Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Więzienny świat - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 listopada 2021
Ebook
39,99 zł
Audiobook
39,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Więzienny świat - ebook

Więzienny świat

Korupcja, przemoc, seks

Rozmowy zza krat. Autor spędził na rozmowach ze skazanymi setki godzin. W efekcie powstał zbiór kilkudziesięciu historii osób opisujący świat za kratami. Nie jest to laurka wystawiona polskiemu więziennictwu, ani pean na cześć przodowników pracy penitencjarnej. To brutalny obraz polskich więzień i aresztów, gdzie przemoc, przemyt, gwałty, korupcja, kradzieże i wszelkie inne formy łamania prawa są niemal codziennością. Przestępcza działalność to jednak nie zawsze domena osadzonych, ale często więziennego personelu. To reportaż z miejsc, do których większość z nas raczej nie trafi. A na pewno nie chcielibyśmy tam trafić. Za kratami można kupić wszystko: narkotyki, alkohol, seks, a nawet wolność. Ale i stracić życie.

Rozmówcy Janusza Szostaka opowiadają o więziennej rzeczywistości - bez cenzury.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66630-83-3
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

Ta książka to kil­ka­dzie­siąt histo­rii osób, które opi­sują życie za kra­tami i to, jak się tam zna­la­zły. Nie jest to laurka wysta­wiona pol­skiemu wię­zien­nic­twu ani opo­wieść o ludziach, któ­rzy sie­dzą „za nic”. To bru­talny obraz pol­skich wię­zień i aresz­tów, gdzie prze­moc, korup­cja, prze­myt, gwałty, kra­dzieże i wszel­kie inne formy łama­nia prawa są nie­mal codzien­no­ścią. Prze­stęp­cza dzia­łal­ność to jed­nak nie zawsze domena osa­dzo­nych, ale nie­kiedy także wię­zien­nego per­so­nelu. To świat, który rzą­dzi się wła­snymi zasa­dami.

_Wię­zienny świat_ to repor­taż z miejsc, do któ­rych więk­szość z Was zapewne ni­gdy nie trafi. Miejsc, w któ­rych można kupić prak­tycz­nie wszystko: nar­ko­tyki, alko­hol, seks, a nawet wol­ność. Można też stra­cić życie.

Ta książka to repor­taż o wię­zien­nym świe­cie. Tym praw­dzi­wym, nie tym zna­nym z insce­ni­zo­wa­nych seriali tele­wi­zyj­nych czy z pro­pa­gan­do­wych opo­wie­ści „przo­dow­ni­ków” pracy peni­ten­cjar­nej. Nie zna­cie tego świata, jeśli tam nie byli­ście. I niech tak pozo­sta­nie. Opro­wa­dzę Was po nim wraz z kil­ku­dzie­się­cioma boha­te­rami. Opo­wie­dzą swoje histo­rie oraz o tym, jak wygląda wię­zienna rze­czy­wi­stość.

Pol­skie areszty i zakłady karne odwie­dzam od schyłku lat sie­dem­dzie­sią­tych minio­nego wieku. Byłem w nich kil­ka­dzie­siąt razy, odby­łem setki roz­mów z osa­dzo­nymi i per­so­ne­lem wię­zien­nym. Obser­wo­wa­łem, jak na prze­strzeni lat zmie­niała się rze­czy­wi­stość za kra­tami. Dziś jest ona dia­me­tral­nie inna niż w począt­kach mojej dzien­ni­kar­skiej kariery.

W pamięci utkwił mi jeden z moich repor­ter­skich wyjaz­dów. Było to w 1989 roku. Przy­je­cha­łem wów­czas do Gole­niowa pisać repor­taż o bun­cie więź­niów. Takich pro­te­stów było w tym cza­sie wię­cej. Naj­więk­sze miały miej­sce w wię­zie­niach w Nowo­gar­dzie, Czar­nem oraz wła­śnie w Gole­nio­wie. Wszę­dzie były ofiary śmier­telne.

Pamię­tam, jak nad zakła­dem kar­nym w Gole­nio­wie uno­siły się kłęby dymu. To ska­zani pod­pa­lili zapory ogniowe. Z pozba­wio­nych krat okien wyrzu­cali pło­nące mate­race. Stali na dachach, obser­wu­jąc teren. Opa­no­wali więk­szość zakładu kar­nego. W stronę kla­wi­szy leciały meta­lowe piki, śruby, mutry, a z dachów dachówki i cegły. Zgi­nął wów­czas jeden z więź­niów, wielu osa­dzo­nych i straż­ni­ków zostało ran­nych. Ni­gdy wcze­śniej ani póź­niej w Pol­sce i Euro­pie nic takiego się już nie zda­rzyło. Wtedy w naszym kraju zmie­niało się wszystko i ska­zańcy też ocze­ki­wali zmian.

Więź­nio­wie począt­kowo doma­gali się jedy­nie poprawy warun­ków pracy i wzro­stu wyna­gro­dzeń. Gdy rosz­cze­nia te zostały speł­nione, zażą­dali wery­fi­ka­cji wyro­ków oraz amne­stii. W Nowo­gar­dzie więź­nio­wie wła­ści­wie prze­jęli wła­dzę nad zakła­dem kar­nym. Normą było usu­wa­nie funk­cjo­na­riu­szy straży wię­zien­nej z oddzia­łów, oku­po­wa­nie budyn­ków i demon­stra­cyjne wcho­dze­nie na dachy. Doszło do tego, że prze­wie­zie­nie aresz­to­wa­nego zło­dzieja na roz­prawę do sądu było nie­moż­liwe, jeśli nie zgo­dził się na to Komi­tet Pro­te­sta­cyjny Ska­za­nych.

Mini­ster spra­wie­dli­wo­ści zasiadł do roz­mów z recy­dy­wi­stami. Więk­szość poli­ty­ków była gotowa na daleko idące kom­pro­misy wobec więź­niów. W takiej atmos­fe­rze uchwa­lono prawo, które daro­wało lub łago­dziło kary ska­za­nym, mię­dzy innymi takim jak Mariusz Tryn­kie­wicz. Wtedy też zamiast kary śmierci poja­wiło się dwa­dzie­ścia pięć lat odosob­nie­nia, zabra­kło jed­nak kary doży­wo­cia.

Ówcze­sne wyda­rze­nia w zakła­dach kar­nych oraz wymu­szona ustawa o amne­stii i idące za tym zmiany prawa wpły­nęły dia­me­tral­nie na sytu­ację osa­dzo­nych osób. Dziś więk­szość z nich ma świa­do­mość swo­ich praw i ich broni. Także form kon­troli nad tym, co dzieje się za wię­zien­nymi murami, jest nie­po­rów­ny­wal­nie wię­cej niż w PRL. Zaczy­na­jąc od mediów, a na Rzecz­niku Praw Oby­wa­tel­skich koń­cząc. Nie zmie­nia to faktu, że pol­skie wię­zien­nic­two jedną nogą na­dal tkwi w minio­nej epoce, co potwier­dzają wię­zienne histo­rie boha­te­rów tej książki. Zwłasz­cza kobiet osa­dzo­nych w Aresz­cie Śled­czym War­szawa-Gro­chów, o któ­rych głów­nie opo­wiada ten repor­taż.

Jako pierw­szy dzien­ni­karz ujaw­ni­łem, co działo się w tym war­szaw­skim aresz­cie. Moje usta­le­nia w znacz­nej czę­ści potwier­dziła pro­ku­ra­tura. Toczy się w tej spra­wie śledz­two.

O pato­lo­gicz­nych prak­ty­kach, do jakich docho­dziło w tej pla­cówce peni­ten­cjar­nej, opo­wie­działy mi pokrzyw­dzone kobiety (ini­cjały nie­któ­rych z nich zostały zmie­nione). Ich rela­cje szo­kują, przy­wo­łują momen­tami obraz wię­zień w Ame­ryce Połu­dnio­wej.

_Wię­zienny świat_ zawiera także rela­cje męż­czyzn, któ­rzy odby­wali lub na­dal odby­wają kary w pol­skich wię­zie­niach. Nie zabra­kło rów­nież roz­mów z funk­cjo­na­riu­szami Służby Wię­zien­nej.

Zapra­szam zatem do wię­zien­nego świata.

Janusz Szo­stak1. NICZYM BEZ­PAŃ­SKI PIES

Ange­lika K. każdy list do mnie zaczy­nała od słów: „Raport z kra­iny ubó­stwa”. Drob­nym, ład­nym pismem przez kilka lat rela­cjo­no­wała mi swoje życie i prze­my­śle­nia o nim. Zapi­sy­wała po kilka stron A4 i wysy­łała regu­lar­nie do redak­cji maga­zynu „Repor­ter”.

Ange­lika bar­dzo lubi pisać. „Kie­dyś chcia­łam zostać zakon­nicą lub nauczy­cielką, a naj­bar­dziej dzien­ni­karką, gdy­bym miała pie­nią­dze, zało­ży­ła­bym wła­sną gazetę i nazwała ją »Nie­chciane Sprawy«” – zwie­rzała się ze swo­ich nie­speł­nio­nych marzeń. Rzadko jej odpi­sy­wa­łem. Jeśli już, to bar­dzo lako­nicz­nie, w kilku zda­niach. Zresztą odzwy­cza­iłem się od pisa­nia listów na papie­rze, ciężko też mi się je czyta. Ange­lika ni­gdy jed­nak nie wysy­łała maili. Nie miała kom­pu­tera ani smart­fonu. Gdy kupiła sobie naj­prost­szy tele­fon, oznaj­miła mi o tym entu­zja­stycz­nie. „Kupi­łam za wła­sne pie­nią­dze tele­fon, swój, dla sie­bie! Mam nadzieję, że będzie mi słu­żyć długo. Pro­szę dzwo­nić. Jako cię­żarna sie­dzę teraz głów­nie w domu” – przy oka­zji powia­do­miła mnie, że spo­dziewa się dziecka.

Nie zadzwo­ni­łem, nie odpi­sa­łem. To jej jed­nak nie zra­ziło. Do redak­cji przy­cho­dziły kolejne listy z „kra­iny ubó­stwa”.

Ta – prak­tycz­nie jed­no­stronna – kore­spon­den­cja zaczęła się od sprawy Iwony Wie­czo­rek, którą Ange­lika śle­dziła głów­nie na łamach „Repor­tera”. Pew­nego dnia napi­sała do mnie, że widziała zagi­nioną gdańsz­czankę w jed­nym z war­szaw­skich mar­ke­tów budow­la­nych, w któ­rym pra­co­wała jako kasjerka.

Do tego mało praw­do­po­dob­nego zda­rze­nia wra­cała w nie­mal każ­dym liście: „Iwona to prak­tycz­nie moja rówie­śniczka i bar­dzo mi jej szkoda” – pod­kre­ślała.

Nie wie­dzia­łem jesz­cze wów­czas, że Ange­lika ma poważne pro­blemy z pra­wem. Tak było do dnia, gdy zapy­tała mnie w jed­nym ze swo­ich dłu­gich listów: „Cie­kawa jestem, czy pan chciałby być współ­od­po­wie­dzialny za prze­stęp­stwo? Bo ja nie, ale i tak mam do czy­nie­nia z wymia­rem spra­wie­dli­wo­ści. Przez swoją głu­potę, przez bez­względ­nych ludzi, któ­rzy wro­bili mnie w przy­własz­cze­nie dużych pie­nię­dzy. Byłam głu­pia i zafa­scy­no­wana nimi, a teraz pro­ku­ra­tor żąda dla mnie pię­ciu lat wię­zie­nia (…)”.

Przy­znam, że nie zare­ago­wa­łem na tę infor­ma­cję. Dopiero kilka tygo­dni póź­niej posta­no­wi­łem bli­żej przyj­rzeć się spra­wie Ange­liki. Wtedy, gdy napi­sała do mnie po raz kolejny. „To mój ostatni list do Pana, gdyż od 17 stycz­nia będę odby­wała karę pozba­wie­nia wol­no­ści na okres jed­nego roku, a pew­nie i dłu­żej (…)” – zako­mu­ni­ko­wała.

Zde­cy­do­wa­łem się odwie­dzić Ange­likę w jej miesz­ka­niu na war­szaw­skiej Woli. Szcze­rze się ucie­szyła, gdy powie­dzia­łem jej o tym w roz­mo­wie tele­fo­nicz­nej. – Będę cze­kać na pana, już się biorę za sprzą­ta­nie – oznaj­miła rado­śnie.

Gdy dwa dni póź­niej zapu­ka­łem do miesz­ka­nia na pod­da­szu czte­ro­pię­tro­wego bloku, otwo­rzyła mi drobna sza­tynka. Dzięki jej listom mia­łem wra­że­nie, że znamy się od lat. Odkryła się przede mną także w trak­cie roz­mowy.

– Nie­dawno pani rodziła. Co z dziec­kiem? – rozej­rza­łem się po skrom­nie urzą­dzo­nym miesz­kanku w poszu­ki­wa­niu dzie­cię­cego łóżeczka. To było wła­ści­wie jedno pomiesz­cze­nie, bez kory­ta­rza i kuchni, jedy­nie z maleńką łazienką. Ni­gdzie nie dostrze­głem cze­go­kol­wiek, co mogłoby świad­czyć, że w tym miej­scu prze­bywa dziecko.

– Zosta­wi­łam córkę w szpi­talu, odda­łam ją – Ange­lika mówi przez łzy. – Nie chcia­łam, aby miała takie życie jak moje. Co ja jej mogłam zaofe­ro­wać? Niech pan tylko popa­trzy, ja tu jej nawet biurka nie mia­ła­bym gdzie wsta­wić, jakby poszła do szkoły – kobieta stara się uspra­wie­dli­wiać swój czyn. Nie oce­niam jej, sta­ram się zro­zu­mieć.

– Zresztą teraz tra­fię do wię­zie­nia, to z kim bym ją zosta­wiła? Nie mam żad­nej bli­skiej rodziny. Mia­łam wujka w Górze Kal­wa­rii, kocha­łam go, ale nie­dawno umarł. Nie mia­łam nawet pie­nię­dzy na bilet, aby poje­chać na pogrzeb.

– Nie pra­cuje już pani jako kasjerka?

– Po ciąży mnie zwol­nili, tro­chę ulotki roz­no­si­łam, sprzą­ta­łam. Ale teraz nie mam żad­nej pracy.

– Pani rodzice nie żyją?

– Nie mia­łam kon­taktu z mamą, a ojca na oczy nie widzia­łam. Podobno został zamor­do­wany gdzieś w górach. Wycho­wy­wa­łam się w rodzi­nie zastęp­czej, a potem tra­fi­łam na bruk. Nie mia­łam z czego żyć. Mogłam zostać pro­sty­tutką, ale to nie jest dla mnie zaję­cie, aby roz­kła­dać nogi przed każ­dym, kto za to zapłaci. Poza tym jestem kato­liczką i się tego nie wsty­dzę. Wsty­dzę się innych rze­czy. Róż­nie mi się w życiu ukła­dało. Nie­stety zwy­kle źle. Miesz­ka­łam przez jakiś czas w schro­ni­sku z bez­dom­nymi. Jed­nak jakoś dałam sobie radę, zna­la­złam pracę w mar­ke­cie i to miesz­ka­nie dosta­łam z dziel­nicy. Pra­co­wa­łam i zara­bia­łam na sie­bie, nie­raz po dzie­sięć godzin dzien­nie tyra­łam. Rodziny ni­gdy nie mia­łam, przy­ja­ciół też. Zna­jome dziew­czyny mają mężów i bawią dzieci w domach. Co im po przy­jaźni z kimś takim jak ja.

– Ojciec dziecka nie pomaga pani?

– On teraz sam potrze­buje pomocy, naj­bar­dziej Bożej – mówi tajem­ni­czo Ange­lika.

– Jest chory? – pytam nie­pew­nie.

– Sie­dzi. Dostał doży­wo­cie.

– Co takiego zro­bił?

– Zabił czło­wieka i odciął mu głowę. Przy­szedł z nią tu, do mnie. Stał w drzwiach, a na pod­łogę cie­kła jesz­cze krew. Zaczę­łam krzy­czeć, drzeć się wprost. Zbie­gli się sąsie­dzi, przy­je­chała poli­cja i zabrała Marka. Wię­cej go już nie widzia­łam i nie chcę oglą­dać. On jest nie­bez­pieczny i bar­dzo zazdro­sny o mnie.

– Nie tęskni pani za córką?

– Bar­dzo, ale tak dla niej jest lepiej. Dobrze, że nie będzie wie­działa, kim są jej ojciec i matka. Modlę się codzien­nie, aby miała szczę­śliwe życie, a gdy jest mi bar­dzo smutno, patrzę na jej zdję­cie – Ange­lika podaje mi tele­fon z foto­gra­fią uśmiech­nię­tego nie­mow­lę­cia.

– Córka podobna jest do pani – mówię i widzę, że ta grzecz­no­ściowa for­mułka ucie­szyła ją. Choć trudno być pew­nym, czy dziecko nie odzie­dzi­czyło genów po ojcu mor­dercy. A matka też chyba nie jest bez skazy? – pytam sie­bie w myślach, a gło­śno mówię: – Dla­czego ma pani tra­fić do wię­zie­nia?

– Gdyby mi kie­dyś ktoś powie­dział, że pójdę na coś takiego, tobym go wyśmiała. Wcze­śniej mój zna­jomy dał się zro­bić na podobny numer. To jest bez­domny, na któ­rego wzięli pięć­dzie­siąt tysięcy zło­tych kre­dytu. Ma ksywę „Skar­peta”, bo mu nie­zno­śnie wali z butów. Gdy on mi o tym opowie­dział, to go wyśmia­łam, a potem spi­sa­łam jego histo­rię. Niech pan prze­czyta – Ange­lika pod­suwa mi kartkę papieru zapi­saną zna­jomym pismem. „Nor­mal­nie nie mie­li­śmy wtedy za co się nachlać, a oni cho­dzili pod noc­le­gow­nią i pytali, czy ktoś nie chce zaro­bić tysiąc zło­tych. Powie­dzieli, że wystar­czy pójść do banku i pod­pi­sać umowę. A ja na to, że chęt­nie tam pójdę, ale nie mam dowodu. To dali mi pie­nią­dze na dowód oraz komórkę z kartą i doła­do­wa­niem. Dosta­łem też nowe ciu­chy i per­fumy. W banku tylko pod­pi­sa­łem się na umo­wie i wysze­dłem. Tyle było roboty za tysią­czka. A potem mnie zamknęli, ale wcze­śniej to ostro pili­śmy przez tydzień. Na spra­wie nic o nich nie mówi­łem, bo mi obie­cali, że jak wyjdę, to wynajmą mi miesz­ka­nie, dadzą pracę i tro­chę gro­sza na życie. Ale zapo­mnieli o mnie” – koń­czy się histo­ria „Skar­pety”.

– Dzi­wię się, że w tym banku nie ska­po­wali się, jak „Skar­peta” żyje. Może ich to nie obcho­dzi? – zasta­na­wia się Ange­lika.

– Pani też dała się w coś takiego wcią­gnąć?

– Tak, tylko na znacz­nie więk­szą kwotę i to byli inni ludzie. Wzię­łam dla nich z banku pół miliona – przy­znaje kobieta.

– I w banku nie zorien­to­wali się, jak pani żyje? – pytam nieco kąśli­wie.

– To było dobrze przy­go­to­wane. Wpa­ko­wał mnie w to Daniel Z. pseu­do­nim Simon. Pozna­łam go kie­dyś u mojej dal­szej rodziny na wsi. To zło­dziej i spec od mani­pu­lo­wa­nia ludźmi. Podaje się za maklera, ale tak naprawdę to bez­ro­botny syn rol­nika z Mazur. Opo­wia­dał, że będzie budo­wać hotel nad jezio­rem, ja w to uwie­rzy­łam, bo to przy­stoj­niak jest – widzę, że mimo złego doświad­cze­nia z „Simo­nem” oczy Ange­liki błysz­czą na wspo­mnie­nie o nim.

Daniel Z. miał nastę­pu­jący biz­ne­splan: – Ja cię, Ange­lika, zatrud­nię, dosta­niesz na papie­rze dużą pen­sję, taką, aby wziąć pół bańki kre­dytu. Nam nie dadzą, a potrzebny jest hajs na inwe­sty­cję z hote­lem. Zabra­kło nam nieco środ­ków. Zatem weź­miesz kre­dyt, a my go spła­cimy – dekla­ro­wał.

– Wiele z tego nie mia­łam, ale cie­szy­łam się, że mogę im pomóc. Może dzięki nim zdo­będę lep­szą pracę – tak sobie myśla­łam. – Gdy­bym dostała pie­niążki, to mogła­bym zapi­sać się na kurs kom­pu­te­rowy, o któ­rym zawsze marzy­łam, a co za tym idzie, mogła­bym zdo­być dobrą pracę. Kupi­ła­bym sobie dobre ubra­nia i czuła się lepiej. Na pewno kupi­ła­bym też lep­sze meble.

Ange­lika na początku dosta­wała obie­cane kwoty i cie­szyła się, że wszystko układa się po jej myśli. Raty też były wpła­cane ter­mi­nowo, więc nie mar­twiła się kre­dy­tem. Jed­nak mijały kolejne mie­siące, a wpłat nie było. Po pew­nym cza­sie zaczęły przy­cho­dzić pona­gle­nia, a potem wezwa­nia komor­ni­cze. W końcu Ange­lika poszła na komendę na Wil­czą zgło­sić, że została oszu­kana.

– Sama pani pod­pi­sała umowę, to do kogo ma pani teraz pre­ten­sje? – pytał poli­cjant.

Biz­nes­meni tym­cza­sem znik­nęli, a ich firma prze­stała ist­nieć. Nato­miast Ange­lika dostała wyrok.

– Poli­cja nie kiw­nęła pal­cem, aby zatrzy­mać tych oszu­stów. Mimo że poka­za­łam ich zdję­cia w poli­cyj­nej bazie. Stra­ci­łam wiele, teraz tonę w dłu­gach, czeka mnie na doda­tek wię­zie­nie. Nie­mal uwie­rzy­łam w to, że to jest tylko moja wina – dodaje zre­zy­gno­wana.

– Nie wie­działa pani, co robi? – pytał ją drwiąco pro­ku­ra­tor.

– Nie, chyba nie – dukała nie­pew­nie. – Prze­cież wyglą­dali ele­gancko, na pozio­mie, byli pach­nący i w mar­ko­wych ubra­niach.

– Bo gdyby byli obdarci, to pani by im nie uwie­rzyła – pod­nie­sio­nym gło­sem zauwa­żył pro­ku­ra­tor. – Jakie pani ma wykształ­ce­nie?

– Skoń­czy­łam pod­sta­wówkę, gim­na­zjum i dwie klasy liceum – odpo­wie­działa Ange­lika śled­czemu, a mnie tłu­ma­czy swoje braki w wykształ­ce­niu: – To wszystko przez nar­ko­tyki, które bra­łam jako nasto­latka, i przez trudną sytu­ację w domu. Wycho­wy­wa­łam się w rodzi­nie zastęp­czej, to było eks­tre­malne prze­ży­cie. Nikt się mną nie inte­re­so­wał, dali jeść i to wszystko. Może są rodziny, które potra­fią upil­no­wać dzieci. Mnie nikt nie pil­no­wał.

Gdy się spo­tka­li­śmy, Ange­lika K. miała jesz­cze nadzieję, że uda się zamie­nić wyrok pozba­wie­nia wol­no­ści na dozór elek­tro­niczny i nie będzie musiała iść do wię­zie­nia. Jed­nak sąd nie wyra­ził na to zgody.

„Po tej całej sytu­acji z kre­dy­tem czuję się jak bez­pań­ski pies. No co ma zro­bić bez­domny, głodny pies wyrzu­cony przez kogoś na ulicę, jeśli czło­wiek rzuca mu kawał mięsa? Potem jesz­cze zapra­sza do domu, przed komi­nek, może nawet wyką­pie i wycze­sze. Pew­nie miło­ści nie da, ale zawsze jest jakaś nadzieja. A potem, gdy gra się skoń­czy, znowu wyrzuca psa na ulicę. Tak też było ze mną” – napi­sała do mnie Ange­lika w jed­nym z listów, jesz­cze z wol­no­ści.

Przez długi czas nie było od niej kore­spon­den­cji. Wie­dzia­łem, że jest w wię­zie­niu, bo od kilku tygo­dni przy­go­to­wy­wała się psy­chicz­nie do odsiadki. W końcu przy­szedł list z aresztu śled­czego na Gro­cho­wie w War­sza­wie.

Mimo że Ange­lika pisała zza krat, to dało się wyczuć pewien opty­mizm:

„Jestem już w wię­zie­niu. Sie­dzę w przej­ścio­wej celi z fajną kole­żanką. Ona za dwa tygo­dnie wycho­dzi, niech pan do niej zadzwoni (numer jest na końcu listu), to Basia opo­wie panu wię­cej. Ja być może wyjdę w listo­pa­dzie. Boję się, że nie będę miała gdzie wra­cać, że mi miesz­ka­nie okradną, bo tam nie ma nawet dobrego zamka. Mam nadzieję, że dam sobie tu radę. Gdy tylko wyjdę na wol­ność, to ode­zwę się do pana (…)”.

Zadzwo­ni­łem pod wska­zany przez Ange­likę numer. Kobieta, która ode­brała tele­fon, nie­wiele miała do powie­dze­nia o jej sytu­acji w aresz­cie na Gro­cho­wie. – Naj­le­piej, jak jej pan wyśle jakieś pie­nią­dze, bo ona tam bez gro­sza jest – pod­po­wie­działa. Za jej radą zro­bi­łem prze­lew i szu­ka­łem gdzie indziej infor­ma­cji o gro­chow­skim aresz­cie.

– Czy spo­kojna, pierw­szy raz karana dziew­czyna pora­dzi sobie? – zapy­ta­łem Elwirę, która spę­dziła tam kilka lat.

– Jak spo­kojna, to tra­ge­dię będzie miała. Tam coraz wię­cej psy­chicz­nych dzie­wuch sie­dzi, dzie­cio­bój­czy­nie, ćpunki z Pragi. To mogą ją tam zeżreć. Szkoda dziew­czyny, tam jest masa ska­kań­ców, szcze­gól­nie szur­nię­tych hero­ini­stek – nie pocie­szyła mnie Elwira, która zwró­ciła uwagę, że w gro­chow­skim aresz­cie szo­ku­jąca jest liczba dzie­cio­bój­czyń.

– Tam jest ich wyjąt­kowo dużo. Sie­dzi tam cho­ciażby Magda M., ta od zabój­stwa dwójki dzieci i ich matki z ulicy Sta­lo­wej w War­sza­wie. Dostała za to doży­wo­cie. Jest też Monika G., która roz­trza­skała o drzewo dwu­let­niego synka i ska­zali ją na dwa­na­ście lat. Na Gro­cho­wie sie­dzi też Lucyna, która zamro­ziła nowo­rodki. Była tam Wie­sława P., to ta, co zabiła i zako­pała pół­to­ra­roczne dziecko, han­dlo­wała też dziećmi. Ska­zali ją za to wszystko na pięt­na­ście lat. Ona była kochanką szefa kuchni. Te wszyst­kie okrutne baby są tam zatrud­nione do pomocy oddzia­ło­wym. – Elwira wpro­wa­dza mnie w świat aresztu na war­szaw­skim Gro­cho­wie. Wów­czas nie zda­wa­łem sobie jesz­cze sprawy, że wkrótce poznam wiele kobiet z tego aresztu.

Wtedy cze­ka­łem na jakiś znak życia od Ange­liki K. Nie docze­ka­łem się go jed­nak do zakoń­cze­nia pisa­nia tej książki. Nie­wy­klu­czone, że mój prze­lew jej zaszko­dził. Nie­ba­wem bowiem jakie­kol­wiek kon­takty ze mną stały się nie­mile widziane przez admi­ni­stra­cję aresztu śled­czego na Gro­cho­wie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: