Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pokolenie '89. Młodzi o polskiej transformacji - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,79

Pokolenie '89. Młodzi o polskiej transformacji - ebook

Między rokiem 1986 a 1995, w czasie, gdy w Polsce dokonywała się transformacja ustrojowa, rodzili się ludzie. To my – pierwsze pokolenie, które nie zna czasów PRL-u. Słabo pamiętamy też przemiany gospodarcze z lat 90. A członkostwo Polski w Unii Europejskiej, otwarte granice i dostęp do Internetu to dla nas coś oczywistego.

Mamy kilka lat doświadczeń na rynku pracy, próbę wynajęcia lub kupna mieszkania i pierwsze zapłacone składki na emeryturę. Niektórzy z nas właśnie zakładają rodziny. I wiemy już, jakie są owoce polskiej transformacji, choć ani nie przeżyliśmy świadomie jej przebiegu, ani nie za bardzo interesuje nas to, co było wcześniej. Ale to, co zastaliśmy, wchodząc w dorosłe życie, odbiega często od tego, czego oczekiwaliśmy.

Ta książka oddaje głos naszemu pokoleniu. Pokoleniu ‘89, które do tej pory było anonimowe, ale teraz zaczyna coraz głośniej mówić o tym, co trzeba w Polsce zmienić.

Kategoria: Ekonomia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66232-47-1
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1 Złota era? Buahaha!

Imponujący wzrost gospodarczy

Historia sukcesu, niezwykły wzrost, polski cud – w taki sposób ekonomiści Banku Światowego nazywają okres transformacji gospodarczej w Polsce w wydanej w 2017 roku publikacji: Lessons from Poland, Insights for Poland (Lekcje z Polski, wnioski dla Polski) . Określają ścieżkę rozwoju polskiej gospodarki po 1990 roku jako wzór do naśladowania dla innych państw przechodzących transformację gospodarczą. Wcześniej, w 2013 roku, Marcin Piątkowski publikuje artykuł pod tytułem Poland’s New Golden Age (Polska nowa złota era), w którym pisze o prawdopodobnie 20 najlepszych latach w całej historii gospodarczej Polski. W 2018 roku ten sam autor wydaje książkę o polskiej transformacji, którą tytułuje Europe’s Growth Champion (Mistrzowie Europy wzrostu). Książka zbiera pochlebne recenzje, pozytywnie oceniają ją m.in. znani ekonomiści: D. Acemoglu, O. Blanchard czy D. Rodrik .

Nie brakuje argumentów na potwierdzenie tego typu tez. W ekonomii za podstawową miarę zamożności państwa uznaje się PKB na osobę, czyli wskaźnik, który pokazuje, jaką wartość dóbr i usług finalnych wytwarza się w danej gospodarce w ciągu roku w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Od rozpoczęcia transformacji gospodarczej Polska potrzebowała zaledwie 15 lat na przeskoczenie z grupy państw o średnim PKB na osobę do grupy państw o wysokim PKB na osobę. Niewiele jest na świecie krajów, które dokonały tego w tak krótkim czasie . Między 1990 a 2016 rokiem wskaźnik ten w Polsce wzrósł o 153% (w cenach stałych), co oznacza, że dziś wytwarzamy ponad dwuipółkrotnie większą wartość dóbr i usług na osobę niż na początku transformacji . To najlepszy wynik wśród wszystkich 11 państw zaliczanych do regionu Europy Środkowo-Wschodniej (dalej: państwa EŚW) . Wciąż jesteśmy gospodarką nieco biedniejszą od Czech, Słowacji czy Słowenii, jednak mało kto pamięta, że startowaliśmy z zupełnie innego poziomu. W 1990 roku Polska produkowała na osobę około dwa razy mniej niż Czechy i tylko 2/3 tego co Węgry, a mniej więcej tyle co Rumunia i Ukraina. Dzisiaj tworzymy w przeliczeniu na jedną osobę kilkukrotnie większą wartość dóbr i usług niż Ukraina i o 1/5 większą niż Rumunia. Prześcignęliśmy też Węgrów i stopniowo zmniejszamy dystans do Czechów (patrz wykres 1).

Wykres 1. PKB na osobę w wybranych państwach Europy Środkowo-Wschodniej w latach 1990–2016

Uwagi: dane w dolarach, w cenach stałych i według parytetu siły nabywczej – to zapewnia porównywalność PKB na osobę różnych krajów i różnych lat.
Źródło: opracowanie własne na podstawie danych Banku Światowego i MFW.

Na początku lat 90. XX wieku wszystkie państwa EŚW zmagały się z tak zwaną recesją transformacyjną, czyli spadkiem produkcji związanym z przechodzeniem od gospodarki centralnie planowanej do gospodarki rynkowej. W Polsce recesja ta trwała jednak stosunkowo krótko – powrót do wcześniejszego stanu zajął nam tylko dwa lata, podczas gdy w większości państw EŚW były to trzy lub cztery lata. Spadek produkcji w Polsce był też relatywnie płytki – wyniósł 14% i był najniższy spośród wszystkich państw EŚW . Począwszy od 1992 roku, notujemy nieprzerwany wzrost rocznego PKB (średnio o 4%). To oznacza, że od prawie 30 lat każdego roku wartość wyprodukowanych w naszym kraju dóbr i usług finalnych jest wyższa niż była w roku poprzednim. To wyjątkowy wynik – każde z pozostałych państw EŚW po wyjściu z recesji transformacyjnej jeszcze przynajmniej raz odnotowało spadek rocznego PKB .

Śmiało można stwierdzić, że Polska należy w tej chwili do grona najbogatszych państw świata. W 2016 roku na świecie żyło 7,4 miliarda ludzi. Z tego 85% (6,3 miliarda ludzi) żyło w państwach o niższym PKB na osobę niż Polska. To 1,4 miliarda mieszkańców Chin, gdzie w przeliczeniu na osobę wytwarza się tylko 55% tego, co w Polsce, oraz 1,4 miliarda mieszkańców Indii, czyli państwa o ponadczterokrotnie niższym PKB na osobę od Polski. To także wszystkie państwa Ameryki Południowej (około 600 milionów mieszkańców) i większość państw skrajnie biednej Afryki (1,5 miliarda mieszkańców). Z kolei tylko 15% światowej populacji (1,1 miliarda ludzi) żyje w państwach bardziej zamożnych niż Polska. Poza Europą, gdzie mniej więcej połowa państw ma wyższe PKB na osobę niż Polska, są to jeszcze tylko: Stany Zjednoczone, Kanada, Izrael, Japonia, Korea, Singapur, Australia, Nowa Zelandia oraz kilka państw bogatych w surowce (Arabia Saudyjska, Katar, Kuwejt itd.) . Całkiem nieźle, prawda?

W tym miejscu czytelnikom należy się wyjaśnienie, w jaki sposób PKB na osobę w naszym kraju (to, ile produkujemy na osobę) przekłada się na zamożność każdego z nas (stan naszych portfeli). Nasze wynagrodzenia zależą przede wszystkim od wydajności (produktywności) naszej pracy – tego, ile wytwarzamy wartości w ciągu godziny pracy. Załóżmy, że dany pracownik w ciągu godziny tworzy wartość równą 30 złotych. W takim układzie pracodawca prawdopodobnie zgodzi się na wynagradzanie go kwotą 20, 23 albo 25 złotych. Jaką dokładnie to zależy od siły przetargowej pracownika, a ta jest wypadkową wielu czynników (kwalifikacji pracownika, poziomu bezrobocia w gospodarce, siły związków zawodowych i tak dalej). W opisanej sytuacji małe są jednak szanse, by pracodawca zgodził się zapłacić pracownikowi 40 złotych za godzinę, bo to oznaczałoby dla niego stratę na każdej godzinie. To produktywność pracy wyznacza więc przestrzeń do ustalenia wysokości płacy pracownika. To oznacza, że im wyższe PKB tworzone w ciągu godziny pracy, tym wyższe wynagrodzenia w gospodarce. Jednak w części państw rozwiniętych (na przykład w Stanach Zjednoczonych) nastąpił w ostatnich kilkudziesięciu latach pewien rozjazd między płacami a wydajnością (na niekorzyść płac). Dane Narodowego Banku Polskiego pokazują, że w przypadku polskiej gospodarki przynajmniej od 2000 roku tempo wzrostu wynagrodzeń dokładnie odpowiada wzrostowi wydajności pracy . Może być również tak, że tworzona w gospodarce wartość PKB jest bardzo nierówno dzielona – niewielka część społeczeństwa osiąga bardzo wysokie dochody, a płace pozostałych ludzi są zaniżone (tak jest na przykład w Rosji). W temacie nierówności dochodowych w Polsce kłopot jest jednak taki, że niewiele o nich wiemy. Według statystyk GUS i Eurostatu nierówności te są przeciętne lub nawet niskie (w porównaniu z innymi państwami), ale według badań naukowych łączących różne źródła danych nierówności w Polsce są wysokie, być może nawet najwyższe w Unii Europejskiej . Biorąc pod uwagę ten rozdźwięk, trudno wyrokować, na ile nierówny podział tworzonego PKB rzeczywiście jest w Polsce problemem (do tego tematu wrócę w rozdziale szóstym).

Jako podsumowanie tego wątku polecam skorzystanie z narzędzia dostępnego na stronie internetowej globalrichlist.com. Po wpisaniu wysokości rocznego dochodu na osobę w Waszym gospodarstwie domowym kalkulator pokaże, jakie zajmujecie miejsce w globalnej hierarchii dochodów. Jest spora szansa, że – podobnie jak ja – znajdujecie się w gronie 10% ludzi o najwyższym dochodzie na świecie. Nawet najbiedniejsze rodziny w Polsce – te z miesięcznym dochodem na osobę w wysokości 500 złotych – są wśród 30% najlepiej sytuowanych na świecie. Narzędzie uwzględnia parytet siły nabywczej, czyli pokazuje, ile dóbr i usług jesteśmy w stanie za dany dochód kupić w poszczególnych państwach. Wyniki dają sporo do myślenia.

Inna perspektywa

No dobrze, czy przedstawiony przeze mnie obraz – świetnie rozwijającego się w ostatnich latach kraju, będącego obecnie w ścisłym gronie najbogatszych państw na świecie – to jest perspektywa pokolenia ‘89, o której mam pisać w tej książce? Nie, raczej nie. Niedowierzanie, zaskoczenie, śmiech, ironia – to najczęstsze reakcje osób, z którymi przeprowadziłem wywiady, gdy cytowałem im przytoczone na początku rozdziału fragmenty z raportów Banku Światowego. „Złota era? Poważnie? Skąd oni to wzięli?” lub „Może łatwo tak pisać jakiemuś panu w ładnym garniturze, siedzącemu w jakimś biurze w Nowym Jorku albo Londynie. Ciekawe, czy był kiedyś w jakimś przeciętnym polskim mieście?” – to niektóre odpowiedzi. Tylko w kilku przypadkach mój rozmówca wyraził aprobatę dla bardzo pozytywnej oceny polskiej transformacji. Większość przedstawicieli pokolenia ‘89 nie zgadza się z taką opinią.

Kluczowe dla zrozumienia postawy mojego pokolenia wobec rezultatów polskiej transformacji gospodarczej są dwa fakty.

Po pierwsze, my nie pamiętamy tego, jak wyglądała Polska lat 80. czy 90. Jesteśmy pod tym względem pierwszym pokoleniem, bo nawet osoby urodzone na początku lat 80. (tzw. drugi wyż demograficzny) przynajmniej dorastały w warunkach mocno jeszcze transformującego się kraju. Dla nas przeżywana w pełni świadomie historia gospodarcza Polski zaczęła się najwcześniej w 2004 roku – w momencie wstąpienia do Unii Europejskiej (a dla tych młodszych przedstawicieli mojego pokolenia nawet po 2010 roku). To, co dokonało się wcześniej, nie ma zatem dla nas większego znaczenia. Całą naszą wiedzę o tym, jak działa polska gospodarka (pierwsza praca, wypłata, zakup samochodu, mieszkania itd.) zyskaliśmy już w państwie zaliczanym do grupy państw o wysokim dochodzie – i dlatego mamy wobec życia w tym kraju takie, a nie inne oczekiwania. Ktoś powie, że powinniśmy jednak mieć jakąś wiedzę o transformacji wyniesioną ze szkoły albo uzyskaną z relacji rodziców czy dziadków. Z tą szkołą to bez żartów, proszę – większość z nas trzy razy „przerobiła” na historii garnki z Mezopotamii (podstawówka, gimnazjum, liceum), ale do czasów PRL nigdy nie dotarliśmy (o samej transformacji nie wspominając). Z tymi opowieściami starszych pokoleń to też średnio – jeśli już mamy jakąś wiedzę, to są to raczej płytkie slogany wyczytane w internecie, takie jak „zagranica nas rozkradła”.

Po drugie, nawet jeśli 85% ludzi na świecie żyje w państwach biedniejszych od Polski, to my i tak porównujemy się wyłącznie do tych 15% bogatszych państw. Co więcej, pół biedy, gdybyśmy porównywali się do tylko odrobinę bogatszych od nas Czechów. Punktami odniesienia dla mojego pokolenia są jednak Niemcy, Wielka Brytania i inne państwa Europy Zachodniej. Czyli kraje należące do ścisłej światowej czołówki, jeśli chodzi o poziom rozwoju. Warto wiedzieć, że tylko 6% światowej populacji żyje w państwach o PKB na osobę wyższym niż nasz bliski sąsiad – Niemcy (z tego 2/3 w USA). W ciągu ostatnich 30 lat znacząco zbliżyliśmy się gospodarczo do tego kraju – PKB na osobę w Polsce zwiększyło się z około 30% do około 60% tego, co w Niemczech . Dystans wciąż jest jednak ogromny i większość z nas to widzi. To pewien paradoks – nasze nieszczęście w szczęściu polega na tym, że żyjemy w jednym z najbogatszych regionów świata i przez członkostwo w Unii Europejskiej jesteśmy z innymi państwami tego regionu silnie zintegrowani. To pomaga nam się rozwijać, ale jednocześnie utrudnia racjonalną ocenę tego, w jakim punkcie rozwoju jesteśmy – nic dziwnego, że nie porównujemy się do Meksyku czy Argentyny. Nie porównujemy się nawet do Ukrainy (większość mojego pokolenia nie ma pojęcia, jaka przepaść rozwojowa dzieli nas od wschodnich sąsiadów), mimo że ze względu na historię polityczną i gospodarczą takie zestawienie byłoby bardziej zasadne niż konfrontowanie się z Niemcami.

Mam świadomość, że te dwie opisane postawy nie są atrybutami tylko mojego pokolenia. Starsi od nas, nawet jeśli świadomie przeszli przez lata 80. czy 90., i tak cierpią na zbiorową krótką pamięć. Ludzka natura skonstruowana jest też w ten sposób, że wciąż chcemy więcej i więcej, w związku z czym mamy tendencję do wybierania ambitnych punktów odniesienia. Mam jednak przekonanie, że w moim pokoleniu te dwie postawy są szczególnie widoczne. Po pierwsze, nawet nie mieliśmy szansy, żeby w naszej pamięci zapisało się jakiekolwiek doświadczenie początków transformacji. Po drugie, całe nasze dorosłe życie spędziliśmy już w warunkach otwartych granic z innymi państwami Unii Europejskiej, dzięki czemu częściej jeździmy na Zachód do pracy i na wakacje, bierzemy udział w szkolnych i studenckich wymianach, rozmawiamy ze znajomymi z innych państw albo z Polakami, którzy zdecydowali się na emigrację. Mamy też internet i globalne marki, więc doskonale wiemy, jak wygląda zachodni styl życia. W naszym pokoleniu ten punkt odniesienia jest więc od początku inaczej (silniej) osadzony.

Dla części czytelników oburzające może być chociażby to, jak pobieżnie parę stron temu omówiłem temat recesji transformacyjnej. Upadające zakłady, masowe zwolnienia, bezrobocie, brak perspektyw, hiperinflacja – te wszystkie zjawiska z początku lat 90. sprowadziłem w zasadzie do krótkiego stwierdzenia, że recesja owszem była, ale relatywnie krótka i płytka. Zrobiłem to dlatego, bo ta niewątpliwie najtrudniejsza część transformacji mojego pokolenia po prostu nie dotknęła (przynajmniej bezpośrednio). My oceniamy polską transformację gospodarczą przez pryzmat jej skutków, a nie jej przebiegu.

Maciek (rocznik ’98) jest jednym z nielicznych moich rozmówców, który zgodził się z bardzo pozytywną oceną polskiej transformacji przedstawianą w raportach międzynarodowych instytucji (a tak się składa, że to akurat najmłodsza osoba, z którą przeprowadziłem wywiad). Na pytanie, dlaczego większość młodych postrzega to inaczej, odpowiada porównaniem:

Przedstawiciele pierwszej fali imigracji do Francji z państw północnej Afryki byli pod wrażeniem zastanej różnicy w poziomie rozwoju i posłusznie wykonywali swoją pracę. Ich dzieci, drugie pokolenie, nie mają jednak tego porównania co ich rodzice, więc buntują się przeciwko niższym zarobkom niż biali rdzenni Francuzi. Młode pokolenia w Polsce mają podobnie – nie pamiętamy czasów PRL-u i początków transformacji, więc nie mamy porównania do tego, co było w przeszłości. Tymi, obok których stawiamy się teraz, są dla nas rówieśnicy z państw Europy Zachodniej. W erze internetu i globalizacji wszyscy dążymy do podobnego poziomu życia. W Polsce wciąż trudniej go osiągnąć niż w większości państw Unii Europejskiej i to jest główne źródło niezadowolenia.

Co ciekawe, tym osobom z mojego pokolenia, które miały okazję wyjechać gdzieś poza „bogatą” część świata, łatwiej zmienić perspektywę i punkt odniesienia. Z Justyną (rocznik ‘90) rozmawiam tuż po jej powrocie z podróży do Kambodży:

To, co uderza w pierwszym momencie, to zupełny brak higieny. Brudne, nagie dzieci żebrzące na ulicach, plastikowe talerze myte wielokrotnie w tej samej wodzie na ulicznych targach. Po kilku dniach orientujesz się jednak, że ludzie nie dbają o higienę wtedy, kiedy nie mają zaspokojonych najbardziej podstawowych potrzeb – regularnych posiłków czy porządnego schronienia. Kiedy ich sposób bycia sprowadza się do nieustannej walki o przeżycie. Wtedy czyste rączki nie mają znaczenia. My w Europie zupełnie nie jesteśmy w stanie tego zrozumieć. Wielu moim znajomym przydałaby się taka podróż do innego świata – bo to jest inny świat…

A ja myślę, że nie trzeba wysyłać ludzi aż do Azji. Dla wielu wystarczającą wycieczką edukacyjną byłaby podróż kilkaset kilometrów za naszą wschodnią granicę.

Dlaczego nie zarabiamy tyle co Niemcy?

Czy chcę przez to powiedzieć, że moje pokolenie po prostu nie docenia rezultatów polskiej transformacji gospodarczej? Nie mam wątpliwości, że częściowo tak właśnie jest. Nasza perspektywa w większości przypadków jest po prostu zbyt wąska. Często spotykam się z tak uproszczonymi wizjami świata: powinniśmy zarabiać tyle co Niemcy. Skoro nie zarabiamy, to znaczy, że jest źle. I kropka. Nie ma w tym żadnej głębszej analizy: gdzie była polska gospodarka 30 lat temu, jak wygląda podział bogactwa na świecie, skąd się bierze to bogactwo, jak długo trwa proces jego tworzenia, od czego zależą płace itd. Podam przykład komentarza pod jednym z moich wpisów na blogu: „Zrównać nasze zarobki i koszty życia z tymi w krajach starej Unii Europejskiej, do tego zmienić prawo i młodzi Polacy nie będą wyjeżdżać na emigrację zarobkową”. Jakże prosta recepta na sukces: ot tak po prostu zrównajmy zarobki…

Może warto więc, żebym pokrótce wyjaśnił, dlaczego wciąż zarabiamy mniej niż Niemcy. Jak już wspomniałem wcześniej, nasze płace zależą przede wszystkim od tego, co i ile produkuje się w ciągu godziny pracy w naszej gospodarce. Dowód? Według danych Eurostatu Niemcy rzeczywiście zarabiają aż czterokrotnie więcej niż Polacy – w 2016 roku przeciętne godzinowe koszty pracy wyniosły u nich 33,0 euro wobec 8,6 euro w Polsce. Niemcy więcej płacą jednak także za towary i usługi w sklepach. Jeżeli porównamy ceny dla szerokiego koszyka dóbr konsumenckich (a nie dla kilku wybranych towarów, jak lubią robić to media), to okaże się, że ceny w Niemczech są prawie dwukrotnie wyższe niż w Polsce (dokładnie o 93%, dane za 2016 rok). Z tego wynika, że Polak za swoje godzinowe wynagrodzenie jest w stanie kupić 50% tego, co Niemiec. I podobna różnica jest w przeciętnej produktywności pracy Polaka i Niemca – w 2016 roku produktywność na godzinę pracy w Polsce wyniosła 46% tego, co w Niemczech .

Żeby była jasność – ta wyższa wydajność Niemców nie wynika z tego, że są oni bardziej pracowici. Wręcz przeciwnie, średnio przepracowują w roku mniej godzin niż Polacy. Na wydajność pracy wpływają co najmniej dwa inne ważne czynniki:

a) sektory gospodarki, w których pracujemy. Są takie branże, które zazwyczaj charakteryzują się stosunkowo niską wydajnością – przykładowo produktywność pracy w sektorach motoryzacyjnym czy IT będzie z dużym prawdopodobieństwem wyższa niż produktywność pracy w rolnictwie. Nie przez przypadek podaję przykład właśnie rolnictwa, bo jego udział w polskiej gospodarce wciąż jest wysoki (choć systematycznie spada), a wartość, którą ten sektor wnosi do gospodarki, niska. Rolnictwo w Polsce obejmuje 11% wszystkich zatrudnionych. To czwarty najwyższy odsetek w UE. Te 11% zatrudnionych wytwarza zaledwie 3% wartości dodanej w naszej gospodarce (dane za 2016 rok). Podobnie dzieje się w innych państwach – udział rolnictwa w zatrudnieniu jest niemal zawsze wyższy niż udział w tworzonym dochodzie. Ten sektor jest po prostu mało efektywny. W Polsce problem z rolnictwem potęguje dodatkowo to, że gospodarstwa rolne są raczej niewielkie (w 2016 roku średnia wielkość w Polsce wyniosła 10 hektarów, wobec 17 hektarów w całej UE) . W konsekwencji do rolnictwa musimy w różnej formie dopłacać – czy to przez brak podatku dochodowego i niskie składki na KRUS, czy to przez różnego rodzaju dotacje.

b) na naszą produktywność wpływa również technologia, którą wykorzystujemy w pracy – to dzięki niej jesteśmy w stanie wytwarzać coraz więcej, pracując tyle samo albo mniej. W tej kwestii różnice między Polską a naszymi zachodnimi sąsiadami dobrze obrazuje statystyka dotycząca liczby robotów przemysłowych – w Polsce na 10 000 pracowników przypada ich 32, podczas gdy w Niemczech jest to 309 . Technologicznie Niemcy są więc lata świetlne przed nami. Ponownie struktura branżowa obu gospodarek ma tu znaczenie. Co najmniej równie ważny jest jednak po prostu upływ czasu, przez który obie gospodarki miały okazję rozwijać się w sprzyjającym otoczeniu – nasi sąsiedzi swobodnie usprawniają technologie i akumulują kapitał potrzebny na ich tworzenie od kilkudziesięciu lat, a my robimy to w nieskrępowany sposób dopiero trzy dekady (na razie głównie kopiując rozwiązania stosowane w innych państwach).

Wciąż jednak możecie (słusznie) nie czuć się przekonani co do tej zależności między płacami a tym, jaką wartość wytwarzamy. No bo czy fryzjer w Niemczech wytwarza większą wartość niż fryzjer w Polsce? A kasjer? Sekretarka? Nauczyciel? Może różnimy się od Niemców udziałem niektórych sektorów i wykorzystywaną w niektórych miejscach technologią, ale jest przecież mnóstwo zawodów w gospodarce, w których wytwarza się dokładnie taką samą (albo zbliżoną) wartość w obu krajach. Dlaczego więc niemieccy fryzjerzy, kasjerzy, sekretarki i nauczyciele zarabiają więcej niż polscy? Odpowiedź przynosi tak zwane prawo Baumola, zgodnie z którym płace wszystkich pracowników są wyciągane w górę przez tę część gospodarki, która charakteryzuje się rosnącą produktywnością (im większy udział tej części, tym lepiej). Można to tłumaczyć na dwa sposoby. Po pierwsze, pracodawcy konkurują na rynku o tych samych pracowników – jeżeli więc właściciel salonu fryzjerskiego nie zaproponuje swoim pracownikom odpowiedniej stawki i nie będzie oferował im podwyżek (bo przecież produktywność ich pracy nie rośnie), to w końcu ich straci, bo zdecydują się oni przejść do sektorów o wysokich i rosnących płacach (na przykład motoryzacji). Po drugie, dzięki sektorom o rosnącej produktywności klienci fryzjerów, kasjerów, sekretarek i nauczycieli stają się coraz bogatsi, więc w reakcji na to każdy z tych zawodów będzie stopniowo podnosił cenę swoich usług (fryzjer z pewnością zainkasuje więcej za usługę od inżyniera projektującego samochody niż od drobnego rolnika).

Skoro więc nasze płace zależą w największym stopniu od produktywności, to nasuwa się naturalne pytanie – jak podnieść produktywność w polskiej gospodarce? Tu ekonomia nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Są tacy, którzy twierdzą, że najważniejsze jest otoczenie tworzone przez instytucje państwa. Są tacy, którzy powiedzą, że wystarczą niskie podatki, a przedsiębiorcy samoczynnie będą dążyli do wyższej innowacyjności i produktywności. Są także tacy, którzy będą naciskali na wzrost płac (na przykład przez wyższą płacę minimalną), bo ich zdaniem tylko w ten sposób można zmobilizować firmy do inwestycji w nowe technologie. I tak dalej. Celem tej książki nie jest udzielenie odpowiedzi na to pytanie, choć uważni czytelnicy wyłapią na jej kartach możliwe drogi. Jedno jest pewne – podnoszenie produktywności i płac to proces długotrwały.

W tym miejscu muszę jeszcze dodać jedno ważne zastrzeżenie. To, co porównywałem na kilkunastu poprzednich stronach – czyli PKB na osobę, produktywność i wynikające z tego dochody – to wszystko były efekty pracy w jakimś okresie (miesiąca, roku i tak dalej). Na poczucie bogactwa każdego z nas wpływają jednak nie tylko nasze miesięczne zarobki, ale też to, co posiadamy. Innymi słowy – to, ile zgromadziliśmy majątku. Z jego mierzeniem jest dużo trudniej niż z PKB, ale wszystko wskazuje na to, że dystans, który dzieli Polskę w kwestii majątku na przykład od innych państw Unii Europejskiej, jest dużo większy niż dystans w PKB na osobę. Przykładowo pod względem PKB na osobę w zasadzie dogoniliśmy już Portugalię, a mimo to wartość majątku przeciętnego Polaka jest prawie pięć razy niższa niż Portugalczyka. Realne zarobki w Polsce stanowią około połowy zarobków w Niemczech, ale różnica w średnim majątku jest wielokrotna . Dlaczego tak jest? Bo majątek jest wynikiem pracy nie tylko naszej, ale także poprzednich pokoleń. Logiczne więc, że w tych państwach, które z powodzeniem budują majątek w dużo dłuższym okresie niż Polska, jego wartość w przeliczeniu na jednego obywatela będzie wyższa. I akurat transformacja niewiele mogła w tej kwestii zrobić, bo od jej początku minęło po prostu zbyt mało czasu. To jednak także wpływa na to, jak postrzegamy różnice w poziomie bogactwa w stosunku do państw Zachodu.

Co więc jest nie tak?

Gdybym miał podsumować dotychczasową treść tego rozdziału, to zrobiłbym to mniej więcej tak: Polska przez 30 lat transformacji rozwijała się w bardzo dobrym tempie – jednym z najlepszych (jeśli nie najlepszym) wśród wszystkich państw przechodzących transformację gospodarczą w podobnym do naszego czasie. Dziś należymy do grona najbogatszych państw świata. Moje pokolenie nie dostrzega trafności powyższych stwierdzeń, bo: a) nie pamięta, jak wyglądała Polska w latach 80. czy nawet 90., b) bardzo wysoko stawia poprzeczkę, porównując się tylko do kilku państw z absolutnego światowego topu. Do tego różnice w zarobkach między Polską a na przykład Niemcami są uzasadnione, a na zbudowanie majątku potrzebujemy po prostu więcej czasu.

Na tym etapie mógłbym więc zakończyć książkę – napisać, że transformacja była sukcesem i tylko moje niewdzięczne i marudne pokolenie nie potrafi tego docenić. Jakoś jednak trudno jest mi przejść obojętnie obok problemów, które dostrzegam, które sygnalizują moi znajomi i które podnosili moi rozmówcy. Znaczna część tych problemów nie wynika bowiem z tego, że jesteśmy po prostu biedniejsi niż Europa Zachodnia i nie wszystko możemy od razu dostać. Jest szereg rzeczy, na które powinno być nas stać przy tym poziomie rozwoju, a mimo to są dla nas trudno osiągalne. Problemy te wynikają ze złej polityki państwa i, co boli szczególnie, z niewielkiej obecności problemów mojego pokolenia w debacie publicznej. My po prostu w okresie transformacji nie byliśmy dla polityków ważni. Dlatego warto, żebyśmy w końcu zabrali głos w swojej sprawie.

Trudno na przykład pominąć temat emigracji. To najważniejszy objaw niechęci mojego pokolenia do polskiej gospodarki. Według danych Eurostatu w 2004 roku 0,7 miliona polskich obywateli było rezydentami krajów szeroko rozumianej Europy Zachodniej (czyli państw tak zwanej „starej piętnastki” UE oraz Norwegii i Szwajcarii). W 2016 roku było to już 2,4 miliona osób, co oznacza, że po wstąpieniu Polski do UE na Zachód wyemigrowało co najmniej 1,7 miliona Polaków! Emigracja dotyczy przede wszystkim dwóch pokoleń – mojego oraz pokolenia osób urodzonych w okolicach przełomu lat 70. i 80. W ten sposób pokazaliśmy, że owoce polskiej transformacji niekoniecznie nam odpowiadają.

Problem emigracji dotyczy nie tylko Polski, ale też innych państw Europy Środkowo-Wschodniej, które wstąpiły do UE. Główną przyczyną są duże różnice w poziomie rozwoju między Europą Zachodnią a nowymi państwami członkowskimi. Przykładowo w 2004 roku, gdy wchodziliśmy do Unii, PKB na osobę w Polsce stanowiło tylko 46% tego, co w Wielkiej Brytanii. Mimo że w ciągu 12 lat – do 2016 roku – ta różnica zmalała do 66%, to dystans wciąż jest kolosalny . Wynikające z tego dysproporcje w wysokości płac są dla osób młodych główną motywacją do wyjazdu. Ale nie jedyną. Skala emigracji jest bowiem różna między różnymi państwami. Weźmy za grupę porównawczą kraje Grupy Wyszehradzkiej, czyli te, które są do nas najbardziej podobne pod względem wielkości i poziomu rozwoju. W przypadku Polski te 1,7 miliona osób, o które zwiększyła się wielkość emigracji do państw Europy Zachodniej w latach 2004–2016, to 5% populacji naszego kraju. Na Węgrzech emigracja zwiększyła się o 3% populacji, na Słowacji też o 3%, a w Czechach tylko o 1% (patrz wykres 2). Spośród wszystkich 11 państw EŚW większy odsetek niż Polska odnotowały tylko Bułgaria i Rumunia (dwa najbiedniejsze państwa UE, a więc z największą motywacją do emigracji) oraz Litwa i Łotwa (państwa małe, porównywalne pod względem populacji do samej Warszawy) .

Wykres 2. Obywatele państw Grupy Wyszehradzkiej mieszkający w państwach Europy Zachodniej

Uwagi: przez Europę Zachodnią rozumie się państwa UE-15, Norwegię i Szwajcarię. Za rok bazowy dla obliczenia % populacji przyjęto 2004. Więcej szczegółowych uwag zob. .
Źródło: opracowanie własne na podstawie danych Eurostatu.

Co więc z tą Polską jest nie tak? Na samym dole piramidy potrzeb Maslowa są dwa rodzaje potrzeb niższego rzędu (czyli potrzeb wynikających z braku czegoś) – fizjologiczne oraz bezpieczeństwa. Bez wątpienia polska transformacja gospodarcza umożliwiła mojemu pokoleniu zaspokojenie potrzeb fizjologicznych (jedzenie, picie, podstawowe schronienie, odzież, ciepło), ale wiele osób młodych wciąż doświadcza trudności w zaspokojeniu potrzeb drugiego poziomu – potrzeb bezpieczeństwa. To o tyle istotne, że według teorii Maslowa zaspokojenie potrzeb fizjologicznych i bezpieczeństwa jest warunkiem realizacji kolejnych – przynależności i miłości, szacunku i uznania, samorealizacji – zwanych także potrzebami rozwoju. Bezpieczeństwo jest więc w drabinie potrzeb kluczowe dla rozwoju osobistego i osiągnięcia życiowej satysfakcji. W szerszym wymiarze chodzi o rozwój i jakość życia całego pokolenia. Co ważne, jak wskazałem parę akapitów temu, w wielu aspektach problem niezaspokojonych potrzeb młodego pokolenia na tym podstawowym poziomie nie wynika z biedy naszego kraju. Przy obecnym stanie rozwoju gospodarki powinniśmy móc je bez większych trudności zaspokoić. Wynika z konkretnej polityki państwa (albo jej braku) w ostatnich 30 latach.

Polski ekonomista związany z Bankiem Światowym, Uniwersytetem Harvarda i Akademią Leona Koźmińskiego.

Bułgaria, Chorwacja, Czechy, Estonia, Litwa, Łotwa, Polska, Rumunia, Słowacja, Słowenia, Węgry.

Wszystkie porównania PKB na osobę podane są w cenach stałych i według parytetu siły nabywczej. Oznacza to, że ceny z różnych lat i różnych państw są sprowadzone do tego samego poziomu i momentu w czasie. Dzięki temu możliwe jest porównanie realnej siły nabywczej tego, co tworzymy z różnych lat (mimo że ceny się zmieniają) oraz z różnych krajów(mimo że ceny w różnych krajach są różne).

Wartości włącznie z pozapłacowymi kosztami pracy (podatkami i składkami). Ciężar podatkowy na pracę w Niemczech jest nieco wyższy niż w Polsce, lecz dla uproszczenia obliczeń pomijam te różnice (o klinie podatkowym na pracę piszę więcej w rozdziale trzecim).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: