Dom Nocy (11) - Ujawniona - P. C. Cast, Kristin Cast - ebook

Dom Nocy (11) - Ujawniona ebook

P.C. Cast, Kristin Cast

0,0

Opis

[PK]

 

Drastycznie odmieniona Neferet jest teraz bardziej niebezpieczna niż kiedykolwiek wcześniej, a jej żądza zemsty wywołuje panikę w społeczności ludzkiej i chaos w Domu Nocy. Potworne morderstwo przypominające atak wampira kładzie się cieniem na relacje między ludźmi i mieszkańcami campusu. 
Tymczasem Zoey znów zmaga się z problemami osobistymi, a jednocześnie musi stawić czoła potężnej nieśmiertelnej sile, która zagraża światu. Czy zdoła powstrzymać złe moce, zanim rozpęta się prawdziwa wojna? W przedostatnim tomie bestsellerowego cyklu gra toczy się o coś więcej niż tylko przetrwanie Domu Nocy – tym razem zagrożone są życie i dusza Zoey. 

 

Cykl: Dom Nocy, t. 11 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna w Słupcy
Miejska Biblioteka Publiczna w Opolu (2)
Biblioteka Publiczna Gminy Grodzisk Mazowiecki
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Jarocin
Miejska Biblioteka Publiczna w Kaliszu (2)
Miejska Biblioteka Publiczna w Koninie (4)
Miejska Biblioteka Publiczna w Skierniewicach

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 351

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




UJAWNIONA

P.C. CAST + KRISTIN CAST

UJAWNIONA

Tom XI cyklu

DOM NOCY

Przełożyła z angielskiego Iwona Michałowska-Gabrych

Książnica

£3 Najlepszy Prezent pi

TWOJA KSIĘGARNIA INTERNETOWA

Tytuł oryginału

Revealed

Projekt okładki:

ELSIE LYONS

Opracowanie graficzne:

JAROSŁAW DANIELAK

Fotografie na okładce:

postać kobiety © ILINA SIMEONOVA?

grota © ALES LISKA/Shutterstock.com

Redakcja

BIURO USŁUG WYDAWNICZYCH „DINA"

Korekta

IWONA WYRWISZ

Skład

MONIKA DROBNIK-SOCIŃSKA

Text Copyright © 2013 by P.C. Cast and Kristin Cast

Published by arrangement with St. Martin's Press, LLC.

All rights reserved.

Książka ta jest fikcją literacką. Wszystkie postaci, organizacje i zdarzenia są albo wytworem fantazji autorek, albo użyte zostały w celu wykreowania sytuacji fikcyjnych.

Polish edition © Publicat S.A. MMXIV

ISBN 978-83-245-8153-5

®

Książnica

jest znakiem towarowym Publicat S.A.

Publicat S.A.

61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24

tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00

e-mail: [email protected], www.publicat.pl

Oddział we Wrocławiu

50-010 Wrocław, ul. Podwale 62

tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66

e-mail: [email protected]

Wydanie pierwsze

Dla wszystkich czytelników, którzy zadawali nam intrygujące pytania na temat przeszłości Neferet. Mamy nadzieję, że spodobają się Wam odpowiedzi!

PODZIĘKOWANIA

Dziękujemy naszej wspaniałej rodzince z wydawnictwa St. Martin’s Press. Uwielbiamy swojego wydawcę!

Raz jeszcze wielkie dzięki dla przyjaciół z naszego rodzinnego miasta, w szczególności dla Chery Kimiko, Karen Keith i Kevina Marksa za ich entuzjazm, dobry humor i wsparcie. Tulsa jest najlepszym z miast, a Wasz widok wywołuje uśmiech na naszych twarzach!

Dusty, dzięki za wspólne burze mózgów i wskazywanie kierunku, gdy utknęłam z fabułą. Kocham Cię! A skoro o burzach mózgów mowa — CZ, jesteś bezcenną perłą!

Jak zwykle chylimy czoło przed naszą cudowną agentką Meredith Bernstein, bez której Dom Nocy nigdy by nie powstał.

PROLOG

— O rany, Zo, frekwencja jest po prostu niesamowita! Więcej tu ludzi niż pcheł na starym psie! — Stevie Rae osłoniła oczy dłonią i patrzyła na oświetlony na nowo campus. Dallas był kompletnym palantem, ale musieliśmy przyznać, że połyskujące lampki, którymi obwiesił pnie i konary dębów, skąpały teren szkoły w magicznym bajkowym blasku.

— To jedno z twoich najobrzydliwszych porównań, wieśniaro — prychnęła Afrodyta. — Chociaż nawet celne. Zwłaszcza że mamy tu garść miejscowych polityków, którzy są kompletnymi pasożytami.

— Postaraj się być miła — powiedziałam. — A jeśli nie umiesz, to przynajmniej milcz.

— Chcesz powiedzieć, że twój tata burmistrz też przyszedł? — Oczy Stevie zrobiły się jeszcze większe.

— Pewnie tak. Niedawno zauważyłam Cruellę De Mon znaną też jako Moja Rodzicielka. — Urwała i uniosła brwi. — Powinniśmy pilnować zwierzaków z Kociej Budy. Widziałam kilka czarno-białych o wyjątkowo puszystych futerkach.

Stevie Rae zassała powietrze.

— Cholerka, twoja mama chyba nie zrobiłaby sobie futra z prawdziwego kota?

— Szybciej, niż zdążyłabyś powiedzieć: „Częste piiicie skraca żyyycie” — odparła Afrodyta, imitując przeciągłą wymowę Stevie.

— Ona żartuje, Stevie. Powiedz jej prawdę. — Szturchnęłam Afrodytę.

— No dobra. Matka nie skóruje kociaków. Ani psiaków. Tylko małe foczki i demokratów.

Stevie zmarszczyła brwi.

— No widzisz, wszystko w porządku. Poza tym przy stoisku Kociej Budy jest Damien, a dobrze wiesz, że nigdy by nie pozwolił wyrwać żadnemu z tych kociaków choćby włoska, a co dopiero pozbawić go całej sierści — zapewniłam przyjaciółkę, nie pozwalając, by Afrodyta zepsuła nam humor. — Szczerze mówiąc, jest lepiej niż w porządku. Zobacz, ile udało nam się zdziałać w tydzień z małym hakiem.

Westchnęłam z ulgą, kontemplując sukces naszej akcji, i powiodłam spojrzeniem po zatłoczonym terenie szkoły. Stevie Rae, Shaylin, Shaunee, Afrodyta i ja zajmowałyśmy się stoiskiem z wypiekami (a mama Stevie z paroma przyjaciółkami z komitetu rodzicielskiego kręciły się w tłumie i częstowały zebranych kawałkami naszych ciasteczek z czekoladą, których sprzedawałyśmy dosłownie miliony). Nasze stoisko mieściło się w pobliżu posągu Nyks, więc doskonale ogarniałyśmy wzrokiem cały teren. Uśmiechnęłam się na widok długiej kolejki przed stoiskiem babci z lawendą. Niedaleko niej Tanatos postawiła stoliki, przy których garstka ludzi przygotowywała podania o pracę.

Pośrodku campusu stały dwa ogromne otwarte srebmo--białe namioty, również obwieszone mrugającymi lampkami Dallasa. W jednym z nich Stark, Darius i Synowie Ereba robili pokazy posługiwania się bronią. Stark uczył właśnie jakiegoś chłopca, jak należy trzymać łuk. W pewnej chwili podniósł wzrok i nasze spojrzenia się spotkały. Wymieniliśmy krótkie porozumiewawcze uśmiechy, po czym Stark wrócił do pracy.

W namiocie wojowników brakowało Kalony i Auroksa. Z oczywistych względów Tanatos uznała, że ludzka społeczność Tulsy nie jest gotowa na spotkanie z żadnym z nich.

Zgadzałam się z nią.

Sama nie byłam gotowa na...

Potrząsnęłam głową. Nie mogłam teraz myśleć o sprawie Auroksa-Heatha.

Spojrzałam na drugi z wielkich namiotów. Za jego rozsuniętymi klapami zobaczyłam Lenobię obserwującą bacznie ludzi stłoczonych jak bzyczące pszczoły wokół Mujaji i wielkiej perszeronki Bonnie. Towarzyszył jej Travis. Cieszyłam się, że nie odstępuje jej na krok. Cudownie było widzieć Lenobię zakochaną. Nasza mistrzyni jazdy konnej promieniała radością niczym wielka latarnia, a biorąc pod uwagę wszystkie moje ostatnie spotkania z Ciemnością, było to dla mnie niczym deszcz na pustyni.

— Gdzie ja podziałam to zasrane wino? Ktoś widział mój kubek z Queenies? Wieśniara mi przypomniała, że są tu gdzieś moi starzy, więc potrzebuję wzmocnienia, zanim do nas przy lezą — marudziła Afrodyta, rozgarniając pudełka z ciastkami w poszukiwaniu dużego fioletowego plastikowego kubka, z którego wcześniej coś popijała.

— Pijesz wino w jednorazowym kubku z baru? — Stevie Rae pokręciła głową.

— Przez słomkę? — Shaunee przyłączyła się do jej dezaprobaty. — Czy to nie obrzydliwe?

— Jakie czasy, takie środki — zripostowała Afrodyta. — Kręci się tu za dużo zakonnic, żebym mogła otwarcie pić, nie narażając się na kazanie. — Zerknęła w prawo, gdzie Kocia Buda rozstawiła w półkolu klatki z kotami do adopcji i puszki z wypełnionymi kocimiętką zabawkami na sprzedaż. W miniaturowej wersji wielkich srebmo-białych namiotów widać było pracującego przy kasie Damiena, ale oprócz niego kręciły się tam wyłącznie siostry benedyktynki, do których należało schronisko.

Jedna z nich spojrzała w moim kierunku, a ja uśmiechnęłam się i pomachałam do niej. Była to przełożona zakonu, siostra Mary Angela. Odmachnęła mi i wróciła do rozmowy z jakąś rodziną, najwyraźniej będącą na dobrej drodze do zakochania się w ślicznym białym kociaku przypominającym kulę bawełny.

— Afrodyto, siostry są w porządku — przypomniałam jej-

— Poza tym wyglądają na zbyt zajęte, by zwracać na ciebie uwagę — dodała Stevie Rae.

— Niesamowite, że możesz nie być w centrum zainteresowania wszystkich, co? — mruknęła z udawanym zdumieniem Shaunee.

Stevie Rae zamaskowała śmiech kaszlem. Nim Afrodyta zdążyła powiedzieć coś wrednego, przykuśtykała do nas moja babcia. Poza tym kuśtykaniem i bladością wyglądała całkiem zdrowo i radośnie jak na kogoś, kogo nieco ponad tydzień temu Neferet porwała i próbowała zabić. Tanatos twierdziła, że babcia zawdzięcza szybkie ozdrowienie swej formie fizycznej, doskonałej jak na jej wiek.

Ja jednak wiedziałam, że przyczyna jest inna. Było nią coś, co łączyło nas obie: specyficzna więź z boginią, która wierzyła w dawanie swoim dzieciom wolnego wyboru i obdarzała je szczególnymi predyspozycjami. Babcia była ukochanym dzieckiem Wielkiej Matki i czerpała siłę bezpośrednio ze świętej ziemi Oklahomy.

— U-we-tsi-a-ge-ya, chyba potrzebuję pomocy na stoisku z lawendą. Nie mogę uwierzyć, że mam takie wzięcie.

Ledwie babcia zdążyła to powiedzieć, podbiegła jedna z sióstr.

— Zoey, siostra Mary Angela potrzebuje twojej pomocy przy wypełnianiu formularzy kociej adopcji!

— Ja ci pomogę, babciu — zaoferowała się Shaylin. — Uwielbiam zapach lawendy.

— Och, kochanie, jakie to miłe z twojej strony! Mogłabyś najpierw pobiec do mojego samochodu i otworzyć bagażnik? Jest tam jeszcze jeden karton z mydłem lawendowym i saszetkami. Wygląda na to, że doszczętnie się wyprzedam — powiedziała z zachwytem babcia.

— Jasne. — Shaylin złapała rzucone przez babcię kluczyki i pobiegła ku głównej bramie campusu, wychodzącej na parking oraz na otoczoną drzewami drogę biegnącą do Utica Street.

— A ja zadzwonię do mamy. Mówiła, żeby dać jej znać, jeśli będziemy mieć za dużo roboty. Ona i reszta mam z komitetu w try miga tu będą — powiedziała Stevie Rae.

— Babciu, mogę pomóc siostrom? — zapytałam. — Muszę koniecznie zobaczyć ten nowy miot kociaków.

— Idź, u-we-tsi-a-ge-ya. Siostra Mary Angela chyba się za tobą stęskniła.

— Dzięki, babuniu. — Uśmiechnęłam się do niej, po czym przeniosłam wzrok na Stevie Rae. — Skoro twoja mama z koleżankami wraca, ja pomogę siostrom.

— Spoko, nie ma sprawy. — Stevie osłoniła oczy przed światłem i rozglądała się wśród tłumu. — Już ją widzę. Idzie tu razem z panią Rowlands i panią Wilson.

— Damy sobie radę — dodała Shaunee.

— Dobra. — Uśmiechnęłam się od ucha do ucha. — Wrócę, jak tylko będę mogła. — Oddaliłam się od stoiska z ciastkami, ze zdumieniem zauważając, że po piętach depcze mi Afrodyta ściskająca w rękach swój fioletowy kubek z Queenies. — Myślałam, że nie masz ochoty na kazania zakonnic.

— Lepsze to niż mamusie z komitetu rodzicielskiego. — Zadrżała ze zgrozy. — Poza tym wolę koty od ludzi.

Wzruszyłam ramionami.

— Jak tam chcesz.

Przeszłyśmy zaledwie kawałek drogi do namiotu sióstr, gdy Afrodyta gwałtownie zwolniła.

— Co za żenada — mruknęła, nie wyjmując słomki z ust, mrużąc oczy i gapiąc się na coś spode łba. Podążyłam za nią wzrokiem i zmarszczyłam brwi.

— Tyle razy widziałam ich razem i wciąż nie wierzę. — Stałyśmy wpatrzone w Erin, eksbliźniaczkę Shaunee, dosłownie przyssaną do Dallasa. — Naprawdę myślałam, że jest więcej warta — dodałam.

— Najwyraźniej nie — mruknęła Afrodyta.

— Ble — podsumowałam, odwracając się od ich stanowczo zbyt ekshibicjonistycznego pocałunku.

— Mówię ci, w całej Tulsie nie ma dość alkoholu, żeby umożliwić człowiekowi patrzenie bez obrzydzenia na to, jak ci dwoje się liżą. — Afrodyta wydała odgłos wymiotny, po czym prychnęła. — Uwaga, pingwin na dwunastej.

Obróciłam się i rozpoznałam jedną z bardziej surowych sióstr — zdaje się, że miała na imię Emily — która szybkim krokiem zmierzała ku całującej się zapamiętale parze.

— Wygląda poważnie — skomentowałam.

— Hm, zakonnica jest czymś w rodzaju antytezy afrodyzjaku. To powinno być zabawne. Popatrzmy.

— Zoey! Tutaj! — Odwróciłam głowę od nadciągającej katastrofy i zobaczyłam przywołującą mnie gestem siostrę Mary Angelę.

— Chodźmy. — Ujęłam Afrodytę pod rękę i pociągnęłam w stronę namiotu z kotami. — Nie byłaś dość grzeczna, żeby na to patrzeć.

Nim zdążyła się pokłócić, stanęłyśmy w namiocie przed obliczem rozpromienionej siostry.

— Och, przyprowadziłaś Afrodytę! Świetnie, potrzebuję was obu. — Wdzięcznym gestem wskazała rodzinkę stojącą obok jednej z klatek. — To państwo Cronle-yowie z dziećmi. Postanowili adoptować oba kaliko. To cudowne, że będą mieszkały w tym samym domu. Są ze sobą wyjątkowo związane nawet jak na kocięta z jednego miotu.

— Świetnie — powiedziałam. — Zaraz wypełnię formularz.

— Pomogę ci — zaoferowała się Afrodyta. — Dwa koty, dwa formularze.

— Weterynarz nas tu skierował — rzekła pani Cronley. — Wiedziałam, że znajdziemy odpowiedniego kotka.

— Chociaż nie spodziewaliśmy się dwóch — dodał jej mąż, uśmiechając się do niej z czułością.

— Cóż, bliźniaczek też się nie spodziewaliśmy — zauważyła jego żona, spoglądając na dwie dziewczynki, które zaglądały do klatki i chichotały na widok puszystych trójkolorowych kociaków mających dołączyć do rodziny.

— Tamta niespodzianka okazała się rewelacyjna, więc uważamy, że dwa kotki też będą świetne — uzupełnił tata.

Widok tej rodzinki wprawiał mnie w równie dobry humor jak widok Lenobii i Travisa.

Już miałam podejść do skleconego naprędce biurka, gdy jedna z dziewczynek zapytała:

— Mamo, co to jest to czarne?

Coś w jej głosie kazało mi się zatrzymać, obrócić i ruszyć z powrotem w stronę klatki.

Gdy tam dotarłam, od razu wiedziałam, o co chodzi. Trójkolorowe kociaki syczały, walcząc z kilkoma dużymi czarnymi pająkami.

— Ojej — wzdrygnęła się pani Cronley. — Czy w waszej szkole jest problem z insektami?

— Mogę polecić specjalistę od dezynsekcji — rzekł jej mąż.

— Potrzebujemy znacznie więcej niż speca od dezynsekcji — wyszeptała Afrodyta, wpatrując się we wnętrze klatki.

— Och... zwykle nie mamy problemów z robactwem — wybąkałam, wzdrygając się z obrzydzenia.

— Tato, tu jest ich więcej!

Dziewczynka wskazywała coś w głębi klatki, która okazała się tak wypełniona pająkami, że wyglądała, jakby żyła.

— Och! — Pobladła siostra Mary Angela wpatrywała się w pająki, które zdawały się rozmnażać na naszych oczach. — Jeszcze przed chwilą ich tu nie było!

— Siostro, może siostra zabierze państwa do namiotu i zacznie wypełniać formularze — powiedziałam szybko, z powagą odwzajemniając jej baczne spojrzenie. — I proszę przysłać do mnie Damiena. Przyda mi się jego pomoc w pozbyciu się tych głupich pająków.

— Tak, tak. Oczywiście — odparła bez wahania siostra.

— Przyprowadź Shaunee, Shaylin i Stevie Rae — szepnęłam do Afrodyty.

— Chcesz tworzyć krąg przy tych wszystkich ludziach? — odszepnęła.

— Lepsze to czy Neferet pożerająca tych ludzi? — odezwał się zatroskany, lecz jak zwykle pewny siebie Stark, który nagle pojawił się przy moim boku. — Bo chodzi o Neferet, prawda?

— Pająki. Mnóstwo pająków. — Wskazałam klatki.

— Brzmi jak Neferet — rzekł Damien, który też do nas dołączył.

— Przyprowadzę resztę kręgu. — Afrodyta upuściła kubek i pobiegła w stronę stoiska z wypiekami.

— Jaki masz plan? — zapytał Stark, nie spuszczając wzroku z rozrastającego się gniazda pająków.

— Trzeba bronić tego co nasze — odparłam, wyjmując z kieszeni komórkę i znajdując numer Tanatos. Odebrała po pierwszym sygnale.

— Coś się zmieniło. Czuję nadciągającą śmierć — usłyszałam.

Jej głos nie był podniesiony, a jednak wyczuwałam w nim napięcie.

— Przy stoisku Kociej Budy materializują się pająki. Mnóstwo pająków. Zwołałam swój krąg.

— Neferet — powiedziała uroczyście, potwierdzając moje przeczucia. — Przywołaj czar ochrony żywiołów. Co

kolwiek Neferet nam przysyła, wiemy, że to coś nienaturalnego, więc użyj natury, by to przepędzić.

— Zgoda — odparłam.

— Ja rozpocznę loterię, żeby ściągnąć ludzi do namiotu wojowników. Tam będą najbezpieczniejsi. Gdyby dzisiejsza impreza zakończyła się paniką i chaosem, wyświadczylibyśmy Neferet wielką przysługę.

— Dobrze. — Rozłączyłam się.

— Tworzymy krąg? — zapytał Damien.

— Tak. Pozbędziemy się pająków za pomocą żywiołów. — Nie wahając się ani nie czekając na resztę kręgu, ujęłam Damiena za rękę i oboje zwróciliśmy się twarzami do klatki, podczas gdy Stark czuwał nad nami.

— Powietrze, przybądź, proszę — rzekł Damien.

Natychmiast poczułam odzew żywiołu.

— Nakieruj je — powiedziałam.

Skinął głową.

— Powietrze,'rozwiej Ciemność.

Wiatr dotąd niemal pieszczotliwie bawił się włosami chłopaka, teraz oddalił się od niego i zaatakował gniazdo pająków, które zaczęły się gniewnie miotać.

— Panie i panowie, adepci i wampiry, mówi do was Ta-natos, najwyższa kapłanka Domu Nocy w Tulsie i wasza dzisiejsza gospodyni. Zapraszam wszystkich na środek campusu, do namiotu wojowników. Rozpoczyna się loteria fantowa, więc kto chce coś wygrać, musi tu być!

Głos Tanatos brzmiał w głośnikach tak zwyczajnie i po dyrektorsku, że mrowie pełzających pająków wydało się jeszcze bardziej obrzydliwe niż do tej pory.

— Ależ nie, szczegóły proszę zostawić nam. — Siostra Mary Angela wyganiała z namiotu młodych rodziców z córeczkami. — Moi asystenci przygotują dla państwa kociaki do odbioru po zakończeniu loterii.

— Dlaczego oni trzymają jednej z dziewczynek.

— Zapewne się modlą — odparła jakby nigdy nic zakonnica, po czym obróciła się do swoich podwładnych. — Siostry, zadbajcie, by ci młodzi ludzie w spokoju odprawili swój rytuał.

— Dobrze — wymamrotały i bez wahania ustawiły się w półkole, otaczając namiot i klatki, dzięki czemu odcięły resztę campusu i utworzyły zasłonę pomiędzy nami a ewentualnymi gapiami.

Shaunee, Stevie Rae i Afrodyta przybiegły, przedarły się przez kordon sióstr i stanęły jak wryte, robiąc wielkie oczy na widok kłębiącego się stada pająków.

— O kurde—jęknęła Shaunee.

— Jejuńciu! — Stevie Rae wzdrygnęła się i zasłoniła dłonią usta.

— Neferet to istny wrzód na dupie — podsumowała Afrodyta, krzywiąc się na widok pajęczej masy.

— Musimy przywołać wszystkie żywioły i kazać im wykopać z campusu to obrzydlistwo — powiedziałam — ale nie możemy robić sceny.

— Jasne. Inaczej Neferet wszystko nam tu rozpieprzy, robiąc wielką jatkę i odstraszając ludzi — przyznała Shaunee. — Bez obaw, Zo. Postaram się, żeby płomień nie był zbyt widoczny. — Zdecydowanym krokiem podeszła do Damiena, który podał jej rękę. Ujęła ją, nie odrywając wzroku od kłębowiska ciemnych odnóży i pulsujących tułowi. — Ogniu, przybądź do mnie! — Powietrze wokół nas stało się cieplejsze. Śliczna czarnoskóra dziewczyna uśmiechnęła się i kontynuowała: — Podgrzej je, ale ich nie spal.

Ogień zrobił dokładnie to, o co go poprosiła. Nie było dymu, płomieni ani fajerwerków, lecz zrobiło się naprawdę ciepło, a pająki zaczęły się dziko miotać.

Rozejrzałam się i dopiero wtedy spostrzegłam, że nie ma z nami Shaylin.

— Gdzie woda? Potrzebujemy Shaylin w kręgu.

— Jeszcze nie wróciła z parkingu — odparła Stevie Rae. — Dzwoniłam do niej, ale nie odbiera.

— Pewnie nie słyszy — powiedział Damien. — W tym rozgardiaszu trudno się dziwić.

— Nie ma sprawy, ja przywołam wodę — zaoferowała się Afrodyta. — Nie będzie tak silna, ale przynajmniej krąg się zamknie.

Już miała chwycić Shaunee za rękę, gdy przez kordon sióstr przedostała się Erin.

— Wiedziałam, że szykujecie krąg! Czułam to! — zawołała i wykrzywiła wargi na widok Afrodyty. — Ty chcesz przywoływać wodę? Ha! Jesteś wyjątkowo gównianym zastępstwem kogoś tak autentycznego jak ja!

— Taaa, jesteś autentyczna, to na pewno — prychnęła Afrodyta. —A konkretnie jesteś autentyczną...

— Mówiłem ci, żebyś się nie zadawała z tymi cipami — rozległ się głos Dallasa rechoczącego do zakonnicy, która próbowała go zatrzymać.

— Wiem, co mi mówiłeś, kochanie. — Erin posłała mu zalotny uśmiech. — Ale wiesz, że muszę robić swoje. Nie podoba mi się, że chcą mnie wykluczyć z kręgu.

Wzruszył ramionami.

— Jak tam chcesz. Dla mnie to strata czasu. Poza tym po cholerę ci popaprańcy chcą tworzyć krąg w czasie imprezy? — Zmrużył swoje złośliwe oczka, jakby dopiero teraz sobie uświadomił, co oznacza kordon zakonnic. — Hej, co tam się dzieje?

— Nie mamy czasu! — rzuciłam. — Stark, pozbądź się Dallasa i pilnuj, żeby siedział cicho, póki ludzie sobie nie pójdą.

— Z rozkoszą!

Stark z uśmiechem chwycił chłopaka za kołnierz koszuli i odciągnął go od nas oraz od centrum campusu. Dallas szamotał się i klął, lecz przy sile Starka był zaledwie bzyczącym komarem.

Odwróciłam się do Erin.

— Cokolwiek innego się stało, wciąż jesteś wodą i jesteś mile widziana w naszym kręgu, ale sprawa jest zbyt poważna, żeby jakaś negatywna energia miała pomieszać nam szyki — powiedziałam, wskazując pająki.

Spojrzała w tamtą stronę i jęknęła.

— O matko! Co to jest?

Otworzyłam usta, by dać wymijającą odpowiedź, powstrzymało mnie jednak przeczucie. Spojrzałam w niebieskie oczy dziewczyny.

— Myślę, że to, co pozostało z Neferet. Wiem, że jest złe i nie powinno się znajdować w naszej szkole. Pomożesz nam się tego pozbyć?

— Pająki są ohydne... — zaczęła, lecz spojrzała na Shau-nee i głos jej zadrżał. Uniosła wysoko brodę i odkaszlnęła. — Ohydne rzeczy muszą zniknąć. — Zdecydowanym krokiem podeszła do Shaunee i stanęła. —To jest też moja szkoła.

Jej głos wydawał mi się dziwaczny i jakby ochrypły. Miałam nadzieję, że to oznacza, iż jej emocje zaczynają tajać i być może znów staje się dziewczyną, którą znaliśmy kiedyś.

Shaunee wyciągnęła rękę, Erin ją ujęła.

— Cieszę się, że tu jesteś — szepnęła Shaunee.

Erin nie odpowiedziała.

— Bądź dyskretna — powiedziałam jej.

Skinęła w napięciu głową.

— Wodo, przybądź. — Poczułam zapach morza i wiosennych deszczów. — Zmocz je — kontynuowała.

Woda skraplała się w powietrzu i opadała na ziemię. Skupisko pająków wielkości pięści oderwało się od ściany klatki i z pluskiem wylądowało w kałuży.

— Stevie Rae. — Wyciągnęłam dłoń, a Stevie ujęła ją, potem drugą ręką chwyciła Erin, domykając krąg.

— Ziemio, przyjdź do mnie — powiedziała Stevie. Otoczyły nas aromaty i odgłosy łąki. — Nie pozwól, żeby to coś szkodziło naszemu campusowi.

Ziemia zadrżała leciutko. Kolejne pająki odrywały się od ścian klatek i wpadały do kałuży, mącąc wodę.

Nadeszła moja kolej.

— Duchu, przybądź. Pomóż żywiołom wygnać Ciemność, która nie należy do naszej szkoły.

Rozległ się świst i wszystkie pająki wypadły, lądując w kałuży. Woda zadrżała i zaczęła zmieniać kształt, rozlewając się coraz szerzej.

Skoncentrowałam się, czując przypływ ducha — żywiołu, z którym miałam najsilniejszą więź — i przywołałam w umyśle widok pająków wyrzucanych z campusu, jakby ktoś opróżniał naczynie pełne ohydnych ekskrementów.

— Wynocha! — zakomenderowałam, utrzymując w głowie ten obraz.

— Wynocha! — powtórzył Damien.

— Odejdźcie! — zawołała Shaunee.

— Won stąd! — przyłączyła się Erin.

— Żegnajcie, i to już! — podsumowała Stevie Rae.

Kałuża pełna pająków uniosła się w powietrze, jakby rzeczywiście miała odlecieć. Sekundę później jednak mroczny kształt uformował się w znajomą sylwetkę — krągłą, piękną i zabójczą. Neferet! Jej rysy nie były w pełni ukształtowane, lecz bez trudu rozpoznałam ją i bijącą od niej złowrogą energię-

— Nie! — zawołałam. — Duchu! Wzmocnij każdy z żywiołów siłą naszej miłości i wierności! Powietrze! Ogniu! Wodo! Ziemio! Rozkazuję wam działać!

Rozległ się przeszywający wrzask i widmo Neferet rzuciło się naprzód. Wyrwało się z kręgu, przelewając się przez Erin jak czarna fala, po czym z dźwiękiem, jaki mogłoby wydawać tysiąc sunących pająków, uciekło przez główną bramę szkoły i zniknęło.

— Kurwa. To było naprawdę odrażające — stęknęła Afrodyta.

Już miałam się z nią zgodzić, gdy usłyszałam pierwsze potworne kaszlnięcie.

Poczułam, jak krąg się rozpada, a dziewczyna osuwa na kolana. Podniosła na mnie wzrok i znów zakaszlała. Z ust płynęła jej krew.

— Nie myślałam, że to się tak skończy — wycharczała.

— Sprowadzę Tanatos! — zawołała Afrodyta, oddalając się biegiem.

— Nie! To niemożliwe! — Shaunee opadła na kolana obok zalanej krwią przyjaciółki. — Bliźniaczko! Proszę! Wyzdrowiej!

Erin padła jej w ramiona. Damien, Stevie Rae i ja popatrzeliśmy po sobie, po czym jak jeden mąż dołączyliśmy do nich.

— Tak mi przykro! — łkała Shaunee. — Wcale nie myślałam tych okropnych rzeczy, które ci powiedziałam!

— Ju...ż dobrze, Shaun... — dukała Erin w przerwach od potwornego kaszlu, brocząc krwią z ust, oczu, uszu i nosa. — T...to moja wina. Zapom...niałam, jak to jest... czuć.

— Jesteśmy z tobą — powiedziałam, dotykając jej włosów. — Duchu, obdarz ją spokojem.

— Ziemio, ukołysz ją — powiedziała Stevie.

— Powietrze, obejmij ją — rzekł Damien.

— Ogniu, ogrzej ją — szepnęła przez łzy Shaunee.

Erin uśmiechnęła się i dotknęła jej twarzy.

— Już mnie ogrzało... Już... nie czuję... zimna. Tylko zmęczenie...

— Odpocznij — powiedziała Shaunee. — Zostanę z tobą, gdy będziesz spać.

— Wszyscy zostaniemy — dodałam, ocierając rękawem łzy.

Erin raz jeszcze uśmiechnęła się do Shaunee, po czym zamknęła oczy i umarła w ramionach bliźniaczki.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Neferet

Okruch przeszłości, który nagle zmaterializował się w zaczarowanym lusterku Zoey Redbird, boleśnie przypomniał Neferet o końcu jej niewinności. Zobaczenie siebie ponownie jako upokorzonej zranionej dziewczyny było tak nieoczekiwane, że wstrząsnęło nią, osłabiając ją i czyniąc bezbronną w obliczu ataku zbuntowanej istoty, która kiedyś była jej sługą. Aurox ją pokonał, ubódł i zrzucił z balkonu na dachu hotelu Mayo. Kiedy uderzyła o chodnik w dole, Neferet, była najwyższa kapłanka domu Nocy, zginęła. Jej śmiertelne serce przestało bić i wtedy władzę przejął duch, nieśmiertelna energia królowej Tsi Sgili, która rozczłonkowała połamane ciało, lecz uratowała... życie.

Masa Ciemności i duch połączyły się i zeszły pod ziemię, wyczekując, aż świadomość Tsi Sgili wygra walkę o przetrwanie.

Zgwałcona dziewczyna w lustrze obudziła wspomnienie, które Neferet od dawna uważała za martwe i pogrzebane. Była kompletnie nieprzygotowana do walki z czymś tak potężnym.

Zginęła przygnieciona przeszłością.

Pamiętała. Kiedyś była córką. Nazywała się Emily Whei-ler. Była wrażliwym zrozpaczonym dzieckiem, a mężczyzna,

który powinien być jej najczujniejszym obrońcą, dręczył ją i zgwałcił.

Gdy tylko odbicie Emily pojawiło się w magicznym lusterku, zniknęły wszystkie dekady władzy i mocy, z których stworzyła sobie barierę chroniącą przed wspomnieniem zamordowanej niewinności.

Wraz z nimi zniknęła potężna wampirska kapłanka. Pozostała jedynie Emily spoglądająca na obraz swego zniszczonego młodego życia. To ją Aurox przebił rogiem i zrzucił na opuszczony chodnik u stóp hotelu Mayo. To ona umarła i zabrała ze sobą Neferet.

Przetrwał natomiast duch królowej Tsi Sgili.

Owszem, ciało miała połamane, umysł strzaskany, a świadomość w rozsypce, ale zachowała energię będącą niegdyś nieśmiertelnością Neferet. Pokrzepiające nici Ciemności przywitały ją i wzmocniły, najpierw pozwalając jej przybrać postać pająków, potem cieni, a następnie mgły. Duch Tsi Sgili pił noc, a wymiotował dniem, przenikając do systemu ściekowego centrum Tulsy i przemieszczając się powoli, lecz nieubłaganie w jednym kierunku. Resztka Neferet kompul-sywnie szukała tego co znajome i co mogło jej pomóc znów stać się całością.

Świadomie przeniknęła przez barierę między miastem a miejscem, które znała najlepiej. Nawet pozbawiona ciała rozpoznała obszar, który przez tyle lat ją przyciągał. Wniknęła do Domu Nocy w postaci gęstej szarej mgły. Krążyła od cienia do cienia, wchłaniając to, czym się karmiła.

Kiedy dotarła do kapliczki pośrodku campusu, uskoczyła, choć dym i cień, energia i mrok nie czują bólu, podobnie jak nie czują przyjemności. Złowroga moc Tsi Sgili cofnęła się odruchowo, tak jak odcięta noga żaby drga, gdy ją rzucić na rozgrzaną patelnię.

Właśnie to nieświadome drżenie zmieniło jej kierunek, każąc się zbliżyć do wyczuwanego źródła siły. To, co pozostało z Neferet, nie rozpoznawało bólu ani rozkoszy, ale moc miało rozpoznawać zawsze. W postaci oleistych kropel opa-dło do dziury w ziemi i wchłaniało obecną tam energię, a poprzez nią widmowe wyobrażenie tego, co działo się w górze.

Resztka Neferet mogłaby pozostać bezkształtną, pozbawioną twarzy egzystencją, gdyby śmierć nie wybrała sobie tej chwili, aby się zbliżyć. Nadeszła ukradkiem niczym wiatr przywiewający chmury, by zasłoniły słońce, lecz Tsi Sgili poczuła jej tchnienie, nim jedna z adeptek zaczęła kaszleć.

Widmo znało śmierć nawet lepiej niż tę szkołę czy siedlisko mocy, w którym teraz tkwiło. Śmierć wyciągnęła je z wyrwy w ziemi. W porywie ekscytacji duch Tsi Sgili zmaterializował się w pierwszej formie, jaką poznał u zarania swej mocy — w formie niestrudzonych, ciekawskich giętkich ośmionogich stworzeń.

Poruszające się jak jeden organizm czarne pająki zmaterializowały się, by szukać śmierci i karmić się nią.

Jak na ironię to krąg adeptów otworzył przewód energii, który pozwolił Neferet uzyskać dość świadomości, by się skoncentrować, pożyczyć od śmierci pradawną moc i ostatecznie raz jeszcze odnaleźć siebie.

„Jestem tą, która była Emily Wheiler, potem Neferet, a potem Tsi Sgili — królową, boginią, nieśmiertelną istotą!”

Do tej chwili jej strzaskana tożsamość skupiała się na szukaniu tego co znajome.

Gdy śmierć zaatakowała adeptkę, duch Tsi Sgili nakarmił się nią, gromadząc dość energii, by jego wspomnienia z fragmentów przeszłości i teraźniejszości połączyły się w jedną konkretną wiedzę.

Wywołany nią szok spowodował eksplozję dzikiej energii, podział nici Ciemności i odbudowę ciała. Była już niemal w pełni uformowana, gdy przegnały ją żywioły. Wtedy Neferet wydostała się z kręgu i uciekła.

Dotarła tylko do żelaznej bramy stanowiącej barierę między terenem wampirskiej szkoły a ludzką ulicą. Tam jej ciało stężało i tak długo spalało resztę pożyczonej energii, aż osunęło się po szkolnym murze, słabe jak noworodek i ledwie przytomne.

„Muszę się posilić!”

Nie czuła nic oprócz głodu, póki nie usłyszała podniesionego pogardliwego, sarkastycznego głosu:

— Tak, moja droga. Masz rację. Ty zawsze masz rację. Ja też nie chcę zostawać na tej durnej loterii. Zupełnie mnie nie obchodzi, że kupiłem los za pięćset dolarów, żeby wziąć udział w losowaniu zabytkowego thunderbirda. Ależ skąd, nie ma sprawy! I tak jak tyle razy mówiłaś, powinniśmy byli zadzwonić po szofera i pojechać limuzyną. Wybacz więc, że musisz czekać, aż j a dotrę do miejsca, gdzieśmy zaparkowali, wsiądę w samochód i podjadę po ciebie, podczas gdy ty będziesz sobie siedzieć na ławeczce i odpoczywać. Aha, i jestem niezmiernie, niezmiernie szczęśliwy, że pozwoliłaś tym dwóch palantom z rady miejskiej gapić się na swoje cycki, by w tym czasie szeptem przekazywać im bzdurne plotki o Neferet. Ha, ha, ha! — rozbrzmiał jego sarkastyczny śmiech. — Gdybyś zwracała uwagę na kogokolwiek oprócz siebie, wiedziałabyś, że Neferet potrafi o siebie zadbać. Wandale na dachu hotelu, których nikt nawet nie zauważył? Bzdura. Ten bałagan przypominał raczej pozostałości po wybuchu kobiecej furii. Żal mi tego, kto wywołał w niej tę furię, ale nie żal mi Neferet.

Zmusiła się, by usiąść, i nasłuchiwała całym swoim jestestwem. Ten człowiek wypowiedział jej imię. To na pewno znak, że jest darem dla niej od bogów.

O jakieś trzy metry od niej zapiszczał włączony pilotem lexus.

— Cholerna baba — mruczał mężczyzna. — Potrafi tylko plotkować i manipulować, manipulować i plotkować. Powinienem był posłuchać ojca i nie żenić się z nią. Jedyne, co mi przyniosło te dwadzieścia pięć lat małżeństwa, to wysokie ciśnienie, refluks i niewdzięczna córka. Mógłbym zostać pierwszym od pięćdziesięciu lat samotnym burmistrzem Tul-sy i wybierać spośród dziewczyn z bogatych rodów, gdybym nie był już przez nią spętany...

Gdy jej wyostrzony słuch skupił się na biciu jego serca, głos mężczyzny przycichł do niezrozumiałego szumu.

Westchnęła z wdzięcznością. Rzeczywiście sprawiał wrażenie idealnego materiału na obiad. Nie zamierzała dziękować bogom przeznaczenia, którzy jej go przysłali. Zapewne tylko dali jej to, na co zasługiwała — dowód, że cieszą się z jej powrotu w swoje nieśmiertelne szeregi.

Wstała, gdy otwierał drzwi sedana, i zawarła cały swój głód i pragnienie w jednym słowie:

— Charles!

Zamarł, wyprostował się i spojrzał w jej kierunku, usiłując coś dostrzec w ciemnościach.

— Jest tam kto?

Neferet nie potrzebowała światła, by widzieć. Bez trudu przewiercała wzrokiem mrok. Widziała jego przygładzone włosy, dobrze skrojony drogi garnitur, pot nad górną wargą i pulsującą żyłę na szyi.

Podeszła bliżej, odgarniając kasztanowe loki i eksponując swoją nagość. Potem, jakby nagle uświadomiła sobie niestosowność sytuacji, uniosła ręce, by zasłonić przed jego wybałuszonymi oczami najintymniejsze części ciała.

— Charles! — powtórzyła. — Skrzywdzili mnie! — dodała, symulując łkanie.

— Neferet? — Wyraźnie skonsternowany mężczyzna zrobił krok ku niej, po czym się zatrzymał. — To naprawdę ty?

— Tak! Tak! Och, na boginię, że też to ty musiałeś mnie tu znaleźć nagą, skrzywdzoną i samotną! Jakie to straszne! Nie zniosę tego! — Łkała, zasłaniając twarz dłońmi, by mężczyzna mógł się dokładnie przyjrzeć jej ciału.

— Nic nie rozumiem. Co ci się stało?

— Charles! — rozległ się piskliwy głos dobiegający z terenu szkoły. — Co tak długo?

— Kochanie, znalazłem... — zaczął odpowiadać żonie, ale Neferet szybko pokonała dzielący ich dystans i schwyciła go za rękę.

— Nie! Nie mów jej, że to ja! Nie zniosłabym, gdyby wiedziała, co ze mną zrobili! — szeptała z rozpaczą.

— Frances, kochanie — kontynuował gładko, nie odrywając wzroku od jej nagich piersi — cierpliwości! Upuściłem kluczyki i dopiero co je znalazłem. Zaraz do ciebie podja-dę-

— Upuściłeś! Jak zwykle! Czego się można spodziewać po takiej niezdarze! — dobiegła zjadliwa odpowiedź.

— Jedź do niej! Zapomnij, że mnie widziałeś! — skom-lała Neferet, wycofując się w cień szkolnego muru. — Dam sobie radę!

— O czym ty mówisz? Nie mam zamiaru nigdzie jechać i zostawiać cię tutaj nagiej i skrzywdzonej. Proszę, okryj się marynarką. Powiedz, co się stało. Wiem, że twój apartament został zdemolowany. Porwali cię? — mówił, zdejmując marynarkę i podając ją Neferet.

Spojrzała na jego ręce.

— Masz takie wielkie dłonie! — Przytłoczona wspomnieniami przeszłości, z trudem wypowiadała słowa zdrętwiałymi wargami. — Palce... takie... grube...

Charles zamrugał zdziwiony.

— Chyba tak. Neferet, co z tobą? Dziwnie się zachowujesz. Jak mogę ci pomóc?

— Pomóc? — Wygłodniały umysł Neferet przepchnął się przez wspomnienia Emily. — Pokażę ci jedyny sposób.

Nie trwoniła więcej energii na rozmowę. Drapieżnym ruchem odrzuciła na bok marynarkę i rzuciła Charlesem o ścianę. Wypuścił oddech w zdumionym „ooooch!” i osunął się na trawę. Nie dała mu czasu na dojście do siebie. Przyparła go do ziemi kolanami i zmieniwszy dłonie w szpony, rozerwała mu gardło. Gdy z tętnicy trysnęła gęsta gorąca krew, Neferet przywarła ustami do rany i piła łapczywie. Charles konał bez walki, całkowicie poddany jej czarowi, stękając tylko i próbując unieść ręce, by ją objąć. Zagulgotało mu w gardle, oddech umilkł, a nogi kopały konwulsyjnie, lecz ona piła dalej, rosnąc w siłę i tak długo wysysając zeń życie i ducha, aż Charles LaFont, burmistrz Tulsy, zmienił się w sflaczałe ścierwo.

Oblizała wargi i wstała, przyglądając się temu, co z niego zostało. Energia wprost ją rozpierała. Śmierć miała tak słodki smak!

— Charles, do diabła! Czy ja muszę wszystko robić sama? — Głos żony był coraz bliżej, jak gdyby szła ku nim.

Neferet uniosła zakrwawioną rękę.

— Mgło, ciemności, wzywam was, niech okryje mnie wasz płaszcz!

Zamiast posłuchać i ukryć ją przed ludzkim wzrokiem, najciemniejsze cienie tylko zadrżały niespokojnie. Neferet raczej poczuła, niż usłyszała płynący ku niej przez noc głos: „Twa moc obumiera, wskrzeszona Tsi Sgili. Pomóc ci teraz? Zobaczymy... zobaczymy...”.

Wściekłość była luksusową emocją, na którą Neferet nie mogła sobie pozwolić. Okryła się swoim gniewem, woląc go od pogniecionej marynarki Charlesa LaFonta, i uciekła odziana jedynie w ów gniew, krew i słabnącą moc. Zdążyła dotrzeć do rowu po drugiej stronie Utica Street, gdy żona burmistrza podniosła krzyk.

Tsi Sgili uśmiechnęła się na ten dźwięk i choć Ciemność nie posłuchała jej i nie zasłoniła, królowa pobiegła przed siebie z nadprzyrodzoną lekkością nieśmiertelnej. Uciekając przez bogatą śródmiejską dzielnicę, wyobrażała sobie, jak musi wyglądać w oczach śmiertelników, którzy przypadkiem wyglądają teraz przez okna. Była szkarłatnym widmem, starożytną kostuchą. Chętnie by ożywiła klątwę pochodzącą z pradawnej magii i sprawiła, by każdy śmiertelnik mający czelność na nią spojrzeć obrócił się w kamień.

„Kamień... pragnę... tak bardzo pragnę...”

Paliwo zaczerpnięte z burmistrza nie starczyło na długo. Wkrótce musiała zwolnić. Fale słabości przelewały się przez nią z taką intensywnością, że potknęła się o krawężnik i upadła, spazmatycznie łapiąc oddech.

„Żadnych domów... gdzie ja jestem?”

Oszołomiona rozglądała się, mrużąc oczy przed światłem lamp stylizowanych na lata dwudzieste ubiegłego wieku. Odruchowo cofnęła się w ciemny labirynt krzaków i wijących się ścieżek w sercu parku.

Na niewielkim wzniesieniu otoczonym sennymi krzewami azalii wreszcie odzyskała oddech i dostateczną jasność myślenia, by rozpoznać okolicę.

Woodward Park, niedaleko Domu Nocy. Podniosła wzrok w poszukiwaniu sylwetki miasta. „Mayo jest za daleko. Nie dotrę tam przed świtem”. A gdyby nawet zdołała dotrzeć do hotelu, nim słońce wychynie zza horyzontu i wyssie z niej resztki sił, jak przejdzie obok recepcji? Ciemność jej nie słuchała, a bez niej Neferet wyglądała jak naga pokrwawiona wampirka — czyli jak coś obrzydliwego; jak coś, co nie powinno chodzić wolno po mieście, zwłaszcza że tej nocy wampir zabił burmistrza.

Być może powinna się była lepiej zastanowić, nim zakończyła jego żałosny żywot.

Poczuła pierwsze ukłucie paniki. Nie była tak samotna i bezbronna od dnia, gdy ojciec położył kres jej niewinności. Zatrzęsła się, wspominając jego wielkie gorące dłonie, grube paluchy i cuchnący oddech.

Załkała, przypominając sobie również, że gdy była dziewczyną, pocieszały ją cienie, a Ciemność ukoiła jej ból po stracie niewinności. „Czy wszystkie mnie opuściły? Czy żadne z moich dzieci nie pozostało mi wierne?” — zastanawiała się.

Jakby w odpowiedzi krzaki przed nią zaszeleściły i wyszedł spomiędzy nich lis. Patrzył na nią bez lęku. Była ocza-

rowana pięknem jego bursztynowej sierści i inteligencją w zielonych oczach.

„Ten lis to moja odpowiedź, mój dar, moja ofiara...”

Zebrała resztki sił. Zaatakowała cicho i szybko, jednym ciosem łamiąc zwierzęciu kark. Gdy blask w jego oczach gasł, Neferet położyła sobie lisa na kolanach i rozdarła mu gardło. Uniosła go, by krew spływała jej leniwie po rękach i piersiach, tworząc w dole kałużę przywodzącą na myśl ciepły wiosenny deszcz.

— Jeśli ofiary trzeba ci, ofiarę składam z lisiej krwi! Gdy do mnie wrócisz, obiecuję: to miasto więcej ci ofiaruje!

Najgłębszy mrok pod krzewem azalii poruszył się i powoli, niemal z wahaniem, podpłynęło do Neferet kilka nitek Ciemności.

Mrugnęła, by odpędzić łzy. A więc jej nie opuściły! Przygryzła wargę, aby nie krzyknąć z wdzięczności, gdy pierwsza z macek otarła się o nią swoim lodowatym ciałem, po czym opadła w kałużę lisiej krwi i zaczęła pić. Wkrótce dołączyły do niej kolejne i choć nie były to setki, a nawet tysiące macek, którymi kiedyś władała Tsi Sgili, cieszyła się, że na jej wezwanie odpowiedziało ich aż tyle. Ziemia wokół wyglądała jak gniazdo węży Ciemności. Neferet wciągnęła w płuca nocne powietrze i poczuła pulsującą w nim siłę. Gdyby mogła pozostać ze znajomymi mackami, karmiłaby je, a one ukrywałyby ją i pielęgnowały, póki by nie odzyskała pełni sił i świadomości swego celu.

„Mój cel... co jest moim celem?”

Wspomnienia zalały jej osłabiony umysł kakofonią głosów i obrazów: była dorastającą dziewczyną — „twoim celem jest pełnienie honorów pani domu Wheilerów!” — młodą kapłanką — „twoim celem jest podążanie ścieżką bogini!” — dojrzałą wampirką, która zaczynała słuchać podszeptów Ciemności — „twoim celem jest uwolnić mnie z podziemnego więzienia i rządzić u mego boku!” — potężną królową karmiącą się nitkami nocy i magii — „twoim celem jest zabawiać mnie i być moim małżonkiem!”.

— Dość! — krzyknęła, chowając twarz w miękkim, wydzielającym ostry zapach futrze złożonego w ofierze lisa. — Już nikt nie będzie mi dyktował, jaki jest mój cel! — Zdecydowanym ruchem wstała, trzymając się resztek dumy i mocy. — Zabiłam, a ty się napoiłaś. Teraz prowadź mnie ku pociesze i bezpieczeństwu!

Nici Ciemności zafalowały i owinęły się wokół jej gołych nóg, ciągnąc lekko. Bez słowa ruszyła za nimi ku ścieżce, która wiodła do szerokich kamiennych schodów schodzących stromo w dół. W końcu stanęła na poziomie ulicy w pustym parku, gapiąc się na coś w rodzaju tunelu odgradzającego wzgórze od ścieżki. Jego wlot przysłaniały kamienie i krzaki, za którymi ciągnęła się trawiasta część wychodząca ostatecznie na Twenty-first Street. Macki puściły Neferet i zniknęły w szczelinach między kamieniami. Znów podążyła za nimi ku wejściu do tunelu. Wstrzymała oddech, wpełzła w mrok i zdumiona wciągnęła w płuca duszący stęchły zwierzęcy zapach.

Macki zaprowadziły ją do lisiej nory!

Opadła na ziemię, z rozkoszą wdychając zapach ofiary. Niemal czuła ciepło zwierzęcego ciała utrzymujące się w norze, którą lis tak niedawno opuścił. Skuliła się, okryta tylko krwią i Ciemnością, zamknęła oczy i w końcu pozwoliła, by zmorzył ją sen.

ROZDZIAŁ DRUGI

Zoey

— Zo, jesteś! Wszędzie cię szukam. To naprawdę nie jest właściwy czas, żeby się tu chować.

Podskoczyłam na dźwięk głosu Starka, marszcząc brwi i pocierając ramiona, by nie zauważył gęsiej skórki.

— Nie chowam się! Po prostu tu... — Umilkłam i rozejrzałam się wokół. Co ja tu, u diabła, robiłam, skoro się nie chowałam? Kiedy Tanatos pospiesznie zabrała ciało Erin do szpitalnego skrzydła sprzed nosów gapiących się ludzi, mój krąg odruchowo za nią podążył. Gdy poleciła nauczycielom i Synom Ereba, by wyprowadzili ludzi z terenu szkoły i zamknęli bramy, wszyscy automatycznie założyli, że im pomagam. Naprawdę miałam taki zamiar, tyle że potem podsłuchałam rozmowę grupki ludzi i poczułam przemożną chęć wyrwania się stamtąd. Fakt, że adeptka dostała krwotoku i umarła, dał mamuśkom z komitetu rodzicielskiego i politykom pożywkę do plotek i spekulacji, ale jeśli myślicie, że użalali się nad martwą dziewczyną, która nie zdążyła ukończyć osiemnastu lat, jesteście w wielkim błędzie. Nie, oni rozmawiali o Neferet! O tym, jak została wyrzucona z Domu Nocy i zaczęła otwarcie głosić coś, co nazywali krytyką wampiryzmu, po czym zniknęła, a jej hotelowy apartament zdemolowano.

Jeden z radnych zasugerował nawet, że wampiry dawały „biednej Neferet” sygnały, by wyniosła się z miasta, a ostatecznie, kto wie, może nieszczęsna kapłanka padła ofiarą zemsty ze strony Domu Nocy.

Omal nie dostałam szału, lecz co miałabym powiedzieć temu gościowi? „Ani jej nie groziliśmy, ani nie zdemolowaliśmy jej apartamentu, tylko uratowaliśmy moją babcię z jej wstrętnych łap, a potem zrzuciliśmy Neferet z dachu”. Taaak, świetnie by to zabrzmiało.

Słuchanie ich gadania o „biednej Neferet” było jednak nie do zniesienia. Do jasnej cholery, mój krąg i ja dopiero co zapobiegliśmy jej materializacji w środku campusu i pożarciu paru ludzi! „Biedna Neferet” mogła nawet być odpowiedzialna za to, że ciało Erin odrzuciło Przemianę. Dla mnie fakt, że dziewczyna umarła zaraz po tym, jak przebiegła przez jej ciało obrzydliwa na wpół zmaterializowana Tsi Sgili, był nieco zbyt wielkim zbiegiem okoliczności.

Zamiast wrzeszczeć na ludzi, wykorzystałam chaos wywołany śmiercią adeptki na widoku publicznym i wymknęłam się na ławeczkę za stajnią, by odetchnąć głęboko i przemyśleć pewne kwestie. Teraz westchnęłam, ale myśleć nie przestałam.

— Nie chowam się — powtórzyłam, usiłując wytłumaczyć Starkowi, co czuję. — Po prostu potrzebowałam chwili samotności, żeby sobie poradzić z tym... — Zatoczyłam ręką krąg obejmujący główną część campusu. — Z tym wszystkim.

Usiadł obok i ujął mnie za rękę.

— Jasne. Rozumiem. Mnie też trudno pogodzić się ze śmiercią — rzekł cicho.

— Tak — odparłam i nagle z mojej piersi wyrwał się szloch. O bogini, jaką byłam hipokrytką! — Wiesz co? Jestem równie zła jak ci plotkujący ludzie. Miałeś rację. Ukrywam się tu, wkurzona i użalająca się nad sobą, zamiast opłakiwać koleżankę, która właśnie umarła!

— Zo, nie oczekuję, że będziesz idealna. Nikt tego od ciebie nie oczekuje. — Ścisnął moją dłoń. — Wiesz, że to nie będzie trwać wiecznie.

Poczułam ucisk w żołądku.

— Problem chyba w tym, że wcale tego nie wiem.

— Po raz drugi pokonaliśmy Neferet. I dzisiaj już nie wyglądała tak dobrze. Daj spokój, pająki? Tylko na to ją stać? Nie może z nami walczyć w nieskończoność.

— Jest nieśmiertelna, Stark. Nie można jej zabić, więc owszem, może z nami walczyć w nieskończoność — zauważyłam ponuro. — Poza tym z pająków przemieniła się w obrzydliwe kleiste czarne łajno, które zaczynało wyglądać jak ona. Fuj. Wróciła.

— Cóż, przynajmniej wszyscy już wiedzą, że jest zła — odparł.

— Nie żartuj — prychnęłam. — Wiedzą to wampiry. Najwyższa Rada odwróciła się od niej. Ale ludzie, w tym nasz cholerny burmistrz i rada miasta, uważają ją za dobrą wróżkę. Dostałam szału, kiedy usłyszałam, jak niektórzy faceci w garniturach i mamusie z komitetu rodzicielskiego gadają o niej i zastanawiają się, czy mieliśmy coś wspólnego z demolką jej apartamentu, bo — narysowałam w powietrzu cudzysłów — „biednej Neferet” od tamtej pory nie widziano.

— Serio? Nie mogę uwierzyć, że mówią takie rzeczy.

— Uwierz. Jej konferencja prasowa przygotowała ich na to, żeby uznali ją za ofiarę, jeśli coś się stanie.

— Nieważne. To nie zmienia faktu, że musieliśmy jej skopać dupę, żeby uratować twoją babcię. Byliśmy osłonięci czarem. Nikt nas nie widział, więc wszystko, co mówią, to tylko bzdurne, nic nieznaczące plotki.

— Plotki zawsze coś znaczą, Stark. W tym przypadku moim zdaniem oznaczają, że potrzeba jakiejś poważnej rozróby, żeby ci, co nie są wampirami, zrozumieli, jak podłą istotą jest Neferet.

— Pewnie masz rację, ale w gruncie rzeczy to dobra wieść — zauważył Stark.

— Dobra?

— Neferet nigdy nie umiała siedzieć cicho i czekać, aż szum ucichnie. A już z całą pewnością nigdy nie umiała udawać ofiary. Jeśli zdoła pozbierać się do kupy i ukazać w postaci ciała, które jest czymś więcej niż czarnym glutem, będzie dokładnie tam, gdzie była wcześniej. W końcu sobie uświadomi, że ludzie nie zamierzają klękać przed nią i oddawać jej czci. Niektórym będzie jej żal, co tylko ją rozwścieczy, a wtedy jak zwykle totalnie spieprzy sprawę i ludzie wy-rzekną się jej, tak jak zrobiły to wampiry. Wtedy nie będzie już miała w czym namieszać i pójdzie sobie gdzie indziej. Pozbycie się jej to powinien być, jak mawia Stevie Rae, pikuś.

— Stevie Rae! — Poczułam ukłucie winy. — Cholera. Praktycznie zostawiłam ją samą z tym bałaganem po śmierci Erin.

— Tanatos wzięła sprawy w swoje ręce. Przy czym mówiąc „sprawy”, mam na myśli Shaunee. Stevie Rae i Kra-misha zaganiają adeptów do autobusu. Wszyscy chcieli wiedzieć, gdzie jesteś, więc zacząłem cię szukać i trafiłem tu.

— Wybacz. Chyba mój czas na odetchnięcie minął. Pora wrócić do szaleństwa. Chodź, pożegnamy się z babcią, zanim wsiądziemy do autobusu.

— Jestem przy tobie, Zo. — Stark wstał, podniósł mnie i pocałował lekko. — Zawsze jestem przy tobie, nawet jeśli to oznacza, że też muszę być częścią tego szaleństwa.

Wciąż tkwiłam w jego ramionach i czułam się bezpieczna, gdy rozległ się wrzask.

— A to co?

Poczułam, jak ciało Starka się napina.

— Coś kogoś przeraziło. — Wziął mnie za rękę i przez kilka sekund nasłuchiwał, po czym zaczął mnie ciągnąć ku wejściu do hali sportowej. — Chodź. To dobiega z drugiej strony szkoły. Trzymaj się blisko mnie. Mam złe przeczucia.

„Na boginię! Niech to nie będzie kolejny adept...” — tylko to potrafiłam myśleć, gdy przez halę pędziliśmy w stronę parkingu.

Nadbiegaliśmy z innego kierunku niż wszyscy inni, więc początkowo nikt nas nie widział, dzięki czemu mieliśmy okazję dokładnie się przyjrzeć budzącej grozę scenie. Pośrodku parkingu stała potwornie rozdygotana wysoka blondynka w otoczeniu oszołomionych mieszkańców Tulsy i stada benedyktynek powstrzymujących ją, by nie wybiegła przez bramę. Miała na sobie starannie skrojone czarne spodnie i obcisły jasnoniebieski kaszmirowy sweter, a na szyi gruby sznur drogo wyglądających pereł. Elegancka fryzura trochę się zepsuła, wskutek czego jasne kosmyki sterczały tu i ówdzie, jakby kobietę podłączono do generatora prądu. Choć siostry zdołały ją powstrzymać od krążenia w kółko, wciąż krzyczała piskliwie i wymachiwała rękami jak szalona.

Przyznaję, że w pierwszym odruchu poczułam wielką ulgę na widok ludzkiej kobiety. Najwyraźniej nie chodziło o śmierć kolejnego adepta.

Podeszła do niej siostra Mary Angela.

— Spokojnie, proszę pani — zaczęła. — Wiem, że to straszne, gdy nastolatka umiera, ale wszyscy wiemy, że śmierć zawsze krąży w pobliżu adeptów. Skoro oni to akceptują, to i my musimy.

Kobieta przestała wrzeszczeć i spojrzała na zakonnicę, jakby dopiero teraz sobie uświadomiła, gdzie się znajduje. Wzięła głęboki oddech i wykrzywiła twarz, a strach, który dotąd się na niej malował, przerażająco błyskawicznie ustąpił miejsca furii. Później dopiero uświadomiłam sobie, że powinnam była ją wtedy rozpoznać.

— Siostra myśli, że rozpaczam nad jakąś adeptką? Co za bzdura! — zaatakowała zakonnicę.

— Przepraszam. W takim razie nie rozu...

Nagle pojawiła się zdyszana Afrodyta i na widok kobiety zrobiła wielkie oczy.

— Mamo, co się stało?

— Cholera — szepnął Stark. — To jej matka!

Puściłam jego rękę i pobiegłam przed siebie, nim mój umysł zdążył pojąć, co robi ciało.

— Zabiły go! — pisnęła kobieta.

— Kogo? Kto?

— Twojego ojca! Burmistrza Tulsy!

Tłum jęknął głośno, a ja wraz z nim. Afrodyta zbladła jak ściana. Nim zdążyła się odezwać, podbiegła Lenobia.

— Szanowni państwo, dla tych, którzy mnie nie znają: jestem Lenobia, nauczycielka jazdy konnej w Domu Nocy. W imieniu naszej najwyższej kapłanki i grona pedagogicznego pragnę wyrazić ubolewanie, że byli dziś państwo świadkami tak tragicznych zdarzeń. Zaprowadzę państwa do samochodów, by mogli państwo odjechać do swych bezpiecznych domów.

— Za późno! — wrzasnęła na nią matka Afrodyty. — Dzisiaj nigdzie nie jest bezpiecznie! Nikt z nas nie zazna spokoju, póki będziemy żyć obok was, krwiopijcy!

Afrodyta potrafiła jedynie gapić się na nią. Ja zaś wystąpiłam do przodu i zdumiona spokojem brzmiącym w swoim głosie, powiedziałam:

— Lenobio, ta pani jest mamą Afrodyty. Twierdzi, że zabito jej męża.

— Pani LaFont... — zareagowała błyskawicznie Lenobia. — To musi być jakaś pomyłka. Dziś tylko nasza adeptka zmarła przedwcześnie.

— Jedyną pomyłką jest to, że nie umarło was dzisiaj więcej! — Pani LaFont odwróciła się i oskarżycielskim palcem wskazała szkolny mur w pobliżu otwartej żelaznej bramy. Z trudem dostrzegłam tam coś, co wyglądało jak leżąca na ziemi osoba. — On wciąż tam jest! Jakiś wampir go zabił i wyssał!

I znów zaniosła się histerycznym płaczem, tym razem szukając ukojenia w ramionach córki.

— Ja pójdę — rozbrzmią! silny spokojny głos Dariusa. Wojownik leciutko dotknął ramienia Afrodyty, następnie podbiegł do ciemnego kształtu. Przykląkł przy nim, zawahał się, po czym wstał, zdjął marynarkę i zakrył nią coś, co musiało być zwłokami. Gdy wrócił, Afrodyta wciąż trzymała w ramionach szlochającą matkę. — Przykro mi — rzekł Da-rius. — To twój ojciec. Nie żyje.

Pani LaFont znów uderzyła w szloch, a reszta zebranych poczęła szeptać niespokojnie. W głosach brzmiało coś, co przypominało kombinację gniewu i strachu. Narastająca panika była niemal namacalna. Wiedziałam, że jeśli ktoś szybko czegoś nie powie lub nie zrobi, wieczór, który już był straszny, może się stać dodatkowo niebezpieczny. Odezwałam się więc zadowolona, że mówię o wiele spokojniej, niż się czuję:

— Afrodyto, zaprowadź mamę do szkoły. Dariusie, zadzwoń na numer alarmowy i poinformuj, że burmistrz nie żyje. Lenobia, Stark i siostry niech odprowadzą ludzi do samochodów. Ja pomogę Afrodycie i jej mamie dojść do siebie, a potem pójdę po Tanatos. Ona będzie wiedziała, co robić.

Ludzie już ruszali w kierunku parkingu, gdy nagle matka Afrodyty odepchnęła córkę.

— Nie! — zawołała, potrząsając głową, aż fryzura do reszty jej się rozsypała. — Nigdy więcej nie wejdę do tego budynku! One zabiły mi męża!

— Mamo — usiłowała przemówić jej do rozsądku Afrodyta. — Nie wiemy, jak tata zmarł. Miał wysokie ciśnienie. Może dostał zawału.

— Miał rozerwane gardło i wyssaną krew! Czy to wygląda na zawał? To atak wampira! — krzyknęła na nią matka.

Zerknęłam na Dariusa, a on skinął lekko głową, nie przestając mówić do telefonu.

A niech to szlag!

— Pani LaFont, jeśli to był atak wampira, przyrzekam, że znajdziemy zabójcę i wymierzymy mu sprawiedliwość — oznajmiła uroczyście Lenobia.

— Jesteście wściekłymi bestiami, tak jak mówiła wasza była kapłanka! Dlatego od was odeszła! Powinniśmy byli jej posłuchać! Biedna Neferet była pierwsza ofiarą... — załkała pani LaFont.

— Przypilnuję, żeby ludzie wyjechali, a ty postaraj się zamknąć tej kobiecie usta, Zoey — szepnęła Lenobia, występując naprzód. — Szanowni państwo — powiedziała głośno — raz jeszcze wyrażam żal z powodu dzisiejszych tragedii. Siostry i ja odprowadzimy państwa do samochodów. Policja wkrótce tu będzie, więc postarajmy się nie zadeptać dowodów zbrodni.

— Pomogę jej — szepnął do mnie Stark.

— Nie. Mnie musisz pomóc. — Schwyciłam go za rękę i pochyliłam się ku niemu. — Słyszałeś, co mówiła Lenobia. Trzeba zamknąć usta tej babie. Potrzebuję trochę twojej czer-wonowampirskiej magii.

Zrobił wielkie oczy, lecz pokiwał głową.

— Co mam robić? — szepnął.

— Może dalej płakać, ale niech nie wrzeszczy — odrze-kłam cicho.

Znów kiwnął głową i podszedł do Afrodyty, która bezradnie wpatrywała się w swoją zapłakaną matkę.

Spojrzałam dziewczynie w oczy, starając się, by pojęła prawdziwy sens moich słów.

— Stark porozmawia z twoją mamą, dobrze?

Przeniosła wzrok na niego, potem na matkę, w końcu z powrotem na mnie.

— Dobrze. To chyba mądry pomysł. — Ujęła matkę za łokieć i mówiła do niej cicho: — Masz rację, mamo. Nie mu-simy wchodzić do szkoły. Ale tu obok, z dala od wampirów, jest piękny dziedziniec. Może poczekamy tam na ławce, aż przyjedzie policja?

— Ludzka policja! Chcę, żeby ludzka policja znalazła wampira, który zamordował twojego ojca!

— Lenobia już mówiła, że policja jest w drodze. Stark i Zoey pójdą z nami, dobrze? Stark nie jest zwykłym wampirem. Jest strażnikiem. Współpracował już kiedyś z policją, oczywiście ludzką — zmyślała Afrodyta, odciągając matkę od tłumu i prowadząc ku niewielkiemu słabo oświetlonemu dziedzińcowi niedaleko budynku, w którym mieszkali nauczyciele. — Chciałabym, żebyś odpowiedziała na kilka jego pytań, zanim policja tu dotrze.

Stark podszedł do nich, dał znak Afrodycie, po czym zajął jej miejsce obok pani LaFont.

— Bardzo mi przykro z powodu tego, co spotkało pani męża — powiedział łagodnym czarującym głosem. Nawet ja słyszałam w nim hipnotyzującą czerwoną magię. — Postaram się zapewnić pani bezpieczeństwo. Teraz chciałbym tylko, żeby poszła pani ze mną na dziedziniec i tam wypłakała się cicho. Naprawdę byłoby dobrze, gdyby pani już więcej nie krzyczała.

— Pójdę z panem na dziedziniec i wypłaczę się cicho. Nie będę krzyczeć — powtórzyła kobieta, a Afrodyta i ja wydałyśmy bliźniacze westchnienia ulgi.

— Dobrze się czujesz? — zapytałam przyjaciółkę, gdy zostałyśmy nieco w tyle.

Uniosła ramiona.

— Nie wiem. Oni, to znaczy starzy, nigdy mnie nie lubili. Odkąd pamiętam, byli dla mnie wstrętni. Z ulgą pozbyłam się ich ze swojego życia. Ale teraz dziwnie się czuję i jakoś mi smutno na myśl, że ciało ojca leży tam, pod murem.

Skinęłam głową i ujęłam Afrodytę pod ramię, chcąc uspokoić ją dotykiem, chociaż wiedziałam, że na ogół go unika.

— Doskonale cię rozumiem. Kiedy umarła moja mama, nie liczyło się, że od lat źle mnie traktowała i że mój durny ojczym był dla niej ważniejszy ode mnie. Myślałam tylko o tym, że straciłam matkę.

— Przytuliła się do mnie, kiedy płakała. —Afrodyta mówiła głosem zrozpaczonego dziecka. — Nie pamiętam, kiedy ostatnio to zrobiła.

Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć, więc po prostu stałam, trzymając ją mocno i słuchając łkania jej matki oraz zbliżającego się wycia policyjnych syren.

Ucieszyłam się na widok detektywa Marksa, choć okoliczności, w jakich to nastąpiło, Stark miał później nazwać „totalnym kociokwikiem”. Marx przynajmniej nie należał do tych policjantów, którzy nienawidzą wampirów. Pamiętałam, jak zabłysły jego orzechowe oczy, gdy mi opowiadał, że jego siostra bliźniaczka została naznaczona i przeszła Przemianę, ale wciąż utrzymują kontakt. Dobrze było wiedzieć, że przynajmniej jeden gliniarz w Tulsie nie pozwoli ludziom, aby nas zlinczowali. Czar Starka szybko się wyczerpywał, a matka Afrodyty była w wyjątkowo mściwym nastroju.

— Niech pan ich zamknie! — wykrzyknęła na widok detektywa. — Niech pan ich wszystkich zamknie! To zrobił wampir, więc wampir musi za to zapłacić!

— Zapłacić musi ten, kto dokonał zbrodni, a ja jestem tu po to, żeby przeprowadzić staranne śledztwo. Dowiem się, kto zabił pani męża. Daję pani słowo honoru. Ale nie mogę i nie zamierzam aresztować wszystkich wampirów z tej szkoły.

— Dziękuję panu. Jako najwyższa kapłanka Domu Nocy doceniam pański profesjonalizm i uczciwość. — Ku mojej uldze dobiegł nas zdecydowany głos Tanatos. — Oczywiście zrobimy co w naszej mocy, by pomóc w śledztwie. My także chcemy, by zabójca burmistrza został wykryty i osądzony, zwłaszcza że nie wierzymy, iż jest nim wampir.

— Mojemu mężowi rozerwano gardło i wyssano krew! To atak wampira! — wysyczała pani LaFont, mrużąc groźnie oczy.

— Istotnie przypomina to atak wampira — zgodziła się Tanatos. — I właśnie dlatego wątpimy, by istotnie stał za nim wampir. Po co miałby zabijać burmistrza Tulsy na terenie Domu Nocy podczas wieczoru otwartych drzwi i pozostawiać jego ciało przy bramie, by zobaczyli je zarówno ludzie, jak i wampiry? To nie ma sensu.

— Żerujecie na ludziach. To ma sens?

— Bardzo panie przepraszam, ale kłótnia tu nic nie pomoże — próbował się wtrącić detektyw Marx, lecz pani La-Font nie miała zamiaru go słuchać.

— Wypiera się pani swoich bliskich związków ze Śmiercią? — rzuciła ostro do Tanatos.

— Istotnie otrzymałam od bogini dar komunikacji ze Śmiercią, który pozwala mi pomagać duchom umarłych odnajdywać drogę w Zaświaty.

— To właśnie zrobiła pani mojemu mężowi? Uwiodła go i zapędziła w pułapkę? Żeby mu pomóc znaleźć drogę do jakichś fikcyjnych Zaświatów? — coraz głośniej awanturowała się kobieta.

— Skądże, pani LaFont. Nie mam nic wspólnego ze śmiercią pani męża. — Tanatos odwróciła się do detektywa Marksa. — Może pan przesłuchać wszystkie osoby biorące udział w dzisiejszym wieczorze otwartych drzwi. Przez cały czas pozostawałam wśród ludzi. Nawet kiedy jedna z naszych adeptek odrzuciła Przemianę i zmarła, pozostawałam w zasięgu wzroku nauczycieli i uczniów.

— Dziś zmarła adeptka? — zapytał detektyw.

Tanatos przytaknęła.

— Będzie nam jej brakowało.

— Po co pan ją wypytuje o jakąś adeptkę? Wszyscy wiedzą, że one mogą w każdej chwili paść trupem. To norma wśród ich rasy. Mój mąż natomiast został zabity przez wampira. A to już nie jest normalne!

— Jeśli tatę zabił wampir, mogę ci przyrzec, że ten wampir nie jest z naszej szkoły! — oświadczyła nagle Afrodyta, a kiedy wszyscy wbili w nią wzrok, zdenerwowana przygryzła wargę i odwróciła oczy.

— Chcesz powiedzieć, że wiesz, kto zabił ojca? — Matka Afrodyty rzuciła pytanie takim głosem, jakby za chwilę miała znowu wpaść w histerię.

Afrodyta ciężko przełknęła ślinę i ku mojemu zaskoczeniu wypaliła:

— Jedyną znaną mi wampirką, która mogłaby zrobić coś takiego, jest ta, która chciałaby zwalić winę na Dom Nocy... — Urwała, a ja próbowałam przekazać jej wzrokiem komunikat: „Nie mów tego!”. Ona jednak wpatrywała się w matkę, jakby spojrzeniem mogła ją skłonić do uwierzenia. — Mamo, nasza dawna kapłanka Neferet żywi do nas wszystkich wielką urazę. Ona jest podła, mamo. Więcej: jest wcieleniem zła. Tylko ona mogłaby zrobić coś takiego.

— Nie kpij sobie, dziewczyno! Neferet była przyjaciółką twego ojca. Mianował ją łącznikiem między wampirami a miastem. Jak mogłaby go zabić?!

— Ona po prostu wykorzystała jego i mieszkańców miasta — perorowała Afrodyta. — Nigdy nie chciała przyjaźni z ludźmi. Nienawidzi ich. Szczerze mówiąc, bardziej niż ludzi nienawidzi tylko Domu Nocy, zwłaszcza po tym, jak została stąd przepędzona. Więc ani trochę bym się nie zdziwiła, gdyby zabiła burmistrza Tulsy w wieczór otwartych drzwi w szkole. Wiedziała, że spowoduje to wielkie napięcia między ludźmi a wampirami.

— Najwyższa kapłanko? — zwrócił się Marx do Tanatos, nim pani LaFont zdążyła się wtrącić. — Co pani wie o Neferet i pobudkach, które mogły nią kierować?

— Jak wspomniałam w wywiadzie dla Fox News nieco ponad tydzień temu, Dom Nocy postanowił rozstać się z Neferet. Myślę, że słowa Afrodyty mają sens. Neferet miała do nas wielki żal.

— Dość wielki, by zabić? — zapytał detektyw.

Kapłanka westchnęła.

— Obawiam się, że jest zdolna do wielkiego zła. Między innymi z tego powodu straciła stanowisko w szkole i tytuł najwyższej kapłanki Nyks. Wbrew temu, co powiedziała burmistrzowi i radnym, to ona propagowała przemoc wobec ludzi, a nie my.

— Jeśli wiedzieliście, że ma złe zamiary, powinniście byli to nam zgłosić — powiedział ponuro Marx.

— Nie zgłosili wam, bo kłamią jak z nut! — wybuchnę-ła pani LaFont. — Jeszcze parę godzin temu rozmawiałam z kilkoma radnymi i Charlesem o tym, jakie to dziwne, że zdewastowano apartament Neferet, a ona zniknęła wkrótce po tym, jak publicznie sprzeciwiła się temu, co się dzieje w Domu Nocy. Sam Charles podejrzewał, że zrobiono jej krzywdę.

Afrodyta wyglądała na wstrząśniętą.

— Mamo, ty chyba w to nie wierzysz?

— Owszem, wierzę! Neferet miała odwagę przeciwstawić się morderczym wampirom. Twój ojciec stanął po jej stronie. A teraz ona zaginęła, a twój ojciec nie żyje! — Przeniosła wściekłe spojrzenie na detektywa. — Co konkretnie ma pan zamiar zrobić w sprawie tych potwornych zbrodni?

— Pani LaFont, proszę... — zaczął detektyw.

— Dość tego! — przerwała mu. — Mój mąż nie żyje, a ja nie będę siedzieć jak mysz pod miotłą i pozwalać, żeby oczerniano niewinnych. Jadę do domu. Zadzwonię do swojego prawnika. Jeszcze o mnie usłyszycie. — Wbiła w Afrodytę pogardliwe spojrzenie niebieskich oczu. — A ty jedziesz ze mną. Bez dyskusji.

Zdążyła zrobić parę kroków, nim się zorientowała, że córka za nią nie idzie. Stanęła, odwróciła się i wykrzywiła wargi w szyderczym uśmieszku tak podobnym do tego, który widywałam u Afrodyty, że pewnie zagapiłam się na nią jak jakaś turystka.

— Afrodyto. Powiedziałam: jedziesz ze mną. I to już.

— Nie — odparła spokojnie dziewczyna. Jej głos wydał mi się bardzo zmęczony, lecz stanowczy. — Jestem w domu. I zostanę w nim.

— Któreś z nich zabiło ci ojca!

— Mamo, już ci powiedziałam, że jeśli zabił go wampir, to na pewno nie był stąd.

— Afrodyto, nie będę ci więcej powtarzać, że masz iść ze mną.

— Świetnie. To znaczy, że ja nie będę musiała ci powtarzać, że zostaję. Przykro mi z powodu śmierci taty, przykro mi, że zostałaś sama. Ale nie mieszkam z wami prawie cztery lata. Nie jesteś już moją rodziną.

— Detektywie, czy mogę ją zmusić, żeby ze mną poszła? — zapytała Marksa pani LaFont.

— Dobre pytanie. — Przeniósł wzrok na Tanatos. — Nie widzę na jej czole półksiężyca. Czyżby z jakiegoś powodu go zakryła?

— Nie. Afrodyta nie jest zwykłą adeptką. Kiedyś była naznaczona, lecz jej półksiężyc zniknął. Nie zniknął natomiast dar, który otrzymała od Nyks. Dlatego Najwyższa Rada Wampirów obwołała ją wieszczką. Nie będąc więc ani adeptką, ani wampirką, wciąż jest wybranką naszej bogini i jej miejsce zawsze będzie w Domu Nocy.

Detektyw zrobił długi wydech.

— Cóż, Naznaczenie i dar od bogini oznaczają, że Afrodyta została wyjęta spod władzy rodzicielskiej. Choć sytuacja jest specyficzna, moim zdaniem to wyjęcie nadal obowiązuje, skoro tak zadecydowała Najwyższa Rada Wampirów. Pani LaFont, sądzę, że odpowiedź na pani pytanie brzmi „nie”. Nie mogę zmusić pani córki, by pojechała z panią do domu.

— Afrodyto — wycedziła lodowato jej matka. — Zrobisz, co każę, czy wolisz tu pozostać z mordercami ojca?

— Wolę swoją prawdziwą rodzinę i prawdziwy dom — odparła bez wahania dziewczyna, chwytając Dariusa za rękę i trzymając ją mocno, gdy pani LaFont pluła jadem.

— W takim razie żałuję, że cię urodziłam. Nigdy więcej nie nazywaj mnie matką. Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj. Wyrzekam się ciebie. Od tej pory jesteś dla mnie równie martwa jak ojciec.

Po tych słowach odwróciła się plecami do córki i odeszła szybko.

W ciszy, która zaległa po jej odejściu, głos Afrodyty za-brzmiał bardzo słabo:

— Naprawdę chcę już jechać do domu. Zaczekam na was w autobusie.

— W autobusie? — zapytał detektyw Marx.

— Tak — wyjaśniła ostrożnie Tanatos. — Niektórzy adepci i wampiry postanowili chwilowo zamieszkać poza campusem. Zbliża się świt, więc czas, by wrócili do domu.

— Czy ten nowy dom ma związek z nowym gatunkiem wampira? — Detektyw spojrzał na tatuaże Starka. — Z czerwonym wampirem?

— Istotnie, tak jak powiedziała na swojej konferencji Neferet, pojawił się nowy gatunek. Niektórzy z należących do niego wampirów i adeptów postanowili zamieszkać poza szkołą — mówiła z coraz większą ostrożnością Tanatos.

— A czy pozostałe rzeczy, które powiedziała o nich Neferet, także są prawdą?

— Jeśli ma pan na myśli to, że jesteśmy agresywni i groźni, to nie — odezwał się Stark, patrząc policjantowi w oczy.

Detektyw przez chwilę się wahał.

— Najwyższa kapłanko — rzekł w końcu stanowczo — muszę nalegać, by nikt z adeptów ani wampirów nie opuszczał campusu, póki dokładniej nie zbadamy dzisiejszej zbrodni i nie będziemy mogli wykluczyć możliwości, że morderca pochodzi z tego Domu Nocy. Jeśli będzie trzeba, z pewnością uda mi się zbudzić jakiegoś sędziego i wyegzekwować zakaz opuszczania campusu, ale myślę, że byłoby lepiej, gdybyśmy nie musieli sięgać po takie środki.

— Nie potrzebujemy nakazu — odparła bez widocznego wahania Tanatos. — Zgadzam się spełnić pańską prośbę. Zoey, powiedz adeptom, żeby wysiedli z autobusu. Do odwołania wszyscy będą mieszkać w campusie.

ROZDZIAŁ TRZECI

Afrodyta

— Nie wiem, co jest gorsze: to, że jakaś duma policja nie pozwala nam jechać na nasz dworzec, czy to, że faktycznie zaczęłam traktować te zasrane tunele jak dom — mamrotała Afrodyta, grzebiąc w torebce. — Kurwa, gdzie ten cholerny xanax?

— Pomogę ci, kochanie. — Darius delikatnie wyjął jej z rąk torebkę, otworzył boczną kieszonkę i znalazł buteleczkę z tabletkami. — Xanax albo wino, nie oba — rzekł łagodnie, trzymając lekarstwo poza zasięgiem rąk dziewczyny.

— Ojciec mi zmarł — burknęła.

— Chyba chodzi o to, że Darius by wołał, żebyś przynajmniej ty była żywa — wtrąciła Zoey, siadając ciężko na kanapie obok Afrodyty w małej poczekalni szkolnego gabinetu lekarskiego. — Wiem, co czujesz, i pewnie masz ochotę totalnie się odurzyć, ale nie da się uciec przed śmiercią rodzica.

— Nawet tak gównianego? — zapytała Afrodyta.

— Nawet. — Zoey ze znawstwem pokiwała głową. — W końcu będziesz musiała spojrzeć prawdzie w oczy. A z doświadczenia mogę ci powiedzieć, że lepiej to zrobić wcześniej niż później.

Afrodyta zmarszczyła brwi i odstawiła butelkę czerwonego wina, z której popijała.

— Dobra. Wybieram xanax.

— Tylko jedną tabletkę — uprzedził ją Darius.

— Oj, nie nudź. Pewnie, że jedną. Dawaj. Wolę być połowicznie odurzona niż wcale.

Wojownik właśnie wysypywał jej na rękę niebieską tabletkę, gdy wszystkich zaskoczył głos Shaunee.

— Ja nie chcę być odurzona. Nawet połowicznie — mówiła, wchodząc do poczekalni w towarzystwie Stevie Rae, Rephaima, Damiena i Tanatos. — Gdybym się odurzyła, mogłabym zapomnieć, co się dzisiaj stało, a to znaczy, że zapomniałabym ostatni dzień życia Erin. Jej życie zasługuje na to, żeby być pamiętane. I życie twojego taty, Afrodyto, też na to zasługuje.

Afrodyta wzięła tabletkę do ust i przełknęła bez popijania.

— Zapamiętam go jako słabego człowieka, który pozwolił matce zrobić z siebie palanta. Nie jestem pewna, czy chcę to pamiętać. A ty co zapamiętasz z życia Erin? Czas, kiedy miałyście wspólny mózg, czy czas po rozdzieleniu?

— Bardzo mi przykro z powodu śmierci twojego taty — wtrąciła Stevie Rae — ale to jeszcze nie powód, żebyś się wyżywała na Shaunee.

— Każdy sobie radzi, jak umie, Stevie — wyjaśniła Afrodyta, udając znacznie bardziej cierpliwą, niż była. — Ja zawsze walę prosto z mostu i przykro mi, jeśli to ci przeszkadza, ale wcale nie jestem wredna. Jestem po prostu szczera. Więc jak brzmi odpowiedź, Shaunee?

— Jedno i drugie — odparła powoli zapytana. — Zapamiętam ją taką, jaka naprawdę była, a nie tylko jako dobrą lub złą. Większość ludzi nie jest w stu procentach dobra ani w stu procentach zła. — Przeniosła wzrok na Zoey. — Jak zapamiętałaś swoją mamę?

Zoey odpowiedziała przeciągłym smutnym westchnieniem.

— Staram się pamiętać wizję, którą pokazała mi Nyks w Zaświatach. Mama była wtedy spokojna i to jest dobre wspomnienie.

— Cóż, ja z moim starym nie mam tej opcji — mruknęła Afrodyta. — Nie wiem dokładnie, gdzie jest, ale nie sądzę, żeby to była kraina Nyks.

— Mogłabyś się zdziwić — wtrąciła Tanatos.

Afrodyta wbiła w nią zdumione spojrzenie.

— Chcesz powiedzieć, że widziałaś, jak jego duch wstępuje w Zaświaty?

— Nie. Nie byłam obecna przy jego śmierci, a duch nie skontaktował się ze mną, lecz mogę ci powiedzieć, że w miejscu jego śmierci wyczuwało się wielki spokój. Mam nadzieję, że sprawię ci ulgę, gdy powiem, że taki spokój w miejscu zgonu wyczuwam zwykle wtedy, gdy duch, który odszedł, uwolnił się od życia pełnego chaosu, tragedii lub smutku. Wierzę, że twój ojciec z ulgą przyjął kres swego ziemskiego istnienia i narodzi się ponownie do lepszego życia.

Afrodyta kilkakrotnie zamrugała, by powstrzymać łzy. Długo trwało, nim się opanowała, wszyscy jednak cierpliwie czekali. Gdy w końcu przemówiła, głos jej drżał.

— Dź...dziękuję, że mi to powiedziałaś. Rzeczywiście czuję ulgę. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, żeby mój tata był kiedyś naprawdę szczęśliwy. — Urwała, odkaszlnęła i kontynuowała: — Mam nadzieję, że następnym razem będzie miał więcej szczęścia.

— Pomodlę się o to do Nyks — obiecała kapłanka.

— Ja też. I ja. I ja — rozległy się wokół głosy.

— Będziemy czuwać przy ciele Erin przez najbliższe dni? — rozbrzmiałe pytanie Zoey i wszyscy umilkli wstrząśnięci.

— To nie jest konieczne — rzekła Tanatos.

— Wiem, że to nieprzyjemny temat, ale ktoś musi go poruszyć — mówiła dalej Zoey, jakby nie widziała, że wszyscy gapią się na nią przerażeni.

Afrodyta ukryła uśmiech zaskoczenia. No, no. Zo zaczynała się zachowywać jak prawdziwa upierdliwa najwyższa kapłanka.

— Mamy tu dwa wampiry — kontynuowała Zoey, wskazując Starka i Stevie Rae — które odrzuciły Przemianę i umarły. — Przy ostatnim słowie nakreśliła w powietrzu cudzysłów. — Oba jednak po kilku dniach zmartwychwstały jako czerwoni adepci. Myślę więc, że musimy...

— Nie, Zo — powiedziała wyraźnie zdenerwowana Stevie Rae. — Erin nie wróci.

— Stevie, już mówiłam, że to niezbyt przyjemny temat, ale musimy się z nim zmierzyć — ciągnęła Zoey z uporem maniaka. — Kto obejmie pierwszą war...

— Nie ma potrzeby obejmować wart — przerwała jej Ta-natos. — Ona naprawdę nie żyje.

— Tanatos widziała, jak jej duch wstępuje w Zaświaty — powiedziała cicho Shaunee. — Nyks ją przywitała.

— Mogę ci przysiąc, że Nyks nie przywitała żadnego z nas, kiedy umarliśmy, a potem ożyliśmy — dodała Stevie Rae.

— Zgadza się — przytaknął Stark.

— Erin naprawdę umarła — zaświadczył Damien.

— No dobrze... ja tylko... Nie chciałam być niemiła ani nic — wyjaśniała niezdarnie Zoey. — Po prostu uważałam, że powinniśmy mieć pewność.

— Mamy ją — powiedziała Tanatos.

— Zgadzam się z Zoey, że powinniśmy się dzielić wątpliwościami, i myślę, że jest jeszcze jedna rzecz, co do której musimy się upewnić — rzekła Afrodyta i spojrzała w mądre oczy Tanatos. — Krąg wygnał stąd coś, co wyglądało jak częściowo odbudowane ciało Neferet. Kiedy stąd uciekało, przeszło przez Erin, a potem poleciało dokładnie w kierunku miejsca, w którym później znaleziono ciało mojego taty. Powinniśmy sprawdzić, czy to ona zabiła ich oboje.

Tanatos zwiesiła ręce.

— Obawiam się, że nie ma sposobu, by uzyskać całkowitą pewność, ale podejrzenia Afrodyty wydają się uzasadnione. Poczułam obecność śmierci na moment przed tym, jak Zoey zadzwoniła, żeby mnie poinformować o pająkach. Ta śmierć mogła się wiązać z początkiem odrzucenia Przemiany przez Erin albo z próbą materializacji Neferet, która powracała ze świata umarłych. — Powiodła wokół pytającym spojrzeniem. — Czy któreś z was wcześniej zauważyło u Erin oznaki choroby? Czy ktoś słyszał, jak kaszle albo skarży się na zmęczenie?

— Może byś spytała kogoś, kto naprawdę ją znał i troszczył się o nią? — dobiegł z korytarza wściekły głos Dallasa.

— Cieszę się, że przyszedłeś, Dallas. Usiądź, porozmawiaj z nami. Kiedy będziesz gotów, żeby zobaczyć ciało Erin i pożegnać się z nią, zabiorę cię do niej i opowiem ci o tym, jak radośnie nasza bogini przywitała jej duszę w Zaświatach — rzekła Tanatos.

— Nie mam ochoty z wami gadać. Nic jej nie było, póki nie stanęła w tym cholernym kręgu! Nie chciałem, żeby to robiła. Próbowałem ją powstrzymać. I udałoby mi się, gdyby Panna Zarozumialska nie kazała temu wojownikowi, żeby się mnie pozbył. Dowiedziałem się o jej śmierci dopiero parę minut temu, jak w końcu wydostałem się z tej cholernej szafy! — Dallas zmrużył wściekłe oczy. — Nie wiem, kogo próbujecie wrobić, ale ja znam prawdę: Erin nie żyje, bo Redbird i jej duma kompania przywołali do swojego kręgu jakieś gówno. Gdybym ją powstrzymał, nic by się nie stało!

W odpowiedzi na jego złość światła w poczekalni zaczęły mrugać.

— Już dawno powinieneś się zamknąć, Dallas — powiedział Stark, wraz z Dariusem odgradzając Zoey od wściekłego czerwonego wampira. — Erin odrzuciła Przemianę. To nie miało nic wspólnego z kręgiem Zoey.

— Ona nie chciała, żeby ją powstrzymać. — Shaunee na nowo się rozpłakała. — Chciała znów uczestniczyć w naszym kręgu.

— Nie chciała was znać!!! — wrzasnął Dallas.

— Nie życzę sobie, żebyś podnosił głos tak krótko po przedwczesnej śmierci adeptki. — Siła Tanatos uspokoiła lampy i sprawiła, że Dallas cofnął się o krok. — Jeśli chcesz pożegnać przyjaciółkę w spokoju, z miłością i szacunkiem, możesz to zrobić. Jeśli chcesz pałać złością i siać niezgodę, musisz stąd odejść, Dallasie, i zabrać tę negatywną energię ze sobą. Nie ma dla niej miejsca przy łożu kogoś, kto dopiero co odszedł do naszej bogini.

— Pożegnam się z Erin po swojemu i na pewno nie w towarzystwie osób, które spowodowały jej śmierć! — warknął, po czym uśmiechnął się szyderczo, cofnął o kilka kolejnych kroków, obrócił się i wybiegł.

— Będziemy z nim mieli poważny problem — rzekł Stark.

— Mamy z nim problem, odkąd dowiedział się o mnie i Rephaimie — zauważyła Stevie, przygryzając wargę. — Wtedy mu odbiło.

— To nie twoja wina — odparł Rephaim, biorąc ją za rękę.