Człowiek, który wiedział za dużo. Dlaczego zginęli Jaroszewiczowie? - Monika Góra - ebook

Człowiek, który wiedział za dużo. Dlaczego zginęli Jaroszewiczowie? ebook

Monika Góra

4,0
31,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tym morderstwem żyła cała Polska! Marzec 2018. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ogłasza, że po niemal trzydziestu latach od zabójstwa premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji Solskiej ustalono sprawców. Mają nimi być Dariusz S., Marcin B. i Robert S.: członkowie działającego w latach 90. gangu karateków z Radomia, którzy mają na koncie serię brutalnych napadów na wille bogatych ludzi w całej Polsce. Sprawa ma jednak drugie dno, a ustalenia policji i prokuratury wydają się niewiarygodne. Z domu premiera nie skradziono bowiem najcenniejszych przedmiotów. Jak wynika natomiast z sekcji zwłok, sprawcy przez długie godziny torturowali premiera, wkręcając mu korkociąg w żebra, gasząc na nim papierosy i próbując wyrwać mu język. Jednocześnie opatrywali mu rany, zmieniali ubranie i podawali leki. Niemal na pewno próbowali zmusić go do wyjawienia jakichś informacji. Monika Góra szuka odpowiedzi na pytanie, dlaczego przez wiele lat policja i prokuratura nie potrafili wskazać winnych zbrodni. Jak to możliwe, że po tylu latach na światło dzienne wychodzą co najmniej dziwne fakty, które nigdy nie zostały ze sobą połączone? Komu zależy, aby prawda nigdy nie wyszła na jaw? Śledztwo obejmuje wiele osób, wszystko wskazuje na to, że także tych, których nadal oglądamy na pierwszych stronach gazet.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 379

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Monika Góra

CZŁOWIEK, KTÓRY WIEDZIAŁ ZA DUŻO

Dlaczego zginęli Jaroszewiczowie?

Projekt współfinansowany ze środków pochodzących ze „Stypendium Twórczego Miasta Krakowa”

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Copyright © by Monika Góra, MMXXI

Wydanie I

Warszawa MMXXI

Redaktor inicjująca: Elżbieta Kalinowska

Redaktorki prowadzące: Ida Świerkocka, Elżbieta Kalinowska

Redakcja: Joanna Rodkiewicz

Korekta: Małgorzata Denys, Marta Stochmiałek

Projekt okładki wydania polskiego: Frycz i Wicha

Zdjęcie wykorzystane na okładce: © Chris Niedenthal/Forum

Rysunki na podstawie szkiców Andrzeja Jaroszewicza:

Anna Gaik-Czasak

Skład i łamanie: pagegraph.pl

Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 48

tel. 22 826 08 82, 22 828 98 08

[email protected]

gwfoksal.pl

ISBN 978-83-280-8988-4

Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.i Michał Latusek / Virtualo Sp. z o.o.

Czemuż nie mieliby [...] zabić, by przeszkodzić komuś w zawładnięciu ich zazdrośnie strzeżonym sekretem?

Umberto Eco, Imię róży, tłum. Adam Szymanowski

Ty będziesz zabity

Nieśwież, ładne miasteczko z zamkiem Radziwiłłów w pobliżu Mińska. Dzisiaj na terenie Białorusi, przed pierwszą wojną światową pod zaborem rosyjskim. W 1919 roku, gdy staje się miastem polskim, Piotr ma 10 lat.

Po szkole uwielbia wędrować po nieświeskich borach. Ta miłość do przyrody zostanie mu do późnej starości, gdy syn Andrzej będzie go woził do lasu na długie spacery z psem. Ale na razie wędruje z rówieśnikiem, który cierpi na epilepsję. Podczas jednej z takich wypraw kolega ma napad choroby. Piotr na szczęście wie, co robić – mimo że panicznie się boi, pomaga chłopcu przetrwać atak. I znów mogą ukrywać się przed dorosłymi, leżąc w gęstej trawie na leśnych polanach i patrząc w błękitne niebo, puszczać wodze fantazji. Pewnego dnia przyjaciel mówi do Piotra:

„Ty będziesz zabity. Takim cię widzę. W kałuży krwi. I coś tam jest jeszcze na dziewięć. Widzę dziewiątkę w tej krwi. Ale będziesz żył długo”1.

Piotrowi robi się przykro, ale po jakimś czasie zapomina o słowach kolegi. Jednak wypowiedziana na głos przepowiednia tkwi w nim jak drzazga w palcu, której nie można usunąć. Da o sobie znać wiele lat później.

Człowiek, który wiedział za dużo

Drugiego września 1992 roku o dziewiątej rano Andrzej wchodzi do biura swojej firmy Artex w Gdańsku, specjalizującej się w handlu z krajami byłego Związku Radzieckiego. Siada przy biurku, przegląda papiery. Wchodzi sekretarka z sąsiedniego biura. Jest roztrzęsiona.

– Panie Andrzeju, czy pan wie, co się stało?

– Co się stało?

– W radiu powiedzieli, że zamordowali pana rodziców.

Andrzej aż wstaje.

– Chyba pani żartuje?

Andrzej chwyta za telefon, dzwoni do rodziców.

– Głucho – mówi.

Wybiera numer Grażyny, swojej narzeczonej.

– Słuchaj, co tam się dzieje w tym Aninie? Dowiesz się?

Nie czekając na informacje, wskakuje do auta i pędzi do Warszawy. W międzyczasie Grażynie udaje się dodzwonić do domu Jaroszewiczów. Odbiera Jan, młodszy syn premiera.

– Jasiu, co tam się stało? – pyta zaniepokojona.

– Nic, Grażynko, nic się nie stało – odpowiada Jan i odkłada słuchawkę.

Cztery godziny później, około drugiej po południu, Andrzej i Grażyna wjeżdżają w ulicę Zorzy. W oddali widzą tłum ludzi i dużo samochodów; auta policyjne i cywilne.

Z domu wychodzi kilku mężczyzn z noszami, na których leży czarny worek. Andrzeja oblewa zimny pot. Wypada z samochodu, podbiega do noszy. Wszystko dociera do niego jak przez gęstą mgłę. To ciało Alicji Solskiej, jego macochy. Funkcjonariusze wkładają je do niebieskiej policyjnej nyski.

Andrzej wchodzi do willi. Mija wchodzących i wychodzących policjantów, techników i Bóg wie kogo jeszcze. Dziwnie pachnie – myśli. Intensywny, słodki zapach.

– Wejście do domu chwytało za gardło – mówi dziś. – Po prostu szok.

Na parkiecie w salonie zakrwawiony biały obrus w czerwone maki. Plamy krwi wąską strużką biegną wzdłuż schodów i prowadzą na górę. Andrzej idzie za nimi. Zesztywniały wchodzi do gabinetu ojca. Słyszy jeszcze głos policjanta:

– Panie Andrzeju, niech pan tam nie wchodzi!

Ale jest za późno.

– To był ułamek sekundy. Zobaczyłem i się cofnąłem – opowiada. – Ale pamiętam wszystko z postaci ojca. Nawet ten bandaż, który miał na czole.

„Zamęczono go na śmierć. Długo torturowano. […] Tamten widok mną wstrząsnął. Do tego stopnia, że przez następne dwa tygodnie nie zmrużyłem oka”2.

Andrzej opuszcza gabinet, schodzi na dół do kuchni, Widzi, że wszystkie szuflady kredensów są pootwierane. Na podłodze walają się rozsypane zioła, cukier i mąka.

Na środku tego wszystkiego Jan robi policjantom kawę i herbatę.

Andrzej bierze go na bok.

– Od kiedy tu jesteś?

– Od wczoraj, od jedenastej w nocy…

– Dlaczego mnie nie powiadomiłeś?

– Prokurator mi zabronił – odpowiada Jan.

– Który?

Jan wzrusza ramionami.

Gdy Andrzej Jaroszewicz opowiada mi to 28 lat później, oponuję:

– Jan mógł pana powiadomić, zanim się tam pojawił prokurator. On z jakiegoś powodu nie chciał, żeby pan przyjechał.

– To jest fakt. – Zamyśla się Andrzej. – Grażynie powiedział, że nic się nie stało.

Bohdan Roliński, współautor wywiadu rzeki z Jaroszewiczem Przerywam milczenie…, zaniepokojony wiadomościami nadawanymi w radiu, przed południem telefonuje do Anina. Odbiera Jan. Spokojnie wita się z redaktorem.

„Co tam, panie Janku, się stało? – dopytuje dziennikarz. – Dzwoniła do mnie znajoma. Jej mąż słyszał komunikat w radiu…

– Był komunikat? – dziwi się Jan. – To my tu o tym jeszcze nie wiemy…

– A co się dzieje?

– Teraz to już jakoś lepiej, ale było bardzo źle, okropnie, ale teraz inaczej, prawie w porządku, już jakoś tak…”3. – Bąka bez ładu i składu Jan.

– To dobrze, że już w porządku. – Roliński oddycha z ulgą.

– Tak, tak, teraz w porządku, ale było groźnie. Bardzo groźnie – dodaje syn Piotra.

Po tej rozmowie Roliński jest przekonany, że wiadomość o morderstwie jest fałszywa. Przypuszcza, że być może Jaroszewicz miał jakiś wypadek, ale cieszy się, że sytuacja jest już opanowana.

Wkrótce pozna prawdę.

Duchy

Dom pod numerem 19 przy ulicy Zorzy w ekskluzywnej dzielnicy Warszawy Anin to przedwojenna willa porośnięta winoroślą zaplecioną na kratownicy. Klasyczny kwadrat, jasna elewacja z kamiennych płytek. Kiedyś nazywana willą Lotta, od nazwiska pierwszego, holenderskiego właściciela.

Dom otacza wielki ogród, niemal park, z wysokimi iglastymi drzewami. Od frontu strzeże go ogrodzenie z kamienia, w którym znajdują się furtka i brama wjazdowa. Od podwórka są jeszcze jedna, tylna, brama i drugie drzwi wejściowe do willi. W głębi posesji znajdują się: odkryty basen, dwie drewniane szopy na narzędzia ogrodnicze i służbówka. Gdy Jaroszewicz jest premierem, mieszkają w niej oficerowie Biura Ochrony Rządu.

Za metalową siatką zaczyna się las, który gospodarze dostali w wieczyste użytkowanie.

Budynek przy Zorzy skrywa wiele tajemnic. Po wojnie znajdowała się tu jedna z baz Informacji Wojskowej, poprzedniczki Wojskowej Służby Wewnętrznej. Stacjonował w niej porucznik Józef Światło, późniejszy pułkownik Urzędu Bezpieczeństwa, który w 1953 roku zbiegł na Zachód. Potem w willi mieściła się placówka UB. Dom służył jako głęboko utajone miejsce przesłuchań, a w jego piwnicach więziono i torturowano aresztowanych żołnierzy i cywilów.

Z pewnością w podłogi domu w Aninie wsiąkło wiele krwi.

Piotr Jaroszewicz po raz pierwszy do willi przy Zorzy trafi w 1944 roku, gdy narażając się Informacji Wojskowej i porucznikowi Światle, uratuje z więzienia kilku aresztowanych oficerów. Kto by wtedy podejrzewał, że po latach ten ubecki karcer stanie się jego własnym miejscem kaźni?

Po brutalnych czasach stalinowskiego reżimu do willi trafia Julian Tuwim z rodziną – jakby dla wyczyszczenia złej energii, zneutralizowania straszących w niej duchów. Po śmierci poety wdowa i jej przybrana córka zostają z domu wyeksmitowane, by w 1955 roku mógł się do niego wprowadzić Piotr Jaroszewicz z rodziną.

Pół wieku później „Super Express” napisze, że Jaroszewicz wykupił willę z 70-procentową zniżką. Informację tę gazeta znalazła w piwnicy Najwyższej Izby Kontroli, w odkrytym tam tajnym archiwum Mieczysława Moczara, komunistycznego prezesa NIK4.

Czarny diabeł

Po posesji biega czarny diabeł, jak go nazywają. To Remus – wielki, groźny sznaucer, olbrzym ważący 80 kilogramów. Pies jest Andrzeja, ale ponieważ nie daje sobie z nim rady, przywozi go do ojca.

Do Remusa lepiej nie podchodzić bez ostrzeżenia. Gdy ktoś obcy zbliża się do metalowej bramki, zaczyna wściekle ujadać. Wtedy z domu wychodzi gospodarz lub gospodyni i natychmiast uspokajają przybysza: już zakładają kaganiec, „diabeł” zostanie okiełznany, będzie można wejść.

Piotr Jaroszewicz, przez dekadę premier komunistycznego rządu, swoich gości wita zawsze w marynarce lub swetrze, czasem w krawacie. Na nogach ma błyszczące półbuty, nigdy kapcie. Zadbany starszy pan. Gościnnym gestem zaprasza do środka.

Dom jest urządzony skromnie, ale elegancko. Przy wejściu mały korytarzyk, kilka drewnianych schodków. We wnęce miejsce na kurtki i płaszcze domowników.

W pokojach na ścianach wiszą obrazy w złoconych ramach – Kossaki i Fałat, na meblach stoją wazony z misternie ułożonymi kompozycjami z suchych roślin i fotografie w ramkach. W salonie kilka foteli w stylu Ludwika XVI ze giętymi nóżkami, wszystkie obite taką samą jasną tapicerką. Na podłogach błyszczący parkiet, a na nim wzorzysty dywan. Na stoliku lampa, na innym ozdobne świeczniki.

– Jadalnia była w stylu weimarskim; białe meble, z szybami wewnątrz, talerzyki, czarki, wazy – wspomina Dariusz Janas, jeden z pierwszych policjantów na miejscu zabójstwa.

Obiady dwa razy w tygodniu przygotowuje im pani Basia, która mieszka w internacie obok willi. Piotr lubi proste wiejskie potrawy – kartoflankę zaprawianą obficie skwarkami z boczku, mazowiecki żurek z grzankami, zupę z dyni albo z owoców i kotlet mielony. Nie jest wybredny. Czasami przyrządza rozgrzewające nalewki według starych receptur. Częstuje potem nimi gości. Poza tym praktycznie nie pije alkoholu.

Boi się cukrzycy. Kawę słodzi substytutami cukru, trzyma dietę. Ale za to ciasto zjada w wielkich ilościach.

W pobliżu kuchni, na małym stoliku, stoi telefon, a przy nim leży dziennik odwiedzin gości i spis wydatków.

– Znaleźliśmy zeszyty, gdzie oni każde zakupy mieli rozpisane – opowiada Janas. – Pół kilograma ziemniaków, dwie bułeczki, kostka masła. Widać było skromność życia.

Bo – mimo pozornego dobrobytu – gospodarzom się nie przelewa. Piotr czasem sprzedaje w antykwariatach numizmaty lub kolekcjonerskie banknoty, gdy zimą nie starcza mu na ogrzanie domu. Stanisław Kociołek, członek PZPR, powie potem, że Jaroszewicz pożyczał od niego pieniądze na życie.

Kilka metrów od drzwi wejściowych znajdują się schody prowadzące na piętro. Na całej szerokości wyłożone są zieloną wykładziną. Po bokach, nad drewnianymi poręczami, wiszą grafiki. Na górze mieszczą się sypialnie obojga małżonków i pokój Piotra.

– Gabinet premiera wyglądał naprawdę uroczo – opowiada Dariusz Janas. – Z lamperiami, a na końcach tych lamperii ułożone były medale pamiątkowe. Zastanawiałem się, jak sprzątali, że nie były zakurzone.

Wszędzie panuje sterylny porządek, nad którym czuwa sprzątaczka, pani Wiesia. Raz w tygodniu Alicja wprowadza ją na posesję, wcześniej zamykając psa, którego sprzątaczka się panicznie boi.

– Bieliznę premier miał ułożoną w pudełkach, na których były napisy: skarpety czyste, skarpety naprawiane, podkoszulki z krótkim rękawem, z długim rękawem – wspomina Janas.

W każdym pudełku wszystko równo ułożone. Obok w osobnych rzędach koszule białe i kolorowe. A za koszulami niespodzianka – ukryta broń sportowa Margolin z odwiedzionym kurkiem, gotowa do strzału.

W gablotach kolekcja starych znaczków, pamiątki otrzymane od premierów i prezydentów różnych krajów. I niezwykle wartościowy zbiór starych monet i banknotów. Ich zbieranie jest wielką pasją premiera, przeznacza na nie miesięcznie od 5 do 8 tysięcy złotych diety poselskiej.

Operacja ich nabywania objęta jest ścisłą tajemnicą. Do tego stopnia, że sekretarka Teresa Rymsza kupuje numizmaty na własne nazwisko. Na polecenie Jaroszewicza jeździ na targi staroci po całej Polsce i szuka banknotów z okresu powstania kościuszkowskiego czy okupacji hitlerowskiej. Czasem są warte więcej, niż wynosi jej trzymiesięczna pensja.

Alicja złości się, że Piotr traci w ten sposób pieniądze:

– Po co mu pani znosi te banknoty?! – narzeka do sekretarki.

Całą kolekcję premier zamierza przekazać muzeum.

Cenne rzeczy małżeństwo trzyma w sejfach. Jeden jest w gabinecie Jaroszewicza. Właściwie nie jest to pancerna kasa, raczej po prostu metalowa szafa na zamek. Były premier chowa w niej pieniądze, dokumenty i 13 sztuk broni myśliwskiej.

Sejf z prawdziwego zdarzenia jest na dole, przy wejściu do salonu. To niepozorna, zabudowana drewnem szafka. Otwiera się ją szyfrem i kluczem.

– Ona nie została otworzona – powie mi potem Andrzej.

– To kasa pani Solskiej? – upewniam się.

– Przypominam, że nie było rozdzielności majątkowej między nią a ojcem, więc trudno powiedzieć, że to była kasa pani Solskiej.

Skarby, które gospodyni w niej trzyma, to biżuteria i drogocenne białe kamienie, prawdopodobnie diamenty.

W ciągu dnia małżeństwo rzadko opuszcza dom. Alicja czasem wychodzi na zakupy do sklepu spożywczego. Piotr udaje się na spacer z psem dopiero późnym wieczorem, gdy ulice pustoszeją. Zabiera ze sobą długi kij, a ostatnio też broń – pistolet Walther, pamiętający czasy wojny. Wędruje po uliczkach Anina przez godzinę, unika kontaktu z sąsiadami.

– Gdy ktoś szedł ulicą, to on szybko przechodził na drugą stronę – opowie potem jedna z sąsiadek. – Kiedyś widziałam go nieogolonego, z dużym zarostem. Sprawiał wrażenie człowieka wystraszonego5.

– Jak wcześniej wychodził, to różni chuligani mu wymyślali, wyzywali – dodaje sąsiadka z domu naprzeciwko, Zofia Kaczorowska. – Dlatego spacerował późno wieczorem, o jedenastej, żeby nikt mu nie ubliżał. Można było nastawiać zegarek.

Noc z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku jest bardzo ciepła, więc Piotr ubrany jest tylko w białą koszulę w niebiesko-szarą kratkę z krótkim rękawem, ciemne spodnie z paskiem i bordowe skarpety w jasne plamki. Spaceruje ponad godzinę.

Wraca do domu na Panoramę, ostatnie wiadomości, które są wówczas o północy. Zamyka drzwi na japoński zamek niemożliwy do otworzenia bez duplikatu klucza. Włącza lampkę na ganku; zawsze zostawia ją zapaloną na noc. Zdejmuje psu kaganiec i smycz. Nogi wsuwa w szare pantofle.

Widzi, że Alicja wchodzi po schodach na górę.

– Masz tam w kuchni herbatę – słyszy.

– Dobrze, dobrze – odpowiada Piotr.

Remus zadowolony biegnie za swoją panią. Solska wchodzi do łazienki. Przygotowuje się do snu.

Wojna

Huk nadlatujących niemieckich samolotów, a po nim spadających bomb. Panika.

Wojna dopada Jaroszewicza, gdy jedzie na rowerze w pobliżu stacji kolejowej w Pilawie pod Warszawą 3 września 1939 roku. W ostatniej chwili znajomy kolejarz spycha jego i żonę do przydrożnego rowu. Bomby spadają obok, na kolejowe wagony. Piotr i Oksana kulą się w wykopie i zasłaniają rękami głowy. Kolejny wybuch. Silny podmuch przysypuje ich ziemią. Odłamek bomby albo kamień rani Oksanę. Z ramienia zaczyna się lać krew.

Piotrowi staje przed oczami przepowiednia kolegi epileptyka. Wrzesień 1939: trzy dziewiątki. Kałuża krwi. Ogarnia go prawdziwy strach.

Gdy samoloty odlatują, udaje mu się wyciągnąć żonę z wykopu. Dookoła widzi spalone domy, zwłoki zwierząt i ludzi.

Pracuje wtedy w Pilawie jako nauczyciel i kierownik szkoły. Jak tu trafił? Trzeba przyznać, że ustalenie tego nie jest proste.

Urodził się w Nieświeżu na Białorusi 8 października 1909 roku. Według oficjalnych źródeł jest dzieckiem Ludmiły z Horoszewiczów i nauczyciela ludowego, kierownika szkoły w Bereźnem, Konstantego Jaroszewicza. Ale według innych przekazów Piotr jest synem prawosławnego duchownego, Rosjanina, który oddał Jaroszewiczom z Nieświeża dziecko na wychowanie. Wspomina o tym Stefan Korboński, działacz mikołajczykowskiego PSL, gdy opisuje swoje pierwsze spotkanie z Piotrem w styczniu 1946 roku:

„Zza biurka podniósł się przystojny, wysoki szatyn, lat około trzydziestu pięciu w mundurze generała i przywitał mnie uprzejmie, tym razem w nienagannym polskim. Ale już po wymianie kilku zdań, gdy przerwał nam telefon, Jaroszewicz, podniósłszy słuchawkę, przeszedł z miejsca z zupełną swobodą na doskonały rosyjski, i rozpocząwszy od »zdrastwujtie gienierał«, zaczął rozpytywać rozmówcę o zdrowie, dowcipkując i sypiąc rosyjskimi przysłowiami i powiedzonkami jak z rękawa. (…) Gdy zastanawiałem się, skąd Jaroszewicz może tak dobrze znać oba języki, przypomniałem sobie, że jest on Rosjaninem, który wychował się w Polsce, podobno synem popa z Kresów Wschodnich”6.

– Nie, mój dziadek był nauczycielem – dementuje te informacje Andrzej Jaroszewicz.

W szkole uczą też trzy córki Konstantego, starsze od Piotra – Maria i Elżbieta, i młodsza Teofania. Przyszły premier kończy cztery lata szkoły powszechnej w Turach, miejscowości oddalonej o dwie godziny drogi samochodem od Nieświeża. Następnie, jak wynika z Wikipedii, uczy się w Liceum Ogólnokształcącym w Jaśle, polskim mieście położonym 500 kilometrów od białoruskich Tur. Czy to możliwe?

Dzwonię do jasielskiego liceum, żeby potwierdzić tę informację, ale w szkole nic o tym nie wiedzą. Choć Piotr figuruje w Wikipedii na liście znanych wychowanków szkoły, nosi też tytuł honorowego mieszkańca Jasła, pracownikom liceum nie udaje się odnaleźć ani daty ukończenia szkoły, ani świadectwa zdania egzaminu maturalnego.

Na pewno po szkole średniej kończy z wynikiem celującym Seminarium Nauczycielskie w Prużanie na Białorusi i 1 sierpnia 1929 roku zostaje nauczycielem dwuklasowej szkoły publicznej w Futorach Merlińskich na Polesiu. Po roku przeprowadza się pod Warszawę i zaczyna uczyć w szkole podstawowej w Borowiu w powiecie garwolińskim. Cały czas się dokształca. Jest słuchaczem Wyższego Kursu Nauczycielskiego w Warszawie, który kończy z wynikiem dobrym. Zostaje dyrektorem szkoły w Michałówce w powiecie garwolińskim, a jednocześnie prowadzi zajęcia w szkole rolniczej w Miętnem koło Garwolina. Tu w 1935 roku poznaje młodszą o pięć lat Oksanę, córkę inżyniera Grzegorza Stefuraka, wykształconego w Wiedniu specjalisty hodowli zwierząt, również nauczyciela tej szkoły. Rodzina Oksany pochodzi z Kołomyi na Ukrainie.

Młodzi pobierają się dwa lata później w Warszawie. Wkrótce rodzi im się córka Karusia. Niestety, dziewczynka jest wcześniakiem i po kilku dniach umiera.

Rok przed wybuchem wojny Piotr zaczyna studia na Wydziale Społeczno-Pedagogicznym prywatnej uczelni: Wolnej Wszechnicy Polskiej w Warszawie. Do lata 1939 roku udaje mu się ukończyć pierwszy rok, drugiego już nie zacznie. Będzie później wspominał, że na uczelni zetknął się z ludźmi światłymi, o szerokich horyzontach myślowych, głębokimi patriotami i demokratami: „Miało to niebagatelny wpływ na ukształtowanie moich lewicowych przekonań, uczuliło mnie na wyraźne przed wojną przejawy niesprawiedliwości społecznej, umocniło wyniesione z domu głębokie poczucie patriotyzmu”7.

Działa w Związku Nauczycielstwa Polskiego i organizacji Wici.

Jednocześnie zostaje kierownikiem siedmioklasowej szkoły w Pilawie. Rozpoczyna budowę nowego budynku szkoły. Gdy zaczynają się wakacje 1939 roku, gotowe są cztery klasy, ale wciąż nie jest położony dach.

Wiele osób namawia Piotra, aby wstąpił do Wszechzwiązkowej Partii Komunistycznej bolszewików, ale on odmawia. Wtedy uważa, że na to nie zasługuje.

„Miałem bardzo wysokie wyobrażenie o komunistach, ludziach niezwykle szlachetnych, altruistach, poświęcających się dla innych, ludziach głębokiej wiedzy marksistowskiej, gotowych w każdej chwili złożyć ofiarę życia dla innych, dla idei. Siebie uznałem za człowieka, który nie może jeszcze sprostać tak wysokim wymaganiom”8 – opowie wiele lat później w wywiadzie rzece dziennikarzowi Bohdanowi Rolińskiemu.

Jego starsza siostra, Elżbieta, wychodzi za mąż za Polaka, oficera Armii Czerwonej. W 1937 roku zostanie on aresztowany przez NKWD i zamordowany. Najmłodsza, Tenia, poślubia z kolei nadleśniczego, Polaka, działającego w czasie wojny w sowieckiej partyzantce. W 1944 roku NKWD aresztuje go pod zarzutem współpracy z „polskim wrogim podziemiem” i wyśle na 20 lat do obozu o zaostrzonym rygorze w Norylsku. Dzięki staraniom Jaroszewicza prawie 10 lat po wojnie szwagier zostanie zwolniony z obozu i wróci do kraju.

Gorące lato Piotr i Oksana spędzają u jej ciotki w pobliżu Kołomyi, w podgórskiej wsi Sopów. Do Pilawy wracają 25 sierpnia: „W powietrzu wisiała wojna i to nas gnało do domu”9 – wspomni potem premier.

Gdy docierają do miasteczka, okazuje się, że szkoła została przeznaczona na cele obronne, a rozpoczęcie nowego roku szkolnego jest odroczone.

I znów oficjalna wersja głosi, że Jaroszewicza powołują do wojska. Tymczasem prawda jest taka, że nie zostaje zmobilizowany. Dzieje się tak z dwóch powodów – po pierwsze nie ma przeszkolenia wojskowego, a po drugie jego rocznik – 1909 – zostaje powołany tylko w kategorii A. Jaroszewicz ma kategorię B – pospolite ruszenie z bronią – i nie podlega mobilizacji.

1 września wybucha wojna. Niemcy i Słowacja atakują Polskę. Mimo nadlatujących samolotów z czarnymi krzyżami i huku dział następnego dnia po bombardowaniu Jaroszewicz jedzie do Warszawy zdawać egzamin z logiki w Wolnej Wszechnicy Polskiej. Zalicza przedmiot. Kilka dni później razem z żoną postanawiają uciekać na wschód, do Bereźnego, do matki Piotra. Ludmiła Jaroszewicz od kilku miesięcy jest wdową; w maju pochowała męża, ojca Piotra.

„Postanowiliśmy, że ten szmat drogi przejedziemy na rowerach. Byliśmy z Oksaną dostatecznie przygotowani do takiego wysiłku. Jeździliśmy bardzo wiele i na spore odległości. Ojciec Oksany w szkolnym warsztacie odpowiednio przygotował nasze rowery. Naszykowaliśmy dwie maleńkie walizki, przywiązane do bagażnika, zabraliśmy plecak z kocami i byliśmy gotowi do drogi. Nasz dobytek z mieszkania w Pilawie furmanką przewieźliśmy do rodziców Oksany w Miętnem” – będzie wspominał przyszły premier.

9 września wsiadają na rowery. Mają do przejechania 400 kilometrów.

Ucieczka

Jadą przez pięć dni. Ostatnie 20 kilometrów przedzierają się ścieżkami wśród bagien.

Pewnej nocy leżą w sianie obok szosy, gdy „Oksana, przytuliwszy się do mnie, wyznała, że jest w ciąży i że ukrywała to przede mną, obawiając się, by tą wiadomością nie spowodować ewentualnego rozłączenia nas. (…) Przyjąłem tę wiadomość z gorącą radością, choć w naszej sytuacji był to niebagatelny problem”10.

To już trzeci miesiąc ciąży.

„Kłoniło się ku wieczorowi, gdy zbliżaliśmy się do domu matki. Radość powitania była nie do opisania. Dotarliśmy po ponad 400 kilometrach straszliwej wędrówki. Nie przeczuwaliśmy, że to dopiero początek naszej wojennej tułaczki. Matka zajęła się Oksaną. Ja ległem w sadzie pod jabłoniami ojca”.

Gdy docierają do Bereźnego, dowiadują się, że Związek Sowiecki wypowiedział wojnę Polsce, a miejscowa ludność buduje bramę powitalną na przyjęcie bolszewików. 21 września Ukraińcy witają wchodzących do miasta radzieckich żołnierzy.

NKWD zaczyna przesłuchania mieszkańców. Pewnej nocy zabiera też Piotra, ale unika on aresztowania. Następnego dnia rano zostaje zaproszony na posiedzenie Sielsowietu, rady gminy, na którym powołują go na dyrektora radzieckiej średniej szkoły powszechnej. Oksana zaczyna w niej pracować jako nauczycielka. Po kilku miesiącach względnej stabilizacji rodzi im się córeczka Alina, w niektórych źródłach nazywana Olilą.

W grudniu 1939 roku Moskwa podejmuje decyzję o deportacji „niepewnego politycznie elementu” z zajętych przez siebie terenów. W lutym i kwietniu 1940 roku około 200 tysięcy osób zesłanych zostaje w głąb Azji, głównie do Kazachstanu.

Jako kierownik szkoły, Piotr ma wysoką pozycję w mieście. Jeden z funkcjonariuszy NKWD jest jego dobrym znajomym. Jaroszewicz uważa go za człowieka porządnego i życzliwego.

– Nigdy nie omieszkał wstąpić do mnie do szkoły lub do domu na herbatkę. Opowiadał zawsze wiele ciekawych wydarzeń z życia rejonu i obwodu – wyzna później.

Wszystko zmienia się 29 czerwca 1940 roku. O czwartej nad ranem budzi ich łomotanie do drzwi. Na progu stoją funkcjonariusze NKWD.

– Z rozkazu ludowego komisarza spraw wewnętrznych aresztuję Piotra Jaroszewicza, jego żonę Oksanę i córkę Alinę jako wrogów ludu – oznajmiają. – Czy są pytania?

– Są! – krzyczy Jaroszewicz. – Dlaczego nazywacie mnie „wrogiem ludu”? Nie macie prawa!

– My was dopiero nauczymy prawa! – ryczy z wściekłością funkcjonariusz i uderza Piotra z całej siły pięścią w twarz.

„Runąłem na podłogę, uderzając głową o framugę drzwi. Krew zalała mi twarz. Poczułem dotkliwy ból głowy. Włosy były lepkie od krwi, która sączyła się z rany powstałej od uderzenia. Żona, matka i siostra z płaczem rzuciły się na ratunek”.

Na spakowanie się dostają dwie godziny. Potem konnym wozem zostają przewiezieni na pobliską stację kolejową. Kilka godzin później matka i siostra Piotra przyjeżdżają na nią, aby przekazać małą paczkę zawierającą dokumenty, ruble, leki i odżywkę dla ich trzymiesięcznej córeczki. Pakunek udaje się przemycić przez zaprzyjaźnionego z Piotrem funkcjonariusza NKWD, który jest w straży.

Po kilku godzinach na przepełnioną ludźmi stację wjeżdża pociąg towarowy. Piotr bierze na ręce malutką Alinkę zwaną przez nich „Skrzeczką” i razem z Oksaną i innymi zesłańcami wsiadają do wagonu.

„Przetrwaliśmy tę straszliwą podróż, którą niejedno dziecko przypłaciło życiem. Umierali w transporcie także ludzie starsi, schorowani. Czasami w nocy pociąg stawał na odludziu, by pozostawić zwłoki w pośpiechu wykopanych jamach” – opowie potem Piotr.

Przez cały miesiąc jadą w śmierdzącym, zatłoczonym towarowym składzie pełnym uciekinierów wojennych z Polski i rodzin żydowskich. Zajmują miejsce na górnej półce, aby nie dotykać brudu na podłodze. Na szczęście Oksana ma dużo pokarmu, a inne kobiety dzielą się z nią jedzeniem.

W lipcu docierają do obozu w Wasiliewie w obwodzie archangielskim na północy Związku Radzieckiego.

„Skrzeczka dostawała dużo soku z leśnych malin. Matka zaś nauczyła się jeść odrażającą zupę z kaszy i solonych suszonych ryb, niemytych i niepatroszonych” – będzie wspominał Jaroszewicz.

Gdy kończy się lato, Piotr, często głodny, w 40-stopniowym mrozie, pracuje jako drwal przy wyrębie i transporcie drewna. W „liesopunkcie” uczy się „kłaść” sosnę z dokładnością do kilkunastu centymetrów. Nie żali się na ciężką pracę, raczej na obozowy system narzucony przez NKWD.

„Oni potrafili w Wasiliewie stworzyć piekło. Dla starych i chorych oznaczało to śmierć. Ze 156 osób przywiezionych w lipcu 1940 roku do września 1941 zmarło kilkanaście. Potem dowiedziałem się, że Wasiliewo to nie było to najgorsze. W 1941 roku zobaczyłem więźniów zwalnianych z obozów położonych na północ od naszego, w górnym biegu rzeki Uftiugi – były to żywe jeszcze szkielety obciągnięte skórą”.

Piotr i Oksana walczą, by ich córeczka przeżyła. Z każdej paczki, jaką otrzymują inni zesłańcy, Alinka dostaje kilka sucharków albo odrobinę cukru.

„W zimie piliśmy wywar z zimowych pąków sosny zwanej pichtą. Było tam na pewno sporo witamin” – opowie Jaroszewicz. „Potem, kiedy Skrzeczka stanęła na nogi, jadła wszystko. Wyrosła na silne, dobrze zbudowane dziecko. Nie zapadała na żadne dziecięce choroby. Spała w łóżeczku splecionym przeze mnie z jodłowych gałęzi, kąpaliśmy ją w korycie, które wydłubałem w pniu grubej jodły. Ubieraliśmy ją we flanelowe płótno, które dostawliśmy na onuce. Jej szczebiot, jej uśmiech, dziecięca radość cieszyły cały nasz barak. Oksana i ja żyliśmy dla tego dziecka. To dodawało nam sił. Może właśnie ta wielka potrzeba pozwalała nam przeżyć…”

Pewnego dnia, w baraku pełnym współwięźniów, ktoś mówi:

– Epileptycy mają tajemną moc przepowiadania przyszłości. Co komu zapowiedzą, to się sprawdzi.

Piotr czuje mrowienie na całym ciele. Przypomina mu się jego przepowiednia.

Ostatnie wakacje

Lato 1992 roku jest wyjątkowo gorące.

Andrzej mieszka wtedy w Warszawie, na Mokotowie. Pod koniec lipca razem z Grażyną wybierają się do Włoch, do siostrzenicy Piotra, Elżbiety. Przed podróżą, w pewne słoneczne popołudnie, Andrzej odwiedza ojca. Siedzą na tarasie przed domem w Aninie, piją kawę. Nagle Piotr wstaje i mówi, że przygotował przesyłkę dla Eli.

– I przyniósł list do niej napisany i różne rzeczy dotyczące matki; jakąś jej legitymację przedwojenną jako nauczycielki i inne podarunki – opowiada Andrzej.

– Co to, już rozdajesz przedmioty rodzinne? – zgłasza pretensję Alicja.

– Ojciec podarł przy mnie ten list i poszedł napisać nowy – pamięta Andrzej. – Nie wiem, co w nim było.

Od 7 sierpnia w Aninie przebywa córka Alicji z pierwszego małżeństwa, Hanna Paszkowska, z dziećmi, 16-letnią Kasią i 14-letnim Piotrem. Niemal co roku przyjeżdżają do dziadków z Bostonu w USA. Rodzeństwo wprowadza się do stróżówki w ogrodzie, w którym kiedyś stacjonowali oficerowie BOR, a Hanna zajmuje pokój gościnny na pierwszym piętrze, pomiędzy sypialniami Jaroszewiczów.

Wakacje upływają w miarę spokojnie, chociaż wnuki wprowadzają nieco zamętu do ustabilizowanego życia dziadków. Nastoletnia Kasia prowadzi bujne życie towarzyskie i spotyka się z chłopcami o ksywach Kołek, Orzech, Glizda, Jajek i jeszcze kilkoma innymi. Śledczy ustalą potem, że młodzi utrzymywali kontakt z co najmniej 40 polskimi znajomymi. Jednego z nich Kasia najwyraźniej darzy większą sympatią, bo mimo zakazu dziadków pewnego dnia sprowadza go do domu. Piotr nakrywa ich in flagranti. Jest autentycznie oburzony.

Pod koniec sierpnia Andrzej przyjeżdża z Sycylii i znowu wpada do rodziców. Przywozi im frykasy z Włoch: oliwę i makarony. Bramę otwiera mu Alicja i od razu przejęta odciąga na bok.

– I mówi takim głosem proszącym, co jej się rzadko zdarza: „Wiesz, tutaj się różne rzeczy działy, ojciec jest bardzo zdenerwowany. Weź jakoś wpłyń na niego”.

Zaintrygowany Andrzej znajduje ojca w ogrodzie przy pieleniu grządek. Ten opowiada mu o karygodnym wybryku 16-letniej Kasi.

Syn Piotra widzi, że w domu panuje grobowa atmosfera, nikt z nikim nie rozmawia. Proponuje, że przyjedzie w poniedziałek 31 sierpnia, przywiezie jeszcze wino z Włoch. Ojciec się od razu zgadza, ale Alicja Solska protestuje:

– W każdy inny dzień, tylko nie w poniedziałek.

Dziś Andrzej mówi:

– Dlaczego nie w poniedziałek? To mnie zaskoczyło.

Solska tłumaczy, że będą z ojcem przez cały dzień i wieczór bardzo zajęci.

Pod koniec wizyty ojciec odprowadza Andrzeja do bramy.

– Żebyś ty, synku, wiedział, jak oni mnie strasznie zmęczyli – mówi, ciężko wzdychając.

Andrzej wie, że w poniedziałek o drugiej po południu, Hanna z dziećmi odlatują do Stanów. Dlatego mimo zakazu przyjeżdża, żeby wspólnie z Ryszardem, synem Alicji z pierwszego małżeństwa, i Janem odwieźć Hannę na lotnisko. Nie wchodzi do domu i nie widzi się z ojcem, który w swoim gabinecie pracuje.

Gdy kończy pakować walizki do samochodu, pyta:

– A gdzie mama?

– Ona dzisiaj nie jedzie, bo nie może. – Słyszy od Hanny.

Córka Alicji mówi, że matka jest zmęczona, a pobyt na lotnisku ją denerwuje.

– Byłem tym zbulwersowany – mówi Andrzej. – Wiedziałem, że coś musiało się zdarzyć, przecież rozstawała się z córką na rok, a może na dwa lata.

Poza tym Solska zawsze odprowadzała Hannę i wnuki na lotnisko. Zawsze.

– A teraz ich nie odprowadziła. Akurat w ten poniedziałek – dodaje Andrzej. – Takich nietypowych zachowań jest dużo. Może to są drobiazgi, ale dlaczego akurat tego dnia?

Znaki

Znaków nadciągającej tragedii jest więcej.

Pewnego dnia w oknie pustej willi stojącej po drugiej stronie ulicy Hanna zauważa mężczyznę obserwującego posesję Jaroszewiczów. Jest zaniepokojona.

20 lub 21 sierpnia sąsiad Norbert M. widzi stojącego w pobliżu domu premiera mężczyznę, który wygląda, jakby go obserwował. Poda potem śledczym jego rysopis. Również Marian Śliwiński, minister zdrowia w rządzie Jaroszewicza, powie w śledztwie, że widział ludzi obserwujących willę.

Kilka dni przed zabójstwem ktoś zauważa parkujący w pobliżu willi czerwony polonez.

W tym czasie Bohdan Roliński jest w Moskwie, gdzie przeprowadza rozmowy do swojej książki Widziane z Kremla. Moskwa – Warszawa. Gra o Polskę z Piotrem Kostikowem, wieloletnim kierownikiem polskiego sektora w KC KPZR. Słyszy nowe ciekawe informacje o Jaroszewiczu i jego żonie.

Tydzień przed zabójstwem premiera uderza w niego czarna wołga. Roliński frunie nad jezdnią i spada kilka metrów dalej. W udzie i biodrze czuje straszliwy ból, nie może stanąć na prawej nodze. Z twarzy leje się krew. Do Polski wraca o kulach.

Pod koniec sierpnia premier spotyka się z generałem Jerzym Fonkowiczem, przyjacielem z czasów wojska. Generał powie potem policji, że był w willi w Aninie kilka dni przed śmiercią Jaroszewicza. W 1997 roku Fonkowicz zostanie brutalnie zamordowany. Ale o tym później.

Również w sierpniu Jaroszewicz kilka razy widzi się ze znajomą dziennikarką Telewizji Polskiej z Gdańska Barbarą Jakubiec. Podobno piszą razem książkę, która ma ujawnić kulisy władzy generałów Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka. Kolejne spotkanie planują na poniedziałek 31 sierpnia 1992 roku. Tego dnia premier ma pokazać dziennikarce ważne dokumenty i udzielić na ich temat wywiadu.

Jakubiec ma przyjechać z operatorem i kamerą.

W sobotę Alicja Solska dzwoni do dziennikarki i prosi, żeby przełożyła spotkanie z jej mężem na wtorek 1 września11.

Ostatniego dnia sierpnia o czwartej po południu, dwie godziny po wyjeździe Hanny i dzieci, do Jaroszewiczów przychodzi sprzątaczka Wiesia. Kobieta ma trudności z otwarciem furtki, więc Alicja wpuszcza ją przez bramę. Wiesława sprząta dom do siódmej. W tym czasie Jaroszewiczowie nie mają żadnych gości, a sprzątaczka nie widzi nic niezwykłego w ich zachowaniu.

Gdy wychodzi, do bramy odprowadza ją Alicja.

– Udanego roku szkolnego – życzy synowi Wiesławy, który następnego dnia zaczyna pierwszą klasę. Podaje rękę i klepie sprzątaczkę po ramieniu. – Do poniedziałku, pani Wiesiu12.

Przed północą Ryszard dzwoni do matki. Relacjonuje, że odlot Hanki odbył się planowo. Alicja mówi, że ciągle jest zmęczona, ale już czuje się lepiej. Długo rozmawiają. W głosie matki Ryszard nie słyszy nic niepokojącego.

W pewnym momencie Solska oznajmia:

– Muszę kończyć, by zobaczyć, dlaczego Remus szczeka.

Żegnają się. Nie wiedzą, że na zawsze.

Egzekucja

Piotr siada w fotelu w pokoju telewizyjnym. Jak zwykle na stoliku obok kładzie swój pistolet Walther. Do ucha wkłada aparat wzmacniający dźwięk.

Słyszy, że Alicja na górze korzysta z łazienki. Na pewno, jak co wieczór, wyjęła z szuflady i położyła na stoliku obok łóżka lub wsunęła pod poduszkę broń Mauser z brązowo-białą rękojeścią przypominającą drewno.

Pies leży na swojej poduszce w jej sypialni. Ze spaceru na pewno wrócił w dobrej formie. Bo – według Andrzeja – gdyby rzygał albo powłóczył nogami, Alicja by powiedziała:

– Zobacz, Piotr, coś się dzieje z psem. Co z nim jest? Może coś zżarł na spacerze? Zadzwońmy do weterynarza, niech przyjedzie.

Ale nic takiego się nie dzieje, więc Piotr spokojnie włącza Panoramę.

Pokój telewizyjny znajduje się dosłownie kilka metrów od drzwi wejściowych do domu. Fotel ustawiony jest w takim miejscu, że Jaroszewicz widzi zarówno wejście do pokoju, jak i dolne schody prowadzące na piętro. Innymi słowy – fotel stoi w miejscu strategicznym.

Tej nocy w Panoramie jest wywiad z Lechem Wałęsą. Piotr ogląda go z zainteresowaniem. Od dawna nazywa prezydenta „Bolek”.

– Ojciec mi mówił, że Wałęsa na pewno nie przeskoczył przez płot w Stoczni Gdańskiej, a Sierpień ’80 to była inscenizacja polityczna – wspomina Andrzej Jaroszewicz.

Zabójcy wchodzą do domu.

Wspinają się po kracie na winorośl na pierwsze piętro i przez uchylone okno balkonu w saloniku Alicji wchodzą do domu? Czy raczej przystawiają do ściany dwie związane drabiny i wdrapują się po nich, aby wślizgnąć się do środka przez okienko w łazience? A może wchodzą do willi przez drzwi wejściowe?

Nie wiadomo. Żadna z tych hipotez do dnia dzisiejszego nie została potwierdzona.

Jedna z sąsiadek, przebywająca tej nocy w Instytucie Kardiologii w Aninie, ma pokój z oknami wychodzącymi na las, za którym znajduje się dom Jaroszewiczów. Około pierwszej w nocy słyszy od strony lasu krzyki, a potem wycie psa. Następnie dochodzi ją odgłos dwóch wystrzałów, jeden po drugim. Jak zapamięta, psy w okolicy długo potem szczekają.

Również dwoje innych sąsiadów słyszy dwa strzały, które padają w odstępie pięciu sekund, tyle że ich zdaniem dzieje się to krótko przed północą.

Dwa wystrzały słyszy też Wiesław D., ochroniarz pilnujący znajdującej się w pobliżu willi biznesmena Ryszarda Niemczyka, w 1992 roku najbogatszego Polaka na liście „Wprost”.

– Spałem już, gdy obudziło mnie szczekanie psa, a właściwie natarczywe ujadanie – opowie w śledztwie inny sąsiad. – Oni mieli dużego czarnego sznaucera. Ten pies jednak nigdy nie zachowywał się w ten sposób13.

Jak już wiemy, Remus jest bardzo czujny i bez litości atakuje obce osoby. Sprawcy muszą go szybko unieszkodliwić.

Potem prawdopodobnie dzieje się tak:

Jeden z napastników cicho zakrada się do pokoju, w którym Piotr ogląda telewizję. Jaroszewicz widzi go, zanim mężczyzna wejdzie do salonu, bo akurat wstał z fotela. Zrobiło mu się zimno i sięga po sweter, który zostanie potem znaleziony na podłodze obok otwartej szafki? A może chce przejrzeć jedną z książek, które – zdjęte z półki – znajdą się na parapecie?

Napastnik patrzy na zaskoczonego Piotra, który w tym samym momencie łapie za broń. Być może nawet strzela. Nie wiemy tego, bo jego walther zniknął i śledczy nie mogą sprawdzić, czy brakuje w nim nabojów.

Na pewno premier dostaje potężny cios twardym przedmiotem w głowę. Zaczyna mocno krwawić. Sprawcy owijają mu głowę ręcznikiem i sadzają w fotelu. Krew brudzi oparcie i kapie na pantofle Piotra.

Drugi napastnik w tym czasie wchodzi do sypialni Solskiej. Czy Alicja strzela? Nie wiemy, bo jej broń też zniknęła. Sprawca obezwładnia kobietę i przenosi ją do łazienki wyłożonej białymi kafelkami w owalne niebiesko-granatowe wzory. W kącie pomiędzy wanną a ścianą układa kołdrę dla psa. Każe się kobiecie na niej położyć. Daje znać, że ma być cicho, bo w przeciwnym razie…

Alicja w liliowej koszuli nocnej kładzie się na podłodze. Napastnik bierze biały sznurek, związuje kobiecie dłonie i stopy z tyłu ciała. Pod głowę podkłada poduszkę. Wychodzi z łazienki.

Schodzi na dół, gdzie dołącza do nich trzeci napastnik. Chwytają Piotra – dwóch za ręce, jeden za nogi. Głowa ofiary przechyla się do tyłu.

Wchodzą po zielonej wykładzinie na górę. Z otwartych ran premiera kapie krew, zostawiając sznureczek kropel na jasnobrązowym parkiecie.

Wnoszą mężczyznę do gabinetu i sadzają na obitym jasnoszarą tkaniną drewnianym fotelu. Na oparciach układają kuchenne ścierki, wykazując zadziwiającą troskę, aby krzesło się nie ubrudziło. Lewą rękę Piotra w przegubie przywiązują do podłokietnika skórzanym paskiem od sztucera, a prawą telefonicznym kablem.

Rozwijają szeroki biały bandaż, którym opatrują broczące rany na głowie Piotra. Zdejmują mu zakrwawioną koszulę, zakładają nową – w biało-brązową kratkę.

Nie może jeszcze umrzeć. Jest im potrzebny żywy.

Otwierają szafę pancerną za pomocą klucza i przeszukują ją. Na podłogę wyrzucają dokumenty, papiery, kolekcję banknotów, broń. Przetrzepują cały pokój, ale nie znajdują tego, czego szukają.

– Mów! Gdzie to jest?!

Premier słabnie. Jeden z napastników na chwilę wychodzi, wraca z kubkiem wody i lekami. Podaje Piotrowi do ust.

– Gdzie?! – krzyczy.

Premier nie odpowiada.

Drugi ze sprawców bierze góralską ciupagę Jaroszewicza i w dwóch miejscach drewnianej rączki mocuje skórzany pasek od broni. Pętlę zakłada na szyję Piotra. Kręci. Pasek coraz bardziej zaciska się na jego szyi.

– Gdzie?!

Jaroszewicz nie jest w stanie już nic powiedzieć. Jeden z mężczyzn uwalnia mu z więzów prawą rękę. Podaje kartkę i długopis.

– Pisz!

Kolejny obrót ciupagi, pasek wrzyna się w ciało. Piotr otwiera usta, z trudem łapie powietrze.

Jeden ze sprawców bierze korkociąg przyniesiony z kuchni, staje przodem do Piotra. Rozpina mu koszulę. Przykłada korkociąg w miejsce między żebra. Zaczyna kręcić.

– Pisz!

Premier traci przytomność. Sprawdzają tętno. Nie żyje.

Jeden z napastników wchodzi do łazienki, w której leży Solska. Celuje w kobietę z broni myśliwskiej. Strzela.

Agient?

Pod koniec lipca 1941 roku zostaje ogłoszona amnestia dla Polaków przetrzymywanych w więzieniach i zesłanych w głąb Związku Radzieckiego. Obejmuje też Piotra i Oksanę, którzy po roku ciężkiej pracy w gułagu mogą ruszyć z małą Alinką na południe.

Zanim to nastąpi, Piotr otrzymuje od oficera NKWD propozycję pracy nauczyciela w radzieckiej szkole, ale tym razem odmawia.

Latem i jesienią jedyną drogę z Wasiliewa stanowi rzeka Uftiuga. Polacy przystępują więc do budowania tratw. Po kilku dniach prowizoryczne statki są gotowe i można płynąć do oddalonego o mniej więcej 100 kilometrów Krasnoborska.

W końcu docierają do Saratowa nad Wołgą. Tu, w pobliskim Tatiszczewie, jest jeden z ośrodków, gdzie formują się jednostki polskiej armii Andersa podporządkowanej rządowi RP na uchodźstwie. Piotr zgłasza się do Delegatury Ambasady Polskiej, ale jego akces do wojska zostaje odrzucony. Jak sam później stwierdzi, odmówiono mu, ponieważ nie odbył czynnej służby wojskowej, a do armii wcielali tylko przeszkolonych żołnierzy. Jednak w wojsku potrzebni byli również wykształceni ludzie do wykonywania prac biurowych i prowadzenia lekcji w szkołach, które powstawały przy polskich oddziałach. Piotr i jego żona, jako doświadczeni nauczyciele, powinni bez trudu znaleźć w nich zatrudnienie. Dlatego też prawda może być inna – być może posada kierownika sowieckiej szkoły została uznana za kolaborację z radziecką władzą.

W Saratowie Piotr i Oksana dostają kartki na jedzenie, 25 rubli i paczkę polskich gazet. Ruszają do Stalingradu. Tu, w listopadzie 1941 roku, na zapalenie płuc umiera ich córeczka Alinka.

– Na ramionach razem z Oksaną zanieśliśmy trumienkę przez wypełnione uciekinierami i cofającym się bezładnie wojskiem ulice Stalingradu na cmentarz – opowie potem Piotr. – Wykopaliśmy mogiłkę w zamarzniętej już ziemi, w której złożyliśmy naszą ukochaną córeczkę14.

Grobu dziewczynki nie uda im się po wojnie odnaleźć.

Dwa dni po pochowaniu dziecka Jaroszewiczowie zostają skierowani do miejscowości Dubowka nad Wołgą, gdzie otrzymują przydział do kwatery u miejscowych gospodarzy. Oksana po utracie dziecka przez kilka dni leży nieprzytomna z wysoką gorączką. Pomaga jej pochodząca z Leningradu lekarka, która mieszka razem z nimi. Gdy żona Piotra dochodzi do siebie, kobieta załatwia jej posadę w szpitalu. Piotr z kolei zaczyna pracować jako woźnica w miejscowej olejarni, ale wkrótce dopada go tyfus brzuszny – choruje z wyczerpania i wygłodzenia. Trafia do szpitala, w którym przez trzy tygodnie leży nieprzytomny. Gdy jego stan się poprawia, zostaje zarażony tyfusem plamistym. W tym samym czasie Oksana zaczyna chorować na tyfus brzuszny.

W marcu 1942 roku Piotr wychodzi ze szpitala o kulach, wlokąc za sobą niemal bezwładne nogi po ciężkim zapaleniu żył. Nie jest zdolny do pracy fizycznej. Postanawiają z żoną wyjechać do pobliskiego kołchozu. Oksana pracuje w oborze mlecznych krów, a Jaroszewicz jest stróżem nocnym na fermie kóz i owiec.

W sierpniu tego samego roku w związku z zaostrzeniem polityki władz sowieckich wobec Polaków Piotr znowu zostaje aresztowany jako „wróg ludu” i wywieziony wraz z żoną północnego Kazachstanu. Zakwaterowani zostają w domu lokalnego szewca, pracują w kołchozie.

W końcu, pod przymusem przyjmują radzieckie obywatelstwo i Piotr zaczyna służbę w szeregach Armii Czerwonej. Nie trafia jednak na front, ale do szkoły z internatem dla dzieci wysokich funkcjonariuszy partyjnych, w której ma się zajmować obsługą gospodarczą. Gdy dowiaduje się o utworzeniu przez komunistów 1. Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki, wraz z innymi Polakami podpisuje prośbę do władz radzieckich o skierowanie do wojska. Dostają zgodę. Gdy Sowieci podstawiają po nich wagony, są przekonani, że jadą na zachód. Tymczasem okazuje się, że znowu zostają wywiezieni na Syberię do katorżniczej pracy przy wyrębie kopalniaków.

– Byłem już nauczycielem, drwalem, cieślą, dokerem, a teraz miałem zostać górnikiem… – wspomni Piotr po latach.

Po jakimś czasie Jaroszewicz dostaje list od Oksany, w którym żona informuje go, że pracuje na kolei i nawet zarabia jakieś pieniądze.

Tymczasem Piotr i jego towarzysze, po przebyciu trzech tysięcy kilometrów, „wygłodzeni i w łachmanach”, przybywają wreszcie w okolice Sielc nad Oką, gdzie tworzona jest polska dywizja piechoty pod dowództwem Zygmunta Berlinga. Oddziały te, razem z Armią Czerwoną, mają wkroczyć na polskie ziemie jako wyzwoliciele.

„Ja byłem przekonany, mimo wszystkich nieszczęść, jakie nas spotkały, że sojusz z Armią Czerwoną i wspólna walka o wyzwolenie Polski od faszystów to jedynie słuszny wybór dla Polaków w Związku Radzieckim” – oznajmi po wojnie.

Pod koniec sierpnia 1943 roku 33-letni Piotr zaciąga się jako szeregowy pisarz magazynier do 4. Pułku Piechoty w 1. Korpusie Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR. Większość oficerów w armii Berlinga służyła wcześniej w Armii Czerwonej, a niektórzy nie potrafią mówić po polsku. Dlatego wieczorami, po służbie, Jaroszewicz udziela im korepetycji z języka polskiego. Jednocześnie kończy kursy dla oficerów polityczno-wychowawczych i już w grudniu tego samego roku awansuje na stanowisko instruktora propagandy. Wstępuje do PPR.

Od tego momentu jego kariera idzie jak burza.

W lipcu 1944 roku, po niespełna roku służby, jest już szefem Wydziału Polityczno-Wychowawczego 2. Dywizji Piechoty w stopniu kapitana, a we wrześniu obejmuje stanowisko szefa Zarządu Polityczno-Wychowawczego 1. Armii Wojska Polskiego.

Również Oksana kończy kurs oficerski, wstępuje do 2. Dywizji Piechoty, gdzie dosłuży się stopnia porucznika.

W kwietniu 1945 roku Piotr zostaje awansowany do stopnia pułkownika i obejmuje funkcję zastępcy szefa Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego Wojska Polskiego.

Pewnym wytłumaczeniem tego niezwykłego awansu może być fakt, że w armii Berlinga brakowało oficerów. Większość została wymordowana w Katyniu, Charkowie i Miednoje, a pozostali wyszli z ZSRR z armią Andersa.

Po zakończeniu wojny Jaroszewiczowie wracają do Polski. We Włochach pod Warszawą dostają przydział na kwaterę w jednorodzinnym domu kolejarza. Wreszcie mają swoje łóżko, swój tapczan i stół. Z Niemiec przywożą kilka zdobycznych krzeseł, garnków, talerzy i pościel.

– Po niemal sześciu latach mieliśmy wreszcie własny pokój. Pamiętam go ze szczegółami do dziś i tę radość z czterech ścian – wspominał będzie potem Jaroszewicz.

Jedzenie jest z przydziału, porcje pozwalające ledwo na przeżycie, ale i tak są szczęśliwi.

Pod koniec listopada Piotr zostaje głównym kwatermistrzem Wojska Polskiego i III wiceministrem obrony, a w grudniu, jako 36-latek, dostaje nominację na generała brygady. Taki skok w karierze jest czymś niespotykanym. Nawet Wojciechowi Jaruzelskiemu przejście od szeregowca do generała zajęło 13 lat. Służył w tej samej dywizji co Jaroszewicz i brał udział w walkach na froncie, a mimo to wojnę skończył zaledwie w stopniu kapitana.

Piotr, choć nie bierze udziału w walkach, zostaje generałem w 28 miesięcy.

– Szybkość moich awansów mnie samego dziwiła – zwierzy się potem Bohdanowi Rolińskiemu. – Ale bez przesadnej skromności, wiedziałem, za co mnie cenią (…) A poza tym naprawdę przykładałem się do nauki, do szkolenia. Wszystko to traktowałem serio. Stale więc zdawałem jakieś egzaminy, z teorii, ale przede wszystkim praktyczne. W sytuacji tak wielkich potrzeb kadrowych nic dziwnego, że ciągnięto mnie w górę.

Zdaniem Pawła Wieczorkiewicza, historyka, „oczywiście nie może budzić wątpliwości co do rzeczywistej roli, jaką odgrywał, i zobowiązań, jakie zaciągnął”. Wieczorkiewicz ma na myśli zobowiązania Jaroszewicza wobec GRU, sowieckiego wywiadu wojskowego. Jego zdaniem, żeby wrócić do kraju i robić karierę, Piotr musiał przyjąć ofertę współpracy sowieckich służb specjalnych, a o jego niezwykłym awansie decydowało ich poparcie.

„Piotr musiał pójść na współpracę, odrzucenie oferty sowieckiego wywiadu nie wchodziło w rachubę. Natomiast w przypadku lojalności wobec radzieckich służb rysowała się przed nim całkiem wygodna przyszłość, zupełnie odmienna od tego, co przeżył w ostatnich latach”15 – podobnie uważa Sławomir Koper.

Niektórzy podejrzewają też, że Jaroszewicz miał agenturalne związki z NKWD.

Bohdan Roliński zapyta go o to wprost.

„– Czy pana usiłowano zwerbować?

– Tak.

– I co?

– Odmówiłem.

– Można było odmówić?

– Jak pan widzi.

– Czy dlatego aresztowano pana w czerwcu 1940 roku?

– Może. Werbowano mnie i przed aresztowaniem, i po zamknięciu. I jeszcze po wywiezieniu. Przedtem namawiano mnie, abym wstąpił do partii, do Wszechzwiązkowej Partii Komunistycznej – bolszewików, tak wówczas się nazywała KPZR. Również konsekwentnie odmawiałem. […]”16.

Nazwisko Piotra Jaroszewicza pojawia się też w tzw. sprawie Spychalskiego. To komunistyczny działacz oskarżony o „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”, wykluczony z PZPR i aresztowany w 1950 roku przez Józefa Światłę, dyrektora X Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. W aktach jego sprawy jeden ze świadków stwierdza, że Piotr Jaroszewicz, przyrodni brat Alfreda, pracuje w Informacji Wojskowej – organie kontrwywiadu wojskowego powstałego w ZSRR.

– Na pewno Jaroszewicz nie był oficerem Informacji Wojskowej – oponuje doktor Paweł Piotrowski, kierownik Wydziału Badań Historycznych Wojskowego Biura Historycznego. – Zarówno jego akta osobowe, jak i inne dokumenty to potwierdzają. Już w okresie drugiej wojny zajmował wysokie stanowiska dowódcze, zatem taka sprawa nie mogłaby pozostać w ukryciu.

Poza tym Alfred Jaroszewicz prawdopodobnie nie był przyrodnim bratem Piotra.

– Z tego, co wiem, nie był – mówi Andrzej Jaroszewicz. – Nikt o nim nie wspominał. Nie wykluczam jednak, że to mogła być jakaś dalsza rodzina.

Zapach krwi