Dom Nocy (10) - Ukryta - P. C. Cast, Kristin Cast - ebook

Dom Nocy (10) - Ukryta ebook

P.C. Cast, Kristin Cast

5,0

Opis

[PK]

 

Najwyższa Rada Wampirów poznała wreszcie prawdziwą naturę Neferet, dzięki czemu Zoey i jej przyjaciele nie są już osamotnieni w konfrontacji z rosnącym w siłę złem. Będą jednak potrzebowali wsparcia, bo Neferet nie zamierza poddać się bez walki, a zwarcie szyków okazuje się trudniejsze, niż mogli się spodziewać. Nieodłączne dotąd Bliźniaczki prawie ze sobą nie rozmawiają, a dawny wróg szkoły, Kalona, mimo nieufności wielu osób został mianowany wojownikiem Tanatos. Na domiar złego Zoey traci pewność, czy może ufać swym zmysłom: spojrzawszy przez kamień proroczy na Auroksa, narzędzie w rękach Neferet, zobaczyła coś, czego nie potrafi wyjaśnić samej sobie, a tym bardziej przyjaciołom. Czuje, że zawierzając intuicji, może pokonać zło. Lecz jeśli się pomyli, sprowadzi na Dom Nocy śmiertelne zagrożenie.

 

Cykl: Dom Nocy, t. 10

 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.

Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.

 

Książka dostępna w zasobach:

Biblioteka Publiczna Gminy Grodzisk Mazowiecki

Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu

Powiatowa i Gminna Biblioteka Publiczna w Jerzmanowicach
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu
Miejska Biblioteka Publiczna w Kaliszu (3)
Miejska Biblioteka Publiczna w Koninie (5)
Miejska Biblioteka Publiczna w Skierniewicach
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Jarocin

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 392

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




UKRYTA

GRUPA WYDAWNICZA

PUBLICAT S.A.

Papilon

książki dla dzieci: baśnie i bajki, klasyka polskiej poezji, wiersze i opowiadania, powieści, książki edukacyjne, nauka języków obcych

Publicat

poradniki i książki popularnonaukowe: kulinaria, zdrowie, uroda, dom i ogród, hobby, literatura krajoznawcza, edukacja

Elipsa Wydawnictwo Dolnośląskie Książnica

albumy tematyczne: malarstwo, historia, krajobrazy i przyroda, albumy popularnonaukowe

literatura młodzieżowa, kryminał i sensacja, historia, biografie, literatura podróżnicza

literatura kobieca i obyczajowa, beletrystyka historyczna, literatura młodzieżowa, thriller i horror, fantastyka, beletrystyka w wydaniu

kieszonkowym

u 3 NajlepszyPrezent.pl

TWOJA KSIĘGARNIA INTERNETOWA

P.C. CAST + KRISTIN CAST

UKRYTA

Tom X cyklu

DOM NOCY

Przełożyła z angielskiego Iwona Michałowska-Gabrych

Wydawnictwo „Książnica”

Tytuł oryginału

Hidden

Koncepcja graficzna okładki

Elsie Lyons

Opracowanie graficzne

Jarosław Danielak

Fotografie na okładce

dziewczyna © Herman Estevez

błyskawica i drzewo © Istockphoto

konar © EPGEuroPhotoGraphics/Shutterstock.com

HIDDEN. Copyright © 2012 by P.C. Cast and Kristin Cast

Published by arrangement with St. Martin’s Press, LLC. All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy żaden fragment niniejszego utworu nie może być reprodukowany ani przesyłany za pośrednictwem urządzeń mechanicznych bądź elektronicznych.

Niniejsze zastrzeżenie obejmuje również fotokopiowanie oraz przechowywanie w systemach gromadzenia i odtwarzania informacji.

Książka ta jest fikcją literacką. Wszystkie postaci, organizacje i zdarzenia są albo wytworem fantazji autorek, albo użyte zostały w celu wykreowania sytuacji fikcyjnych.

Polish edition © Publicat S.A. MMXIII

ISBN 978-83-245-8096-5

Wydawnictwo „Książnica” Publicat S.A.

ul. Chlebowa 24

61-003 Poznań

tel. 61 652 92 52

faks 61 652 92 00

www.ksiaznica.com

e-mail: [email protected]

Wydanie pierwsze

Książkę tę dedykujemy tym z Was, którzy popełnili błędy i mają dość odwagi, by je naprawiać, a także dość mądrości, by się na nich uczyć.

PODZIĘKOWANIA

Kristin i ja pragniemy podziękować naszej „rodzince” z wydawnictwa St. Martin’s. Bardzo się cieszymy, że uwielbiacie Dom Nocy tak samo jak my! W szczególności dziękujemy ekipie technicznej, która ciężko pracowała nad dotrzymaniem terminu. Jesteście niesamowici!

Raz jeszcze dziękujemy mieszkańcom Tulsy. Wasze wsparcie i entuzjazm dla Domu Nocy pochlebiają nam i bardzo nas wzruszają. Jesteśmy dumne, mogąc nazywać to miasto swoim.

Dzięki, CZ. Wiesz za co.

Jak zawsze chcemy też podziękować naszej przyjaciółce i agentce Meredith Bernstein, bez której Dom Nocy by nie istniał. Kochamy cię!

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Lenobia

Spała tak niespokojnie, że znajomy sen wykroczył poza ramy eterycznej krainy podświadomości i fantazji, od samego początku przybierając boleśnie rzeczywistą formę.

Najpierw było wspomnienie. Cofnęła się o dziesiątki, a potem o setki lat. Znów była młoda i naiwna. Znajdowała się w ładowni statku płynącego z Francji do Ameryki — z jednego świata do drugiego. W trakcie tego rejsu poznała Martina, który powinien zostać jej partnerem na całe życie, lecz zamiast tego zmarł zbyt młodo, wraz ze sobą zabierając do grobu jej miłość.

We śnie czuła łagodne kołysanie statku, zapach koni, siana, morza i ryb — i obecność Martina. Zawsze jego. Stał przed nią, przyglądając jej się z niepokojem w oliwkowo-bursztynowych oczach. Właśnie wyznała mu miłość.

— To niemożliwe. — Sen odtworzył w jej umyśle słowa Martina, który teraz ujął łagodnie jej dłoń i uniósł. — Widzisz różnicę?

Pogrążona we śnie Lenobia wydała cichy okrzyk bólu. Brzmienie jego głosu! Głębokie, zmysłowe, wyjątkowe. Ten specyficzny kreolski akcent! Przez ponad dwa wieki trzymała się z dala od Nowego Orleanu, by nie usłyszeć niczego, co przypominałoby jej ten słodko-gorzki głos i cudną wymowę.

— Nie — odpowiedziała młoda Lenobia, porównując ich złączone ręce, brązową i białą. — Widzę tylko ciebie.

Wciąż pogrążona w głębokim śnie nauczycielka jazdy konnej z Domu Nocy w Tulsie poruszała się niespokojnie, jak gdyby jej ciało usiłowało zmusić umysł, by się obudził. Tej nocy jednak umysł nie posłuchał. Tej nocy rządziły sny i niezrealizowane możliwości.

Sceneria się zmieniła, ukazując kolejny epizod — wciąż w ładowni tego samego statku, wciąż z Martinem, ale wiele dni później. Mężczyzna wręczał jej na długim rzemyku niewielki mieszek pofarbowany na głęboki szafir. Zawiesił go na szyi Le-nobii.

— To gris-gris. Będą cię chroniły, moja śliczna.

Minęło jedno uderzenie serca, a ona przeniosła się o stulecie w przód. Starsza, mądrzejsza, bardziej cyniczna Lenobia trzymała w dłoni rozpadający się mieszek, z którego wysypywała się zawartość. Zgodnie ze słowami Martina zawierał trzynaście przedmiotów, lecz większość z nich po stu latach noszenia amuletu stała się nierozpoznawalna. Lenobia pamiętała ledwo uchwytny zapach jałowca, gładkość glinianej grudki, która niemal natychmiast rozpadła się w pył, maleńkie gołębie piórko rozsypujące się w dłoni. Najbardziej ze wszystkiego zapamiętała jednak ulotny przypływ radości wywołany odkryciem czegoś, czego w odróżnieniu od innych pamiątek miłości i troski Martina czas nie zdołał zniszczyć. Był to pierścionek — szmaragd w kształcie serca otoczony maleńkimi brylancikami i osadzony w złocie.

— Serce twojej matki, twoje serce, moje serce — szepnęła, wsuwając pierścień na palec. — Wciąż za tobą tęsknię, Martinie. Nigdy nie zapomniałam. Ślubowałam ci to!

Sen znów się przeobraził, przenosząc ją z powrotem do Martina — tyle że tym razem nie byli na morzu, nie spotykali się w ładowni i nie zakochiwali w sobie. Było to mroczne, straszne wspomnienie. Nawet we śnie Lenobia pamiętała miejsce i datę: Nowy Orlean, 21 marca 1788 roku, krótko po zachodzie słońca. Gdy w stajni wybuchł pożar, Martin uratował życie ukochanej, wynosząc ją z płomieni.

— Martin! Nie! — krzyknęła wówczas, a teraz wyjąkała te same słowa, robiąc wszystko, by się obudzić, nim będzie musia-ła na nowo przeżyć koszmarne zakończenie tamtego dnia.

Nie obudziła się. Zamiast tego usłyszała słowa ukochanego, które złamały jej serce dwa stulecia temu, i poczuła dawny ból.

— Za późno, najdroższa. Na tym świecie za późno. Ale spotkamy się znowu. Moja miłość nie kończy się tutaj, nie kończy się nigdy... Odnajdę cię, moja śliczna. Przysięgam.

Martin wrócił do płonącej stajni, by schwytać złego człowieka, który próbował ją skrzywdzić. Żaden z nich stamtąd nie wyszedł. Dopiero w tym momencie snu Lenobia obudziła się z potwornym szlochem, usiadła na łóżku i drżącą dłonią odgarnęła włosy ze spoconej twarzy.

W pierwszej kolejności pomyślała o swojej klaczy. Przez łączącą je telepatyczną więź wyczuła, że Mujaji jest zaniepokojona, niemal przerażona.

— Ciii, złotko. Śpij, ze mną wszystko w porządku — powiedziała na głos, wysyłając pozytywne wibracje czarnej ślicznotce. Czując wyrzuty sumienia, że ją zdenerwowała, pochyliła głowę i zaczęła niespokojnie obracać na palcu pierścionek ze szmaragdem.

— Nie wygłupiaj się — skarciła siebie stanowczo. — To był tylko sen. Jestem bezpieczna. Jestem tutaj. To, co stało się wtedy, nie może mnie zranić już bardziej — okłamała samą siebie.

Myślała jednak co innego. „Gdyby Martin naprawdę wrócił, można by znów zranić moje serce”. W jej gardle zbierał się szloch, lecz tym razem zacisnęła wargi i zmusiła się do powściągnięcia emocji.

„To wcale nie musi być Martin” — argumentowała racjonalnie. Travis Foster, śmiertelnik zatrudniony przez Neferet do pomocy w stajni, był jedynie przystojną odskocznią. On i jego wielka piękna klacz rasy perszeron.

— Pewnie właśnie o to chodziło Neferet, gdy go zatrudniała — mruknęła Lenobia. — O odwrócenie mojej uwagi. A ten perszeron to tylko dziwny zbieg okoliczności. — Zamknęła oczy, odpędzając wspomnienia. — Travis nie musi być wcieleniem Martina — powtórzyła głośniej. — Wiem, że reaguję na niego niezwykle mocno, ale w końcu tak dawno z nikim nie byłam...

„Nigdy nie miałaś ludzkiego kochanka — podpowiedziało jej sumienie. — Ślubowałaś to!”

— W takim razie czas na wampirskiego kochanka — stwierdziła. — To byłaby odpowiednia odskocznia. — Usiłowała zająć swój umysł listą przystojnych Synów Ereba, lecz zamiast ich silnych muskularnych sylwetek widziała brązowe oczy w oliwkowej obwódce i szczery uśmiech...

— Nie! — Nie wolno jej o tym myśleć. Nie wolno jej myśleć o ni m.

„A jeśli Travis jednak jest wcieleniem Martina? — nie dawał jej spokoju błądzący umysł. — Martin obiecał, że mnie odnajdzie, i może właśnie to zrobił”.

— A jeśli nawet, to co? — zapytała głośno, wstając i przechadzając się niespokojnie. — Zbyt dobrze wiem, jak kruchą istotą jest człowiek. Łatwo go zabić, a współczesny świat kryje w sobie jeszcze więcej niebezpieczeństw niż w osiemnastym wieku. Kiedyś moją miłość zakończył ogień i złamane serce. Nie zniosłabym tego ponownie.

Zatrzymała się i ukryła twarz w dłoniach, bo jej serce znało prawdę, która pulsowała w ciele i duszy, nie dając się zanegować.

— Jestem tchórzem. Jeśli Travis to nie Martin, nie chcę się przed nim otwierać. Nie chcę ryzykować miłości do kolejnego człowieka. A jeśli to Martin, nie mogę znieść tego, co nieuniknione: że kiedyś znów będę musiała go stracić.

Opadła ciężko na stary fotel bujany stojący obok sypial-nianego okna. Lubiła w nim siadywać z książką, a kiedy nie mogła spać, patrzyła przez okno na wschodzące za stajnią słońce. Choć rozumiała ironię tego faktu, widok jego czerwonej łuny sprawiał jej przyjemność. Mogła sobie być wam-pirką, ale w głębi duszy pozostawała dziewczyną kochającą poranki, konie i wysokiego mężczyznę o skórze barwy cappuccino, który zmarł stanowczo zbyt dawno, stanowczo zbyt młodo.

Opuściła ramiona. Od dziesiątków lat nie myślała tyle o Martinie. To odzyskane wspomnienie było jak miecz obosieczny: z jednej strony uwielbiała przypominać sobie jego uśmiech, zapach, dotyk; z drugiej nie mogła znieść próżni, jaką pozostawiła po sobie jego śmierć. Od ponad dwustu lat Lenobia rozpaczała nad utraconymi nadziejami, nad zmarnowanym życiem.

— Nasza przyszłość zginęła w płomieniach nienawiści, obsesji i zła. — Potrząsnęła głową i otarła oczy. Musiała zapanować nad emocjami. Zło wciąż raniło światłość i boginię.

Wzięła głęboki oddech i skierowała myśli ku czemuś, co zawsze ją uspokajało, nawet jeśli cały świat pogrążał się w chaosie — ku koniom, a w szczególności ku Mujaji. Gdy już trochę doszła do siebie, znów sięgnęła do tej szczególnej części swego ducha pobłogosławionej przez Nyks i obdarzonej darem komunikacji z końmi w dniu Naznaczenia, gdy Lenobia miała szesnaście lat. Bez trudu odnalazła swoją klacz i natychmiast poczuła ukłucie winy. Mujaji wciąż była niespokojna.

— Ciii — szepnęła wampirka, powtarzając na głos to, co jednocześnie przekazywała zwierzęciu za pomocą telepatii. — Ja tylko daję upust swojej niemądrej słabości. Niedługo mi przejdzie, ślicznotko. Przysięgam. — Zebrała w sobie ładunek ciepła i miłości, przesłała go klaczy o barwie nocy i Mujaji jak zwykle odzyskała spokój.

Lenobia zamknęła oczy i westchnęła przeciągle. Wyobrażała sobie, jak czarna piękna Mujaji uspokaja się wreszcie i zapada w sen bez marzeń. Skoncentrowała się na jej obrazie, wyciszając zamęt, jaki wywołało w jej duszy przybycie młodego kowboja. „Jutro — obiecała sobie sennie — wyjaśnię Tra-visowi, że nigdy nie będziemy dla siebie nikim więcej niż szefową i podwładnym. Kolor jego oczu i uczucia, jakie we mnie wzbudza, przestaną mieć znaczenie, gdy się od niego odsunę. To musi... to musi...”

W końcu zasnęła.

Neferet

Choć Shadowfax nie był z nią związany, natychmiast zjawił się na wezwanie. Na szczęście lekcje już się skończyły, więc kiedy wielki kot rasy maine coon pojawił się w hali sportowej, było tam ciemno i pusto. Żadnych uczniów. Smok Lankford też gdzieś zniknął, choć wiedziała, że w każdej chwili może wrócić. Po drodze Neferet spotkała tylko kilkoro czerwonych adeptów. Uśmiechnęła się zadowolona, że udało jej się umieścić w Domu Nocy ich zbuntowaną frakcję. Jakież cudowne możliwości wykreowania chaosu stwarzali — szczególnie teraz, kiedy mieli doprowadzić do rozbicia kręgu Zoey i do tego, że jej najlepsza przyjaciółka Stevie Rae pogrąży się w rozpaczy po stracie ukochanego Rephaima.

Świadomość, że zadaje Zoey cierpienie, niezmiernie radowała Neferet, lecz Tsi Sgili była zbyt zdyscyplinowana, by zacząć triumfować przed ukończeniem czaru ofiarnego i wprowadzeniem w życie swoich zamiarów. Choć tej nocy w szkole panował niezwykły spokój, w rzeczywistości lada moment ktoś mógł wkroczyć do hali. Musiała działać szybko i po cichu. Na rozkoszowanie się efektami swoich knowań będzie jeszcze miała mnóstwo czasu.

Przemawiała cicho do kota, przywołując go bliżej, a kiedy podszedł, przyklękła przy nim. Myślała, że będzie się jej bał. Koty miewają przeczucia. Oszukać je znacznie trudniej niż ludzi, adeptów czy nawet wampiry. Własny kot Neferet, Skylar, nie chciał się przenieść do apartamentu na dachu budynku Mayo; wołał się kręcić po zakamarkach Domu Nocy, obserwując ją wszechwiedząco wielkimi zielonymi oczami.

Shadowfax miał mniej obaw.

Skinęła na niego, a on podszedł jeszcze bliżej. Nie był przyjazny — nie łasił się do niej ani nie oznaczył jej swoim moczem, ale jednak podszedł, a tylko o to jej chodziło. Nie pragnęła jego miłości, lecz śmierci.

Tsi Sgili, nieśmiertelna małżonka ciemności i była najwyższa kapłanka Domu Nocy, zaledwie z mglistym cieniem żalu głaskała lewą ręką długi szary tygrysi grzbiet kota. Futro miał grube i miękkie, a ciało zwinne, lecz atletyczne. Podobnie jak Smok Lankford, którego wybrał na swego wampira, Shadowfax był silny i w kwiecie wieku. Szkoda, że trzeba go poświęcić w imię czegoś ważniejszego. Wyższego celu.

Jej żal nie był równoznaczny z wahaniem. Wykorzystała otrzymany od bogini dar komunikacji z kotami, przekazując przez dotyk jeszcze więcej życzliwości już i tak ufnemu zwierzęciu. Nie przestając go głaskać lewą ręką, zachęcać do wyginania się i pomrukiwania, prawą chwyciła ostry jak brzytwa ceremonialny sztylet i szybko, jednym ruchem poderżnęła Sha-dowfaksowi gardło.

Wielki kot nawet nie jęknął. Jego ciało wiło się w konwulsjach, próbując się wyrwać, lecz Neferet zaciskała pięść na futrze, trzymając zwierzę tak blisko siebie, że jego gorąca krew zalała przód zielonej aksamitnej sukni.

Obecne wciąż wokół Tsi Sgili macki ciemności zadrżały wyczekująco.

Zignorowała je.

Poradziła sobie z nim szybciej, niż się spodziewała. Cieszyło ją to. Nie oczekiwała wprawdzie, że będzie się na nią gapił, a tymczasem kot wojownika nie odrywał od niej wzroku nawet wtedy, gdy upadł na piasek i leżał, oddychając płytko i wijąc się w drgawkach.

Rozpoczęła rytuał. Musiała odprawić go szybko, póki zwierzę żyło. Ostrzem sztyletu narysowała krąg wokół konającego ciała. Krew kota spłynęła do rowka, tworząc coś w rodzaju szkarłatnej fosy.

Następnie Neferet zanurzyła dłoń w ciepłej krwi, stanęła obok kręgu, uniosła obie ręce — jedną zakrwawioną, drugą z unurzanym we krwi sztyletem — i zaintonowała:

Ofiara ma niech znakiem będzie, Niech ciemność zaraz tu przybędzie.

Auroksie, czyń moją wolę -Przypieczętuj Rephaima dolę!

Przerwała, pozwalając kleistym mackom zimnej czerni muskać swoje ciało i otoczyć krąg. Czuła ich podniecenie, pragnienie, pożądanie i potworność. Przede wszystkim jednak czuła ich moc.

By dokończyć czar, raz jeszcze zanurzyła sztylet we krwi i napisała nim na piasku resztę zaklęcia:

Na moc bólu, krwi i znoju

Bądź, naczynie, nożem moim!

Cały czas mając przed oczami wyobraźni obraz Auroksa, wstąpiła do kręgu i zanurzyła nóż w ciele Shadowfaksa, przymocowując je do ziemi, a jednocześnie uwalniając nici ciemności, by mogły się nasycić krwią i bólem.

Gdy kot był już całkowicie wykrwawiony i absolutnie martwy, Tsi Sgili przemówiła:

— Ofiara została złożona. Zaklęcie rzucone. Rób, czego żądam. Zmuś Auroksa, by zabił Rephaima. Zmuś Stevie Rae do rozerwania kręgu. Odczyń czar ujawniający! Do dzieła!

Sługi ciemności niczym kłębowisko węży odpełzły w noc, ku polu lawendy i innemu rytuałowi, który właśnie się tam odbywał.

Neferet spoglądała za nimi, uśmiechając się z zadowoleniem. Jedna z macek, gruba jak jej ręka, uderzyła w drzwi prowadzące z hali do stajni. Tsi Sgili spojrzała w jej kierunku, słysząc stłumiony dźwięk rozbijanego szkła.

Zaciekawiona ruszyła w tamtą stronę. Uważając, by nie narobić hałasu, zajrzała do stajni i jej szmaragdowe oczy rozszerzyły się z radosnego zdumienia. Gruba macka ciemności zachowała się naprawdę niezdarnie. Zrzuciła jedną z lamp gazowych z kołka zawieszonego w pobliżu snopów siana, które Lenobia zgromadziła dla swoich pupili. Zafascynowana Neferet patrzyła, jak pierwszy snop się zajmuje, pluje, bucha żółtym ogniem, trzaska głośno i zaczyna płonąć na całego.

Spojrzała wzdłuż długiego rzędu zamkniętych drewnianych boksów. Widać było jedynie rozmyte kontury koni. Większość z nich spała. Niektóre leniwie skubały siano, czekając na świt i odpoczynek w słoneczku, który będzie trwał dopóty, dopóki uczniowie nie przyjdą na wieczorne zajęcia.

Przeniosła wzrok na siano. Cały snop płonął już żywym ogniem. W nozdrza uderzył ją zapach dymu, a w uszy trzask ognia, który szalał jak spuszczona z uwięzi bestia.

Tsi Sgili odwróciła się i starannie zamknęła za sobą grube drzwi, oddzielając halę od stajni. „Całkiem możliwe, że nie tylko Stevie Rae pogrąży się dziś w żałobie” — pomyślała z rozkoszą, opuszczając halę i pozostałości po rzezi, nie zauważywszy białej kotki, która przydreptała do nieruchomego ciała Sha-dowfaksa, zwinęła się w kłębek obok niego i zamknęła oczy.

Lenobia

Nauczycielkę zbudziło przerażające przeczucie. Oszołomiona otarła dłońmi twarz. Przysnęła w bujanym fotelu przy oknie i nagle ocknęła się w czymś, co bardziej przypominało koszmar niż rzeczywistość.

— To wariactwo — wymamrotała sennie. — Muszę się wreszcie wyciszyć.

W przeszłości medytacje często pomagały jej w odzyskaniu spokoju. Wzięła głęboki oczyszczający oddech.

I wtedy poczuła. Ogień! A konkretnie ogień w stajni. Zacisnęła zęby. „Precz, zmory z przeszłości! — pomyślała.,— Jestem za stara na wasze gry!” Wtedy jednak złowróżbny trzask wyrwał ją z resztek otępiającego snu. Szybko rozsunęła ciężkie czarne zasłony, spojrzała w stronę stajni i wydała okrzyk przerażenia.

To nie był sen!

Ani gra wyobraźni!

To był koszmar na jawie.

Płomienie lizały ściany budynku. Na oczach Lenobii dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się gwałtownie od środka i na tle kłębiącego się dymu i zabójczego ognia zamajaczyła sylwetka wysokiego kowboja wyprowadzającego ze stajni wielkiego szarego perszerona i czarną klacz.

Puścił oba konie, odpędzając je od płomieni w kierunku szkolnych dziedzińców, i ponownie wbiegł w ogień.

Na ten widok wszystkie wątpliwości Lenobii zniknęły, a każda cząstka jej ciała zbudziła się do życia.

— O bogini, nie! To nie może się stać po raz drugi. Nie jestem już przestraszoną dziewczyną. Tym razem zakończenie będzie inne!

ROZDZIAŁ DRUGI

Lenobia

Wypadła z pokoju, pędem zbiegła po krótkich schodach prowadzących z jej mieszkania na parter i pognała do stajni. Spod drzwi wydobywały się kłęby dymu, ale wampirka pokonała panikę i przyłożyła dłoń do drewna. Nie było rozgrzane, więc otworzyła drzwi i próbowała błyskawicznie ocenić sytuację. Najmocniej paliło się na drugim końcu budynku, tam gdzie magazynowano zapasy, bardzo blisko boksu Mujaji oraz Bonnie, perszerona Travisa, i legowiska samego kowboja.

— Travis! — zawołała, unosząc rękę, by osłonić twarz przed żarem. Wbiegła do stajni i zaczęła otwierać najbliższe boksy, by wypuścić konie. — Uciekaj, Persefono! — pogoniła deresza, który był tak przerażony, że bał się opuścić boks. — Travis? — zawołała Lenobia, gdy klacz w końcu wybiegła ze stajni. — Travis, gdzie jesteś?

— Wypuszczam konie, które są najbliżej ognia! — odkrzyknął i w tym samym momencie wybiegła z tamtego kierunku szara klaczka, omal nie tratując wampirki.

— Spokojnie, Anjo, spokojnie! — przemawiała do niej Lenobia, kierując ją ku wyjściu.

— Wschodnie drzwi są odcięte przez ogień i... — Resztę słów Travisa zagłuszyła eksplozja szyb w siodłami. W powietrze wyleciały gorące okruchy szkła.

— Wyjdź stąd i zadzwoń po straż! — zawołała wampirka, otwierając najbliższy boks i wypuszczając wałacha. Przeklinała się w duchu za to, że przed wybiegnięciem z mieszkania nie chwyciła za komórkę i nie wezwała strażaków.

— Już to zrobiłam — odpowiedział jej nieznajomy głos.

Lenobia spojrzała w tamtą stronę i poprzez kłęby dymu zobaczyła adeptkę biegnącą ku niej i prowadzącą przerażoną do granic możliwości kasztankę.

— Spokojnie, Divo. — Lenobia machinalnie uspokajała klacz, przejmując lejce z rąk dziewczyny. Pod wpływem jej dotyku zwierzę pozwoliło się uwolnić z kantaru i pogalopowało przez najbliższe wyjście za pozostałymi końmi. Kobieta odciągnęła adeptkę od narastającego żaru. — Ile jeszcze zosta... — Urwała, zauważając, że półksiężyc na czole dziewczyny jest czerwony.

— Chyba tylko kilka. — Czerwona adeptka drżącą dłonią otarła z twarzy pot i sadzę. — Za... — zająknęła się — ...zaczęłam od Divy, b...bo zawsze ją lubiłam i myślałam, że może mnie pamiętać. Ale nawet ona się bała. Bardzo.

Wtedy Lenobia przypomniała sobie tę dziewczynę. To była Nicole. Miała dar komunikacji z końmi i wrodzone umiejętności jeździeckie, nim zmarła, a potem zmartwychwstała i dołączyła do zbuntowanej frakcji Dallasa. Nie było jednak czasu na zadawanie pytań. Liczyło się tylko to, żeby bezpiecznie wyprowadzić stąd konie. I Travisa.

— Świetnie się spisałaś, Nicole. Dasz radę tam wrócić?

— Tak. — Dziewczyna potaknęła nerwowo. — Nie chcę, żeby się spaliły. Zrobię, co mi każesz.

Lenobia położyła jej dłoń na ramieniu.

— Chcę tylko, żebyś otworzyła boksy i odsunęła się. Ja wyprowadzę zwierzęta.

— Dobrze, nie ma sprawy. — Nicole pokiwała głową. Sprawiała wrażenie zdyszanej i przestraszonej, lecz bez wahania ruszyła za nauczycielką do płonącej stajni.

— Travis! — wołała Lenobia, kaszląc i usiłując coś zobaczyć poprzez kłęby dymu. — Słyszysz mnie?

— Tak! — dobiegło z płomieni. — Tu jestem! Furtka boksu się zacięła!

— Musisz ją otworzyć! — Lenobia wiedziała, że nie wolno jej wpadać w panikę. — Trzeba otworzyć wszystkie! Ja przywołam konie do siebie i wyprowadzę, a ty biegnij za nimi. Wyciągnę was stąd!

— Zrobione! — zawołał po chwili Travis z piekła ognia i dymu.

— U mnie też wszystkie otwarte! — odkrzyknęła gdzieś z bliska Nicole.

— Teraz biegnijcie za końmi na zewnątrz! — rozkazała im Lenobia i ruszyła tyłem ku dwuskrzydłowym drzwiom, które stały szeroko otwarte. Zatrzymała się w nich, unosząc dłonie wierzchem do góry i wyobrażając sobie, że przyciąga moc bezpośrednio z Zaświatów, z tajemnej krainy Nyks. Otworzyła serce i duszę na dar bogini.

— Do mnie, moje piękne córy i synowie! Biegnijcie za moim głosem i miłością ku życiu!

Konie w popłochu wybiegały z płomieni i atramentowoczar-nego dymu. Ich strach był tak namacalny, że sprawiał wrażenie żywej istoty. Lenobia, która doskonale rozumiała przerażenie ogniem i śmiercią, posyłała wybiegającym na teren szkoły zwierzętom spokój i siłę.

Czerwona adeptka spoglądała za nimi, kaszląc.

— To już wszystkie — powiedziała i osunęła się na trawę.

Lenobia ledwie na nią spojrzała. Wszystkie jej emocje skupione były na oszalałym stadzie, a wzrok na gęstniejącym dymie i unoszących się coraz wyżej płomieniach, z których wciąż nie wyłaniał się Travis.

— Travis!!!—zawołała.

Cisza.

— Ogień szybko się rozprzestrzenia — wyjąkała adeptka i znów się rozkaszlała. — Mógł go zabić.

— Nie! — odparła stanowczo Lenobia. — Nie tym razem. — Odwróciła się w stronę stada i przywołała ukochaną klacz:

— Mujaji! — Zwierzę zarżało i pokłusowało w jej kierunku. Kobieta uniosła dłoń, by je powstrzymać. — Spokojnie, ślicznotko. Pilnuj reszty moich dzieci. Użycz im swojej siły i spokoju oraz przekaż moją miłość.

Klacz niechętnie, lecz posłusznie zaczęła krążyć między grupkami spłoszonych koni, zaganiając je w jedno stado. Zadowolona Lenobia wzięła dwa głębokie oddechy i wbiegła do płonącej stajni.

Panował tam niewyobrażalny żar. Dym był tak gęsty, że oddychało się jak wrzątkiem. Na moment przeniosła się z powrotem do tamtej potwornej nocy w Nowym Orleanie i do innej płonącej stajni. Grube wybrzuszenia blizn na jej plecach zabo-lały na nowo i Lenobię ogarnęła panika.

Na dźwięk kaszlu nadzieja zwyciężyła — Lenobia wróciła do teraźniejszości, odzyskując siłę woli i pokonując lęk.

— Travis, nie widzę cię! — krzyknęła, zdejmując nocną koszulę, wbiegła do najbliższego boksu i zanurzyła ją w korycie z wodą.

— Wracaj — wykrztusił.

— Jasne! Już raz patrzyłam, jak ktoś ginie przeze mnie w ogniu. Nigdy więcej.

Okryła się mokrą koszulą jak kurtką z kapturem i ruszyła w kierunku, z którego dobiegał kaszel.

Znalazła Travisa obok otwartego boksu. Próbował wstać, ale zdołał jedynie uklęknąć, nim kaszel i duszność zgięły go wpół. Lenobia bez wahania wpadła do boksu i ponownie zamoczyła koszulę.

— Co ty... — Kaszel znów nie pozwolił mu dokończyć. — Nie! Wynoś...

— Nie mam czasu na kłótnie. Kładź się. — Nie był dość szybki, więc powaliła go kopniakiem, a gdy ze stęknięciem upadł na plecy, okryła mokrą koszulą jego twarz i pierś. — Leż tak — rozkazała, sięgając do koryta i zlewając wodą własną twarz i włosy. Potem, nim Travis zdążył zaprotestować albo pokrzyżować jej plany, chwyciła go za nogi i zaczęła ciągnąć.

„Czy on musi być taki wielki i ciężki?” — pomyślała jeszcze, nim dym zaczął jej mieszać w głowie. Płomienie szalały wokół i była pewna, że czuje zapach płonących włosów. „No cóż, Martin też był wielki...” Potem jej umysł całkiem odmówił współpracy, a ciało poruszało się jak sterowane pilotem, tyle że tego pilota nie obsługiwał żaden człowiek, lecz instynktowna potrzeba uratowania mężczyzny.

— To ona! To Lenobia! — Nagle nie wiadomo skąd pojawiły się silne ręce, które usiłowały odebrać jej ciężar. Walczyła z nimi. „Tym razem Śmierć nie wygra! Nie i już!”

— Już w porządku, pani profesor. Udało się.

Poczuła chłód i dopiero wtedy zrozumiała, co się dzieje. Wdychała czyste powietrze i kaszlała gorącym dymem, czując, jak ktoś łagodnie pomaga jej usiąść na trawie i zakłada na twarz maskę tlenową, z której płynęło do jej płuc jeszcze cudowniejsze powietrze. Odetchnęła kilka razy i całkiem oprzytomniała.

Wszędzie wokół biegali ludzcy strażacy. Płonącą stajnię polewano strumieniami wody z wielkich węży. Dwaj ratownicy pochylali się nad nią zdumieni, że tak szybko dochodzi do siebie.

Zerwała maskę z twarzy.

— Nim się zajmijcie! — Zdarła tlącą się koszulę z nieruchomego ciała Travisa. Zbyt nieruchomego jej zdaniem. — To człowiek, ratujcie go!

— Tak jest — wymamrotał jeden z ratowników i obaj zabrali się do cucenia Travisa.

— Lenobio, wypij to. — Ktoś wetknął jej puchar w ręce.

Podniosła głowę i ujrzała dwie wampirskie uzdrowicielki ze szpitala Domu Nocy, Margaretę i Pefredo. Ukucnęły przy niej. Lenobia wypiła jednym długim haustem wino mocno zaprawione krwią i od razu poczuła pulsującą w żyłach energię.

— Powinnaś pójść z nami — powiedziała Margareta. — To ci nie wystarczy do pełnego wyzdrowienia.

— Później — odparła Lenobia, rzucając na ziemię opróżniony puchar.

Ignorując ratowników, dźwięk syren, gwar głosów i panujący dookoła chaos, podczołgała się do głowy Travisa. Ratownicy założyli mu już maskę, a teraz wkłuwali w rękę wenflon. Mężczyzna miał zamknięte oczy, poparzenia twarzy widoczne były nawet przez maskę. Ubrany był w dżinsy i pomiętą koszulkę, którą prawdopodobnie włożył w ostatniej chwili. Na nagich muskularnych ramionach już pojawiały się bąble. A dłonie... dłonie były spalone do ciała.

Chyba mimowolnie jęknęła, dając wyraz swojej rozpaczy, bo Travis otworzył oczy. Były dokładnie takie, jak pamiętała: brąz whisky z odrobiną oliwkowej zieleni. Skrzyżowali spojrzenia.

— Wyjdzie z tego? — zapytała ratownika znajdującego się bliżej niej.

— Widywałem gorsze przypadki. Będzie miał spore blizny. Musimy go jednak jak najszybciej zawieźć do szpitala Świętego Jana, bo dym w płucach jest znacznie bardziej niebezpieczny niż oparzenia. — Ratownik umilkł, a kiedy znów się odezwał, Lenobia wiedziała, że się uśmiecha, choć nie odrywała wzroku od Travisa. — Szczęściarz z niego. Znalazła go pani w ostatniej chwili.

— Tak naprawdę potrzebowałam na to dwustu dwudziestu czterech lat, ale cieszę się, że zdążyłam.

Travis próbował coś powiedzieć, jego słowa jednak zdławił potworny urywany kaszel.

— Przepraszam panią. Mamy wózek do transportu rannych.

Odsunęła się, by przenieśli Travisa na wózek, lecz ani na moment nie oderwała wzroku od jego oczu. Szła obok, gdy wieźli go do karetki. Nim wnieśli go do środka, zdarł maskę i zapytał ochryple:

— Co z Bonnie?

— Nic jej nie jest. Czuję ją. Jest z Mujaji. Będę jej strzegła. Wszystkich ich będę strzegła — zapewniła go.

Wyciągnął rękę, a ona ostrożnie dotknęła jego przypalonej pokrwawionej dłoni.

— Mnie też? — wychrypiał.

— Tak, kowboju. Możesz się ze mną założyć o tę swoją wielką uroczą klacz. — Po czym nie zważając, że gapią się na nich ludzie, adepci i wampiry, pochyliła się i delikatnie pocałowała go w usta. — Myśl o szczęściu i koniach, a znajdziesz mnie. Tym razem zadbam o to, żebyś i ty był bezpieczny.

— Miło to słyszeć. Mama zawsze mówiła, że potrzebuję stróża. Mam nadzieję, że odpoczywa spokojnie, gdy wie, że już go mam. — Jego głos brzmiał tak, jakby Travis miał w gardle papier ścierny.

Uśmiechnęła się.

— Masz, ale tym razem to ty musisz się nauczyć spokojnie odpoczywać.

Dotknął jej dłoni koniuszkami palców.

— Chyba już umiem. Bo znalazłem dom.

Spojrzała w jego bursztynowo-oliwkowe oczy, tak znajome, tak bardzo podobne do oczu Martina, i wyobraziła sobie, że widzi także znajomą duszę z jej życzliwością i siłą, uczciwością i miłością. Duszę, która zdołała jakoś wypełnić obietnicę powrotu. Coś w środku mówiło jej, że chociaż ten wysoki wysportowany kowboj w niczym innym nie przypomina jej utraconego ukochanego, wreszcie na nowo odnalazła swoje serce. Emocje odebrały jej głos, tak że potrafiła jedynie się uśmiechnąć, skinąć głową i obrócić dłoń, by lekko uścisnąć jego palce — ciepłe, silne i zdecydowanie żywe.

— Musimy już jechać — rzekł ratownik.

Lenobia z wielką niechęcią cofnęła rękę i otarła oczy.

— Na razie możecie go sobie wziąć, ale chcę jak najszybciej go odzyskać. — Rzuciła mężczyźnie w fartuchu groźne spojrzenie. — I proszę go dobrze traktować. Pożar w stajni jest niczym w porównaniu z żarem mojej furii.

— T...tak jest — wymamrotał ratownik, szybko wsuwając Travisa do karetki. Nim zamknęły się drzwi i samochód odjechał, błyskając kogutem, Lenobia usłyszała coś na kształt śmiechu, który szybko przeszedł w okropny kaszel.

Gdy tak stała, spoglądając w ślad za karetką i martwiąc się o Travisa, ktoś w pobliżu odchrząknął znacząco. Lenobia natychmiast się obróciła i zobaczyła coś, co do tej pory ignorowała, zajęta wyłącznie Travisem. W szkole panowało istne pandemonium. Zaniepokojone konie tłoczyły się przy wschodnim murze, wozy strażackie zalewały płonącą wciąż stajnię hektolitrami wody, a adepci i wampiry stali w przerażonych bezradnych grupkach.

— Spokojnie, Mujaji, spokojnie. Już wszystko dobrze, ślicznotko.

Zamknęła oczy i skoncentrowała się na wykorzystaniu daru otrzymanego od bogini ponad dwieście lat temu. Natychmiast poczuła odpowiedź pięknej czarnej klaczy, która uspokoiła się, uwolniona od resztek strachu i paniki. Potem Lenobia przeniosła uwagę na perszerona, który tupał nerwowo i strzygł uszami, nie widząc nigdzie Travisa.

— Nic mu nie jest, Bonnie. Nie musisz się bać — rzekła łagodnie wampirka, jednocześnie posyłając zaniepokojonej klaczy falę pozytywnych emocji. Bonnie opanowała się niemal równie szybko jak Mujaji, co niezmiernie ucieszyło Lenobię, pozwalając jej przenieść uwagę na resztę stada. — Persefono, Anjo, Divo, Biszkopciku, Cwaniaku — wybierała poszczególne konie i starała się przekazać im wsparcie — róbcie to co Mujaji. Bądźcie spokojne i silne. Nic wam nie grozi.

Ktoś w pobliżu znów odchrząknął, dekoncentrując ją. Zirytowana otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą człowieka. Miał na sobie mundur strażacki i obserwował ją z uniesionymi brwiami i nieskrywanym zaciekawieniem.

— Rozmawia pani z końmi?

— Nie tylko rozmawiam. Proszę zobaczyć. — Wskazała stado za jego plecami.

Odwrócił się i na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie.

— Uspokoiły się. Dziwaczne.

— Jakoś nie podoba mi się to określenie. Wolę słowo „magiczne”. — Lenobia od niechcenia skinęła strażakowi głową i ruszyła w stronę grupy adeptów zgromadzonej wokół Erika i profesor Pentesilei zwanej Pen.

Mężczyzna podążył za nią niemal truchtem.

— Jestem Steve Aiderman. Kapitan Aiderman — powiedział. — Staramy się opanować pożar i musimy wiedzieć, kto zarządza tym miejscem.

— Sama chciałabym to wiedzieć, kapitanie — odparła ponuro Lenobia. — Proszę ze mną — dorzuciła. — Spróbuję to wyjaśnić.

Dotarła do miejsca, gdzie stali Erik i Pen. Był tam również jeden z Synów Ereba, Kramisha, Shaylin i kilkoro byłych niebieskich adeptów z piątego oraz szóstego formatowania.

— Pentesileo, wiem, że Tanatos towarzyszy Zoey i jej kręgowi w odprawianiu rytuału na farmie Sylvii Redbird, ale gdzie jest Neferet? — zapytała głosem ostrym jak bicz.

— N...nie mam pojęcia. — Roztrzęsiona nauczycielka literatury wpatrywała się w płonącą stajnię. — Poszłam do jej mieszkania, gdy zobaczyłam pożar, ale jej nie zastałam.

— A na komórkę nie dzwoniliście? — zapytała Kramisha.

— Nie odbiera — rzekł Erik.

— Świetnie — mruknęła Lenobia.

— Czy mogę przyjąć, że pod nieobecność wspomnianych osób to pani tu rządzi? — zapytał kapitan Aiderman.

— Na to wygląda — odparła.

— Muszą państwo jak najszybciej sprawdzić, czy wszyscy uczniowie są na miejscu. W pobliżu stajni znaleźliśmy jedynie tę dziewczynę z czerwonym półksiężycem na czole. — Wskazał kciukiem pobliską ławkę. — Nie jest ranna, tylko trochę zdenerwowana. Tlen nad podziw szybko oczyszcza jej płuca, ale może warto byłoby ją przebadać w szpitalu.

Lenobia spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła Nicole oddychającą głęboko przez maskę tlenową i badaną przez ratownika. Margareta i Pefredo kręciły się obok, spoglądając na mężczyznę jak na wyjątkowo obrzydliwego insekta.

— Szkolny szpital jest lepiej wyposażony w sprzęt do leczenia adeptów niż ludzkie szpitale — zauważyła Lenobia.

— Jak pani sobie życzy. Decyzja należy do pani, a ja wiem, że wampirska fizjologia jest inna niż nasza. — Urwał, po czym dodał: — Nie chciałem pani urazić. Mój najlepszy kolega z liceum został naznaczony i przeszedł Przemianę. Lubiłem go i nadal lubię.

Lenobia zdołała się uśmiechnąć.

— Nie uraził mnie pan, kapitanie. Powiedział pan prawdę. Wampiry mają inne potrzeby fizjologiczne niż ludzie. Nicole otrzyma tu najlepszą opiekę.

— Doskonale. W takim razie poślę chłopaków do hali sportowej, żeby zobaczyli, czy nikogo tam nie ma — rzekł strażak. — Wygląda na to, że opanujemy pożar, zanim się rozprzestrzeni, ale lepiej sprawdzić pobliskie miejsca.

— Moim zdaniem sprawdzanie hali to strata czasu — powiedziała Lenobia, zawierzając intuicji. — Lepiej niech się skoncentrują na gaszeniu ognia. Pożar nie wybuchł sam z siebie. Trzeba się temu przyjrzeć, a zarazem sprawdzić, czy nikt z naszych nie znajduje się w środku. Ja wyślę wojowników do hali i pozostałych pomieszczeń.

— Zgoda. Wygląda na to, że zdążyliśmy na czas. W hali na pewno będzie dym i zniszczenia po akcji ratunkowej, ale nie takie straszne, jak może się wydać na pierwszy rzut oka. Myślę, że konstrukcja budynku nie została naruszona. Jest zbudowany z solidnego grubego kamienia. Będzie wymagał pewnego remontu, ale szkielet przetrwa. — Strażak zasalutował i odszedł, wykrzykując rozkazy w kierunku najbliższych podwładnych.

„Przynajmniej jedna dobra wieść” — pomyślała Lenobia, starając się nie patrzeć na dymiące resztki stajni. Przeniosła wzrok z powrotem na Erika i pozostałych.

— A gdzie Smok? Wciąż w hali?

— Jego też nie znaleźliśmy — rzekł Erik.

— Smok zniknął? — Duża kryta hala przylegała jedną ścianą do stajni. Do tej pory umysł Lenobii zaprzątały inne kwestie, ale nieobecność przywódcy Synów Ereba w kryzysowym dla szkoły momencie wydała jej się wysoce niepokojąca. — Nie podoba mi się, że Neferet i Smok jednocześnie się gdzieś zgubili. To zły omen.

— Lenobio... ja ją widziałam.

Wszyscy przenieśli wzrok na drobną dziewczynę z kaskadą gęstych ciemnych włosów, przy których jej delikatne rysy wyglądały niemal jak u lalki. Lenobia szybko przypomniała sobie jej imię: Shaylin. Najnowszy nabytek Domu Nocy w Tulsie i jedyna adeptka, której Znak od samego początku był czerwony. Od pierwszego spotkania z nią, które nastąpiło zaledwie kilka dni wcześniej, wampirka miała wrażenie, że dziewczyna jest trochę dziwna.

— Widziałaś Neferet? — Zmrużyła oczy. — Kiedy? Gdzie?

— Jakąś godzinę temu — odparła Shaylin. — Siedziałam przed internatem i patrzyłam na drzewa. — Wzruszyła nerwowo ramionami. — Kiedyś byłam niewidoma, więc teraz, kiedy już widzę, lubię patrzeć. Na wszystko.

— Mów, co z Neferet — ponaglił ją Erik.

— Zobaczyłam, jak idzie chodnikiem w stronę hali. Wyglądała bardzo... hm... bardzo ciemno. — Shaylin umilkła z nieszczęśliwą miną.

— Jak to: ciemno?

— Shaylin ma specyficzny sposób widzenia ludzi — wyjaśnił Erik. Położył dłoń na ramieniu dziewczyny. — Skoro widziała, że Neferet jest ciemna, to chyba dobrze zrobiłaś, Lenobio, nie pozwalając wysłać do hali ludzkich strażaków.

Lenobia chciała dalej naciskać na Shaylin, ale Erik spojrzał jej w oczy i ledwo dostrzegalnie pokręcił głową. Poczuła dreszcz, który nie zwiastował nic dobrego. To zdecydowało.

— Axisie, idź z Pentesileą do biura. Jeśli Diana śpi, obudźcie ją. Weźcie spis adeptów i rozdajcie go Synom Ereba. Niech znajdą każdą osobę po kolei i każą jej zameldować się u mentora, a potem wracać do pokoju. — Gdy Syn Ereba i nauczycielka odeszli, Lenobia spojrzała w szczere oczy Kramishy. — Możesz poprosić tych adeptów — wskazała kręcące się w pobliżu zagubione duszyczki — żeby się zameldowali u mentorów?

— Jestem poetką. Umiem stworzyć całkiem niezły penta-metr jambiczny, więc chyba potrafię też sobie poradzić z bandą przestraszonych sennych dzieciaków.

Lenobia odpowiedziała uśmiechem. Lubiła tę dziewczynę, jeszcze zanim umarła, by się odrodzić jako czerwona adeptka pisząca tak prorocze wiersze, że mianowano ją Wampirską Mistrzynią Poezji.

— Dziękuję, Kramisho. Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. Postaraj się zrobić to szybko. Wiem, że nie muszę ci tego mówić, ale świt zbliża się wielkimi krokami.

— Jakbym nie wiedziała — prychnęła adeptka. — Jeśli wkrótce się gdzieś nie schronię, spalę się bardziej doszczętnie niż ta stajnia.

Gdy Kramisha oddaliła się pospiesznie, wzywając rozproszonych adeptów, Lenobia spojrzała na Erika i Shaylin.

— Musimy przeszukać halę.

— Zgoda — rzekł Erik. — Chodźmy.

Shaylin jednak się zawahała. Odruchowo strząsnęła z ramienia dłoń Erika, co nie uszło uwagi Lenobii, po czym spojrzała w niebo i westchnęła, jakby na coś czekała lub czegoś pragnęła.

— O co chodzi? — zapytała nauczycielka, choć miała na głowie ważniejsze rzeczy niż zajmowanie się roztargnioną dziwną czerwoną adeptką.

— Gdzie jest deszcz, gdy go potrzebujemy? — zapytała w zamyśleniu Shaylin, nie odrywając wzroku od nieba.

— Co? — zdziwił się Erik.

— Deszcz! Marzę o tym, żeby spadł. — Dziewczyna przeniosła na niego wzrok i wzruszyła ramionami jakby nieco zawstydzona. — Przysięgam, że wyczułam go w powietrzu. Pomógłby strażakom i postarał się o to, żeby ogień się nie rozprzestrzenił.

— Ludzie już się tym zajęli. My musimy przeszukać halę. Nie podoba mi się, że Neferet szła do niej. — Lenobia ruszyła

przed siebie, sądząc, że pozostali podążą za nią, ale zawahała się, widząc, że Shaylin wciąż się wzbrania. Już chciała przemówić do niej ostrzej, ale ubiegł ją Erik.

— Hej, to ważne — zwrócił się do dziewczyny cichym, lecz naglącym głosem. — Chodźmy z Lenobią przeszukać halę. Strażacy poradzą sobie z resztą. — Shaylin nie zareagowała. — Co z tobą? — zapytał głośniej. — Skoro nie ma tu Tanatos, Smoka, a nawet Zoey i jej przyjaciół, musimy bardzo uważać, komu mówimy o...

— Eriku, zgadzam się z Lenobią— przerwała mu Shaylin. — Chcę się tylko dowiedzieć, co będzie z n i ą.

Lenobią podążyła wzrokiem za spojrzeniem dziewczyny i zobaczyła Nicole, która siedziała na ławce między dwoma ratownikami z zaróżowioną, powalaną sadzą twarzą.

— To jedna z czerwonych wampirek Dallasa. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że ma coś wspólnego z tym pożarem — rzeki wyraźnie rozgniewany Erik. — Lenobio, myślę, że powinnaś siłą wysłać Nicole do naszego szpitala i kazać trzymać ją pod kluczem, póki się nie dowiemy, co naprawdę tu zaszło.

Nim Lenobią zdążyła zareagować, zrobiła to Shaylin. Jej głos zabrzmiał stanowczo i bardzo mądrze jak na szesnaście lat.

— Nie. Wyślij ją do szpitala, ale nie każ zamykać.

— Nie wiesz, co mówisz, Shaylin. Ona trzyma z Dallasem — powiedział Erik.

— Już nie. Zmienia się — odparła dziewczyna.

— Pomogła mi wyprowadzić konie — odezwała się w końcu Lenobią. — Gdyby miała coś wspólnego ze wznieceniem pożaru, bez trudu zdołałaby uciec pod osłoną dymu, a ja nie miałabym pojęcia, że tam była.

— To brzmi bardziej prawdziwie. Jej kolory są inne, lepsze. — I nagle Shaylin zrobiła wielkie spłoszone oczy. — O jeny. Za dużo powiedziałam. Muszę się nauczyć trzymać gębę na kłódkę.

— Cóż za potworne barbarzyństwo się tu dokonało! — rozległ się w oddali grzmiący głos.

Lenobia spojrzała w kierunku, z którego dobiegał. Przez teren szkoły zbliżała się szybko ku nim spora grupa wampirów i adeptów pod wodzą Tanatos, z Zoey i Stevie Rae po obu jej stronach. Za Tanatos, ku powszechnemu zdziwieniu, kroczył Kalona z rozpostartymi w obronnym geście skrzydłami, jakby nagle zmienił się w anioła stróża Śmierci.

Dokładnie w tym momencie z nieba lunął deszcz.

ROZDZIAŁ TRZECI

Zoey

Zorientowałam się, zanim jeszcze zobaczyłam wozy strażackie i dym. Wiedziałam, że Neferet rozpęta piekło w Domu Nocy, bo Tanatos poznała prawdę o jej zbrodniach. Gdy stało się jasne ponad wszelką wątpliwość, że Neferet stoi po stronie ciemności, Tanatos natychmiast na nią doniosła. W drodze powrotnej z lawendowej farmy babci najwyższa kapłanka Śmierci zadzwoniła do Włoch i oficjalnie poinformowała Najwyższą Radę Wampirów, że Neferet nie jest już kapłanką Nyks i że postanowiła poślubić ciemność. Odkąd uświadomiłam sobie obrzydliwą prawdę o tej kobiecie, niczego nie pragnęłam bardziej niż tego, żeby została zdemaskowana. Teraz, gdy to nastąpiło, miałam jednak okropne uczucie, że przyczyni się to raczej do jej uwolnienia niż do poniesienia przez nią konsekwencji za kłamstwa i zdrady.

Cała ta noc była tak straszna i niepojęta, jakby nas wrzucono w sam środek krwawego horroru: rytuał, ponowne przeżywanie wizji zabójstwa mojej mamy, to co się stało ze Smokiem, Rephaimem, Kaloną i Auroksem... Z Auroksem? Z Heathem? „Nie — pomyślałam. — Nie mogę tam iść. Nie teraz”. Stajnie trawił ogień, a wszystkie konie z nerwowym rżeniem kręciły się w pobliżu wschodniego muru. Osmalona i chyba lekko poparzona Lenobia oraz Erik, Shaylin i grupa innych adeptów stali na deszczu wstrząśnięci i zmoknięci jak kury. A Nicole, czerwona wampirka i superwredna dziewczyna Dallasa, leżała bezwładnie na ławce, obskakiwana przez dwóch ludzkich ratowników, jakby była co najmniej złotoskrzydłym aniołkiem.

Miałam ochotę nacisnąć guzik, wyłączyć ten okropny film, zwinąć się w kłębek i zasnąć bezpiecznie u boku Starka. Albo zamknąć oczy i wrócić do czasów, w których największym moim problemem było chodzenie z trzema facetami, co uważałam wówczas za potwornie stresujące.

Otrząsnęłam się, ze wszystkich sił usiłując wyprzeć panujący wokół mnie i we mnie chaos, by skupić się na słowach Le-nobii.

— Tak, pożar wybuchł w samej stajni — mówiła. — Nie wiemy, kto lub co go wywołało. Czy któreś z was widziało ostatnio Neferet?

— Nie osobiście, ale widzieliśmy jej obraz zapisany przez ducha ziemi babci Zoey. — Tanatos uniosła głowę i oznajmiła silnym, pewnym głosem, którego nie stłumił nawet deszcz: — Neferet sprzymierzyła się z białym bykiem. Złożyła mu w ofierze matkę Zoey. Każdy, kto podąża za światłością i boginią, musi od tej pory traktować ją jak wroga, choć będzie to wróg potężny.

Zauważyłam, że jej słowa wstrząsnęły Lenobią, choć wiedziałam, że od dawna przeczuwała zdradę Neferet. Istnieje jednak wielka różnica między przeczuciem a pewnością, szczególnie kiedy chodzi o coś wręcz niepojętego w swojej potworności. W końcu nauczycielka odkaszlnęła.

— Czy Najwyższa Rada ją ukarała? — zapytała.

— Poinformowałam dziś Najwyższą Radę o tym, co widziałam — odparła Tanatos pełniąca obowiązki najwyższej kapłanki naszego Domu Nocy. — Rada żąda, by Neferet stawiła się przed nią celem poniesienia kary za zdradę bogini i naszych wartości.

— Musiała wiedzieć, co odkryjecie, jeśli wasz rytuał się powiedzie — rzekła Lenobia.

— Owszem. Dlatego wysłała do nas tego stwora, by zabił Rephaima, zniszczył nasz krąg i nie dopuścił do ujawnienia prawdy — odezwała się Stevie Rae, nie okazując zbyt wielkich emocji.

— Wygląda na to, że jej się nie udało — zauważył Erik Night.

Stał obok Shaylin, a ja nagle uświadomiłam sobie, że bardzo często widuję ich razem. Hm...

— Udałoby się — odparła Stevie — gdyby nie zjawił się Smok i na chwilę nie powstrzymał Auroksa. — Umilkła i spojrzała na Kalonę, po czym ku powszechnemu zdumieniu posłała mu swój typowy ciepły, słodki uśmiech. — Tak naprawdę to Kalona uratował swojego syna.

— A więc Smok był z wami! — wykrzyknął Erik, rozglądając się za mistrzem szermierki.

Poczułam skurcz w żołądku i zacisnęłam powieki, żeby się nie rozpłakać. Ponieważ wszyscy milczeli, zaczerpnęłam tchu i przekazałam najsmutniejszą wieść:

— Owszem, był z nami. Walczył w naszej obronie. Naszej i Rephaima. Ale... — Umilkłam, szukając w sobie odwagi, by wypowiedzieć kolejne słowa.

— Ale Aurox go zabił, odczyniając zaklęcie wiążące krąg i uwalniając nas, żebyśmy mogli uratować Rephaima — dokończył za mnie Stark.

— Tyle że było za późno — kontynuowała Stevie Rae. — Rephaim też by zginął, gdyby nie zjawił się Kalona.

— Smok Lankford nie żyje? — Lenobia zbladła jak ściana.

— Niestety. Zmarł jako wojownik, wierny sobie i swemu ślubowaniu, by połączyć się w Zaświatach ze swoją małżonką — rzekła Tanatos. — Wszyscy byliśmy tego świadkami.

Lenobia zamknęła oczy i pochyliła głowę. Widziałam, że porusza ustami, jakby się modliła. Gdy uniosła głowę, jej twarz była zagniewana, a oczy przypominały chmury burzowe.

— Pożar w stajni miał odwrócić naszą uwagę i pomóc Ne-feret w ucieczce.

— Bardzo możliwe — przyznała Tanatos, po czym umilkła, jakby wsłuchiwała się poprzez deszcz w głosy strażaków i rżenie koni. Zmrużyła oczy. — Śmierć niedawno nawiedziła to miejsce.

Lenobia pokręciła głową.

— Strażacy przeszukują stajnię. Nie sądzę, żeby były ofiary.

— To, co czuję, nie jest duchem adepta ani wampira — uściśliła Tanatos.

— Uratowaliśmy wszystkie konie! — odezwała się nagle Nicole.

Zaskoczył mnie jej ton. Do tej pory słyszałam z jej ust tylko szyderstwa i wyzwiska, ale tym razem mówiła jak zwykła dziewczyna, którą zdenerwował pożar, cierpienie koni i zło panoszące się na świecie.

Stevie Rae najwyraźniej nie uwierzyła w jej nowe oblicze.

— Co ty tu robisz, do cholery? — zapytała.

— Pomogła Lenobii i Travisowi uwolnić konie — wyjaśniła Shaylin.

— Jasne. Tylko najpierw podłożyła ogień — prychnęła Stevie.

— Zamknij się, dziwko! — fuknęła Nicole, tym razem bardziej przypominając dawną siebie.

— Uważaj, co mówisz — powiedziałam groźnie, stając obok Stevie.

— Dość tego! — Tanatos uniosła ręce i powietrze zaiskrzyło od mocy. Wzdrygnęliśmy się. — Nicole, jesteś czerwoną adeptką. Już najwyższy czas, żebyś ślubowała posłuszeństwo jedynej najwyższej kapłance z czerwonym półksiężycem. Nie wolno ci jej lżyć. Zrozumiano?

Nicole skrzyżowała ramiona i lekko skinęła głową. Moim zdaniem nie wyglądała na skruszoną, a jej zachowanie po tym wszystkim, co się dziś stało, doprowadzało mnie do szału. Spojrzałam więc na nią i powiedziałam dokładnie to, co myślałam:

— Przyjmij do wiadomości, że nikt nie będzie już słuchał twoich bredni. Od tej pory wszystko będzie wyglądało inaczej.

— Przede wszystkim jeśli chcesz skrzywdzić Zoey, musisz sobie najpierw poradzić ze mną— rzekł Stark.

— Kiedyś wykorzystałaś mnie, żeby próbować zabić Stevie Rae — dodał Rephaim. — To się już nie powtórzy.

— Zoey, Stevie Rae — skarciła nas ostro Tanatos. — Jeśli chcecie być traktowane jak najwyższe kapłanki, musicie się odpowiednio zachowywać. Wasi wojownicy także.

— Ona próbowała nas zabić! — wybuchnęła Stevie.

— To było dawno! — wypaliła Nicole.

— Jak mamy walczyć z wielkim pradawnym złem, które właśnie wypuszczono na świat, skoro zachowujemy się jak kłótliwe dzieci? — zapytała cicho Tanatos. Tym razem nie sprawiała wrażenia silnej i mądrej, lecz zmęczonej i przygnębionej, a to przerażało mnie bardziej niż jej wcześniejsza demonstracja mocy.

— Tanatos ma rację — powiedziałam.

— O czym ty gadasz, Zo? Dobrze wiesz, jaka jest Nicole. — Stevie wskazała dziewczynę oskarżycielskim palcem. — Podobnie jak wiedziałaś, jaka jest Neferet, nawet gdy nikt ci nie wierzył.

— Chodzi mi jedynie o to, że Tanatos ma rację w sprawie kłótni. Jeśli nie będziemy się trzymać razem, nie ma mowy o walce z Neferet. — Spojrzałam na Nicole. — A to oznacza, że albo do nas dołączasz, albo wynosisz się stąd w cholerę.

— Skoro kinie, to znaczy, że mówi poważnie — stwierdziła Afrodyta.

— Zgadzam się z nią— dodał Damien.

— Ja też — poparł go Darius.

— I ja — powiedziała Shaunee.

— Fakt — mruknęła stojąca za jej plecami Erin.

— Ja zdecydowałem, po czyjej jestem stronie — rzekł z powagą Kalona. — Czas chyba, żeby i inni dokonali wyboru.

— Jestem tu nowa, ale wiem, czyja strona jest właściwa. Jestem z nimi. — Shaylin podeszła do nas.

Erik poszedł w jej ślady. Milczał, ale spojrzał mi w oczy i skinął głową. Uśmiechnęłam się do niego, a potem obróciłam się w stronę Tanatos, uradowana solidarnością przyjaciół.

— Nie jesteśmy kłótliwymi dzieciakami. Jesteśmy po prostu zmęczeni tym, że ciągle usiłują nami dyrygować ludzie, którzy uważają, że wiedzą wszystko najlepiej, a sami pakują się w jeszcze większe tarapaty niż my.

— Co nie jest łatwe — mruknęła ponuro Afrodyta.

— Przestań — skarciłam ją instynktownie. — Wybieraj, z kim jesteś — zwróciłam się do Nicole.

— Dobrze. Wybieram stronę Nicole.

— Czyli stronę samoluba — skwitowała Stevie Rae.

— Albo wredoty — dodała Erin.

— Albo brzydoty — zawtórowała jej Afrodyta.

— Tanatos odchodzi — powiedziała nagle Lenobia, wskazując oddalającą się najwyższą kapłankę.

— Tak jak myślałem — odezwał się Kalona tak szorstko, że jego głos zdawał się osuszać deszcz. — Wraca do swojej cywilizowanej Najwyższej Rady, a walkę ze złem pozostawia nam.

Tanatos zatrzymała się i odwróciła, przeszywając nieśmiertelnego mrocznym spojrzeniem.

— Wojowniku, moje słowo jest równie wiążące jak twoje ślubowanie. Podążam śladem Śmierci. Niestety nie oznacza to opuszczenia tej szkoły w możliwej do przewidzenia przyszłości.

Nie mówiąc nic więcej, ruszyła przed siebie ku tlącemu się wciąż wejściu do hali sportowej.

— Matko, jak ona dramatyzuje! — Afrodyta przewróciła oczami. — Przecież już powiedziała, że to nie wampir, adept ani koń. Więc niby co? Mamy się pogrążyć w żałobie z powodu śmierci jakiegoś komara?

— Masz problem? — zapytała Nicole, kręcąc głową. — Na boginię, czy ty zawsze musisz być taką wiedźmą? Może byś raz pomyślała, zamiast mleć ozorem? Tanatos nie mówi o komarach czy innych robalach. Dla mnie to oczywiste, że chodzi o kota. To jedyny zwierzęcy duch w tej szkole, na jakim może jej zależeć.

Wszyscy nagle uświadomili sobie, że Nicole ma rację, i zaległa ciężka cisza.

Wciągnęłam powietrze.

— Na boginię! Tylko nie Nala!

Afrodyta zmarszczyła brwi.

— Spoko, nasze koty są na dworcu. Ten śmierdzący pies też. To musi być jakieś inne zwierzę.

— Cesarzowa nie śmierdzi — wycedził Damien. — Ale cieszę się, że ona i Cammy są bezpieczne.

— Chybabym umarła, gdyby Belzebubowi coś się stało! — jęknęła Shaunee.

— Ja też! — zapewniła Erin, jakby się licytowała z przyjaciółką o to, która bardziej kocha kota.

— Uwielbiam Nalę. — Stevie spojrzała mi w oczy i obie musiałyśmy mocno walczyć, by się nie rozpłakać.

— Nasze zwierzęta są bezpieczne! — rzekł z naciskiem Darius, uspokajając mnie na moment.

— To, że kot nie był nasz, nie czyni jego śmierci mniej straszną— powiedział Erik, sprawiając wrażenie bardziej dojrzałego niż zwykle. — Zastanówcie się, kto teraz wziął stronę samoluba?

Westchnęłam i już miałam się z nim zgodzić, gdy nagle Nicole prychnęła z irytacją i ruszyła za Tanatos.

— A ty gdzie leziesz? — zawołała Stevie.

Nicole nie zatrzymała się ani nie odwróciła, ale jej głos i tak do nas dotarł:

— Samolub idzie pomóc Tanatos szukać martwego kota, obojętne czyjego. Bo samolub lubi zwierzęta. Są milsze niż ludzie. Koniec, kropka.

— O czym ona gada? — mruknęła Afrodyta.

Spojrzałam na nią z politowaniem.

— Ona coś kombinuje. Tej dziewczynie nie można ufać — powiedziała stanowczo Stevie Rae, gapiąc się spode łba na odchodzącą Nicole.

— Cóż, mogę ci powiedzieć, że omal nie zadławiła się dymem, pomagając mi wyprowadzić konie — rzekła Lenobia.

— Ona zmienia kolor — szepnęła Shaylin.

— Ciii! — skarcił ją Erik.

— Próbowała mnie zabić! — Stevie powiedziała to tak, jakby za chwilę miała eksplodować.

— Daj spokój, palantko. Czy w ogóle istnieje ktoś, kto nie próbował zabić ciebie albo Zoey? Albo mnie, skoro już o tym mówimy? Pogódź się z tym — skwitowała Afrodyta i nim Stevie zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, uniosła rękę i kontynuowała: — Później. Jeśli ty, Stark i reszta czerwonych adeptów, których światło dzienne spaliłoby na frytkę, nie zamierzacie spędzić tu reszty dnia, chowając się w budynkach, lepiej wsiadajmy do autobusu i wracajmy na dworzec. Poza tym ptakolud wkrótce zmieni się w stuprocentowego ptaka, czego z pewnością wołałby nie robić przy wszystkich.

— Nienawidzę, kiedy ona ma rację — mruknęła do mnie Stevie.

— Mnie to mówisz? No dobrze — zarządziłam — zbierzcie wszystkich, którzy powinni wrócić na dworzec, a ja sprawdzę, co z Tanatos, ze Śmiercią i tak dalej. Spotkamy się przy autobusie. Wkrótce.

— Chciałaś powiedzieć: ja i Stark sprawdzimy, co z Tanatos, ze Śmiercią i tak dalej — poprawił mnie Stark.

Ścisnęłam go za rękę.

— Właśnie to miałam na myśli.

— A ja — wtrącił Kalona — również pójdę z wami śladem Tanatos, choć na dworzec nie wracam. — Po tych słowach uniósł leciutko kąciki ust, po czym przeniósł wzrok ze mnie na syna. — Wkrótce jednak i ja spotkam się z wami wszystkimi.

Stevie Rae puściła na chwilę dłoń Rephaima i serdecznie uścisnęła Kalonę, co zdumiało go chyba równie mocno jak nas wszystkich, choć Rephaim przyglądał się temu z szerokim uśmiechem.

— Jasne, że niedługo się spotkamy. Jeszcze raz dzięki, że przyleciałeś synowi na pomoc.

Nieśmiertelny poklepał ją niezdarnie po plecach.

— Nie ma za co.

Potem Stevie znów ujęła Rephaima za rękę i ruszyła w stronę parkingu.

— Zaczekamy na was, ale pamiętajcie, że słońce niedługo wzejdzie jak dwa razy dwa!

Afrodyta pokręciła głową i ujęła Dariusa pod rękę.

— O co jej chodzi z tym „dwa razy dwa”? Jesteście pewni, że ona w ogóle skończyła podstawówkę?

— Lepiej jej pomóż zagonić wszystkich do autobusu — mruknęłam.

Na szczęście deszcz i wiatr zagłuszyły jej odpowiedź.

Gdy Afrodyta, Darius, reszta mojego kręgu oraz Erik i Shaylin odeszli — teoretycznie po to, by wypełnić moje polecenie — zostało nas czworo: Stark, Lenobia, Kalona i ja.

— Gotowa? — zapytał mnie Stark.

— Jasne — skłamałam.

— W takim razie chodźmy do hali — rzekła Lenobia.

Idąc w ślady Tanatos i Nicole, usiłowałam się przygotować na jakąś potworność, ale najwyraźniej tej nocy przeżyłam ich już zbyt wiele, bo potrafiłam jedynie ocierać deszcz z twarzy i mechanicznie stawiać kroki: raz — dwa — raz — dwa. Nie byłam gotowa na nic z wyjątkiem snu.

W hali było ciepło i sucho, cuchnęło jednak dymem. Piasek pod naszymi stopami był wilgotny i brudny. „Smok by się wściekł” — pomyślałam. W tej samej chwili Kalona wskazał środek słabo oświetlonej przestrzeni, gdzie z trudem dostrzegłam niewyraźne sylwetki Tanatos i Nicole.

— Tam — powiedział.

— Powinniśmy byli zapalić pochodnie — mruknęła Lenobia, idąc wraz z nami po błocie, w które zmienił się piach. — Ludzie pogasili prawie wszystkie latarnie w stajni.

Nie powiedziałam tego na głos, ale w gruncie rzeczy cieszyłam się z półmroku, bo wiedziałam, że to, nad czym stoją Tanatos i Nicole, nie będzie pięknym widokiem. Zachowując tę myśl dla siebie, chwyciłam Starka za rękę, by zaczerpnąć od niego trochę siły.

— Uważajcie, po czym stąpacie — odezwała się klęcząca na ziemi Tanatos, nie podnosząc wzroku. — Są tu ślady magii. Chcę je zachować i zbadać, by się dowiedzieć, kto odpowiada za to barbarzyństwo.

Spojrzałam jej przez ramię, lecz nie od razu dotarło do mnie, na co patrzę. Na piasku widniał okrąg o dziwnie ciemnym wnętrzu, a pośrodku niego leżały dziwne pokryte sierścią kształty. Obok na piasku wypisano jakieś słowa. Zmrużyłam oczy i usiłowałam je odczytać.

— Co to, do diabła, jest? — zapytałam.

Czerwone wampiry lepiej widzą w ciemnościach, więc kiedy Stark otoczył mnie ramieniem, wiedziałam, że to musi być coś bardzo, bardzo złego. Nim zdążyłam powtórzyć pytanie, Nicole sięgnęła do kieszeni i wyjęła komórkę.

— Muszę błysnąć. Zabolą was oczy, ale trzeba to utrwalić na zdjęciu.

Miała rację. Oślepiona błyskiem zamrugałam, by pozbyć się łez i czarnych plamek.

— Wiem, czyje to dzieło — rzekł z powagą Kalona, który jako nieśmiertelny łatwiej znosił światło niż wampir. — Nie wyczuwacie śladów jej obecności?

Kiedy już zaczęłam coś widzieć, przysunęłam się bliżej, choć Stark próbował mi to uniemożliwić. Zbyt późno pojęłam, co mam przed sobą.

— Shadowfax!

— Zabity w mrocznym rytuale — dokończyła za mnie Tanatos.

— Ginewra też — dodała Nicole.

Omal się nie porzygałam.

— Zabili koty Smoka i Anastasii? Oba?

Tanatos łagodnie pogłaskała futro Shadowfaksa, po czym przeniosła rękę na mniejszego kotka, który leżał skulony obok niego.

— Ten nie zginął w rytuale ofiarnym. Umarł z żalu. — Wstała i spojrzała na Kalonę. — Twierdzisz, że wiesz, czyja to sprawka?

— Oboje doskonale to wiemy. Neferet poświęciła kota wojownika w ramach zapłaty. Ciemność jest jej posłuszna, lecz w zamian żąda krwi, śmierci i bólu. Wciąż na nowo, bo żadna ofiara jej nie zadowoli. — Wskazał wypisane na piasku słowa. — To dowodzi słuszności moich domysłów.

W półmroku dostrzegałam nieruchome ciała kotów, lecz nie byłam w stanie odczytać słów. Stark przygarnął mnie do siebie i przeczytał na głos:

Na moc bólu, krwi i znoju

Bądź, naczynie, nożem moim!

— Neferet nazywa Auroksa naczyniem — wyjaśnił Kalona.

— O bogini! To dowodzi czegoś więcej niż tylko jej uczestnictwa w tej rzezi. — Tanatos spojrzała mi w oczy. — Twoja matka nie była przypadkową ofiarą złożoną ciemności, lecz zapłatą za stworzenie pachołka Neferet, naczynia, Auroksa.

Oparłam się o Starka. Nogi miałam jak z waty i chyba tylko dzięki niemu w ogóle stałam.

— Wiedziałem, że ten przeklęty byczek to nic dobrego — rzekł Stark. — Kogo ona chciała nabrać, mówiąc, że to dar od Nyks?

— Naczynie jest czymś przeciwnym — odparła Tanatos. — To istota ulepiona przez ciemność z bólu i śmierci, a sterowana przez Neferet.

Nie mogłam im powiedzieć, co zobaczyłam — albo zdawało mi się, że widzę — w kamieniu proroczym. Jak mogłabym to zrobić, gdy Stark otaczał mnie ramieniem, Smok dopiero co zginął, a obok nas leżały dwa martwe koty? Byłam jednak zbyt wstrząśnięta, zmęczona, zraniona i oszołomiona, by się powstrzymać. Pamiętając jedynie, by nie wymawiać imienia Heatha, wymamrotałam idiotycznie:

— Aurox musi być czymś więcej! Pamiętasz, o co cię zapytał po lekcji? Chciał wiedzieć, kim jest. Czym jest! Powiedziałaś, że sam może o tym zadecydować i że nie musi pozwalać, by jego przeszłość rządziła przyszłością. Dlaczego istota ulepiona wyłącznie z ciemności i nie będąca niczym innym jak tylko naczyniem Neferet miałaby pytać o swoją tożsamość?

— Coś w tym jest. Pamiętam naszą rozmowę. — Tanatos skinęła głową, po czym przeniosła wzrok na ciała kotów. — Być może Aurox nie jest wyłącznie pustym naczyniem. Być może spotkanie z wami, a w szczególności z tobą, Zoey, dotknęło obecnych w nim szczątków świadomości.

Poczułam nagły przypływ emocji. Stark spojrzał na mnie pytająco.

— Mówił prawdę! — wyjaśniłam. — Ostatniej nocy, zanim uciekł, powiedział: „Ja wybrałem inną przyszłość”. Chodziło mu o to, że nie chciał skrzywdzić Rephaima ani Smoka, ale nie mógł nic poradzić na to, że Neferet sprawuje nad nim kontrolę.

— Brzmi logicznie — rzekła powoli Tanatos, jakby próbowała się przedrzeć przez labirynt myśli. — Ofiara z kota Smoka Lankforda była potrzebna, bo Neferet traciła władzę nad naczyniem. Wszyscy widzieliśmy przemianę Auroksa z byka w chłopaka i to, że kiedy uciekał, znów zaczął się zmieniać w byka.

— Na pewno zauważyliście też, jaki był przerażony, gdy z powrotem stał się Auroksem i zobaczył, co zrobił Smokowi — powiedziałam.

— Nie zmienia to faktu, że go zabił — zauważył Stark. Czułam, że stał się okropnie spięty, a rysy jego twarzy zastygły w maskę.

— A jeśli zabił Smoka tylko dlatego, że Neferet złożyła w ofierze Shadowfaksa? — zapytałam, chcąc, by zrozumiał, że może istnieć więcej niż jedna poprawna odpowiedź.

— Zoey, to nie czyni Smoka ani trochę mniej martwym — oznajmił Stark, przestając mnie obejmować i odsuwając się lekko.

— Ani Auroksa mniej niebezpiecznym — dodał Kalona.

— Może jednak zagrożenie jest mniejsze, niż sądziliśmy — odparła rozsądnie Tanatos. — Jeśli Neferet musi odprawiać rytuał ofiarny, ilekroć chce wykorzystać Auroksa, będzie musiała starannie wybierać sytuacje, w których to robi.

— Kilka razy powtórzył, że wybrał dla siebie inną przyszłość — upierałam się.

— Zo, to jeszcze nie oznacza, że jest dobry — rzekł z naciskiem Stark, kręcąc głową.

— Wiesz, ludzie czasem się zmieniają — odezwała się nagle Nicole.

Zamrugaliśmy zdziwieni. Najwyraźniej nie tylko ja zapomniałam ojej obecności.

Nie chciałam się otwarcie z nią zgadzać, więc przygryzłam wargę i zamartwiałam się w milczeniu.

— Aurox nie jest człowiekiem, ani dobrym, ani złym. — Wzdrygnęłam się, bo w ciemnej hali głos Kalony zabrzmiał jak wybuch bomby. — Jest naczyniem. Istotą stworzoną przez Neferet jako broń. Czy może posiadać sumienie i zdolność do zmiany? — Wzruszył ramionami. — Możemy tylko snuć domysły, ale czy to w ogóle ma znaczenie? Nie zastanawiamy się nad tym, czy włócznia ma sumienie. Liczy się to, kto jej używa. A Auroksa używa Neferet.

— Od jak dawna to wiesz? — zapytałam, odwracając się gwałtownie w jego stronę. Stark gapił się na mnie, jakbym robiła z siebie idiotkę, ale nie przejmowałam się nim. Nawet jeśli nie wiedziałam, jak im o tym powiedzieć, wierzyłam, że ujrzałam poprzez kamień proroczy duszę Heatha wewnątrz Auroksa. — Skoro wiedziałeś, kim jest Aurox, to dlaczego wcześniej nic nie mówiłeś?

— Nikt mnie nie pytał — odparł nieśmiertelny.

— Bzdury! — rzuciłam, wylewając na niego cały swój gniew, frustrację i konsternację związane ze sprawą Heatha--Auroksa. — Co jeszcze przed nami ukrywasz?

— A co jeszcze chcecie wiedzieć? — zapytał bez wahania. — Tylko zastanów się, młoda kapłanko, czy naprawdę chcesz usłyszeć odpowiedzi na swoje pytania.

— O ile pamiętam, zadeklarowałeś, że jesteś po naszej stronie — zauważył Stark, stając pomiędzy Kaloną a mną.

— Ja też to pamiętam. Pamiętam znacznie więcej, niż sądzisz, czerwony wampirze — odparł Kalona.

— A to niby co ma oznaczać?! — zawołał Stark.

— Że ty też nie zawsze byłeś grzecznym chłopcem! — krzyknęła Nicole.

— Nie waż się tak o nim mówić! — wrzasnęłam na nią.

— Znów się kłócicie! — zawołała Tanatos z taką pasją, że aż powietrze wokół zawirowało. — Wróg rozpętał piekło w naszym własnym domu, popełniając morderstwo nie raz czy dwa, ale wiele razy. Neferet sprzymierzyła się z najpotężniejszym złem, jakie kiedykolwiek znał ten świat, a wy walczycie ze sobą? Jeśli nie potrafimy się zjednoczyć, już nas pokonała!

Kapłanka ze smutkiem pokręciła głową i odwróciła się od nas, by przyklęknąć przy ciałach kotów i raz jeszcze łagodnie przesunąć po nich dłońmi. Tym razem powietrze nad nimi zaczęło falować, tworząc połyskujące kontury Shadowfaksa i Gi-newry. Tyle że nie jako dorosłych kotów, które leżały na ziemi martwe i sztywne, lecz słodkich pulchnych kociaków.

— Idźcie do bogini, moje maleństwa — rzekła do nich kapłanka łagodnym ciepłym głosem. — Nyks i ci, których najbardziej kochacie, już tam na was czekają.

Mały Shadowfax wyciągnął puszystą łapkę i uderzył w bufiasty rękaw Tanatos, jakby chciał się bawić. Zaraz potem oba kociaki zniknęły w jasnym rozbłysku. Przysięgam, że usłyszałam melodyjny śmiech Anastasii, i wyobraziłam sobie, że ona i Smok z wielką radością witają w Zaświatach swoich ulubieńców.

A co się tyczy Zaświatów... była tam również moja mama, Jack i Heath, jeśli się myliłam, sądząc, że dostrzegam go w Au-roksie. Kiedyś i ja tam przebywałam, więc istnienie Zaświatów było dla mnie równie oczywiste jak moje własne. Wiedziałam, że to niesamowite magiczne miejsce, i choć nie nadszedł jeszcze czas mojej śmierci i nie mogłam tam zostać, piękno tej krainy utrwaliło się w moim umyśle i duszy, tworząc bańkę cudowności i bezpieczeństwa stanowiącą całkowite przeciwieństwo tego, czym był teraz otaczający mnie świat.

— Czy naprawdę byłoby tak źle, gdybyśmy przegrali?

Nie uświadomiłam sobie, że mówię to na głos, póki Stark nie potrząsnął moim ramieniem.

— O czym ty gadasz, Zo? Nie możemy przegrać, bo Nefe-ret nie może wygrać. Nie wolno nam dopuścić do zwycięstwa ciemności.

Widziałam jego niepokój i czułam jego strach. Wiedziałam, że go przeraziłam, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Byłam po prostu tak zmęczona ciągłą walką śmierci i ciemności z miłością i światłością! Czemu to nie mogło się raz na zawsze skończyć? Dałabym wszystko, żeby tak się stało!

— Co takiego może się stać? — bredziłam. — Neferet nas zabije i już. Bycie martwą nie wydaje mi się takie straszne. — Machnęłam rękami w kierunku miejsca, w którym niedawno ukazały się kocięta.

— Chyba trochę przesadzasz z ustępstwami — mruknęła z odrazą Nicole.

— Zoey Redbird, śmierć bynajmniej nie jest najgorszą rzeczą, jaka może się nam przytrafić — odparła Tanatos. — Owszem, ciemność wydaje się przytłaczająca, zwłaszcza po wszystkim, czego dowiedzieliśmy się tej nocy, lecz miłość i światłość wciąż tu są. Pomyśl, jak bardzo twoje słowa zasmuciłyby Sylvię Redbird...

Poczułam ukłucie wstydu. Miała rację. Są rzeczy gorsze niż śmierć i przytrafiają się ludziom, których zostawiasz na tym świecie. Pochyliłam głowę, podeszłam do Starka i ujęłam go za rękę.

— Przepraszam. Macie rację. Nie powinnam była tego mówić.

Tanatos uśmiechnęła się życzliwie.

— Wróć na dworzec. Módl się. Śpij. Znajdź pociechę i wskazówki w słowach, które usłyszeliśmy od Nyks: „Piastujcie w sobie wspomnienia tego, co zdarzyło się tej nocy. Do nadchodzącej walki potrzebny wam spokój i tchnienie mocy”. — Zawahała się, westchnęła ciężko i dodała: — Jesteś taka młoda.

Miałam ochotę wrzasnąć: „Wiem! O wiele za młoda, by ratować świat!”. Zamiast tego jednak stałam w milczeniu, czując się głupia i bezużyteczna, gdy Tanatos pochylała się nad ciałami Shadowfaksa i Ginewry, owijała je swoją falbaniastą spódnicą i przyciskała do siebie łagodnie, jakby były śpiącymi dziećmi. Potem dała znak Kalonie.

— Chodź ze mną. Muszę przekazać Synom Ereba smutną wieść o śmierci ich mistrza. Chciałabym, abyś ty w tym czasie zaczął budować stos pogrzebowy dla Smoka i tych maleństw. Gdy stos zapłonie, oficjalnie mianuję cię wojownikiem Śmierci.

Nie zaszczycając mnie spojrzeniem, kapłanka opuściła halę, a Kalona ruszył za nią, nie patrząc ani na mnie, ani na Starka.

— Nawiasem mówiąc, ta twoja drużyna jest jakaś popieprzona — oznajmiła Nicole, potrząsając głową, po czym i ona odmaszerowała.

Czułam na sobie wzrok Starka. Jego dłoń w mojej była jakaś sztywna. Spojrzałam na niego pewna, że zacznie na mnie wrzeszczeć albo przynajmniej zapyta, co się ze mną, u diabła, dzieje. Znowu. Ale on tylko rozłożył ramiona.

— Chodź tu, Zo — powiedział i przytulił mnie mocno.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Aurox

Biegł, nie wiedząc ani nie troszcząc się o to, dokąd niosą go nogi. Rozumiał jedynie, że musi się oddalić od kręgu, od Zoey, nim znowu zrobi coś strasznego. Jego stopy, w pełni już przemienione w racice, rozgniatały żyzną ziemię, niosąc go z nieludzką prędkością przez pogrążone w zimowym śnie pola lawendy. Wicher przenikał jego ciało, a emocje duszę.

Oszołomienie. Nie zamierzał nikogo krzywdzić, a jednak zabił Smoka, może także Rephaima.

Gniew. Wykorzystano go! Zmuszono do zrobienia czegoś niezgodnego z jego wolą!

Rozpacz. Nikt nigdy nie uwierzy, że nie chciał niczyjej krzywdy. Był bestią, sługą ciemności. Naczyniem Neferet. Wszyscy go znienawidzą. Zoey go znienawidzi.

Samotność. Jednak nie był naczyniem Neferet. Niezależnie od tego, co się stało tej nocy, niezależnie od tego, do jakiego stopnia potrafiła nim sterować, nie należał do niej. Nie po tym, co zobaczył i co poczuł tej nocy.

A poczuł światłość. Nie potrafił jej w pełni pojąć, lecz czuł siłę bogini w magicznym kręgu i rozpoznał jej piękno w przywoływaniu żywiołów. Zanim ohydne macki zawładnęły żyjącą w nim bestią, w oczarowaniu obserwował poruszający rytuał zakończony wygnaniem ciemności z ziemi przez światłość. Z ziemi i z niego, choć w jego przypadku oczyszczenie było zaledwie chwilowe. Trwało dość długo, by mógł sobie uświadomić, co zrobił; zaraz potem zalał go gniew i zrozumiała nienawiść wojowników, pozostawiając mu jedynie dość człowieczeństwa, by mógł uciec, nie zabijając Zoey.

Jego ciało się zatrzęsło, a z trzewi wyrwał się jęk i po chwili byk z powrotem stał się chłopakiem, bosym, gołym od pasa w górę, ubranym jedynie w poszarpane dżinsy. Obezwładniła go słabość. Roztrzęsiony zwolnił i wlókł się, oddychając ciężko. W jego umyśle toczyła się wojna, a serce przepełniała mu nienawiść do samego siebie. Włóczył się bez celu w bladym świetle przedświtu, nie wiedząc i nie chcąc wiedzieć, gdzie się znajduje, póki fizyczna potrzeba nie zmusiła go do podążenia za zapachem i szemraniem wody. Przykląkł na brzegu krystalicznego strumienia i pił, aż ugasił płonący w nim ogień. Potem osunął się na ziemię wycieńczony i w końcu zapadł w pozbawiony wizji sen.

Zbudziła go jej pieśń. Była tak kojąca, tak spokojna, że w pierwszej chwili nawet nie otworzył oczu. Głos był rytmiczny jak bicie serca, ale Auroksa ujął nie tyle rytm, ile uczucie wypełniające pieśń. To było coś zupełnie innego niż gwałtowne emocje towarzyszące przemianie z chłopaka w zwierzę. Uczucie obecne w pieśni tej kobiety pochodziło z samego jej głosu — radosnego, podekscytowanego, wdzięcznego. Emocje te nie wypełniły Auroksa, lecz przywołały obrazy radości i pozwoliły mu bawić się odległą perspektywą szczęścia. Nie rozumiał słów, lecz i to nie było mu potrzebne. Jej głos niósł ze sobą pociechę, która wymykała się słowom.

Gdy już całkiem się zbudził, zapragnął zobaczyć właścicielkę głosu. Zapytać ją o radość. Spróbować się dowiedzieć, jak może zbudować to uczucie w sobie. Otworzył więc oczy i usiadł. Leżał niedaleko wiejskiego domu, na brzegu czystego strumyka wijącego się jak wstążka i szemrzącego łagodnie, melodyjnie na piasku i kamieniach. Aurox podążył wzrokiem za nurtem i na lewo od siebie ujrzał kobietę w sukni bez rękawów zakończonej długimi skórzanymi frędzlami udekorowanymi koralikami i muszelkami. Tańczyła wdzięcznie, bosymi stopami wybijając rytm. Choć słońce dopiero wyłaniało się zza horyzontu i panował chłód, kobieta miała rumieńce i wyglądała na rozgrzaną. Wokół niej unosił się dym pochodzący z wiązki suszonych roślin, którą trzymała w ręku. Wydawał się współgrać z rytmem pieśni.

Samo patrzenie na nią poprawiało Auroksowi nastrój. Nie musiał wysysać z niej radości, bo ona wibrowała wszędzie wokół. Ta kobieta wprost zalewała świat swoimi emocjami. Odchyliła głowę. Przetykane srebrnymi nitkami czarne włosy sięgały jej szczupłej talii. Uniosła nagie ramiona, jakby chciała objąć wschodzące słońce, i zaczęła tańczyć w koło, wciąż wybijając stopami rytm.

Aurox był tak zaintrygowany jej śpiewem, że nie uświadamiał sobie, iż kobieta obraca się ku niemu i wkrótce go zobaczy. Dopiero gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, rozpoznał ją. To była babcia Zoey. Zeszłej nocy znajdowała się wewnątrz kręgu. Sądził, że na jego widok krzyknie, lecz ona tylko się zatrzymała i przestała śpiewać, po czym odezwała się spokojnie, mówiąc wyraźnym głosem:

— Widzę cię, tsuka-nv-s-di-na. Jesteś zmiennokształtnym, który zabił Smoka Lankforda. Próbowałeś także zabić Repha-ima, ale ci się nie udało. Ponadto zaatakowałeś moją ukochaną wnuczkę, jakbyś zamierzał ją skrzywdzić. Czy przyszedłeś tu po to, by i mnie zabić? — Ponownie uniosła ramiona, wciągnęła głęboko w płuca chłodne rześkie powietrze poranka i dokończyła: — Jeśli tak, to powiem niebu, że nazywam się Sylvia Redbird, a dzisiejszy dzień jest dobry na umieranie. Z radością odejdę do Wielkiej Matki, by się spotkać ze swymi przodkami. — Po tych słowach uśmiechnęła się do niego.

Ten uśmiech nim wstrząsnął.

— Nie przyszedłem tu, by panią zabić — odezwał się Aurox drżącym głosem, który ledwie rozpoznawał. — Przyszedłem tu, bo nie miałem dokąd pójść.

I wybuchnął płaczem.

Sylvia Redbird wahała się zaledwie przez jedno uderzenie serca. Aurox patrzył przez łzy, jak kobieta przekrzywia głowę, a potem kiwa nią, jakby otrzymała odpowiedź. Podeszła do niego rozkołysanym krokiem; skórzane frędzle jej sukni szemrały melodyjnie na chłodnym porannym wietrze.

Kiedy znalazła się przy nim, usiadła, podkurczając nogi, i bez oporów objęła go, przyciskając jego głowę do swego ramienia.

Nie miał pojęcia, jak długo tak siedzieli. Wiedział jedynie, że płakał, a ona przytulała go i kołysała łagodnie, cichutko śpiewając i poklepując go po plecach w rytmie uderzeń własnego serca.

W końcu chłopak wyśliznął się z jej uścisku i ze wstydem odwrócił głowę.

— Nie, dziecko — powiedziała kobieta, ujmując go za ramiona i zmuszając, by na nią spojrzał. — Nim się odwrócisz, powiedz mi, dlaczego płakałeś.