Kości nie kłamią - Melinda Leigh - ebook + książka

Kości nie kłamią ebook

Melinda Leigh

4,1

Opis

Lance Kruger, najlepszy przyjaciel i partner byłej prokurator Morgan Dane, nie miał beztroskiej młodości. Wciąż nie pogodził się z zaginięciem ojca, Victora Krugera. I chociaż to wydarzenia sprzed blisko ćwierć wieku, Lance ciągle czuje przytłaczający ciężar tego tajemniczego zniknięcia i zadaje sobie kolejne pytania bez odpowiedzi. Szansa na rozwiązanie zagadki pojawia się wraz z odnalezieniem zardzewiałego wraka samochodu Victora Krugera, który wyciągnięto któregoś dnia z Grey Lake. Jednak mroczne jezioro niechętnie ujawnia tajemnice. Raczej przynosi kolejne posępne zagadki. Szkielet znaleziony w bagażniku wyłowionego samochodu jest jedną z nich. Morgan i Lance nie mają wyjścia -- muszą zrobić wszystko, by rozwiązać tajemnicę morderstwa sprzed lat.

Miasteczko Scarlet Falls nigdy nie było sielankową osadą -- choć mogło za taką uchodzić. Odkrywanie mrocznych sekretów z przeszłości nie może pozostać bez reakcji. Z początku Morgan i Lance nie zdają sobie sprawy z rosnącego zagrożenia. Lance walczy ze wspomnieniami i z wątpliwościami. Morgan demaskuje kolejne kłamstwa. Pewnego dnia okazuje się, że ktoś śledzi ich każdy krok. Stopniowo na jaw wychodzą szokujące fakty, a świadkowie, powiązani dawną tajemnicą, giną. Na Morgan i Lance'a czyha śmiertelne niebezpieczeństwo...

Ten sekret jezioro powinno było ukryć na zawsze...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 407

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (21 ocen)
9
8
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ElbietaN

Nie oderwiesz się od lektury

Szybka akcja, rewelacja .🤓
00
barurb3886

Nie oderwiesz się od lektury

Pełna niespodziewanych akcji. Czyta ją się jednym tchem. Do końca trzyma w niepewności.
00

Popularność




Melinda Leigh

Kości nie kłamią

Tytuł oryginału: Bones Don't Lie (Morgan Dane #3)

Tłumaczenie: Olga Kwiecień

Cover Design by Eileen Carey

ISBN: 978-83-283-5356-5

Text copyright © 2018 by Melinda Leigh

All rights reserved.

No part of this book may be reproduced, or stored in a retrieval system, or transmitted in any form or by any means, electronic, mechanical, photocopying, recording, or otherwise, without express written permission of the publisher.

Amazon, the Amazon logo, and Montlake Romance are trademarks of Amazon.com, Inc., or its affiliates.

This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with Graal, SP. Z. O. O.

Polish edition copyright © 2019 by Helion SA

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo postaci i zdarzeń opisanych w książce do rzeczywistych osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Drogi Czytelniku!Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres http://editio.pl/user/opinie/konkla_ebookMożesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

Helion SAul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwicetel. 32 231 22 19, 32 230 98 63e-mail: [email protected]: http://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Dla Rayny — za dziesięć lat motywowania mnie, klepania po plecach, kopania w tyłek i naprawiania luk w moich opowieściach.

Podziękowania

Jak zawsze dziękuję w pierwszej kolejności mojej agentce Jill Marsal i całemu zespołowi Montlake Romance, zwłaszcza mojej redaktorce prowadzącej Anh Schluep, redaktorce Charlotte Herscher i bogini od spraw technicznych oraz mistrzyni popędzania pisarzy w jednym, Jessice Poore.

Szczególne podziękowania składam moim przyjaciółkom po piórze Leanne Sparks, Raynie Vause, Kendrze Elliot, Toni Anderson, Selenie Laurence, Amy Gamet i Jill Sanders za dodawanie mi motywacji, koniecznej do skończenia tej książki.

Rozdział 1.

10sierpnia1994

Z wnętrza bagażnika buicka dochodziły łomoty i krzyki. Stojąc w krzakach obok auta spojrzał na zamkniętą klapę.

Wciąż żyje.

Cóż, trudno. Źle to skalkulował. To nie miało jednak znaczenia. Wkrótce będzie po wszystkim.

— Wypuść mnie! Pomocy!

Rozejrzał się dookoła. Nikogo nie było w pobliżu. Przed nim na kilometry w każdą stronę rozciągały się mętne wody Grey Lake, atramentowoczarne w ciemności. Rosnący księżyc rzucał blade światło na falującą powierzchnię. Brzegi porośnięte były gęstym lasem. W pobliżu nie było żadnych zabudowań, ale zawsze mogło się zdarzyć, że ktoś obozował w lesie. Omiótł spojrzeniem brzegi jeziora, lecz nie dostrzegł nigdzie odbicia ognia, żadnych jaskrawych namiotów, żadnych śladów ludzkiej aktywności.

Publiczna plaża, park i przystań dla łódek znajdowały się o trzy kilometry na południe. Północny skraj jeziora był bardziej dziki i niewiele się tu działo.

Na jego ramieniu wylądował komar. Strzepnął go, jednak jego miejsce natychmiast zajęły trzy nowe.

Ciepły sierpniowy dzień przechodził w chłodny wieczór, jednak powietrze nadal wydawało się gęste niczym ciepła zupa. Słyszał rechotanie żab, w pobliżu jakieś niewielkie zwierzę plusnęło w wodzie. Wysokie trawy wokół jeziora roiły się od insektów. Dla miliardów meszek i komarów, które tu żyły, jego ciepłe ciało było jak darmowy posiłek.

— Nie możesz tego zrobić!

Błagania i wołanie o pomoc nie wywoływały w nim żadnego poczucia winy. Nie czuł ich też w związku z serią wydarzeń, która doprowadziła go do tego momentu. Żałował tylko kłopotów i niewygody, które w ten sposób na siebie ściągnął.

Był pozbawiony sumienia i to właśnie sprawiło, że znalazł się tutaj w środku nocy.

Tego dnia zrobił coś, czego nie mógł cofnąć. Gdyby ktoś się dowiedział o jego postępkach, zrujnowałoby mu to życie. Jego jedyną możliwością było więc posprzątanie bałaganu.

Skłamałby twierdząc, że zabicie człowieka nie było ekscytujące. Nie planował zrobić tego znowu, jednak w głębi duszy czuł podniecenie, rozkoszne poczucie władzy, które wyrastało ze zgaszenia życia innego człowieka.

Z bagażnika nadal dobiegały łomoty. Samochód zakołysał się i po chwili coś metalowego uderzyło o pokrywę od środka. Klucz do opon? Tak jakby można było tym cokolwiek zdziałać.

— Proszę. Proszę, wypuść mnie.

Błaganie było rozpaczliwe.

Pełne paniki.

Były ku temu dobre powody.

Zignorował krzyki, otworzył drzwi od strony kierowcy i usiadł za kierownicą. Uruchomił silnik, opuścił szybę i zapatrzył się na jezioro przed sobą. Brzeg opadał stromo. Wiedział, że dno jeziora również opada pod podobnym kątem. Woda szybko robiła się głęboka. Na powierzchni migotało odbicie srebrnego sierpa księżyca.

Dziesięcioletni silnik buicka klekotał i stukał na luzie. Zawahał się, trzymając stopę na hamulcu i otwarte drzwi.

Spojrzał na cegłę na podłodze. Gdy będzie gotowy, wystarczy do przytrzymania pedału gazu.

Czy naprawdę gotów był to zrobić?

To miała być kolejna chwila, której nie da się odwrócić ani zatrzeć. Nie będzie odwrotu. W odróżnieniu od jego impulsywnego działania wcześniej tego wieczoru, ta decyzja była wynikiem zimnej kalkulacji. To było świadome.

Wyrachowane.

Zimne.

Morderstwo.

Ale jaki miał wybór? Przyznać się do winy? Iść do więzienia? Zrujnować całe swoje życie?

Nie, do diabła!

Miał plany.

A to oznaczało, że naprawdę nie miał wyboru.

Pochylił się do przodu, położył cegłę na pedale gazu, następnie wyprostował się i przełączył bieg. Gdy puścił hamulec, samochód ruszył w dół zbocza w stronę jeziora. Jednak nie jechał dość szybo, by rozpęd pozwolił mu skryć się całkowicie pod wodą. Docisnął pedał gazu i samochód skoczył naprzód.

Z bagażnika dobiegł go stłumiony okrzyk.

Odepchnął się i wyskoczył z jadącego pojazdu. Jak tylko trafił ramieniem w podłoże, przeturlał się. Gruba trawa złagodziła upadek. Przetoczył się kilka razy, trafiając łokciem w kamień. Przeszył go chwilowy ból. Zatrzymał się, usiadł i sprawdził całość kończyn, poruszając nimi ostrożnie. Wszystko w porządku. Najwyraźniej uda mu się przeżyć tę noc, wynosząc na pamiątkę jedynie kilka sińców i zadrapań.

Buick tymczasem chlusnął w wodę. Rozpęd poniósł samochód kilka metrów od brzegu. Przez kilka minut dryfował, podskakując na wywołanych przez siebie falach.

Ciężar silnika pociągnął przód w dół. Samochód zaczął tonąć, zanurzając się najpierw maską w wodę, podczas gdy jego tył uniósł się w powietrze.

Gdy wnętrze wypełniło się wodą, samochód zaczął tonąć szybciej. Nie był pewny, czy słyszał jeszcze wołanie o pomoc, czy tylko to sobie wyobraził. Prawdopodobnie był zbyt daleko, ale i tak poczuł podniecenie wywołane poczuciem władzy.

Wstał i obserwował. Woda sięgała już do tylnego okna, potem do bagażnika, który w końcu też zniknął pod wodą. Zerknął na zegarek, otrzepał rękawy.

Minęło dziesięć minut.

Wokół panowała cisza, przerywana tylko odgłosami przyrody. Sowy, insekty, ptaki. Żadnych ludzkich dźwięków.

Było po wszystkim.

Panująca wokół cisza wydawała się przeciwieństwem kulminacji po wcześniejszych burzliwych wydarzeniach. Jedyny oznaką tego, co się wydarzyło, był wygnieciony przez samochód ślad wśród traw. Odrosną wkrótce. Jedna dobra burza na dobre zmyje wszystkie ślady dzisiejszego postępku.

Odwrócił się od jeziora i ruszył w górę w stronę drogi, znajdującej się powyżej w odległości mniej więcej długości boiska. Gdy wszedł na górę, stanął, by złapać oddech. Mimo miłego wieczornego chłodu spocił się. To była noc błędów, próby naprawnienia ich i odkrywania mrocznej strony swojej natury.

Będzie musiał nauczyć się ją kontrolować. Dzisiejsza katastrofa nie mogła się powtórzyć. Miał mnóstwo szczęścia, że to się potoczyło w ten sposób.

Teraz jednak było już po wszystkim. Po raz pierwszy od kilku godzin wziął głęboki oddech. Zapach letniej nocy, sosen i wody z jeziora wypełnił jego nozdrza, chłodny, wilgotny i odświeżający.

Spojrzał na jezioro.

Jego powierzchnia znowu była gładka, nie było śladu po wcześniejszych falach. Nie widać było, co skrywało się pod powierzchnią mętnej wody.

Rozdział 2.

Dwadzieściatrzylatapóźniej

Niektóre sekrety nigdy nie powinny wyjść na jaw.

Lincoln Sharp stał na poboczu drogi przebiegającej obok Grey Lake. Wciągnął powietrze. Lodowate zimno zakłuło go w płucach tysiącami szpilek. Była dopiero połowa listopada, jednak zima spadła na stan Nowy Jork niczym zamarznięty młot.

Kilkanaście metrów od brzegu chybotała się łódź z nurkami z wydziału szeryfa hrabstwa. Woda wokół łodzi odbijała ołowiane niebo niczym lustro, nie pozwalając dojrzeć, co kryło się pod jej taflą.

Sharp czuł, że ma przed sobą odpowiedź na pytania, które zadawał sobie od dziesięcioleci, jednak nie był w stanie ruszyć z miejsca, gdzie stał wśród przysypanych śniegiem chwastów.

Co z nim było nie tak? Czekał na przełom w tej sprawie od ponad dwudziestu lat. Teraz, gdy odpowiedź znajdowała się przed nim, omal nie zapragnął, by zatonęła z powrotem i została tam na zawsze.

Fale wywołane tym odkryciem będą zataczać coraz większe kręgi, burząc wody, które uspokoiły się lata temu.

Budząc głosy milczące od dziesięcioleci.

Zaburzając porządek w życiu ludzi, którym wreszcie zaczęło się układać.

Poczuł niepokój w trzewiach.

Jednak nie mógł zrobić niczego, by temu zapobiec. Może, ale tylko może, wszystko się jakoś ułoży, uda się rozwiązać starą sprawę i rodzina wreszcie odnajdzie spokój, wiedząc co się stało. Wypuścił powietrze, które uniosło się niczym dym z jego ust.

Na otwartej przestrzeni zgrzyt metalu o metal niósł się szerokim echem. Przenikliwy dźwięk ranił uszy i sprawiał, że Sharpowi włosy jeżyły się na karku. Zwrócił się ku temu, co działo się na brzegu. Wyciągarka, zamocowana na lawecie wywlekała z wody przerdzewiały wrak samochodu osobowego, znacząc szlak wśród wysokich trzcin. Jak tylko wraz zatrzymał się w miejscu, otoczyło go grono funkcjonariuszy policji.

Sharp poczuł, jak oddech więźnie mu w gardle.

To był wrak buicka century z połowy lat osiemdziesiątych.

Taki sam model, jakim jeździł Victor Kruger dwadzieścia trzy lata temu, tej nocy, gdy wyskoczył wieczorem na zakupy i zaginął, zostawiając żonę i dziesięcioletniego syna. Sharp, który wówczas pracował w policji Scarlett Falls, prowadził tę sprawę. Wracał do niej aż do czasu, gdy pięć lat temu przeszedł na emeryturę i otworzył własne biuro detektywistyczne. Nigdy nie trafił nawet na ślad Victora.

Aż do dzisiaj.

Sharp minął kilka samochodów telewizyjnych. Tuż za przyczepioną do kępy sosen taśmą, oddzielającą miejsce zbrodni, stało dwóch reporterów z mikrofonami. Kręcący się w tle pracownicy wydziału szeryfa stanowili dramatyczne tło dla ich relacji.

Na warcie stał samotny młody funkcjonariusz.

— Lincoln Sharp — przedstawił się Sharp. — Muszę porozmawiać z szeryfem.

Funkcjonariusz potrząsnął głową.

— Szeryf powiedział, żeby nikogo nie wpuszczać.

— Ze mną będzie chciał porozmawiać — upierał się Sharp. Skrzyżował ramiona na piersi. Ta sprawa była zbyt istotna, by się wycofać. — Poczekam tutaj.

Funkcjonariusz zastanowił się przez chwilę, po czym poszedł porozmawiać ze swoim szefem.

Szeryf Paul King przewyższał wszystkich pozostałych mężczyzn o głowę. Miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, a w swoim szarym kowbojskim kapeluszu wydawał się jeszcze wyższy. Pochylił głowę, żeby wysłuchać swojego niższego podwładnego, po czym skierował zirytowane spojrzenie na Sharpa i zmarszczył brwi. Irytacja sprawiła, że jego twarz obwisła niczym u basseta.

Funkcjonariusz wrócił na swoje stanowisko i odchrząknął.

— Szeryf powiedział, że może pan wejść, tylko ma kurewsko uważać, żeby niczego nie ruszać.

Sharp nie wątpił, że był to dosłowny cytat.

— Dzięki — powiedział, nurkując pod żółtą taśmą. Przedarł się przez gęstą trawę.

Cienka warstewka lodu i śniegu chrupała mu pod butami. Podszedł do wyłowionego pojazdu. Mimo że przeżarty rdzą, buick wydawał się w zaskakująco dobrym stanie jak na to, ile lat przeleżał na dnie jeziora.

Szeryf spojrzał na niego oskarżycielsko.

— Kto cię tu wezwał, Sharp?

— Wieści słychać już w całym mieście. — Sharp skinął głową w stronę dziennikarzy. Nie chciał kłamać, więc wolał zasugerować, że to w taki sposób się dowiedział. Nie miał zamiaru wsypać swojego kumpla z wydziału szeryfa, który zadzwonił do niego z tą informacją. Dwadzieścia pięć lat służby w policji sprawiło, że Sharp miał lojalnych znajomych w każdej placówce służb w promieniu czterdziestu kilometrów.

— Dzwoniłeś do swojego partnera? — Szeryf odwrócił się tyłem do buicka.

— Próbowałem. — Sharp zerknął na swój telefon, jednak jego młodszy współpracownik, Lance Kruger, nie oddzwonił jeszcze w odpowiedzi na jego wiadomość.

— Więc jeszcze nie wie, że znaleźliśmy samochód jego ojca?

Gdzie jesteś, Lance?

— Nie. — Sharp rozejrzał się po polanie. Nie chciał, by Lance dowiedział się o tym z mediów. — W jaki sposób potwierdziliście, że to samochód Victora Krugera?

— Nurek wyłowił tablicę rejestracyjną zanim jeszcze wyciągnęliśmy samochód. — Szeryf wskazał na leżącą obok samochodu tablicę. Cyfry i litery wciąż były widoczne na przerdzewiałej blasze. — Rozpoznałem nazwisko i zajrzałem do akt sprawy. Nie zaskoczyło mnie, że ty ją prowadziłeś. To nie było śledztwo wydziału szeryfa, ale mgliście pamiętam tę sprawę. — King w tym czasie piastował stanowisko zastępcy szeryfa.

— Wtedy nie było takiej przestępczości.

— To prawda. — Szeryf wyprostował się. — W jakim wieku był Lance, gdy jego ojciec zaginął?

— Dziesięć lat.

Matka Lance’a, Jenny, cierpiała na chorobę psychiczną, którą zaginięcie męża zaostrzyło. Gdy wszelkie ślady w sprawie ostygły i stało się jasne, że Jenny Kruger nie jest w stanie poradzić sobie z sytuacją, Sharp nie mógł zostawić dzieciaka samemu sobie. Nie udało mu się odnaleźć Victora, więc mógł przynajmniej zająć się Lance’em, który nie miał w życiu nikogo innego. Niewątpliwie jego opieka wpłynęła na Lance’a, który też wstąpił do policji w Scarlett Falls. Poprzedniego lata został postrzelony na służbie, odszedł z policji i przyłączył się do Sharp Investigations, biura detektywistycznego Sharpa.

— Niektóre sprawy nie dają ci nigdy spokoju — zauważył Sharp.

Funkcjonariusz stojący po jego prawej skinął poważnie głową. Każdy gliniarz miał co najmniej taką jedną taką sprawę, która zapadała mu w duszę. Przestępstwo, którego ofiary zostawały w jego pamięci na zawsze. Dla Sharpa taką sprawą było zaginięcie Victora Krugera.

— Kto znalazł samochód? — zapytał Sharp, spoglądając znowu na wrak.

— Grupa poszukiwawcza policji stanowej testowała swój nowy sonar. Gdy wykryli pojazd, zadzwonili do nas, a my ściągnęliśmy nurków. — Szeryf wskazał na podskakująca na falach łódkę. — Zwrócę się o akta sprawy do policji Scarlett Falls, ale skoro już tu jesteś, czy możesz mi powiedzieć, co pamiętasz o tej sprawie?

Każdy. Cholerny. Szczegół.

Sharp wsunął dłonie do kieszeni kurtki.

— Około dziewiątej wieczorem w środę dziesiątego sierpnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku, trzydziestopięcioletni Victor Kruger, znany wśród przyjaciół jako Vic, wyszedł z domu do sklepu spożywczego i nigdy nie wrócił.

— Jakieś ślady przestępstwa?

— Żadnych. — Sharp nigdy nie znalazł żadnej porządnej poszlaki. Naprawdę wyglądało na to, że ten człowiek rozpłynął się w sierpniowym powietrzu.

— Samobójstwo? — Szeryf wyciągnął z kieszeni parę rękawiczek i naciągnął je na dłonie.

— Brak oznak depresji lub innej choroby psychicznej — powiedział Sharp.

Przynajmniej u Victora. Matka Lance’a to inna historia.

Szeryf obszedł samochód i przyjrzał się masce i zderzakowi.

— Romans? A może po prostu miał dość swojego życia i postanowił zniknąć?

— Nie sądzę. Według wszystkich, z którymi rozmawialiśmy, Victor cenił rodzinę i nigdy nie porzuciłby żony i dziecka. — Sharp przysunął się bliżej. Szeryf nie zaprotestował.

— Jedno, czego można się nauczyć w tej robocie, to że każdy ma jakieś sekrety — zauważył szeryf.

Sharp wiedział, że to prawda, jednak nie udało mu się odkryć żadnych brudnych sekretów w życiu Victora Krugera.

Pochylił się i zajrzał przez okno na siedzenie pasażera. Wnętrze było pełne mułu, roślin i innych śmieci. Zauważył plastikową butelkę po coli na podłodze za siedzeniem.

Tym, czego nie widział, były kości.

— Jakieś ludzkie szczątki? — zapytał.

W wodzie, zwłaszcza latem, ciało bardzo szybko rozkładało się. Victor Kruger zaginął w sierpniu, woda była ciepła. Bakterie, insekty wodne i inni mieszkańcy jeziora szybko zamieniłyby jego szczątki w szkielet.

— Jeszcze ich nie znaleźliśmy. — Szeryf obszedł samochód, zaglądając przez wszystkie okna do środka.

— Gdyby był w samochodzie, powinniśmy znaleźć kości — powiedział Sharp.

— Kto wie? Okno kierowcy było opuszczone. Drzwi otwarte. Prąd mógł wynieść ciało ze środka. Mieliśmy w ostatnim dwudziestoleciu kilka powodzi, które mogły przemieścić wrak.

— Może.

— Nawet nie wiemy, czy znajdował się w samochodzie, gdy ten wjechał do wody. — Szeryf wetknął głowę do auta przez otwarte drzwi kierowcy, po czym ją wyciągnął. — W środku nie ma niczego poza śmieciami i jakimiś resztkami z jeziora.

Funkcjonariusz podszedł do bagażnika.

— Możemy już otworzyć? — upewnił się.

Szeryf machnął ręką w powietrzu.

— Jasne.

Funkcjonariusz podszedł z łomem. Przerdzewiałe zawiasy otworzyły się ze skrzypieniem rodem z filmu grozy.

Szeryf zajrzał do środka i skrzywił się.

— Cholera.

Sharp stanął za nim i poczuł, jak ściska mu się serce. Wewnątrz przerdzewiałego bagażnika leżał ludzki szkielet. Kości były wymieszane jak puzzle w pudełku. Czaszka leżała wewnątrz koła zapasowego, obok czegoś, co Sharp uznał za kość udową, biorąc pod uwagę jej grubość i rozmiar. Jego wprawne oko dostrzegło także strzęp tkaniny, która była zbyt brudna, by można było ją określić i zamek błyskawiczny. Vic miał na sobie szorty bojówki, gdy zaginął.

Jak Lance przyjmie tę wiadomość? Czy lepiej wiedzieć, że jego ojciec prawdopodobnie został zamknięty w bagażniku i wrzucony do jeziora, czy lepiej byłoby sądzić, że dobrowolnie odszedł z jego życia?

Niestety najlepszą wiadomością w tym przypadku byłoby, gdyby Victor Kruger już nie żył, gdy został zamknięty w bagażniku.

Nie, żeby ktokolwiek miał tu jakiś wybór. Było, jak było. Przynajmniej dla Lance’a ta sprawa wreszcie się zakończy. Przez większość życia niósł na barkach ciężar zniknięcia ojca. W wieku dziesięciu lat musiał wziąć na siebie odpowiedzialność dorosłego. Został w Scarlet Falls, by zajmować się matką, rezygnując z możliwości awansu w innym miejscu w imię odpowiedzialności za rodzinę.

Jednak minionego lata Lance spotkał Morgan Dane i wszystko się zmieniło. Lance zaczynał mieć życie osobiste.

A teraz to…

To będzie świeża rana.

Victor Kruger nie zostawił rodziny ani nie popełnił samobójstwa.

Został zamordowany.

Rozdział 3.

Morgan przeciskała się przez zatłoczony korytarz sądowy. W drugim jego krańcu prywatny detektyw Lance Kruger stał w towarzystwie około czterdziestoletniej kobiety. Ubrany w marynarkę Lance górował nad nią wyraźnie. Kobieta przyciskała do załzawionych oczu chusteczkę.

Niebieskie oczy Lance’a wyłowiły z tłumu zbliżającą się Morgan. Gestem wskazał na Morgan i na kobietę.

— Nino, to jest Morgan Dane, adwokat, o której ci mówiłem.

— Dziękuję za przyjście. — Nina stłumiła szloch. — Nie wiedziałam, co obić.

— Syn Niny to Eric McCain z mojej drużyny hokejowej. — Lance trenował grupę trudnej młodzieży. — Wczoraj wieczorem Eric i sześciu chłopców zostało aresztowanych. Nie wiem, jakie dokładnie zostały im postawione zarzuty, ale ma to jakiś związek z nagraniem przedstawiającym ich kolegę i koleżankę z klasy uprawiających seks.

Większość nastolatków albo nie zdawała sobie sprawy, że wysyłanie zdjęć i nagrań tego typu podpadało pod rozpowszechnianie pornografii dziecięcej, albo o tym nie myślała.

— Zatrzymali go na noc w więzieniu. — Nina pociągnęła nosem i otarła go chusteczką.

Morgan dotknęła dłonią jej przedramienia.

— Zadzwonię do biura prokuratora, porozmawiam z Erikiem i zobaczę, czego uda mi się dowiedzieć. Proszę się nie martwić. Dzisiaj odbędzie się tylko wstępne przesłuchanie. Eric może się przyznać do winy lub nie, a sędzia wyznaczy kaucję. Naszym celem jest wydostanie go z więzienia.

Tę noc Eric na pewno spędził w areszcie śledczym, Morgan jednak nie chciała, żeby trafił do prawdziwego więzienia. Jej poprzedni młody klient, który był niewinny, został w nim poważnie ranny.

— Dziękuję — powiedziała Nina.

Morgan znalazła ustronny kąt i zadzwoniła do prokuratora, jednak rozmowa nie uśmierzyła jej niepokoju. W stanie Nowy Jork, w przypadku gdy nie było to działanie świadomie wymierzone na czyjąś szkodę, dzieciaki przyłapane na sextingu były zobowiązane do wzięcia udziału w programie edukacyjnym i to wszystko. Jednak Erikowi miano postawić zarzuty posiadania nielegalnych materiałów i groziło mu nawet do czterech lat więzienia. Czy prokurator usiłował go nastraszyć?

Nie uznawała wymówek w stylu „to tylko chłopcy”, jednak wysyłanie nastolatków do więzienia wydawało się jej przesadą. Wolała obowiązkowe programy edukacyjne i prace społeczne.

Jak mawiał zawsze jej dziadek, zmęczone nastolatki mają mniej czasu na wybryki.

Morgan ruszyła w stronę miejsca w pobliżu sali sądowej, gdzie Eric został przetransportowany dziś rano i oczekiwał na przesłuchanie. Poprosiła o widzenie ze swoim klientem i usiadła na pustej ławce w korytarzu, czekając na zwolnienie się rozmównicy. Wyjęła z torby notes i zaczęła robić notatki.

— Pani Dane?

Uniosła głowę. Stał nad nią mężczyzna w dobrze skrojonym szarym garniturze. Mógł być koło trzydziestki, miał gęste czarne włosy, oliwkową cerę i czarne oczy o nieprzeniknionym wyrazie.

— Jestem Anthony Esposito, nowy asystent prokuratora okręgowego — przedstawił się. — Słyszałem, że reprezentuje pani Erica McCaina.

Po telefonie do prokuratury wiedziała, że do sprawy Erica został przydzielony nowy asystent prokuratora okręgowego. Zamknęła notes i wstała.

— Tak, jestem obrońcą pana McCaine’a.

W butach na obcasie miała około metra osiemdziesięciu i górowała wyraźnie nad swoim rozmówcą.

Skrzywił się.

— Sprawa jest oczywista, jednak w imię oszczędzania czasu i pieniędzy jesteśmy skłonni zaoferować ugodę. Jeśli McCain przyzna się do winy, zgodzimy się na wyrok w zawieszeniu.

Większość spraw kończyła się ugodą, więc Morgan nie była zaskoczona.

— Czy będzie musiał się zarejestrować w bazie przestępców seksualnych?

— Tak.

— Jako że jeszcze nie znam szczegółów, może mnie pan wprowadzi — poprosiła.

Esposito skiną głową.

— Pan McCain trzy dni temu dostał e-mail, w załączniku znajdowało się nagranie dwojga nieletnich zaangażowanych w akt seksualny. Tak jak mówiłem, sprawa jest dość oczywista.

Może. Z drugiej strony Esposito nie wskazywałby przecież na żadne luki w swojej sprawie.

— Przekażę pańską ofertę klientowi i skontaktuję się z panem. — Morgan wzięła swoją torbę i zrobiła krok, by wyminąć Esposita.

Ten zacisnął usta i zablokował jej drogę.

— To jednorazowa oferta. Jeśli pani klient będzie dzisiaj utrzymywał, że jest niewinny, wycofam ją.

— Jeszcze nawet z nim nie rozmawiałam. — Morgan chciała usłyszeć wersję Erica. Esposito mógł sobie twierdzić, że jego sprawa jest solidna niczym góra Rushmore, jednak to nie oznaczał, że naprawdę tak było.

Esposito nachylił się, wkraczając w jej przestrzeń osobistą.

— Pani klient pójdzie do więzienia. Czy wspominałem, że mam pisemne przyznanie się do winy?

Cholera.

Jak miała sprawić, by ten dzieciak nie trafił ani do więzienia, ani do rejestru przestępców seksualnych?

— Skontaktuję się po rozmowie z moim klientem. — Zrobiła krok wprost w jego stronę, nie dając mu innego wyjścia, jak tylko ustąpić jej z drogi. Gdy pracowała jako prokurator, zdarzało jej się przesłuchiwać gwałcicieli i morderców. Nie pozwoli, by jakiś asystent prokuratora okręgowego z przerośniętym ego ją onieśmielił.

Cofnął się o krok, sztywno wyprostowany.

Morgan przeszła obok niego, nie starając się zostawić mu miejsca. To był typ człowieka, któremu nie można było ustąpić nawet na milimetr. Podeszła do rozmównicy, która przypominała otwarty z przodu i z tyłu boks z bocznymi ściankami, które dawały nieco prywatności.

Strażnik przyprowadził Erica, który opadł na krzesło po drugiej stronie stołu. Jarzeniówka u sufitu oświetliła ciemny siniec na jego policzku. Następnego dnia zapewne będzie miał podbite oko.

— Pani Dane? Co pani tutaj robi? Powiedzieli mi, że na przesłuchanie przydzielą mi prawnika z urzędu.

— Lance do mnie zadzwonił — powiedziała Morgan. — Skąd masz tego siniaka na policzku?

Eric zdmuchnął grzywkę z czoła.

— Uderzyłem twarzą w podłogę, gdy szeryf zakuwał mnie w kajdanki.

— Czy stawiałeś opór przy aresztowaniu? — zapytała Morgan.

Eric odwrócił wzrok.

— Tak naprawdę to nie.

Co trudno uznać było za stanowcze zaprzeczenie.

Morgan przeszła dalej.

— Nie mamy dużo czasu. Asystent prokuratora zaoferował ugodę. Jeśli przyznasz się do winy, dostaniesz wyrok w zawieszeniu.

Eric wyprostował się gwałtownie.

— Ale ja nic nie zrobiłem.

— Ktoś wysłał ci e-mail z pornograficznym filmikiem z udziałem nieletnich.

— Dziewczyna Spencera z nim zerwała. Wysłał filmik z nagraniem, jak to robią, wszystkim w szkole. — Eric prychnął z niesmakiem. — Jak mogę powstrzymać kogoś od wysłania mi e-maila?

Dobre pytanie. Jednak gdyby każdy, u kogo na komputerze znaleziono e-maile zawierające pornografię dziecięcą mógł się bronić w ten sposób, skazywanie pedofilów stałoby się niemożliwe. Morgan mogła powołać się na to, że Eric nie miał żadnych złych zamiarów, jednak wynik zależałby od sędziego.

— Jeśli to trafi do sądu i zostaniesz skazany, grozi ci wyrok maksymalnie czterech lat więzienia.

Eric zbladł.

— Cztery lata? Bo głupi Spencer wysłał mi e-mail?

— Tak.

— Ale ja tego nie chciałem! — Eric zmrużył oczy w zdumieniu.

Morgan pękało serce. Wcześniej, jako prokurator, była twarda, jednak śmierć jej męża w Iraku i to, że została samotną matką trójki córek pozbawiło ją tej twardej skorupy.

— Przykro mi, że znalazłeś się w takiej sytuacji.

— Nie chcę iść do więzienia. — Eric zaczął obgryzać skórki przy kciuku.

— Jeśli przyznasz się do winy, będziesz musiał się zarejestrować w bazie przestępców seksualnych i będziesz miał na koncie wyrok za przestępstwo, co zostanie w twoich aktach na zawsze.

— To nie fair! — Jego oczy zamgliły się. Pochylił głowę i otarł twarz dłonią. — Co powinienem zrobić?

— Sęk w tym, że asystent prokuratora powiedział, że to jednorazowa oferta i wycofa ją, jeśli nie przyznasz się do winy.

— Co za ku… palant.

— Nie wiemy jeszcze, jakimi dowodami dysponuje. Jeśli nie przyznasz się do winy, będzie je musiał przedstawić. To nazywa się postępowaniem dowodowym.

— Wiem, oglądałem z mamą film Mój kuzyn Vinny. — Spojrzał na nią błagalnie. — Jeśli przyjmę tę ugodę, to moje życie będzie skończone. Co się stanie, jeśli się nie zgodzę?

— Jeśli powiesz, że jesteś niewinny, sędzia ustali wysokość kaucji i spróbujemy cię stąd dzisiaj wydostać.

— Nie będę musiał spędzić kolejnej nocy w więzieniu? — Eric pojaśniał. — Bo to miejsce jest naprawdę popie… nieprzyjemne.

— Taki jest plan.

Na jego twarzy mignął wyraz ulgi.

Morgan wciąż jeszcze była świeża w roli obrońcy, ale zaczynała doceniać to, jaka to ważna rola. Gdy pracowała w biurze prokuratora w Albany, nie martwiła się, czy wysyła niewinnych ludzi do więzienia. Teraz zastanawiała się, czy kiedykolwiek się jej to zdarzyło.

— Prokurator mówi, że ma pisemne przyznanie się do winy — powiedział.

— Do niczego się nie przyznawałem! — Eric uniósł głos.

— Ale coś podpisałeś…

— Tak. — Eric przeczesał swoje kędzierzawe włosy palcami. — Szeryf kazał mi podpisać zeznanie. Powiedział, że jeśli tego nie zrobię, sędzia będzie dla mnie surowszy.

— Czy wcześniej przeczytał ci prawa Mirandy?

— Tak. — Eric skinął głową. — Ale powiedział, że dzwonienie po prawnika sprawi, że wyjdę na winnego i może nie będę mógł wyjść za kaucją i musiałbym zostać w więzieniu.

Morgan miała już wcześniej do czynienia z szeryfem hrabstwa Randolf, Kingiem. Słynął z zamiłowania do ostrych metod.

— Będziemy argumentować, że szeryf zmusił cię do popisania przyznania się do winy. Powiedziałeś, że wszyscy w szkole mają to nagranie. Czy przesłałeś je do kogokolwiek?

— Nie. — Eric wydął wargi. — Wiedziałem, co to jest. Usunąłem to natychmiast, jak tylko zobaczyłem to w skrzynce.

Morgan zamarła.

— Nie otworzyłeś e-maila?

— Nie. — Eric uniósł głos, po czym rozejrzał się dookoła i zapytał ciszej. — A co?

Strażnik dał Morgan znak.

— Czas nam się kończy. — Morgan odłożyła biuro. — Nic się nie martw, postaram się cię stąd wyciągnąć.

Strażnik odprowadził Erica, a Morgan skierowała się do biura prokuratora, mieszczącego się w drugim skrzydle. Poprosiła o spotkanie z Espositem. Recepcjonistka skierowała ją do sali konferencyjnej. Weszła do środka i położyła torbę na stole.

— Witaj, Morgan — prokurator okręgowy Bryce Walters wszedł do środka, uśmiechając się drapieżnie białymi zębami. Bryce omal nie został jej szefem, jednak gdy dwa miesiące temu zdecydowała się bronić swojego sąsiada w medialnej sprawie o morderstwo, przyćmiła prokuratora i straciła wszelkie szanse na pracę u niego. Można powiedzieć, że nie tylko spaliła za sobą mosty, ale wysadziła je w powietrze bombą atomową.

— Bryce, nie spodziewałam się zobaczyć ciebie. Sądziłam, że Esposito prowadzi tę sprawę.

— Chciałem tylko sprawdzić, jak mu idzie. — Wyciągnął dłoń nad stołem i uścisnął jej rękę, po czym odsunął sobie krzesło.

Bryce zazwyczaj dobrze ukrywał emocje, jednak teraz widać było w jego oczach błysk satysfakcji.

Morgan poczuła gniew i starała się oddychać głęboko, by się uspokoić. Bryce sądził, że sprawa Erica pozwoli mu wyrównać z nią rachunki.

— Jak ci idzie w prywatnej praktyce? — zapytał.

— Bardzo dobrze, dziękuję. — Usiadła i oparła przedramiona na stole. — Podoba mi się to, że sama ustalam godzin swojej pracy i wybieram sprawy, którymi chcę się zająć.

Niemal każdego wieczoru była w stanie zjeść kolację razem z córkami i miała życie osobiste. Gdyby pracowała dla Bryce’a miałaby szczęście, docierając do domu o ósmej. Jednak to jego nadmierne zadowolenie z siebie sprawiało, że cieszyła się, iż sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej.

To nie była gra. Na szali leżało życie młodego człowieka. Niezależnie od tego, jak agresywnie traktowała przestępców, nigdy nie uznawała ich za pionki w swojej grze.

Do sali wszedł Esposito i nonszalanckim gestem rzucił teczkę na stół.

— Gotowa na ugodę?

Morgan splotła palce.

— Mój klient nigdy nie obejrzał tego nagrania. Usunął e-mail bez czytania.

Cisza.

Esposito otworzył usta ze zdumienia, po czym zamknął je gwałtownie. Jego oczy stały się zimne i lśniące z tłumionej wściekłości. Bryce zacisnął szczęki i marszcząc brwi spojrzał na Esposita.

— Wymuszone zeznania są często fałszywe. Gdy następnym razem szeryf podsunie wam takie zgniłe jajo, sprawdźcie najpierw szczegóły. — Morgan wstała. Pochyliła się do przodu, opierając obie dłonie na stole. — Spodziewam się, że zarzuty zostaną wycofane, a mój klient natychmiast zwolniony z aresztu. — Odepchnęła się od stołu, wzięła swoją torbę i płaszcz. — Do widzenia panom.

Rozdział 4.

Lance wszedł za Morgan do biura mieszczącego się w bliźniaku z biznesowej dzielnicy Scarlet Falls. Jego szef mieszkał w górnej części domu, podczas gdy dolna pełniła rolę siedziby Sharp Investigations. Dwa miesiące temu Morgan zaczęła od nich wynajmować wolny pokój na swoją kancelarię prawną.

Przeszli korytarzem.

— Czy Sharp jest w biurze? — zapytała Morgan.

Lance wetknął głowę do gabinetu szefa.

— Nie.

Morgan zatrzymała się w swoim biurze, żeby odwiesić płaszcz, następnie przyłączyła się do Lance’a w kuchni. Podeszła do zlewu, zwilżyła ściereczkę i potarła nią plamkę na swojej spódnicy.

Lance wyjął telefon, by sprawdzić wiadomości i odkrył, że bateria wyczerpała się. Otworzył szufladę kuchenną, wyjął z niej ładowarkę i podłączył telefon.

— Dziękuję, że zgodziłaś się pomóc Ericowi i jego mamie. Pewnie nie będą w stanie zapłacić zbyt dużo.

— Wiem, ale to było tylko kilka godzin mojego czasu, a nie mogłabym pozwolić, by Eric trafił do więzienia, niezależnie od wszystkiego.

— Nie możesz ciągle pracować pro bono.

— Wiem. — Potarła plamkę energiczniej. — Ale w tej chwili mam tylko sprawę o prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu, nic więcej. Mam czas.

A nawet gdyby było inaczej, Morgan nie mogłaby ich zostawić samych sobie. Lance był prawdziwym szczęściarzem.

Przeszedł przez pokój i ujął jej twarz w dłonie.

— Może znajdę jakiś sposób, by odwdzięczyć ci się za twój czas.

Wyrzuciła ręcznik papierowy do kosza.

— Co też masz na myśli?

Pocałował ją, przyciągając do siebie i obejmując ramionami.

— Dzisiaj byłaś prawdziwą twardzielką. — Odchylił się do tyłu. Widząc rumieniec, który zabarwił jej policzki, drażnił się z nią jeszcze chwilę. — Miałem ochotę pocałować cię wcześniej, gdy wyszliśmy z Ericiem z sądu, ale wiem, że jesteś pruderyjna, jeśli chodzi o publiczne okazywanie uczuć.

— Pruderyjna? — Kącik jej ślicznych ust uniósł się górę. — Nazywasz moją chęć, by zachowywać się profesjonalnie, pruderią?

— Tylko trochę. Ale podoba mi się, gdy jesteś taka zasadnicza. Czuję się wtedy jak niegrzeczny chłopiec. — Lance znowu ją pocałował, czując jak Morgan uśmiecha się.

— Nie chcę cię rozczarować, ale jesteś bardziej harcerzykiem niż niegrzecznym chłopcem. Zawsze postępujesz właściwie.

— Och, czyżby? — Ujął dłonią tył jej głowy i przechylił do tyłu. Trochę przeszkadzał mu jej kok, więc wyjął szpilki i pozwolił, by jej długie czarne włosy opadły na ramiona.

— Zawsze to robisz.

— Lubię, jak masz rozpuszczone włosy. — Mówiąc ściślej, lubił, gdy to on je rozpuszczał. Przesunął ustami od jej ust do szyi. Nigdy nie mógł się nasycić jej smakiem.

Jęknęła cicho, wtulając się w niego. Była wysoka i jej ciało idealnie wpasowywało się w niego.

— Cóż, dzisiaj harcerzyk gotów jest wcześniej urwać się z pracy. — Zerknął na zegar ścienny. — Całe piętnaście minut wcześniej. Czy jest szansa, byś wpadła do mnie, nim pojedziesz do domu?

— Całe piętnaście minut? — Odgięła się do tyłu. Oczy jej lśniły. — Nie wiedziałam, że potrafisz aż tak łamać zasady.

— Sprawię, żeby ci się to opłaciło. — Położył jej dłoń na krzyżu i przyciągnął jej biodra do swoich.

Potrząsnęła głową, chociaż w jej oczach zapłonął płomień pożądania.

— Nie mam dużo czasu. Chcę wrócić do domu na obiad. Dzisiaj Stella zajmuje się dziadkiem. Może wpadniesz zamiast tego do nas?

Morgan mieszkała ze swoim dziadkiem, który niedawno poważnie złamał nogę. Jej siostra Stella i jej chłopak pomagali mu się nim zajmować.

— Nie potrzebuję dużo czasu. — Objął ją w talii ramionami, łącząc dłonie za jej plecami. — Wiem, gdzie są wszystkie istotne punkty.

Uśmiechnęła się.

— To prawda.

Biorąc pod uwagę jej wracającego do zdrowia dziadka, troje dzieci i chorobę psychiczną jego matki, nie mieli zbyt wiele czasu tylko dla siebie. Lance gotów był wykorzystać każdą chwilę sam na sam, na jaką miał szansę.

Położyła dłonie na jego piersi.

— Tylko się przebiorę. Nie wiem, czym upaprałam tę spódnicę, ale muszę ją podrzucić do pralni w drodze do domu.

Patrzył, jak odchodzi, cieszą się tym widokiem. Jej dopasowany, kobaltowy kostium podkreślał jej ciemne włosy, jasną karnację i niebieskie oczy, a dopasowane do stroju buty na obcasie eksponowały jej idealne nogi.

— Może potrzebujesz pomocy, żeby ją zdjąć?

Zerknęła przez ramię i uniosła jedną brew w udawanym oburzeniu.

— Zachowuj się. Jeszcze jesteśmy w biurze.

— Pospiesz się. Czas nas goni. — Skrzyżował ramiona na piersi i oparł się o blat.

To, że przyspieszyła kroku, sprawiło, że poczuł się absurdalnie szczęśliwy.

Ona sprawiała, że czuł się absurdalnie szczęśliwy.

Jego telefon, leżący na blacie, zawibrował. Lance odebrał.

— Hej, Sharp.

— Gdzie byłeś? — zapytał Sharp. — Od godziny usiłuję się do ciebie dodzwonić.

— Teraz nie czas na pracę, Sharp, właśnie wychodzę. — Lance wziął kluczyki.

— Lance…

— Och, daj spokój. Już prawie koniec dnia pracy. Czy to nie może poczekać do jutra?

— Nie. — Ton Sharpa był nietypowo poważny i Lance zaczął słuchać uważniej.

— Co się stało? — zapytał.

Morgan pojawiła się w drzwiach w dżinsach i grubym wełnianym swetrze z płaszczem przerzuconym przez ramię. Zmarszczyła brwi.

— Czy coś się stało?

Sharp wziął głęboki oddech. Jego wydech był słyszalny nawet ponad dobiegającymi gdzieś z otoczenia głosami i wyciem wiatru. Gdzie on był?

— Chodzi o twojego ojca.

To proste zdanie niemal podcięło Lance’owi nogi. Usiadł na najbliższym krześle.

— Podczas lunchu jeden z moich dawnych kumpli powiedział mi, że wydział szeryfa wyciągnął z Grey Lake buicka century z 1984 roku — powiedział Sharp. — Przykro mi, Lance. To samochód twojego ojca.

Morgan stanęła u jego boku. Pochyliła się i objęła go za ramiona. Najwyraźniej usłyszała, co powiedział Sharp.

Lance przymknął oczy i wtulił się w nią. Jasne światło przeświecało przez jego powieki, malując je na czerwono. Już zadając pytanie, znał na nie odpowiedź. Sharp nie brzmiałby tak ponuro, gdyby pojazd był pusty.

— Czy on był w środku?

Sharp znowu odetchnął ciężko.

— W bagażniku znaleziono ludzkie szczątki.

Przez Lance’a przetoczył się szok, pozostawiając go odrętwiałym.

W bagażniku?

Jego ojciec został zamordowany.

— Nie wiem, dlaczego odczuwam zaskoczenie — powiedział wreszcie. — Wiedziałem, że nigdy by nas nie zostawił.

Zalała go fala wspomnień. Jego ojciec, uczący go, jak łapać piłkę, kosić trawnik… Wożący go na treningi hokeja. Był porządnym, dobrym człowiekiem. Kto mógłby go zabić? I dlaczego? Gorycz podpłynęła Lance’owi do gardła.

Gdy już przyswoił słowa Sharpa, na pierwszy plan wybiło się główne zmartwienie.

— Jak powiem o tym mojej matce?

Ramiona Morgan zacisnęły się mocniej wokół niego. Chwycił jej dłoń.

— Poprosiłem szeryfa, żeby na razie nie podawał informacji o tożsamości twojego ojca, dopóki z nią nie porozmawiamy — powiedział Sharp. — Zgodził się, ale nie mamy wiele czasu. Tablica rejestracyjna samochodu była dostatecznie wyraźna, by ją odczytać, więc mediom nie zajmie długo dotarcie do informacji, na kogo był zarejestrowany samochód.

— To ją załamie. — Lance potarł twarz dłonią. — A tak dobrze sobie ostatnio radziła.

Jego matka w ostatnim czasie znalazła sobie chłopaka. Oprócz cotygodniowych sesji terapii grupowej rozmawiali ze sobą wyłącznie online, jednak była to pierwsza relacja z kimkolwiek, jaką nawiązała od dziesięcioleci. Zaczęła też pomagać w zbieraniu informacji dla Sharp Investigations. Lubiła być przydatna i podobała jej się detektywistyczna robota. Ogólnie rzecz biorąc, w ostatnich miesiącach poczyniła ogromne postępy.

— Tak, to przywoła wszystko z powrotem — zgodził się Sharp.

Prawdopodobnie naruszy to też znowu jej kruche zdrowie psychiczne, co z kolei wpłynie też na życie osobiste Lance’a, właśnie teraz, gdy szczęście wydawało się w zasięgu ręki.

— Jeśli chcesz zobaczyć samochód, musisz tu przyjechać — powiedział Sharp.

— Zaraz ruszam — Lance zakończył połączenie.

Morgan rozmawiała przez telefon.

Lance przeszukał kolejną szufladę w poszukiwaniu ładowarki samochodowej, po czym podłączył ją do telefonu.

— Muszę pojechać nad jezioro. Do zobaczenia jutro.

Morgan opuściła telefon i wsunęła go do kieszeni.

— Jadę z tobą.

— Przecież musisz jechać do domu. — Ostatnim, czego by pragnął, byłoby, żeby jego problemy wpłynęły negatywnie na trzy córki Morgan.

— Jadę z tobą — powtórzyła Morgan wyraźniej. — Zadzwoniłam do Stelli i powiedziałam jej, że się spóźnię. Zostanie u mnie, aż wrócę do domu.

Zarówno jej ton, jak i determinacja w niebieskich oczach powiedziały mu, że nie ma sensu się sprzeczać. A jeśli miał być ze sobą szczery, był wdzięczny za jej wsparcie.

— Dobrze. — Lance ruszył ku drzwiom.

Morgan szła tuż za nim. Po drodze zabrała płaszcz ze swojego pokoju.

Dotarcie nad Grey Lake zajęło im pół godziny. Droga stawała się coraz węższa i gorsza w miarę, jak się zbliżali na miejsce. Gdy Lance zaparkował na poboczu za dwoma samochodami z wydziału szeryfa, było już całkiem ciemno. Wraz z Morgan wysiedli z jeepa. Pomiędzy drzewami łopotała żółta policyjna taśma. Na brzegu jeziora, pod przenośnymi reflektorami przerdzewiały samochód właśnie był ładowany na lawetę.

Widok zniszczonego samochodu sprawił, że Lance’owi ścisnęło się gardło. Morgan wzięła go za rękę i mocno uścisnęła.

Sharp dostrzegł jeepa i odłączył się od grupy umundurowanych mężczyzn, wychodząc im naprzeciw.

— Patolog właśnie odjechał. Samochód zostanie przewieziony na policyjny parking. — Sharp spojrzał na Lance’a. — Wszystko w porządku?

Lance jedynie skinął głową, nie wiedząc, czy uda mu się wykrztusić słowo.

— Sprawę prowadzi szeryf? — zapytała Morgan.

— Tak — powiedział Sharp. — Wprawdzie pierwotne zgłoszenie zaginięcia trafiło do policji w Scarlett Falls, jednak komendant Horner nie będzie się kłócił z szeryfem o tak starą sprawę, a Grey Lake i tak znajduje się poza jego jurysdykcją.

Lance sam nie wiedział, czy powinien czuć ulgę czy rozczarowanie, że to nie Horner będzie prowadził tę sprawę. Horner był bardziej politykiem niż policjantem, ale szeryf też nie był łatwy we współpracy.

— Horner wyśle kopie akt i umyje ręce. Jego wydział i tak ma braki kadrowe, a stare sprawy jedynie pochłaniają zasoby ludzkie i czasowe.

— Jednak teraz nie jest to już jedynie sprawa zaginięcia dorosłej osoby bez żadnych śladów przestępstwa — zauważył Sharp.

— Nie. — przyznał Lance. — To morderstwo. Jednak czy szeryf będzie w stanie rozwiązać tę sprawę? Próbowałeś znaleźć mojego ojca od lat.

— Nigdy wcześniej nie miałem żadnych fizycznych dowodów — powiedział Sharp. — Teraz je mamy.

Jego ojciec znajdował się w bagażniku swojego samochodu na dnie jeziora przez te wszystkie lata.

Ktoś go tam wsadził. Czy już nie żył zanim bagażnik wypełnił się wodą?

Lance’owi zrobiło się niedobrze.

Szeryf King skinął mu poważnie głową, gdy się zbliżyli.

— Co może mi pan powiedzieć? — zapytał Lance, nie odrywając wzroku od starego buicka. Przez umysł przelatywały mu wspomnienia o tym, jak jeździł nim razem z ojcem. Odepchnął je od siebie.

Nie teraz.

— W tym momencie jeszcze niewiele można powiedzieć — stwierdził szeryf. — Patolog zabrał szczątki.

— Czy wysłał pan nurków, żeby przeszukali dno jeziora? — zapytał Lance.

Szeryf potrząsnął głową.

— Jeszcze nie. Najpierw zbadamy samochód. Cokolwiek tam leży, leży tam od dwudziestu trzech lat. Dzień lub dwa niczego nie zmienią.

Podwodne miejsca zbrodni wiązały się z wyjątkowymi kosztami i wyzwaniami. Przestępstwo wydarzyło się zbyt dawno, by znaleźć jakiekolwiek dowody na brzegu. Po takim czasie zresztą szanse na znalezienie czegoś na dnie jeziora też były znikome. Samochód i kości stanowiły klucz do rozwiązania zagadki. Lance rozumiał brak pośpiechu ze strony szeryfa, ale i tak mu się to nie podobało. Cóż jednak mógł zrobić? Nie był już policjantem, a nawet gdyby był, Grey Lake znajdowało się w Grey’s Hollow, które leżało w jurysdykcji szeryfa.

— Poinformuję pana i pańską matkę, gdy patolog oficjalnie zidentyfikuje zwłoki — powiedział szeryf.

— Prosiłbym, żeby uprzedził mnie pan, nim porozmawia z moją matką. — Lance zastanawiał się, co może powiedzieć szeryfowi. — Nie czuje się dobrze. Ta wiadomość może wpłynąć na stan jej zdrowia.

— Wezmę to pod uwagę, Sharp też mnie o tym uprzedzał — powiedział szeryf, co jednak nie było tego rodzaju zapewnieniem, na jakie liczył Lance.

— Czy ktoś w ogóle odwiedza ten obszar? — Lance omiótł okiem jezioro, drzewa i trawy nad wodą.

— Tylko w sezonie polowań. Większość plażowiczów i obozowiczów wybiera południową stronę jeziora, gdzie znajduje się publiczna przystań. Są tam też niezłe miejsca do połowu sumów. — Szeryf wskazał w kierunku wody. — Ten kraniec jeziora jest mulisty i prawdopodobnie dlatego nikt nie zauważył samochodu przez tyle lat.

Lance cofnął się od buicka. Gapienie się na niego było bezcelowe, poza tym, że wbijało mu w głowę jeszcze mocniej, że jego ojciec nie żyje i to od dawna.

Laweta ruszyła z rykiem silnika i odjechała.

Szeryf skinął im głową i skierował się do swojego samochodu.

— Zadzwonię jutro do patologa i zapytam, jak długo zajmie mu oficjalna identyfikacja ofiary — powiedział Sharp, gdy szeryf już oddalił się poza zasięg słuchu.

— Nie, ja to zrobię — powiedział Lance. — To mój ojciec.

Czuł, jak napływają do niego wspomnienia, gromadząc się w bańce poniżej mostka. Coraz trudniej było mu odepchnąć od siebie myśli o przeszłości.

Lance wysunął rękę z uścisku Morgan.

— Muszę jechać do mamy. Szeryf powiedział, że da mi znać wcześniej, ale nie ufam mu.

— Chcesz, by jedno z nas pojechało z tobą? — Sharp wskazał na siebie i na Morgan.

Lance potrząsnął głową.

— Myślę, że będzie lepiej, jeśli pojadę sam.

Nie wiedział, jak jego matka zareaguje. Morgan jeszcze nigdy nie widziała Jenny Kruger w szponach jej choroby. Stan matki Lance’a był stabilny od kilku miesięcy i Morgan nie miała pojęcia, jak źle może to wyglądać.

I Lance pragnął, by tak pozostało.

Nie chciał wciągać Morgan w nieprzewidywalność choroby psychicznej swojej matki. Żałował, że musi powiedzieć matce o znalezieniu samochodu ojca, ale nie miał wyboru. Cierpiała na lęk przestrzeni i prowadziła życie online. Gdyby jej nie powiedział i tak by się tego dowiedziała. Liczył na to, że lepiej przyjmie tę wiadomość od niego.

— Dobrze. — Sharp odwrócił się w stronę drogi. Jego ruchy zdradzały zmęczenie, jakby wydarzenia tego dnia wyssały jego energię. Zazwyczaj miał jej więcej niż niejeden dwudziestolatek.

Lance potarł czaszkę dłonią. Po wizycie u matki będzie miał tylko jedno zadanie: dowiedzieć się, kto zabił jego ojca.

Rozdział 5.

Morgan z bolącym sercem obserwowała udrękę Lance’a. Z jednej strony pragnęła, żeby on i jego matka dowiedzieli się w końcu, co stało się z Victorem Krugerem i mogli zamknąć tę sprawę. Z drugiej strony wiedziała, że takie zakończenie ma swoją cenę. Stare rany zostaną rozdrapane na nowo. Ból buchnie ze świeżą siłą — mogła tylko mieć nadzieję, że będzie krótkotrwały.

— Jestem teraz zły na siebie, że nie zajrzałem do tych akt, które dałeś mi we wrześniu — zwrócił się Lance do Sharpa.

— Wtedy to była dobra decyzja — pocieszył go Sharp. — Nie chciałeś wyciągać przeszłości wtedy, gdy były niewielkie szanse na rozwiązanie tej sprawy. Teraz pojawiły się nowe ślady.

A przeszłość miała powrócić niezależnie od tego, co zrobiłby Lance.

Skrzyżował ramiona na piersi i zapatrzył się w jezioro. Morgan podążyła za jego spojrzeniem. Nie było widać księżyca i woda miała różne odcienie czerni. Przeniosła spojrzenie na jego twarz, która teraz była zamknięta i bez wyrazu.

Jeszcze niedawno obejmowali się, szczęśliwi i beztroscy.

Teraz wszystko się zmieniło.

— Podwieziesz Morgan do biura? — zwrócił się Lance do Sharpa. — Jej minivan tam stoi.

— Oczywiście — powiedział Sharp.

— Dasz nam chwilę, Sharp? — zapytała Morgan.

— Zaczekam w samochodzie. — Sharp ruszył w kierunku auta, dając Lance’owi i Morgan chwilę prywatności.

Przeszła przez wysokie trawy, żeby znaleźć się przed nim i położyła mu dłonie na ramionach. Jego mięśnie były napięte, sztywne ze zdenerwowania.

— Jak ty sobie z tym radzisz?

— Nie wiem. — Spojrzał ponad jej ramieniem. Laweta zniknęła za nim w oddali. Lance mrugnął i spojrzał na nią. — To wydaje się nierzeczywiste.

— Przykro mi, że ci się to przydarzyło. — Zsunęła dłonie w dół, żeby ująć go za ręce. — Jesteś pewien, że nie chcesz, bym ja lub Sharp pojechali z tobą do domu twojej mamy? Wiem, że jesteś w stanie poradzić sobie sam, ale nie musisz.

— Jestem pewny. — Lance westchnął ciężko. — Nie wiem, jak zareaguje. Jeśli będę potrzebował pomocy, mogę zadzwonić do Sharpa. Już ją widział w jej najgorszym wydaniu.

Jego słowa zabolały ją, chociaż wiedziała, że to z jej strony przewrażliwienie. Sharp był obecny w życiu Krugerów od ponad dwudziestu lat. Relacja Morgan z panią Kruger była stosunkowo świeża. Mimo że Morgan uważała już Lance’a za część swojej rodziny, on jeszcze najwyraźniej nie włączał jej w swoją.

Nie naciskała jednak. Nie przetrwałaby śmierci swojego męża bez wsparcia dziadka i siostry. Jednak Lance nie miał nikogo oprócz Sharpa od wielu lat i był bardziej przyzwyczajony do radzenia sobie samemu.

— Rozumiem. — A przynajmniej próbowała. — Zadzwonisz do mnie później?

— Postaram się. Zależy, jak przyjmie tę wiadomość. Zostanę u niej na noc.

— Oczywiście. — Skinęła głową. — Czy mogę coś dla ciebie zrobić?

Potrząsnął głową.

— Ale dziękuję, że pytasz.

To zabrzmiało tak… z dystansem.

Uścisnęła jego dłonie, próbując nawiązać z nim kontakt.

— Zadzwoń do mnie, nieważne, która będzie godzina.

Skinął głową, skierował się w stronę swojego jeepa i odjechał.

Morgan poszła w stronę drogi, gdzie zaparkowany był samochód Sharpa. Szeryf King stał przy otwartych drzwiach swojego terenowego wozu.

Gdy go minęła, zmrużył oczy.

— Słyszałem, że dzisiaj popołudniu uwolniłaś jednego z tych chłopaków — powiedział niskim, głębokim głosem pełnym odrazy.

Morgan zatrzymała się i zwróciła w jego stronę.

— Eric był niewinny. Nie przeszkadza panu, że spędził noc w więzieniu za coś, czego nie zrobił?

— Biorąc pod uwagę nagranie, które rozsyłali jego koledzy, jestem pewien, że ma coś na sumieniu. — Szeryf wzruszył ramionami, co było równie wiele mówiące, co jego słowa. Zsunął z głowy kapelusz i przygładził przyprószone siwizną włosy. — Te bogate dzieciaki muszą się nauczyć, że ich działania mają konsekwencje.

— Trudno zaliczyć Erica do bogatych dzieciaków, a nawet gdyby nim był, to nie jest to powód, by niewinnego chłopaka wsadzać za kratki. — Morgan wciągnęła w płuca powietrze, mając nadzieję, że zawarta w nim wilgoć uśmierzy jej gniew. — Eric ma siniaka na twarzy.

Szeryf nasadził kapelusz z powrotem na głowę.

— Stawiał opór przy aresztowaniu.

Morgan przewidziała, że szeryf powie coś takiego.

— Mógł zginąć. Trudno nazwać wasz areszt bezpiecznym.

Skrzyżowali spojrzenia na kilka sekund. Zmrużył oczy na wzmiankę o ataku na jej poprzedniego klienta.

— Więzienie to niebezpieczne miejsce. — Zgrzytnął zębami szeryf. — Teraz pani klient o tym wie. Może będzie kroczył odtąd ścieżką sprawiedliwości.

— Już kroczył ścieżką sprawiedliwości — odpaliła Morgan. — Nasz system prawny zakłada niewinność do udowodnienia winy. Eric nie zasługiwał na sińca na twarzy.

— Nie powinien stawiać oporu. — Szczęka szeryfa przesuwała się w przód i w tył, jakby coś przeżuwał. Morgan odwróciła się, nie mając nic więcej do powiedzenia. Szeryf King był twardzielem starej daty. Uważał, że jego praca polega na tym, by jak najwięcej osób wsadzić za kratki. Wiedziała, że się nie zmieni.

— Tyler Green wyszedł za kaucją — powiedział nagle.

Morgan zamarła w miejscu, czując jak jej dłonie robią się zimne. Odwróciła się powoli.

— Poważnie?

— Tak. Udało mu się uzyskać kolejne posiedzenie w sprawie. — Szeryf nacisnął kapelusz mocniej na głowę. — Uznałem, że powinna pani o tym wiedzieć, biorąc pod uwagę, że się pani odgrażał.

Dwa miesiące wcześniej agencja Sharp Investigations została zatrudniona, żeby odnaleźć niepłacącego alimentów ojca. Morgan była zaangażowana w jego aresztowanie — zaatakował ją i w odróżnieniu od byłej żony, która zanadto się go bała, żeby przeciwko niemu zeznawać, Morgan wysunęła zarzuty i Tyler Green trafił do więzienia.

Tymczasowo.

— Sądziłam, że nie stać go będzie na kaucję. — Morgan potarła szyję. Mimo że jej sińce już zniknęły, miała wrażenie, iż wciąż jest w stanie poczuć dłonie Tylera na swojej szyi.

— Nie mam pojęcia, co się stało. — Szeryf wzruszył ramieniem. — Ja wpakowałem go za kratki. Nic nie poradzę na to, że system uznał, iż jest niewinny do czasu udowodnienia winy.

Biorąc pod uwagę informację, której jej udzielił, postanowiła zignorować tę złośliwą uwagę.

— Dziękuję, że powiedział mi pan o Tylerze. — Morgan nie była zaskoczona tym gestem. Szeryf King mógł być szorstki w obyciu, jednak jego maniery były równie staroświeckie jak podejście do wymiaru sprawiedliwości.

— Nie ma za co. Proszę na siebie uważać, pani mecenas. — Szeryf wsiadł do samochodu i odjechał.

Morgan podeszła do samochodu Sharpa. Skóra mrowiła ją ze zdenerwowania i czuła za uszami nadchodzący ból głowy. Wślizgnęła się na siedzenie pasażera.

— Czego chciał szeryf? — zapytał Sharp, uruchamiając silnik.

Morgan streściła wcześniejsze wydarzenia z sądu i rozmowę z Kingiem.

— Czepiał się, że przeze mnie zarzuty przeciwko Ericowi zostały wycofane.

— To neandertalczyk. W ostatnich wyborach napisałem na swojej karcie Myszka Miki.

Morgan stłumiła śmiech. W poprzednich wyborach szeryf nie miał kontrkandydata.

— Ostrzegł mnie też, że Tyler Green wyszedł za kaucją — dodała.

Sharp zawrócił i skierował auto w stronę Scarlet Falls.

— Kto zapłaciłby kaucję za tego pasożyta? Istnieje ryzyko, że ucieknie.

— Może ci sami członkowie rodziny, którzy go wcześniej ukrywali, uniemożliwiając dostarczenie wezwania do sądu.

— Słuszna uwaga — przyznał Sharp. — Wszystko w porządku?

Morgan wyjęła z torby butelkę wody i poruszała ramionami, by uwolnić się od napięcia.

— Tak. Lance naprawił nasz system zabezpieczeń, powiem rodzinie, żeby uważali na siebie. Mam nadzieję, że Tylerowi spodoba się wolność i będzie mnie unikał.

— Nie liczyłbym na to, że Tyler będzie dokonywał rozsądnych wyborów.

— Coś w tym jest. — Morgan potarła poszarpany brzeg paznokcia. — Ale teraz bardziej martwię się o Lance’a.

Sharp skinął głową.

— Wiem. Próbowałem mu pomóc w miarę możliwości, ale przyzwyczaił się do radzenia sobie samemu w bardzo młodym wieku. Nie oznacza to, że to właśnie jest dla niego najlepsze, ani nawet, że tego właśnie chce. Po prostu to zna najlepiej.

Gdy ludzie cierpieli, wracali na utarte szlaki zachowania.

— Dzięki, Sharp — powiedziała Morgan. — Zapamiętam to.

Wygrzebała z torby buteleczkę z ibuprofenem. Odkręciła nakrętkę i połknęła dwie tabletki.

Sharp zmarszczył brwi.

— Nie powinnaś ich brać na pusty żołądek.

— Nie biorę. — Morgan wyciągnęła z torby batonik.

Biorąc pod uwagę wyraz przerażenia na jego twarzy, równie dobrze mogłaby trzymać broń nuklearną.

— Odłóż to. — Otworzył schowek, wyjął coś z niego i podał jej. — Zjedz to.

— To to jest? — W ciemnościach była w stanie odczytać na opakowaniu tylko słowo organiczny.

— Batonik proteinowy. Jesz słodycze, a podejrzliwie traktujesz coś zdrowego. — Sharp potrząsnął głową. — Miałabyś więcej energii, gdybyś nie jadła tyle cukru.

— Prawdopodobnie. — Morgan schowała czekoladowy batonik z powrotem do torby, rozwinęła batonik, który podał jej Sharp i skosztowała. — Smakuje jak kurz.

— Potrzebujesz białka — westchnął Sharp.

Jak zwykle Sharp miał rację. Nim dojechali do biura, jej ból głowy ustąpił. Sharp zaparkował, a potem poczekał, aż Morgan wsiądzie do swojego samochodu i zablokuje drzwi, nim zniknął we wnętrzu budynku.