Dobra Nowina - N. T. Wright - ebook

Dobra Nowina ebook

N. T. Wright

4,0

Opis

Osiągnęliśmy mistrzostwo w opacznym pojmowaniu dobrej nowiny. Czas to zmienić.

W wielu kościołach dobra nowina niepostrzeżenie zmieniła się w dobre rady: masz żyć tak a tak. Tak a tak masz się modlić. Oto techniki, które pomogą ci stać się lepszym chrześcijaninem, lepszym człowiekiem, lepszą żoną czy mężem. Pokażemy ci, co robić, by nie zabłądzić. Słuchaj nas: odmawiaj tę modlitwę, a będziesz zbawiony.

Jezus, którego spotykamy na kartach Biblii, mówi jednak o czymś zupełnie innym. Ewangelia, czyli dosłownie dobra nowina, którą ogłosił światu, jest znacznie lepsza! Nie jest kodeksem postępowania, abstrakcyjną rezerwacją miejsca w Niebie albo nadprzyrodzonym ubezpieczeniem na wypadek śmierci.To wiadomość, która zmieniła świat. Jej przyjęcie może całkowicie odmienić Twoje życie. Gdy naprawdę ją usłyszysz, zobaczysz wszystko w zupełnie nowym świetle.

N.T. Wright jest historykiem, teologiem, jednym z najwybitniejszych współczesnych znawców Nowego Testamentu. Przez wielu uważany za najważniejszego chrześcijańskiego apologetę od czasów C.S. Lewisa. Jest autorem kilkudziesięciu książek. Dobra nowina. Wiadomość, która zmieniła świat to pierwsza przetłumaczona na język polski.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 273

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału:

Simply Good News.

Why the Gospel is News and What Makes it Good

© 2015 by N.T. Wright. All Rights Reserved

© Wydawnictwo WAM, 2016

Opieka redakcyjna: Olaf Pietek

Redakcja: Artur Czesak

Korekta: Katarzyna Onderka

Projekt okładki: Anna Jędrusiak

Skład: Katarzyna Mróz-Jaskuła

NIHIL OBSTAT

Prowincja Polski Południowej

Towarzystwa Jezusowego

ks. Jakub Kołacz SJ, prowincjał

Kraków, 16 września 2016 r., l.dz. 62/2016

978-83-277-0635-5 (ePub)

978-83-277-0636-2 (Mobi)

WYDAWNICTWO WAM

ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200 • faks 12 42 95 003

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwowam.pl

DZIAŁ HANDLOWY

tel. 12 62 93 254-256 • faks 12 62 93 496

e-mail: [email protected]

KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA

tel. 12 62 93 260, 12 62 93 446-447

faks 12 62 93 261

e.wydawnictwowam.pl

Przygotowanie wydania elektronicznego

Michał Nakoneczny / 88em.eu

Davidowi i Karen SeemuthorazGuyowi i Katie Thomas

1Nowina

Gdy siedzisz spokojnie w kawiarni z przyjaciółmi, nagle gwałtownie otwierają się drzwi i do środka wchodzi ktoś nieznajomy, oszołomiony, z wyrazem podniecenia na twarzy.

„Co za wspaniała wiadomość!” – krzyczy. „Nie zgadniecie. Nie wyobrażacie sobie, co się stało!”

O czym on mówi? Cóż takiego mogło się zdarzyć, co to za  d o b r a   n o w i n a,  i czemu sądzi, że stanowi ona wystarczający powód do tego, by tak wpadać do kawiarni i opowiadać o niej obcym ludziom?

Scenariusz 1: Może przed chwilą rozmawiał z lekarzami, którzy powiedzieli mu, że udało im się wyleczyć jego córkę ze śmiertelnej choroby? Byłaby to rzeczywiście dobra nowina, przynajmniej dla jego bliskich i przyjaciół, ale nie wyjaśniałoby to, dlaczego ogłasza ją nieznajomym.

Scenariusz 2: Być może usłyszał, że miejscowa drużyna futbolowa odniosła miażdżące zwycięstwo nad odwiecznymi rywalami. W niektórych miejscach w moim kraju rzeczywiście świętuje się takie zdarzenia, uznając je za dobrą nowinę, chociaż w większości przypadków kibice gromadzą się w pubach i razem oglądają mecz. A wtedy po cóż kibic miałby zostawiać świętujących kolegów, by opowiadać o sukcesie swojej drużyny gościom kawiarni, którzy kibicami nie są?

Scenariusz 3: Być może dowiedział się, że w regionie, w którym panowało dotąd wysokie bezrobocie i bieda, odkryto ogromne zasoby węgla, ropy lub gazu. Nagle okazało się, że mogą powstać tysiące nowych miejsc pracy i wszyscy rozpoczną nowe życie. Znam miejsca, w których taka wiadomość skłoniłaby zazwyczaj spokojnych ludzi do wtargnięcia na salę i oznajmienia wszystkim dobrej nowiny. Podobne okoliczności mogłyby usprawiedliwić takie spektakularne zajście.

Zacząłem od rozważenia tych trzech możliwości, ponieważ uważam, że straciliśmy kontakt z pewną istotną cechą wiary chrześcijańskiej. Wiara chrześcijańska w swej najpierwotniejszej formie przedstawiana jest jako  d o b r a   n o w i n a.  To właśnie znaczy greckie słowo euangelion. Twierdzę, że idea postrzegania wiary chrześcijańskiej jako  n o w i n y,  w i a d o m o ś c i,  która jest  d o b r a,  sama, paradoksalnie, jest dziś dla wielu ludzi czymś nowym i zaskakującym. Nawet ci, którzy teoretycznie wiedzą, co znaczy słowo Ewangelia, często w rzeczywistości nie dostrzegają znaczenia tego faktu. Dlatego, jak sądzę, powinniśmy spytać na nowo: cóż to za dobra wiadomość, nowina, którą Jezus ogłosił i którą polecił głosić także swoim uczniom?

Większość ludzi – w tym także wielu chrześcijan – nigdy nie zadaje sobie tego pytania. Zakładamy, że rozumiemy Ewangelię, gdyż wydaje się nam ona tak znajoma i oczywista. Dlatego przechodzimy do porządku dziennego nad tym, że chrześcijaństwo dociera do nas w formie głoszenia dobrej nowiny – wspaniałej, nieoczekiwanej wiadomości. Słowo Ewangelia niesie dziś ze sobą różne znaczenia. Mówimy o „prawdzie ewangelicznej”, gdy chcemy podkreślić pewność i niezawodność prawd wiary. W niektórych kościołach głoszenie Ewangelii oznacza wyjaśnianie, jak stać się chrześcijaninem – chodzi o to, jak cało i zdrowo dotrzeć do nieba. W języku angielskim słowo gospel – „ewangelia” – oznacza też pewien rodzaj muzyki, i niektórym słowo to właśnie tak się kojarzy, i owszem, trzeba przyznać, że muzyka gospel często tworzy wrażenie, że dzieje się coś ekscytującego.

Jednak gdy Jezus i pierwsi chrześcijanie mówili o dobrej nowinie – a mówili o niej bardzo wiele – mieli na myśli o wiele więcej. Naprawdę uważali, że oznajmiają światu wspaniałą wiadomość, i wierzyli, że jest ona tak dobra, że warto głosić ją aż po krańce ziemi. Wiele kościołów, a także wielu kaznodziejów i nauczycieli chrześcijańskich skutecznie tego nie dostrzega. Zwykle osoby spoza świata wiary chrześcijańskiej w ogóle nie wiedzą, że na tym właśnie polegać ma chrześcijaństwo.

Powróćmy do naszego nieznajomego z kawiarni. Każdy ze scenariuszy, które przedstawiłem, opisuje pewien szczególny rodzaj sytuacji, który pozwala nam pojąć głębiej sens tego, co w istocie oznacza  d o b r a   n o w i n a.

Po pierwsze, dobra nowina w każdym z tych przypadków nie jest czymś, co wydarza się w próżni. Każdy ze wspomnianych przeze mnie komunikatów zakłada szerszy kontekst – można powiedzieć, że jest  n o w y m,   n i e o c z e k i w a n y m   z w r o t e m   a k c j i,   k t ó r a   t o c z y   s i ę   j u ż   o d   d a w n a.  W pierwszym przypadku okrzyk nieznajomego wpisuje się w historię śmiertelnie chorego dziecka. W drugim kontekst komunikatu stanowi historia odwiecznej rywalizacji sportowej pomiędzy drużynami. W trzecim przypadku komunikat wpisuje się w kontekst długotrwałego, bolesnego upadku całego regionu, pogrążającego się w recesji powodującej problemy społeczne. W każdej z tych sytuacji dobra nowina ma sens  w  k o n t e k ś c i e   d ł u ż s z e j   h i s t o r i i.  Jedynie wówczas, gdy znamy owo tło, pojmiemy, dlaczego obwieszczana wiadomość jest dobrą nowiną.

Po drugie, ta nowina dotyczy czegoś, co  j u ż  się zdarzyło, czegoś, dzięki czemu  w s z y s t k o   b ę d z i e   t e r a z   i n a c z e j.  Wiadomość, którą poznajemy, jest ważna – ma wpływ na ludzkie życie, zmienia czyjeś losy. Jeśli umieścimy ją w odpowiednim kontekście, nie powiemy: „no cóż, to miło, ale jutro wszystko znów będzie po staremu”. (W przypadku futbolowej wiktorii za kilka tygodni może się wprawdzie tak zdarzyć, ale w chwili zwycięstwa wszyscy zawsze czują, że przeżywają nowy początek.) Dziecko wyzdrowieje! Cały region odżyje! Życie uległo przemianie!

Po trzecie, oznajmiana wieść wprowadza nas  w  p e w i e n   p r z e j ś c i o w y   o k r e s   o c z e k i w a n i a.  Dziecko wciąż jeszcze jest w szpitalu – lecz zamiast z lękiem i smutkiem czekać na rozwój choroby, teraz z podnieceniem i radością spodziewamy się, że wyzdrowieje i wróci do domu. Wprawdzie wielu ludzi wciąż jeszcze jest bez pracy, ale bezrobotni odzyskują nadzieję na godziwe zatrudnienie i podniesienie poziomu życia.

Rolą dobrej nowiny jest więc zawsze wtargnięcie w starą historię z nowym zdarzeniem, wskazanie na wspaniałą przyszłość, dotąd nieosiągalną, i wprowadzenie w ten sposób nowego okresu, w którym, zamiast żyć w beznadziei, ludzie niecierpliwie oczekują tego, o czym wiedzą, że już nadchodzi.

Taką właśnie wiadomością ma być chrześcijańska dobra nowina. Ewangelia Jezusa Chrystusa jest wieścią, która wpisuje się w szerszą historię. Wskazuje na wspaniałą, nową przyszłość. Wprowadza też nowy okres oczekiwania, który zmienia nasze nadzieje. Piszę tę książkę, gdyż uważam, że wielu ludzi, zarówno w Kościele, jak i poza nim, rzadko słyszy Ewangelię opowiadaną w ten sposób. Stąd coraz większy zamęt.

Dobre rady, złe wiadomości

W wielu kościołach dobra nowina niepostrzeżenie zmieniła się w dobre  r a d y: masz żyć tak a tak. Tak a tak masz się modlić. Oto techniki, które pomogą ci stać się lepszym chrześcijaninem, lepszym człowiekiem, lepszą żoną czy mężem. A przede wszystkim: pokażemy ci, co robić, by nie zabłądzić, zmierzając ku temu, co cię czeka po śmierci. Słuchaj nas: odmawiaj tę modlitwę, a będziesz zbawiona czy zbawiony. Nie pójdziesz do piekła; pójdziesz do nieba. Tak się to robi.

To nie  n o w i n a – to  r a d y.

Rady uczą nas postępowania, które ma przynieść pożądane skutki. Oczywiście w udzielaniu dobrych rad nie ma niczego niestosownego. Wszyscy ich potrzebujemy. Ale to nie to samo co dobra nowina. Dobra nowina to wiadomość, że zdarzyło się coś ważnego. I to o dobrą nowinę chodziło Jezusowi i Jego pierwszym uczniom.

Ktoś w tym momencie zaprotestuje: „Mój Kościół nie zapomniał o dobrej nowinie! Wiemy, że Jezus umarł za nasze grzechy! Przyjął za nas karę, abyśmy mogli iść do nieba! Czyż to nie dobra nowina? Jeśli myślałbyś, że jest ci pisane piekło, i nagle ktoś powiedziałby ci, że Bóg zrobił coś w tej sprawie, czy nie byłaby to dobra wiadomość?”.

Owszem, niewątpliwie. Ale – co dla wielu ludzi szokujące i trudne –  n i e z u p e ł n i e   t ę   d o b r ą   n o w i n ę   g ł o s i ł   J e z u s   i  w c z e s n y   K o ś c i ó ł.

Inaczej mówiąc, podczas gdy niektórzy nauczyciele chrześcijańscy zamienili dobrą nowinę na dobre rady, inni zachowali wprawdzie sens słowa „e w a n g e l i a”, oznaczającego „dobrą wiadomość”, ale opowiadają historię inną niż to, co przez  d o b r ą   n o w i n ę  rozumieli autorzy Nowego Testamentu.

Owszem, treścią dobrej nowiny rzeczywiście jest Jezus, a zwłaszcza Jego śmierć i zmartwychwstanie. Owszem, ta dobra nowina rzeczywiście otwiera przed nami perspektywę ostatecznej przyszłości, która wychodzi poza śmierć, abyśmy oczekując jej, mogli żyć w nadziei i radości. Tyle że stosowany zazwyczaj schemat niebo–piekło, choć popularny, zniekształca dobrą nowinę Biblii. Przez wiele wieków Kościoły Zachodu błędnie odczytywały tę historię. Zapomniały o jej kontekście, o ramach, które nadają dobrej nowinie właściwy sens. W rezultacie wydobywana z niej nowina ma istotnie odmienne znaczenie; inny jest też sens dalekiej perspektywy, którą ta nowina otwiera.

Zmiana ta wpływa na wszystko: na to, w jaki sposób rozumiemy naszą relację z Bogiem, naszą przyszłość, odpowiedzialność, którą podejmujemy jako Kościół i jako uczniowie, i wiele innych rzeczy.

Chcę więc przede wszystkim powiedzieć, że w chrześcijańskim posłaniu chodzi o dobrą nowinę, a nie o dobre rady. Należy o tym mówić między innymi dlatego, że wielu ludzi żyło dotąd ze zniekształconym obrazem dobrej nowiny.

Pozwólcie, że zilustruję tę tezę dwoma wspomnieniami – jedno jest bardzo świeże, drugie sprzed kilku lat.

Niedawno otrzymałem maila od kogoś, kogo nigdy nie spotkałem (zdarza mi się to dość często). Człowiek ten przeczytał jednak jedną z moich książek – przynajmniej jej część. Na tyle dużą, że postanowił zadać mi pytanie, które, jak podejrzewam, nęka wielu ludzi. „Przede wszystkim – pisze – wiara chrześcijańska nie jest »nowością«. Ma dwa tysiące lat. Przez ten czas wiele się nauczyliśmy. Po drugie, gdy słucham, co o niej mówicie, nie sądzę, by była ona szczególnie »dobra«. Te historie o dalekim Bogu, który grozi nam ogniem piekielnym i potępieniem, a potem – w najlepszym przypadku – pozwala chyłkiem, bocznym wyjściem wymknąć się z piekła. Nazywanie tego »dobrą nowiną«, jest, łagodnie mówiąc, nieco naciągane”.

To doskonałe pytanie. Rzeczywiście, jak można uważać za „nowinę” coś, co zdarzyło się dwa tysiące lat temu, i skąd przekonanie, że zasługuje ona na to, by nazywać ją „dobrą”? Jak już mówiłem, dobrą nowinę można zrozumieć jedynie w kontekście większej, wcześniejszej historii. A jeśli kontekstem Ewangelii pozostaje przekonanie, że niechybnie trafimy do piekła, o ile nie otworzą się przed nami jakieś nowe możliwości, to jej przesłanie odczytujemy często nie jako wieść (ogłoszenie czegoś, co się stało), lecz jako radę (wskazówki, jak powinniśmy postępować). Owa dobra rada brzmi mniej więcej tak: „Tu jest niebo, a tam piekło; gdybym był na twoim miejscu, skorzystałbym z okazji i dokonał właściwego wyboru”. Jeśli jest w tym jakaś nowina – być może jest nią sugestia, że Jezus pokazuje nam, jak skutecznie dokonać owego wyboru – to należałoby przyznać rację mojemu rozmówcy: nie jest ona szczególnie nowa, a dobra jest ona tylko dla szczęśliwców, którzy idą za udzielonymi im wskazaniami.

Problem z taką wykładnią Ewangelii polega na tym, że sam Jezus właściwie nie mówił wiele o niebie w tym sensie, jaki zazwyczaj mamy na myśli. Głosząc królestwo niebieskie, nie mówił o miejscu zwanym niebem, do którego ludzie idą bądź nie idą po śmierci. Mówił o czymś, co urzeczywistnia się „na ziemi, tak jak i w niebie” (Mt 6, 10). Zamiast więc sugerować, że mielibyśmy uciec z ziemi, by iść do nieba, Jezus głosił dobrą nowinę o niebie, które zstępuje na ziemię. Wielu ludzi, zarówno w Kościele, jak i poza nim, nigdy nie usłyszało tej nowiny. Opacznie pojęli ją nie tylko ateiści.

By ukazać problem, jaki mamy z dobrą nowiną, posłużę się jeszcze jedną historią. Z problemem tym zmagał się Jezus i pierwsi chrześcijanie; nas on również nie omija.

22 listopada 2003 roku obudziłem się wcześnie rano i natychmiast zadzwoniłem do córki. Była wówczas u siebie w domu, w Anglii; ja byłem w hotelu w Atlancie w stanie Georgia, gdzie uczestniczyłem w dorocznym spotkaniu Towarzystwa Literatury Biblijnej. Przyczyną mojego telefonu była Australia, gdzie angielska drużyna rugby grała w finale Pucharu Świata, największych zawodów tej dziedziny sportu. Jej przeciwnikiem była drużyna gości – reprezentacja Australii. Kraj ten, zawsze silnie przeżywający emocje sportowe – zwłaszcza w przypadku rywalizacji z Anglią! – wprost szalał z podniecenia, mobilizując swój zespół do zwycięstwa. Śledziłem wszystkie wcześniejsze etapy rozgrywek. Gdy Anglicy wygrywali mecz za meczem, przechodząc przez kolejne etapy w drodze do finału, rosła we mnie nadzieja. Czy im się uda? Czy to naprawdę możliwe? Czekałem na wiadomość. Nie tylko  c h c i a ł e m  ją usłyszeć – szalałem z niecierpliwości. Nie mogłem się doczekać.

Zadzwoniłem do córki, bo choć telewizor w moim pokoju hotelowym odbierał setki kanałów, na żadnym z nich nie mogłem znaleźć tego meczu. Najwyraźniej rugby niezbyt interesowało Amerykanów. Wiedziałem jednak, że moja córka w Anglii nie odrywa oczu od transmisji. Drżącym z podniecenia głosem opowiedziała mi o przebiegu gry: regulaminowy czas meczu dobiegł końca, a obie drużyny miały wciąż po siedemnaście punktów. Zarządzono więc półgodzinną dogrywkę. Zawodnicy dali z siebie wszystko, a teraz musieli znaleźć w sobie nowe pokłady energii i determinacji. Napięcie sięgnęło zenitu. Kibice przeżywali szczyt sportowych emocji.

Nie było mowy o pójściu spać. Ubrałem się i zszedłem do hallu hotelowego, w którym panowała zupełna cisza; było około piątej rano. Pół godziny później znów zadzwoniłem. Moja córka tryskała radością. Jonny Wilkinson, gwiazda angielskiego rugby, rozstrzygnął wynik gry dropgolem w ostatnich trzydziestu sekundach. Australijczycy rozpaczali; Anglicy szaleli.  J a  szalałem. Był to najlepszy sportowy news, długo wyczekiwany przez Anglię. Gdyby  d o b r ą   n o w i n ę  zdefiniować jako „coś, o czym chcesz krzyczeć na całą ulicę”, ta wieść niewątpliwie mieściłaby się w takiej definicji. Amerykanie często zachęcają się do pozytywnego myślenia niezależnie od okoliczności. Tego dnia nie trzeba mnie było do tego namawiać.  S t a ł o   s i ę  coś, co zmieniło moje nastawienie.

Był tylko jeden kłopot: komu miałem o tym mówić? Kto chciałby wysłuchać dobrej wieści? W Atlancie było wciąż wcześnie rano. Podekscytowany, chciałem podejść do recepcji i oznajmić obsłudze: „Zdobyliśmy puchar!”. Chciałem wyściskać konsjerża i zapytać: „Słyszał pan, co się stało?”. Chciałem wołać do sennych ludzi, szykujących się do porannego joggingu. Miałem ochotę zrobić wielki napis: „ANGLIA ZDOBYŁA PUCHAR ŚWIATA!”. Mało brakowało, a zagadnąłbym portierów, których grupa stała przy wejściu.

Wiedziałem jednak, że to na nic. Nikt z obsługi hotelowej nie był w najmniejszym stopniu zainteresowany tym, co się stało. Nie wiedzieli nawet, kto to jest Jonny Wilkinson. Futbol amerykański stał się ostatnio w Anglii bardzo popularny, ale jego kuzyn zza oceanu nie trafił jeszcze na czołówki amerykańskich gazet. To, co było dobrą nowiną dla mnie i dla wszystkich moich rodaków, w moim hotelu o piątej rano nie wzbudziłoby zainteresowania. Równie dobrze mógłbym biegać po ulicach jakiegoś szkockiego miasteczka, wykrzykując, że Chiny pokonały Niemcy w mistrzostwach świata w tenisie stołowym. Wywołałbym jedynie wzruszenie ramion i ziewanie: „I co z tego?”.

A potem przyszedł największy cios. Gdy zrobiło się nieco później i zbliżał się czas rozpoczęcia konferencji, stanąłem w kolejce po śniadanie. Szukałem kogoś, kogokolwiek, z kim mógłbym się podzielić moją dobrą nowiną. I pierwszą napotkaną osobą, która wiedziała o meczu, okazał się… Australijczyk. Oczywiście był zdruzgotany. To, co dla mnie było dobrą nowiną, dla niego było złą wieścią. Nowina o naszym zwycięstwie w pucharze świata była głupstwem dla Amerykanów i skandalem dla Australijczyków. Ale mnie uszczęśliwiła na cały tydzień. Co więcej, jak to bywa z newsami, doprowadzając jedną opowieść do zenitu, rozpoczęła kolejną. Angielskie rugby wkroczyło w nową erę. Wielu chłopców nagle zapragnęło zostać Jonnym Wilkinsonem, gdy dorosną.

Sport to metafora dość niebezpieczna. Zawody sportowe to  r y w a l i z a c j a: w grze są zwycięzcy i pokonani. Uwielbiamy, gdy wygrywa nasza drużyna, ale nie cierpimy, gdy przegrywa. Dobra nowina o Jezusie ma być czymś innym, choć często ludzie odbierają ją w podobny sposób. Do tej kwestii jeszcze wrócimy. W każdym razie dla angielskich kibiców rugby w roku 2003 ta wieść była zdecydowanie dobrą nowiną.

Dobra nowina Rzymian

Posłużmy się jeszcze innym obrazem. Pochodzi on z czasu i miejsca, w którym na scenie pojawił się sam Jezus ze swą pierwotną dobrą nowiną i gdzie Ewangelię głosił święty Paweł: ze świata wczesnego Cesarstwa Rzymskiego. Wróćmy do pierwszego wieku, do czasów pierwszego władcy, który stał się pierwszym rzeczywistym rzymskim cesarzem, człowieka, za którego panowania Jezus się narodził.

Juliusz Cezar, prawdopodobnie najsłynniejszy Rzymianin, nigdy oficjalnie nie był cesarzem. Zginął w marcu 44 roku przed Chrystusem właśnie dlatego, że jego wrogowie nie chcieli, by ktokolwiek samodzielnie władał Rzymem. Lecz jak to często bywa, walki polityczne pogrążyły ich świat w chaosie wojny domowej. Rzym osiągnął wielkość dzięki swym niestrudzonym, bezlitosnym podbojom. Teraz umiejętności wojowników obracały się przeciwko nim samym.

Wojna domowa początkowo skupiała się na walce pomiędzy zabójcami Juliusza Cezara a tymi, którzy chcieli pomścić jego śmierć. W tym celu przybrany syn i dziedzic Cezara, młody Oktawian, sprzymierzył się z Markiem Antoniuszem, który był przyjacielem Cezara. Dzięki sztukom Szekspira o Juliuszu Cezarze, Antoniuszu i Kleopatrze wielu ludzi, którzy nigdy nie studiowali historii starożytnej, ma pewien pogląd na to, co się wówczas działo.

Ale przymierze było krótkotrwałe. Po pokonaniu Brutusa i Kasjusza, zabójców Cezara, Antoniusz i Oktawian zaczęli rywalizować o władzę. Antoniusz przemierzał ziemie, które nazywamy dziś Bliskim Wschodem, zjednując sobie potężne wsparcie. Ale i Oktawian, choć mniej doświadczony, nie zamierzał poddać się bez walki. Najważniejsze starcie rozegrało się na morzu, 2 września 31 roku przed Chrystusem, u wybrzeży Akcjum w zachodniej Grecji. Zwyciężyła flota Oktawiana. Antoniusz ze swą słynną miłością, Kleopatrą, uciekli do Egiptu, gdzie oboje popełnili samobójstwo.

Wyobraźmy sobie teraz, że żyjemy w Rzymie w tym okresie – w czasie trzynastoletniej wojny domowej. Były to straszne czasy. Chociaż walki odbywały się z dala od miasta, sam Rzym pełen był zamieszek, frakcji, niebezpieczeństw i politycznych zmagań o władzę. Każdy niecierpliwie wyglądał wieści z frontu. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy przyjaciółmi rodziny Cezara – Juliusza, a także jego dziedzica, Oktawiana. Jeśli Oktawian zwycięży, będzie to dla nas dobra nowina; jeśli zwycięży Antoniusz, będzie to dla nas zła wiadomość (być może będziemy musieli w pośpiechu opuścić miasto).

Wreszcie nadchodzi wyczekiwana wiadomość: „Dobra nowina! Oktawian Cezar odniósł wielkie zwycięstwo! Jest teraz panem całego świata rzymskiego!” Jest to dobra nowina  o  c z y m ś,   c o   s i ę   w ł a ś n i e   s t a ł o.  Jej kontekst, historia wojny domowej, dobiegła końca. Nadszedł czas pokoju. Terminem „dobra nowina” będzie się odtąd powszechnie określać głoszoną całemu światu wieść, że Oktawian, nazwany wkrótce Augustem – i znany odtąd pod tym imieniem – przyniósł światu pokój, sprawiedliwość i pomyślność.

Dla nas oznacza to też jednak dobrą nowinę  o  c z y m ś,  c o   w k r ó t c e   s i ę   s t a n i e.  Oktawian, odniósłszy zwycięstwo, powróci do Rzymu. Najpierw jednak będzie musiał potwierdzić swoje zwycięstwo, zwłaszcza w Egipcie, który miał się odtąd stać ważną częścią imperium. Potrzebne będą dodatkowe operacje wojskowe, ugruntowujące jego pozycję. Dopiero po dwóch latach Oktawian powróci w końcu do stolicy, gdzie obwieści, że przyniósł pokój całemu światu. Przez te dwa lata miasto będzie się wahać pomiędzy nowiną o tym, co  j u ż  się stało – o jego rozstrzygającym zwycięstwie – a oczekiwaniem tego, co  w k r ó t c e  się stanie: jego tryumfalnego powrotu. Tak właśnie działa dobra nowina: tworzy nową epokę, nową miarę czasu.

W tym czasie mieszkańcy Rzymu będą wiedzieli, co nadchodzi. Oktawian oczywiście hojnie nagrodzi swoich przyjaciół i zwolenników. Ukarze też tych, którzy wspierali Antoniusza – nie mówiąc o tych, którzy stanęli po stronie zabójców Juliusza Cezara. Mimo to przez pewien czas miasto będzie żyło  p o m i ę d z y   w y d a r z e n i e m,  k t ó r e   w ł a ś n i e   m i a ł o   m i e j s c e,  i  w y d a r z e n i e m,  k t ó r e   m i a ł o   w k r ó t c e   n a d e j ś ć.  Jeśli zatem bylibyśmy zwolennikami Augusta, dobra nowina o tym, co się zdarzyło, i dobra nowina o tym, co wkrótce miało nastąpić, wpłynęłaby na nasze obecne życie. Wszystko by się zmieniło. Wraz z całą rodziną szykowalibyśmy się na święto. Zaczęlibyśmy planować zupełnie nowe życie. Świat miał niebawem ulec całkowitej przemianie. Więcej – dzięki ostatniemu zwycięstwu w pewnym sensie już stał się innym miejscem. Nasze życie zmieniłoby się już teraz. Coś się  s t a ł o: coś się zatem  s t a n i e.   W  r e z u l t a c i e   j u ż   t e r a z   w s z y s t k o  jest inaczej.

Historia ta doskonale ukazuje, jak dobra nowina działała w czasach Jezusa i Pawła – i jak działa do dziś. Gdy zastanowimy się, jak dzisiejsze wydarzenia wpływają na bieg dziejów, wszystko stanie się jasne.

Załóżmy teraz, że jesteśmy po przeciwnej stronie. Wyobraźmy sobie, że potajemnie wspieraliśmy zabójców Juliusza Cezara. Albo załóżmy, że chcieliśmy, by wojnę wygrał Marek Antoniusz. Przed chwilą wspomniałem, że ta wieść mogłaby oznaczać konieczność pośpiesznego wyjazdu z miasta. Była jednak i inna możliwość. Herod Wielki, potężny wódz żydowski, został ustanowiony przez władze rzymskie królem Żydów. Podobnie jak większość władców Bliskiego Wschodu wspierał on Antoniusza. Teraz znalazł się po niewłaściwej stronie. Ale Herod był śmiały i przebiegły. Udał się od razu do Oktawiana. Nie zważaj, rzekł mu,  c z y i m  byłem przyjacielem. Pomyśl o tym, jak  l o j a l n y m  przyjacielem byłem. Tak samo będę wierny tobie. Oktawian, któremu nieobce były arkana Realpolitik, potwierdził jego prawo do żydowskiego tronu. Dla Heroda wieść o tym, co  s i ę   s t a ł o  i co  m i a ł o   s i ę   w k r ó t c e   s t a ć,  oznaczała wyzwanie, na które odpowiedział, zdając się na łaskę tego, który miał odtąd panować. Jego strategia zadziałała. Dobra nowina tworzy nową sytuację, wymagającą od nas podejmowania nowych decyzji.

Ten przykład z dziejów starożytnego Rzymu nie jest tu oczywiście przypadkowy. Nie jest to dowolny fragment dawnych dziejów, który przypadkowo zawiera w sobie ten sam potrójny schemat – coś się zdarzyło, coś się zdarzy, a w efekcie następuje radykalna zmiana dotychczasowego stanu rzeczy. Poczynając od Oktawiana, cesarze rzymscy regularnie używali odtąd wyrażenia „dobra nowina”, odnosząc je  z a r ó w n o  do tego, co już osiągnęli,  j a k   i  do tego, jakie zmiany ich osiągnięcia wnosiły w życie imperium. Sięgając po to sformułowanie, pierwsi chrześcijanie używali go w podobny sposób.  S t a ł o   s i ę  coś, z powodu czego wszystko się zmieniło.  S t a n i e   s i ę  coś, co uzupełni początek zwycięstwa (podobnie jak powrót Oktawiusza do Rzymu, ustanawiający nowy porządek). W rezultacie  c h w i l a   o b e c n a  jest nowa i inna. Ta dobra nowina zmieniła ludzkie życie. Nie mogło być inaczej.

Historia Oktawiana, Antoniusza i Heroda przypomina nam jeszcze o czymś. W chwili narodzin Jezusa August panował nad większością znanego świata, a Herod rządził na Bliskim Wschodzie. Jezus umarł za panowania następcy Augusta, Tyberiusza, oraz jednego z synów Heroda, Heroda Antypasa. Być może niektórym trzeba o tym przypomnieć:  J e z u s   z  N a z a r e t u   b y ł   p r a w d z i w y m  człowiekiem,  k t ó r y   ż y ł   i  u m a r ł   w  b u r z l i w y m   o k r e s i e,  w  r e a l n y m   m o m e n c i e   h i s t o r y c z n y m.  Zarówno Jego posłanie, jak i posłanie o Nim, które pierwsi chrześcijanie nazywali dobrą nowiną, nie mówiło o tym, jak uciec z tego świata. Głosiło, że jeden prawdziwy Bóg przemienił go, radykalnie i na zawsze.

Powróćmy zatem do rzymskiego świata pierwszego wieku, starając się pojąć, co chrześcijańska dobra nowina oznaczała w chwili, gdy ją tam po raz pierwszy głoszono. Odnajdźmy pewien port w północnej Grecji, w połowie pierwszego wieku po Chrystusie – część świata, któremu dobrze znana była dobra nowina o Cesarstwie Rzymskim pod panowaniem Augusta i jego następców. W porcie tym znajdziemy dziwnego, niepozornego, energicznego małego człowieka, który głosi dobrą nowinę i obserwuje, jak przemienia ona ludzkie życie. Kim był i o co mu w jego własnym przekonaniu chodziło?

2Głupia, gorsząca czy dobra?

Człowiek ten był Żydem, urodzonym i wychowanym w kraju leżącym obecnie w północno-wschodniej Turcji. Miał na imię Saul – to hebrajskie imię w kulturze żydowskiej budziło skojarzenia z godnością królewską. W języku greckim (którym mówiono wówczas w świecie śródziemnomorskim, podobnie jak dziś w wielu miejscach mówi się po angielsku) imię Saul nie brzmiało zachęcająco. Wyobraźmy sobie, że dzisiaj ktoś, kto pochodzi spoza kultury angielskiej i ma na imię na przykład Wimp czy Slob, w anglojęzycznym otoczeniu postanawia zmienić je, by uniknąć przycinków. Saul – Szaweł – zmienił imię na „Paweł”.

Zacząłem od historii z imieniem, gdyż Paweł już dość wcześnie musiał uświadomić sobie, że dobra nowina, którą miał głosić, wywoływać będzie niemało drwin. Zawsze tak było; podobnie jest i dzisiaj. Nie oznacza to, że dobra nowina rzeczywiście jest niezrozumiała, bezsensowna czy głupia. Część słuchaczy w ten sposób ją jednak odbierze. Powinniśmy być na to przygotowani.

Paweł wierzył, że ma królewską misję głoszenia światu dobrej nowiny. Słowo, którym określał tę misję –  a p o s t o ł  – dziś stało się martwą metaforą, ale dla niego miało szczególny sens: oznaczało tego, który jest posłany. Kogoś, na kim spoczęła odpowiedzialność. Kogoś, kto odpowiada przed królem za wykonanie zadania.

Tym królem był, oczywiście, Jezus.

Paweł znalazł się więc, po wielu wcześniejszych przygodach, w bogatym, kwitnącym porcie, jakim była ówczesna Tesalonika (dzisiejsze Saloniki lub Tesaloniki). Była to stolica regionu. Nie pozostał tam długo, gdyż posłanie, które głosił, i wpływ, jaki wywarło ono na niektórych ludzi, szybko przysporzyły mu kłopotów.

Opisując kilka tygodni później swoje doświadczenia w liście do małej grupy ludzi, których życie przemieniła dobra nowina, podkreślił dwie rzeczy, które większość jego dawnych słuchaczy z Tesaloniki uznała prawdopodobnie za dziwne – i obraźliwe. Mówił o „innym bogu”. Mówił też o kimś o imieniu Jezus. Rozpoczynam od tego, gdyż Pierwszy List Pawła do Tesaloniczan jest prawdopodobnie najstarszym zapisem dobrej nowiny, jakim dysponujemy.

Choć Paweł mówił o Bogu, nie głosił nowego systemu religijnego. Nie namawiał do przyjęcia nowego rodzaju moralności. Nie oferował ludziom nowej filozofii – teorii świata, mówiącej o tym, jak świat funkcjonuje, jak możemy go poznać i jak powinniśmy postępować. Podobne rzeczy proponowali w tym czasie inni nauczyciele, ale nauka Pawła była inna. Jego posłanie miało się wkrótce odnieść i do tych zagadnień. Dziś jednak wielu ludzi sądzi, że chrześcijaństwo sprowadza się do którejś z tych rzeczy: do religii, do systemu moralnego, do filozofii. Inaczej mówiąc, zakładają, że w chrześcijaństwie chodzi o dobre rady.

Nie o to jednak chodziło i nie o to chodzi.

Chrześcijaństwo jest  p o   p r o s t u   d o b r ą   w i a d o m o ś c i ą.  Jest wieścią o tym, że  c o ś   s i ę   s t a ł o   i  ż e   w s k u t e k   t e g o  świat jest inny. To właśnie głosił apostoł Paweł – posłaniec nowego Króla.

Dla wielu ludzi wówczas, podobnie jak dziś, taka nowina była i jest absurdalna, obraźliwa bądź zarazem obraźliwa i absurdalna. Można się spierać o zasługi religii, systemu moralnego czy filozofii; o nowinie rozmawia się jednak inaczej. Albo coś się wydarzyło, albo nie; a jeśli się wydarzyło, to albo oznacza to to, co się głosi, albo nie. Widzimy zatem, jak wielkie jest wyzwanie, które stawia przed nami Paweł. Głosi on, że wydarzyło się coś, co zmieniło świat; mówi to do tłumu złożonego z ludzi zakładających, że gdyby rzeczywiście zdarzyło się coś, co zmieniło świat, musieliby o tym słyszeć. A o niczym takim nie słyszeli.

Sam Paweł wyznał potem w innym liście, że jego posłanie jest „zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan” (1 Kor 1, 23), podobnie jak wynik meczu rugby, który był głupstwem dla Amerykanów i skandalem dla Australijczyków. Jakiego rodzaju wydarzenie Paweł miał na myśli? Pamiętamy: wszyscy mieszkańcy imperium rzymskiego wiedzieli, że wszystko zmienić może wielkie zwycięstwo militarne. Nasz dzisiejszy świat wciąż nosi na sobie silne piętno zwycięstwa Augusta; kształtuje go sposób, w jaki organizował on swoje imperium.

Co osobliwe, chrześcijanie twierdzą, że świat jest inny, ale że zmienił się nie z powodu Augusta, lecz z powodu Jezusa. Zmieniły go nie wielkie wydarzenia polityczne, które miały miejsce w świecie rzymskim w pierwszym wieku, lecz coś, co zdarzyło się w tym samym czasie w odległej prowincji, na wschodnim skraju Cesarstwa Rzymskiego. Dobra nowina, którą głosił Jezus, podobnie jak dobra nowina, którą  o  N i m  głosili Jego uczniowie, nie była radą, nawet najlepszą. Dotyczyła czegoś, co  s i ę   s t a ł o,  czegoś, co w konsekwencji  m i a ł o   s i ę   s t a ć,  oraz nowego czasu rozciągniętego między tymi dwoma zdarzeniami, czasu, w którym ludzie rzeczywiście żyją, niezależnie od tego, czy zdają sobie z tego sprawę, czy nie.

Oczywiście nacisk spoczywał zawsze na tym, co  s i ę   s t a ł o.  Stąd wynikało wszystko inne. Zdarzyło się coś, co wszystko zmieniło, a święty Paweł głosił tę nowinę, by zawładnęła ona sercami, umysłami i wyobraźnią ludzi i by zmieniła ich życie.

Zaczęliśmy tę książkę od sceny, w której do kawiarni wpada nieznajomy, oznajmiając dobrą nowinę. Paweł był kimś takim. Wierzył, że wie coś, co warto ogłosić zdumionym, nieznanym ludziom: „Co za wspaniała wiadomość! Nie zgadniecie. Nie wyobrażacie sobie, co się stało!”.

Herold Króla

O czym mówił więc w Tesalonice i w kilku innych miastach w połowie pierwszego wieku? W jakim sensie niósł dobrą nowinę? Cóż takiego wielkiego dla świata się jego zdaniem wydarzyło?

Paweł streszczał swoje posłanie na kilka sposobów. Ale w liście, który napisał do kościoła w Tesalonice wkrótce po swoim pobycie w tym mieście, ujął rzecz następująco. Opisuje, co działo się, gdy po raz pierwszy głosił Tesaloniczanom dobrą nowinę, czerpiąc, jak mówi, swój opis z relacji, które słyszał w innych wspólnotach. „Oni sami – pisze – opowiadają o nas, jakiego to przyjęcia doznaliśmy od was”:

Nawróciliście się od bożków do Boga, by służyć Bogu żywemu i prawdziwemu i oczekiwać z niebios Jego Syna, którego wzbudził z martwych, Jezusa, naszego wybawcę od nadchodzącego gniewu. (1 Tes 1, 9–10)

Fragment ten mówi o tym, na czym skupiał się święty Paweł w swoim przekazie. Była to nowina o Jezusie, a zarazem o prawdziwym Bogu – w przeciwieństwie do wielu innych bogów, których pełno było w kulturze starożytnego świata. Coś stało się z Jezusem: powstał z martwych. Wydarzenie to otwarło przed nami nieoczekiwaną prawdę o tym, że inni bogowie to oszustwo, zwykłe  b o ż k i,  i że jeden jest tylko Bóg godzien tego imienia. Bóg ten żyje i działa. Paweł mówił to samo na różne sposoby, niezależnie jednak od ujęcia to właśnie stanowiło istotę jego posłania: wydarzenie związane z Jezusem i objawienie jednego prawdziwego Boga. Coś całkowicie zmieniło świat, coś sprawiło, że stał się on zupełnie innym miejscem. Z powodu tego wydarzenia ludzie stają teraz wobec wyzwania (jak Herod wobec zwycięstwa Oktawiana): jeżeli to jest nowa rzeczywistość, to jaki jest mój stosunek do niej?

Więcej o obu tych aspektach dobrej nowiny powiemy za chwilę. Już teraz należy jednak podkreślić, że to, o czym mówił Paweł, nie było tym, co wyobraża sobie dziś większość ludzi. Gdy wspominamy o chrześcijańskiej dobrej nowinie, większość ludzi sądzi dziś, że mówimy o  p e w n e j   o p c j i,  k t ó r ą   m o ż e m y   w y b r a ć,  j e ś l i   n a m   o d p o w i a d a.  Uważają, że mowa o radzie. Niektórzy biorą ją za nowy rodzaj duchowości: oto droga życia wewnętrznego, skupiona na Jezusie, dla tych, którzy pragną właśnie czegoś takiego. Dla innych to nowy sposób życia: moralność oparta na Jezusie, którą możemy żyć, indywidualnie lub we wspólnocie. Jeszcze inni wyobrażają sobie, że chodzi o wybór dotyczący naszej przyszłości – o coś w rodzaju planu emerytalnego, tyle że na upragnioną emeryturę przechodzimy nie za życia, ale po śmierci. Ów plan ma nam zapewnić bezpieczeństwo, nawet jeśli nie stałoby się ono udziałem reszty świata. Niektórzy, jak zobaczymy, podkreślają ten ostatni aspekt, i gdy mówią o dobrej nowinie albo o Ewangelii, skupiają się nieomal wyłącznie na nim. Inni czynią to samo z ideą odnowy naszej obecnej relacji z Bogiem, która została zerwana przez grzech.

Żadne z tych ujęć nie jest samo w sobie zupełnie błędne. Posłanie  J e z u s a  i posłanie  o  J e z u s i e  rzeczywiście zawiera pewną duchowość, przekaz o moralności, o rzeczach ostatecznych, wreszcie dotyczy także naszej relacji z Bogiem. Ale ujęcia te pomijają rzecz najważniejszą. W dobrej nowinie, którą głosił Paweł (a przed nim Jezus, o czym jeszcze powiemy), nie chodziło o opcję, której wyboru moglibyśmy sobie życzyć. Nie była ona  r a d ą  dotyczącą czegoś, co chcielibyśmy bądź czego nie chcielibyśmy robić. Była  n o w i n ą.  A ci, którzy ją nieśli, twierdzili, że była to  d o b r a   n o w i n a.

Gdy Paweł głosił swoim słuchaczom dobrą nowinę, nie oczekiwał odpowiedzi w rodzaju: „O, to ciekawe. Zobaczę, czy mi to pasuje”. Nie proponował im, by spróbowali nowej drogi myślenia czy życia, sposobu na inne życie lub myślenie. Mówił im, że wydarzyło się coś, co zmieniło świat, że świat jest teraz inny i wzywał, by stali się częścią tej nowej, innej rzeczywistości. Mówił im o wydarzeniu, które miało sprawić, że dostosują do tej nowej rzeczywistości całe swoje życie.

Nietrudno wyobrazić sobie, jak to wyglądało. Gdy do miasta takiego jak Tesalonika przybywali rzymscy heroldzi, oznajmiając początek panowania nowego władcy, nie mówili: „Oto nowy sposób sprawowania władzy w Cesarstwie; zobaczcie, czy wam pasuje”. Mówili: „Tyberiusz (Klaudiusz, Neron czy inny cesarz) jest Panem świata. Jesteście szczęśliwymi słuchaczami tej dobrej nowiny; oczekuje waszej lojalności, wierności i (oczywiście) waszych podatków”. Tak obwieszczano w Cesarstwie Rzymskim dobrą nowinę. Herold mógł wprawdzie dodać: „Jeśli posłuchacie mojej rady, uczynicie, co wam nakazano”, lecz taka rada miała sens jedynie w kontekście  n o w i n y  o wydarzeniu, którym było wstąpienie na tron nowego cesarza, niezależnie od tego, czy świat życzył sobie tego, czy nie.

Jeśli zmienimy w tej opowieści kilka szczegółów, zobaczymy, że właśnie tak wyglądało głoszenie dobrej nowiny przez Pawła. On, mówiąc o swym powołaniu do oznajmiania światu dobrej nowiny o Jezusie, użył słowa „głosiciel” (1 Tm 2, 7), to jest właśnie „herold”. Nie był kimś, kto proponuje ludziom nowy rodzaj pochodni, by mogli lepiej widzieć w ciemności. Był raczej jak ktoś, kto mówi, że wzeszło słońce i że jeśli tylko podniesiemy zasłony, zobaczymy, że nie potrzebujemy już pochodni.

Kontekst

Paweł mówił zwłaszcza, że jego słuchacze nie potrzebują już starych bogów. W tej kwestii głosił światu przesłanie zasadniczo żydowskie. Naród żydowski otaczał czcią swe starożytne pisma, w których przez wiele wieków prorocy, uczeni w Piśmie i mędrcy Izraela głosili z mocą, że bogowie, których czczą narody, to jedynie twory rąk ludzkich, bożki uczynione z drewna, kamienia czy szlachetnych metali. Nie mają w sobie ani życia, ani mocy. Natomiast Bóg Izraela (tak twierdzili) jest żywy i działa. Nie jest też wyłącznie Bogiem Izraela, jednym z lokalnych czy prywatnych bóstw. Jest Stwórcą, Bogiem całego świata.

Wszystko to mógł mówić każdy pobożny Żyd w którejkolwiek z epok starożytnego świata. Przez słuchaczy, którzy nie byli Żydami, taka mowa mogła jednak zostać odebrana jako obraza i powód do walki. Każde miasto i region miały swych własnych bogów. Z każdą ludzką czynnością kojarzono bogów albo boginie. Każdy, kto chciał zapewnić sobie bezpieczne życie, starał się zadowalać te bóstwa. Porzucenie ich – stwierdzenie, że są martwe, nie istnieją naprawdę i że nie należy ich już czcić – groziłoby wymyciem kleju, który spajał ówczesne społeczeństwo. Rezygnacja z praktykowania tradycyjnych form życia religijnego, zwłaszcza ze składania ofiar i z obchodzenia świąt, groziła ściągnięciem nieszczęścia – na miasto, na całą społeczność, na rodzinę i na samego siebie. Jeśli ktoś odmawiał brania udziału w tradycyjnych aktach kultu, uznawano to za zachowanie skandaliczne, wywrotowe i rewolucyjne. Jeśli ktoś próbował wprowadzać do społeczności  n o w y c h  bogów, bywało jeszcze gorzej (zdarzało się to czasem, ale należało postępować bardzo ostrożnie). Jeśli zaś ktoś twierdził, że ostatnio stało się coś, co  d o w i o d ł o,  że starzy bogowie to kłamstwo i że nowy Bóg żyje i działa, można się było spodziewać, że doprowadzi to do zamieszek. Paweł boleśnie się o tym przekonał.

Głoszenie żydowskiego Boga było zatem z zasady czymś obraźliwym i niepożądanym. Równie dobrze mógłbym oznajmić mojemu Australijczykowi, że Anglia zdobyła puchar. Dlatego właśnie najprawdopodobniej Żydzi często pozostawali zamknięci we własnych społecznościach i nie próbowali przekonywać nie-Żydów, by porzucili swe tradycje i wraz z nimi czcili jedynego Boga Izraela. Jeśli nie chcieli obrażać innych, musieli zejść na margines: nieżydowskie społeczności wiedziały wprawdzie, że w jednej z dzielnic miasta żyją jacyś dziwni ludzie, którzy nie czczą „bogów”, lecz nie budziło to żadnych emocji. Równie dobrze ja mógłbym próbować przekazać wiadomość o wielkim zwycięstwie Anglików Amerykanom. Dobra nowina Pawła, tak ważna i nagląca z jego punktu widzenia, została skonfrontowana z wczesną postacią wyzwania, przed którym my dziś stoimy; do tej kwestii w jej różnych aspektach jeszcze wrócimy. Nowina jest albo obraźliwa, albo nudna. Skandaliczna albo po prostu absurdalna.

Centralna prawda wiary żydowskiej – że choć wszystkie inne bóstwa są tworami ludzkimi, naprawdę istnieje jeden, żywy i prawdziwy Bóg – mogłaby zostać uznana za dobrą nowinę. Mogę sobie wyobrazić, że jakiś entuzjastyczny apologeta żydowski głosi ją w tej formie znudzonym poganom, choć nie mamy żadnych dowodów na to, że tak się działo („Wspaniała wiadomość! Bóg żywy istnieje naprawdę!”). W każdym razie, oprócz wielkich wydarzeń historycznych, które miały miejsce w dziejach Izraela – od wyjścia z Egiptu przed pięciuset laty – nie  z d a r z y ł o   s i ę  nic innego, co sugerowałoby, że teraz świat doznał przemiany i że panuje w nim Bóg żydowski.

Paweł jednak wierzył, że  s t a ł o   s i ę  coś takiego, dzięki czemu dawna wiara Izraela – że Bóg Izraela jest Stwórcą całego świata – zyskała nowe, dramatyczne potwierdzenie. Dlatego właśnie Paweł nie proponował swoim słuchaczom jedynie rad związanych z nową religią. Głosił dobrą nowinę o innym Bogu. O Bogu żywym. O Bogu, który objawił się w Jezusie z Nazaretu i poprzez Niego.

Ten opis Pawłowego posłania i sposobu, w jaki ono działało, wielu ludziom w dzisiejszym świecie Zachodu wyda się zaskakujący, a to z dwóch powodów. Po pierwsze, ludzie często używają słowa  b ó g  tak, jakby zawsze znaczyło ono to samo. Rzecz w tym, że to nieprawda. Po drugie, ludzie często sądzą, że najważniejszym celem chrześcijaństwa jest doprowadzenie ludzi do nieba i nauczenie ich właściwego sposobu postępowania, a może nawet nauczenie ich takiego sposobu postępowania, który zapewni im wstęp do nieba. A to poważne zniekształcenie.

Jednym z miast greckich, które Paweł również odwiedził, był Korynt. Przebywał tam nawet dłużej niż w większości innych miejsc. Pomiędzy wizytami pisał listy do tamtejszego Kościoła, poruszając w nich liczne sprawy. W pierwszym z tych listów podjął wiele różnych pytań i wyzwań. Ostatnią kwestią, stanowiącą istotny klucz do większości innych zagadnień, o których pisał, było zmartwychwstanie.

Podejmując ją, Paweł cytuje najpierw coś, co wydaje się powszechnie używanym wówczas streszczeniem chrześcijańskiej dobrej nowiny. Warto przyjrzeć się mu uważnie. Przypomnijmy sobie to, o czym już mówiliśmy: jeśli coś ma być nowiną, musi być (1) obwieszczeniem czegoś, co się wydarzyło (2) w szerszym kontekście, na tle historii, w której obwieszczenie nabiera sensu, które (3) nagle ukazuje nową przyszłość, która nas czeka i (4) przemienia obecny czas, zawarty pomiędzy wydarzeniem, które  n a s t ą p i ł o,  i przyszłym wydarzeniem, które dzięki niemu  n a s t ą p i.  Tak funkcjonuje ważna wiadomość, tak działa każdy news. I na pewno tak właśnie działała dobra nowina chrześcijan:

Przekazałem wam na początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł – zgodnie z Pismem – za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem: i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich żyje dotąd, niektórzy zaś pomarli. (1 Kor 15, 3–6)

Paweł mówi dalej, że widział zmartwychwstałego Jezusa, ale fragment, który przytoczyłem, jest zasadniczy dla każdego, kto próbuje zrozumieć jego dobrą nowinę. Wszystko skupia się wokół złożonego wydarzenia, które miało miejsce: Mesjasz umarł, został pogrzebany, zmartwychwstał, ukazał się. Jeśli to usuniemy, zawali się chrześcijaństwo. Jeśli umieścimy to zdarzenie na właściwym miejscu, cały świat dozna przemiany. To jest ta nowość. (Powrócimy jeszcze do tego, co właściwie oznaczało zmartwychwstanie Jezusa i jak możemy odpowiedzieć sceptykom, szydzącym z samej idei zmartwychwstania.)

Podobnie jak w przypadku nieznajomego, który wpada do kawiarni, czy zaspanego Anglika w amerykańskim hotelu, który próbuje podzielić się nowiną o zwycięstwie Anglii nad Australią, bardzo wiele zależy od kontekstu. Jeśli nie wiemy, co zdarzyło się wcześniej, nie dostrzeżemy znaczenia zdarzeń. Z pewnością wiedział to Paweł. Dlatego dwa razy w tym krótkim streszczeniu dobrej nowiny Paweł używa frazy: „zgodnie z Pismem”. Co to znaczy?

Dla świętego Pawła Pismo Święte to ówczesna Biblia żydowska, czyli to, co chrześcijanie nazywają dziś Starym Testamentem. Paweł, podobnie jak wielu współczesnych mu Żydów, czytał tę Biblię jak jedną wielką historię – była to jednak historia domagająca się zakończenia. Opowiadała o tym, jak Bóg, który stworzył świat, powołał jeden lud, lud Izraela, by był Jego ludem – lecz nie ze względu na ten lud. Wezwał go i wyróżnił, by przezeń ocalić świat – rodzaj ludzki i całe stworzenie – od straszliwego chaosu, w którym się pogrążył.

Problem polegał na tym, że lud, który miał wykonać tę misję ratunkową, sam potrzebował ratunku. Dotknął go ten sam chaos – ten sam bunt przeciwko Bogu, to samo zepsucie i znieprawienie – który ogarnął resztę ludzkości. Pismo jednak wciąż mówiło o Bogu, który czyni wszystko nowe, który ratuje ratujących i ocala plan zbawienia. Niektóre jego fragmenty – w tym bardzo znane – mówiły, że stanie się to przez króla, który będzie „namaszczony” potężnym Duchem samego Boga tak, jak monarchów namaszczano olejem. Oczywiście nie wszyscy Żydzi w czasach świętego Pawła wierzyli w nadejście Namaszczonego. Dla tych, którzy w niego wierzyli, postać ta uosabiała najlepszą nowinę, jaką można sobie wymarzyć. Pomazaniec miał ocalić Izraela, a wraz z Izraelem cały rodzaj ludzki i cały świat.

Taki był kontekst dobrej nowiny świętego Pawła. To właśnie oznaczała formuła: „zgodnie z Pismem”. „Namaszczony” to po hebrajsku Mesjasz, a po grecku Chrystus. Dlatego gdy Paweł mówi, że „Chrystus umarł – zgodnie z Pismem – za nasze grzechy”, nowina, którą wieści, oznacza to, co oznacza ona w kontekście starożytnej historii żydowskiej i biblijnej. Jedyny prawdziwy Bóg dokonał wreszcie tego, czego, jak wierzyli Paweł i jego rodacy, miał dokonać dla świata, by sprowadzić go na właściwą drogę.

(W tym momencie musimy przerwać nasze rozważania. Wielu ludzi, nie wyłączając wielu chrześcijan, rozumie kontekst dobrej nowiny zupełnie inaczej. Ich opowieść brzmi następująco: pragniemy życia po śmierci, ale nie wiemy, czy nas ono czeka, czy nie. Teraz Jezus zmartwychwstał, a zatem wiemy, że rzeczywiście istnieje życie po śmierci. Inni mówią inaczej: Nie jesteśmy pewni, czy Bóg istnieje, czy nie, oraz czy Jezus jest Bogiem – skoro jednak zmartwychwstał, Bóg istnieje, a Jezus jest Jego Synem. Jeszcze inni dodają bardziej ponury akcent: wierzymy w niebo i piekło, skąd jednak wiemy, w jakim kierunku zmierzamy? Odpowiedź: Jezus zmartwychwstał, więc wszyscy, którzy do Niego należą, idą do nieba. Są różne warianty tych opowieści. Nie są one stuprocentowo błędne, są jednak karykaturalne i, co za tym idzie, jeśli bierzemy je dosłownie, stają się bardzo mylące. Zauważmy, czego w nich nie ma. We wszystkich tych narracjach słowo Mesjasz (Chrystus) funkcjonuje jako imię własne. Dla Pawła rzeczywiście oznacza ono „Namaszczonego”. Wiąże się to z prawdziwym kontekstem dobrej nowiny: Mesjasz umarł i zmartwychwstał „zgodnie z Pismem”. W tamtych, karykaturalnych ujęciach, oznaczałoby to tylko: „Możemy wskazać w Piśmie Świętym kilka tekstów, które przepowiadają zmartwychwstanie”. W rozumieniu Pawła znaczy to: „Oto wreszcie ziścił się Boży plan ocalenia świata poprzez powołanie Izraela i Boży plan ocalenia samego Izraela, by mógł spełnić swoje pierwotne zadanie”. Dobra nowina oznacza to, co oznacza ona w swoim  p i e r w o t n y m  kontekście, a nie to, co sugerują jej różne zniekształcone, karykaturalne wersje, w które ludzie czasem wierzą tak, jakby były bezwzględnie prawdziwe.)

Jak więc dokonuje się to wszystko? Opowiada o tym pozostała część tego samego dość długiego rozdziału Pierwszego Listu do Koryntian (1 Kor 15), a zwłaszcza wersety od 20 do 28. Paweł wyjaśnia tam, że – jak Oktawian August po swoim decydującym zwycięstwie nad Antoniuszem – Jezus-Mesjasz już panuje, lecz na razie nie ukończył jeszcze dzieła podporządkowywania swojej władzy wszystkiego, wszystkich zbuntowanych sił:

Trzeba bowiem, ażeby królował, aż położy wszystkich nieprzyjaciół pod swoje stopy. Jako ostatni wróg, zostanie pokonana śmierć. (…) A gdy już wszystko zostanie Mu poddane, wtedy i sam Syn [Jezus] zostanie poddany Temu, który Synowi poddał wszystko [Bogu Ojcu], aby Bóg był wszystkim we wszystkich. (1 Kor 15, 25–28)

W pozostałej części rozdziału Paweł wyjaśnia, że to samo, co Bóg uczynił dla Jezusa w Wielkanoc, wskrzeszając go z martwych, uczyni On na koniec z całym swoim ludem. Zmartwychwstanie niełatwo sobie wyobrazić – czy to w pierwszym, czy w dwudziestym pierwszym wieku – Paweł jednak uczy tego swoich czytelników.  D o b r a   n o w i n a   o  t y m,  c o   s i ę   w y d a r z y ł o,  w s k a z u j e   n a   d o b r ą   n o w i n ę   o  t y m,  c o   d o p i e r o   m a   s i ę   z d a r z y ć.  Ci zaś, którymi zawładnie ta podwójna dobra nowina, przekonują się też, że ich życie pomiędzy jednym i drugim wydarzeniem ulega w konsekwencji całkowitej przemianie.

Właśnie o tym mówi przede wszystkim pozostała część listu. Problemy, z jakimi mierzy się święty Paweł – problem kultu jednostki w Kościele, problemy z moralnością seksualną, rozterki, jak żyć w pogańskim świecie, problemy z organizacją kultu publicznego – w swej większości mniej lub bardziej wprost wiążą się z samą dobrą nowiną. Gdy tylko ludzie pojmą, że wydarzenia śmierci i zmartwychwstania Mesjasza przemieniły wszystko i że żyją teraz pomiędzy pierwszym, potężnym, inicjującym wydarzeniem a jego finalizacją, w której Bóg ostatecznie doprowadzi świat do porządku (gdy Bóg będzie „wszystkim we wszystkich”), wówczas wszystko się zmieni: przekonania, zachowania, postawy, oczekiwania, a wreszcie i nowa miłość, realne poczucie przynależności, łączące ludzi, którzy mają w tym wszystkim udział. O tym właśnie mówi większość pism Pawłowych. Przyjmijmy Ewangelię w odpowiedni sposób, a wszystko inne znajdzie się na właściwym miejscu.

Głupota, zgorszenia i władza

Paweł wiedział jednak doskonale, że właściwe przyjęcie Ewangelii wcale nie jest łatwe. Jak już mówiliśmy, nacisk szedł z dwóch stron. Niektórzy uważali, że wszystko to jest czystym szaleństwem. Innych przesłanie Pawła obrażało. Pamiętacie, że gdy Anglia wygrała mecz rugby, wieść ta była zupełnie nieinteresująca dla Amerykanów, a Australijczyka, którego spotkałem, zawstydzała? W podobnej sytuacji znalazł się święty Paweł. Wiedział, że jego dobra nowina stanowi policzek dla dwóch grup etnicznych jego czasów:

Skoro bowiem świat przez mądrość nie poznał Boga w mądrości Bożej, spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia słowa zbawić wierzących. Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest  z g o r s z e n i e m   d l a   Ż y d ó w,   a  g ł u p s t w e m   d l a   p o g a n,  dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą. To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi. (1 Kor 1, 21–25 – podkreślenie autora)

To zastanawiające stwierdzenie ujawnia coś, z czym Paweł spotykał się na co dzień. Pomyślmy, jak to wyglądało. Przybywa do miasta, w towarzystwie jednego lub kilku przyjaciół. Nikogo w nim nie zna. Ponieważ jest Żydem i wierzy, że dobra nowina jest zgodna z Biblią, rozpoczyna jej głoszenie od miejsc, w których gromadzą się Żydzi, lecz jego słowa szokują i zwykle są odrzucane.  U k r z y ż o w a n y  Mesjasz? To szaleństwo. Mesjasz miał pokonać wrogów Izraela, a nie dać się im zabić. Ukrzyżowanie jest hańbą. Oznacza przekleństwo Boga. Twierdzenie, że ktoś, kogo ukrzyżowano, jest wybrany przez Boga i został przez Niego namaszczony, to po prostu bluźnierstwo. Paweł musiał wciąż spotykać się z tą reakcją. Wszystkie jego wyjaśnienia, że to, co się stało, zostało zapowiedziane w Biblii, spotykały się z odrzuceniem – zwłaszcza jeśli któryś ze słuchaczy orientował się, że według niego ów Mesjasz przyjmuje nie-Żydów (pogan czy Greków) tak samo jak Żydów.

Reakcja jego rodaków była negatywna. Poza ich kręgiem czekało jednak Pawła coś jeszcze gorszego. Nie-Żydom dobra nowina Pawła, jego królewskie przesłanie o Jezusie, wydawało się całkowitym nonsensem. Wyobraźmy sobie przez chwilę, jak je rozumieli.

W takich miastach, jak Tesalonika, Filippi czy Korynt – w najważniejszych ośrodkach, w których działał święty Paweł – doskonale wiedziano, jak wyglądają obwieszczenia królewskich heroldów. „Dobra nowina – mamy cesarza! Zbawił świat! Przyniósł nam wszystkim pokój i sprawiedliwość! Jest naszym Panem! Jest synem Bożym!”. A teraz Paweł mówi: „Dobra nowina – świat ma nowego Pana! Jest on prawdziwym Synem Bożym!”. Już samo to brzmiało dziwnie. Kim jest ten dziwny człowieczek, podający się za królewskiego herolda, oznajmiającego panowanie nowego cesarza? I kim jest ten nowy cesarz?

Odpowiedź – jest Żydem! I został ukrzyżowany! Nazywa się Jezus!

W tym momencie na twarzach słuchaczy pojawiał się wyraz niedowierzania. Ludzie zastygali zdumieni. Nie wiemy, kim jest ten Paweł, ale musiał opić się czegoś paskudnego. A może siedział za długo na słońcu. Ukrzyżowanie to najbardziej haniebna rzecz, jaka może człowieka spotkać. W każdym razie oznacza, że ukrzyżowany nie żyje. Jak ukrzyżowany człowiek może być Panem i Synem Bożym?

„Nie! – odpowiada Paweł – On żyje!  B ó g   w s k r z e s i ł   G o   z  m a r t w y c h!”

Teraz tłum jest przekonany, że Paweł postradał zmysły. Wszyscy przecież doskonale wiedzą, że martwi nie wracają do życia. A zwłaszcza ktoś, kogo ukrzyżowali tak profesjonalni zabójcy, jakimi byli rzymscy żołnierze.

Lecz właśnie to jest sednem Pawłowej dobrej nowiny.  C h r y s t u s   u m a r ł   –   z g o d n i e   z  P i s m e m   –   z a   n a s z e   g r z e c h y,  (…)   [ i ]   z m a r t w y c h w s t a ł   t r z e c i e g o   d n i a,  z g o d n i e   z  P i s m e m.  Zrozumcie Biblię, a wszystko nabierze sensu. Oczywiście jednak jego słuchacze, będąc nie-Żydami, nie znali Biblii, nie mówiąc już o jej rozumieniu. Tymczasem Żydzi, którzy słyszeli Pawła w synagodze, byli ogromnie wzburzeni. Czy ma to oznaczać całkowitą rewizję ich wspaniałej tradycji, całego ich stylu życia?

To inne pytanie. Pozostańmy jednak przy tym, co dzieje się, gdy Paweł głosi swoje posłanie. Wie, że dla jego słuchaczy nie ma ono sensu. Wie, że każdy Żyd słuchający jego słów może uznać je za gorszące, a nawet bluźniercze. Mimo to mówi dalej. Jest tylko jeden Bóg, Bóg Izraela. Stworzył on cały świat i zamierzał go w cudowny sposób ocalić. To jest kontekst; nowiną zaś jest to, że owo ocalenie właśnie się dokonało! Jezus, który umarł i zmartwychwstał, jest Mesjaszem Izraela – zaś w Biblii Izraela Mesjasz, gdy przyjdzie, będzie Panem całego świata. Dlatego dobra nowina dotyczy każdego, nie tylko Żydów.