Tragedie Racine - Racine Jean - ebook

Tragedie Racine ebook

Racine Jean

0,0
64,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jean Racine, jeden z największych dramatopisarzy wszechczasów, francuski rywal Szekspira i postać owiana legendą, wciąż cieszy się ogromnym zainteresowaniem zarówno filologów, jak i ludzi teatru.
Jego tragedie, pisane aleksandrynem, tłumaczono na polski wierszem 13-zgłoskowym. Nowy przekład Antoniego Libery – pisarza, tłumacza i reżysera – zrywa z tą tradycją na rzecz „szekspirowskiego” 11-zgłoskowca – wiersza bardziej dynamicznego i lepiej sprawdzającego się na scenie.
Racine nigdy dotąd nie brzmiał po polsku tak naturalnie i jasno. Ta nowa lekcja przekładu otwiera szerokie pole do popisu aktorom i reżyserom. Za sprawą takich właśnie nowatorskich tłumaczeń dokonywanych na Zachodzie dramaty francuskiego klasyka zaczęły na nowo gromadzić na widowni tłumy, a przedstawienia nie schodziły z afisza przez wiele miesięcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 423

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



PODSTAWA PRZEKŁADU:Racine, Théâtre Complet.Édition de Jean Rohou avec la collaborationde Paul Fièvre pour l’établissement du texte© Librairie Génerale Française 1998
PROJEKT OKŁADKI, OBWOLUTY I STRON TYTUŁOWYCH: Anna Libera
KOREKTA: Jadwiga Piller, Małgorzata Denys
SKŁAD I ŁAMANIE: www.cityvision.com.pl
Wydanie pierwsze
Warszawa, 2019
Copyright © by Antoni Libera, 2019 Copyright © by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2019
ISBN 978-83-66272-40-8
KSIĘGARNIA INTERNETOWA
www.piw.pl
POLUB PIW NA FACEBOOKU!
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Konwersja: eLitera s.c.

OD TŁUMACZA

Jean Racine (1639–1699) jest jednym z największych francuskich dramatopisarzy i – oprócz Pierre’a Corneille’a (1606–1684), autora słynnego Cyda – czołowym przedstawicielem teatru klasycystycznego XVII wieku, a zarazem głównym rywalem swojego poprzednika. Stworzył zaledwie 12 sztuk – znacznie mniej niż Corneille, który napisał ich 21, i Molière (29), nie mówiąc o Szekspirze (36) – a jednak dorobek ten przyniósł mu nie tylko niebywałą sławę i pozycję, ale też utorował drogę do światowego panteonu poezji i literatury dramatycznej. Co najmniej pięć tragedii – pomieszczonych właśnie w niniejszym tomie – weszło na stałe do repertuaru powszechnego teatru i w miarę regularnie granych jest na scenach całego świata.

Dla kultury francuskiej Racine jest skarbem pierwszej wielkości – głównie jako prawodawca nowożytnej francuszczyzny, mistrz retoryki i stylu, wzór wyrafinowanej, nieskazitelnej elokwencji, ale również jako odnowiciel mitów greckich, tematów biblijnych bądź zaczerpniętych z historii starożytnej. Dramaty Racine’a służą kolejnym pokoleniom jako materiał do kształcenia mowy wysokiej (są najczęściej przytaczane i cytowane we wszelkiego rodzaju słownikach i kompendiach jako przykłady wzorcowego użycia wyrazów i składni), a także do pogłębiania wiedzy o świecie antycznym i do ćwiczeń w dziedzinie etyki i historiozofii. Jednocześnie nie przestają intrygować twórców teatru, głównie aktorów, pobudzając ich do coraz to nowych realizacji i prób zmierzenia się z tytanicznymi rolami. Pod koniec XX wieku obliczono, że w ciągu trzystu lat, które minęły od śmierci Racine’a, jego dramaty wybrzmiewały na samej tylko scenie Comédie Française około 8000 razy. Jest to zawrotna liczba, dająca przeciętnie ponad 25 spektakli rocznie.

Niemałe zainteresowanie, jakoż liczne kontrowersje i namiętne dyskusje budzi również biografia pisarza, i to nie tylko z racji olśniewającej kariery, jaka stała się jego udziałem, lecz również wskutek dramatycznych i zagadkowych wypadków i zwrotów, do jakich doszło w tym nie tak długim, bo zaledwie sześćdziesięcioletnim życiu.

Racine przyszedł na świat w grudniu 1639 roku w La Ferté-Milon, niewielkiej mieścinie położonej niespełna osiemdziesiąt kilometrów na północny wschód od Paryża, w małomiasteczkowym środowisku urzędników, rzemieślników i kupców. Jego ojciec był kancelistą w magazynie soli, a dziadek ze strony matki oraz inni członkowie rodziny pełnili rozmaite funkcje administracyjne w okolicznych majątkach lub manufakturach. Duchowa atmosfera tego środowiska była, oględnie mówiąc, duszna; w każdym razie nie sprzyjała rozwijaniu skrzydeł. Ale Racine bardzo wcześnie stracił rodziców (miał zaledwie rok, kiedy odeszła matka, a niespełna trzy, gdy odumarł go ojciec), a jego wychowaniem zajęli się dziadkowie i ciotka, która w kilka lat później wstąpiła do klasztoru w Port-Royal, siedziby jansenistów. Ten z pozoru drugoplanowy fakt miał dla Racine’a ogromne znaczenie, być może decydujące o jego losie. Bo opiekująca się nim babka, wkrótce po śmierci męża, podążyła śladem swojej drugiej córki i także przeniosła się do Port-Royal, a wraz z sobą zabrała tam wnuka.

Jansenistyczna samotnia, jak zwano powszechnie ów klasztor, położona z kolei około czterdzieści kilometrów na południowy zachód od Paryża, była pod względem duchowym całkowitą odwrotnością zaściankowego La Ferté-Milon. Panował tam kult wiedzy i myśli, i wewnętrznego samodoskonalenia. Duchowni kierujący tym przybytkiem byli ludźmi wszechstronnie wykształconymi i zdyscyplinowanymi, o silnych, nieraz charyzmatycznych osobowościach. Dlatego też edukacja, jaką przez dziewięć lat odbierał w tych murach Racine, odcisnęła na nim głębokie piętno i wielorako zaważyła na całym jego życiu. Wychowawcy przyszłego pisarza szybko poznali się na jego nieprzeciętnych zdolnościach i stworzyli mu jak najlepsze warunki rozwoju. Dbano przede wszystkim o znajomość kultury antycznej i łaciny, którą Racine opanował w tak wysokim stopniu, że potrafił pisać w tym języku nie tylko rozprawki i homilie, ale i rymowane elegie, ody i sonety. Następnie kształcono go w zakresie logiki, retoryki i literatury oraz historii powszechnej. Zajęcia prowadzili wykładowcy z reguły nieprzeciętni, sławni w swoim czasie filolodzy klasyczni i kaznodzieje, osoby o ogromnej erudycji i wybitnej inteligencji.

To klasztorne wychowanie miało jednak też inne oblicze – oblicze wyznawanej tam doktryny religijnej i wynikającego z niej rygoryzmu moralnego i obyczajowego. Chodzi o to, że jansenizm, bliski kalwińskiej teorii predestynacji, był wyznaniem niezwykle surowym i wymagającym. W ślad za świętym Augustynem kładł szczególny nacisk na zepsucie natury ludzkiej i głosił, że łaska Boża jest darem przyznawanym na niepojętej zasadzie i że nie można na nią zasłużyć, a bez niej – nie ma zbawienia. Światopogląd ten nie dopuszczał żadnego kompromisu między świadomością religijną a życiem świeckim, i rozciągał odpowiedzialność człowieka na wszelkie działania – nie tylko te celowe i umyślne, lecz również mimowolne i nieświadome. Była to w sumie filozofia dość minorowa, przynosząca – jakby na przekór chrześcijańskiemu duchowi – raczej pesymistyczną wizję życia i świata. A znajdowała ona swój wyraz nie tylko w medytacji i intelektualnych spekulacjach, lecz również we wzajemnym odnoszeniu się do siebie i obyczajach. I tak młody adept nauki i mądrości, złakniony choćby odrobiny ciepła (i to nie tylko wskutek wczesnego osierocenia), był go pozbawiony. W świecie, w którym wzrastał, panował duch modlitwy, chłód konfesjonału i rygor wszechobecnej formy.

Nic dziwnego więc, że gdy dziewiętnastoletni Racine opuścił w końcu Port-Royal i udał się do Paryża, aby studiować tam filozofię, jego tłumione przez lata tęsknoty za życiem bardziej swobodnym i folgującym uczuciom, a także marzenia o karierze na miarę jego możliwości, która przysparzałaby tyleż korzyści, co splendoru, dały o sobie znać z tym większą mocą. Znalazł się zrazu w środowisku libertyńskiej młodzieży z arystokratycznych rodów, której imponował poetyckim talentem, krasomówczą swadą i zjadliwym dowcipem. Z czasem, mając zaledwie dwadzieścia cztery lata, dostał się na pożądaną przez wielu listę królewskich gratyfikacji (było to coś w rodzaju dzisiejszego stałego stypendium dla rokujących adeptów sztuki).

Był to czas w pewnym sensie wymarzony dla tak utalentowanych i wykształconych osób jak Racine. Młody król Ludwik XIV, starszy od poety zaledwie o rok, utrwalał właśnie wypracowane w ciągu ostatniego półwiecza reformy i systemy, przeobrażające Francję z feudalnej w mieszczańsko-kapitalistyczną. W interesie jego panowania była ostateczna przemiana starego rycerstwa francuskiego w nową klasę – związaną z życiem dworskim i miejskim, klasę swoiście rozbrojoną, ceniącą sobie głównie wygody, rozkosze i smak próżności. Centralnym ośrodkiem i szkołą tego rodzaju postaw i wartości stał się królewski dwór. I to właśnie on okazał się dla Racine’a tyleż celem, co narzędziem jego artystycznej kariery.

Zaczęła się ona na dobre pod koniec 1665 r. od inscenizacji Aleksandra Wielkiego, drugiej tragedii poety, napisanej przezeń w wieku dwudziestu pięciu lat, a wystawionej nieledwie w przeddzień jego dwudziestych szóstych urodzin. Dziełem tym Racine zwrócił na siebie uwagę aż w trojaki sposób. Przede wszystkim kunsztem poetyckim i znajomością historii, ale również licznymi aluzjami i odniesieniami do króla, który mógł na tej podstawie odebrać wizerunek niezrównanego wodza starożytności jako zawoalowany panegiryk na swoją cześć. Ale Racine okrasił ten sukces jeszcze skandalem. Postanowił mianowicie, nie uprzedziwszy nikogo, przenieść tę tragedię z trupy Moliera do Pałacu Burgundzkiego, stojącego w hierarchii scen paryskich najwyżej, a przy okazji jeszcze „porwać” ze sobą najlepszą aktorkę tamtego zespołu, pannę Du Parc, z którą łączył go płomienny romans. I choć było to posunięcie wybitnie nielojalne wobec starszego i przyjaźnie nastawionego doń komediopisarza, okazało się jednak dla niewdzięcznika bardzo opłacalne.

Od tej chwili datuje się ponaddwunastoletni okres najbujniejszego i najbardziej twórczego życia poety, pełen imponujących osiągnięć artystycznych, a także romansów i rozmaitych skandali oraz, co nie bez znaczenia, faworów królewskich, które skutkowały szybkim wspinaniem się po szczeblach dworskiej i literackiej kariery. W ciągu tych lat powstało siedem tragedii, uchodzących za najświetniejsze w dorobku Racine’a: Andromacha (1667), Brytanik (1669), Berenika (1670), Bajazet (1671), Mitrydates (1672), Ifigenia (1674) i Fedra (1676), a on sam, brylując w salonach i na królewskim dworze, stał się jedną z czołowych postaci paryskiej elity i członkiem Akademii Francuskiej, obsypywanym wszelkiego rodzaju łaskami i przywilejami. Była to, doprawdy, kariera oszałamiająca, zwłaszcza gdy zważy się, iż rozpoczynał ją ubogi, nisko urodzony prowincjusz, naznaczony w dodatku piętnem religijnej ortodoksji, pokory i wyrzeczenia. Racine chodził w tym czasie w glorii najmodniejszego dramatopisarza i faworyta króla. Był żywym dowodem na to, że w nowych czasach poetycki geniusz może stanowić klucz do najwyższych zaszczytów i miewa wartość błękitnej krwi.

Upominany przez swych byłych mentorów z Port-Royal za nieroztropny tryb życia, a wreszcie oskarżony przez nich o niemoralność i stoczenie się na dno wszelkiego grzechu i zepsucia, za co uważali oni instytucję teatru, a nawet jeszcze gorzej: o publiczne „trucie dusz” i jawne służenie złu, nie wytrzymał i odpowiadając na to potępienie zjadliwą filipiką, zerwał ze swoją jansenistyczną przeszłością.

Ostatnim dokonaniem w owej „złotej dekadzie” była pisana w latach 1675–1676 Fedra – dziesiąta z rzędu tragedia Racine’a, która miała się okazać jego szczytowym osiągnięciem artystycznym. Autor w chwili jej ukończenia miał trzydzieści sześć lat (tyle samo co Szekspir, gdy napisał Hamleta) i był u szczytu sławy.

Nowy dramat, mimo rozlicznych intryg, jakie miały mu zaszkodzić, odniósł tryumf. Z miejsca okrzyknięto go arcydziełem – nieskazitelnym wzorem tragedii klasycznej; istnym kryształem Formy. Rzecz została opublikowana w błyskawicznym tempie, niezwykle rzadkim jak na owe czasy: w niespełna trzy miesiące po premierze w Pałacu Burgundzkim. Potem kilkakrotnie jeszcze była grana przed królem w jego podparyskich rezydencjach, aż wreszcie w 1680 roku wybrano ją na uroczyste otwarcie Komedii Francuskiej.

I właśnie w tym momencie – po serii olśniewających sukcesów (warto tu jeszcze wymienić pomnikowe zbiorowe wydanie dzieł Racine’a z pięknymi ilustracjami) – autor, niespodzianie dla wszystkich, milknie jako dramatopisarz. Milknie na kolejne dwanaście lat. Milknie i zmienia zasadniczo styl życia.

Żeni się z bogatą i pobożną, acz zupełnie nieobytą kulturalnie mieszczką, która urodzi mu siedmioro dzieci, lecz do końca swych dni nie przeczyta ani jednej z jego natchnionych linijek. Jednocześnie Racine, jako osobowość, staje się przeciwieństwem tego, kim był do tej pory. Z zuchwałego, a nawet nieco demonicznego libertyna i wolnego artysty przeobraża się w układnego dworzanina, skłonnego do bigoterii, służącego swym literackim talentem królowi jako uniżony hagiograf i historiograf.

Przyczyny owej przemiany i zerwania z teatrem są różnie tłumaczone i do dziś stanowią przedmiot sporów. Najczęściej podawanym motywem jest ów atak dawnych stronników Racine’a spod znaku Port-Royal – atak, który wprawdzie gwałtownie odparł, lecz który głęboko przeżył i wziął sobie do serca. Teza ta jednak nie jest dostatecznie przekonująca, bo gdyby rzeczywiście tak było, to Racine odsunąłby się nie tylko od teatru, ale i od dworu, a tego właśnie nie zrobił, wręcz przeciwnie, umocnił na nim swoją pozycję.

Według innej interpretacji autor dziesięciu kunsztownych dramatów, w tym co najmniej pięciu arcydzieł, miał się poczuć wyczerpany i uznać, że lepiej przerwać karierę dramatopisarską w jej apogeum, niż ciągnąć ją dalej, obniżając loty i narażając się na coraz gwałtowniejsze ataki ze strony zawistnych przeciwników. Jeszcze inna argumentacja dowodzi, że Racine, nasyciwszy swą próżność jako poeta i osiągnąwszy dzięki literaturze bardzo wysoką pozycję społeczną, postanowił zupełnie świadomie iść dalej drogą dworzanina, uważając, że prawdziwie wielką karierę robi się tylko w otoczeniu króla i że tylko taka się liczy. Z perspektywy czasu, a zwłaszcza wobec werdyktu historii, który postawił Racine’a wśród największych dramatopisarzy nie tylko francuskich, ale i światowych, trudno pojąć taką hierarchię wartości, niemniej ta sama historia poucza, że podobne aspiracje i wybory nieraz biorą górę u ludzi skądinąd genialnych i notorycznie się powtarzają wbrew oczywistym, wydawałoby się, racjom.

Jakkolwiek było, Racine przez kolejne dwanaście lat nie napisał nic dla teatru, a powrócił do tego zajęcia dopiero pod koniec życia, za namową pani de Maintenon (morganatycznej żony Ludwika XIV), która prowadziła zakład wychowawczy dla dziewcząt ze zbiedniałych rodzin szlacheckich. Chodziło o to, by poprzez ćwiczenia wymowy i gry scenicznej wyrabiać w młodych podopiecznych właściwe maniery. Na te potrzeby odmieniony Racine napisał teksty zupełnie inne niż dawniej – dramaty o tematyce zaczerpniętej z Biblii. Pierwszy z nich to Estera (1689), a drugi – Atalia (1691). Oba doskonałe formalnie i poetycko, ale mające na celu, jak określano to wtedy na dworze królewskim, „pobożną rozrywkę”. Z czasem były one cenione przede wszystkim jako dzieła poetyckie (zwłaszcza Atalia, która w kunszcie słowa osiąga szczyty doskonałości), na scenę jednak trafiały rzadko.

Wszystkie sztuki Racine’a, a także Corneille’a i Moliera (mową wiązaną), napisane są aleksandrynem. Jest to wiersz ukształtowany we Francji w XII wieku w poemacie Lamberta le Tort o Aleksandrze Macedońskim (stąd nazwa) i od tego czasu stosowany w epice i dramacie francuskim jako wers heroiczny – odpowiednik antycznego heksametru. Składa się on z dwunastu sylab ze średniówką po szóstej i jest wierszem rymowym. Pod względem akcentowym tworzą go anapesty lub jamby, w każdym razie cechą konstytutywną są niezbywalne akcenty na szóstej i dwunastej sylabie.

Wzór aleksandrynu jest następujący:

albo

Wzorcowe (anapestyczne) brzmienie aleksandrynu ma, na przykład, słynny wers z wyznania Fedry (akt I, scena 3):

Je le vis, je rougis, // je pâlis à sa vue

(dosł.: Ujrzałam go, zaczerwieniłam się, // zbladłam na jego widok).

Z kolei bliższy brzmieniu jambicznemu jest inny słynny wers, tym razem z kwestii Enony (akt I, scena 2):

Elle meurt dans mes bras // d’un mal qu’elle me cache

(dosł.: Kona w moich ramionach // z bólu, który przede mną ukrywa).

W poezji polskiej nie ma odpowiednika aleksandrynu. Wynika to z natury języka polskiego, który ma akcent paroksytoniczny (na przedostatniej sylabie). Stąd właśnie trudność w tworzeniu wierszy, które wymagają sylab akcentowanych na końcu wersu; mogą to być bowiem tylko wyrazy jednosylabowe. Teoretycznie można oczywiście ułożyć frazę będącą ścisłym odpowiednikiem aleksandrynu, będzie ona jednak brzmiała nienaturalnie, a nade wszystko nie dałoby się w tym metrum skomponować dłuższego utworu (Fedra liczy 1654 wersy, a Ifigenia aż 1792 ).

Żeby dać wyobrażenie, jak brzmiałby aleksandryn po polsku, posłuchajmy na przykład takiej parafrazy jednego z przytoczonych wyżej wersów:

Widząc go, padam z nóg; // krew odpływa mi z lic.

Napisany w takim rytmie utwór brzmiałby po polsku groteskowo. W każdym razie kłóciłby się z duchem tragedii, którą w założeniu ma być.

W poezji polskiej wykształciły się dwa typy wiersza, które pod względem estetycznym (wysoki ton, podniosła tematyka itp.) odpowiadają aleksandrynowi. Są to: istniejący od XV wieku 13-zgłoskowiec ze średniówką po sylabie siódmej i stałymi akcentami na sylabach szóstej i dwunastej; oraz nieco późniejszy historycznie 11-zgłoskowiec zwany heroicznym, ze średniówką po sylabie piątej i ze stałymi akcentami na sylabach czwartej i dziesiątej.

Wiersze te w punkcie wyjścia znajdowały zastosowanie zarówno w wierszowanej epice, jak i w dramacie. 13-zgłoskowcem, choć w wersji bezrymowej, napisana jest Odprawa posłów greckich Kochanowskiego – pierwsza polska tragedia. Z biegiem czasu jednak zaczęły one ulegać specjalizacji. 13-zgłoskowiec coraz bardziej ciążył w stronę epiki: wierszem tym pisane są takie m.in. poematy, jak Wojna chocimska Potockiego, Ziemiaństwo polskie Koźmiana, Zofiów-ka Trembeckiego, Godzina myśli Słowackiego, a wreszcie Pan Tadeusz Mickiewicza, który ostatecznie przypisał ten typ wiersza rymowanej epice. 13-zgłoskowcem tłumaczono też często dzieła literatury starożytnej, m.in. Homera, Wergiliusza i Owidiusza. Natomiast 11-zgłoskowiec, zapewne dlatego, że jest wierszem bardziej dynamicznym, zachowując swą użyteczność w poezji epickiej (np. Monachomachia Krasickiego, Grażyna i Konrad Wallenrod Mickiewicza), coraz częściej znajdował zastosowanie w dramacie i zaczął stopniowo wypierać z tego obszaru 13-zgłoskowiec. Tendencja ta nasiliła się w XIX wieku i ugruntowała pozycję „jedenastki” jako wiersza dramatycznego, który najlepiej sprawdza się w teatrze. Świadczą o tym nie tylko sztuki pisane przez polskich autorów (m.in. przez J. Korzeniowskiego, K. Ostrowskiego i innych), lecz głównie liczne tłumaczenia dramatów autorów obcych, od tragików greckich po autorów współczesnych. Koronnym dokonaniem w tym zakresie jest XIX-wieczny kanon translatorski całego dorobku Szekspira – dzieło trzech znanych poetów-tłumaczy: Józefa Paszkowskiego, Leona Ulricha i Stanisława Koźmiana. Warto podkreślić w tym miejscu, że dramaty autora Hamleta przekładano wcześniej również 13-zgłoskowcem.

Racine nie doczekał się w polskim piśmiennictwie takiej retranslacji jak Szekspir. Tradycję tłumaczenia go 13-zgłoskowcem ustanowił pośrednio Jan Andrzej Morsztyn, który w XVII wieku jako pierwszy obrał na odpowiednik aleksandrynu ten właśnie wiersz, dokonując pierwszego polskiego przekładu Cyda Corneille’a. W ślad za nim poszli wszyscy późniejsi tłumacze, od Wojciecha Turskiego z XVIII wieku poprzez Franciszka K. Chomińskiego, Jana M. Fredrę (brata Aleksandra) i Wincentego Kopystyńskiego w wieku XIX po Tadeusza Boya-Żeleńskiego, Magdalenę Wroncką, Kazimierza Brończyka, Janusza Lalewicza, Artura Międzyrzeckiego i Joannę Arnold w wieku XX.

Trudno powiedzieć, dlaczego tak się stało – dlaczego Szekspir, bądź co bądź, wcześniejszy od klasyków francuskich, został w pewnym momencie zmodyfikowany po polsku i przybrał ostatecznie postać bardziej dynamicznego 11-zgłoskowca, a Racine i pozostali autorzy francuscy – nie. Argument, że aleksandrynowi jest jakoby bliżej do polskiej „trzynastki” niż do „jedenastki”, a pentametrowi jambicznemu, którym pisał Szekspir, odwrotnie: bliżej do „jedenastki” niż „trzynastki”, nie wytrzymuje krytyki. Oba wiersze zachodnich autorów są równie dalekie od obu wierszy polskich. Tak czy inaczej, tradycja oddawania aleksandrynu po polsku 13-zgłoskowcem okazała się wyjątkowo trwała.

Wytworzyło to naturalnie pewne przyzwyczajenia i schematy myślenia, co z kolei wpłynęło na żywotność samych dramatów i ich obecność na scenie. Nie potrzeba szczególnych badań, by stwierdzić, że dramaty Szekspira cieszą się niezmienną popularnością wśród twórców teatralnych i coraz to brane są na warsztat, a także na nowo tłumaczone, podczas gdy nawet najlepsze tragedie Racine’a nie wzbudzają takiego zainteresowania i wystawiane są znacznie rzadziej. Przyczyn tego stanu rzeczy można oczywiście dopatrywać się w samej dramaturgii francuskiego klasyka, w jego krystalicznej estetyce, która rozmija się z wrażliwością i mentalnością współczesnego człowieka żyjącego w świecie zdegradowanym i chaotycznym. Krótko mówiąc, że Racine, mimo całego swojego kunsztu i wyrafinowania – albo właśnie przez nie – zestarzał się i utracił moc oddziaływania. Niewykluczone jednak, że powodem rezerwy, jaką wzbudza, a w ślad za tym słabej obecności w teatrze, jest język, w jakim istnieje on po polsku.

W każdym razie, aby zweryfikować wartość jego sztuki dramatopisarskiej (temat roztrząsany prawie w każdej epoce, wystarczy przypomnieć choćby słynną rozprawę Stendhala Racine i Szekspir), należy podjąć próbę odświeżenia go w języku – dostosowania do współczesnych standardów mowy. Tak przynajmniej postępuje się w piśmiennictwie zachodnim, w którym już od dłuższego czasu powstają przekłady odchodzące na różne sposoby od dawnych wzorów klasycznych.

Sztandarowym przykładem może tu być błyskotliwe tłumaczenie Fedry na angielski autorstwa poety Jej Królewskiej Mości Elżbiety II Teda Hughesa, dokonane w 1998 roku, na krótko przed jego śmiercią. Hughes przełożył aleksandryn Racine’a nie tylko wierszem nierymowym, ale wręcz wolnym, zaledwie ze śladami rytmu i frazowania. Na podstawie tego przekładu powstały co najmniej dwie świetne inscenizacje tej sztuki: pierwsza w Almeida Theatre Company, a druga w National Theatre z rewelacyjną kreacją Helen Mirren w roli tytułowej. I nagle okazało się, że martwa rzekomo Fedra gromadzi na widowni nieprzebrane tłumy. Przedstawienia nie schodziły z afisza przez wiele miesięcy.

Z zamiarem dokonania nowego przekładu dramatów Racine’a – przynajmniej jego Fedry – nosiłem się przez wiele lat. Brakowało mi jednak odwagi i determinacji. W jego sztukach fascynowała mnie głównie mistrzowska retoryka, doskonała konstrukcja i prostota stylu. Widziałem w młodości Fedrę w wykonaniu Comédie Française i inscenizacja ta zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Zaskoczyło mnie wtedy, że naturalniej brzmi dla mojego ucha siedemnastowieczny oryginał niż dwudziestowieczny przekład Boya, który choć z pewnością zręczny i niepozbawiony swady, pełen jest jednak zawiłości i archaizmów, poważnie utrudniających lekturę, a zwłaszcza słuchanie tekstu ze sceny.

Pierwszą przymiarkę do tłumaczenia Fedry wykonałem podczas pracy nad moją powieścią Madame, kiedy to zamierzając wpleść w dialogi kilka cytatów z tego dramatu, chciałem je mieć we własnej wersji, lepiej wpisującej się w ramy narracji. Ponownie zmierzyłem się z tym tekstem przy okazji przygotowywania jakiegoś odczytu na temat stylu i wersyfikacji Racine’a. Wreszcie, po uważnej lekturze Hyppolitosa uwieńczonego Eurypidesa, zdecydowałem się na systematyczną pracę nad przekładem całości Fedry. I wzorem prawie wszystkich moich poprzedników obrałem do tego celu klasyczny rymowany 13-zgłoskowiec.

W tej formie doprowadziłem tłumaczenie do końca trzeciego aktu. I wtedy nagle zwątpiłem w sens całego przedsięwzięcia. Uznałem, że jeśli nawet moja wersja wyzuta jest z inwersji, sztuczności i archaizmów i jeśli dzięki temu wygodniejsza jest w mówieniu, na czym szczególnie mi zależało, to i tak nie spełnia ona założonego celu – aby dramat ożył nowym życiem i stał się emocjonujący dla współczesnego widza. Ponieważ w dalszym ciągu trącił myszką; w dalszym ciągu wydawał się anachroniczny.

Niewątpliwym powodem tego stanu rzeczy był rozwlekły rytm, a zwłaszcza rymowanie. Sążniste tyrady wygłaszane przez postaci stają się w tej formie niewiarygodne, a przy tym nużące i monotonne. Odbiorca zamiast skupić się na sensie i subtelnościach wywodu, wpada w foniczny trans słuchania i zaczyna zgadywać rymy. To, co w dawnych czasach stanowiło dla widza urzekający powab i blask (ornamentyka, barokowy styl i konsonansowy tok wypowiedzi), dziś, po kilku rewolucjach estetycznych XX wieku, okazuje się nie tylko obciążeniem, lecz także zasadniczą przeszkodą w komunikacji. Inaczej mówiąc, próba przekładu dramatu w poetyce historycznej, zachowującej językowo-retoryczny kostium epoki, gubi go w poważnym stopniu dla szerszej publiczności. Taki poetycki skansen z pewnością potrzebny jest – czy wręcz konieczny – dla studiów filologicznych. Dla żywotności samej sztuki – dla teatru – okazuje się niestrawny, a nawet zabójczy.

Na ten aspekt sprawy pierwszy zwrócił uwagę ten sam Boy-Żeleński, który dopiero co posłużył się ową formą, tłumacząc Fedrę. W swoim komentarzu do próbki swojego przekładu Brytanika, którego postanowił tłumaczyć prozą, pisał między innymi:

Mam wrażenie, że jeśli co oddaliło nas od tragedii Corneille’a i Racine’a, to właśnie ich forma, tak odległa od dzisiejszego teatru, powolny tok sutego wiersza, pompatyczne słownictwo, długie tyrady. We Francji wszystko to wiąże się z żywą tradycją klasyczną; tymczasem u nas przywodzi na pamięć raczej owe pseudoklasyczne formy, którym romantycy przeciwstawili genialną swobodę Szekspira i płomień Schillera, aby w rezultacie – wraz z pomniejszymi – wygnać niesprawiedliwie z naszej sceny i wielkich Francuzów. Ale kiedy wczytać się w Racine’a, odczuwa się, że mimo koturnu formy, sztuki jego nie są bynajmniej koturnowe; na tle tragedii Corneille’a współcześni odbierali je jako rewolucję – naturalistyczną! To był niemal Théâtre Libre! [...] Dokonałem tedy transkrypcji Brytanika na prozę, dbając o to, aby w prozie zachować ton oryginału. [...] Kto wie, może w tej formie, która niewątpliwie zmienia Racine’a, ale czyni to po to, aby go do nas przybliżyć, zachowując jego genialną odkrywczość psychologiczną, dynamikę akcji i głębię charakterów – uda się tłumaczowi przywrócić go polskim scenom, na których niegdyś święcił takie tryumfy.

Boy nie ukończył jednak tego przekładu. Zrobił jedynie fragmenty aktu II oraz akt V. Być może uznał, że tak radykalna zmiana konwencji jest jednak niestosowna czy wręcz niedopuszczalna, a w każdym razie nie daje pożądanego rezultatu.

Podobne refleksje co Boy snuł blisko pięćdziesiąt lat później Janusz Lalewicz na marginesie swojego nowego przekładu Fedry, przygotowanego w 1969 r. dla Teatru Polskiego we Wrocławiu:

Charakterystyczne dla wszystkich niemal dawnych przekładów udziwnianie słownictwa i składni, a niejednokrotnie odchylenia od sensu oryginału były wywołane koniecznością sprostania wymogom wersyfikacji. Dziś upodobanie do archaizacji minęło, a wiersz rymowany nie tylko przestał być niezbędny jako wykładnik poezji, ale wręcz stracił tę naturalność i atrakcyjność, jaką cieszył się jeszcze pięćdziesiąt lat temu. [...] Mniej lub bardziej trafnie dobrana staropolska leksyka i składnia utrudniałaby odbiór, a zarazem nie naprowadzałaby na odpowiedni system kulturowy, jako że w polskiej tradycji językowej i literackiej nie ma żadnego ekwiwalentu francuskiego klasycyzmu. A posmak dawności widoczny jest i tak, w samej kompozycji utworu, w budowie kwestii, w samym słownictwie wreszcie i metaforyce, które zdradzają określony sposób myślenia o świecie. [...] Arsenał siedemnastowiecznej retoryki stał się dla nas w dużej mierze nużący i obcy.

W wyniku tych różnorodnych spostrzeżeń i analiz Janusz Lalewicz dokonał przekładu Fedry 13-zgłoskowcem nierymowanym. Był to z pewnością znaczny krok naprzód, ale wciąż jeszcze nie dawał dostatecznie zadowalającego rezultatu.

Biorąc pod uwagę te wszystkie obserwacje i doświadczenia, zarówno moich poprzedników, jak i własne, powziąłem decyzję, aby Fedrę, a w ślad za nią inne dramaty Racine’a przełożyć po „szekspirowsku”, czyli bezrymowym 11-zgłoskowcem heroicznym. Narzuciłem sobie jednak przy tym dodatkowe reguły, takie jak unikanie przerzutni (zgodnie przestrzeganą przez Racine’a zasadą „myśl na linijkę”) oraz różnicowanie wersów pod względem prozodycznym, polegające na zmiennym trybie stosowania średniówki i wykorzystywaniu kataleksy, tak aby wiersz nie wpadał w nazbyt wyrazisty, dudniący rytm formatu 5+6 (którego charakterystyczne brzmienie ma najsłynniejszy wers Hamleta: „Być albo nie być – oto jest pytanie”), co groziłoby z kolei innego rodzaju monotonią.

Poniżej kilka przykładów wersów każdej z trzech podstawowych form prozodycznych 11-zgłoskowca, na przykładzie tekstu Fedry:

1. Średniówka między zdaniami lub wyrazami o słabym związku składniowym:

Znasz moje ży-cie. // Czy doprawdy są-dzisz

5+6

Niektórzy mó-wią, // że utonął w mo-rzu

5+6

Dość, Tera-me-nie. // Nie mów o nim tak

kataleksa 5+5

Lecz przede wszyst-kim // ratuj swoje ży-cie

5+6

2. Średniówka między wyrazami o silnym związku składniowym:

Bo okaz-a-ło // się / to niemoż-li-we

6+5

I po co by-ło // płynąć na ten ląd!

kataleksa 5+5

Ateny pła-czą // po nim, / a Troj-ze-na

7+4

Powiadasz więc, / że // nie są to po-głos-ki

4+7

Przypomnij so-bie // zresztą sam, / jak by-ło

8+3

3. Średniówka zatarta

Z tą jego nie-czu- // -łością, / z której sły-nie?

7+4

Nie zrodził się / na- // -stępca moich bra-ci

4+7

Co, panie? / Niech od- // -gadnę, co cię tra-pi

3+8

Bo co? / Czy po-peł- // -niłaś jakąś zbrod-nię?

2+9

Już wkrótce się prze- // -konasz, / ile serc

kataleksa 7+3

Korzyści, jakie przynosi taki wybór wiersza i jego parametrów, są nieocenione. Przede wszystkim powstaje dzięki niemu przekład znacznie wierniejszy wobec oryginału (rymowanie zawsze osłabia tę cechę) i bez porównania prostszy w wyrazie. Poza tym pozwala on na wydobycie tego wszystkiego, co w poezji Racine’a uchodzi za najświetniejsze i za co był on najbardziej podziwiany, czyli retoryczna precyzja i elegancja oraz czystość wyrazu – owa słynna clarté czyniąca jego elokwencję wzorcową. Wreszcie zyskuje się rzecz zupełnie podstawową w teatrze: komunikatywność czy wręcz przezroczystość mowy, sprawiającą, że staje się ona tożsama z działaniem. Jest to tym ważniejsze, że w dziele Racine’a ten aspekt sprawy wydaje się kluczowy: mówienie nie jest tu zaledwie elementem zdarzenia scenicznego, lecz główną, jeśli nie jedyną akcją. Wszystko, co się dzieje, dzieje się w mówieniu i poprzez mówienie. Poza mówieniem nie ma nic. Być znaczy mówić, a mówić to los tragiczny.

W jakim stopniu powiodła się ta próba, ocenią czytelnicy i aktorzy, jeśli zdecydują się sięgnąć po mój przekład, a w końcu widzowie w teatrze. Ze swej strony – jako materiał pomocniczy i poglądowy – dodaję na końcu niniejszego wydania aneks zawierający trzy najsłynniejsze sceny Fedry, zaprezentowane równolegle w dwóch formach przekładowych, jakich dokonałem: w „klasycznym” 13-zgłoskowcu i „nowatorskim” 11-zgłoskowcu. Zestawienie to ma na celu unaocznić kolosalną różnicę estetyczną, jaka wynika z różnicy zaledwie dwóch sylab, inaczej rozmieszczonych akcentów oraz rymu i jego braku.

Antoni Libera

ANDROMACHA

(Andromaque)

1667

.

OSOBY

ANDROMACHA, wdowa po Hektorze, branka Pyrrusa

PYRRUS, syn Achillesa, król Epiru

ORESTES, syn Agamemnona

HERMIONA, córka Heleny, zaręczona z Pyrrusem

PYLADES, przyjaciel Orestesa

KLEONA, powiernica Hermiony

CEFIZA, powiernica Andromachy

FENIKS, wychowawca Achillesa, a potem Pyrrusa

Świta Orestesa

Rzecz dzieje się w Buthrot, mieście w Epirze,

w jednej z komnat pałacu Pyrrusa.

.

AKT PIERWSZY

SCENA PIERWSZA

Orestes, Pylades

ORESTES

A więc znów jesteś, drogi Pyladesie!

To znak, że los odmienia swe oblicze

Na pogodniejsze. Bo czyż to nie łaska –

Szczęśliwy traf – że się tu spotykamy?

5

Kto by pomyślał, że właśnie w Epirze –

Tak smętnym dla mnie miejscu – znów cię ujrzę?[1]

Po ponad sześciu miesiącach rozłąki!

Akurat tutaj – na dworze Pyrrusa!

PYLADES

Niebu niech będą dzięki, że i mnie

10

Nie dane było powrócić do Grecji,

Odkąd straciliśmy ze sobą kontakt

Po tamtej burzy, która rozdzieliła

Nasze okręty – już tak bliskie brzegu.

Martwiłem się o ciebie. Cały czas.

15

Czyś przeżył, zacumował, zszedł na ląd;

Gdzie cię rzuciło, w jakich jesteś stronach;

Czy ci nie trzeba pomocy lub wsparcia;

A zwłaszcza czy nie wpadłeś znowu w szpony

Tej melancholii, która od tak dawna[2]

20

Trawi twą duszę i wiedzie ku śmierci.

Lecz skoro widzę cię oto ze świtą,

I to tak znaczną, ośmielam się sądzić,

Że nie sprowadza cię tu żal i smutek,

Lecz coś wzniosłego – i pomyślne wiatry.

ORESTES

25

Nie mogę tego niestety tak nazwać.

Przywiodła mnie tu miłość. Lecz niedobra.

Bo nieodwzajemniona. A więc nie wiem,

Co mnie tu czeka – czy życie, czy śmierć.

PYLADES

Aż tak poważnie traktujesz tę sprawę,

30

Żeś gotów jest poświęcić dla niej życie?

Domyślam się, rzecz jasna, o kim marzysz,

Nie bacząc na dotychczasowy zawód.[3]

Ale czy sądzisz, że tutaj, w Epirze,

Hermiona będzie dla ciebie łaskawsza,

35

Niż była w Sparcie? – Nie mówiąc już o tym,

Żeś postanowił, wzgardzony, z nią skończyć.

Jak to rozumieć?

ORESTES

Cóż, łudziłem się.

Nie wypominaj mi niekonsekwencji.

Wiesz, co to miłość. Jak bywa natrętna.

40

Tym bardziej że pamiętasz jej początki.

Jak Menelaos, wdzięczny Pyrrusowi

Za to, że pomścił jego pohańbienie,

Zmienił decyzję i swą jedynaczkę,

Mnie przeznaczoną, przyznał nagle jemu.

45

I jak mnie to dotknęło – jak cierpiałem:

Jak się włóczyłem po morzu w rozpaczy,

Myśląc o śmierci, przed którą mnie strzegłeś,

Abym jej sobie w porywie nie zadał.

Wreszcie, rozpamiętując w nieskończoność,

50

Jak to Hermiona w mig się obróciła

Ku Pyrrusowi, przemogłem cierpienie

I chciałem o niej czym prędzej zapomnieć.

Starania te nie były bezowocne.

Niedawną miłość zmieniałem w nienawiść.

55

Zamiast ubóstwiać – folgowałem złości;

Zamiast się czulić – miotałem przekleństwa.

I przysięgałem sobie, że już nigdy

Nie dam się uwieść tym zdradliwym wdziękom.

Uznałem w końcu, że przezwyciężyłem

60

Miłosny szał i, niby wyleczony,

Wracam do Grecji. A tam trwa akurat

Narada królów, zwołana z obawy,

Że grozi nam niechybnie krwawy odwet.[4]

Stawiam się na niej zaraz, licząc na to,

65

Że udział w wojnie przywróci mi męstwo

I ostatecznie zabije tę miłość.

Ale przewrotny los kpi sobie ze mnie,

Pchając znów w sidła, z których się wyrwałem.

Bo oto słyszę, że tym, kto najbardziej

70

Wystawia Grecję na niebezpieczeństwo,

Jest właśnie Pyrrus, bo na swoim dworze,

Wbrew przyrzeczeniu, dalej chowa wroga,

A mianowicie potomka Hektora[5] –

Dziedzica królewskiego rodu Troi.

75

Rzecz w tym, że Andromacha swego czasu

Ratując syna, zmyliła Odysa,

Wydając mu na śmierć nie swoje dziecko.[6]

Lecz to nie wszystko. Okazuje się,

Że Pyrrus chłodno traktuje Hermionę,

80

A serce ma dla innej. – Menelaos

Jakoby w to nie wierzy, lecz się martwi,

Że córka ciągle nie wychodzi za mąż.

Domyślasz się już pewnie, jak te wieści

Mogły podziałać na mnie. – Otóż to!

85

Wszystko odżyło. Chęć zemsty, tryumfu.

Ale najbardziej – niestłumiona miłość.

Sztuczna nienawiść w jednej chwili prysła.

Bo w głębi duszy nie przestałem kochać.

Dlatego też, gdy powstał plan działania,

90

Podjąłem się go spełnić. – Zobaczymy,

Czy uda mi się wywieźć stąd to dziecko,

Co tylu królom nie daje spokoju.

Choć wolałbym, rzecz jasna, gdyby los

Nie jego, lecz Hermionę dał mi porwać.

95

I stąd też, owładnięty tym marzeniem,

Gotowy jestem na wszelkie wyzwania.

Skoro nie dałem rady zwalczyć uczuć,

Zmierzam ku temu, co mi przeznaczone,

Jak ślepiec. – Kocham! Więc idę jej szukać.

100

Zdobędę ją i porwę. Albo zginę.

Powiedz mi zatem, co się tutaj dzieje.

Czego chce Pyrrus? Co zamierza zrobić?

Czy prawdą jest, że znudził się Hermioną?

I zechce mi ją dobrowolnie oddać?

PYLADES

105

Nie sądzę. Raczej wątpię. Nie licz na to.

Choć nie dlatego, że za nią szaleje.

Bo nie szaleje. Odwrócił się od niej

I kocha teraz wdowę po Hektorze.

Wprawdzie daremnie, bo jego uczucia

110

Ona odrzuca ze wzgardą i wstrętem;

Lecz on uparcie próbuje ją zmiękczyć

I wciąż nalega – prośbą albo groźbą.

Straszy, że w końcu zabije jej syna,

Kryje go przed nią, to znowu uwalnia.

115

A do Hermiony wraca rozdrażniony.

Niby ją wielbi, niby składa hołdy,

Lecz ona widzi, że to jest nieszczere,

Że pod tą maską kryje się oziębłość.

Dlatego wybacz, że ci nie odpowiem

120

Na twe pytanie. Po prostu nie umiem.

On może zgubić tę, którą dziś kocha,

I wziąć za żonę tę, której nie znosi.

ORESTES

A co Hermiona na to wszystko? Nic?

Nie burzy się na takie traktowanie?

PYLADES

125

Znosi to godnie. Przynajmniej na pozór.

Zdaje się gardzić zmiennością Pyrrusa,

Licząc zapewne, że prędzej czy później

Powróci do niej i dotrzyma słowa.

Lecz bywa również, że pęka w niej coś

130

I, opuszczona, płacze nad swym losem;

I chce wyjechać. A jednak zostaje.

A jednocześnie przyzywa twe imię.

ORESTES

Gdybym miał pewność, że tak właśnie jest,

Bez chwili zwłoki...

PYLADES

Najpierw spełnij misję.

135

Gdy spotkasz króla, powiedz mu, że Grecy

Traktują syna Hektora jak wroga

I chcą go wkrótce odbić jego matce.

Ta wieść w Pyrrusie zasieje niepokój

I tylko wzmocni jego miłość do niej.

140

Tak więc nalegaj, jak tylko potrafisz,

Choć nic to nie da... Lecz oto i on!

ORESTES

A ty się spotkaj z Hermioną i mów jej,

Żem tu przyjechał tylko dla niej. –

SCENA DRUGA

Pyrrus, Orestes, Feniks

ORESTES

Królu,

Nim ci przekażę posłanie od Greków,

145

Pozwól mi rzec, jak bardzo jestem dumny

Z tego, że właśnie mnie posłano tutaj

I oto mogę cieszyć swoje oczy

Twoją postacią – zdobywcy Ilionu,[7]

Nieodrodnego syna Achillesa.

150

Jak on Hektora, tak ty samą Troję

W proch powaliłeś. Nie mówiąc o innych

Twoich zasługach godnych twego ojca.

Stąd też zdziwienie i niepokój Greków,

Że do tej pory, z niewczesnej litości,

155

Chowasz u siebie spadkobiercę Troi,[8]

Który na pewno będzie chciał odwetu.

Wiesz, kim był Hektor. Wszyscy do tej pory

Na jego imię truchleją i bledną;

I w całej Grecji nie znajdziesz rodziny,

160

Która by swoich krzywd nie chciała pomścić

Na jego synu, i nie bała się,

Że ten któregoś dnia, skoro przeżyje,

Wpłynie do naszych portów i je spali,

Jak jego ojciec palił nam okręty.[9]

165

Jeśli więc mogę zwrócić ci uwagę,

Przestrzegam cię przed dalszym hodowaniem

Tej żmii na swej piersi, bo to błąd,

Za który prędzej czy później zapłacisz.

Lepiej uczynić zadość woli Greków,

170

A przy tym siebie uchronić przed zdradą,

I raz na zawsze pozbyć się mściciela,

Który inaczej będzie ci zagrażał.

PYRRUS

Obawy Greków są przesadne. Śmieszne.

Czyżby nie mieli poważniejszych trosk?

175

Sądziłem, że poselstwo takiej rangi

Przybywa w sprawie naprawdę doniosłej,

A nie z czymś takim. – Syn Agamemnona!...[10]

Przyjeżdża, aby ostrzec mnie przed dzieckiem,

Które jakoby śmiertelnie zagraża

180

Zwycięskiej Grecji i mnie osobiście!

I niby komu miałbym tego chłopca

Złożyć w ofierze? – Grecji? Z jakiej racji?

Należy do mnie. Czemu więc bym nie miał –

Jako jedyny! – rozporządzać nim

185

Wedle mej woli? – Pamiętasz z pewnością

Dzielenie łupów po zburzeniu Troi

I co kto wtedy wziął z wyroku losu.

Otóż mnie właśnie przypadła w udziale

Żona Hektora: Andromacha z synem,

190

Jak Odysowi – nieszczęsna Hekuba,

A twemu ojcu – płaczliwa Kasandra.[11]

Czy ja do tamtych branek miałem kiedyś

Jakieś roszczenia? Albo zastrzeżenia?

Mówisz, że Grecja boi się odwetu;

195

Że syn Hektora wskrzesi kiedyś Troję.

Dla mnie to mrzonki. Wydumane lęki.

Owszem, to miasto było kiedyś wielkie,

Być może nawet największe na Wschodzie;

Zbrojne i silne potężną załogą;

200

Lecz dzisiaj? – O czym tu w ogóle mówić!

Ruiny, zgliszcza, wszędzie ślady krwi,

A wioski wokół wymarłe i puste.

Co się zaś tyczy dziecka Andromachy,

To mam je pod nadzorem i pod kluczem.

205

Jak w tych warunkach Troja może powstać?

Przypuścić na nas atak i wziąć odwet?

I jeszcze jedno: skoro syn Hektora

To rzeczywiście potencjalny mściciel,

Dlaczego nie zabito go od razu –

210

Wtedy, rok temu, z Priamem i innymi?[12]

Tamta zwycięska noc, gdyśmy szaleli,

Mordując wszystkich, i starców, i dzieci –

W czym sam, jak wiesz, aż nadto brałem udział[13] –

To była pora na taką rozprawę.

215

Lecz dzisiaj, kiedy gniew mi dawno przeszedł,

Żyję statecznie i włada mną litość,

Jakże bym miał na zimno zabić dziecko?

Nie, nie. – Gdzie indziej szukajcie ofiary,

Jeśli wam mało po zagładzie Trojan.

220

Ja w każdym razie tę krew ich oszczędzę.

ORESTES

Pyrrusie, dobrze wiesz, że syn Hektora

Miał zginąć. A nie zginął tylko przez to,

Że się udało podstawić za niego

Innego chłopca. I to tamten zginął.[14]

225

Grecja nie ściga Trojan jako takich.

Grecja nie cierpi tylko krwi Hektora

I ją chce przelać za doznane krzywdy.

I wiedz, że przyjdzie do ciebie w tym celu,

Jeśli jej nie uprzedzisz.

PYRRUS

Niech przychodzi.

230

Niech szuka tu, w Epirze, drugiej Troi.

Niech w obłąkańczej obawie odwetu

Zrówna zwycięzców ze zwyciężonymi.

Nie po raz pierwszy w tak niewdzięczny sposób

Odpłaci memu ojcu za zasługi.

235

Najpierw skorzystał wskutek tego Hektor.[15]

Teraz skorzysta na tym jego syn.

ORESTES

A więc odmawiasz, jeżeli rozumiem.

PYRRUS

Nie po to zwyciężyłem, aby słuchać.

ORESTES

Może przekona cię jeszcze Hermiona,

240

Stając przed tobą w imieniu jej ojca...[16]

PYRRUS

To, że Hermiona jest mi bliska sercu,[17]

Nie znaczy jeszcze, że jestem wasalem

Menelaosa. – Stąd wierzę, że zdołam

Pogodzić miłość z moim stanowiskiem.

245

A teraz, jeśli masz chęć ją zobaczyć,

To bardzo proszę. Wiem, że wasze rody

Są spokrewnione. – A potem już bywaj,

Byś jak najszybciej dał Grekom odpowiedź.

SCENA TRZECIA

Pyrrus, Feniks

FENIKS

Posyłasz go do swojej narzeczonej?

PYRRUS

250

Podobno kochał ją kiedyś.

FENIKS

No właśnie!

A co, jeżeli znów ku niej zapłonie?

I tym sposobem również ją rozpali?

PYRRUS

Oby, Feniksie! Oby tak się stało!

Niech się kochają i płyną do Sparty!

255

Otwieram wszystkie porty. Droga wolna.

Nie masz pojęcia, jak by mi ulżyło!

FENIKS

Panie, co mówisz!

PYRRUS

Później ci wyjaśnię.

Idzie tu Andromacha.

SCENA CZWARTA

Pyrrus, Andromacha, Cefiza

PYRRUS

Czyżbyś do mnie?...

Mnie szukasz, pani?... Mogę mieć nadzieję...[18]

ANDROMACHA

260

Idę do mego syna – gdzie go trzymasz

I gdzie raz dziennie ten mój skarb jedyny,

Co mi pozostał po mężu i Troi,

Mogę widywać i się nim nacieszyć.

Dzisiaj go jeszcze nie brałam na ręce.

PYRRUS

265

Bardzo mi przykro, lecz strwożeni Grecy

Przysporzą ci niebawem większych zmartwień.

ANDROMACHA

Strwożeni Grecy! Wolno wiedzieć czym?

Czyżby ktoś z Troi jednak im się wymknął?

PYRRUS

Wciąż pamiętają wyczyny Hektora.

270

I drżą przed jego synem.

ANDROMACHA

Niesłychane!

Przed dzieckiem, które nawet jeszcze nie wie,[19]

Czyim potomkiem jest i czyim więźniem!

PYRRUS

A jednak Grecy pragną jego śmierci.

Sam syn Agamemnona do mnie przybył

275

Z takim żądaniem.

ANDROMACHA

I coś postanowił?

Ugiąłeś się przed tą haniebną wolą?

Bo im bynajmniej nie chodzi o odwet –

Że syn Hektora pomści kiedyś ojca.

Im chodzi tylko o to, by mi zabrać

280

Moją jedyną miłość i podporę,

Która zastąpi mi ojca i męża.

To z tego względu masz mnie go pozbawić.

PYRRUS

Nie trzeba było twoich łez i skargi,

Abym odmówił. Chociaż mi grozili.

285

Zresztą odmówiłbym nawet i wtedy,

Gdyby przybyli tu w tysiąc okrętów

I trzeba by im stawić zbrojny opór,

I przelać krew, jak niegdyś za Helenę.

Możesz być pewna, nie będę się wahał

290

Bronić twojego syna, nawet gdyby

Groziło mi to zburzeniem pałacu,

Spaleniem miasta i utratą życia.

Lecz skoro tak, czy mogę mieć nadzieję,

Że będziesz dla mnie choć trochę łaskawsza?

295

Że chociaż w tobie nie będę miał wroga?

Podaję rękę. Przyjmiesz moje serce?

ANDROMACHA

A Grecja, panie? A co na to Grecja?

Chcesz jej ujawnić tak poważną słabość?

Chcesz, by mówiono, że twoja szlachetność

300

To tylko skutek miłosnych zapałów?

Nie mówiąc o tym, jak ja, zniewolona,

Miałabym odwzajemnić ci uczucie?

Jak moje oczy, zgaszone z twej winy,

Miałyby nagle zalśnić na twój widok?

305

Nie, nie, Pyrrusie! To nie jest realne.

Natomiast, owszem, okazywać litość

Niewdzięcznej brance i oddać jej syna,

A nawet bronić jej, nie oczekując,

Że się odpłaci za to w jakiś sposób –

310

O, to jest godne syna Achillesa!

PYRRUS

Aż tak mnie nienawidzisz! W dalszym ciągu!

Czy to się nigdy nie zmieni? – To prawda,

Krzywdziłem was i przelewałem krew

Waszych rodaków na frygijskiej ziemi.[20]

315

Lecz odkąd co dzień spoglądam ci w oczy

I ciągle widzę w nich łzy i wyrzuty,

I wieczny smutek – płacę słoną cenę

Za moje czyny wtedy popełnione.

Cierpię, doprawdy, nie mniejsze katusze

320

Niż te, co swego czasu zadawałem.[21]

Tyle próśb, tyle błagań! I na próżno!

Ja wobec ciebie nie byłem tak srogi.

Pora już, pani, zażegnać tę wojnę.

Wspólni wrogowie powinni nas złączyć.

325

Daj mi choć cień nadziei. Powiedz słowo. –

Zwrócę ci syna. – Stanę mu się ojcem. –

Sam go nauczę, jak ma pomścić Troję. –

Za wyrządzone zło ukarzę Greków![22]

Mówię poważnie. Spójrz mi tylko w oczy.

330

Uwierz mi: Troja powstanie z popiołów.

A ja w jej murach, które odbuduję,

Twojego syna osadzę na tronie.

ANDROMACHA

Co mówisz, panie! O takim powrocie

Nawet nie marzę. – Owszem, kiedyś śniłam.

335

Gdy jego ojciec żył. Ale nie teraz.

Zresztą sam chyba nie wierzysz w te słowa.

Liczę na łaskę o wiele skromniejszą.

Wystarczy mi wygnanie. Gdzieś daleko –

Od Greków i od ciebie – gdzie bym mogła

340

Czuwać nad synem i płakać po mężu.

Ta twoja miłość do mnie wzmaga tylko

Nienawiść do nas. – Wracaj do Hermiony!

PYRRUS

Jak ty mnie nie rozumiesz! Jak mnie dręczysz!

Jak mam ją kochać, kiedy kocham ciebie?

345

Wiem, że ma obiecany tron królowej.

Że przyjechała tutaj, aby władać,

A ty, przeciwnie, aby być poddaną.

Że wasze losy są skrajnie odmienne.

Ale co z tego? – Starałem się o nią?

350

A zresztą, czy nie widać gołym okiem,

Która z was błyszczy na dworze jak gwiazda?

Że to ty tutaj wiedziesz prym, nie ona?

O, wiem, jak bardzo byłaby szczęśliwa,

Gdybym choć raz okazał jej serdeczność!

ANDROMACHA

355

Czemu więc skąpisz jej tego? Czy ona

Ma jakiś żal do ciebie lub urazę?

Czy chce być wierna prochom swego męża,

Który w dodatku był kimś wyjątkowym?

Że ojciec twój uzyskał wieczną sławę

360

Dopiero wtedy, gdy zadał mu śmierć?[23]

Że wcześniej takim mirem się nie szczycił.

Obydwaj zresztą staliście się znani

Głównie przez moje łzy.

PYRRUS

A zatem – dobrze.

Wykreślam cię z pamięci i odpycham.

365

Moje uczucia są nazbyt gwałtowne,

By mogły się przerodzić w obojętność.

Mogę cię albo bezgranicznie wielbić,

Albo – wiedz o tym – wściekle nienawidzić.

I nic się przed tym gniewem nie uchowa.

370

Za wzgardę matki zapłaci jej syn.

Oddam go Grecji, skoro tego żąda.

Nie będę się narażał dla...

ANDROMACHA

Więc zginie.

Na swą obronę nie ma nic prócz mnie –

Prócz moich łez – i swojej niewinności.

375

Ale ta śmierć przyspieszy bez wątpienia

Kres moich cierpień. Ponieważ bez niego

Nie będę miała już żadnego celu,

Aby żyć dłużej. Pójdę jego śladem

Spotkać się z mężem. I tak, dzięki tobie,

380

Znowu będziemy razem...

PYRRUS

Dosyć! Idź już –

Spotkać się z synem. Może, gdy go ujrzysz

I ucałujesz, stracisz tę zawziętość.

Myśl w każdym razie, jak go uratować.

Przyjdę, by się dowiedzieć, co wybrałaś.

.

AKT DRUGI

SCENA PIERWSZA

Hermiona, Kleona

HERMIONA

385

Godzę się, dobrze. – Skoro chce mnie widzieć,

Wyświadczę mu tę grzeczność. Niech przychodzi.

Niech go Pylades tutaj przyprowadzi.

Choć, prawdę mówiąc, godzę się niechętnie.

KLEONA

Dlaczego, pani? Skąd ta powściągliwość?

390

Jeszcze niedawno tak go wychwalałaś

I tak ceniłaś sobie jego wierność.

Ba, chciałaś nawet, aby się tu zjawił.

HERMIONA

Tak, lecz wiesz przecież, jak to wyglądało:

Że z mojej strony to nie była miłość.

395

To właśnie stąd mój opór. Bo gdy pojmie,

Co mnie spotkało – że Pyrrus mną wzgardził –

To będzie przykro. I mnie upokorzy.

Już widzę, jak z tryumfem na mnie patrzy

I drwiąco pyta: „Czyżby coś nie tak?

400

Dumna Hermiona poznała smak wzgardy?”.

O nieba! Nigdy!

KLEONA

Odrzuć te obawy.

On cię wciąż nazbyt kocha, aby drwił.

I nie przyjechał tu, by cię obrazić.

Przyjechał, bo nie może żyć bez ciebie.

405

Powiedz mi raczej, co ojciec ci radzi.

HERMIONA

Jeżeli Pyrrus znów odwlecze ślub

I się nie zgodzi wydać Grekom dziecka,

Mam z nimi płynąć z powrotem do Sparty.

KLEONA

Więc wszystko jasne: trzymaj z Orestesem.

410

To Pyrrus zaczął. Ty zakończ. I lepiej,

Byś jako pierwsza wykonała krok.

Zresztą mówiłaś, że masz go już dosyć.

HERMIONA

To mało powiedziane. Tutaj chodzi

O moją cześć i sławę, którą zdeptał.

415

Kiedy się kogoś kocha, a ten zdradza,

To miłość się przemienia w złość. W nienawiść!

KLEONA

Rzuć go więc! Na co czekasz? Zwłaszcza kiedy...

HERMIONA

Niech moja niechęć jeszcze bardziej wzrośnie.

Muszę być twarda wobec niewdzięcznika,

420

Aby go rzucić naprawdę ze wstrętem.

Lecz już niedługo przebierze się miarka.

KLEONA

Uważasz, że się jeszcze nie przebrała?

Na twoich oczach adoruje inną!

W dodatku brankę! Czego jeszcze trzeba?

425

O, gdybyś tylko chciała, to już dawno

Byś z nim zerwała.

HERMIONA

I czemu to mówisz?

Czemu rozjątrzasz mój ból i zgryzotę?

Sama się boję patrzeć w swoje serce,

Więc nie wierz w nic, co widzisz na mej twarzy.

430

Ale bądź pewna, wygrałam już z sobą:

Już go nie kocham i się w tym umacniam.

Tak więc wspomagaj mnie, jak tylko umiesz.

Mówisz, by jechać. Masz rację. Na pewno.

Nie mogę sobie pozwolić na zazdrość

435

O tę nieszczęsną brankę. Niech ją bierze,

A ona niech nim włada. Proszę bardzo!

Lecz jeśli nagle coś mu się odmieni?

I padnie do mych stóp, i będzie błagał,

By mu przebaczyć i okazać łaskę?

440

Czy to możliwe, kapryśna Miłości? –

Wątpię. A jednak... jednak nie wyjadę!

Stanę im na przeszkodzie. Nie ułatwię

Drogi do szczęścia. Niech sam złamie słowo

I w oczach Greków okaże się zdrajcą.[24]

445

Wzbudziłam już ich gniew przeciwko dziecku,

A teraz jeszcze sprawię, by żądali

Wydania matki. – O, słono zapłaci

Za moją hańbę. Niech przepadnie wreszcie

Lub jego zgubi!

KLEONA

Sądzisz, że jej oczy,

450

Wciąż zapłakane, mogą ci zagrażać?

A serce, tak zgnębione i zbolałe,

Szuka pociechy w swoim prześladowcy?

Czy jej cierpienie choć trochę przygasa?

Gdyby coś czuła do niego – cokolwiek –

455

Byłaby tak surowa i wyniosła?

HERMIONA

Różnie z tym bywa. – Ja, na swe nieszczęście,

Otwarłam przed nim serce. Byłam ufna.

Nie przypuszczałam, że można udawać;

Że można nawet grać coś odwrotnego.[25]

460

Mówiłam to, co czułam – wierząc temu,

Co on mi mówił. Wyznawał, ślubował!

A było to, doprawdy, wiarygodne.

Jak on się we mnie wpatrywał! A dziś? –

W dodatku wszystko przemawiało za nim:

465

Pomsta na wrogu za hańbę rodziny,

Zwycięstwo Greków, nieprzebrane łupy,

Chwalebne czyny, godne jego ojca,

Jego namiętność, gorętsza niż moja,

Wreszcie ty sama, zapatrzona w niego!

470

A jednak wszystko to było pozorem

I mnie zmyliło, nim on sam mnie zdradził.

Ale już dość! Zamykam tę historię.

Orestes ma przynajmniej tę zaletę,

Że umie kochać i bez wzajemności.

475

Może ją wreszcie zdoła we mnie wzbudzić.

Niech przyjdzie.

KLEONA

Już tu jest.

HERMIONA

Ach, co ty mówisz!

SCENA DRUGA

Hermiona, Orestes, Kleona

HERMIONA

I co w te smutne progi cię sprowadza?

Dawny sentyment? Wciąż żywe uczucia?

Czy tylko grzeczność – powinności posła?

480

Jak mam rozumieć ten szczególny pośpiech?

ORESTES

Tak jak przypuszczasz: niepoprawna miłość.

Widocznie taki los mi już pisany,

Że wbrew postanowieniom i przysięgom

Nie mogę jednak o tobie zapomnieć

485

I wciąż do ciebie wracam, by cię wielbić.

Wiem, że twój widok rozbudzi na nowo

Moją udrękę; że idąc do ciebie,

Łamię złożone sobie niegdyś śluby.

Wiem, wiem! I wstydzę się tego. – Lecz wierz mi:

490

Od tamtej chwili, gdyśmy się rozstali,

Robiłem wszystko, aby ich dochować,

Szukając śmierci i kresu mych cierpień.

I raz o mało już ich nie znalazłem,

Gdy dziki lud chciał złożyć mnie w ofierze

495

Na swych ołtarzach. – Nie zginąłem wtedy[26]

Tylko dlatego, że tamci bogowie

Nie chcieli mojej krwi składanej w darze.

Przybywam tu, by wreszcie z twoich oczu

Wyczytać wyrok śmierci, którą ścigam.

500

Pozwól mi umrzeć. Pozbaw mnie nadziei.

Powtórz raz jeszcze, co zawsze mówiłaś.

I przyjmij – właśnie ty – ową ofiarę,

Której złożenia zaniechali nawet,

Jak widać, nie dość okrutni Scytowie.[27]

HERMIONA

505

Co za ponura, złowieszcza przemowa!

Z takim orędziem wysłali cię Grecy?

Byś mówił mi o Scytach i wytykał,

Jaka to jestem dla ciebie okrutna?

Pamiętaj, po coś przyjechał, i nie łącz

510

Spraw osobistych z interesem państwa.

Spełnij swą misję, którą ci zlecono.

ORESTES

Już ją spełniłem. – Pyrrus nie chce słyszeć

O tym, by wydać syna Andromachy.

Będzie go chronił. Z tym kazał mi wracać.

HERMIONA

515

O wiarołomny!

ORESTES

I dlatego właśnie,

Skoro już jadę, przyszedłem do ciebie,

By się dowiedzieć, jaki los mnie czeka.

Twój szorstki ton jest jasną odpowiedzią.

HERMIONA

I znów te żale! Znowu te wyrzuty!

520

W czym byłam szorstka czy odpychająca?

Gdzie widzisz nieżyczliwość z mojej strony?

Przybyłam tu z rozkazu mego ojca.

I wiedz, że dla mnie to jest też wygnanie,

Które nie szczędzi mi zgryzot i trosk.

525

Myślisz, że tylko ty jeden cierpiałeś?

Że Epir nie był świadkiem moich łez?

Skąd wiesz, że czasem nie chciałam cię widzieć,

Wbrew temu, co mi dane było czynić?

ORESTES

Chciałaś mnie widzieć? Czy dobrze słyszałem?

530

Lecz skoro tak, to zważ, że oto jestem.

Stoję przed tobą. – Tak, to ja, Orestes.

Ten sam, którego wiecznie odpychałaś.

HERMIONA

Posłuchaj. Najpierw, dzięki twej miłości,

Poznałam siłę własnego uroku;

535

Potem odkryłam twoje liczne cnoty;

Potem mi było ciebie żal, a teraz –

Chcę cię pokochać.

ORESTES

Gorzkie oświadczyny.

Dla niego serce. Dla mnie dobre chęci.

HERMIONA

Gdybyś był nim, pałałabym do ciebie

540

Okropnym gniewem.

ORESTES

Ale i miłością.

I innym wzrokiem patrzyłabyś na mnie.

Bo tak to jest z miłością: kiedy kochasz,

Nie znienawidzisz, choćbyś tego chciała.

I nie pokochasz, choć będziesz się zmuszać.

545

O nieba! Tyle starań i oddania!

Czemu to wszystko nie przemawia za mną?

Ty przecież ciągle wzdychasz do Pyrrusa –

Może i nie chcąc tego, a na pewno

Na przekór niemu, bo on cię nie kocha.

550

Bo jego serce należy...

HERMIONA

Skąd wiesz?

Czyżbyś wyczytał to z jego spojrzenia?

Skąd myśl, że mnie nie kocha? Że mną wzgardził?

Że jego miłość do mnie była płocha?[28]

Nikt oprócz ciebie tak tego nie widzi.

ORESTES

555

Cóż za łaskawość! Co za wyróżnienie!

Jak możesz sądzić, że cię lekceważę?

Że sobie drwię z twojego poniżenia?

Ja, który jestem tak stały w uczuciach,

Czy nie dowodzę, jak bardzo cię cenię?

560

Gdyby mój rywal tak cię lekceważył,

Jak niby ja!...[29]

HERMIONA

Przestało mnie obchodzić,

Co do mnie czuje. – A ty jedź do Grecji

I wezwij wszystkich do walki z tym zdrajcą.

Niech Epir stanie się kolejną Troją!

565

Czy po tych słowach dalej trwasz przy swoim,

Że ja go kocham?

ORESTES

Zrób więcej. Jedź ze mną.

Chcesz być tu zakładnikiem? Zostać branką?

Mówię ci, ruszaj ze mną, by mnie wspomóc.

Połączmy siły! Wzmożemy nasz gniew!

HERMIONA

570

A jeśli jednak ożeni się z nią?

ORESTES

A jeśli co?

HERMIONA

Że pojmie ją za żonę.

Frygijkę![30] – Andromachę. – Co za hańba!

ORESTES

I ty go nienawidzisz? – Wybacz, pani,

Lecz oto się zdradziłaś. Jest inaczej:

575

Dalej go kochasz. Nie wyprzesz się tego.

Co skryte, bywa nieraz bardziej jawne.

HERMIONA

Jesteś, doprawdy, przeczulony, panie.

Cokolwiek powiem, ty w tym odnajdujesz

Coś dwuznacznego – jakieś drugie dno –

580

I gotów jesteś nawet w moim gniewie

Dopatrzyć się miłości! – Pragnę więc

Przypomnieć ci, że przyjechałam tutaj

Nie z własnej woli, lecz mojego ojca,

I wciąż podlegam mu. I Pyrrusowi.

585

I bez ich zgody nie mogę wyjechać.[31]

Idź więc do niego i w imieniu ojca

Powiedz mu jasno, że jako wróg Grecji

Nie może zostać mężem jego córki.

Niech się opowie: ja albo jej syn.

590

Jeśli wybierze syna, jadę z tobą.

SCENA TRZECIA

Orestes sam

ORESTES

Pojedziesz! O, już nie mam wątpliwości!

Wymogę na nim zgodę bez problemu.

Wpatrzony w Andromachę, odurzony,

Nie będzie stawiał żadnego oporu

595

I puści cię bez słowa, a wręcz z ulgą.

Prawdopodobnie czekał tylko na to,

By cię oddalić pod jakimś pretekstem.

Tak czy inaczej sprawa załatwiona.

Bywaj, Epirze – wraz z synem Hektora

600

I wdową po nim, i resztkami Troi!

Grunt że Hermiona opuszcza twe ziemie

I swego pana... Który zresztą oto,

Szczęśliwym trafem, zmierza w naszą stronę.

Miłości, zamglij mu oczy! – Do dzieła.

SCENA CZWARTA

Pyrrus, Orestes, Feniks

PYRRUS

605

Szukam cię właśnie. Bo muszę się przyznać,

Że nieco mnie poniosło i w ferworze

Nie doceniłem twoich argumentów.

Teraz, gdy ochłonąłem, widzę jasno,

Że słuszność jednak jest po twojej stronie.

610

Istotnie, stojąc tak twardo przy swoim,

Działam przeciwko Grecji: stwarzam szansę

Na odrodzenie się Troi i godzę