Dom Nocy (6) - Kuszona - P. C. Cast, Kristin Cast - ebook

Dom Nocy (6) - Kuszona ebook

P.C. Cast, Kristin Cast

4,0

Opis

[PK]

 

Wydawałoby się, że po wygnaniu z Tulsy Kalony i Neferet spokój powraca do Domu Nocy. Kiedy Zoey i jej przystojny wojownik Stark dochodzą do siebie po bliskim spotkaniu ze śmiercią, adepci próbują otrząsnąć się z terroru NeferetZoey doświadcza jednak poczucia niepokojącej, niezwykłej więzi z A-, dziewczyną stworzoną przed wiekami, by uwieść Kalonę. Tymczasem Stevie Rae, obdarzona teraz dodatkowymi mocami, ma przed przyjaciółką tajemnice. Mroczne sekrety zagrażają nie tylko ich przyjaźni, ale i całemu Domowi Nocy. 

 

Cykl: Dom Nocy, t. 6 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

 

Książka dostępna w zasobach:  
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (10) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu (4) 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 445

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Stevie Rae zatrzasnęła drzwi opactwa i wyszła w lodowatą noc. Czuta się jak kompletna palantka. Tak naprawdę wcale nie była zła na Zoey ani na bardzo miłą, choć nieco pomyloną zakonnicę. W gruncie rzeczy była zła jedynie na siebie.

— Cholera jasna! Co ja wyprawiam! — wrzasnęła na siebie. Nie zamierzała wszystkiego tak dokumentnie spieprzyć, ale miała wrażenie, że przedziera się przez ogromną górę łajna, która powiększa się i powiększa niezależnie od tego, jak szybko się kopie.

Zoey nie była idiotką. Wiedziała, że coś jest nie tak. To było oczywiste, lecz Stevie nie miała pojęcia, jak mogłaby w ogóle zacząć rozmowę z nią na ten temat. Zbyt wiele trzeba by wyjaśniać. No i jak można wyjaśnić to? A przecież ona wcale tego wszystkiego nie chciata. Zwłaszcza tej części, która dotyczyła Kruka Prześmiewcy. Do diabła, nim go tam znalazła prawie martwego, nawet nie my-ślała, że coś takiego jest możliwe! Gdyby ktoś wcześniej jej o nim powiedział, roześmiałaby i powiedziała: „Daj spokój, to jakaś bajka’.

A jednak to się zdarzyło. On się zdarzył.

KUSZONA

GRUPA WYDAWNICZA

PUBLICAT S.A.

Firma rozpoczęła swoją działalność w 1990 roku pod nazwą Podsiedlik-Raniowski i Spółka. W 2004 roku przyjęto nazwę PUBLICAT S.A., w tym samym roku w skład grupy PUBLICAT weszło wrocławskie Wydawnictwo Dolnośląskie. W 2005 roku dołączyło do niej katowickie Wydawnictwo Książnica. Rok 2006 to objęcie nazwą Papilon programu książek dla dzieci. W roku 2007 częścią grupy stała się warszawska Elipsa.

publicat

Elipsa

w ®

Papilon

baśnie i bajki, klasyka polskiej poezji dla dzieci, wiersze i opowiadania, książki edukacyjne, nauka języków obcych dla dzieci

Publicat                   Elipsa

książki kulinarne, poradniki,    albumy tematyczne:

książki popularnonaukowe,     malarstwo, historia,

literatura krajoznawcza, krajobrazy i przyroda, hobby, edukacja albumy popularnonaukowe

Wydawnictwo Dolnośląskie Książnica

literatura faktu literatura kobieca, powieść i poradnikowa, historia, historyczna, powieść

biografie, literatura      obyczajowa, fantastyka,

współczesna, kryminał sensacja, thriller i horror, i sensacja, fantastyka,    beletrystyka w wydaniu

literatura dziecięca       kieszonkowym, książki

i młodzieżowa popularnonaukowe

P.C. CAST + KRISTIN CAST

KUSZONA

Tom VI cyklu

DOM NO(Y

Przełożyła z angielskiego Iwona Michałowska-Gabrych

Wydawnictwo „Książnica”

Tytuł oryginału Tempted

Opracowanie graficzne

Mariusz Banachbwicz

Koncepcja okładki

Michael Storrings

Fotografia na okładce © Herman Estevez

TEMPTED © 2009 by P.C. Cast & Kristin Cast

Wszelkie prawa zastrzeżone. Bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy żaden fragment niniejszego utworu nie może być reprodukowany ani przesyłany za pośrednictwem urządzeń mechanicznych bądź elektronicznych.

Niniejsze zastrzeżenie obejmuje również fotokopiowanie oraz przechowywanie w systemach gromadzenia i odtwarzania informacji.

Książka ta jest fikcją literacką. Wszystkie postaci, organizacje i zdarzenia są albo wytworem fantazji autorek, albo użyte zostały w celu wykreowania sytuacji fikcyjnych.

Polish edition © Publicat S.A. MMXI

ISBN 978-83-245-7895-5

ww.NajlepszyPrezenLPi\ /♦

TWOJA KSIĘGARNIA INTERNETOWA

Zapoznaj się z naszą ofertą w Internecie i zamów, tak jak lubisz:

[email protected] +48 61 652 92 60 ^■1 +48 61 652 92 00

Publicat S.A., ul. Chlebowa 24, 61-003 Poznań książki szybko i przez celą dobę • łatwa obsługa • pełna oferta • promocje

Wydawnictwo „Książnica” 40-160 Katowice

Al. W. Korfantego 51/8

oddział Publicat S.A. w Poznaniu tel. 32 203-99-05 faks 32 203-99-06 www.ksiaznica.com

e-mail: [email protected]

Wydanie pierwsze

Katowice

Kristin i ja pragniemy zadedykować tę książkę naszej niezrównanej redaktorce, Jennifer Weis, z którą współpracuje się tak przyjemnie, że nawet poprawianie staje się znośne. Wielkie dzięki, Jen!

Po raz kolejny składamy serdeczny pokłon naszej wspaniałej ekipie z wydawnictwa St. Martin’s Press. Traktujemy ją już jak rodzinę i doceniamy jej życzliwość, wspaniałomyślność, kreatywność i wiarę w nas. Dzięki, dzięki i jeszcze raz dzięki niech przyjmą: Jennifer Weis, Annę Bensson, Matthew Shear, Anne Marie Tallberg, Brittney Kleinfelter, Katy Hershberger i Sally Richardson. Uściski także dla naszych genialnych projektantów okładek: Michaela Storringsa i Elsie Lyons.

Dziękujemy Jenny Sullivan za wyśmienitą i przerażająco dokładną korektę.

Nie zapominamy oczywiście o naszej rewelacyjnej agentce Meredith Bernstein, która zmieniła życie nas wszystkich czterema prostymi słowami: szkoła dla młodocianych wampirów.

I wreszcie serdeczne podziękowania dla wszystkich fanów, a w szczególności tych, którzy piszą do nas i zwierzają się z tego, jak bardzo wzruszył ich Dom Nocy.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zoey

Nocne niebo nad Tulsą rozświetlał magiczny półksiężyc. Lód pokrywający miasto i opactwo benedyktyńskie, w którym przed chwilą stoczyliśmy walkę z upadłym nieśmiertelnym i zbuntowaną najwyższą kapłanką, połyskiwał jak pobłogosławiony przez boginię. Spojrzałam na skąpany w świetle krąg przed Grotą Maryjną, siedliskiem mocy, gdzie nie tak dawno temu uosobienia ducha, krwi, ziemi, człowieczeństwa i nocy połączyły się, by zatriumfować nad nienawiścią i ciemnością. Wyrzeźbiona figurka Marii Panny otoczona kamiennymi różami i osadzona na wysokiej półce przypominała srebrną latarnię. Matka Boska patrzyła na mnie spokojnie, a jej oblodzone policzki lśniły, jakby spływały po nich łzy radości.

Uniosłam wzrok ku niebu. Dziękuję, posłałam milczącą modlitwę w stronę cudnego półksiężyca symbolizującego moją boginię, Nyks. Żyjemy. Kalona i Neferet odeszli.

— Dziękuję — szepnęłam do księżyca.

Wsłuchaj się w siebie...

Słowa przetoczyły się przeze mnie subtelnie i słodko jak liście poruszone letnią bryzą, muskając świadomość tak leciutko, że ledwie je pochwyciłam. Moja dusza zarejestrowała jednak szeptaną komendę Nyks.

Miałam mglistą świadomość, że wokół mnie znajduje się mnóstwo osób — zakonnice, adepci i kilkoro wampirów. Słyszałam mieszaninę okrzyków, rozmów, płaczu, a nawet śmiechu, ale wszystko to zdawało mi się niezwykle odległe. Naprawdę rzeczywisty był dla mnie jedynie świecący w górze księżyc i blizna biegnąca ponad piersią od jednego do drugiego ramienia, która w odpowiedzi na zew bogini poczęła mrowić, lecz nie boleśnie, raczej znajomo, ciepło, dając do zrozumienia, że Nyks po raz kolejny postanowiła mnie naznaczyć. Wiedziałam, że gdybym zerknęła pod dekolt, znalazłabym nowy tatuaż zdobiący tę długą gniewną szramę filigranowym szafirowym wzorem — dowodem na to, że wciąż podążam ścieżką bogini.

— Erik, Heath, znajdźcie Stevie Rae, Johnny’ego B. i Dallasa, a potem obejdźcie cały teren opactwa i upewnijcie się, że wszystkie kruki odleciały z Kaloną i Neferet! — zakomenderował Darius, wyrywając mnie z ciepłego, słodkiego transu. Nagle zalał mnie chaos doznań, jakby ktoś zbyt głośno nastawił i Poda.

— Przecież Heath jest człowiekiem! Kruk Prześmiewca może go zabić w ciągu sekundy! — wykrzyknęłam, po raz kolejny dowodząc swojego debilizmu, nim zdążyłam się ugryźć w język.

Heath oczywiście nadął się jak nadmuchana ropucha.

— Zo, do cholery, nie rób ze mnie jakiejś pieprzonej cipy!

Wyglądający przy nim na bardzo wysokiego, bardzo dorosłego i bardzo pewnego siebie wampira Erik prychnął drwiąco.

— Nie, ty jesteś tylko pieprzonym człowiekiem. Ale czekaj no... czy to nie oznacza właśnie cipy?

— Świetnie. Nie minęło pięć minut, odkąd wygnaliśmy stąd zło, a ci dwaj już skaczą sobie do oczu. To było do przewidzenia — mruknęła Afrodyta z typowym dla niej sarkazmem. Potem podeszła do Dariusa i jej twarz zupełnie się zmieniła. — Cześć, przystojniaku. Wszystko w porządku?

— Nie o mnie powinnaś się martwić — odparł wojownik i spojrzał na nią tak, że wszystko wokół dosłownie zaczęło iskrzyć. Zamiast jednak swoim zwyczajem zacząć się do niej ślinić, pozostawał skupiony na postaci Starka.

Afrodyta też przeniosła na niego wzrok.

— No fakt — stwierdziła. — Wygląda jak dobrze przysmażona frytka.

James Stark stał pomiędzy Dariusem a Erikiem, choć słowo „stał” nie w pełni oddaje to, co naprawdę z nim się działo. W rzeczywistości chwiał się i wyglądał, jakby zaraz miał stracić równowagę.

Erik zignorował Afrodytę.

— Darius, chyba powinieneś go zaprowadzić do budynku. Ja i Stevie Rae będziemy koordynować rekonesans i dopilnujemy, żeby na zewnątrz nie wydarzyło się nic nieprzewidzianego. — Jeśli brać pod uwagę tylko słowa, brzmiało to naturalnie; ton jednak wskazywał, że Erik ma się za nie wiadomo kogo. — Zgadzam się nawet, żeby Heath nam pomógł — dodał, wychodząc już na kompletnego dupka.

— Zgadzasz się, żebym wam pomógł? — wybuchnął Heath. — Niech lepiej twoja stara ci pomoże!

— Hej, to niby który z nich jest twoim facetem? — zapytał Stark.

Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że chociaż głos ma ochrypły i słaby, w oczach igrają mu wesołe ogniki.

— Ja! — odpowiedzieli jednocześnie Heath i Erik.

— Zoey, do cholery, to dwaj debile! — podsumowała Afrodyta.

Stark parsknął śmiechem, który przeszedł w kaszel i skończył się bolesnym jękiem. Oczy uciekły mu w głąb głowy i osunął się jak szmaciana lalka.

Z szybkością stanowiącą wrodzoną cechę Syna Ereba Darius złapał go, nim uderzył o ziemię.

— Muszę go zabrać do budynku — oznajmił.

Miałam wrażenie, że głowa zaraz mi eksploduje. Stark zwisał bezwładnie w ramionach Dariusa, jakby miał wyzionąć ducha.

— N...nie wiem nawet, gdzie mają punkt medyczny — wyjąkałam.

— Nie ma sprawy. Zaraz spytam jakiegoś pingwina — rzekła Afrodyta. — Hej, siostro! — zawołała w stronę jednej z ubranych w czarno-biały strój zakonnic, które wybiegły z opactwa, gdy bitewny zgiełk przeobraził się w pobitewny chaos.

Darius pobiegł za siostrą, a Afrodyta za nim.

— Nie idziesz z nami, Zoey? — zapytał wojownik, oglądając się na mnie przez ramię.

— Zaraz dołączę.

Nim jednak zdążyłam się rozprawić z Erikiem i Heathem, humor poprawił mi znajomy głos z akcentem oklahomskiej prowincji.

— Idź z nimi, Zo. Ja się zajmę Głupim i Głupszym i przypilnuję, żeby żaden potwór się tu nie kręcił.

— Stevie Rae, jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie.

Odwróciłam się i przytuliłam ją szybko. Sprawiała krzepiące wrażenie bardzo solidnej i zwyczajnej — tak zwyczajnej, że przeżyłam dziwny wstrząs, gdy się odsunęła i wyszczerzyła do mnie, a ja po raz pierwszy ujrzałam szkarłatne tatuaże ciągnące się od wypełnionego półksiężyca pośrodku czoła w dół obu policzków. Przeszedł mnie dreszcz niepewności.

— Nie przejmuj się tymi dwoma debilami — powiedziała, błędnie odczytując moje wahanie. — Już się nauczyłam ich rozdzielać. — Kiedy tak stałam i gapiłam się na nią, szeroki uśmiech powoli znikał z jej warg. — Hej, z babcią już wszystko w porządku! Kramisha zawiozła ją do łóżka, jak tylko wygnaliśmy Kalonę, a siostra Mary Angela przed chwilą mi powiedziała, że idzie zobaczyć, co u niej.

— Tak, pamiętam, jak Kramisha pomagała jej usiąść na wózku. Po prostu... — Umilkłam. Po prostu co? Jak miałam ująć w słowa dręczące mnie poczucie, że coś jest nie tak z moją najlepszą przyjaciółką i grupką dowodzonych przez nią adeptów? I jak miałam powiedzieć jej to w twarz?

— Jesteś zmęczona i masz za wiele zmartwień — mruknęła łagodnie Stevie.

Czy tylko mi się zdawało, czy zobaczyłam w jej oczach błysk zrozumienia? A może to było coś innego, bardziej mrocznego?

— Wiem, jak to jest, Zo. Zajmę się wszystkim. Ty sprawdź, co ze Starkiem. — Raz jeszcze przygarnęła mnie do siebie, a potem popchnęła lekko w kierunku opactwa.

— Dobra. Dzięki — mruknęłam głupio, ruszając do budynku i kompletnie olewając dwóch stojących obok mnie palantów.

— Hej! — zawołała za mną Stevie. — Przypomnij Da-riusowi albo komuś, żeby pilnowali czasu. Za jakąś godzinę wzejdzie słońce, a wiesz, że ja i czerwoni adepci nie możemy być wtedy na dworze.

— Jasne, będę pamiętać — odparłam.

Problemem było raczej to, że nie potrafiłam zapomnieć, iż Stevie Rae jest teraz kimś innym niż dawniej.

ROZDZIAŁ DRUGI

Stevie Rae

— Słuchajcie no, wy dwaj. Powiem to tylko raz: zachowujcie się! — Stevie stanęła naprzeciw Erika i Heatha i gapiła się na nich spode łba, trzymając dłonie na biodrach. — Dallas! — wrzasnęła, nie odrywając od nich wzroku.

Chłopak podbiegł do niej w mgnieniu oka.

— Co jest, Stevie Rae?

— Zawołaj Johnny’ego B. Niech weźmie Heatha i sprawdzi, czy przed opactwem, od strony Lewis Street, nie ma żadnych Kruków Prześmiewców. Ty i Erik przeszukajcie południową stronę, a ja przejdę się wzdłuż szpaleru drzew przy Dwudziestej Pierwszej.

— Sama? — zapytał Erik.

— Tak, sama! — fuknęła zniecierpliwiona. — Zapominasz, że wystarczy mi tupnąć, żeby ziemia pod tobą zadrżała? Mogę cię też podnieść i tak tobą rzucić, że sobie obijesz ten swój durny zazdrosny tyłek. Więc chyba przeszukać drzewa też potrafię.

Stojący obok niej Dallas parsknął śmiechem.

— Myślę, że czerwona wampirka z darem komunikacji z ziemią ma wyższą wartość niż niebieski wampir.

Heath prychnął, a Erik oczywiście się nastroszył.

— Spokój! — rzuciła groźnie Stevie Rae, nie czekając, aż zaczną się okładać pięściami. — Jeśli nie potraficie powiedzieć nic miłego, to się po prostu zamknijcie!

— Wołałaś mnie, Stevie? — odezwał się Johnny B., podchodząc do dziewczyny. — Spotkałem Dariusa, jak niósł tego gościa od łuku do opactwa. Mówił, żebym do ciebie przyszedł.

— Tak — odparła z ulgą Stevie Rae. — Chcę, żebyś razem z Heathem przeszukał teren przed opactwem od strony Lewis. Sprawdźcie, czy wszystkie kruki się wyniosły.

— Nie ma sprawy! — rzucił Johnny B., udając, że szturcha Heatha w ramię. — Chodź, piłkarzu, sprawdzimy, co się święci.

— Zwracajcie uwagę na drzewa i wszystkie ciemne miejsca — powiedziała Stevie, kręcąc głową na widok Heatha, który uchylił się, a potem dał Johnny’emu parę szybkich szturchańców.

— Jasne — mruknął Dallas i zaczął się oddalać w towarzystwie milczącego Erika.

— Pospieszcie się! — zawołała Stevie za oboma parami chłopaków. — Niedługo wzejdzie słońce. Spotykamy się przed grotą za jakieś pół godziny. Jak coś znajdziecie, zawołajcie głośno, to wszyscy przybiegniemy.

Przez chwilę spoglądała za nimi, by się upewnić, że idą tam, dokąd ich wysłała, a potem odwróciła się i z westchnieniem ruszyła do swojego rewiru. O rany, jak oni ją wkurzali! Uwielbiała Zo bardziej niż kogokolwiek na świecie, ale to ciągłe poskramianie jej facetów było już ponad jej siły. Kiedyś uważała Erika za najatrakcyjniejszego chłopaka w szkole, lecz po kilku dniach w jego towarzystwie stwierdziła, że to zwykły palant z przerośniętym ego. Heath z kolei był słodki, Zo jednak miała rację, obawiając się o jego bezpieczeństwo: w końcu był tylko człowiekiem, a ludzie bez wątpienia umierają łatwiej niż wampiry czy nawet adepci.

Obejrzała się przez ramię, usiłując dostrzec Johnny’ego, tyle że lodowata ciemność i drzewa zupełnie jej przesłaniały widok.

Szczerze mówiąc, nie miała nic przeciwko odrobinie samotności. Wiedziała, że Johnny B. przypilnuje Heatha, a sama czuła ulgę, że na jakiś czas ma z głowy jego i zazdrosnego Erika. Zachowanie tej dwójki pozwoliło jej docenić Dallasa, który był prostym, zwyczajnym chłopakiem. I w pewnym sensie j ej chłopakiem. Coś ich łączyło, ale to w niczym nie przeszkadzało. Dallas wiedział, że Stevie ma mnóstwo spraw na głowie, i nie wtrącał się. A kiedy chciała od tego wszystkiego odpocząć, zawsze był przy niej. Słowem — chodzący ideał. A przy tym normalny gość.

„Zo mogłaby się ode mnie czegoś nauczyć, jeśli chodzi o postępowanie z facetami” — pomyślała, przedzierając się przez zagajnik otaczający Grotę Maryjną i odgradzający teren opactwa od ruchliwej Dwudziestej Pierwszej Ulicy.

Jedno było pewne — pogoda niewiele się poprawiła. Stevie nie uszła nawet dziesięciu kroków, a już jasne loki miała kompletnie zmoczone. Do licha, nawet z nosa kapała jej woda! Wierzchem dłoni otarła twarz z zimnej mieszanki deszczu i lodu. Wszystko było dziwacznie ciemne i ciche, a do tego przerażające, bo na Dwudziestej Pierwszej nie paliła się ani jedna latarnia. Ulicą nie przejeżdżały żadne samochody — nawet patrolowe wozy policji. Stevie pośliznęła się i zsunęła z nasypu na drogę, zachowując orientację jedynie dzięki wyjątkowo ostremu wzrokowi czerwonej wampirki. Wyglądało na to, że uciekając, Kalona zabrał ze sobą całe światło i dźwięk.

Odgarnęła z twarzy przemoknięte włosy i wzięła się w garść. „Zachowujesz się jak głupi tchórzliwy kurczak” — ofuknęła się na głos i jeszcze bardziej zdenerwowała, kiedy własne słowa wróciły do niej dudniącym echem, jakimś cudem wzmocnione przez lód i mrok.

Czego ona, u licha, tak się bała? „Może wszystko przez to, że ukrywasz coś przed przyjaciółką” — mruknęła i zaraz zasłoniła sobie usta dłonią, bo słowa znów rozniosły się hałaśliwie w lodowatej ciemności nocy.

Zamierzała opowiedzieć Zoey o wszystkim. Naprawdę! Po prostu nie było kiedy. Poza tym Zo miała zbyt dużo problemów, żeby dokładać jej kolejne. I w dodatku... w dodatku... w dodatku trudno było o tym rozmawiać nawet z nią.

Stevie Rae kopnęła złamaną zlodowaciałą gałąź. Wiedziała, że musi pogadać z Zoey niezależnie od trudności, jaką jej to sprawi. I zrobi to. Później. Być może znacznie później.

Na razie lepiej się skupić na teraźniejszości.

Mrużąc oczy i osłaniając je dłonią przed ukłuciami mroźnego deszczu, zaglądała pomiędzy gałęzie drzew. Mimo ciemności i burzy widziała całkiem nieźle i z ulgą stwierdziła, że nad jej głową nie czają się żadne mroczne stwory. Idąc poboczem Dwudziestej Pierwszej, bo tak było łatwiej, oddalała się od opactwa, cały czas spoglądając w górę.

Wyczuła to dopiero przy samym płocie odgradzającym posiadłość zakonu od sąsiadującej z nią elitarnej wspólnoty mieszkaniowej.

Krew!

Zły rodzaj krwi.

Zatrzymała się i niuchała w powietrzu jak zwierzę, wdychając mokry stęchły zapach pokrywającego ziemię lodu, rześki cynamonowy aromat zimowych drzew i sztuczną nutkę asfaltu pod stopami. Ignorując wszystkie te wonie, skupiła się na krwi. Nie była to krew człowieka czy nawet adepta, więc nie pachniała jak słońce i wiosna, miód i czekolada, miłość i życie — nie pachniała jak wszystko, o czym kiedykolwiek marzyła Stevie Rae. Była zbyt mroczna, zbyt gęsta, zbyt mocno przesycona czymś nieludzkim. A jednak była to krew, toteż przyciągała wampirkę mimo świadomości jej niewłaściwego charakteru.

Pachniała czymś dziwnym, egzotycznym, jakby z innego świata. Podążając za tą wonią, Stevie dotarła do pierwszych karmazynowych plam, które w burzowej ciemności przedświtu nawet jej sokoli wzrok zarejestrował jedynie jako kałuże na lodzie pokrywającym drogę i trawę. Ale Stevie Rae wiedziała, że to krew. Mnóstwo krwi.

Nie należącej ani do zwierzęcia, ani do człowieka.

Ścieżka płynnej ciemności wsiąkała w głąb lodowej pokrywy, gęstniejąc w miarę oddalania się od ulicy i znikając w najgłębszej części zagajnika za opactwem.

Odnalazła go w końcu pod jednym z największych drzew, skulonego pod olbrzymim, świeżo złamanym konarem, jakby dowlókł się tam, by skonać w ukryciu.

Przeszył ją dreszcz przerażenia. Patrzyła na Kruka Prześmiewcę.

Był gigantyczny. Większy, niż on i jego bracia wydawali się z daleka. Leżał na boku ze wspartą o ziemię głową, więc nie widziała dobrze jego twarzy, ale ogromne skrzydło było ewidentnie złamane, a ludzka ręka dziwnie wygięta i skąpana we krwi. Nogi, także ludzkie, miał podkurczone do pozycji embrionalnej. Pamiętała, że Darius strzelał do kruków, gdy wraz z Zo i resztą uciekinierów pędził wzdłuż Dwudziestej Pierwszej. Najwyraźniej i tego zestrzelił.

— Cholerka — mruknęła pod nosem Stevie. — Musiał spaść z bardzo wysoka.

Otoczyła usta rękoma, by zawołać Dal łasa i pozostałych chłopaków i kazać im wytaszczyć stąd to ciało, gdy nagle Kruk Prześmiewca drgnął i otworzył oczy.

Zamarła. Przez chwilę wpatrywali się w siebie. Czerwone oczy kruka rozszerzyło zdumienie, dzięki czemu wyglądały w ptasiej twarzy niewiarygodnie ludzko. Stevie instynktownie przykucnęła, unosząc ręce w obronnym geście, gotowa wezwać ziemię, by dodała jej sił.

Wtedy kruk przemówił.

— Zabij mnie. Skończ to — wycharczał.

Głos też miał ludzki. Kompletnie oszołomiona dziewczyna opuściła ręce i zatoczyła się do tyłu.

— Ty umiesz mówić! — wyrwało jej się.

Kruk wtedy zrobił coś, co wstrząsnęło nią do głębi i na zawsze zmieniło jej dalsze życie: roześmiał się.

Oschły sarkastyczny rechot szybko przeszedł w jęk, ale jednak niewątpliwie był śmiechem i nadał jego słowom ludzki wymiar.

— Owszem — wychrypiał stwór, walcząc o oddech. — Mówię. Krwawię. Umieram. Zabij mnie i niech to się skończy. — Usiłował usiąść, jakby nie mógł się doczekać spotkania ze śmiercią. Krzyknął z bólu, niepokojąco ludzkie oczy uciekły mu w głąb głowy i zwalił się nieprzytomny na zmarzniętą ziemię.

Stevie Rae instynktownie podbiegła do niego, nim zdążyła się zastanowić, co robi. Zawahała się tylko na moment. Kruk opadł twarzą do ziemi, więc bez trudu odsunęła skrzydła i chwyciła go pod pachami. Był naprawdę wielki, przygotowała się zatem, że będzie też ciężki, ale nie — był tak leciutki, że bez najmniejszego problemu wlokła go w pojedynkę, podczas gdy jej umysł wrzeszczał jak opętany: „Co ty, do diabła, robisz?”.

Właśnie — co ona robiła?

Nie wiedziała. Wiedziała jedynie, czego nie zrobi — nie miała najmniejszego zamiaru zabić Kruka Prześmiewcy.

ROZDZIAŁ TRZECI

Zoey

— Wyjdzie z tego? — Próbowałam szeptać, by nie zbudzić Starka, ale najwyraźniej mi się nie udało, bo jego powieki zatrzepotały, a usta wykrzywiły się lekko w bolesnej parodii zawadiackiego półuśmieszku.

— Jeszcze nie umarłem — mruknął.

— Nie do ciebie mówię — odparłam tonem znacznie bardziej zirytowanym, niż zamierzałam.

— Opanuj się, u-we-tsi-a-ge-ya — skarciła mnie łagodnie babcia Redbird, którą przeorysza klasztoru benedyktynek, siostra Mary Angela, wprowadzała właśnie do klasztornego szpitalika.

— Babcia! Jesteś! — Podbiegłam do niej i pomogłam siostrze posadzić ją na krześle.

— Ona po prostu się o mnie martwi. — Stark znów zamknął oczy, a po ustach błąkał mu się cień uśmiechu.

— Wiem, tsi-ta-ga-a-s-ha-ya. Zoey jest jednak przyszłą najwyższą kapłanką i musi się nauczyć panować nad emocjami.

Tsi-ta-ga-a-s-ha-ya\ Roześmiałabym się w głos, gdyby babcia nie była tak blada i słaba, a ja bym się nie zamartwiała... hm... zbyt wieloma rzeczami.

— Przepraszam, babciu. Powinnam się lepiej kontrolować, ale to dość trudne, gdy ludzie, których kocham, co chwila próbują umrzeć! — dokończyłam szybko i wzięłam głęboki oddech, by się uspokoić. — Nie powinnaś być w łóżku?

— Wkrótce będę, u-we-tsi-a-ge-ya, wkrótce będę.

— Co znaczyło to tsi-ta-ga-a-s-coś tam? — zapytał Stark zbolałym głosem, bo Darius właśnie smarował mu ranę gęstą maścią. Był jednak wyraźnie zaintrygowany i rozbawiony.

— Tsi-ta-ga-a-s-ha-ya — poprawiła go babcia — znaczy „kogucik”.

Oczy znów zabłysły mu wesoło.

— Wszyscy mówią, że mądra z pani kobieta.

— Znacznie ciekawsze jest to, co mówią o tobie, tsi-ta--ga-a-s-ha-ya — rzekła babcia.

Stark parsknął śmiechem, po czym skrzywił się z bólu, wciągając gwałtownie powietrze.

— Spokój! — uciszył go Darius.

— Siostro, podobno macie tu lekarza? — zapytałam, starając się nie okazywać paniki.

— Ludzki lekarz mu nie pomoże — rzekł Darius, nim siostra Mary Angela zdążyła odpowiedzieć. — Potrzebuje odpoczynku, spokoju i...

— Wystarczy odpoczynek i spokój — przerwał mu Stark. —r Jak już powiedziałem: jeszcze nie umarłem. — Spojrzał wojownikowi w oczy. Zauważyłam, że Syn Ereba wzrusza ramionami i lekko kiwa głową, jakby wyrażał na coś zgodę.

Nie powinnam w ogóle zwracać uwagi na ich gierki, ale moja cierpliwość wyparowała już kilka godzin wcześniej.

— Może mi łaskawie powiecie, o co chodzi?

Pomagająca Dariusowi siostra rzuciła mi długie chłodne spojrzenie.

— Czy ranny nie powinien wiedzieć, że jego poświęcenie nie poszło na marne?

Jej ostre słowa zamknęły mi usta. W poczuciu winy nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Wiedziałam, o co chodzi siostrze: Stark chciał oddać życie w zamian za moje. Usiłowałam przełknąć ślinę, choć gardło miałam suche. Ile było warte moje życie? Miałam dopiero siedemnaście lat. Ciągle coś psułam. Byłam wcieleniem dziewczyny stworzonej po to, by wciągnąć w pułapkę upadłego anioła, a to znaczyło, że w głębi duszy jestem zmuszona go kochać, choć wiem, że nie powinnam... że nie mogę...

Nie. To nie było warte życia Starka.

— Już to wiem — rzekł chłopak. Tym razem jego głos brzmiał pewnie i mocno. Zamrugałam, by powstrzymać łzy, i spojrzałam mu w oczy. — Zrobiłem tylko to, co do mnie należało — kontynuował. — Jestem wojownikiem. Oddałem się w służbę Zoey Redbird, najwyższej kapłance i ulubienicy Nyks. A to oznacza, że działam na rzecz bogini i jeśli tylko pomogłem Zoey pokonać zło, nie szkodzi, że zostałem przy tym powalony na ziemię i lekko przypalony.

— Dobrze powiedziane, tsi-ta-ga-a-s-ha-ya — pochwaliła babcia.

— Siostro Emily, zwalniam siostrę ze szpitalnych obowiązków do końca dzisiejszej nocy. Proszę przysłać na swoje miejsce siostrę Biancę. Może przydałaby się siostrze odrobina rozważań nad Łukaszem, rozdział szósty, werset trzydziesty siódmy — oznajmiła siostra Mary Angela.

— Dobrze, siostro — rzekła tamta i szybko opuściła pomieszczenie.

— Łukasz, rozdział szósty, werset trzydziesty siódmy? Co to takiego? — zapytałam.

— „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone”1 — odparła babcia, wymieniając uśmiech z siostrą Mary Angelą.

W tym momencie w uchylone drzwi zapukał cicho Damien.

— Możemy wejść? Jest tu ktoś, kto bardzo chce zobaczyć Starka. — Zerknął przez ramię i gestem nakazał temu komuś zostać w miejscu. W odpowiedzi usłyszeliśmy stłumione szczeknięcie sugerujące, że chodzi nie tyle o kogoś, ile o pewnego zwierzaka.

— Nie wpuszczajcie jej. — Stark gwałtownie odwrócił głowę, by nie patrzeć na drzwi, i skrzywił się z bólu. — Powiedz Jackowi, że mu ją daję.

— Nie. — Powstrzymałam Damiena, nim zdążył się wycofać. — Niech Jack ją wprowadzi.

— Zoey, nie, ja... — zaczął Stark, ale wzrokiem dałam mu do zrozumienia, żeby milczał.

— Po prostu ją wprowadźcie. — Spojrzałam mu w oczy. — Ufasz mi?

Patrzył na mnie przez czas, który wydawał mi się wiecznością. Wyraźnie dostrzegałam w jego spojrzeniu ból i obawę przed zranieniem; w końcu jednak chłopak skinął głową.

— Ufam — rzekł.

— No to jazda, Damien — zakomenderowałam.

Ten wymamrotał coś przez ramię do kogoś za swoimi plecami, po czym odsunął się na bok. Pierwszy do pokoju wszedł jego chłopak, Jack. Miał zaróżowione policzki i podejrzanie błyszczące oczy. Po kilku krokach przystanął i odwrócił się z powrotem do drzwi.

— Wejdź. Wszystko w porządku. On tu jest — powiedział.

Jasna labradorka zdumiewająco cicho jak na tak dużego psa wdreptała do pokoju i na chwilę zatrzymała się obok Jacka, merdając ogonem.

— Wszystko w porządku — powtórzył Jack, uśmiechając się do psa, a potem otarł łzy, które wymknęły mu się spod powiek i płynęły po policzkach. — Już mu lepiej.

Wskazał łóżko. Cesarzowa odwróciła głowę i spojrzała prosto na Starka.

— Cześć, ślicznotko — odezwał się z wahaniem chłopak, ledwie wydobywając głos ze ściśniętego wzruszeniem gardła.

Labradorka uniosła uszy i przekrzywiła głowę.

Stark wyciągnął rękę i przywołał psa gestem.

— Chodź, Cesa.

Jakby tym poleceniem zerwał jakąś tamę w jej duszy, Cesarzowa rzuciła się naprzód, skomląc, podskakując i poszczekując, czyli mówiąc krótko — zachowując się jak szczeniak, którym raczej nie mogła być, wziąwszy pod uwagę jej po-nadstufuntowe cielsko.

— Nie! — rzucił ostro Darius. — Na łóżko nie wolno!

Cesarzowa usłuchała i zadowoliła się przystawieniem pyska do tułowia Starka oraz wetknięciem mu pod pachę swego wielkiego nochala, a on z rozanieloną twarzą głaskał ją i bez końca opowiadał, jak za nią tęsknił i jaki wspaniały z niej psiak.

Nie zauważyłam, że sama płaczę jak bóbr, póki Damien nie podał mi chusteczki.

— Dzięki — wymamrotałam i otarłam twarz.

Uśmiechnął się lekko, po czym podszedł do Jacka, objął go i poklepał po ramieniu, przy okazji jemu też wręczając chusteczkę.

— Chodź — powiedział — poszukajmy pokoju, który siostry dla nas przygotowały. Musisz odpocząć.

Jack chlipnął, pokiwał głową i pozwolił mu wywlec się z pomieszczenia.

— Jack, czekaj! — zawołał za nimi Stark.

Chłopak cofnął się i spojrzał na łóżko, na którym spoczywała głowa Cesarzowej wtulona w Starka, który z kolei otaczał szyję psa ramieniem.

— Świetnie się nią opiekowałeś, gdy mnie nie było.

— Cała przyjemność po mojej stronie. Nigdy wcześniej nie miałem psa, więc nawet sobie nie wyobrażałem, jakie to fajne. — Głos Jacka załamał się tylko troszeczkę; chłopak szybko odchrząknął i kontynuował: — Hm... cieszę się, że nie jesteś już zły, okropny i tak dalej i że Cesa znów może z tobą być.

— Skoro o tym mowa... — Stark urwał na moment, krzywiąc się z bólu. — Nie jestem jeszcze całkiem zdrowy, a nawet gdy wyzdrowieję, nie wiem, jaki będę miał plan zajęć, więc pomyślałem, że może moglibyśmy opiekować się nią wspólnie? Wyświadczysz mi wielką przysługę, jeśli się zgodzisz.

— Serio? — zapytał Jack z błyskiem w oku.

Znużony Stark pokiwał głową.

— Serio. Może zabralibyście ją teraz do swojego pokoju i przyprowadzili tu znowu za jakiś czas?

— Pewnie! — wykrzyknął Jack, po czym znów odchrząknął. — Jak już mówiłem, bardzo fajnie nam się współpracowało.

— To dobrze — skwitował Stark, unosząc w dłoni pysk Cesarzowej i patrząc jej w oczy. — Już dobrze, ślicznotko. Idź z Jackiem, żebym mógł wypocząć.

Wiedziałam, że musi mu to sprawiać potworny ból, ale usiadł i pochylił się, by pocałować psa i dać się polizać po twarzy.

— Dobry piesek... moja ślicznotka... — szeptał, całując ją ponownie. — A teraz idź z Jackiem! Idź! — rzucił, wskazując chłopaka.

Cesa raz jeszcze liznęła jego twarz, zaskomlała krótko i posłusznie przydreptała do Jacka, merdając ogonem i łasząc się do niego, podczas gdy on jedną ręką ją głaskał, a drugą ocierał łzy.

— Będę się o nią bardzo troszczył i przyprowadzę do ciebie dzisiaj zaraz po zachodzie słońca — obiecał. — Dobra?

Stark uśmiechnął się z wysiłkiem.

— Dobra. Dzięki, Jack. — I opadł na poduszki.

— On musi wypoczywać. — Darius ich wygonił i kontynuował zabiegi lecznicze.

— Zoey — rzekła siostra Mary Angela — pomożesz mi zaprowadzić babcię do pokoju? Ona też potrzebuje odpoczynku i spokoju. Wszyscy mieliśmy długą noc.

Wodziłam wzrokiem między dwojgiem ludzi, na których tak mi zależało i o których tak się martwiłam.

Stark pochwycił moje spojrzenie.

— Hej, zajmij się babcią. Czuję, że słońce wkrótce wzejdzie. Do tej pory będę już spał jak suseł.

— No dobra. — Podeszłam do łóżka i stałam tam niezręcznie, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Pocałować go? Uścisnąć za rękę? Pokazać, że trzymam kciuki, i uśmiechnąć się debilnie? Wiecie, co mam na myśli: oficjalnie nie był moim chłopakiem, ale łączyła nas więź wykraczająca daleko poza zwykłą przyjaźń. Skonsternowana, zaniepokojona i lekko zażenowana położyłam mu rękę na ramieniu. — Dzięki za uratowanie mi życia — szepnęłam.

Gdy spojrzał mi w oczy, wszystko inne jakby zniknęło.

— Zawsze będę strzegł twojego serca, nawet gdyby to oznaczało, że moje musi przestać bić — odparł cicho.

Pochyliłam się i ucałowałam go w czoło.

— Postarajmy się, żeby to nie nastąpiło, zgoda? — wymamrotałam.

— Zgoda — odszepnął.

— Do zobaczenia po zachodzie słońca — powiedziałam na pożegnanie i podeszłam szybko do babci. Siostra Mary Angela i ja wzięłyśmy ją pod ramiona i niemal zaniosłyśmy długim korytarzem do kolejnej szpitalnej salki. Babcia sprawiała wrażenie tak maleńkiej i kruchej, że aż brzuch mnie rozbolał z obawy o nią.

— Nie frasuj się, u-we-tsi-a-ge-ya — powiedziała, gdy siostra układała jej pod głową poduszki i mościła łóżko.

— Przyniosę ci środek przeciwbólowy — zwróciła się do babci. — Sprawdzę też, czy żaluzje w pokoju Starka są dobrze zaciągnięte, więc macie parę minut dla siebie, ale kiedy wrócę, przypilnuję, żebyś wzięła tabletkę i zasnęła.

— Twarda z ciebie sztuka, Mary Angelo — skomentowała babcia.

— Trafił swój na swego, Sylvio — odparła siostra i szybko opuściła pokój.

Babcia uśmiechnęła się do mnie i poklepała łóżko obok siebie.

— Siadaj tu, u-we-tsi-a-ge-ya.

Usiadłam przy niej, podkurczając nogi i uważając, żeby za bardzo się nie wiercić. Twarz babci była posiniaczona i poparzona w wyniku eksplozji poduszki powietrznej, która uratowała jej życie. Na części wargi i policzka widniały ciemne szwy. Na głowie miała bandaż, a prawą rękę okrywał gips robiący okropne wrażenie.

— Czyż to nie ironiczne, że moje rany tak strasznie wyglądają, a jednak są znacznie mniej bolesne i groźne niż te niewidzialne, które ty w sobie nosisz? — zapytała.

Próbowałam jej mówić, że przecież nic mi nie jest, lecz kolejne słowa sprawiły, że dalsze wypieranie się straciło sens.

— Od kiedy wiesz, że jesteś wcieleniem A-yi?

ROZDZIAŁ CZWARTY

Zoey

— Czułam przyciąganie Kalony od chwili, w której pierwszy raz go ujrzałam — powiedziałam wolno. Nie chcia-łam okłamywać babci, co jednak wcale nie znaczyło, że wyjawienie jej prawdy przyjdzie mi łatwo. — Z tym że czuli je prawie wszyscy adepci, a nawet wampiry, jak gdyby rzucił na nich jakiś czar.

Babcia skinęła głową.

— Słyszałam to już od Stevie Rae. Ale z tobą to było coś innego, prawda? Coś więcej niż tylko magiczne przyciąganie?

— Tak. Właściwie nie byłam pod wpływem jego czaru. — Próbowałam przełknąć ślinę mimo suchości w gardle. — Nie dałam się nabrać, że jest Erebem, który zstąpił na ziemię, i wiedziałam, że knuje wraz z Neferet coś bardzo złego. Widziałam w nim mrok. Zarazem jednak chciałam z nim być. Nie wierzyłam, że może wybrać dobro; po prostu go pragnęłam, choć doskonale wiedziałam, że nie powinnam.

— Mimo to walczyłaś z tym pragnieniem, u-we-tsi-a--ge-ya. Wybrałaś własną drogę, drogę miłości, dobra i swojej bogini. Wygnałaś stąd demona. Wybrałaś miłość — powtórzyła powoli. — Niech ta świadomość będzie balsamem dla twojej rozdartej duszy.

Napięcie i strach, które do tej pory odczuwałam, poczęły słabnąć.

— Mogę podążyć własną drogą — powiedziałam pewniej, niż się czułam, odkąd zrozumiałam, że jestem nową A-yą. Potem zmarszczyłam brwi. Nie miałam wątpliwości, że coś mnie z nią łączy. Nazwijcie to esencją, duchem, czymkolwiek; w każdym razie było to coś, co wiązało mnie z nieśmiertelnym równie mocno jak ziemię, która przez wieki go więziła. — Nie jestem A-yą — rzekłam wolniej — ale nie do końca pozbyłam się Kalony. Co robić, babuniu?

Ujęła i ścisnęła moją dłoń.

— Sama już powiedziałaś, że podążasz własną ścieżką. A ta w tej chwili prowadzi cię do miękkiego ciepłego łóżka, w którym prześpisz cały dzień.

— Jeden kryzys naraz wystarczy?

— Jeden problem — poprawiła.

— Czas, żebyś posłuchała własnej rady, Sylvio — odezwała się siostra Mary Angela, wpadając do pokoju z plastikowym kubkiem wody w jednej ręce i tabletkami w drugiej.

Babcia rzuciła jej zmęczony uśmiech i odebrała tabletki. Gdy kładła je sobie na języku i popijała, zauważyłam, że drżąjej ręce.

— Zostawię cię teraz, żebyś odpoczęła, babciu.

— Kocham cię, u-we-tsi-a-ge-ya. Świetnie się dziś spisałaś.

— Bez ciebie niczego bym nie dokonała. Ja też cię kocham, babuniu. — Nachyliłam cię i ucałowałam ją w czoło, a gdy zamknęła oczy i opadła na poduszki z błogim uśmiechem, wyszłam z salki za siostrą i kiedy tylko znalazłyśmy się na korytarzu, zasypałam ją pytaniami.

— Znalazły się pokoje dla wszystkich? Jak się czują czerwoni adepci? Nie wie siostra, czy Stevie z Erikiem, Hea-them i innymi przeszukali teren wokół opactwa? Jesteśmy bezpieczni?

Siostra uniosła rękę, powstrzymując potok pytań.

— Dziecko, odetchnij i daj mi dojść do słowa.

Powstrzymałam westchnienie i w wymuszonym milczeniu ruszyłam za nią korytarzem, słuchając opowieści o tym, jak to siostry wydzieliły dla czerwonych adeptów przytulny kącik w suterenie, bo Stevie Rae twierdziła, że najlepiej im będzie pod ziemią.

Moja ekipa znajdowała się na górze, w pokojach gościnnych. Owszem, teren wokół opactwa został dokładnie przeszukany i nie znaleziono na nim Kruków Prześmiewców.

— Siostra jest naprawdę niesamowita. — Uśmiechnęłam się do niej, gdy przystanęłyśmy przed zamkniętymi drzwiami na końcu korytarza. — Dziękuję.

— Nie ma za co — odparła po prostu. — Służę Maryi. — Otworzyła mi drzwi. — To schody prowadzące do sutereny. Większość adeptów podobno już tam jest.

— Zoey! Wreszcie cię znalazłem. Musisz to zobaczyć na własne oczy. Nie uwierzysz, co zrobiła Stevie Rae — rzucił Damien, biegnąc w naszą stronę po schodach.

Poczułam ucisk w żołądku.

— Co? — zapytałam pełna najgorszych przeczuć. — Coś złego?

Wyszczerzył się od ucha do ucha.

— No coś ty. Przeciwnie. To niewiarygodne! — Ujął mnie za rękę i pociągnął za sobą.

— Damien ma rację — rzekła siostra Mary Angela, schodząc za nami. — Myślę jednak, że „niewiarygodne” nie jest właściwym słowem.

— Czyżby lepiej pasowało „okropne” albo „potworne”? — zapytałam.

Damien ścisnął moją dłoń.

— Przestań być taką panikarą. Pokonałaś dziś Kalonę i Neferet. Wszystko będzie dobrze!

Odpowiedziałam uściskiem na uścisk i zmusiłam się do uśmiechu, choć w głębi duszy wiedziałam, że to co wydarzyło się minionej nocy, nie było zakończeniem ani nawet zwycięstwem. Było okropnym, potwornym początkiem.

— Kurczę! — Rozglądałam się dookoła w zdumieniu.

— Raczej: „kurczę do kwadratu” — poprawił mnie Damien.

— Stevie Rae to zrobiła?

— Tak twierdzi Jack — odparł. Staliśmy obok siebie wpatrzeni w mrok świeżo wydrążonego tunelu.

— Trochę straszne... — mruknęłam.

Spojrzał na mnie dziwnie.

— Co masz na myśli?

— No... — urwałam, wiedząc jedynie, że tunel wzbudza we mnie dreszcz. — Jest taki ciemny...

Damien parsknął śmiechem.

— A jaki ma być? Przecież to nora wydrążona w ziemi.

— Dla mnie to coś bardziej naturalnego niż nora w ziemi — wtrąciła siostra Mary Angela, dołączając do nas u wylotu tunelu i razem z nami zaglądając w ciemność. — Z jakiegoś powodu poprawia mi nastrój. Może podoba mi się zapach.

Wszyscy wciągnęliśmy powietrze. Jeśli o mnie chodzi, poczułam... hm, ziemię. Damien powiedział jednak:

— Żyzny i zdrowy.

— Jak świeżo zaorane pole — przytaknęła siostra.

— No widzisz? — zwrócił się do mnie chłopak. — Nie ma w tym nic strasznego. Z wielką chęcią ukryłbym się tu podczas tornada.

Poczułam się przewrażliwiona i trochę śmieszna, więc po długim wydechu ponownie zajrzałam w głąb tunelu, usiłując ujrzeć go w innym świetle i ocenić w oparciu o właściwy instynkt.

— Mogę na chwilę pożyczyć od siostry latarkę?

— Pewnie.

Podała mi dużą, solidną prostokątną latarkę, którą przyniosła z głównej piwnicy do tej niewielkiej jej części nazywanej spiżarnią. Burza lodowa, która przez kilka ostatnich dni szalała nad Tulsą, pozbawiła opactwo i niemal całe miasto prądu. Siostry miały generatory gazowe, więc w głównym budynku świeciło kilka lamp elektrycznych (w towarzystwie mnóstwa uwielbianych przez zakonnice świec), ale nie marnowały elektryczności na oświetlanie piwnicy, wskutek czego poza światłem latarki panowała tu całkowita ciemność. Skierowałam promień w głąb tunelu.

Nie był zbyt wielki. Gdybym rozłożyła ręce, mogłabym bez trudu dotknąć obu jego ścian. Spojrzałam w górę. Sufit był o jakąś stopę nad moją głową. Znów wciągnęłam powietrze, usiłując wyczuć ten poprawiający nastrój zapach, który rzekomo czuli siostra i Damien. Zmarszczyłam nos. Śmierdziało ciemnością i wilgocią, korzeniami i czymś wyłaniającym się spod powierzchni. Podejrzewałam, że to coś pełza i skrada się... Na samą myśl o tym przeszedł mnie dreszcz.

Szybko jednak wzięłam się w garść. Niby dlaczego tunel wykopany w ziemi tak mnie przerażał? Miałam dar komunikacji z ziemią. Potrafiłam przywołać ją do siebie. Nie powinnam się jej bać. Zacisnęłam zęby i zrobiłam krok naprzód. Potem kolejny. I jeszcze jeden.

— Hej, Zo, nie wchodź za głęboko. Masz nasze jedyne światło, a nie chcę, żeby siostra została w ciemnościach. Może się wystraszyć.

Pokręciłam głową i odwróciłam się z uśmiechem, kierując promień latarki ku wylotowi tunelu i oświetlając zaniepokojoną twarz Damiena oraz spokojne oblicze siostry.

— Myślisz, że siostra zakonna mogłaby się przestraszyć ciemności?

Damien wiercił się nerwowo.

Siostra położyła mu rękę na ramieniu.

— Miło, że o mnie myślisz, Damienie, ale ja nie lękam się mroku.

Dawałam mu właśnie znak, żeby nie był takim lalusiem, kiedy uderzyła mnie nagła zmiana w powietrzu za moimi plecami. Od razu się zorientowałam, że w tunelu jest ktoś jeszcze. Przeszedł mnie potworny dreszcz i miałam ochotę wziąć nogi za pas, wydostać się stąd jak najszybciej i nigdy, przenigdy nie wracać.

Już miałam ruszyć biegiem, gdy dopadł mnie gniew na samą siebie. Przed chwilą walczyłam z nieśmiertelną istotą, z którą łączyło mnie głęboko ukryte duchowe pokrewieństwo, i nie uciekłam.

Teraz też tego nie zrobię.

— Zoey, co się dzieje? — usłyszałam dobiegający jakby z bardzo daleka głos Damiena.

Już odwracałam się twarzą do mroku.

Niespodziewanie zmaterializowało się przede mną migotliwe światełko przywodzące na myśl rozjarzone oko podziemnego potwora. Nie było duże, ale tak jasne, że wywoływało plamki w moim polu widzenia i chwilami mnie oślepiało, więc gdy podnosiłam wzrok, miałam wrażenie, że potwór posiada trzy głowy, wielką zmierzwioną grzywę i wykręcone groteskowo ramiona.

Wtedy zrobiłam to, co zrobiłby na moim miejscu każdy rozsądny człowiek. Wciągnęłam wielki haust powietrza i wypuściłam najlepszy dziewczyński wrzask, na jaki było mnie stać. Troje ust jednookiego potwora odpowiedziało tym samym. Za sobą słyszałam równie imponujący krzyk Damiena i — przysięgam! — cichutki pisk siostry Mary Angeli. Wbrew swemu postanowieniu brałam właśnie nogi za pas, gdy jedna z potwornych głów przestała wrzeszczeć i weszła w zasięg promienia mojej latarki.

— Kurde, Zoey, odwaliło ci? To tylko ja i Bliźniaczki. Przez ciebie o mało nie dostałyśmy zawału! — powiedziała znajomym głosem.

— Afrodyta? — Przycisnęłam dłoń do serca, żeby mi nie wyskoczyło z piersi.

— No a kto? — burknęła, przechodząc koło mnie z niesmakiem. — Na boginię, weź się w garść!

Bliźniaczki wciąż stały w tunelu. Erin tak mocno obejmowała dłonią wysoką świecę, że aż zbielały jej knykcie. Shaunee niemal wciskała się ramieniem w przyjaciółkę. Obie znieruchomiały i miały szeroko rozwarte oczy.

— Yyy... cześć — powiedziałam. — Nie wiedziałam, że tu jesteście.

Pierwsza ocknęła się Shaunee.

— Coś ty? — Delikatnie otarła czoło drżącą ręką i zwróciła się do Erin: — Bliźniaczko, czy jestem blada jak kreda?

Erin zamrugała.

— Wątpię, czy to możliwe. — Zmrużyła oczy, by lepiej się jej przyjrzeć. — Nie, wciąż wyglądasz jak słodkie cappuccino. — Uniosła wolną rękę do swoich gęstych złotych włosów i zaczęła je gorączkowo macać. — A czyja wyłysiałam albo przedwcześnie obrzydliwie osiwiałam?

Zmarszczyłam brwi.

— Erin, nie wyłysiałaś ani nie osiwiałaś. Shaunee, nie możesz zblednąć jak kreda. Do licha, najpierw to wyście mnie przestraszyły!

— Słuchaj no, jak jeszcze kiedyś będziesz chciała przegonić Neferet i Kalonę, to po prostu wrzaśnij tak jak teraz — zasugerowała Erin.

— Właśnie. Ryknęłaś, jakbyś straciła resztki rozumu — dodała Shaunee, mijając mnie szybko.

Wyszłam za nimi do spiżarni, w której Damien wachlował się, wyglądając bardziej gejowsko niż zazwyczaj, a siostra Mary Angela właśnie kończyła robić znak krzyża. Położyłam latarkę światłem do góry na stoliku pełnym słoików z czymś, co dziwnie przypominało unoszące się w płynie płody.

— Co tu właściwie robicie? — zapytałam.

— Ten cały Dallas powiedział, że właśnie tędy przedostali się spod dworca — wyjaśniła Shaunee.

— Mówił, że to robota Stevie Rae i że jest tu fajnie — dodała Erin.

— No więc stwierdziłyśmy, że zejdziemy i same obadamy sprawę — kontynuowała Shaunee.

— A ty czemu tu z nimi jesteś? — zapytałam Afrodytę.

— Dynamiczny Duet potrzebował ochrony, więc oczywiście zwrócił się do mnie.

— Jak to się stało, że tak nagle wyszłyście z tunelu? — zapytał Damien, nie czekając, aż Bliźniaczki zaczną kłótnię.

— Pikuś. — Erin szybko ruszyła w głąb tunelu, wciąż niosąc świecę. Przeszła parę kroków więcej, niż przedtem zrobiłam ja, i odwróciła się do nas. — W tym miejscu tunel skręca ostro w lewo. — Skręciła i jej światło znikło, by za chwilę pojawić się z powrotem. — Dlatego zobaczyłyśmy się dopiero w ostatniej chwili.

— To niesamowite, że Stevie Rae jakimś cudem zdołała zrobić coś takiego — zauważył Damien, nie zbliżając się do tunelu ani na krok i pozostając w snopie światła.

Siostra z kolei podeszła do samego wylotu, z czcią dotykając ściany nowo powstałego przejścia.

— Zrobiła to z pomocą siły wyższej — rzekła.

— Czy ma siostra na myśli swoją teorię, że Matka Boska to inne wcielenie Nyks?

Podskoczyliśmy na dźwięk przeciągłej mowy Stevie Rae dobiegającej z drugiego końca spiżarni.

— Tak, moje dziecko. Właśnie to mam na myśli.

— Nie chcę siostry urazić, ale to chyba najdziwaczniejsza rzecz, jaką w życiu słyszałam — odparła Stevie, podchodząc do nas. Wydała mi się blada. Gdy się zbliżyła, poczułam od niej dziwny zapach, lecz z uśmiechem na twarzy wyglądała uroczo i znajomo. — Zo, czy to ty wydałaś ten okropny dziewczyński wrzask, który przed chwilą słyszałam?

— Niestety tak. — Wyszczerzyłam się mimowolnie. — Byłam w tunelu i niespodziewanie wyskoczyły na mnie Bliźniaczki i Afrodyta.

— Ach, teraz rozumiem. Afrodyta rzeczywiście jest trochę straszna — przyznała Stevie.

Zaśmiałam się zadowolona ze zmiany tematu.

— Skoro o tym mowa, nie znaleźliście żadnych Kruków Prześmiewców?

Odwróciła wzrok.

— Teren jest bezpieczny — powiedziała szybko. — Nie ma powodów do obaw.

— Tak się cieszę — odparła siostra. — Te stworzenia są takie wstrętne... pół ludzie, pół zwierzęta... — Zadrżała. — Co za ulga, żeśmy się ich pozbyli.

— Ale to nie była ich wina! — rzuciła gwałtownie Stevie.

— Co takiego? — Siostra wyglądała na mocno zaskoczoną obronnym tonem dziewczyny.

— One się nie prosiły na świat w takiej formie! Są ofiarami zrodzonymi z gwałtu i zła!

— Mnie tam ich nie żal — mruknęłam, zastanawiając się, dlaczego moja przyjaciółka mówi, jakby broniła tych obrzydliwych stworów.

Damien aż zadrżał.

— Czy musimy o nich rozmawiać?

— Nie — odparła pospiesznie Stevie. — Jasne, że nie.

— To świetnie. Nawiasem mówiąc, przyprowadziłem tu Zoey, żeby jej pokazać wykopany przez ciebie tunel. Jest niesamowity, wiesz?

— Dzięki, Damien! To było naprawdę fajne uczucie, gdy odkryłam, że potrafię to zrobić.

Stevie zrobiła parę kroków naprzód, mijając mnie i wchodząc w głąb tunelu, gdzie natychmiast połknęła ją ciemność ciągnąca się w dal niczym wnętrzności wielkiego hebanowego węża. Uniosła ręce, przyciskając wnętrza dłoni do ziemistych ścian, i nagle przypomniała mi się scena z Samsona i Dalili, starego filmu, który jakiś miesiąc wcześniej oglądałam z Damienem. Przez głowę przemknął mi obraz Da-lili, która przyprowadziła niewidomego Samsona pomiędzy ogromne kolumny podtrzymujące stadion pełen okropnych, dokuczających ślepcowi ludzi, a on odzyskał swoją magiczną siłę, odepchnął kolumny i zniszczył siebie oraz...

— Prawda, Zoey?

— Co? — ocknęłam się z zamyślenia zasmucona posępną sceną, którą odtwarzałam w pamięci.

— Mówiłam, że Matka Boska nie przesuwała dla mnie ziemi, gdy tworzyłam tunel. Dokonała tego moc otrzymana od Nyks. O rany, w ogóle mnie nie słuchałaś! — westchnęła Stevie Rae, która oderwała już ręce od ścian tunelu i patrzyła na mnie z miną sugerującą, że myśli: „Co, u diabła, dzieje się w jej głowie?”.

— Jeszcze raz. Co powiedziałaś o Nyks?

— Że nie sądzę, żeby Nyks i ta cała Maryja miały ze sobą coś wspólnego. Co jak co, ale mamuśka Jezusa z całą pewnością nie pomogła mi przesuwać ziemi, żeby wydrążyć ten tunel. — Stevie wzruszyła jednym ramieniem. — Nie chcę siostry urazić ani nic takiego, po prostu tak właśnie myślę.

— Masz prawo do własnej opinii, Stevie Rae — rzekła zakonnica z typowym dla niej spokojem. — Powinnaś jednak wiedzieć, że mówienie, iż w coś nie wierzysz, nie sprawia automatycznie, że to coś nie istnieje.

— Cóż — wtrącił się Damien — trochę o tym myślałem i wcale nie uważam tej hipotezy za szczególnie dziwną. Pamiętajcie, że w Vademecum adepta Matka Boska jest przedstawiona jako jedno z wielu obliczy Nyks.

— O — mruknęłam — serio?

Rzucił mi surowe spojrzenie, ponad wszelką wątpliwość mówiące: „Naprawdę powinnaś się pilniej uczyć”, po czym kontynuował profesorskim tonem:

— Tak. Istnieją niepodważalne dowody, że podczas eksplozji chrześcijaństwa w Europie świątynie poświęcone Gai, a także Nyks przerabiano na świątynie maryjne na długo przed nawróceniem się mieszkańców na nową...

Uspokojona jego nudziarską nawijką zajrzałam w głąb tunelu. Ciemność była gęsta i nieprzenikniona. Kilka cali za Stevie Rae nie widziałam kompletnie nic. Gapiłam się, wyobrażając sobie, że ktoś się tam kryje. Ktoś albo coś mogło się czaić o kilka stóp od nas i pozostawać w ukryciu, dopóki nie zechciałoby się ujawnić. Byłam tym przerażona.

Przecież to śmieszne! — ofuknęłam się. To po prostu zwykły tunel! Mimo to zawładnął mną irracjonalny lęk, który niestety denerwował mnie do tego stopnia, że miałam ochotę z nim walczyć. Niczym typowa blondynka z horroru zrobiłam więc krok w ciemność. Potem następny.

Otoczyła mnie całkowita czerń.

Wiedziałam, że znajduję się o kilka kroków od spiżarni i swoich przyjaciół. Słyszałam, jak Damien gada o religii i bogini. Ale serce kołatało mi w piersi jak szalone, całkowicie przysłaniając wszelki rozsądek. Dusza, instynkt — na-zwijcie to, jak chcecie — bezgłośnie wołały do mnie: „Uciekaj! Wiej stąd! Już!”.

Czułam nacisk ziemi, jakbym się znajdowała nie w wydrążonej norze, lecz w dole, do którego sypano piach, dusząc mnie... dławiąc... więżąc...

Oddychałam coraz szybciej. Wiedziałam, że mam atak paniki, i nie potrafiłam go powstrzymać. Chciałam uciec z tej dziury, która usuwała mi się spod nóg jak śliski wąż, ale zdołałam jedynie zrobić pół chwiejnego kroku do tyłu... Nogi nie chciały mnie słuchać! Przed oczami pojawiły się jasne oślepiające plamki, a wszystko wokół zrobiło się szare. Potem już tylko spadałam i spadałam...

ROZDZIAŁ PIĄTY

Zoey

Ciemność była nieprzenikniona. Oślepiała nie tylko wzrok, lecz wszystkie zmysły. Przypuszczałam, że spazmatycznie łapię oddech i macham rozpaczliwie rękami, usiłując znaleźć cokolwiek, czego mogłabym dotknąć, co mogłabym usłyszeć lub poczuć. Cokolwiek, co pozwoli mi na nowo uchwycić rzeczywistość. Niestety byłam całkowicie pozbawiona wrażeń zmysłowych, jak gdyby istniał jedynie kokon ciemności i oszalałe bicie mojego serca.

Czyżbym umarła?

Nie, raczej nie. Pamiętałam, że chwilę wcześniej znajdowałam się w tunelu pod opactwem benedyktynek, zaledwie o kilka stóp od swoich przyjaciół. Ciemność mnie przeraziła, ale chyba nie na śmierć?

Pamiętałam jednak strach. Potworny strach.

Potem była już tylko ciemność.

Co się ze mną stało? Nyks! — krzyczał mój umysł. — Bogini, ratuj! Błagam, pokaż mi jakieś światło!

Wsłuchaj się w swoją duszę...

Chyba krzyknęłam, czując w głowie ten słodki, pokrzepiający głos, ale kiedy umilkł, znów pozostała tylko absolutna cisza i mrok.

Jak, u diabła, miałam się wsłuchać w swoją duszę?

Próbowałam się uspokoić i coś usłyszeć, lecz była tylko ta cisza — wysysająca wszystko czarna, pusta, nieskończona cisza niepodobna do niczego, co dotąd przeżyłam. Nie miałam pojęcia, co robić, wiedziałam jedynie...

Nagłe olśnienie na moment aż mnie zamroczyło.

Zrozumiałam, co muszę zrobić! Pewna część mnie już kiedyś doświadczyła takiej ciemności.

Nie widziałam. Nie czułam. Nie mogłam uczynić nic z wyjątkiem skoncentrowania się na sobie w poszukiwaniu tej części, która może odnaleźć w tym wszystkim sens i wyprowadzić mnie stamtąd. •

Wspomnienie nabrało kształtów i zaniosło mnie w daleką przeszłość. Lata odpływały do tyłu, aż wreszcie znów zaczęłam czuć.

Powoli budziły się zmysły. Zaczęłam słyszeć coś więcej niż tylko własne myśli. Wokół mnie pulsował rytm werbli, w który wplatały się głosy kobiet. Powrócił też węch — rozpoznałam wilgotny zapach przywodzący na myśl tunel pod opactwem. W końcu poczułam także dotyk ziemi pod swymi nagimi piecami. Miałam tylko moment na przesianie tych wszystkich odzyskanych wrażeń, nim w pełni odzyskałam świadomość, otworzyłam oczy i zorientowałam się, że nie jestem sama. Leżałam przyciśnięta do ziemi przez czyjeś ręce.

Potem ten ktoś się odezwał.

— O bogini! Nie, to nie może być prawda!

Poznałam głos Kalony. Instynktownie krzyknęłam i próbowałam się szamotać, ale nie panowałam nad swoim ciałem, a słowa płynące z moich ust nie były moje.

— Ciii, nie rozpaczaj. Jestem z tobą, najdroższy.

— Uwięziłaś mnie! — wykrzyknął, jednocześnie wzmacniając uścisk. Rozpoznałam zimną namiętność jego nieśmiertelnych objęć.

— Uratowałam — odpowiedział mój, a zarazem obcy głos, ciało zaś przywarło do niego swobodnie. — Nie zostałeś stworzony do chodzenia po tym świecie. Dlatego byłeś tak nieszczęśliwy, tak nienasycony.

— Nie miałem wyjścia! Śmiertelni tego nie pojmują.

Obejmowałam rękami jego szyję. Moje palce wplatały się w jego miękkie ciężkie włosy.

— Ja pojmuję. Rozluźnij się przy mnie, daj odpocząć smutnej niecierpliwości. U mnie znajdziesz pociechę.

Poczułam jego uległość, jeszcze zanim się odezwał.

— Tak — wymruczał. — Pogrzebię smutek w tobie i w końcu pozbędę się tej rozpaczliwej tęsknoty.

— Tak, mój kochany, mój małżonku i wojowniku... tak...

W tym momencie zatraciłam się w A-yi. Nie potrafiłam określić, gdzie się kończy jej pragnienie, a zaczyna moja własna dusza. Nawet jeśli wciąż miałam wybór, nie chciałam go. Wiedziałam jedynie, że jestem tu gdzie moje przeznaczenie — w ramionach Kalony.

Okrył nas skrzydłami, nie pozwalając, by mnie spalił chłód jego ciała. Nasze wargi się zetknęły i poznawaliśmy się powoli, dokładnie, w poczuciu zachwytu i poddania. Gdy ciała zaczęły się poruszać w równym rytmie, poznałam smak całkowitej rozkoszy.

I wtedy nagle zaczęłam się rozpuszczać.

— Nie! — wyrwało się z mojego gardła i duszy. Nie chciałam znikać! Chciałam z nim zostać! Tu było moje miejsce!

Ale nadal nie miałam władzy nad sobą. Poczułam, jak się rozpadam, powracam do ziemi, a w głowie huczał mi szloch A-yi: „Pamiętaj”...

Poczułam palące uderzenie w policzek i wciągnęłam głęboki oddech, który oczyścił mój umysł z resztek ciemności. Otworzyłam oczy i zaraz je zmrużyłam, bo poraził mnie ostry promień światła latarki.

— Pamiętam — powiedziałam głosem równie zardzewiałym jak mój umysł.

— Pamiętasz, kim jesteś, czy mam ci jeszcze raz przywalić z liścia? — zapytała Afrodyta.

Mój umysł pracował bardzo wolno, bo w duchu wciąż krzyczałam: „Nie!”, buntując się przeciw wyrwaniu mnie z mroku. Zamrugałam i potrząsnęłam głową, próbując rozjaśnić myśli.

— Nie! — wykrzyknęłam tak rozdzierająco, że Afrodyta instynktownie się odsunęła.

— Świetnie — powiedziała. — Podziękować możesz później.

Siostra Mary Angela pochyliła się nade mną, odgarniając mi włosy ze spoconej zimnej twarzy.

— Zoey, wiesz, gdzie jesteś?

— Tak — odparłam łamiącym się głosem.

— Co się stało? Co cię tak przeraziło?

— Chyba nie będziesz rzygać, co? — zapytała lekko drżącym głosem Erin.

— Nie masz zamiaru wypluć płuc ani nic z tych rzeczy? — dodała Shaunee równie zaniepokojona jak jej przyjaciółka.

Stevie Rae odepchnęła Bliźniaczki na bok i podeszła do mnie.

— Odezwij się, Zo. Naprawdę nic ci nie jest?

— Wszystko w porządku. Nie umieram ani nic podobnego. — Udało mi się w miarę uporządkować myśli, choć nie potrafiłam się pozbyć resztek rozpaczy, której zaznałam, będąc A-yą. Moi przyjaciele zapewne się przestraszyli, że zaczynam odrzucać Przemianę. Zmuszając się do koncentracji na teraźniejszości, wyciągnęłam rękę do Stevie Rae. — Pomóż mi wstać. Już jest dobrze.

Pociągnęła mnie i ostrożnie podtrzymywała za łokieć, gdy usiłowałam złapać równowagę.

— Co się stało, Zo? — zapytał Damien, przyglądając mi się uważnie.

Niby co miałam powiedzieć? Przyznać się przed nimi wszystkimi do tego, że przeżyłam niewiarygodnie żywe wspomnienie poprzedniego życia, w którym oddałam się swojemu obecnemu wrogowi? Nie miałam nawet czasu przedrzeć się przez labirynt nieznanych emocji wywołanych we mnie przez tę wizję. Jak mogłam ją wyjaśnić przyjaciołom?

— Po prostu nam opowiedz, kochanie. Wypowiedziana prawda zawsze jest mniej przerażająca niż podejrzenia — rzekła siostra Mary Angela.

Westchnęłam.

— Tunel mnie przeraził! — palnęłam.

— Przeraził? Coś w nim było? — Damien wreszcie przestał się na mnie gapić i zamiast tego wpatrywał się nerwowo w wylot tunelu.

Bliźniaczki zrobiły parę kroków w tył.

— Nie, nic... — Zawahałam się. — Przynajmniej tak sądzę. W każdym razie nie to mnie przeraziło.

— Chcesz nam wmówić, że zemdlałaś, bo się przestraszyłaś ciemności? — zapytała z powątpiewaniem Afrodyta.

Wszyscy wlepili we mnie wzrok.

Odchrząknęłam.

— Hej, może Zoey po prostu nie chce mówić o pewnych rzeczach — wtrąciła nagle Stevie Rae.

Spojrzałam na nią i uświadomiłam sobie, że jeśli teraz nie opowiem o tym, co mi się przed chwilą przydarzyło, nie będę zdolna stawić czoła jej tajemnicom.

— Masz rację — przyznałam. — Nie chcę o tym mówić, ale zasługujecie na to, by poznać prawdę. — Rozejrzałam się po wszystkich zebranych. — Tunel tak mnie przeraził, bo moja dusza go rozpoznała. — Odchrząknęłam raz jeszcze i kontynuowałam: — Przypomniałam sobie czas, kiedy zostałam uwięziona w głębi ziemi wraz z Kaloną.

— Chcesz powiedzieć, że w tobie naprawdę tkwi cząstka A-yi? — zapytał łagodnie Damien.

Kiwnęłam głową.

— Jestem sobą, ale jakimś sposobem jestem też częścią niej.

— Ciekawe... — Damien westchnął ciężko.

— Tylko co to, u diabła, oznacza dla ciebie i Kalony dziś? — zapytała Afrodyta.

— Nie wiem! Nie wiem! Nie mam pojęcia! — wybuch-nęłam, gotując się z nerwów i kompletnej konsternacji w obliczu tego, co się przed chwilą wydarzyło. — Myślicie, że znam wszystkie odpowiedzi? Mam tylko to wspomnienie i zero czasu na jego analizę. Może byście się łaskawie trochę wycofali i pozwolili mi to wszystko przetrawić?

Przestępowali z nogi na nogę, mrucząc „dobra” i patrząc na mnie, jakby myśleli, że postradałam zmysły. Ignorując ich spojrzenia i pozostające bez odpowiedzi pytania, które niemal materializowały się w otaczającym nas powietrzu, zwróciłam się do Stevie Rae:

— Wyjaśnij mi, jak konkretnie wykopałaś ten tunel.

Z jej pytającego spojrzenia wnosiłam, że mój ton ją zaniepokoił. Wypowiedziane przeze mnie słowa nie zabrzmiały, jakbym chciała zmienić temat z zażenowania, że okazałam się nowym wcieleniem jakiejś przedpotopowej ślicznotki. Zabrzmiały jak słowa najwyższej kapłanki.

— No cóż, to nie było nic takiego. — Wyglądała na niespokojną i spłoszoną. Od razu się zorientowałam, że jej obojętność jest całkowicie udawana. — Jesteś pewna, że nic ci nie jest? Może powinniśmy iść na górę i znaleźć dla ciebie trochę coli czy czegoś? No wiesz, skoro to miejsce wywołuje w tobie wspomnienia, to chyba lepiej będzie pogadać gdzie indziej.

— Nic mi nie jest. W tej chwili chcę poznać historię twojego tunelu. — Spojrzałam jej prosto w oczy. — Opowiadaj, jak go wykopałaś.

Czułam, że pozostałe osoby, z siostrą Mary Angelą włącznie, obserwują nas z zaciekawieniem i odrobiną konsternacji, ale całą uwagę koncentrowałam na Stevie Rae.

— No dobra. Wiesz, że tunele z czasów prohibicji biegną prawie pod wszystkimi budynkami w centrum, no nie?

Skinęłam głową.

— Owszem.

— I pamiętasz, jak ci mówiłam, że zrobiłam mały wywiad, dokąd prowadzą?

— Pamiętam.

— No więc odkryłam, że to zablokowane wejście, o którym kiedyś mówił Ant, no wiesz, to pod Philtower... — znów kiwnęłam niecierpliwie głową— ...było częściowo zasypane, ale jak pogrzebałam w otworze, który został, i odgarnęłam trochę ziemi, poczułam chłodne powietrze i pomyślałam, że z drugiej strony może być większy tunel. Więc zaczęłam pchać rękami, umysłem i swoim żywiołem. No i ziemia mnie posłuchała.

— Posłuchała? W sensie zatrzęsła się czy coś? — zapytałam.

— Raczej przesunęła. Tak jak chciałam. Jak sobie wymyśliłam. — Urwała. — Trochę trudno to wytłumaczyć. Po prostu ziemia, która wypełniała tunel, skruszyła się i utworzyła większy otwór, przez który przeszłam do bardzo, bardzo starego tunelu.

— I ten stary tunel był zrobiony z ziemi, a nie otoczony betonem jak te pod dworcem i centrum miasta, tak? — zapytał Damien.

Stevie pokiwała głową z uśmiechem, potrząsając szopą jasnych loków.

— Tak! I zamiast do centrum leciał do Midtown.

— Aż tutaj? — Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak długi musi być ten tunel. Nawet taka oślica matematyczna jak ja wiedziała, że to strasznie daleko.

— Nie. Jak już go znalazłam i tak jakby otworzyłam, ruszyłam na rekonesans. Tunel zaczyna się jako jedna z odnóg tego pod Philtower. Zaciekawiło mnie, że oddala się od centrum.

— Skąd wiedziałaś? — przerwał jej Damien. — Jak mogłaś wiedzieć, w którą stronę biegnie?

— To dla mnie pikuś! Zawsze potrafię odnaleźć północ, kierunek mojego żywiołu. A jak już ją mam, potrafię też znaleźć wszystko inne.

— Hm... — mruknął Damien.

— Mów dalej — pogoniłam Stevie.

— Potem tunel się skończył. Nagle. Początkowo nie grzebałam dalej, ale to było, zanim mi przekazałaś, że mamy się spotkać u sióstr. Znaczy miałam zamiar jeszcze trochę tam powęszyć, tylko mi się nie spieszyło. Jak napisałaś, że może będę musiała przeprowadzić wszystkich do opactwa, nie mogłam przestać myśleć o tym tunelu. Pamiętałam, że biegł we właściwym kierunku. No więc poszłam tam znowu. Myślałam o tym, gdzie chcę się dostać, i chciałam, żeby tunel szedł właśnie tam. Potem znowu naparłam na ziemię, tak jak wtedy przy poszerzaniu otworu, tylko mocniej. I nagle rach-ciach, ziemia zaczęła robić to, co jej kazałam, i raz-dwa znaleźliśmy się tutaj. — Zakończyła zamaszystym gestem i szerokim uśmiechem.

W ciszy, która zapadła po wyjaśnieniach Stevie, głos siostry Mary Angeli zabrzmiał bardzo zwyczajnie i rozsądnie, dzięki czemu moje uwielbienie dla niej jeszcze wzrosło.

— Interesujące, prawda? Stevie Rae, możemy się nie zgadzać w kwestii źródła twojego daru, lecz mimo to jestem pod wrażeniem jego wielkości.

— Dzięki, siostro! Ja też uważam, że siostra jest niesamowita, zwłaszcza jak na zakonnicę!

— Jakim sposobem widziałaś coś w tym mroku? — zapytałam.

— E, ja w ogóle dobrze widzę w ciemnościach, ale moi adepci trochę gorzej, więc wzięłam z tuneli pod dworcem parę latarek. — Wskazała kilka latarni olejnych, których wcześniej nie dostrzegłam w zacienionych kątach spiżarni.

— Mieliście do przejścia szmat drogi — zauważyła Shaunee.

— Fakt. Musiało tam być ciemno i strasznie — dodała Erin.

— Oj tam, ja się ziemi nie boję. Moi adepci też nie. — Stevie wzruszyła ramionami. — Już mówiłam, że to nie było nic takiego. Bułka z masłem.

— I udało ci się przyprowadzić tu bezpiecznie wszystkich czerwonych adeptów? — zapytał Damien.

— No!

— To znaczy których? — zapytałam.

— Jak to „których”? Co ty gadasz, Zo? — obruszyła się. — Przyprowadziłam wszystkich czerwonych, których już poznaliście, a oprócz nich Erika i Heatha. O kim jeszcze mówisz? — Jej głos brzmiał normalnie, ale cały czas unikała mojego wzroku, a na koniec roześmiała się nerwowo.

Poczułam ucisk w żołądku. Ona nadal mnie okłamywała! A ja nie miałam pojęcia, co z tym zrobić.

— Może Zoey wciąż czuje się oszołomiona z powodu wyczerpania, które z pewnością odczuwa po dzisiejszych przeżyciach — odezwała się siostra kojącym głosem i położyła mi na ramieniu ciepłą dłoń. — Wszyscy jesteśmy zmęczeni. — Uśmiechnęła się do każdego po kolei. — Wkrótce zaświta. Chodźcie, rozlokuję was po pokojach. Gdy dobrze wypoczniecie, wszystko stanie się prostsze.

Pokiwałam znużoną głową i pozwoliłam jej wyprowadzić nas z podziemi schodami, którymi nie tak dawno zeszliśmy tutaj. Zamiast jednak wyjść na korytarz opactwa, siostra na półpiętrze otworzyła boczne drzwi, których nie dostrzegłam wcześniej, gdy biegłam za Damienem. Krótsze schody prowadziły do głównej piwnicy, całkiem zwyczajnej, choć dużej, obecnie przerobionej z wielkiej pralni na zbiorową sypialnię. Wzdłuż dwóch przeciwległych ścian stały połowę łóżka z kocami i poduszkami. Sprawiały wrażenie wygodnych. Na jednym widniało wybrzuszenie wielkości człowieka, a wystający spod koca strąk marchewkowych włosów dał mi do zrozumienia, że to Elliott odsypia już nocne trudy. Reszta czerwonych adeptów zebrała się przy suszarkach do ubrań — siedzieli na składanych krzesłach, na których zawsze marznie mi tyłek, i wpatrywali się w duży płaski telewizor stojący na jednej z suszarek. Strasznie ziewali, co znaczyło, że świt zbliża się wielkimi krokami, lecz jednocześnie wydawali się pochłonięci czymś, co pokazywano w telewizorze. Zerknęłam na ekran i mimo zmęczenia uśmiechnęłam się od ucha do ucha.

Dźwięki muzyki? Oni naprawdę oglądali ten stary film? Roześmiałam się głośno.

Siostra Mary Angela spojrzała na mnie i uniosła brew.

— To jedna z naszych ulubionych płyt. Pomyślałam, że może się spodobać także adeptom.

— Klasyka! — rzekł Damien z podziwem.

— Kiedyś uważałam, że ten młody faszysta jest niezłym ciachem — mruknęła Shaunee.

— Nie licząc tego, że wkopuje Von Trappów — dodała Erin.

— Przez co okazał się znacznie mniej fajny — dokończyła Shaunee, po czym obie wzięły sobie krzesła i dołączyły do oglądających.

— Za to Julie Andrews wszyscy lubią — powiedziała Stevie Rae.

— Powinna zlać te zasrane bachory — odezwała się sprzed ekranu Kramisha, obracając się i rzucając siostrze zmęczony uśmiech. — Przepraszam za „zasrane”, siostro, ale są rozpuszczone jak dziadowski bicz.

— Potrzebowały tylko miłości, troski i zrozumienia, jak wszystkie dzieci — odparła siostra.

— Zaraz się porzygam — mruknęła Afrodyta. — Zanim zaczniecie się roztkliwiać nad problemem nieszczęsnej Marii i będę musiała poprzegryzać swoje smukłe nadgarstki, odmeldowuję się i idę szukać Dariusa oraz mojego pokoju. — Zatrzepotała powiekami i ruszyła do wyjścia.

— Afrodyto! — zawołała za nią siostra, a kiedy dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na nią, kontynuowała: — Myślę, że Darius jest u Starka. Możesz iść powiedzieć mu „dobranoc”. Twój pokój jest na trzecim piętrze. Będziesz spać z Zoey, a nie z wojownikiem.

— Ups — mruknęłam pod nosem.

Afrodyta przewróciła oczami.

— Czemu mnie to nie dziwi? — I mamrocząc coś do siebie, znów ruszyła do wyjścia.

— Wybacz, Zo — zwróciła się do mnie Stevie Rae, zerkając na nią z politowaniem. — Chętnie znów dzieliłabym z tobą pokój, ale myślę, że powinnam zostać tutaj. Po wschodzie słońca lepiej się czuję pod ziemią, a poza tym muszę się trzymać blisko moich adeptów.

— Nie ma sprawy — odpowiedziałam nieco zbyt szybko.

Hm... więc nie miałam już nawet ochoty przebywać sam na sam ze swoją najlepszą przyjaciółką?

— Reszta jest na górze? — zapytał Damien. Zauważyłam, jak się rozgląda, i nie miałam wątpliwości, że szuka Jacka.

Ja z kolei nie rozglądałam się za żadnym ze swoich chłopaków. Szczerze mówiąc, po idiotycznym pokazie buzującego testosteronu, jaki dali przed opactwem, zaczęłam dochodzić do wniosku, że bycie samotną jest całkiem niezłą opcją.

A potem pojawił się Kalona i wspomnienie, którego wołałabym nigdy nie mieć.

— Tak, wszyscy są na górze, w łóżkach albo w jadalni. Hej, ziemia do Zoey! Koniecznie musisz tam zajrzeć. Siostry mają niesamowity wybór twoich ulubionych doritos. Znalazłem nawet dla ciebie prawdziwą colę z kofeiną i cukrem! — zawołał Heath, zeskakując z trzech ostatnich schodków i lądując w piwnicy.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Zoey

— Dzięki, Heath. — Stłumiłam westchnienie, gdy do mnie podchodził, podając mi serowe doritos i puszkę coli.

— Zo, jeśli naprawdę nic ci nie jest, chciałbym teraz odszukać Jacka, sprawdzić, co z Cesarzową, a potem zdrzemnąć się przez jakiś fragment wieczności — rzeki Damien.

— Nie ma sprawy — odparłam szybko, nie chcąc, żeby w obecności Heatha napomknął o moim wspomnieniu A-yi.

— Gdzie Erik? — zapytała Stevie Rae, gdy zajęłam się chłeptaniem coli.

— Na dworze. Wciąż zgrywa ważniaka — mruknął Heath.

— Znaleźliście coś, jak już poszłam? — zapytała Stevie Rae tak ostro, że kilkoro czerwonych adeptów oderwało wzrok od Marii i Von Trappów śpiewających My Favorite Things i spojrzało na nią.

— Nie, Erik po prostu robi z siebie palanta i uważa, że musi jeszcze raz sprawdzić teren, który już dokładnie przeszukałem z Dallasem.

Na dźwięk swojego imienia Dallas oderwał wzrok od telewizora.

— Wszystko w porządku, Stevie.

Stevie Rae dała mu znak, żeby podszedł, a kiedy pospiesznie do nas dołączył, powiedziała cicho:

— Gadaj.

— Już ci powiedziałem na zewnątrz — odparł, co chwila zerkając na telewizor, na beżowe kucyki i świeże francuskie ciasto z jabłkami.

Stevie szturchnęła go w ramię.

— Skup się, do cholery! Teraz nie jesteśmy na zewnątrz, a ja chcę wszystko usłyszeć jeszcze raz.

Chłopak westchnął, przestał się oglądać i uśmiechnął do niej słodko i pobłażliwie.

— Dobra, dobra. Ale zrobię to tylko dlatego, że mnie tak grzecznie poprosiłaś. — Stevie zmarszczyła brwi, a on mówił dalej: — Erik, Johnny B., Heath — urwał i wskazał chłopaka ruchem głowy — i ja przeszukaliśmy teren, który nam przydzieliłaś, choć wcale nie było to fajne, bo lód jest strasznie śliski i zimno jak diabli. — Umilkł, lecz Stevie Rae wciąż gapiła się na niego, więc po chwili wznowił opowieść. — W każdym razie, jak już doskonale wiesz — ostatnie słowa wyrzekł z naciskiem — robiliśmy to w czasie, gdy ty przeszukiwałaś okolice Dwudziestej Pierwszej. Potem spotkaliśmy się przy grocie i powiedzieliśmy ci, że znaleźliśmy trzy ciała na rogu Lewis i Dwudziestej Pierwszej. Kazałaś nam się nimi zająć, a potem poszłaś. No więc się zajęliśmy, a później ja, Heath i Johnny B. przyszliśmy do środka, żeby się wysuszyć, najeść i pooglądać filmy, a Erik chyba wciąż przeszukuje teren.

— Po co? — zapytała ostro Stevie Rae.

Wzruszył ramionami.

— Może dlatego, że jest palantem, tak jak mówi Heath.

— Mówiłeś coś o ciałach? — zapytała siostra Mary Angela.

Skinął głową.

— Tak, znaleźliśmy trzy ciała Kruków Prześmiewców. Widać, że to te zestrzelone przez Dariusa, bo miały dziury po kulach.

Siostra ściszyła głos.

— Co z nimi zrobiliście?

— Wrzuciliśmy do kubła za opactwem, tak jak nam kazała Stevie. Strasznie tam zimno, więc się nie rozłożą. Zresztą w najbliższym czasie raczej nie przyjedzie żadna śmieciarka, biorąc pod uwagę lód i tak dalej. Stwierdziliśmy, że mogą tam poleżeć, póki nie zdecydujecie, co z nimi zrobić.

— Na Boga... —- Zakonnica zbladła jak ściana.

— Wrzuciliście je do kubła? Nie kazałam wam ich wrzucać do kubła! — wrzasnęła na chłopaka Stevie Rae.

— Ciii... — skarciła ją Kramisha, a pozostali kinomani spojrzeli na nią wymownie.

Siostra dała nam znak, by iść za nią. Szybko wyszliśmy w pięcioro z piwnicy, wspięliśmy się po schodach i znaleźliśmy w holu opactwa.

— Dallas! Nie mogę uwierzyć, że wrzuciliście kruki do kubła! — zaatakowała adepta Stevie Rae, gdy tylko znaleźliśmy się poza zasięgiem słuchu pozostałych.

— A myślałaś, że co z nimi zrobimy? Wykopiemy grób i odśpiewamy mszę? — żachnął się, po czym rzucił okiem na zakonnicę. — Przepraszam, nie chciałem bluźnić, siostro. Moi rodzice są katolikami.

— Jestem pewna, że nie miałeś złych intencji, moje dziecko — odparła nieco drżącym głosem siostra. — Ciała... W ogóle o nich nie pomyślałam.

— Niech się siostra nie martwi. — Heath niezręcznie poklepał ją po ramieniu. — My się nimi zajmiemy. Rozumiem, że to straszne: skrzydlaty facet, Neferet, Kruki Prześmiewcy, trudno to wszystko...

— Nie mogą zostać w tym cholernym kuble! — przerwała Heathowi Stevie, jakby w ogóle go nie słyszała. — To nieuczciwe!

— Dlaczego? — spytałam spokojnie. Do tej pory milczałam, bo przyglądałam się jej i doskonale widziałam, że staje się coraz bardziej nerwowa.

Tym razem nie miała najmniejszego problemu ze spojrzeniem mi w oczy.

— Po prostu nieuczciwe — powiedziała.

— Były częściowo nieśmiertelnymi potworami, które robiły co w ich mocy, żeby nas zabić, i uczyniłyby to w ułamku sekundy, gdyby tylko Kalona dał im sygnał — zauważyłam.

— Częściowo nieśmiertelnymi, a częściowo...? — zapytała Stevie.

Zmarszczyłam brwi, ale nim zdążyłam odpowiedzieć, zrobił to Heath.

— Ptakami?

— Nie. — Stevie nawet na niego nie spojrzała. Wciąż patrzyła mi w oczy. — Ptasia część to ta nieśmiertelna. Ich krew jest w połowie ludzka. Ludzka, Zoey. Jest mi żal tej ludzkiej części i uważam, że zasługuje na więcej niż wyrzucenie do kubła.

W jej spojrzeniu i głosie było coś, co naprawdę mnie zaniepokoiło. Powiedziałam pierwsze, co mi przyszło do głowy.

— Potrzeba czegoś więcej niż przypadkowe pokrewieństwo, by zacząć komuś współczuć.

Oczy jej zabłysły i drgnęła, jakbym ją spoliczkowała.

— Wygląda na to, że w tej sprawie się różnimy.

I nagle zrozumiałam, dlaczego Stevie potrafi współczuć Krukom Prześmiewcom. W jakiś przewrotny sposób musia-ła widzieć w nich siebie. Umarła, a potem poprzez coś, co można by nazwać przypadkiem, zmartwychwstała, nie odzyskując jednak większości swego człowieczeństwa. Później z kolei, przez kolejny „przypadek”, odzyskała to człowieczeństwo. Patrząc na sprawę w ten sposób, prawdopodobnie współczuła im dlatego, że wiedziała, jak to jest być częściowo potworem, a częściowo człowiekiem.

— Hej — powiedziałam łagodnie, żałując, że nie jesteśmy w Domu Nocy i nie możemy porozmawiać tak swobodnie jak kiedyś —jest duża różnica między przypadkiem powodującym, że ktoś się rodzi jako dziwoląg, a czymś strasznym, co przytrafia się komuś już po narodzinach. Z jednej strony jesteś, jaka jesteś, a z drugiej ktoś próbuje przerobić cię na coś innego...

— Co? — zdziwił się Heath.

— Zoey chyba próbuje powiedzieć, że rozumie, dlaczego Stevie Rae może współczuć zabitym Krukom Prześmiewcom, nawet jeśli tak naprawdę nic jej z nimi nie łączy — wyjaśniła siostra Mary Angela. — I ma rację. Te stworzenia są mroczne i musiały umrzeć, a jednak ja także jestem zasmucona ich śmiercią.

— Obie się mylicie! — powiedziała gwałtownie Stevie, odwracając ode mnie wzrok. — Wcale tak nie myślę, ale nie mam zamiaru z nikim o tym rozmawiać! — Ruszyła szybko wzdłuż korytarza, oddalając się od nas.

— Stevie! — zawołałam za nią.

Nawet się nie odwróciła.

— Poszukam Erika, sprawdzę, czy wszystko w porządku, i przyślę go tu. Potem pogadamy. — Skręciła i znikła za drzwiami prowadzącymi prawdopodobnie na zewnątrz, zatrzaskując je głośno.

— Zwykle się tak nie zachowuje — rzekł Dallas.

— Będę się za nią modlić — szepnęła siostra.