wydawnictw.

To znaczące, że w okupacyjnym dzienniku Trzebińskiego nie ma w ogóle zapisów portretujących okupanta, nie występują tu nawet same słowa „Niemiec” czy „hitlerowiec”. Nie tłumaczą tego jednak do końca względy konspiracyjne. Istotniejsza bowiem od walki z zewnętrznym wrogiem jest tu walka, dokonująca się w samym piszącym – walka z własną słabością, bezczynnością, strachem. Dla Trzebińskiego wojna to nie tylko starcie potęg militarnych i politycznych, ale ścieranie się ze sobą sił we wnętrzu człowieka.

Mamy więc tu do czynienia z wojną uwewnętrznioną. Wojną, której jednym z istotnych celów staje się zwyciężenie... czasu. Wszystko, co robi i pisze Trzebiński, dokonuje się w wielkim pośpiechu. Jednocześnie uczy się, pracuje (między innymi jako tracz na kolei, rikszarz, korepetytor), działa w konspiracji, jest redaktorem pisma kulturalnego. A przede wszystkim pisze. Dziennik służy mu do organizowania życia i twórczości. Jest formą autoanalizy, ale przede wszystkim samodyscypliny. Trzebiński pisze go po to, aby siebie nieustannie kontrolować, upominać, dopingować do jeszcze większego wysiłku, wyznaczać sobie coraz to nowe zadania i potem rozliczać się z ich realizacji.

„Trzeba być silnym”, „zacisnąć zęby”, „nauczyć się twardości” – takie sformułowania wielokrotnie powracają na stronach tego dziennika. Trzebiński chce zorganizować swoje życie na zasadach niemalże wojskowej dyscypliny. Toteż samemu sobie wydaje mordercze rozkazy, nie zwracając uwagi na koszta związane z ich wykonaniem. Wojna, z jej ciągłym zagrożeniem śmiercią, wywołuje stan nieustannej determinacji psychicznej. Trzebiński nie dojada, nie dosypia, katuje samego siebie, ale swoje własne rozkazy wykonuje:

jestem trochę pijany, tydzień pracy skończony, rozkaz „napisania groteski na wtorek” – wypełniony, trzy akty. pisałem w nocy i rankami, po pięć godzin snu, i praca (cz. I, 2 czerwiec 1942).

W części pierwszejPamiętnika zwraca uwagę dążność do metodycznego uporządkowania życia („zorganizować swoje życie!”), a przez to zapanowania nad chaosem czasu. Świadczą o tym tak często się tu pojawiające różnego rodzaju rozkłady dnia pracy, spisy zadań do wykonania, katalogi tematów do opracowania, listy lektur do przeczytania, ujmowane w punktach „kierunki pracy” etc. Znajdziemy tu także dwie tabele, w których Trzebiński skrzętnie odnotowuje czas poświęcony każdego dnia na pracę twórczą, a potem efekty tej pracy. Tego rodzaju metodyczność obowiązuje przede wszystkim w części pierwszej Pamiętnika. W drugiej przybiera ona postać konsekwentnie stosowanego „systemu punktowego”, dotyczącego kolejnych zapisów, jak i fragmentów w ich obrębie.

Zatem gorączkowość i pośpiech, a jednocześnie dyscyplina i metodyczność. Wszystko po to, aby – w sytuacji gdy życie w każdym momencie może zostać przerwane – zdążyć się wypowiedzieć, zaistnieć jako artysta, jako świadomy twórca kultury. Jedna z najbliższych współpracowniczek Trzebińskiego wspomina:

To jego pisanie całymi nocami, żeby za wszelką cenę zdążyć, żeby jak najwięcej po sobie zostawić. Pisanie często w okropnych lokalach, a w dzień praca ponad siły i dosłownie „o głodzie i chłodzie”. Wiecznie niewyspany, niedożywiony, poszukiwany przez gestapo, nie posiadający mieszkania i środków do życia. Pamiętam jedną z takich nocy podczas tej okropnej zimy 1943 roku. To było zaraz po ogromnej wpadce w KPT. W zimnym i brudnym lokalu na placu Grzybowskim byliśmy we trójkę: „Joanna” (Eugenia Dobroczyńska), Andrzej i ja. My przez cały czas porządkowałyśmy archiwum, a Andrzej, mimo zimna i zmęczenia, pisał. Na takie życie trzeba było mieć bardzo dużo samozaparcia i silnej woli (rozmowa Anny Calikowskiej z Haliną Andrzejewską „Dalicką”, maszynopis).

Wątek „pisania”, w ogóle wątek artystyczny, czy – jeszcze szerzej – wątek twórczy jest jednym z najistotniejszych w dzienniku Trzebińskiego. Dziennik ten służy mu za notatnik, gdzie zapisywane są pomysły, tematy, motywy, obrazy, wątki do twórczości oraz myśli, z których wiele znajdzie rozwinięcie w osobnych artykułach. Możemy dzięki Pamiętnikowi prześledzić drogę twórczą Trzebińskiego: od związanych z tradycją awangardy liryków prozą i tłumaczeń, poprzez fascynację groteską, której efektem będzie najlepszy jego utwór literacki – dramat Aby podnieść różę, aż do pracy nad nie ukończoną powieścią Kwiaty z drzew zakazanych. Jednocześnie przez lekturę Pamiętnika możemy śledzić nadzwyczaj dynamiczny rozwój talentu krytycznego i publicystycznego Trzebińskiego. Swoją dziennikową wzmiankę ma prawie każdy z jego istotnych artykułów.

Nie ma tu miejsca, by omawiać obszernie twórczość Trzebińskiego. Chciałbym jednak zatrzymać się na chwilę przy dramacie i powieści, by wskazać dwie cechy charakterystyczne dla całej jego postawy artystycznej i ideowej. Po pierwsze więc są to utwory, w których nie akcja, sekwencja kolejnych zdarzeń jest najważniejsza, ale dokonujące się w człowieku i między ludźmi starcie idei, konflikt wartości, zderzenie typów umysłowości i postaw wobec świata. W Aby podnieść różę znajduje to bardzo ciekawy, dramaturgiczny ekwiwalent w postaci gry w ping-ponga. W Kwiatach z drzew zakazanych gra ta toczy się we wnętrzu Zbigniewa, głównego bohatera. Tu Trzebiński wpisuje się w tradycję znaczoną nazwiskami Conrada, Tomasza Manna czy Saint Exupéryʼego. Po drugie, oba utwory ukazują absurdalność postaw jednostronnych i zdogmatyzowanych, co zostaje wyostrzone przez posłużenie się groteską (tu widać wyraźny wpływ Witkacego). W Aby podnieść różę mamy wizję świata podzielonego na dwa, zwalczające się, obozy, na których czele stoją równie groteskowi: dyktator faszysta Deromur Ilfare i dyktator liberał Wozub Teneroit. W Kwiatach... dwubiegunowy model świata odbija się w biografii Zbigniewa: z artysty, który „niczego nie bierze na serio”, staje się on „wodzem” narodowej Rewolucji Kulturalnej, wierzącym w możliwość „tworzenia kultury na rozkaz”. Sam Trzebiński pisze w Pamiętniku, że jego powieść to w zamierzeniu zarazem „pamflet na demokrację” i „pamflet na totalizm”. Ostatecznie krytyczne ostrze jest w obu tych utworach wymierzone przeciwko zideologizowanym wizjom rzeczywistości i odpowiadającym im postawom, które cechuje brak autentyzmu i twórczej myśli, zastępowanych przez powtarzany po wielekroć dogmatyczny frazes.

Do tej sprawy powrócę przy omawianiu poglądów Trzebińskiego. Teraz natomiast chcę zwrócić uwagę na dwa, trzy inne wątki, które w obu częściach Pamiętnika pełnią rolę pierwszoplanową. Pierwszy z nich to wątek erotyczny, wątek miłosny. Nie brak tu opisów różnego rodzaju fascynacji i przygód erotycznych. Obok nich zaś, a w zasadzie równolegle z nimi, mamy tu zapis historii dwu wielkich miłości Trzebińskiego: związku z Anną nr 1 i Anną nr 2. Różnica między nimi jest zarazem różnicą między dwiema częściami Pamiętnika. Związek z poznaną w czytelni na Koszykowej Anną nr 1 to miłość pełna młodzieńczej żywiołowości, zmysłowości, emocjonalności. W związku ze znacznie dojrzalszą od siebie Anną nr 2 istotną rolę odgrywa także więź intelektualna oraz bliskość, rodząca się we wspólnej pracy konspiracyjnej. To już uczucie o wiele głębsze, a jednocześnie świadome swych uwarunkowań.

Opisy spotkań z kobietami, ich wyglądu, miejsc, z którymi są związane, ujawniają wrażliwość malarską Trzebińskiego, zwłaszcza wrażliwość na kolor. Dotyczy to nie tylko Pamiętnika, ale całej jego twórczości. Doszukać się w niej można istotnego wpływu tych prądów w malarstwie XX wieku, które reprezentują Cézanne czy polscy koloryści. Ma więc Trzebiński upodobanie do barw ostrych, wyrazistych, takich jak granat, czerwień, brąz, żółć, zieleń. Nierzadko zestawia je ze sobą i kontrastuje, przemieniając kolejne sekwencje zdań w wypełniający się barwnymi plamami obraz.

Dwie części Pamiętnika pokazują, jak Trzebiński dorasta do miłości, a jednocześnie jak dorasta do przeświadczenia, że miłość w przyjętej przez niego postawie wobec świata jest niemożliwa. To wskazuje na jedno z najsilniejszych napięć, występujących w tym dzienniku: między młodością jako czasem otwierania się świata ze wszystkimi jego możliwościami a przyspieszoną i niejako wymuszoną dorosłością, która każe korygować młodzieńcze porywy. Czytamy w Pamiętniku:

ot, „dorosłe” życie zaczyna się właściwie dziwne i dorosłe, jak boleśnie nie rozumiałem go, nie rozumiem do dziś (cz. I, 31 marzec 1942).

Trzebiński nie rozumie dorosłości, ale za wszelką cenę chce być dorosły, i to dorosły nie w znaczeniu społecznym, ale kulturowym. A to oznacza dla niego odsuwanie od siebie wszelkich pokus indywidualnych, motywacji egoistycznych, wartości subiektywnych. Za takie zaś uzna i szczęście, i miłość, i życie, rozumiane jako samo istnienie. Będzie w swym dzienniku rozwijał swoistą „etykę wyrzeczenia” i w konsekwencji jego postawa wobec świata oprze się na koncepcji samotności, cierpienia i – możliwej dzięki ich zaakceptowaniu i przezwyciężeniu – wewnętrznej siły. Dziennik stanie się dla Trzebińskiego podstawowym instrumentem wypracowywania tej postawy. Uzna on, że aby tworzyć to, co przekracza przygodność, codzienność, realność jednostkowego doświadczenia, należy pozbywać się, związujących nas z tym doświadczeniem, więzów. Stąd tak wielka i tak tragiczna „szamotanina” tego nadzwyczaj wrażliwego, potrzebującego „kogoś drugiego” młodego człowieka, by zwyciężyć własną zmysłowość, emocjonalność, przywiązanie do innych. By ostatecznie zwyciężyć w sobie – „uciszyć – zabić, jeśli trzeba” – miłość:

Ogłuchnąć na pewne rzeczy, jak ogłuchł na rzecz najwspanialszą, jaka może być – bo na muzykę – Beethoven, ogłuchnąć na te rzeczy, aby je tym większe, tym gigantyczniejsze stwarzać. Aby wydźwignąć się w sferę mocy i wartości przerastających naszą ludzką normalność.

Być takim głuchym Beethovenem miłości. Słyszeć ją wtedy tylko, kiedy ją tworzymy, wydźwigając ze siebie pod gwiazdy, i nie słyszeć, kiedy ona tylko jest, kiedy nią żyjemy, kiedy ona do nas przemawia (cz. II, p. 20).

Im bardziej Trzebiński jest w wyłożonej powyżej filozofii konsekwentny, tym bardziej wszystkie swoje relacje z ludźmi podporządkowuje temu, co ma je przerastać. Staje się przez to dla innych coraz bardziej niezrozumiały, a często po prostu jest wobec nich niesprawiedliwy. Zresztą sam niejednokrotnie zdaje sobie z tego sprawę:

To ludzi odrzuca ode mnie. Duma. Mam przebłyski ambicji, ale zasadniczo jestem człowiekiem dumy, który wiele rzeczy psuje sobie – i ludzi zraża do siebie – i nie może nikogo naprawdę kochać (cz. II, p. 86).

Wątek okupacyjnego dorastania, dojrzewania, dorosłości jest w tym dzienniku nierozerwalnie związany z wątkiem śmierci. To właśnie doświadczenie śmierci jest jednym z tych przeżyć, które odmieniają Trzebińskiego. W części pierwszej Pamiętnika mamy wizję samobójczej „pięknej śmierci”, będącej niejako najdoskonalszą formą kreacji twórczej człowieka, dotyczącej już nie sztuki, lecz samego życia. Trzebiński pisze nawet o „pragnieniu śmierci”. Śmierci, która jawi mu się, jak zrealizowana wizja artystyczna:

Sierpień się kończy...

stanie się jesień nagła i fermentująca. Zewrą się odwieczne dwa kolory: czerwień i żółć. Jesień bez jednego opadającego listu, bez niczyjej późnej, czerwonej miłości. Chłód.

Ranki mgliste albo porywająco wielkie, nie zapełnione miłością. Wyjdę. O, tak – wyjdę. Za miasto ścieżkami pogiętymi jak stare rude druty, ścieżkami wąskimi jak parę źdźbeł... (cz. I, 19 sierpień 1942).

W drugiej części Pamiętnika wątek śmierci jest jeszcze wyraźniej obecny. Przy czym jest to już „śmierć” nie wyimaginowana, ale związana bezpośrednio z wojennym doświadczeniem: śmierć realna, dotykalna, przerażająca w swej grozie. Śmierć ta ma konkretne twarze przyjaciół i współpracowników: żołnierzy z „Uderzenia”, którzy zaskoczeni na odprawie przez Niemców, giną z własnych rąk, gdyż nie chcą dostać się w ręce oprawców; ich uciekającego dachami kolegi, którego Niemcy „złapali ogniem karabinowym”, a potem rannego zepchnęli z dachu na bruk; wreszcie najbliższego przyjaciela – Wacława, którego „dogorywanie” wstrząsa Trzebińskim. To już nie są przykłady „pięknych śmierci”. To śmierć, budząca lęk, obcość, przerażenie:

Żona odrzuciła kołdrę. Cały bok ciała w jakichś krwawych, opuchłych od krwi, gałganach. Podnosiła je całymi płatami. Miał włosy odrzucone w tył, leżał skrzywiony, nierówno (cz. II, p. 9).

Poczucie nieuchronności własnej śmierci przewija się w całym Pamiętniku, ale w drugiej części Trzebiński zaczyna się jej bać i chce ją od siebie odsunąć. Zdaje sobie doskonale sprawę, że wojenna śmierć jest nierzadko poprzedzona aresztowaniem, przesłuchaniami, katowaniem na gestapo. Jest to próba, której można nie sprostać, nie umrzeć „tak pewnie, tak bezwzględnie, tak mocno”, jak się to sobie obiecuje. Stąd Trzebiński jest właściwie przez cały czas pisania swojego dziennika – a im bliżej jego końca, tym bardziej – „w stanie przygotowań do śmierci”. Zarazem pisze:

Myśl o mnie, Boże – nie daj mi śmierci, nie daj mi konieczności śmierci. Ty jeden wiesz, jak strasznie byłoby niewykonać niczego z tych rzeczy, które zostały przez nas wspólnie zaczęte z Wacławem, Bronisławem, Smoleńskim... O ciężko mi – Drogi (cz. II, p. 86).

Trzebiński chce jednocześnie niejako przechytrzyć śmierć, wpisać ją już za życia w obręb własnego doświadczenia, by móc patrzeć na wszystko z jej perspektywy. A tym samym nadać wartość ostateczną temu, co robi. To jeszcze jeden sposób przezwyciężenia czasu. I jeszcze jeden paradoks Trzebińskiego i jego dziennika. Z jednej strony pośpiech – jak trafnie pisze Zbigniew Bieńkowski – „ten zawrotny pośpiech lektur, przemyśleń, zwątpień, rozterek światopoglądowych”, aby „zdążyć określić się, zdążyć pojąć się i odnaleźć sens życia” (Pamiętnik Trzebińskiego, „Twórczość” 1961, nr 10). Z drugiej, wpisane w ten pośpiech dążenie, by już tu, w ziemskim, poddanym prawom historii życiu dosięgnąć „świata wartości trwałych, obiektywnych, wiecznych”. By „poprzez walkę, dramat i szaleństwo – wedrzeć się w końcu na złoty szczyt” – „dorosnąć do praw wieczności i Boga” (Metoda „złotego szczytu”, Głosy na temat „Uniwersalizmu”, „Sztuka i Naród”, nr 7).

5. Wspominałem wcześniej, że w dzienniku Trzebińskiego nie ma właściwie opisów życia codziennego czasów okupacji. Jednak uwaga ta nie dotyczy jednej sfery tego życia, która jest tu wyraźnie obecna: konspiracyjnego życia kulturalnego. W Pamiętniku natrafimy na liczne wzmianki i „koncertach”, wieczorach autorskich, spotkaniach dyskusyjnych, prelekcjach, w których Trzebiński nie tylko często brał udział, ale wielokrotnie był ich organizatorem. Potem także – głównym bohaterem, kiedy kilkakrotnie czytał przed publicznością dramat Aby podnieść różę. Konspiracyjne spotkania i komplety podziemnej polonistyki doprowadzą do wykrystalizowania się środowiska, które stworzy „Sztukę i Naród” – jedno z najważniejszych pism literackich czasów wojny. Trzon tego środowiska będą stanowili Wacław Bojarski i Andrzej Trzebiński, a istotną rolę w jego powstaniu odegrają Onufry Bronisław Kopczyński i Włodzimierz Pietrzak, dwaj publicyści związani z przedwojenną ONR „Falangą”, a w czasie wojny działacze Konfederacji Narodu. Historia tego środowiska i historia „Sztuki i Narodu” zostanie w pewnym sensie zapisana właśnie w Pamiętniku.

O „Sztuce i Narodzie” pisze Trzebiński w wielu miejscach swojego dziennika. Od fascynacji tym, że „na czwartek bojarski zapowiada wyjście”, poprzez podniecenie, ale i krytyczny osąd, jakie towarzyszą ukazywaniu się pierwszych numerów, rozgoryczenie związane z konkursem poetyckim „SiN-u”, niezgodę na różne decyzje redakcyjne (dotyczące głównie wystąpień publicystycznych samego Trzebińskiego), aż po uciążliwości, jakie niesie funkcja redaktora naczelnego, a zwłaszcza poszukiwanie funduszy na drukowaną wersję pisma:

Praca nad 11–12 nr SIN-u wypełniła mi męcząco dwa ciężkie dni. Dwa zmarnowane, zniszczone dni. Wydzieranie autorom rękopisów, dyktowanie Annie piszącej na maszynie, obliczanie kolumn, kompozycja całości. Nożyce!

Praca, której tak mi zazdroszczą. Od Szareckiego wziąłem znowu 1000 zł. 600 dla mnie i 400 na SIN. Dla Zdzisława przygotowałem w sumie 2000. Na sobotę trzeba przygotować dalsze 2500.

Przez cały dzień nic nie jadłem. Co za zmęczenie! (cz. II, p. 93).

W numerze 13 „Sztuki i Narodu” ukazał się już nekrolog Andrzeja Trzebińskiego. Wcześniej, w numerze 9–10, nekrolog Bojarskiego, a pod nim przejmujące Wspomnienie o Przyjacielu. Jakby pierwszą wersję tego wspomnienia stanowią zapisy w Pamiętniku, mające postać pośmiertnej „rozmowy z przyjacielem”. To najbardziej niezwykłe i najdojrzalsze fragmenty Pamiętnika, stanowiące zarazem kulminację wyraźnie obecnego również wcześniej wątku przyjaźni Trzebińskiego i Bojarskiego.

Z wątkiem tym w oczywisty sposób wiąże się w Pamiętniku wątek Konfederacji Narodu, bo to właśnie poprzez Bojarskiego KN pojawia się w życiu Trzebińskiego. Kiedy Trzebiński objął funkcję kierownika Biura Kolportażu, musiał kompletnie przeorganizować swoje życie, co znalazło odbicie w dzienniku. To tu zapisuje – na tyle, na ile pozwalają zasady konspiracji – czynności związane z nowymi obowiązkami, spotkania, poznawane kolejno osoby etc. Warto w tym miejscu zaznaczyć – bo o tym wprost nie mówi się oczywiście w Pamiętniku – że Trzebiński był odpowiedzialny za kolportaż tysięcy egzemplarzy tygodniowo podziemnej prasy i wydawnictw Konfederacji Narodu. Zapamiętano go jako nadzwyczaj odpowiedzialnego, zdyscyplinowanego i surowego szefa, który jednocześnie bardzo interesował się losem swoich podwładnych:

Robił wszystko z ogromnym rozmachem, musiał mieć od razu cały sztab adiutantów i sekretarek – ogromnie mu to imponowało. Miał władzę nad ludźmi, potrafił też wyrobić sobie duży autorytet. Za najmniejsze przewinienie groził wyrzuceniem z organizacji, karał ludzi za najmniejsze niedociągnięcie. Oczywiście to była poza, wynikająca z widzenia siebie jako człowieka Historii. Pamiętnik najlepiej przecież pokazuje, jak bardzo go ludzie w rzeczywistości obchodzili, choćby wpadka „Iwony” czy śmierć „Smoleńskiego” – przeżył to bardzo mocno (rozmowa Anny Calikowskiej z Haliną Andrzejewską „Dalicką”, maszynopis).

Pamiętnik pokazuje też, że już po rezygnacji z funkcji kierownika Biura Kolportażu – będąc wtedy redaktorem naczelnym „Sztuki i Narodu” i rozpoczynając tworzenie Ruchu Kulturowego – Trzebiński wszedł w ostry konflikt z Konfederacją, który miał niewątpliwie podłoże ambicjonalne. Był związany z jego dążeniem do większej niezależności. Ciekawe, że pojawił się on wtedy, kiedy Trzebiński dostał nowe stanowiska w Konfederacji: wszedł w skład Zespołu Propagandowego w Wydziale Propagandowo-Politycznym, a zarazem – jako odpowiedzialny za Studium Kulturalne – objął funkcję zastępcy kierownika Wydziału Programowego. Pamiętnik dobrze oddaje amplitudę tego konfliktu:

Moje stosunki z KN nabrały nareszcie konturu ostatecznego i pełnego ostrości. Moje usunięcie jest zdecydowane już. [...]

Moje stosunki z KN unormowane. Dzisiejsza rozmowa z Kiejstutem załagodziła to. [...]

Coraz jaśniej rozumiem, że ze strony KN mogą mnie spotykać już tylko ciosy, mówiąc patetycznie (cz. II, p. 45, 67, 80).

Wspomniany tu konflikt był z pewnością związany ze stopniowym uniezależnianiem się „Sztuki i Narodu”, a zwłaszcza Ruchu Kulturowego, od Konfederacji Narodu. Ruch był „dzieckiem Trzebińskiego”, to on stworzył zarówno jego koncepcję, jak i formy działania. We wspomnieniach i relacjach uczestników jego prac (Tadeusza Sołtana, Haliny Szwykowskiej) mówi się, że Ruch Kulturowy był próbą stworzenia ponadpartyjnej płaszczyzny spotkania, dyskusji i współdziałania osób, reprezentujących różne dziedziny twórczości i wywodzących się z różnych, często odległych od siebie środowisk pokolenia wojennego. Już po śmierci Trzebińskiego na spotkaniach Studium Kultury i „Upowszechnienia” bywali, na przykład, Jan Strzelecki i Marcin Czerwiński z socjalistycznej grupy „Płomienie”.

Zapisy, dotyczące Ruchu Kulturowego, pokazują, jak młody, dwudziestoletni chłopiec chce stać się „wielkim wychowawcą”, hartującym i kształtującym charaktery; jak wola tworzenia historii, która miałaby swój wymiar obiektywny, absolutny, szuka dopełnienia w woli rządzenia tymi, którzy historii tej są podmiotem; jak idea, która chce być „żywą prawdą”, instytucjonalizuje się i militaryzuje; jak człowiek idei przekształca się w ideologa, twórca kultury – w zwierzchnika, instrumentalnie traktującego podległych sobie ludzi. Przy Ruchu Kulturowym ujawniają się olbrzymie sprzeczności, przenikające poglądy i postępowanie Trzebińskiego. Występuje on przeciwko totalistycznym sposobom organizowania rzeczywistości, a sam się tymi sposobami posługuje. Choć trzeba pamiętać, że Pamiętnik nie może służyć jako jedyne źródło wiedzy o Ruchu Kulturowym. Jest to bowiem w równym stopniu zapis faktów, co różnych pomysłów i wyobrażeń Trzebińskiego.

6. Gdyby ogarnąć całość twórczości artystycznej i intelektualnej Trzebińskiego, to jako jej punkt wyjścia należałoby wskazać przeświadczenie, że zasadniczą kategorią określającą relację między człowiekiem i światem jest twórczość. Twórczość rozumiana szeroko, nie tylko artystycznie, ale kulturowo. Twórczość, będąca nadawaniem sensu temu, co sensu pozbawione, przekształcanie magmowatej, chaotycznej materii życia w mającą swój kształt formę. Twórczość postrzegana jako proces historyczny, a zarazem nieskończony, z jego wewnętrzną dynamiką, opartą na zasadzie wzajemnego związku między tym, co stworzone i wymagające stworzenia. Innymi słowy, według Trzebińskiego twórczość porządkuje, nadaje znaczenia i racjonalizuje, ale jednocześnie potrzebuje tego, co irracjonalne i niezróżnicowane jako swej materii i swego źródła. Prawdę życiu można tylko nadać, nigdy odczytać, ale by było to możliwe, trzeba zstąpić do głębin życia, tam gdzie ono się dopiero tworzy. Ten punkt wyjścia dziedziczy Trzebiński niewątpliwie po Stanisławie Brzozowskim, tym samym wpisując się w tę tradycję w polskiej humanistyce, która związana jest z przełomem antynaturalistycznym i antypozytywistycznym.

Swą koncepcję sztuki, wyłożoną między innymi w artykułach Pokolenie liryczne i dramatyczne orazStosunek artysty do rzeczywistości, będzie Trzebiński opierał na dwóch założeniach. Ma to być sztuka, będąca konsekwencją artystycznej „postawy  b e z p o ś r e d n i e g o   s t o s u n k u   d o   r z e c z y w i s t o ś c i, postawy  c z u c i a   s i ę   w   s e r c u   t e j   r z e c z y w i s t o ś c i, w samym – nie-do-przeniknięcia – sercu” (Pokolenie liryczne i dramatyczne, „Sztuka i Naród” nr 5). Jednocześnie przed sztuką stawia Trzebiński postulat „ciągłego tworzenia, nie powtarzania”, zwracając uwagę na etyczne wręcz konsekwencje „wartości kompozycyjnych”. Będzie się domagał, by sztuka stwarzała obiektywną prawdę o rzeczywistości, nadając każdorazowo nowemu strumieniowi życia – nową formę. Tu odwoływał się Trzebiński do tradycji awangardy, gdzie artysta był postrzegany jako „robotnik wyobraźni”, tworzący nowe formy wrażliwości. W odniesieniu bezpośrednio do twórczości okupacyjnej będzie to znaczyło konieczność wyjścia poza martyrologiczne schematy i laurki patriotyczne. Możliwość tę będzie według Trzebińskiego dawał „nurt groteski”.

Pamiętnik pokazuje, jak Trzebiński, nie porzucając literatury, przechodzi w swej aktywności twórczej do działalności kulturalnej. Towarzyszy temu wypracowywanie własnej wizji kultury. Kultury nie tylko w znaczeniu artystycznym, ale antropologicznym, obejmującym całokształt spraw ludzkich. Jest to wizja kultury imperialnej, którą to nazwę przejmuje Trzebiński od publicystów Konfederacji Narodu, ale nadaje jej własne znaczenie. Nigdzie u niego imperializm nie pojawia się w znaczeniu militarnym czy politycznym, lecz jedynie kulturowym, dotyczącym wartości i symboli „utwierdzających człowieka w jego człowieczeństwie” i przez to atrakcyjnych dla innych. Imperializm będzie więc u niego znaczył „duchowy imperializm wobec rzeczywistości”, tożsamy z dążeniem do poznania, a raczej ciągłego tworzenia metafizycznej, „pełnej prawdy” o człowieku. Zatem „kultura imperialna” to przestrzeń dzieł, docierających do tej prawdy, dzieł „jak najbardziej obiektywnych, uniezależnionych z chwilą stworzenia od swoich twórców, mogących iść samodzielnie i bez naszej opieki – na podbój świata” (W klimacie kultury imperialnej, „Sztuka i Naród” nr 13).

Dwa warunki uzna Trzebiński za niezbędne dla praktycznej realizacji tego rodzaju wizji kultury. Pierwszym będzie „siła”, traktowana jako rdzeń procesu twórczego, zarówno w jego uniwersalnym (kultura jako świat człowieka), jak i partykularnym (kultura polska) znaczeniu. Siłę będzie Trzebiński rozumiał jako podporządkowane w całości celom kulturowym napięcie woli, intelektualny i duchowy wysiłek ustanawiania Prawdy, tworzenia praw i wartości, nowych form ludzkiego świata i nowych kształtów kultury narodowej: „osiąganie wartości leżących poza celami narodowego egoizmu, wartości – absolutnych”. Widząc w „człowieku silnym” warunek oparcia się żywiołom rozpadu oraz warunek istnienia niepodległej polskiej kultury, wojnę uzna Trzebiński za szansę – czas kształtowania się silnych osobowości:

Temperatura grozy i temperatura bohaterstwa spełniły rolę wody i ognia, które hartują. Przyszło okupione boleśnie zrozumienie, że prawdziwa kultura wymaga twardości psychicznej, charakteru i twórców w pełni dojrzałych (Polska fantastyczna, „Sztuka i Naród”, nr 11/12).

Z tym będzie się wiązał warunek drugi. Między innymi z koncepcji uniwersalizmu, rozwijanej w czasie wojny przez o. Józefa Warszawskiego, Trzebiński przejmie bardzo silne przeświadczenie, że jakakolwiek twórczość kulturalna o konsekwencjach metafizycznych nie może dokonywać się w pojedynkę. „Potrzebne ku temu są – pisał o. Warszawski – związki duchowe. Właściwym podmiotem i twórcą kultury jest całość złożona co najmniej z dwóch” (Uniwersalizm w kulturze. Część II, „Sztuka i Naród” nr 8). Stąd Trzebiński w jednym z artykułów pisze, że „tylko przez dobrowolne związanie się z ruchem zbiorowym może we mnie powstać wartość kulturalna”, a w Pamiętniku myśli o sobie jako o „motorze jakiegoś zbiorowego, historycznego ruchu kultury” (cz. II, p. 14).

A jednocześnie jest Trzebiński wielkim samotnikiem i indywidualistą. Czerpie bardzo wiele od innych – awangarda, Brzozowski, ideologia Konfederacji Narodu – ale ostatecznie samodzielnie dociera do najistotniejszego dylematu nowoczesnej myśli europejskiej. Szuka takiej koncepcji prawdy, która byłaby kulturowa, zależna od kondycji historycznego człowieka i kształtująca się w przestrzeni praktycznych wyborów, działań i postaw, a zarazem która by nie traciła swego obiektywnego, metafizycznego wręcz znaczenia. Jednak, jak sprawić, by tworzona w historii prawda ustanawiała to, co ponadhistoryczne? Jak posługiwać się pojęciem prawdy metafizycznej, prawdy absolutnej, a zarazem postrzegać ją jako tworzoną przez samego człowieka w toku jego dziejów? Innymi słowy: jak pogodzić relatywizm i historyzm z absolutyzmem?

Odpowiedzi na to pytanie Trzebiński nie sformułuje. Jednak o tym, jak dramatycznie będzie je przeżywał, świadczy choćby jego stosunek do uniwersalizmu i – zwłaszcza – katolicyzmu. Trzebiński to niewątpliwie homo religiosus, a przecież każda religia zakłada jakąś koncepcję Prawdy absolutnej. Niezwykłym świadectwem jego dylematów wiary jest Pamiętnik. Mamy tu do czynienia z dramatycznym przeżywaniem własnej relacji z Bogiem, a zarazem z traktowaniem katolicyzmu jako zadania dla myśli:

Modlić się koniecznie. Chociaż nie wie się w końcu, co jest z moją wiarą. Nie wiem. Myślę, że to jest nie do pogodzenia. Że tu musi być paradoksalny wybór: przyjęcia katolicyzmu albo wiara w Boga. Stan ten trwał od dawna, ale zrozumiałem to dopiero ostatnio. Wiem, że to jest największy mój grzech. I ogromna jakaś błędność, nieuczciwość w myśleniu, nie umiem jednak wykryć, na czym polega. [...]

Jestem nieuczciwy, bo jeszcze ani razu nie wyszedłem poza czar kultury wieku XX. To znaczy widzę jasno, że katolicyzm w ramach tej, przyjętej przeze mnie, kultury – jest anty-kulturalny. Ma obowiązek łamania jej. Nie wiem. Myślę o Chrystusie nieraz z rozpaczą. Wiem, że wierzę. Że mogę wierzyć raczej. Ale właśnie wtedy, kiedy już życie będzie wygasać we mnie, kiedy kultura będzie poza mną (cz. II, p. 14).

Na ten wątek Pamiętnika zwracał swego czasu uwagę Czesław Miłosz, traktując go jednocześnie jako jeden z najważniejszych:

Pamiętnik Trzebińskiego jest dla mnie wstrząsający. Nietrudno zestawić taką młodość jak jego z żałosną, pustą, bezkierunkową młodością pokazywaną w licznych francuskich powieściach i filmach. Nietrudno też zauważyć, że wszystko, co jest w nim głębokie i czyste, zawdzięcza katolicyzmowi. O polskim katolicyzmie narodowym można nie być wysokiego mniemania, ale tutaj coś nastąpiło. Wiara religijna została dźwignięta na stopień wyższy, jest  o s o b i ś c i e  przeżyta, jako odpowiedzialność za każdy dzień i za każdą godzinę. Być może w Trzebińskim Polska straciła to, czego jej brak: pisarza, obierającego za temat życie wewnętrzne, życie wewnętrzne akcji i kontemplacji (Andrzej Trzebiński, „Kultura” 1960, nr 5).

Czesława Miłosza poznał Trzebiński na konspiracyjnych wieczorach literackich i – jak z niektórymi innymi twórcami starszych generacji – wszedł z nim w ostry spór. Dotyczył on zasadniczo dwóch kwestii. Z jednej strony postawy wobec wojny, z drugiej roli irracjonalizmu w kulturze europejskiej. Trzebiński napisał pamflet Udajmy, że istniejemy gdzie indziej, w którym zarzucał „panom intelektualistom”, iż ich postawę wobec toczących się wypadków cechuje przede wszystkim dystans, „Wielka Gwiaździsta Emigracja”, niechęć do przeżywania wojny i myślenia o niej z wnętrza jej samej. Pogląd Trzebińskiego nie był zapewne w jego pokoleniu odosobniony, o czym może świadczyć choćby wspomnienie Tadeusza Sołtana o jednym z wieczorów literackich, na których zabierali głos Irzykowski i Miłosz:

W błyskotliwym wystąpieniu Miłosza uderzyła nas jednak odmienność w stosunku do postawy osobistego wszechstronnego zaangażowania w toczącej się walce. Postawa ta cechowała natomiast – bez względu nawet na różnice odcieni ideologicznych – niemal wszystkich młodych i najmłodszych twórców spośród naszego pokolenia. Miłosz był zaś swojego rodzaju widzem tych wielkich zmagań, ich neutralnym, poetyckim komentatorem (Z dziejów podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego, s. 291).

W czasie innego konspiracyjnego spotkania, o którym Trzebiński wspomina w Pamiętniku, Czesław Miłosz czytał esejZupełne wyzwolenie, gdzie bardzo zdecydowanie wystąpił przeciwko „tendencjom antyracjonalistycznym” w kulturze europejskiej jako odpowiedzialnym za wybuch wojennego kataklizmu:

Kierunki antyintelektualistyczne posługują się chętnie legendarnym pojęciem „siły”, „rozrostu”. W istocie nie chodzi im o przekształcenie rzeczywistości, o panowanie człowieka nad materią – gdyż wszelkie przekształcenie zmierza zawsze w jakimś określonym kierunku. Mamy tu raczej do czynienia z czysto psychologiczną pochwałą  d o z n a n i a  siły,  d o z n a n i a  żywotności. [...] Mniejsza o skutki, sam akt, jak chwila mocnego przeszywającego odczucia, wystarcza, on to budząc radość, fizyczną radość mięśni, ścięgien i nerwów, popycha ku dalszemu, coraz śmielszemu działaniu (Legendy nowoczesności, Kraków 1996, s. 63).

Trzebiński tego rodzaju diagnozę stanowczo odrzucał, choć sam nie ustrzegł się przed przedstawionymi tu zagrożeniami. Trafnie opisywana przez Miłosza przygoda myśli irracjonalistycznej prowadziła nierzadko do legitymizacji postaw skrajnie nacjonalistycznych, antysemickich, rasistowskich. Tego jednak nie ma u Trzebińskiego, który występuje zdecydowanie przeciwko takiej koncepcji kultury narodowej, w której kultura ta „osiąga swoją prawdziwość wtedy, kiedy dochodzi aż do samych źródeł, gdzie bije krew i historia” (Polska fantastyczna, „Sztuka i Naród” nr 11–12). Nie ma u niego wizji narodu jako „naturalnej wspólnoty”, skazanej na konflikt z innymi tego rodzaju wspólnotami. Jest za to, nawiązująca do przedwojennych jeszcze wystąpień ONR „Falangi”, koncepcja „rewolucji narodowej”, która z jednej strony ma być „twórcza i celowa” i „bazować na intelekcie”, ale z drugiej strony ma sięgać do tego, co irracjonalne – do źródeł emocji i woli.

To kolejny wielki dylemat Trzebińskiego (przejęty w pewnym sensie, tak jak poprzedni, od Brzozowskiego). A zarazem jeden z najistotniejszych w całym XX wieku: jak pogodzić w człowieku i tworzonej przez niego kulturze to, co irracjonalne i rozumowe; to, co jest źródłem autentycznego, tworzącego się dopiero życia, i to, co życiu temu nadaje oparte na intersubiektywnie sprawdzalnych regułach znaczenie. Jak uzgodnić wzajemne relacje między rwącym „prądem sił, woli” a intelektem, pozwalającym „opanować żywioły kultury ludzkiej”?

Całą swoją postawą, w której „woli mocy” towarzyszy równie intensywne „wołanie o myśl”, stara się Trzebiński rozwiązywać ten dylemat. Jednocześnie nie dostrzega tego, co widzi starszy o dziesięć lat Czesław Miłosz. Autor Legend nowoczesności zdaje sobie sprawę, jakie mogą być konsekwencje takiego irracjonalnego zanurzania się „w głąb życia”, które odbiera możliwość rozumowego okiełznania, buzującego w tej głębi chaosu. Wtedy zamiast kulturotwórczych źródeł autentyzmu mogą się pojawić naturalistyczne z goła popędy i emocje, zamiast mitu, który „zapala sumienia, oczyszczając je z małości” – mit, który sumienie zagłusza. Tych zagrożeń Trzebiński sobie nie uświadamia. Stąd w Pamiętniku może pojawić się i taki – przerażający w swej tajemniczości – zapis:

dziwna była ta niedziela, jerzy z[agórski] opowiadał o podszewce spraw świata: o masoneriach, o białych i czarnych magiach, o jezuitach, świat nabywał jakiegoś wspaniałego, mocnego sensu, sprawa getta przybierała charakter sakralny, charakter krwawej, obrzędowej ofiary, składanej bogom starogermańskim, Wolanom... (cz. I, 19 sierpień 1942).

Przy lekturze Pamiętnika raz pojawia się poczucie obcości, innym razem chęć identyfikacji. Nie da się tego dziennika, ani w ogóle Trzebińskiego, zamknąć w jakieś jednoznaczne, nieważne, z jakiej dyscypliny nauk o człowieku wzięte, formuły. Nie da się go jednoznacznie ocenić. Nie wiadomo, czy traktować to, co po nim zostało, jako zapowiedź, czy jako dzieło skończone. Poprzez lekturę Pamiętnika widać, że mamy tu do czynienia z myślą w ruchu, przedzierającą się przez kolejne znaki zapytania i wątpliwości oraz odrzucającą pokusę zbyt łatwych odpowiedzi. Z postawą, której kształtowanie się zostało przerwane u początku drogi. I doprawdy trudno powiedzieć, jak wyglądałaby jej powojenna kontynuacja.

7. Spójrzmy jeszcze raz na całość Pamiętnika Trzebińskiego. Ukazuje nam on dwudziestoletniego człowieka, który w tym, co robi, jest z jednej strony nadzwyczaj konsekwentny, a z drugiej strony targają nim różnorakie sprzeczności, z jakich najczęściej nie zdaje sobie w ogóle sprawy.

Pędzi życie włóczęgi, a zarazem jest nadzwyczaj zdyscyplinowany. Pogardza przyziemnymi sprawami materialnymi i prowadzi skrupulatne notatki finansowe („znowu «zmora» finansów!”). Nieobce mu są bohaterski gest i poza, „sfera mitu i legendy”, ale równie bliskie kupno nowych spodni czy butów. Nienawidzi patosu, choć często sam przybiera ton patetyczny. Fascynuje się irracjonalizmem i w sposób nadzwyczaj metodyczny, racjonalistyczny planuje każdy dzień swojej pracy. Tak bardzo pragnie miłości, zarówno tej fizycznej, cielesnej, jak i miłości rozumianej jako więź duchowa i intelektualna, a zarazem konsekwentnie zabija w sobie miłość, widząc w niej zagrożenie dla realizacji innych stawianych sobie celów. Postrzega siebie jako artystę, a zarazem chce dokonać rewolucji kulturalnej „bez pomocy artystów”. Jest outsiderem, który ma upodobanie do wyjątkowo zbiurokratyzowanych struktur. Lubi wpływać na ludzi, kierować nimi, widzi w sobie przywódcę wielkiego ruchu kulturalnego, a zarazem czuje się człowiekiem nadzwyczaj samotnym i swą samotność traktuje jak siłę. Tak bardzo pragnie śmierci i tak bardzo boi się śmierci.

Ale jest i druga strona Trzebińskiego. Z fascynującą i zarazem przerażającą konsekwencją w ciągu trzech lat przystojny, osiemnastoletni, pełen poczucia humoru chłopak z czytelni przy Koszykowej przemienia się w człowieka, który chce być już tylko „służbą i ideą”. Wobec kultury i jednostki – wobec siebie samego! – formułuje te same postulaty: opanowania popędów, żywiołów świata biologicznego i ustanowienia rzeczywistości autonomicznej, trzymającej je w ryzach; przekroczenia subiektywności i prywatności w stronę obiektywności i uniwersalności; przezwyciężenia rozpadu i chaosu, zastępując je porządkiem, hierarchią, strukturą; zamiany życia teraźniejszością na życie w wymiarze historycznym; wreszcie przejścia od „tego, co jest” do „tego, co ma być”, od „rzeczywistości w sensie ontologicznym” do „rzeczywistości rozumianej jako imperatyw”.

Dramat Trzebińskiego, zapisany w jego dzienniku, polega na tym, że w tym, co robi, idzie zawsze do końca, bez względu na koszta, jakie on czy ci, z którymi współpracuje, mieliby ponieść. Spala się jak płomień i tego samego oczekuje od innych. Nie dostrzega, że zaczyna żyć logiką płomienia, który może być źródłem światła i ciepła, ale również źródłem zniszczenia.

8. Andrzej Trzebiński jest postacią kontrowersyjną i taką pozostanie. Pisze się nawet czasami o „sprawie Trzebińskiego”. Po wojnie wielokrotnie atakowano go jako polskiego faszystę. I wielokrotnie go broniono. Zaraz po wojnie bronił Trzebińskiego jego kolega i antagonista, Tadeusz Borowski. Potem wiele razy występował w jego obronie Zdzisław Jastrzębski, któremu zawdzięczamy dwa tomy pieczołowicie opracowanych, choć niepełnych zbiorów tekstów autora Kwiatów z drzew zakazanych i Aby podnieść różę. Bronili go także krytycy i publicyści związani z Instytutem Wydawniczym PAX, gdzie ukazały się książki Trzebińskiego oraz opracowania i wspomnienia, dotyczące środowiska „Sztuki i Narodu”.

Dziś bardziej niż obrońców Trzebiński potrzebuje czytelników i interpretatorów, którzy ukazywać będą jego poglądy i postawę w całym ich skomplikowaniu, nie upraszczając ich poprzez używanie jednoznacznych kategorii ideologicznych czy klasyfikacji politycznych. Ale i nie ukrywając niczego. Jest bowiem Trzebiński postacią fascynującą, ale czasami również odpychającą. Jego postawa nie może jednoznacznie służyć ani za wzór do naśladowania, ani za przestrogę. Dla mnie jest to jedna z tych dramatycznych biografii, w których odbijają się najważniejsze konflikty i rozterki, nurtujące wiek XX. Czego najlepszym dowodem jego Pamiętnik.

Pamiętnik ten można czytać na wiele sposobów. Jako intymny „pamiętnik artysty z czasów młodości”. Jako zapis historii pewnego środowiska i pewnego pokolenia. Jako dokument czasów okupacji. Jako ważny przyczynek do historii polskiej myśli kulturowej XX wieku. Jako przykład wyjątkowo ciekawej realizacji formy dziennika. Wielowątkowość i wielowymiarowość są niewątpliwie jego zaletami. Należy jednak pamiętać, że wszystkie te wątki i wymiary splatają się ze sobą, tworząc jedną, niepowtarzalną całość: zapis tej niezwykłej, spalającej się w ogniu wojny, osobowości, jaką był Andrzej Trzebiński.

Paweł Rodak