Cyrk doktora Dolittle - Lofting Hugh - ebook + książka

Cyrk doktora Dolittle ebook

Hugh Lofting

4,7

Opis

Powieść angielskiego pisarza Hugh Loftinga Cyrk Doktora Doolittle należy do światowego kanonu literatury dla dzieci. Opowiada o przygodach niezwykłego bohatera – doktora Johna Doolittle, zawsze pogodnego i życzliwego przyjaciela zwierząt, ikonki dziecięcej kultury i wyobraźni.

Akcja powieści rozgrywa się bezpośrednio po powrocie głównego bohatera z podróży do Afryki, opisanej w Doktorze Dolittle i jego zwierzętach, powieści wpisanej przez MEN na listę lektur obowiązkowych dla klasy drugiej. Brak pieniędzy na zapłacenie za wynajęty statek, a także na utrzymanie gromadki zaprzyjaźnionych zwierząt, zmusza doktora Dolittle do podjęcia pracy w cyrku. Początkowo doktor zamierza jedynie pokazywać w cyrku dwugłowca - bardzo rzadkie afrykańskie zwierzę o dwóch głowach przywiezione z Afryki. Jednak znajomość języka zwierząt pozwala doktorowi na przygotowywanie coraz to ciekawszych występów, wreszcie na wystawienie Pantomimy zwierząt z Puddleby, w której nie zabraknie papugi Polinezji, psa Jipa, świnki Geb-Geb, sowy Tu-Tu czy kaczki Dab-Dab. Doktor Dolittle odnosi ogromne sukcesy i zostaje mianowany dyrektorem cyrku. Pozwoli mu to działać na rzecz poprawy sytuacji zwierząt cyrkowych, dotąd fatalnie traktowanych przez właściciela cyrku, pana Blossoma.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 323

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (24 oceny)
20
3
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dwmirska

Nie oderwiesz się od lektury

Wszystko super ale liczymy że w następnych tomach powróci wątek foki, która popłynęła na północ szukać męża.
00

Popularność




Tytuł oryginału:

Doctor Dolittle’s Circus

Przekład:

Adam Zabokrzycki

na podstawie wydania angielskiego

Ilustracje:

Jacek Skrzydlewski

Okładka:

Jarosław Żukowski

LEKTURA DLA KLASY II

© Copyright by Siedmioróg

ISBN 978-83-66251-60-1

Wydawnictwo Siedmioróg

ul. Krakowska 90, 50-427 Wrocław

Księgarnia wysyłkowa Wydawnictwa Siedmioróg

www.siedmiorog.pl

Wrocław 2019

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, hachi.media

CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZDZIAŁ PIERWSZYPrzy kominku

To jest historia tej części przygód doktora Dolittle’a, która wydarzyła się w czasie, gdy doktor przyłączył się do cyrkowej trupy i podróżował z nią po kraju. Początkowo nie planował spędzić w ten sposób zbyt wielu dni. Jego zamiarem było organizowanie pokazów dwugłowca tak długo, dopóki nie zarobi tylu pieniędzy, by zwrócić żeglarzowi za wypożyczenie statku, który uległ rozbiciu.

Trzeba przyznać, że uwaga, jaką zrobiła Tu-Tu, była w pełni prawdziwa. Doktor Dolittle łatwo stawał się bogaty – ponieważ w kwestii pieniędzy szybko można było go zadowolić – ale znacznie trudniej przychodziło mu pozostanie bogatym. Dab-Dab miała w zwyczaju powtarzać, że w czasie, kiedy go znała, to o ile pamięta, był całkiem zamożny pięć czy sześć razy, ale im więcej miał pieniędzy, tym prędzej można było się spodziewać, że na powrót będzie biedny.

Wyobrażenia kaczki o fortunie nie były, rzecz jasna, zbyt wygórowane. Ale faktycznie w czasie trwania tego doświadczenia z cyrkiem doktor raz po raz miał w kieszeniach tyle pieniędzy, że można było nazwać go zamożnym, i regularnie jak w zegarku pod koniec tygodnia lub miesiąca znów był bez grosza.

Ale tak na dobre zaczynamy naszą opowieść od momentu, kiedy to doktor i gromadka jego przyjaciół (pies Jip, kaczka Dab-Dab, sowa Tu-Tu, prosię Geb-Geb, dwugłowiec i biała myszka) wrócili nareszcie z niezmiernie długiej afrykańskiej wyprawy do małego domku w Puddleby nad rzeką Marsh.

Niełatwo było wykarmić tak liczną rodzinę, a doktor, którego kieszenie świeciły pustkami, miał niemały orzech do zgryzienia, w jaki sposób zdobyć środki na zakup żywności, nawet na ten krótki okres, zanim zawarta zostanie umowa na współpracę z cyrkiem. Jednakże, przezorna Dab-Dab kazała całej ekipie zabrać ze statku piratów tyle zapasów, ile zostało w spiżarni po zakończeniu podróży. A te, jej zdaniem, przy oszczędnym gospodarowaniu, powinny wystarczyć na dzień lub dwa.

Radość zwierzęcej gromadki z powrotu do domu odsunęła na bok wszelkie troski i myśl o dniu jutrzejszym u wszystkich z wyjątkiem Dab-Dab. Jak przystało na gospodynię z prawdziwego zdarzenia, udała się prosto do kuchni i natychmiast zabrała za szorowanie garnków i przyrządzanie obiadu. Pozostali, nie wyłączając doktora, poszli do ogrodu, by sprawdzić, jak prezentują się ich ulubione miejsca po tak długiej nieobecności. I w dalszym ciągu kręcili się w labiryncie alejek i ścieżek, odwiedzając wszystkie możliwe zakamarki swojego ukochanego domu, gdy nagle zostali wezwani na lunch przez Dab-Dab, uderzającą łyżką o dno patelni. Na ten sygnał kto żyw przygnał do domu. Wszyscy wpadli do starej kuchni, ciesząc się na samą myśl, że oto znów zasiądą razem do posiłku przy stole, gdzie w przeszłości spędzili razem tak wiele jakże miłych chwil.

– Wychodzi na to, że wieczór będzie chłodny i jak nic trzeba palić w kominku – zauważył Jip, sadowiąc się przy stole. W tym wrześniowym wietrze czuje się już taki powiew jesieni… Czy dziś przy kolacji opowie nam pan jakąś historię, doktorze? To już tyle czasu minęło, jak siedzieliśmy tu wianuszkiem wokół płonącego kominka.

– Albo niech nam pan poczyta z tych książek o zwierzętach – włączył się prosiak Geb-Geb. – Może o lisie, który ukradł królewską gęś.

– No dobrze – odparł doktor. – Zobaczymy. Ależ dobre sardynki mieli ci piraci! Sądząc po smaku to pewnie z Bordeaux. Naprawdę trudno pomylić z czymkolwiek innym prawdziwe francuskie sardynki.

W tym samym momencie doktor został wezwany do gabinetu, by zająć się pacjentem – łasicą, która złamała pazur. I ledwie się z tym uporał, gdy z sąsiedniej farmy zjawił się kogut z chorym gardłem. Miał tak zachrypnięty głos, że mógł piać tylko szeptem i rankami nie był w stanie nikogo obudzić. Następnie przybyła parka bażantów z wychudzonym pisklakiem, który od urodzenia nie potrafił prawidłowo dziobać.

Bo choć mieszkańcy Puddleby nie wiedzieli jeszcze o powrocie doktora, to wśród zwierząt i ptaków wiadomość ta rozeszła się lotem błyskawicy. Przez całe popołudnie doktor był zajęty bandażowaniem, udzielaniem porad medycznych i wypisywaniem leków, podczas gdy wciąż rosnący tłumek wielobarwnych pacjentów czekał cierpliwie przed drzwiami gabinetu.

– A niech to kaczka kopnie – westchnęła Dab-Dab. – Wróciły dawne czasy. Zero spokoju. Pacjenci walą drzwiami i oknami rano, w południe i wieczorem.

Jip się nie mylił. Zanim nadciągnął mrok, zrobiło się bardzo chłodno. W piwnicy znalazło się dostatecznie dużo drewna, by rozpalić wesoły ogień, który wkrótce buzował w wielkim kominie. Wokół niego rozsiadły się po wieczerzy zwierzęta, nie dając doktorowi spokoju i prosząc, by opowiedział im jakąś historię lub przeczytał rozdział z jednej ze swych książek.

– Czekajcie no, czekajcie – powiedział doktor. – A co z cyrkiem? Jeżeli mamy zarobić pieniądze, żeby zwrócić je żeglarzowi, musimy się wspólnie nad tym zastanowić. Jeszcze nawet nie znaleźliśmy cyrku, z którym można by zacząć współpracę. Nawet nie wiem, jak najlepiej się do tego zabrać. Wszystkie te cyrki są objazdowe. Występują to tu, to tam. Niech pomyślę, kogo by można spytać.

– Ciii – syknąła sowa Tu-Tu. – Czy to nie był dzwonek u drzwi frontowych?

– Dziwne – zauważył doktor, wstając z krzesła. – Goście? Tak szybko?

– Być może to ta starsza dama z reumatyzmem – powiedziała biała myszka, gdy doktor ruszył, by wpuścić dzwoniącego.

Doktor zapalił w korytarzu świecznik i otworzył drzwi frontowe. A tam stał na progu Handlarz Mięsem dla Kotów.

– Na miły Bóg, toż to Matthew Mugg! – zawołał. – Wchodź, wchodź, przyjacielu. Ale skąd wiedziałeś, że już wróciłem?

– Czułem to w kościach, doktorze – odrzekł Handlarz Mięsem dla Kotów, wchodząc niezgrabnie do hallu. – Nie dalej niż dziś rano mówię do żony: „Teodozjo, powiadam, coś mi mówi, że pan doktor wrócił. Wieczorem tam zajrzę, coby sprawdzić”.

– Tak czy owak, cieszę się, że cię widzę – powiedział John Dolittle. – Zapraszam do kuchni. Tam jest najcieplej.

Chociaż miał przyjść tylko po to, by sprawdzić, czy doktor już jest, Handlarz Mięsem dla Kotów przyniósł ze sobą prezenty: baranią kość dla Jipa, kawałek sera dla białej myszki, rzepę dla Geb-Geb i doniczkę kwitnącego geranium dla doktora. Kiedy gość usadowił się wygodnie na fotelu przy ogniu, doktor zdjął z gzymsu kominka słoik z tytoniem i zachęcił go do nabicia fajki.

– Dostałem pana list w sprawie wróbla – powiedział Matthew. – Przypuszczam, że pana odnalazł?

– Tak. I bardzo nam pomógł. Opuścił statek, gdy znaleźliśmy się u wybrzeży w okolicach hrabstwa Devon i odleciał na ląd. Bardzo się spieszył do Londynu.

– Czy pozostanie pan teraz w domu na dłużej?

– Jakby to powiedzieć… I tak, i nie – odrzekł doktor. – O niczym bardziej nie marzę niż o kilku spokojnych miesiącach w domu, by doprowadzić mój ogród do porządku. Panuje tam nieziemski bałagan. Ale niestety najpierw muszę zarobić trochę pieniędzy.

– Hmm – odrzekł Matthew, pykając z fajki. – Jażem sam próbował tego przez całe życie… Nigdy mi to nie szło za dobrze. Ale mam zaoszczędzone dwadzieścia szylingów, jeżeli by to panu mogło jakoś pomóc.

– Bardzo miło z twojej strony, Matthew, bardzo. Problem jednak w tym… w tym, że ja potrzebuję mnóstwo pieniędzy. Muszę spłacić pewne długi. Ale posłuchaj: mam teraz bardzo osobliwe, nowe zwierzę. Ono ma dwie głowy i stąd jego nazwa – dwugłowiec. Sprezentowały mi go małpy w Afryce na dowód wdzięczności, gdy wyleczyłem je z groźnej zarazy. Pomysł był taki, żebym wędrował z nim po kraju w jakimś cyrku i pokazywał, gdzie się da. Chciałbyś go zobaczyć?

– A pewnie, że chciałbym – odpowiedział Handlarz Mięsem dla Kotów. – Jestem bardzo ciekaw.

– Jest teraz na zewnątrz w ogrodzie – rzekł doktor. – Tylko nie przyglądaj mu się zbyt natarczywie, jeszcze do tego nie przywykł. Okropnie się peszy. Weźmy ze sobą wiaderko wody, że niby przyszliśmy tylko go napoić.

Kiedy rozpromieniony Matthew wrócił z doktorem do kuchni, nie krył najwyższego podziwu i entuzjazmu.

– Ależ doktorze – wykrzyknął – zbije pan ogromną kasę… To pewne jak dwa razy dwa dające cztery! Od początku świata nikt nie widział większego dziwoląga. A tak przy okazji, to zawsze uważałem, że w cyrku zrobiłby pan ogromną karierę… jako jedyny gość, który zna mowę zwierząt. Kiedy pan zamierza zacząć?

– Właśnie w tym sęk. Być może ty mógłbyś mi jakoś pomóc. Chciałbym mieć pewność, że w cyrku, z którym zamierzam podróżować, będą uczciwi ludzie. Myślę, że rozumiesz, o co mi chodzi.

Matthew Mugg pochylił się do przodu i stuknął doktora trzonkiem fajki w kolano.

– Znam właśnie taką ekipę, o jaką panu chodzi – powiedział. – Właśnie w tej chwili w Grimbledonie gości najlepszy cyrk, jaki pan w życiu widział. W tym tygodniu odbywają się tam targi i potrwają do soboty. Widzieliśmy ich z Teodozją pierwszego dnia występów. Cyrk może nie jest zbyt wielki, ale naprawdę świetny… sami fachowcy. A może bym pana jutro zabrał do Grimbledonu i pogadałby pan z ich szefem?

– Znakomity pomysł – odrzekł doktor bez chwili namysłu. – Ale w międzyczasie nie mów absolutnie nikomu o tym pomyśle. Chodzi o to, żeby nikt nie dowiedział się o istnieniu dwugłowca, zanim rzeczywiście pokażemy go na scenie.