Bastion nad Sanem. Los Twierdzy Przemyśl - Hermann Heiden - ebook

Bastion nad Sanem. Los Twierdzy Przemyśl ebook

Hermann Heiden

3,8

Opis

Autor, doświadczony żołnierz, opisuje losy twierdzy Przemyśl w czasie I wojny światowej. Szczególną uwagę zwraca na dwukrotne oblężenie twierdzy przez armię rosyjską. Załoga Przemyśla miała zabezpieczyć odwrót armii austro-węgierskiej. Pierwsze oblężenie trwało od września do października 1914 r. - wtedy wojsku carskiemu nie udało się zdobyć twierdzy. Drugie oblężenie rozpoczęło się 5 listopada 1914 roku. Załoga długo stawiała opór, cierpiąc z powodu chorób i braku żywności. W końcu, 23 marca 1915 roku złożyła akt kapitulacji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 213

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (12 ocen)
3
4
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




zakupiono w sklepie:

Sklep Testowy

identyfikator transakcji:

1645560465858469

e-mail nabywcy:

[email protected]

znak wodny:

Tytuł oryginału

Bollwerk am San. Der Schicksal der Festung Przemysl

© Copyright

Hermann Heiden

Wydawnictwo NapoleonV

Oświęcim 2013

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

© All rights reserved

Tłumaczenie i redakcja:

Sławomir Kułacz

Redakcja techniczna:

Dariusz Marszałek

Szkice:

Paweł Grysztar

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt:[email protected]

Numer ISBN: 978-83-65855-82-4

Skład wersji elektronicznej:Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

OD TŁUMACZA

To zdumiewające, że tak długo trzeba było czekać na ukazanie się Bastionu nad Sanem po polsku, tym bardziej, że książka ta wielokrotnie pojawiała się już w bibliografiach popularnych dzieł, jak na przykład Tajemnice przemyskiej twierdzy Jana Rożańskiego. Obficie czerpał z Bastionu nad Sanem Franz Forstner, autor monografii Twierdzy z lat osiemdziesiątych, wydanej w Polsce w 2000 r.

Wartości pracy Heidena nie powinna przekreślać zaangażowana ideowo przedmowa, czy, nieliczne na szczęście, komentarze skażone sposobem myślenia „obowiązującym” w czasie powstania dzieła. Proponuję, by potraktować przedmowę Autora jako dokument czasów, w których powstała. Historia szybko i boleśnie (także dla Niemów) zweryfikowała prawdziwość twierdzeń o „kampanii pokoju” toczonej w podzielonym Przemyślu.

Bastion nad Sanem nie mógł ukazać się w języku polskim bez pewnych poprawek i uzupełnień. Konieczne okazało się poprawienie pisowni niektórych miejscowości (przy czym na przykład Lesko występuje pod używaną wówczas nazwą Lisko), nazwisk i sprostowanie nieścisłości, które wynikły zapewne z tego, że Autor nigdy nie odwiedził Przemyśla i jego najbliższych okolic. Część najmniejszych zmian (jak na przykład numery niektórych jednostek) naniesiono bez powiadamiania o tym Czytelnika, większe natomiast zostały skomentowane w przypisach. Hermann Heiden wprowadził do swojego tekstu elementy austriackiej odmiany języka niemieckiego i austriackiej kultury i, niestety, tylko te ostatnie można było częściowo oddać w przekładzie. Jednocześnie zaskakujące i kłopotliwe dla tłumacza okazało się to, że Autor zastosował nieprzystającą do opisywanego tematu niemiecką terminologię wojskową i fortyfikacyjną, niejednokrotnie dość archaiczną. Terminy z różnych względów interesujące lub precyzyjniejsze niż ich zastosowane odpowiedniki, umieszczono w nawiasach kwadratowych.

Biorąc pod uwagę to, że książka tego typu ma szansę trafić do bardzo szerokiego grona czytelników, w przekładzie użyto polskich odpowiedników stopni wojskowych i nazw jednostek, starając się przy tym oddać specyficzną aurę wielojęzyczności, która towarzyszyła armii austro-węgierskiej. Nie zastosowano skrótów, które odstraszają niespecjalistów od tekstów związanych z wojskowością.

Serdeczne podziękowanie za zdopingowanie mnie do dokonania tego przekładu i wszelaką pomoc kieruję do Stanisława Barana. Tomaszowi Idzikowskiemu dziękuję zaś za bezcenne wsparcie merytoryczne i terminologiczne.

Sławomir Kułacz

PRZEDMOWA

W pierwszym roku wojny światowej często pisano o ciężkich walkach o twierdzę położoną gdzieś daleko, daleko na wschodzie, nazwy której nikt nie potrafił prawidłowo wymówić.

Później, siedząc w schronie na froncie zachodnim, często z ochotą słuchałem starszego towarzysza. Był wcześniej w innym pułku, wiele już przeszedł i potrafił dobrze opowiadać. Jako że mówił o bitwie w Karpatach, często padała nazwa owej twierdzy. Niemieckie dywizje rzucono w ośnieżone góry, by pomogły ratować ją przed głodem i Rosjanami. Zdziałały równie niewiele co Austriacy.

Później także mój pułk znalazł się na wschodzie. Widziałem niejedno i słuchałem o dobrej, niemieckiej krwi, która owego czasu płynęła na polach bitewnych Polski1.

Kiedy ponad dwadzieścia lat później mogliśmy powitać naszych dawnych sojuszników i towarzyszy w Wielkoniemieckiej Rzeszy, nakłoniono mnie do spisania wspomnień i zajęcia się ich wojennymi losami. Ponownie natrafiłem na nazwę Twierdzy. Im więcej zajmowałem się jej losami, tym bardziej umacniałem się w decyzji o przedstawieniu ich w prostym opisie faktów, tak, jak przedstawiają je nieliczne, ocalałe od zniszczenia materiały.

Ledwie napisałem ostatni wiersz, a w Polsce znów była wojna. Jako stary żołnierz zostałem powołany do sztabu dowodzenia w armii polowej [Kommandostab des Feldheeres] i mogłem przeżyć te chwile, w których meldunek za meldunkiem mówił o szybkich niemieckich zwycięstwach na ziemiach, o które wcześniej toczyły się tak zacięte walki. Szybciej niż oczekiwano, padło hasło „Przemyśl”. Dywizja górska generała brygady [Generalmajor] Küblera2 wywalczyła sobie już 9. września przeprawę na Sanie pod Sanokiem i przyczyniła się tym samym do zdobycia Twierdzy.

Kilka tygodni później Przemyśl wkroczył także do historii Wielkich Niemiec. Oba wielkie narody, które podczas wojny światowej stały tu naprzeciwko siebie, chcąc razem strzec pokoju, porozumiały się w sprawie swoich obszarów zainteresowań. Linia graniczna biegnie przez Przemyśl. Tak oto miasto jest bramą, przez którą do niemieckich fabryk płynie wiele ważnych dla przemysłu wojennego surowców.

I kiedy do miasta nad Sanem wjeżdżają pierwsze pociągi, rozpoczyna się w Galicji, gdzie kiedyś niemieckie i rosyjskie armie maszerowały przeciw sobie, nowa kampania. Kampania pokoju. Cała armia niemieckich rolników przechodzi przez mosty na Sanie. Wezwani przez Führera, wracają z obczyzny do Rzeszy Niemców.

Historia Twierdzy w latach 1914 i 1915 nie miała szczęśliwego końca, ale prawdziwe rzemiosło żołnierskie przejawia się tam, gdzie wymaga go obowiązek. Niezależnie od sukcesu dostrzegalnego na zewnątrz, przejawia się ono najpiękniej tam, gdzie walczy się z przeważającymi siłami, na przegranej pozycji.

Na cześć tego rzemiosła opisałem losy Twierdzy Przemyśl i związanych z nią pierwszych kampanii naszych towarzyszy z Marchii Wschodniej. Należą one do ostatnich przed motoryzacją wojska dynamicznych kampanii, toczonych na wielkich obszarach.

Marzec 1940

Hermann Heiden

1 Autor używa słowa Polska, choć to, co nazywamy Królestwem Polskim, w krajach niemieckojęzycznych najczęściej określano jako Russisch-Polen (Rosyjska Polska) – przyp. tłum.

2 Ludwig Kübler, dowódca 1. Dywizji Górskiej w składzie 14. Armii – przyp. tłum.

ROZDZIAŁ IWÓDZ

Wielka hala wiedeńskiego Dworca Północnego opustoszała. Lampy z wielkim trudem rozświetlają te wielkie przestrzenie.

Ustał napływ pokojowych podróżnych, powołanych rezerwistów i ich oficerów. Przebrzmiały marsze, przy dźwiękach których wyjeżdżały pociągi z pułkami cesarskiego miasta.

Rankiem 16. sierpnia 1914 r. nie ożywiają dworca nawet ci nieliczni podróżni, którzy zwykle o tej porze oczekiwali wczesnych pociągów. Policja nie wpuszcza postronnych.

Naczelne Dowództwo Armii po cichu odjeżdża na front.

Przy pociągu z zasłoniętymi oknami zbierają się oficerowie Biura Operacyjnego, Biura Ewidencyjnego, Dowództwa Etapów i innych sztabów. Widać także niemieckie mundury przydzielonego do sojuszniczego Naczelnego Dowództwa generała Freiherr von Freytag-Loringhoven i jego sztabowców.

Pośrodku małej, poważnej grupki stoi niewysoki, ale szczupły i sprężysty generał. Daszek jego szarej czapki przysłania wysokie czoło i mądre oczy. Krótkie, prawie już siwe wąsy wzmacniają wrażenie silnej woli i śmiałości. Oszczędne ruchy zdradzają, że to mężczyzna tęgiego rozumu. A swobodna postawa i uprzejmy ton jego słów wskazują na to, że nie lubi sztywności u siebie i w swoim otoczeniu.

To generał piechoty [General der Infanterie] Franz Conrad von Hötzendorf, krócej generał von Conrad, austro-węgierski szef Sztabu Generalnego. To człowiek, który poprowadzić ma starą, okrytą sławą armię na wojnę, o której wie, że będzie najcięższą i być może ostatnią wojną monarchii.

Nastrój jest poważny. Zupełnie inaczej niż przy wymarszu jednostek. Każdy zdaje sobie sprawę, o co chodzi, a wojna już dziś rzuciła na ich krąg swój cień. Pułkownik [Oberst] von Metzger, szef Biura Operacyjnego i zaufany pomocnik generała Conrada, opłakuje już śmierć swojego szwagra, pułkownika Freiherr von Holzhausen. Przed tygodniem odjechał z tego dworca ze swoim pułkiem Deutschmeistrów1, otoczony zachwytem wiedeńczyków. Wczoraj rano poległ jako jeden z pierwszych w pierwszej potyczce swojego pułku, który miał utorować austriackim jeźdźcom drogę przez lasy nad granicą rosyjską.

Tam, jak i w wielu innych miejscach, po tym, jak nie udał się spodziewany atak rosyjskich kawalerzystów, pierwsze oddziały weszły wczoraj na teren Rosji. Popołudniu nadeszły pierwsze meldunki z terenu wroga na froncie północnym2. Za nimi nadchodzą ciche rozmowy. Trzeba było nieraz użyć piechoty do wsparcia jeźdźców. Pewna dywizja kawalerii landwery nie przebiła się pod Stojanowem. Poza tym wszędzie austro-węgierska kawaleria pełniąca rolę rozpoznania znajduje się na terenie wroga.

Koncentracja armii odbyła się bez zakłóceń, pomijając drugą armię, która jeszcze…

Po peronie rozchodzi się szept. Panowie ustawiają się w szeregu. Dłonie wędrują do czapek w pozdrowieniu – arcyksiążę!

Arcyksięciu Fryderykowi, samemu już pod sześćdziesiątkę, powierzył sędziwy cesarz zastępstwo na stanowisku naczelnego wodza. Ciężka to funkcja. Pełniący ją musi uosabiać autorytet cesarza a jednocześnie powściągliwie pozostawić ten autorytet temu, któremu się on należy. Musi dawać szefowi Sztabu Generalnego swobodę działań a jednocześnie ponosić odpowiedzialność za to, co może przyjść.

Ten ciężki, wielki mężczyzna wchodzi mocnym krokiem do swojego wagonu i daje tym samym wszystkim znak do wsiadania.

Następnie pociąg wyjeżdża z hali. Jest krótko po drugiej nad ranem. Koła toczą się głucho.

Most na Dunaju!

Niejeden z młodszych podróżnych podchodzi do okna, by rzucić jeszcze jedno spojrzenie na śpiące miasto.

Za Floridsdorfem tory rozdzielają się. Pociąg jedzie tym po prawej. Prowadzi on przez Morawy i dalej do Krakowa. Panowie w wagonach nie muszą zgadywać, jak żołnierze w eszelonach, celu podroży. Wiedzą, dokąd ona prowadzi: przez Kraków do Przemyśla.

Twierdza nad Sanem została przewidziana na polową kwaterę Naczelnego Dowództwa Armii.

*

General von Conrad w wagonie sypialnym nie może się uspokoić. Jego myśli krążą wokół ostatnich wydarzeń.

Przedwczoraj pożegnał trzech swoich synów. Erwin został przydzielony do szkoły wojennej przy 10. Dywizji Kawalerii – będzie teraz już chyba nad granicą serbską. Egon, najmłodszy, wciąż jeszcze wychowanek Terezjanum3, zgłosi się na ochotnika. Kurta, najstarszego, musiał odwiedzić w sanatorium w Wiener Wald – leży obłożnie chory – z płucami nie ma żartów – może będzie jeszcze mógł służyć w swoim sztabie. Z najmłodszym i najukochańszym, Herbertem, nie mógł się już więcej zobaczyć – z pewnością pojechał na początku sierpnia ze swoimi dragonami z Żółkwi na północ – pewnie jeździ po rosyjskiej ziemi.

Następnie pożegnał matkę przy Reisner-Straße – ma już teraz osiemdziesiąt dziewięć lat a wciąż tyle w niej świeżości umysłu i wciąż taka w niej wierność obowiązkom. Tak, obowiązkom. Gdyby tylko tak czasami nie być z tym poczuciem obowiązku samotnym – gdyby wszyscy zechcieli to poczucie przyjąć za swój obowiązek.

Jego myśli przeszły już na sprawy służbowe. Co powiedział wczoraj stary cesarz na koniec audiencji pożegnalnej? „Niech Bóg da, by wszystko poszło dobrze, ale nawet gdyby miało pójść źle, wytrzymam do samego końca”. To nie słowo, które brzmi – niemal zbyt prosto na tę godzinę; w Berlinie brzmiałoby to zupełnie inaczej – ale słowo, które zostaje. Zostaje i zostanie tak długo jak człowiek, który je wypowiedział. Ale on jest stary, bardzo stary. Co będzie, kiedy go zabraknie? Cesarz pożegnał go uściskiem ręki. To dla Franza znaczy wiele.

Jakże wiele razy już stawał generał przed cesarzem od momentu, kiedy przed dobrymi ośmioma laty nieżyjący już następca tronu zabrał go od strzelców cesarskich4 i przedstawił jako kandydata na szefa Sztabu Generalnego. Czego on już monarsze nie przedstawiał, proponował, w przewidywaniu tego, co teraz już się stało... Ale były dwie konstytucje, dwa parlamenty, dwaj premierzy i dwóch ministrów obrony. Wszyscy ludzie wysokiej rangi i dużego formatu. Wszyscy wierni słudzy swojego pana. Ale myśleli z gruntu inaczej niż żołnierz. On mógł tylko pracować i proponować. Inni decydowali o ostrzu broni, której sami nie musieli nosić.

Nie było tam nikogo, kto pojmowałby, że dziwaczną jest ustawa wojskowa, na mocy której wojsko rozdarte będzie na wspólną armię, austriacką obronę krajową [Landwehr], węgierską obronę krajową [Honvéd] i jednostki bośniacko-hercegowińskie. Wprost przeciwnie, Węgrzy wystarczająco często mówili, że armii wspólnej nie chcą dać nic, a honvédom wszystko.

Nie było też takiego, który chciałby zrozumieć, że nie można już dzisiaj ustalić kontyngentu rekrutów na dziesięć lat do przodu i że nie można co roku wypuszczać 80 000 nieprzeszkolonych a zdolnych do służby wojskowej mężczyzn. Sześć lat trwała walka o ustawę wojskową. W Budapeszcie Stefan Tisza musiał z pomocą policji wywalić za drzwi opozycję, a we Wiedniu trzeba było uznać rozwiązanie Reichsratu spowodowane przez czeskie machinacje za szczęśliwą okoliczność i na podstawie §14 konstytucji przydzielić pieniądze na wojsko i rekrutów. Działo się to przed rokiem, a więc za późno. Austria mogła wysłać na front niewiele ponad połowę więcej żołnierzy niż kilka milionów mniejszy naród francuski.

Oczywiście udało się zrealizować wiele pojedynczych zadań, które postawił przed sobą szef Sztabu Generalnego. Po tym jak przewieziono generała samolotem i balonem na uwięzi, stworzono oddziały lotnicze i statków powietrznych [Flieger- und Luftschifferabteilungen]. Powołano do życia korpus automobilowy. Polepszono wyposażenie piechoty i przydzielono jej karabiny maszynowe. Załatwiono też powstanie artylerii honvédu i wyposażenie artylerii polowej w nowe działo, czego jednak nie było dane dokończyć. Zaproponowane przez generała tuż po objęciu urzędu wprowadzenie munduru polowego zostało po wielokrotnych odmowach wreszcie przeforsowane. Nie starczyło jednak czasu na wyposażenie kawalerii – jeździła w kolorowych bluzach i czerwonych spodniach przed przyczajonymi karabinami maszynowymi Rosjan.

Wszystko trzeba było wymusić przez wieczne wskazywanie na wyposażenie innych.

W jednym przypadku wskazywanie to przyniosło dobry skutek: pieniędzy przeznaczanych na fortyfikacje było mało. Generał przypuszczalnie uważał atak za najlepszą formę obrony. Kiedy obserwowane przez niego z troską Włochy zaczęły budować na linii Tagliamento silne forty, zażądał skonstruowania działa, które mogłoby torować drogę każdego ataku. Oprócz posiadania skutecznego zasięgu działa obronnego powinno być zdolne unieszkodliwić wieże pancerne pewnego rodzaju najwyżej 300 strzałami. Inżynierowie Wojskowego Komitetu Technicznego zaprojektowali takie działo, a Auffenberg, minister wojny, niewiele pytając, zamówił w Škodzie kilka baterii. Tak powstał moździerz 30,5 cm z trakcją motorową – działo, po którym można sobie wiele obiecywać. Samym Niemcom działo podobało się tak bardzo, że wypożyczyli sobie jedną baterię do zdobywania fortec na zachodzie. Pewnie jest teraz gdzieś na stanowisku.

To był miły wyjątek. Minister wojny wykazał się zrozumieniem i nie pozwolił wtrącać się innym organom.

Któż w tych latach nie chciał się wtrącać! Najbardziej panowie z ministerstwa spraw zagranicznych. Wszystko, co służyło wzmocnieniu wojska, a nawet każde zwiększenie budżetu, oceniano nie ze względu na to, czy potrzebne jest dla monarchii, tylko ze względu na oddziaływanie na sąsiadów. Nie wzbudzać niezadowolenia, a tylko spokojnie patrzeć jak inni się zbroją, samemu nie robić niczego, co mogłoby kogoś rozzłościć. Stary Habsburg i wszyscy jego dyplomaci byli zmęczeni. Jak to pięknie powiedział minister spraw zagranicznych Graf Aehrenthal w pałacu królewskim w Budzie? Było to na posiedzeniu, które cesarz kazał zwołać w sprawie skargi Conrada, że zmniejszono budżet wojskowy bez konsultacji z nim (przy czym on poprosił o zwiększenie) tak, że szef Sztabu Generalnego dowiedział się o tym z gazet. Conrad zna na pamięć wszystkie nazbyt mądre, nazbyt zmęczone słowa, jakby je słyszał wczoraj:

Monarchia nie żywi aspiracji wykraczających poza jej posiadłości. Politykę prowadzoną na polecenie cesarza i za aprobatą obu premierów odbieram jako minister spraw zagranicznych tak, że nie mamy w przypadku pojawiających się komplikacji od razu podejmować działań, tylko pozwolić sprawom rozwinąć się i ingerować wtedy, gdy i jeśli wymaga tego interes monarchii. Nasza polityka wykazuje więc zachowawczy charakter, który należy wziąć pod uwagę przy podejmowaniu nadzwyczajnych środków. Jeśli zażądamy kolejnego kredytu na zbrojenia, przypisze się nam agresywne zamiary.

Inni panowie siedzieli obok i kiwali głowami. Wszyscy czterej, nie tylko obaj premierzy, ale także ministrowie obrony krajowej, którzy powinni byli przecież wiedzieć, że wojsko w decydującej chwili musi być gotowe do działania.

Było to trzy lata temu.

Sprawy rozwijały się szybciej, niż dyplomata tej szkoły kiedykolwiek mógł pomyśleć, a monarchię szybko zmuszono do aktywnego wystąpienia.

Po spięciu z ministrem spraw zagranicznych szybko przyszło następne. Pewien ambasador uważał za koniecznie ostrzec, wskazując na pracę Biura Ewidencyjnego, że nie powinno się za bardzo korzystać z cierpliwości innych krajów. Odpowiedź Conrada, że interesy monarchii nie znalazłyby energicznej reprezentacji, została mu wzięta za złe. Cesarz czuł się obrażony za sprawą ministra, który „wykonywał jego, cesarską, politykę”. Conrad musiał odejść, bo stanowczo odmówił odwołania swoich słów. Później, gdy zmarł Graf Aehrenthal a Auffenberga zastąpił Ritter von Krobatin, Conrad wrócił na stanowisko. Ważny dla rozbudowy rok został stracony.

Wszystko ze strachu, że działalność służby wywiadowczej mogłaby wywołać zgorszenie. Po co więc istnieje Biuro Ewidencyjne? Czyż delikatnie postępowali ci, którzy teraz koncentrują wojska nad granicami albo groźnie wyczekują? Generał jest po prosu za dobrze poinformowany o metodach rosyjskiego wywiadu. Zbyt dobrze pamięta niewymownie przykrą godzinę w maju zeszłego roku, kiedy podczas kolacji w Grand Hotelu poproszony został o rozmowę przez bladego z tłumionego zdenerwowania oficera i musiał wysłuchać meldunku o tym, że szefowi sztabu korpusu praskiego, pewnemu pułkownikowi, udowodniono zdradę na rzecz Rosji5.

Nie, inni nie zważali na nic. Ale plany koncentracji sprzed roku nie na wiele im się zdały. Teraz już z pewnością nie. W ostatnich tygodniach zostały zmienione podczas trwającej dzień i noc pracy Biura Kolei Polowych. Nie z powodu zdrady, ale z całkiem innego: wobec niejasnej postawy Rumunii, która mogła zagrozić prawemu skrzydłu armii koncentrującej się przeciw Rosji, rejon koncentracji wyznaczono nad linią Sanu, a więc nie tak daleko, jak początkowo zakładano.

Zmiana ta nie przysporzyła nawet najmniejszych problemów. Meldunek za meldunkiem pokazywał, że wszystko poszło gładko. Brakuje tylko armii, która miała chronić prawe skrzydło – stoi ona wciąż nad granicą serbską. Znów widać, że rozwój wydarzeń może zniweczyć nawet najpiękniejsze przygotowania, najpiękniejsze plany. Można wszystko przemyśleć, ale też niejedno może przyjść. Można przewidzieć plan mobilizacji „Bałkany”, który stawia przeciw Serbii 417 000 karabinów, można przećwiczyć plan „Rosja”, w którym Serbię trzyma w szachu zaledwie 190 000 karabinów. A kiedy maszyna idzie w ruch, rzeczywistość przynosi coś jeszcze innego.

Oczywiście rozważano i taką możliwość. Zagrożenie ze strony Rosji było już wystarczająco duże, gdy Serbia odrzuciła ultimatum. A teraz, gdy wojna z Rosją staje się faktem, zarządzono tylko to, co na taki wypadek wcześniej zostało rozważone. Aby uniknąć zamieszania, pociągi z 2. Armią i VII Korpusem wysłano na Serbię, a kiedy zakończy się transport innych armii i linie kolejowe będą wolne, zostanie ponownie zawagonowana i wysłana na wschód. Plany przejazdów leżą gotowe. To tylko kwestia kilku dni i 2. Armia zostanie przewieziona.

Zmartwienia generała, które wynikają z tych trudności, są innego rodzaju.

Frontem bałkańskim dowodzi generał broni [Feldzeugmeister6] von Potiorek – człowiek, który cieszy się na dworze tak wielkimi względami, że jemu, będącemu w czasie zabójstwa w Sarajewie szefem rządu krajowego Bośni i Hercegowiny, pod którego szczególną opieką znajdowała się arcyksiążęca para, nie spadł za to głowy ani jeden włos. Wprost przeciwnie – został dowódcą armii. Teraz będzie wykonywał całą pracę i pokazywał, co potrafi. To nic więcej niż jego obowiązek. Ale chce do tego zagarnąć tyle wojska, ile się da. Znajdująca się tam na dole 2. Armia jak najbardziej mu odpowiada.

Nie było ostatnio dnia, żeby Potiorek nie prosił o możliwość użycia armii choćby w najmniejszym zakresie. Szef Sztabu Generalnego nie może się zgodzić. 2. Armia musi być każdego dnia gotowa do załadowania. Musi też dotrzeć na wschód wypoczęta i gotowa do działania. Jeśli zostałaby użyta, nikt nie wie, kiedy odłączyłaby się od wroga. Sam fakt, że armia ta stoi nad granicą musi już mieć wpływ na Serbów. Więc otrzymała rozkaz pokazać się nad Sawą i Dunajem. Ale to nie wystarcza Potiorkowi. Chce mieć ją pod swoimi rozkazami i chce ją przeprawić na drugą stronę.

Szef Sztabu Generalnego odmówił w rozkazach i wyważonych osobistych listach. Generał broni będzie teraz zwracał się do wszystkich, by uzyskać zgodę. Gdyby tylko Armia i Korpus był już załadowane…

Potiorek najchętniej działałby na własny rachunek i podporządkował się bezpośrednio dworowi, chociaż w swoim zadaniu ma już pełną swobodę działania. Ma odeprzeć serbski atak na Budapeszt i Wiedeń. Wskazano mu ponadto, że ze względu na postawę innych państw, skuteczny atak na Serbię miałby ogromne znacznie. Generał broni chce zadanie rozwiązać ofensywnie, a szef Sztabu Generalnego zgodził się, bo odpowiada to jego poglądom i dlatego, że uważa siły przydzielone Potiorkowi za wystarczające. Przed trzema dniami siły te, 5. i 6. Armia, przekroczyły Drinę i rozpoczęły walkę z Serbami.

Jakkolwiek ważny jest ich sukces, głównym teatrem działań wojennych będzie północ.

Tu stoi najgroźniejszy przeciwnik i tu dojdzie do najcięższych walk. Generał chce zaatakować także Rosjan, możliwie prędko, dopóki nie nadciągnęły wszystkie armie państwa carów. Chce wspólnym wysiłkiem wojsk austriackich i niemieckich zaatakować skoncentrowane między Bugiem i Wisłą rosyjskie korpusy. Armia austriacka wychodzi z Galicji, a zgromadzona w Prusach Wschodnich niemiecka Armia Wschodnia uderza przez Narew w kierunku Siedlec. Taki jest zamysł generała. I wczuł się już tak mocno w ten plan, przedstawiony Niemcom jeszcze w czasie pokoju, że trzyma się go mimo rozczarowania, które przyniosły informacje Moltkego7 i wiadomości oficera łącznikowego przy niemieckiej Armii Wschodniej. Jest ona jeszcze mniejsza niż oczekiwał Conrad, który wie, że Niemcy chcą najpierw zrobić porządek na zachodzie. Jej dowódca, generał von Prittwitz nie jest zobligowany współdziałać z Conradem, który wiedzie do wspólnej akcji przeciwko Rosji znacznie więcej jednostek, a ma jedynie utrzymywać z nim kontakt. Kapitan von Fleischmann, oficer łącznikowy Conrada, zameldował teraz z Malborka, że do Prus Wschodnich wtargnęła jedna rosyjska armia pod dowództwem generała Rennenkampfa i że niemiecka Armia Wschodnia musi najpierw zwrócić się ku niej.

Wspólna akcja zatem rozlatuje się zanim się zaczęła. Oby tylko telegramy wysłane jeszcze wczoraj do Motlkego i Prittwitza przyniosły skutek. Niemcy muszą przecież zrozumieć, że armia austro-węgierska, która zebrała się do wspólnego działania nad dolnym Sanem i przed Twierdzą Przemyśl, musi ruszyć w rejon Lublina i Krasnegostawu, by zdobyć potrzebną swobodę działania.

Poza tym istnieje wiele innych powodów, by nie odraczać wspólnej akcji. Conrad przedstawił je szczegółowo w długim liście do Prittwitza, który otrzyma także Moltke. Oby tylko Niemcy uznali te powody!

To przekleństwo wojny koalicyjnej prowadzonej bez wspólnego dowództwa. Jest to, jak się okaże, los armii wiedzionej przez generała von Conrada, że poglądy o tym, wydaje się, ważne dla wojny, są podzielone. I na każdej wojnie jest tak, że położenie kształtowane jest przez siłę, której mocy ani kierunku nigdy nie jest się pewnym – przez wroga.

*

Jeden dzień, jedną noc i kolejny dzień pociąg dudnił po szynach, jadąc z maksymalną prędkością.

Ale wiadomości w drutach telegraficznych wzdłuż jego trasy pędzą jeszcze szybciej. Wszystkie linie zarezerwowane są dla meldunków armii. Dokładnie zarządzono, gdzie depesze mogą być dostarczane do pociągów. Na niektórych stacjach urządza się dłuższe postoje po to, by przekazywać rozkazy na drogę i porozumiewać się z dowódcami armii, przez których teren koncentracji wiedzie droga.

Drugiego dnia podróży arcyksiążę Fryderyk i Freiherr von Freytag-Loringhoven siedzą i rozmawiają. Widok z ich okna przedstawiał płynąca w oddali Wisłę.

– Już niedługo – mówi arcyksiążę – tworzy ona granicę. Czyż to nie osobliwe, że możemy sobie tak spokojnie jechać dwadzieścia kilometrów od Rosji?

Niemiecki generał odpowiedział w kilku uprzejmych słowach. Następnie pogrążył się w myślach: najszybsza i najlepsza droga z serca kraju do jego największych twierdz jest poprowadzona tak, że wróg może ją zablokować w dwóch miejscach: tu, pod Krakowem, i pod Jarosławiem już po dniu marszu. A prowadząca przez Galicję wielkim łukiem linia kolejowa dochodzi do Twierdzy od północy. Gdy załoga Przemyśla spogląda wzdłuż linii, która ma przynosić jej posiłki z wnętrza kraju, stoi plecami do ojczyzny.

Krótko po południu tego dnia do pociągu dociera depesza z Petrovaradinu: 2. Armia melduje, że na pilne żądanie Potiorka, i jako że lewe skrzydło sąsiadującej z nią 5. Armii zostało zmuszone przez Serbów do odwrotu, wprowadziła do akcji swój IV Korpus.

Tak więc armia przeznaczona do wojny z Rosją została już wciągnięta do walki przeciwko Serbii. W nadziei, że uda się przywrócić poprzednie położenie, generał z ciężkim sercem daje swoją zgodę.

Później okazało się, że nadzieja ta była złudna.

Atak na Serbię stał się niepowodzeniem austriackiego oręża. Potiorek wysłał obie swoje armie z wielkimi odstępami w górski teren, tak, że zaprawieni w bojach, dzielni Serbowie mogli całą siłą rzucić się na jedną z dwóch armii i odepchnąć ją za graniczną rzekę zanim druga zdołała jej pomóc. Nie zostało jej nic innego, niż także się wycofać.

Generał von Conrad nie miał innego wyjścia: musiał zostawić na południu kilka dywizji, gdy pośpiesznie ładował do pociągów 2. Armię, tak, aby Potiorek i węgierski premier nie pomniejszali jej już wpływami wywieranymi na dwór. Z przewidzianych w planie mobilizacyjnym „Rosja” 190 000 karabinów na Serbię zrobiło się 222 000.

32 000 karabinów brakuje w obozie wojsk wyruszających na Rosję.

*

Późnym popołudniem częściej niż dotąd widać wsie i są one większe i bogatsze niż te, do których jest się w Galicji przyzwyczajonym. Daje się dostrzec bliskość większego miasta. Pociąg przecina dobre, szerokie drogi, przejeżdża między daleko w obie strony ciągnącymi się obozami barakowymi, następnie przez coraz bliższe rzędy domów, by wreszcie po szeroko rozpiętym nad rzeką moście wjechać na stację kolejową.

To już Przemyśl.

Na peronie melduje się oficer w mundurze generała dywizji [Feldmarschalleutnant]. Przed masywną postacią arcyksięcia wydaje się wręcz mały i wątły; gęsty, blond wąs, który dziwnie kłóci się z eleganckim wyglądem, pozwala generałowi wyglądać na młodszego, niż jest. W sumie uosabia on typ elity intelektualnej oficerów Sztabu Generalnego. To Hermann Rudolf Kusmanek von Burgneustädten, od roku komendant Twierdzy. Arcyksięciu i Conradowi jest dobrze znany jako wieloletni szef Biura Prezydialnego w Ministerstwie Wojny, a później dowódca dywizji piechoty w Lublanie. Niedługo na całym świecie, u wroga i sprzymierzeńca, będzie się wymieniać jego nazwisko z głębokim szacunkiem.

Generał dywizji przedstawia swojego szefa sztabu, porucznika [Oberleutnant] Huberta, po czym panowie udają się do automobili. Szybka podróż prowadzi przez gęsto zapełnione kolorowym tłumem ulice i ponownie przez San, poza miasto, do wojskowego obozu na Zasaniu8. Jednostki, które tu kwaterowały, już dawno wymaszerowały. Został tylko jeden batalion z Chebu. Żołnierzy tych zalicza się do najlepszych w armii i powierza im troskę o naczelne dowództwo.

Arcyksiążę Fryderyk i następca tronu z ich świtą zajmują pawilon oficerski. Reszta inne mieści się w barakach żołnierskich. Szef Sztabu Generalnego otrzymał mieszkanie w małej izbie żołnierskiej. Jedno łóżko, dwa krzesła, jedna mała umywalka i stół do rozkładania map stanowią całe wyposażenie. Do tego jeszcze pokój pracy w baraku Biura Operacyjnego.

Przestrzeń dostępna Conradowi zmniejszyła się do kilku metrów kwadratowych w obozie barakowym galicyjskiej twierdzy, skąd to wychodzić będą jego polecenia dla armii na obu frontach. Będzie on stąd nie tylko prowadził walkę z silniejszym wrogiem, ale także wysyłał rady i propozycje, energicznymi telegramami i błagalnymi listami zabiegał o zbrojną pomoc sojuszników, walczył o neutralność groźnych sąsiadów i pozyskiwał nowych sojuszników. A do tego będzie on musiał bronić się przed wtrącaniem się ministerstw z Wiednia i Budapesztu, a szczególnie przed dążeniem Potiorka do samodzielności.

Będzie to walka, w której tracił będzie coraz więcej ziemi, aż wreszcie rozkazem cesarza zostanie mu odebrane dowództwo nad armiami południowymi, co uniemożliwi harmonijne działanie sił zbrojnych monarchii. Pod koniec roku ciężka porażka w Serbii doprowadzi do upadku Potiorka, a cesarz na powrót złoży całą odpowiedzialność na ramiona Conrada.

Ale do tego czasu Twierdza, pod której opieką przebywa naczelne dowództwo, będzie już po raz drugi oblężona, a Conrad po raz drugi zostanie zmuszony zatknąć swój proporczyk dowódcy daleko w głębi kraju.

1 4. Pułk Piechoty Hoch- und Deutschmeister z Wiednia – przyp. tłum.

2 Front wojny z Rosją był przez Austriaków określany jako północny, nie wschodni – przyp. tłum.

3Theresianische Militärakademie, czyli Terezjańska Akademia Wojskowa w Wiener Neustadt, utworzona w XVII wieku przez cesarzową Marię Teresę – przyp. tłum.

4 W latach 1903-1906 Conrad był dowódcą 8. Dywizji Piechoty w Innsbrucku, w skład której wchodziły cztery pułki tyrolskich strzelców cesarskich (Kaiserjägerregimenter) – przyp. tłum.

5 Najgłośniejsza afera szpiegowska tamtych lat. Pułkownik Alfred Riedl, szef sztabu VIII Korpusu w Pradze, pracował także w Biurze Ewidencyjnym, które zajmowało się wywiadem wojskowym. Przekazywał tajne dokumenty wojskowe wywiadowi Rosji, później także Włoch i Francji. Po zdemaskowaniu zmuszony został do popełnienia samobójstwa. Afera Riedla walnie przyczyniła się do rozwoju tzw. szpiegomanii – przyp. tłum.

6Feldzeugmeister to ranga równa generałom broni (piechoty, kawalerii itp.) używana w wojsku austriackim i później austro-węgierskim. Jego odpowiednika w dawnym wojsku polskim – generała artylerii – nazywano cejgmistrzem – przyp. tłum.

7 Helmuth von Moltke (młodszy). W latach1906-1914 szef niemieckiego Sztabu Generalnego – przyp. tłum.

8 Zasanie było (i jest) dzielnicą Przemyśla, a nie oddzielną miejscowością – przyp. tłum.

ROZDZIAŁ IITWIERDZA

W  lesistych Karpatach, niedaleko od siebie, biorą swój początek dwie rzeki. Jedna, Dniestr, płynie do Morza Czarnego, zaś druga, San, uchodzi do Wisły. Jeśli pociągniemy na mapie prostą linię z północnego wschodu na południowy wschód w miejscu, gdzie ostatnie kliny gór przechodzą w galicyjską równinę, niemalże pokryje się ona z korytami rozchodzących się w tych kierunkach rzek. Lecz w środku tej linii, w okolicy Sambora, gdzie po krętej wędrówce przez Podkarpacie rzeki te zwracają się ku swoim ostatecznym kierunkom, pojawia się szeroka na około pięćdziesiąt kilometrów luka.

Kto zechce uniknąć przepraw i obierze drogę z północy na południe przez tę lukę, do grzbietów Karpat towarzyszyć mu będą z prawej i lewej wspomniane rzeki. Kto natomiast chce iść dalej, frontem do linii łączącej miejsca, gdzie rzeki rozdzielają się pod kątami prostymi, dojdzie do dwóch kluczowych miejsc: nad kolanem Dniestru rozlane są wielkie bagna, zaś naprzeciwko, nad kolanem Sanu, czuwa od wieków umocnione miasto Przemyśl.

Od kiedy około roku 700 książę Przemysław założył tu gród, od kiedy sześćset lat później król Kazimierz Wielki zbudował tu zamek, ludy wiecznie biły się o to miejsce. Pod klasztorem Reformatów stoi do dziś pomnik gwardiana o. Szykowskiego, który niegdyś, jako poprzednik generała dywizji Kusmanka, w roku 1672 bronił miasta przed Tatarami. A góra Zniesienie, dziś już w granicach miasta, nazywana jest przez oficerów niemieckiego pochodzenia „Kopcem Tatarskim”, jako że jej wierzchołek wieńczy mogiła wielkiego przeciwnika gwardiana1.

Później Polska porzuciła te umocnienia, a Austriacy, kolejni władcy tych ziem, otoczyli stare mury miejskie pierścieniem nowych fortów. Najpierw, w połowie lat pięćdziesiątych, zbudowali polowy przyczółek mostowy, później zaś stałe forty.

Zawsze, gdy stosunki z Rosją kształtowały się wrogo, jak na przykład podczas wojny rosyjsko-tureckiej, prace przy fortyfikowaniu trzeciego co do wielkości miasta Galicji, po Lwowie i Krakowie, otrzymywały nowy bodziec. W latach dziewięćdziesiątych Twierdzę zmodernizowano i rozbudowano według planów genialnego fortyfikatora, majora inżyniera Brunnera2.

Na zachodzie i południu, gdzie pagórkowaty teren i złe drogi i tak utrudniają już wrogowi podejście, przebudowano stare forty pierścienia, położone cztery do pięciu kilometrów od centrum. Na frontach północnym i wschodnim, które leżą przed niemal płaskim terenem i muszą osłaniać dogodne dla nadciągających Rosjan drogi, zbudowano natomiast szereg nowych fortów, oddalonych od miasta siedem do dziewięciu kilometrów. Tak powstał pierścień trzydziestu czterech fortów pancernych i dzieł pośrednich3.

Trzeba by dnia intensywnego marszu, by przejść w linii powietrznej cały pierścień. W rzeczywistości trasa jest o wiele dłuższa, bo drogi pierścieniowe wiją się po wzgórzach i w wąwozach i, ze względu na San, nie są ciągłe. W miejscu gdzie pierścień przecina rzekę, droga skręca, by wzdłuż brzegu poprowadzić najpierw do mostów położonych w mieście. Zaplanowano wprawdzie kolejkę z torami do każdego fortu, która bardzo ułatwiłaby zaopatrzenie w amunicję i przemieszczanie się wojsk, ale nie powstała ona z braku środków.

Generał Conrad nie ma dobrego zdania o twierdzach. Jako wykładowca Akademii Wojennej wręcz przed nimi ostrzegał. Urok, który umocnione miejsce rzuca na swoich i wroga jest największym zagrożeniem dla armii polowych. Na podstawie strategii pierwszego Moltkego wyjaśniał Conrad swoim uczniom ich niebezpieczeństwo. Jego zdaniem, gdyby Metz i Sedan nie były twierdzami, w 1870 roku nie doszłoby tak szybko do kapitulacji francuskiej drugiej armii. Gdyby dowódcy i żołnierze oparli się urokowi twierdzy, wycofaliby się na otwarte pole i mogliby nadal stawiać opór Prusakom.

„Kiedy już jednak wzniesie się twierdze” – było dobitnym przekonaniem gen. Conrada – „to skłania to jedynie do tego, że ciągle na nowo się je rozbudowuje, także wtedy, gdy ze względu na swoje położenie nie są już one przydatne.”

Jako szef Sztabu Generalnego zgodził się jednak w czasie tworzenia planu fortyfikacji państwa na utrzymanie twierdz w Krakowie i Przemyślu. Zrobił to, pomimo że większą część nędznych siedmiu milionów koron, które monarchia rocznie przeznaczała na budowę, utrzymanie i zaopatrzenie twierdz, przeznaczyć musiał na zabezpieczenie zachodniej i południowej granicy.

Conrad nigdy nie mógł nawet myśleć o budowie ciągłego systemu umocnień, jaki stworzyła dziś Trzecia Rzesza.

Tak więc tylko połowicznie zrealizował swój zamiar ofensywnego rozwiązania zagadnień obrony, chociaż pierwotny plan koncentracji armii w rejonie między Sanem a granicą zakładał, że Przemyśl nie może osłaniać koncentracji.

*

Zapora na drodze prowadzącej przez pierścień Twierdzy

Spośród dróg, które prowadzą poza miasto w kierunku południowym, jedna ma znaczenie szczególne. Wiedzie ona poza pierścień umocnień, na Sanok i Karpaty. Jest najprostszym połączeniem z zapleczem Twierdzy. Jeszcze między domami miasta zaczyna się wspinać, mija Zniesienie, wspina się jeszcze wyżej i jeśli krótko przed przecięciem pierścienia obrócimy się w tył, ukaże się nam czarujący widok.

Pomiędzy zalesionymi pagórkami po lewej błyszczy wstęga rzeki, która ze swoimi licznymi, krótkimi zakrętami zmierza niemal idealnie ku wschodowi. Ciągnie się ona przez drugi plan obrazu, następnie bierze zakręt, by w końcu zniknąć w mgle rozciągającej się na północy równiny. W dni dobrej widoczności można, śledząc jej bieg, rozpoznać wieże Jarosławia. Niżej, gdzie wije się rzeka, miasto zaszyło się pod osłoną ostatnich wzgórz. Jak większość miast na wschodzie, błyszczy z oddali wieloma pozłacanymi kopułami i wieżami.

Widać nowy, szeroko rozpięty most na Sanie, stację kolejową i wychodzące z niej trzy linie: przez Jarosław do Krakowa, do Lwowa i zataczającą szeroki łuk linię na Sanok, Karpaty i Węgry. Wszystkie one wychodzą z miasta przez wygięte w kierunku wroga półkole pierścienia.

W pobliżu dworca widać nitkę głównej ulicy z hotelami i licznymi kolorowymi sklepami. U rusińskich rekrutów i galicyjskich chłopów miasto budzi przeogromny podziw – u przeniesionych z bogactwa oficerów zaś uśmieszek. Zaułki dookoła i wąskie uliczki starego miasta z góry wyglądają romantycznie. W rzeczywistości obleśne, nędzne, prześmierdłe i zapaskudzone, wyglądają jak ulice na wschodzie, na których dominują kaftany, poszarpane brody, skręcone w loki pejsy i szabasowe czapy. Przeciwieństwem plątaniny starych ulic są nowe części miasta. Stąd, z góry, czuje się, że zostały one założone przez żołnierzy. Osiedla takie powstały przede wszystkim po drugiej stronie rzeki, gdzie sąsiadują one z obozem wojskowym. To liczące pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców miasto już w czasie pokoju miało silny garnizon. Oficerowie sztabu korpusu, jednej dywizji, czterech brygad, dziesięciu pułków, ponadto panowie z Komendy Twierdzy, liczni urzędnicy, podoficerowie i żołnierze artylerii fortecznej i jednostek technicznych tworzyli, pośród mieszkających tu Polaków, Rusinów i Żydów, niemałą i silną w swojej duchowej i organizacyjnej więzi komórkę. Do nich przyłączali się wszyscy ci, którzy, jak Węgrzy, Słowacy i Chorwaci, zaliczali się do najlepszych elementów wielonarodowej armii.

*

Łańcuch pancernych fortów i dzieł pośrednich, jakkolwiek mocne by one nie były, nie czyni jeszcze miasta twierdzą nie do zdobycia. Dowiódł tego śmiały atak Niemców na Liège przeprowadzony przez linię fortów. W sierpniu 1914, po wymarszu garnizonu w pole, Przemyśl był jeszcze daleki od bycia odpornym na szybkie uderzenie lub prawdziwy atak. System fortów nie prezentował się już jak forma, według której mają powstać mury wielkiego zamku. To, jak te mury mają być postawione i jak wyposażone, jak obsadzić wojownikami ganki i zapory, jak uporządkować tę zamkniętą przestrzeń, jak wypełnić spichrze, magazyny, zagrody na było i stodoły, jak oczyścić przedpole dla uzyskania oglądu i pola ostrzału, zostało oczywiście wielokrotnie przemyślanie przy rozważeniu każdej możliwości i wreszcie określone w planie wyposażania.

Trzeba było tylko rozkazać: dziś jest pierwszy dzień wyposażania!

Wtedy w całej prowincji w wyznaczonych miejscach formowały się oddziały robocze, z magazynów monarchii wyruszały całe kolumny wozów z amunicją i znormalizowane pociągi z zaopatrzeniem. W samej Twierdzy zaś oficerowie Dyrekcji Inżynierii [Geniedirektion] wytyczali przebieg okopów, dróg, linii kolejki polowej i mostów pomocniczych, kreślili rzuty stanowisk baterii, schronów, daszków przeciwszrapnelowych, baraków sanitarnych, piekarń polowych, hangarów i baraków żołnierskich. Magazyny zaopatrzeniowe były gotowe do przyjęcia, oprócz składowanego w nich miesięcznego zapasu dla 85 000 ludzi i 4000 koni, żywności na dalsze miesiące. Do zbrojowni zaś dostarczano narzędzia do budowy umocnień, drut kolczasty, broń ręczną i fugasy [Flatterminen], mundury i działa dla nowych jednostek stworzonych z rezerwistów.

Doświadczenie uczy, że rozkaz ten powinien być wydany przed okresem największego politycznego napięcia, w czasie odpowiednim, by zapewnić Twierdzy znaczną przewagę. Nie został jednak wydany przed zarządzeniem ogólnej mobilizacji, bo do końca miano nadzieję uniknąć starcia z Rosją. Nie zaszkodziło to Twierdzy, bo wkrótce miała przed sobą armię polową, ale bardzo utrudniło pracę Komendy Twierdzy, szczególnie generała brygady Schwalba odpowiedzialnego za sprawy inżynieryjne.

Wyposażanie Twierdzy, mobilizacja korpusu przemyskiego i koncentracja armii zbiegają się ze sobą.

Pod koniec sierpnia Twierdzę oplótł milion metrów drutu kolczastego

Ze wszystkich stron napływają do miasta ludzie, konie i wozy. Ulice nie pustoszeją ani w dzień, ani w nocy. Ciągle ktoś jedzie, maszeruje, pośpiesza i pcha się, pyta i klnie. Przy dworcu i koszarach wielka ciżba. W hotelach, kawiarniach i herbaciarniach nie gaśnie światło. Nawet najpodlejsze budy są nabite ludźmi. Żydzi mają swoje wielkie dni. Ceny idą w górę dwukrotnie. Komendant musi energicznie interweniować, by zaprowadzić porządek.

Po paru dniach chaosu robi się trochę miejsca dzięki wymarszowi pułków idących na front. Powoli rzedną też szeregi kolumn maszerujących do armii. Mieszkańcy spoglądają na siebie, jakby wybudzeni z ciężkiego snu. I znów kilka dni później podszeptują, że strumień w nocy zawrócił i płynie teraz w drugą stronę, z frontu do bram lazaretu.

Na stacji kolejowej pracy coraz więcej. Rozładowywaniem i przeładowywaniem zajmuje się tysiąc robotników, przy czym wiele pociągów wcale nie wjeżdża do miasta, lecz zatrzymuje się na bocznicach za miastem, gdzie linie kolejowe przecinają fronty Twierdzy. Transporty z wyposażeniem kolidowały z pociągami koncentrującej się armii i musiały być odstawiane na bocznice. Teraz więc wloką się do Twierdzy jeden za drugim, ile tylko wejdzie. Naczelne Dowództwo Armii diablo mało teraz obchodzi, na jakie maksymalne wyposażenie dla Twierdzy kiedyś zgodziło się wysokie Ministerstwo Wojny.

Także oddziały robocze, 29 000 ludzi, zebrały się później niż było to przewidziane. Generał brygady zatrudnił do pomocy załogę, kanonierów i piechurów, pomimo że musieli już pełnić swoją wojenną służbę w fortach. Potem, w ostatnim tygodniu sierpnia, praca idzie pełną parą. Między fortami ryje się i kopie dzień i noc. Powstaje pięćdziesiąt kilometrów rowów strzeleckich wraz ze wszystkimi rowami łącznikowymi4, schronami, obozami rezerw i czym tam jeszcze.

Dalej z tyłu są wiedeńczycy z artylerii fortecznej. Dysponują dwustoma stanowiskami przygotowanymi tak, że w każdym czasie mogą dotrzeć ze swoimi działami tam, gdzie szykuje się atak. Wielu ze starszych artylerzystów kręci głową na myśl o rupieciach, z którymi mają wykonywać te manewry. Modele pamiętające bitwę pod Sadową5, z żeliwnymi lufami i drewnianymi lawetami. Z ledwością wypluwa coś takiego swoje 12- czy 15-centymetrowe granaty na odległość czterech kilometrów. Solidna obsługa może oddać z takiej kartauny jeden wycelowany strzał na minutę. To jest, jeśli w ogóle cokolwiek widzi i może celować, bo te śliczne puszki ładuje się czarnym prochem, który daje takie wyziewy, że strzelanie może odbywać się tylko przy dobrej pogodzie, to znaczy sprzyjającym wietrze. Artylerzyści zazdroszczą swoim kolegom z rezerwy dział lekkich, którzy mają przynajmniej działa z lat 75 i 99, mówi się jednak, że mają mieć także baterie z działami z oporopowrotnikiem, choć tylko pięć baterii. Poza tym jedna trzecia z około tysiąca przewidzianych jako rezerwa dział lekkich i ciężkich składa się z owych najstarszych modeli. Kanonierzy z ciężkiej artylerii najbardziej zazdroszczą oczywiście kolegom z fortów, służącym na działach ukrytych za pancerzami i szybkostrzelnych, lub tym przy obu moździerzach 30,5 cm. Natomiast te dwanaście moździerzy 24 cm to także stare rupiecie.

Piechurzy z dolnoaustriackiej brygady piechoty landszturmu należący do załogi bezpieczeństwa [Sicherheitsbesatzung] mają także ręce pełne roboty. Mają się wyekwipować do mobilnego użycia i muszą teraz załatwić wszystko, co się na to składa. Pułki węgierskiego pospolitego ruszenia, które także zostały przydzielone do Twierdzy, są już mobilne i zostają także częściowo użyte w polu.

Tymczasem pionierzy zakładają swoje pola minowe i w dwóch miejscach budują mosty na Sanie. Należy zabezpieczyć połączenie z wnętrzem Twierdzy.

W ostatnich dniach sierpnia generał brygady Schwalb może zameldować komendantowi o gotowości do stawienia oporu nieoczekiwanemu atakowi wroga. Osiągnięto pośredni cel. Następny nazywa się „odporność na procedurę skróconego ataku”. Wyposażanie nabrało tempa.

Szesnaście godzin pracy dziennie. Wymagają tego wiadomości z frontu.

Powstają nowe dzieła pośrednie [Zwischenwerke] i punkty oporu piechoty [Infanteriestützpunkte], Twierdzę oplótł milion metrów drutu kolczastego, w dalszym ciągu rozbudowywane są okopy, a pewnego dnia prace przenoszą się na przedpole. Trzeba wyciąć tysiąc hektarów lasu. Próbuje się podkładać ogień, ale las nie poddaje się – broni go deszczowa pogoda. Dzieła swojego muszą dokonać siekiera i piła. Działają wolniej niż ogień. Tak oto nie ma ciszy na przedpolu, także w ciemności grzmią siekiery, pnie walą się na ziemię.

A wsie dookoła?

Generał dywizji Kusmanek czeka jeszcze, czy wojna zażąda od niego także tego rozkazu.