Zniewalające, śmiałe, złe. Oszustki, intrygantki i awanturnice czasów sarmatów - Waldemar Bednaruk - ebook

Zniewalające, śmiałe, złe. Oszustki, intrygantki i awanturnice czasów sarmatów ebook

Bednaruk Waldemar

4,3

Opis

Jeżeli ktoś pragnie wierzyć, że w czasach sarmatów damy były jedynie skromne, nobliwe i cnotliwe, niech nie czyta tej książki!

Maria Kazimiera de la Grange d’Arquien poślubia ordynata Zamoyskiego. A że hulaka nie dba o żonę, ta wpada w ramiona... jego sąsiada, czyli Jana Sobieskiego. Agnieszka Machówna, chłopska córka z Kolbuszowej, dorasta tuż koło dóbr Lubomirskich i pragnie żyć jak oni. Nikt nie wie, w jaki sposób zostaje kochanką cesarza Austrii i dlaczego wierzy on, że ma do czynienia ze spadkobierczynią polskich arystokratów. Siedemnastoletnia Zofia Glavani jest dziewicą, kiedy matka sprzedaje ją polskiemu konsulowi w Stambule. To początek jej drogi prowadzącej na dwór Stanisława Augusta Poniatowskiego. Zostanie żoną Stanisława Potockiego, ale serce podaruje Grigorijowi Potiomkinowi, kochankowi carycy Katarzyny...

Waldemar Bednaruk

Prawnik, historyk, wieloletni wykładowca akademicki. Ceniony w środowisku i wielokrotnie nagradzany za twórczość znawca epoki staropolskiej. Autor i współautor osiemnastu książek oraz ponad stu artykułów. Znaczną popularność przyniosły mu dramaty historyczne Agnieszka przed trybunałem i Reasumpcja Trybunału Koronnego oraz powieści: Kurier ze Stambułu, Harem, Dom gejsz. Książki znalazły uznanie czytelników, zaś o ich atrakcyjności najlepiej świadczy fakt, że dwie pierwsze powieści trafiły na listy bestsellerów miesiąca kilku czasopism i portali internetowych.

Fragment

Czy związek trzydziestojednoletniego hulaki z siedemnastoletnią dwórką królowej przy odrobinie wysiłku i dobrej woli obu stron mógł się przeistoczyć w dobre małżeństwo?

Niektórzy z komentatorów, znając ich późniejsze losy, twierdzą, że z połączenia rozpieszczonej ulubienicy Ludwiki Marii z pijanicą i dziwkarzem nie mogło wyniknąć nic dobrego. Od razu przekreślają i skazują na niepowodzenie wszelkie nadzieje na to, by związek mógł przetrwać i rozwinąć się w szczęśliwe dla obojga stadło.

To prawda, że początki były trudne. Już sam fakt odwlekania przyjazdu do Warszawy przez Sobiepana nie nastrajał do niego życzliwie narzeczonej i jej otoczenia. Potem jednakże wspaniałe prezenty i bogata oprawa musiały zrobić dobre wrażenie, zacierając częściowo złe wspomnienia. Po ślubie nie było najlepiej – wszystkie źródła potwierdzają, że noc poślubną pan młody spędził nie w łożu, ale na dywaniku obok łóżka, gdy Marysieńka spała samotnie w pościeli. Co gorsza, związek nie został skonsumowany również w kolejnych dniach i tygodniach. Co było tego powodem, trudno dziś odgadnąć, ale faktem jest, że do pierwszego pełnego zbliżenia między nowożeńcami doszło dopiero po opuszczeniu przez nich stolicy – podczas noclegu w Warce lub nawet po przybyciu do Zamościa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 366

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
2
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wprowadzenie

Wpro­wa­dze­nie

Histo­ria, którą chcę Wam opo­wie­dzieć, mogłaby nosić tytuł Sta­ro­pol­ski Kop­ciu­szek albo Kobiety suk­cesu na dwo­rach Sar­ma­tów. Jest to bowiem książka o trzech słyn­nych kobie­tach, które dzięki swo­jej cięż­kiej pracy, odro­bi­nie szczę­ścia i nie­prze­cięt­nej uro­dzie osią­gnęły nie­wy­obra­żalny dla innych suk­ces. Jedne zaczy­nały od nędzy rodzin­nego domu, jako nie­wol­nice lub nie­wiele lepiej sytu­owane chłopki pańsz­czyź­niane, jak Zofia Gla­vani i Agnieszka Machówna, by wspiąć się na wyżyny pierw­szych salo­nów w Euro­pie. Inne zaczy­nały skrom­nie, choć nie tak nisko jak Mary­sieńka D’Arqu­ien, od pozy­cji ubo­giej dwórki kró­lo­wej Ludwiki Marii do żony naj­bo­gat­szego Polaka Jana Sobie­pana Zamoy­skiego, a po jego śmierci – Jana Sobie­skiego, by wraz z nim zasiąść na pol­skim tro­nie.

Dzie­liło je nie­mal wszystko, łącz­nie z naro­do­wo­ścią, sta­nem, do któ­rego pier­wot­nie nale­żały, i typem urody. Łączyło zaś pra­gnie­nie wyrwa­nia się z biedy, porzu­ce­nia prze­cięt­no­ści i mało­ści, by wejść do świata ówcze­snych elit. O skali ich suk­cesu świad­czy pamięć zacho­wana o nich do naszych cza­sów. Mimo upływu wie­ków one wciąż żyją w legen­dach, obra­zach, pie­śniach i wier­szach, a kolejne poko­le­nia się­gają do ich bio­gra­fii, by odpo­wie­dzieć sobie na pyta­nie, czy było warto.

Kobieta sukcesu

Kobieta suk­cesu

Suk­ces defi­niu­jemy dzi­siaj jako spek­ta­ku­larne speł­nie­nie swo­ich marzeń, wybi­cie się ponad prze­cięt­ność oto­cze­nia, osią­gnię­cie ambit­nych celów zawo­do­wych. W dobie mass mediów kró­lują w nich kobiety suk­cesu. Są obiek­tem podziwu i zazdro­ści przed­sta­wi­cie­lek swo­jej płci oraz pożą­da­nia męż­czyzn. Pobu­dzają wyobraź­nię tłu­mów, pocią­gają swoim przy­kła­dem kolejne poko­le­nia, moty­wu­jąc je do wysił­ków na rzecz roz­woju wła­snej kariery.

Liczy się to, by zaist­nieć, poka­zać się, zna­leźć się na ustach wszyst­kich. Nie­ważne jak, nie­ważne gdzie, byle stać się sław­nym – nie zgi­nąć w tłu­mie!

Kim była kobieta suk­cesu w daw­nych cza­sach? Jak osią­gała swoje cele w życiu? Czym róż­niła się od obec­nych cele­bry­tek?

To są pyta­nia, na które czy­tel­nicy tej książki będą mogli odpo­wie­dzieć po jej lek­tu­rze. Znaj­dzie­cie tutaj zaska­ku­jące fakty, róż­nice i podo­bień­stwa uka­zu­jące, iż pewne mecha­ni­zmy ni­gdy się nie zmie­niają. Czas pły­nie, ale pewne prawdy pozo­stają nie­zmienne.

Żywy i popu­larny w XX wieku mit awansu spo­łecz­nego od pucy­buta do milio­nera znany był i w daw­nych cza­sach, choć nie tak go wów­czas defi­nio­wano. Pobu­dza­jące wyobraź­nię marze­nie uci­śnio­nych, by wyrwać się z biedy i zamiesz­kać w pałacu, jest znane ludz­ko­ści od zara­nia dzie­jów.

Nie­któ­rym się udało i to oni inspi­ro­wali naśla­dow­ców do kolej­nych prób pój­ścia w ich ślady – każ­dym spo­so­bem i za każdą cenę!

Marysieńka

Mary­sieńka

Kobiety są rajem dla oczu, czyść­cem dla sakiewki i pie­kłem dla duszy

hisz­pań­skie przy­sło­wie

Trudne początki

Trudne początki

Dobie­ga­jące z dołu dono­śne odgłosy chra­pa­nia na prze­mian z mokrym mla­ska­niem wiecz­nie spra­gnio­nego sma­ko­sza nie pozwa­lały Mary­sieńce zmru­żyć oka do bia­łego rana. Prze­wra­cała się więc z boku na bok coraz bar­dziej wście­kła, zakry­wała uszy poduszką, pró­bo­wała nie myśleć o tym, w co się wplą­tała, ale nic to nie dawało. Przez cały czas przed oczami prze­wi­jały jej się sceny z poprzed­niego wie­czoru, a ona nie mogła uwie­rzyć, że to wszystko wyda­rzyło się naprawdę.

Kosz­mar, któ­rego doświad­czała w tym momen­cie, był jej nocą poślubną. Wczo­raj, czyli 3 marca Roku Pań­skiego 1658, wyszła za mąż za star­szego od sie­bie o czter­na­ście lat męż­czy­znę. Teraz obok łoża, na pod­ło­dze, jedy­nie na pod­ście­lo­nym krót­kim dywa­niku, spał pijany jak bela jej wła­śnie poślu­biony mąż Jan Zamoy­ski zwany przez szlachtę Sobie­pa­nem, bo – jak sam o sobie lubił mówić – sam był sobie panem i niczego od innych nie potrze­bo­wał.

– A zapo­wia­dało się tak pięk­nie! – wes­tchnęła, wspo­mi­na­jąc ten moment, gdy się dowie­działa, że zain­te­re­so­wał się nią naj­bo­gat­szy kawa­ler w Pol­sce. Czło­wiek, do któ­rego majątku wzdy­chały naj­pięk­niej­sze panny w kraju. Marze­nie wszyst­kich rodzi­ców panien na wyda­niu, o docho­dach tak wiel­kich i konek­sjach tak wspa­nia­łych, że mógłby myśleć o księż­nicz­kach z pierw­szych rodów Europy.

– Ale nie pomy­ślał! – uśmiech­nęła się w ciem­no­ści. – Pomy­ślał o mnie i mnie zapra­gnął!

Na chwilę zapo­mniała o udręce nocy poślub­nej i nawet nie sły­szała hała­sów wydo­by­wa­ją­cych się z gar­dzieli wybranka.

– Ależ dziew­czyny pozie­le­niały z zazdro­ści! – aż mimo­wol­nie pisnęła cichutko na wspo­mnie­nie pierw­szego klej­notu, jaki otrzy­mała w pre­zen­cie od swo­jego ado­ra­tora. Mimo trwa­ją­cej wojny ze Szwe­cją i trud­nej sytu­acji finan­so­wej wszyst­kich zwo­len­ni­ków króla Jana Kazi­mie­rza, a do tego kręgu zali­czał się jej wiel­bi­ciel, otrzy­mała od niego krzyż zło­żony z pię­ciu wiel­kich dia­men­tów, któ­rego war­tość sza­co­wano na dwa­na­ście tysięcy fran­ków. Cud­nej urody dro­biazg miał war­tość więk­szą niż zarobki całego życia prze­cięt­nej rodziny w kraju. A on poda­ro­wał go jej ot tak, by zwró­cić na sie­bie uwagę.

I zwró­cił!

Na wieść o tym geście jęk zawodu nie­prze­li­czo­nych zastę­pów pre­ten­den­tek do wyda­nia się za tego „księ­cia na Zamo­ściu”, jak go zwano, roz­legł się od morza do morza. Ona zaś pro­mie­niała szczę­ściem. Jesz­cze go nie widziała, nie­wiele o nim sły­szała, ale sam fakt, iż naj­bo­gat­szy kawa­ler w kraju prze­słał jej rzecz tak cenną, że zamil­kły wszyst­kie dwórki kró­lo­wej, spra­wił, iż poczuła się na ten krótki moment naj­szczę­śliw­szą dziew­czyną na świe­cie.

Ale aku­rat ona była ska­zana na suk­ces!

*

Wyda­wa­łoby się, że o Mary­sieńce Sobie­skiej wiemy już wiele, jeśli nie wszystko. Jest to jedna z naj­bar­dziej zna­nych postaci histo­rycz­nych, o któ­rej każdy sły­szał, a nie­je­den czy­tał. Popu­lar­ność jej bio­gra­fii w minio­nych deka­dach osią­gała poziomy sławy dzi­siej­szych gwiazd sportu i kina. Każdy Polak i każda Polka wie­dzą, że to jest ta zła kobieta, która rzą­dziła naszym sław­nym kró­lem Janem III Sobie­skim, pogromcą Tur­ków spod Wied­nia. Sły­sze­li­śmy o listach pisa­nych do niej przez mał­żonka, o miło­ści, jaką ją darzył, o ero­tycz­nych pereł­kach, jakie sobie prze­my­cali w kore­spon­den­cji.

Ale czy ktoś czy­tał te listy? Czy widział jej kore­spon­den­cję pisaną do niego i do innych osób z tych cza­sów? Czy oprócz listów króla Jana znamy inne źró­dła z tej epoki?

Kiedy się chwilę zasta­no­wimy, doj­dziemy do wnio­sku, że niby wszystko wiemy, a tak naprawdę nic nie wiemy! Nawet pod­sta­wowe fakty z jej życia wyma­gają wery­fi­ka­cji, zaś praw­dziwe inten­cje – głę­bo­kiego prze­my­śle­nia.

Do nie­dawna jesz­cze trwał spór o datę naro­dzin pol­skiej kró­lo­wej. Znacz­nych pro­ble­mów przy­spa­rzało bada­czom usta­le­nie w spo­sób jed­no­znaczny i nie­bu­dzący wąt­pli­wo­ści nie tylko dnia czy mie­siąca, lecz także roku uro­dze­nia Mary­sieńki. Co prawda nie uro­dziła się ona w chłop­skiej cha­cie ani nawet w skrom­nym domku han­dla­rza, tylko w dworku szla­chec­kim, więc teo­re­tycz­nie lepiej sytu­owani rodzice powinni zadbać o utrwa­le­nie wyda­rze­nia, jakim były naro­dziny dziecka. Jed­nak naj­wy­raź­niej nikt nie pomy­ślał, iż ta mała dziew­czynka może ode­grać aż tak wielką rolę w histo­rii świata.

Przez wieki podej­rze­wano, iż sama Maria Kazi­miera, podob­nie jak pozo­stałe boha­terki tej książki, odmła­dzała się stale, poda­jąc póź­niej­szy rok uro­dze­nia, zaś jej bio­gra­fo­wie nie mogli zde­cy­do­wać, którą datę wybrać.

A było w czym wybie­rać!

Wśród moż­li­wych dat mie­li­śmy w kolek­cji rok 1634, 1635, 1638 lub 1641. Oczy­wi­ście te póź­niej­sze poja­wiały się głów­nie za sprawą samej zain­te­re­so­wa­nej, w powszech­nej opi­nii odej­mu­ją­cej sobie lat w doj­rza­łym wieku. Jed­no­znacz­nie wyklu­czyć żad­nej ze wska­za­nych dat się nie dało, jed­nak za naj­bar­dziej praw­do­po­dobną do nie­dawna uzna­wano rok 16351. Teraz wiemy, iż zarzuty o odmła­dza­niu się naszej boha­terki były bez­pod­stawne i jed­no­znacz­nie potwier­dziła się data 28 czerwca 1641 roku2.

Uro­dziła się w Nevers, a jej rodzi­cami byli mar­gra­bia Hen­ryk Albert de la Grange d’Arqu­ien, wów­czas kapi­tan gwar­dii w regi­men­cie młod­szego brata ówcze­snego króla Fran­cji Ludwika XIII, i Fran­ciszka de la Châtre, och­mi­strzyni księż­niczki Marii Ludwiki Gon­zagi, nale­żą­cej do fran­cu­skiej ary­sto­kra­cji przy­szłej żony pol­skich kró­lów Wła­dy­sława IV i Jana Kazi­mie­rza. W tym związku przy­szło na świat sied­mioro dzieci. Maria była praw­do­po­dob­nie trze­cia w kolej­no­ści. Przed nią uro­dziły się dwie sio­stry: Joanna i Fran­ciszka, które z braku innych per­spek­tyw zostały umiesz­czone w klasz­to­rze.

Rodzina naszej boha­terki, liczna i zaj­mu­jąca pośled­nie miej­sce w ówcze­snej struk­tu­rze wła­dzy, nie dawała dosta­tecz­nego opar­cia w dro­dze na szczyty. Podob­nie jak mają­tek nad­mier­nie roz­drob­niony, przez co zbyt mały, by zapew­nić spo­łeczny awans przy­naj­mniej nie­któ­rym z przed­sta­wi­cieli rodu.

Na szczę­ście dzięki matce Mary­sieńki, słu­żą­cej od lat rodzi­nie Gon­za­gów, udało się upro­sić księż­niczkę Marię Ludwikę, by zechciała zostać matką chrzestną naszej boha­terki, potem umie­ścić ją w swoim oto­cze­niu, a następ­nie zabrać ze sobą w daleką i nie­bez­pieczną podróż do Pol­ski, dokąd wyru­szyła, by zostać kolejną kró­lową kraju nad Wisłą.

*

Zanim jed­nak do tego doszło, pro­tek­torka Mary­sieńki, Maria Ludwika zwana u nas Ludwiką Marią, musiała bar­dzo długo cze­kać, by roz­po­cząć reali­za­cję swych kró­lew­skich ambi­cji. Uro­dzona w 1611 roku w rodzi­nie szczy­cą­cej się pokre­wień­stwem z rodami monar­szymi ówcze­snej Europy, z ojcem będą­cym pra­wnu­kiem ostat­niego cesa­rza bizan­tyj­skiego i chrzest­nymi w oso­bach króla Fran­cji Ludwika XIII i jego matki Marii Medy­cej­skiej, nie mogła sama decy­do­wać o swoim mał­żeń­stwie. Zwią­zek z taką osobą był kuszący dla wielu i mógł dla kan­dy­da­tów do jej ręki mieć zna­cze­nie stra­te­giczne, dla­tego o jej zamąż­pój­ściu nie decy­do­wała ona ani nawet jej rodzina, ale sam król Fran­cji.

Już gdy miała szes­na­ście lat, poja­wiły się plany wyda­nia jej za mąż za młod­szego brata króla Fran­cji Gastona Orle­ań­skiego, ale władca, widząc w tym zagro­że­nie dla swo­jej pozy­cji, odmó­wił zgody na zwią­zek3. Kiedy zaś poja­wiły się pogło­ski, iż do mał­żeń­stwa może dojść mimo sprze­ciwu monar­chy, kan­dy­datka na bra­tową Ludwika XIII została uwię­ziona i pozo­sta­wała pod strażą w twier­dzy Vin­cen­nes, a potem w klasz­to­rze przez trzy dłu­gie lata.

Ten przy­kry incy­dent nie ogra­ni­czył jej ambi­cji i mimo zesła­nia na pro­win­cję, bo tak należy trak­to­wać roz­kaz króla, by po wypusz­cze­niu jej z klasz­tor­nego zamknię­cia udała się do rodzin­nego Nevers, Mary­sieńka sta­rała się utrzy­my­wać kon­takty z wiel­kim świa­tem. Donie­sie­nia z tego okresu jed­no­znacz­nie wska­zują, iż zbu­do­wała wokół sie­bie dwór, na któ­rym obo­wią­zy­wała ety­kieta będąca kopią zasad funk­cjo­no­wa­nia dworu kró­lew­skiego. W miarę swo­ich skrom­nych moż­li­wo­ści, mimo nie­ła­ski dworu, roz­wi­jała siatkę powią­zań, w któ­rej nie bra­ko­wało prze­ciw­ni­ków kar­dy­nała Riche­lieu – ówcze­snego pierw­szego mini­stra na dwo­rze Ludwika XIII4.

Rów­nież po to, by pozbyć się kło­po­tli­wej i bar­dzo ambit­nej osóbki, powstał plan wysła­nia jej z kraju i wyda­nia za mąż za ówcze­snego króla pol­skiego Wła­dy­sława IV pocho­dzą­cego ze szwedz­kiej dyna­stii Wazów. Wła­dy­sław – cie­szący się rów­nież, przy­naj­mniej for­mal­nie, tytu­łami króla Szwe­cji i cara Rosji – nie spie­szył się jed­nak do żeniaczki. W chwili, gdy we Fran­cji rodziły się plany matry­mo­nialne z udzia­łem jego osoby, czyli w 1634 roku, miał lat trzy­dzie­ści dzie­więć i sku­tecz­nie bro­nił się przed ślub­nym kobier­cem. Osta­tecz­nie, przy­mu­szony przez swe oto­cze­nie, wybrał na żonę (ale dopiero trzy lata póź­niej) córkę cesa­rza Fer­dy­nanda II Cecy­lię Renatę.

Po raz drugi więc plany matry­mo­nialne wobec dwu­dzie­sto­trzy­let­niej już Marii Ludwiki spa­liły na panewce. Po raz pierw­szy z powodu sprze­ciwu dworu fran­cu­skiego, po raz drugi przez brak woli kan­dy­data do żeniaczki, jed­nak trze­cie podej­ście roko­wało znacz­nie lepiej, gdyż zarówno kar­dy­nał Riche­lieu, jak i kan­dy­dat do ręki księż­niczki wyda­wali się zde­ter­mi­no­wani, by tym razem dopro­wa­dzić do ożenku.

Był rok 1640. Księż­niczka miała nie­mal trzy­dzie­ści lat i powoli przy­zwy­cza­jano się do myśli, że pozo­sta­nie w sta­nie nie­za­męż­nym już na zawsze. Wtedy w jej oto­cze­niu poja­wił się młod­szy brat pol­skiego króla Jan Kazi­mierz, który dość nie­for­tun­nie roz­po­czął swą podróż po Euro­pie, tra­fia­jąc do fran­cu­skiego wię­zie­nia. Tuż po przy­by­ciu do Fran­cji został oskar­żony przez kar­dy­nała Riche­lieu o szpie­go­stwo na rzecz Hisz­pa­nii i wtrą­cony na nie­mal dwa lata do lochu. Dopiero po inter­wen­cji Wła­dy­sława IV i groź­bie wro­gich kro­ków wobec Fran­cji został uwol­niony i nie­mal pro­sto z twier­dzy tra­fił w obję­cia Ludwiki Marii. O ich roman­sie huczał cały Paryż, a świet­nie poin­for­mo­wany Riche­lieu knuł, by z tej mąki upiec chleb dla swego pana, zamie­nia­jąc nie­for­tunny incy­dent z uwię­zie­niem na mał­żeń­stwo łączące dwa kraje sil­nym węzłem o pod­łożu rów­nież poli­tycz­nym.

Nie­stety, w Pol­sce ten pomysł nie zna­lazł uzna­nia, Jan Kazi­mierz został pil­nie wezwany do kraju, a jego nie­do­szła mał­żonka zabi­jała czas, pro­wa­dząc salon lite­racki, przez który prze­wi­nęło się wielu miło­śni­ków pióra. W mię­dzy­cza­sie roman­so­wała, wybie­ra­jąc na swych kochan­ków osoby nie­mile widziane na dwo­rze. Jeden z tych związ­ków skoń­czył się tra­gicz­nie, gdyż jej kocha­nek, mar­kiz de Cinq-Mars, został oskar­żony o spi­sek prze­ciw kró­lowi i ścięty we wrze­śniu 1642 roku. Ludwika Maria zaś po raz kolejny zaznała gory­czy wygna­nia na pro­win­cję.

Wkrótce jed­nak kar­dy­nał Riche­lieu zmarł, a jego następca w fotelu pierw­szego mini­stra, kar­dy­nał Maza­rini, pozwo­lił spi­skow­com wró­cić do łask. Wkrótce też do Paryża dotarły wie­ści o śmierci Cecy­lii Renaty, czyli żony Wła­dy­sława IV, co oży­wiło plany połą­cze­nia fran­cu­skiej księż­niczki z monar­chą znad Wisły. Tym razem nic już nie sta­nęło na prze­szko­dzie i latem 1645 roku fran­cu­ski poseł w War­sza­wie pod­pi­sał wstępne poro­zu­mie­nie umoż­li­wia­jące zwią­zek pięć­dzie­się­cio­let­niego koro­no­wa­nego wdowca z trzy­dzie­stocz­te­ro­let­nią panną. Potem był ślub w Paryżu zawarty przez peł­no­moc­nika kró­lew­skiego z księż­niczką i długa podróż do Pol­ski, w którą wraz z orsza­kiem panny mło­dej wyru­szyła rów­nież nasza boha­terka Mary­sieńka.

*

Początki były bar­dzo trudne dla wszyst­kich.

Fran­cuzi, przy­by­wa­jąc do Pol­ski, oba­wiali się życia w tym odle­głym i zupeł­nie im nie­zna­nym kraju. Nikt się nie łudził, iż zawarty zwią­zek ma inne pod­łoże niż poli­tyczne z zabar­wie­niem eko­no­micz­nym. Król chciał reali­zo­wać swój wielki plan wojny z Tur­cją, ale nie miał pie­nię­dzy i nie mógł prze­ko­nać szlachty, nie­chęt­nej kolej­nej awan­tu­rze, do swo­jej wizji aktyw­no­ści na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej. Dla­tego bogac­two żony, wno­szą­cej w posagu ogromną sumę sied­miu­set tysięcy sku­dów i dys­po­nu­ją­cej jesz­cze więk­szą kwotą ze sprze­daży swych dóbr we Fran­cji, czy­niło ją atrak­cją w jego oczach bez względu na jej wiek, urodę i repu­ta­cję. Liczył, iż za te pie­nią­dze wypo­saży armię do swo­ich celów.

Ona zaś, ambitna i znie­chę­cona dłu­gim ocze­ki­wa­niem na wła­ści­wego kan­dy­data do jej ręki, pra­gnęła wła­dzy i splen­do­rów zwią­za­nych z pozy­cją kró­lo­wej dużego euro­pej­skiego pań­stwa5. Dla­tego układ – pie­nią­dze za koronę – został zawarty dość szybko, zaś zawar­tość kufrów pły­ną­cych do Pol­ski oka­zała się waż­niej­sza od urody panny mło­dej i atrak­cyj­no­ści pana mło­dego.

Pierw­sze spo­tka­nie mał­żon­ków miało miej­sce wio­sną 1646 roku, kiedy to powtó­rzono uro­czy­sto­ści ślubne w obec­no­ści obojga oblu­bień­ców i zaczął się dwu­letni okres poży­cia, który stał się poli­go­nem doświad­czal­nym dla samej kró­lo­wej i jej dworu.

Mary­sieńka zza ple­ców swej pani pil­nie obser­wo­wała bystrymi oczę­tami, jak trudno jest rzą­dzić kra­jem, w któ­rym wła­dza króla jest tak bar­dzo ogra­ni­czona przy­wi­le­jami jego pod­da­nych. Jak monar­cha nie może sam decy­do­wać ani o poli­tyce zagra­nicz­nej, ani o ustroju wewnętrz­nym, ani nawet o wła­snej oso­bie, gdyż władca jest tyleż panu­ją­cym, ile sługą kraju, na któ­rego tro­nie zasiada. Przy­by­sze z obcych stron nie rozu­mieli istoty sys­temu ustro­jo­wego pań­stwa, w któ­rym przy­szło im żyć, dla­tego ze zdu­mie­niem obser­wo­wali poufałe rela­cje pod­da­nych z kró­lem i zaku­li­sowe dzia­ła­nia monar­chy pra­gną­cego reali­zo­wać swą wolę poli­tyczną6.

Nasza boha­terka mimo mło­dego wieku prze­szła rów­nież szybki kurs pano­wa­nia nad sypial­nią, do któ­rej nie raczył zaglą­dać pan mąż. Cały dwór w napię­ciu ocze­ki­wał wizyty króla w łożu kró­lo­wej, gdyż przez sze­reg tygo­dni nie kwa­pił się on, by się pofa­ty­go­wać, skon­su­mo­wać mał­żeń­stwo i dopeł­nić swych obo­wiąz­ków mał­żeń­skich z korzy­ścią dla kraju i dyna­stii. Co prawda monar­cha miał już dzie­dzica, uro­dzo­nego w 1640 roku ze związku z Cecy­lią Zyg­munta Kazi­mie­rza, ale w tam­tych cza­sach nawet na kró­lew­skim dwo­rze śmier­tel­ność dzieci była bar­dzo duża i szansę na prze­trwa­nie dyna­stii dawało tylko liczne potom­stwo7.

W końcu dygni­ta­rze dwor­scy poczuli się w obo­wiązku, by poprzez amba­sa­dora fran­cu­skiego nakła­niać kró­lową do więk­szej aktyw­no­ści na tym polu i do nęce­nia mał­żonka sło­wem, gestem i czy­nem, by ten zechciał łaska­wie spło­dzić z nią potom­stwo. Woje­woda poznań­ski Krzysz­tof Opa­liń­ski wysto­so­wał nawet w tej inten­cji sto­sowne pismo do tegoż dyplo­maty, w któ­rym czy­tamy: A naj­pierw, żeby nie była tak nie­śmiałą wzglę­dem króla i wcho­dziła rezo­lut­nie do jego pokoju, jak to kró­lowa nie­boszczka zwy­kła była czy­nić bez żad­nego natręc­twa z jej strony; Król Jego­mość bowiem bie­rze prze­ciwne zacho­wa­nie się za dowód nie­do­sta­tecz­nego dlań afektu Jej Kr. Mości. Prócz tego należy jej być cokol­wiek śmiałą w piesz­cze­niu go i udzie­la­niu miło­snych satys­fak­cji… ponie­waż król nasz miło­ściwy jest cokol­wiek lubież­nym w tej mate­rii miło­snej, co Wasz­mość Pani zro­zu­miesz dobrze, acz­kol­wiek nie umiem użyć nale­ży­tych do wytłu­ma­cze­nia się ter­mi­nów, lepiej się zna­jąc na prak­tyce w tych rze­czach niż na roz­pra­wia­niu o nich8.

Zada­nie posta­wione przed oblu­bie­nicą nie było łatwe, gdyż wypa­dało, aby ona – dotych­czas panna i z defi­ni­cji osoba nie­do­świad­czona w łóż­ko­wych zma­ga­niach – ocze­ki­wała na ini­cja­tywę ze strony zna­ją­cego się na rze­czy wdowca. Ist­niała jed­nak obawa, że ni­gdy się nie doczeka, a ostrze­gano, że młodsi już nie będą. Do tego władca, pona­glany w tych kwe­stiach, czę­sto zasła­niał się cho­robą, choć nie zawsze wymówka ta opie­rała się na fak­tach. Istot­nie był już wów­czas scho­ro­wany i cier­piał na liczne dole­gli­wo­ści, ale każdą chwilę lep­szego samo­po­czu­cia tra­wił w ramio­nach kobiet zapew­nia­ją­cych mu więk­szą pod­nietę. Mał­żonka bowiem od pierw­szego wej­rze­nia nie przy­pa­dła mu do gustu i długo nie mógł się prze­móc, by spró­bo­wać z nią mał­żeń­skich roz­ko­szy. W końcu jed­nak liczne inter­wen­cje pod­da­nych przy­nio­sły sku­tek – naci­skani z obu stron nowo­żeńcy spo­tkali się w łożu, jed­nak o efek­tach tych scha­dzek histo­ria mil­czy.

*

Wiemy, że w tych trud­nych mie­sią­cach Mary­sieńka była bar­dzo bli­sko kró­lo­wej, w jej bez­po­śred­nim oto­cze­niu, wszystko obser­wo­wała i uczyła się od niej nie­ła­twej sztuki bycia żoną władcy. A było to zaiste wyzwa­nie nie­małe i zapewne nie­raz poja­wiły się wąt­pli­wo­ści, czy za taką cenę warto było tak wiele poświę­cić. Król Wła­dy­sław, jak wspo­mniano, nie­chęt­nie korzy­stał z wdzię­ków żony, za to bar­dziej niż ocho­czo się­gał do jej szka­tuły, dążąc do reali­za­cji swo­ich ambit­nych pla­nów w poli­tyce mię­dzy­na­ro­do­wej. Nie mając zgody sejmu na ścią­ga­nie podat­ków i uzbra­ja­nie wojsk prze­ciwko Tur­cji, sta­rze­jący się monar­cha pró­bo­wał prze­chy­trzyć opor­nych pod­da­nych i dys­kret­nie pro­wa­dził zaciąg żoł­nie­rzy z pry­wat­nych środ­ków. Jed­nak kon­se­kwentna odmowa szlachty w spra­wie nowej wojny pro­wa­dziła do mno­że­nia wza­jem­nych pre­ten­sji i utraty pie­nię­dzy na rzecz wojsk, któ­rych nie można było użyć do dzia­łań zbroj­nych. Próby wywo­ła­nia kon­fliktu z Tur­cją przy pomocy pod­bu­rza­nych Koza­ków pro­wa­dziły z kolei do wzro­stu napię­cia na połu­dniowo-wschod­nich rubie­żach Rze­czy­po­spo­li­tej.

W kon­se­kwen­cji wio­sna 1648 roku zastała dwór w nie­zwy­kle trud­nej sytu­acji – król wydał już na swoje mrzonki całą sumę, jaką Ludwika Maria wnio­sła mu w posagu, poży­czył od niej dru­gie tyle i wszystko stra­cił, nie osią­gnąw­szy żad­nego z zakła­da­nych celów. Dodat­kowo z kre­sów zaczęły docho­dzić wie­ści o bun­cie Koza­ków, któ­rzy pod wodzą Boh­dana Chmiel­nic­kiego, zamiast na wro­gów, ruszyli zbroj­nie na swo­ich panów. Kiedy z tej strony napły­nęły infor­ma­cje o pierw­szych klę­skach wojsk pol­skich, król nie­spo­dzie­wa­nie zacho­ro­wał i zmarł w wieku pięć­dzie­się­ciu trzech lat.

W sto­ją­cym na kra­wę­dzi prze­pa­ści kraju grupa przy­by­szów z Fran­cji zna­la­zła się w szcze­gól­nie skom­pli­ko­wa­nym poło­że­niu. Kró­lowa wdowa stra­ciła cały kapi­tał przy­wie­ziony ze sobą i poza tytu­łem, który w tym momen­cie nie miał wiel­kiej war­to­ści, nie uzy­skała niczego w zamian. Jej próby zabez­pie­cze­nia na mężow­skich mająt­kach ziem­skich prze­ka­zy­wa­nych na potrzeby króla sum spo­ty­kały się z nie­chę­cią szlachty, która zazdro­śnie strze­gła, by każda zło­tówka pły­nąca z kra­jo­wych plo­nów tra­fiała do jej sakie­wek. Podob­nie było z urzę­dami, któ­rych część kró­lowa pró­bo­wała obsa­dzić swo­imi ludźmi. To też nie wzbu­dzało entu­zja­zmu szlachty pra­gną­cej mono­polu na wszyst­kie sta­no­wi­ska.

W takiej chwili Ludwika Maria musiała pod­jąć decy­zję co do swo­jej przy­szło­ści – zostać i wal­czyć o swoje czy wyje­chać i pogo­dzić się z utratą pozy­cji oraz majątku. Już pobieżna zna­jo­mość jej oso­bo­wo­ści nie pozo­sta­wia wąt­pli­wo­ści co do tego, że nie była osobą łatwo rezy­gnu­jącą ze swo­ich ambi­cji.

Posta­no­wiła wal­czyć.

Doko­nała prze­glądu swo­ich zaso­bów i przy­go­to­wała plan dzia­ła­nia. W pierw­szej kolej­no­ści musiała odzy­skać sym­pa­tię szlachty i skło­nić ją do uzna­nia jej praw do majątku, jaki zain­we­sto­wała w mrzonki zmar­łego króla. Już wie­działa, że z Pola­kami naj­le­piej postę­po­wać po dobroci i brać ich na litość. Posta­no­wiła, że będzie się pre­zen­to­wać jako samotna, opusz­czona przez wszyst­kich, zroz­pa­czona i bez­radna wdowa, którą należy oto­czyć opieką. Dla­tego nale­żało na jakiś czas zre­du­ko­wać jej fran­cu­ski per­so­nel, by usu­nąć z oczu prze­ciw­ni­ków zarze­wie kon­fliktu. To ozna­czało, że część dworu będzie musiała wyje­chać z Pol­ski, i ten los spo­tkał rów­nież Mary­sieńkę9.

Możemy sobie wyobra­zić, jak trudne było to roz­sta­nie dla nich obu. Te dwa lata spę­dzone na obczyź­nie zbli­żyły je do sie­bie, łącząc wię­zami moc­niej­szymi niż pokre­wień­stwo. Jed­nak aby osią­gnąć cel, nale­żało się poświę­cić. Wyjazd nastą­pił w 1648 roku, w jakim mie­siącu – tego dokład­nie nie wiemy. Dziew­czynka wró­ciła do rodzin­nego mia­sta, gdzie przez kilka lat pobie­rała nauki w klasz­tor­nej szkole sióstr urszu­la­nek. Edu­ka­cję for­malną uzu­peł­niała w tym cza­sie o naukę dwor­skich manier, którą jej zapew­niła hra­bina de Mali­gny – stry­jenka zamiesz­ku­jąca w pobli­skim majątku w Prye.

W tym cza­sie jej pro­tek­torka umac­niała swoją pozy­cję w Pol­sce, gdzie przy nie­ma­łym wpły­wie Ludwiki Marii na króla obrano przy­rod­niego brata jej zmar­łego męża, Jana Kazi­mie­rza. Jak pamię­tamy, znała go z jego wizyty we Fran­cji przed laty, kiedy to miał ich połą­czyć, jak plot­ko­wano, pło­mienny romans. Nie może więc dzi­wić, iż to jego kan­dy­da­tura była jej bliż­sza niż dru­giego kon­ku­renta do tronu – kolej­nego brata nie­bosz­czyka – księ­cia Karola. Tym bar­dziej iż zaraz po śmierci Wła­dy­sława IV w gło­wach szlachty naro­dził się plan, by kan­dy­da­towi do korony zaofe­ro­wać w pakie­cie rękę kró­lo­wej wdowy, co byłoby dla budżetu pań­stwa nie­zwy­kle korzystne ze względu na zobo­wią­za­nia kraju wobec niej. Wymy­ślono, że – aby nie wypła­cać jej należ­nych fun­du­szy i nie zapew­niać god­nej oprawy – Maria Ludwika mogłaby poślu­bić nowego władcę.

Kró­lowa nie pro­te­sto­wała, pod warun­kiem że będzie miała wpływ na kan­dy­data do jej ręki. Tym spo­so­bem zawarto nie­for­malną umowę, dzięki któ­rej Jan Kazi­mierz uzy­skał popar­cie szlachty, został wybrany na nowego monar­chę i roz­po­czął sta­ra­nia o rękę swej bra­to­wej. W maju 1649 roku, rok po śmierci pierw­szego męża, Ludwika Maria sta­nęła na ślub­nym kobiercu po raz drugi.

Mimo uzy­ska­nej dzięki nowemu mał­żeń­stwu sta­bi­li­za­cji jesz­cze nie czas było myśleć o spro­wa­dze­niu do Pol­ski ode­sła­nych dwo­rzan, więc i Mary­sieńka musiała pocze­kać na wezwa­nie. W wiel­kiej poli­tyce bowiem ważyły się losy ich nowej ojczy­zny. Wciąż trwało powsta­nie Chmiel­nic­kiego i cała uwaga dworu sku­piała się na zaże­gna­niu tego nie­bez­pie­czeń­stwa. Dopiero w 1652 roku sygnał o zgo­dzie na przy­jazd dotarł do Nevers. Jesie­nią tego roku Mary­sieńka przy­była do War­szawy wraz z zakon­ni­cami – sio­strami miło­sier­dzia zwa­nymi sza­ryt­kami, któ­rych pierw­szy klasz­tor wła­śnie ufun­do­wała Ludwika Maria, chcąc mieć pod swoim bokiem zakon opie­ku­jący się ubo­gimi i cho­rymi.

Powi­ta­nie po wielu latach roz­łąki było rado­sne. Maria tra­fiła ponow­nie do naj­bliż­szego kręgu dwó­rek kró­lo­wej. Mając lat jede­na­ście, na­dal uczyła się, uzu­peł­nia­jąc wykształ­ce­nie nabyte w ojczyź­nie. Już pod­czas pierw­szego pobytu opa­no­wała dość dobrze pod­stawy języka pol­skiego, teraz zaś dosko­na­liła swoje umie­jęt­no­ści, obser­wu­jąc swoją patronkę rów­nież w poli­tycz­nym dzia­ła­niu.

A było na co patrzeć!

O ile bowiem przy pierw­szym mężu Ludwika Maria nie miała zbyt wielu oka­zji, by wywrzeć wpływ na bieg spraw pań­stwo­wych ze względu na poglądy Wła­dy­sława IV na miej­sce kobiet w poli­tyce, o tyle teraz sytu­acja odmie­niła się rady­kal­nie. Jan Kazi­mierz chęt­nie słu­chał rad żony i nie­jed­no­krot­nie, znu­żony spra­wami, do któ­rych nie miał głowy, pozwa­lał jej decy­do­wać o obsa­dzie urzę­dów, o awan­sach, a nawet o kie­run­kach poli­tyki mię­dzy­na­ro­do­wej. W powszech­nej opi­nii nowy król był słaby i zmienny w swych nastro­jach, zaś osobą od trud­nych decy­zji, więc sta­now­czą i zde­cy­do­waną, pozo­sta­wała jego mał­żonka.

Oprócz bez­po­śred­niego wpływu na władcę miała też kró­lowa inne metody oddzia­ły­wa­nia na rze­czy­wi­stość. Należy bowiem pamię­tać, iż pol­ski monar­cha był sil­nie ogra­ni­czony w swo­ich pre­ro­ga­ty­wach i nie­jed­no­krot­nie jego pod­dani potra­fili narzu­cać swoją wolę kró­lowi w naj­waż­niej­szych kwe­stiach i w naj­mniej ocze­ki­wa­nym momen­cie, czego naj­lep­szym przy­kła­dem była sprawa wojny z Tur­cją, bez­sku­tecz­nie for­so­wana przez Wła­dy­sława IV.

Ludwika Maria z bli­ska obser­wo­wała tę prze­graną walkę pierw­szego męża i doszła do wnio­sku, że ste­ro­wa­nie władcą to za mało, by osią­gać naprawdę ambitne cele poli­tyczne. Potrzeba jesz­cze sku­tecz­nego narzę­dzia wpływu na przy­wód­ców szla­chec­kich, któ­rzy będą w sta­nie kształ­to­wać opi­nię publiczną w kie­runku przez nią pożą­da­nym. Oczy­wi­ście zawsze w takich sytu­acjach spraw­dzały się pie­nią­dze i sta­no­wi­ska, ale tych, po pierw­sze, miała za mało, a po dru­gie, soju­sze oparte na tej pod­sta­wie bywały zawodne i nie­trwałe. Każdy obie­cy­wał wszystko, dopóki nie otrzy­mał upra­gnio­nej funk­cji lub nabi­tej sakiewki. Póź­niej zaś, jako że zna­ko­mita więk­szość urzę­dów w Pol­sce była doży­wot­nia, a pie­nią­dze szybko się koń­czyły, tak pozy­skany stron­nik chciał wię­cej. Ode­brać mu raz prze­ka­za­nego urzędu się nie dało, podob­nie z gotówką, więc nie­je­den nie­wdzięcz­nik zaraz gdzie indziej szu­kał dawcy nowych pro­fi­tów.

Dla­tego jed­nym z narzę­dzi swo­jej poli­tyki kró­lowa posta­no­wiła uczy­nić młode i śliczne dwórki spro­wa­dzane z Fran­cji, gdzie ze względu na brak per­spek­tyw nie­jedna skoń­czy­łaby w klasz­to­rze lub jako żona ubo­giego pro­win­cju­sza. U boku wład­czyni zaś otwie­rały się przed nimi świetne per­spek­tywy nie­do­stępne w ich ojczyź­nie. Dosko­nale znana i sze­roko opi­sana już w lite­ra­tu­rze poli­tyka kró­lo­wej pole­gała na koja­rze­niu mał­żeństw pol­skich moż­no­wład­ców z dwór­kami kró­lo­wej.

Pomysł, mimo powszech­nej kry­tyki ze strony obu­rzo­nych świę­tosz­ków, oka­zał się nie­zwy­kle sku­teczny w koop­to­wa­niu stron­ni­ków. Nie­jedna dwórka bez posagu pocho­dząca ze skrom­nego domu dzięki pro­tek­cji kró­lo­wej została panią w magnac­kim pałacu, by stam­tąd wspie­rać dozgon­nie swoją pro­tek­torkę. Mary­sieńka była wów­czas jesz­cze za młoda, by mogła dołą­czyć do legionu żoł­nie­rek wal­czą­cych za sprawę swej monar­chini. Uczyła się więc i roz­wi­jała posia­dane umie­jęt­no­ści, dba­jąc jed­no­cze­śnie o roz­rywkę kró­lew­skiej pary. Zacho­wały się z tego okresu wzmianki o jej udziale w przed­sta­wie­niach teatral­nych, w któ­rych uczest­ni­czyła chęt­nie i ze znacz­nym powo­dze­niem.

Okres bez­tro­skiej zabawy był jed­nak krótki, gdyż Pol­ska toczyła w tym cza­sie kolejne wojny z sąsia­dami i uwagę kró­lew­skich mał­żon­ków zaprzą­tały sprawy tak waż­kie, iż na roz­rywki pozo­sta­wało coraz mniej czasu. Przy­znać trzeba, iż cały dwu­dzie­sto­letni okres pano­wa­nia króla Jana Kazi­mie­rza można okre­ślić mia­nem wojen­nego, gdyż był on napięt­no­wany powsta­niami, bun­tami i kon­flik­tami zbroj­nymi z sąsia­dami10.

Naj­tra­gicz­niej­sze skutki miała wojna ze Szwe­cją toczona w latach 1655–1660, zwana u nas poto­pem szwedz­kim. W lite­ra­tu­rze zwraca się uwagę, iż do jej wybu­chu przy­czy­nił się w znacz­nym stop­niu sam król, który – mimo iż nie miał wiel­kich szans na odzy­ska­nie szwedz­kiego tronu, któ­rego mie­nił się po swych przod­kach spad­ko­biercą – nie chciał zre­zy­gno­wać z pustego tytułu, powo­du­jąc zadraż­nie­nia w rela­cjach z sąsia­dem. Jed­no­cze­śnie jego skłon­ność do flir­tów i roman­sów z każdą kobietą w pobliżu, bez względu na jej stan mał­żeń­ski, pro­wa­dziła do gor­szą­cych scen, w tym do kon­fliktu z wpły­wo­wym awan­tur­ni­kiem z jego oto­cze­nia, Hie­ro­ni­mem Radzie­jow­skim.

Cały ciąg nie­for­tun­nych dzia­łań w rela­cjach z tym czło­wie­kiem spra­wił, iż z dotych­cza­so­wego kró­lew­skiego powier­nika stał się on wro­giem, ska­zań­cem, banitą i zdrajcą, który prze­szedł na żołd króla Szwe­cji Karola Gustawa.

Zaczęło się od mał­żeń­stwa trzy­dzie­sto­ośmio­let­niego, podwój­nego już wdowca o ogrom­nych ambi­cjach i doko­na­niach poli­tycz­nych Hie­ro­nima Radzie­jow­skiego z trzy­dzie­sto­let­nią wdową Elż­bietą ze Słusz­ków Kaza­now­ską. On, cie­szący się popar­ciem pary kró­lew­skiej gwał­tow­nik, obrotny, zaradny i majętny poli­tyk, w któ­rego życio­ry­sie były skargi o gwałty na kobie­tach, wię­zie­nie żon, bicie i znę­ca­nie się nad nimi. Ona, młoda jesz­cze, bajecz­nie bogata po zmar­łym mężu, bar­dzo piękna i na doda­tek nie­za­leżna.

To nie mogło się udać!

Radzie­jow­ski pró­bo­wał, na wzór swo­ich poprzed­nich związ­ków, pod­po­rząd­ko­wać sobie żonę, ode­brać jej kon­trolę nad mająt­kami, odizo­lo­wać od oto­cze­nia i w samot­no­ści cie­szyć się jej wdzię­kami, któ­rych mu zazdrosz­czono jak kraj długi i sze­roki. Żona jed­nak nie zamie­rzała ule­gać. Mimo bicia i szy­ka­no­wa­nia nie pod­dała się i nie dała się zamknąć w domu. Miała przy tym wspar­cie samego króla, który cenił sobie jej towa­rzy­stwo. Zazdro­sny Radzie­jow­ski oskar­żył króla o romans ze swoją żoną, wysy­ła­jąc list do będą­cej wów­czas w ciąży Ludwiki Marii.

Elż­bieta odpo­wie­działa pozwem o unie­waż­nie­nie mał­żeń­stwa. By się zabez­pie­czyć przed prze­mocą, schro­niła się w klasz­to­rze i wezwała swego brata na pomoc. Próba zbroj­nego zdo­by­cia klasz­toru, walki na uli­cach z kró­lew­ską strażą i krwawe star­cia wojsk prze­ciw­ni­ków wywo­łały zgor­sze­nie szlachty i pocią­gnęły za sobą oskar­że­nie o obrazę maje­statu kró­lew­skiego. Nikt bowiem, pod groźbą utraty głowy, nie mógł w Pol­sce doby­wać broni pod bokiem monar­chy. Dla­tego nie może dzi­wić szybki wyrok śmierci na war­choła i jego ucieczka przed karzącą ręką wymiaru spra­wie­dli­wo­ści.

Zaczęła się długa epo­peja wędru­ją­cego po Euro­pie banity, który – ufny w swą nie­ty­kal­ność – odwie­dzał kolejne pań­stwa, knu­jąc prze­ciwko swo­jemu władcy. Roz­sie­wał przy tym szko­dliwe plotki, oczer­niał kochli­wego króla i szu­kał pomocy w usu­nię­ciu go z tronu. Nikt oczy­wi­ście nie zamie­rzał mu pomóc. Z roz­ba­wie­niem słu­chano o jego nie­szczę­ściach z fry­wolną żoną, ale poza wer­bal­nym wspar­ciem nie uzy­skał niczego.

W końcu tra­fił do Szwe­cji.

Tam dopiero jego apele o inter­wen­cję tra­fiły na żyzną glebę. Po zakoń­cze­niu wojny trzy­dzie­sto­let­niej w Szwe­cji prze­by­wała ogromna liczba wete­ra­nów wojen­nych, dla któ­rych poza woj­skiem nie było zaję­cia. Do tego kraj był zbyt mały i zbyt biedny, by utrzy­my­wać armię, jaką stwo­rzył marzący o pod­bo­jach na miarę Alek­san­dra Mace­doń­skiego młody król Karol Gustaw. I tu zeszły się drogi mści­wego zdrajcy z ambit­nym wodzem. Radzie­jow­ski swo­imi kno­wa­niami przy­czy­nił się zna­cząco do decy­zji Szwe­dów o tra­gicz­nym w skut­kach najeź­dzie na Pol­skę. To on prze­ko­nał Karola Gustawa o sła­bo­ści pań­stwa pol­skiego. W dłu­gie zimowe wie­czory snuł opo­wie­ści o szlach­cie nie­na­wi­dzą­cej swo­jego władcy, o bra­kach w uzbro­je­niu, kru­cho­ści murów, ale, co naj­waż­niej­sze, o bajecz­nych bogac­twach cze­ka­ją­cych tylko, by po nie się­gnąć.

Latem 1655 roku dwie potężne armie szwedz­kie runęły na bez­bronną Pol­skę. Szyb­kość dzia­ła­nia i zna­jo­mość miej­sco­wych realiów spra­wiły, iż obrona nie popi­sała się sku­tecz­no­ścią. Nie­wąt­pli­wie, gdyby nie pomoc zdrajcy, Szwe­dzi nie osią­gnę­liby tak spek­ta­ku­lar­nych suk­ce­sów w tak krót­kim cza­sie. Dotkliwe porażki szły w parze z powszechną zdradą króla przez ówcze­sne elity. W ciągu kilku tygo­dni prak­tycz­nie wszy­scy dowódcy woj­skowi pod­dali się najeźdźcy, zaś kolejni pano­wie skła­dali przy­sięgę na wier­ność Karo­lowi Gusta­wowi, wypo­wia­da­jąc posłu­szeń­stwo Janowi Kazi­mie­rzowi.

Sam król uła­twił swoim pod­da­nym decy­zję, gdyż – widząc powszechną klę­skę – uciekł z kraju i w przy­pły­wie roz­pa­czy roz­my­ślał o abdy­ka­cji. Gdyby nie garstka wier­nych dwo­rzan na czele z kró­lową, która nie chciała sły­szeć o rezy­gna­cji z tronu, inwa­zja mogłaby się skoń­czyć peł­nym suk­ce­sem Szwe­dów. Spo­śród wiel­kich nazwisk tego czasu wier­no­ści kró­lowi dotrzy­mali jedy­nie: mar­sza­łek wielki koronny Jerzy Lubo­mir­ski, woje­woda witeb­ski Paweł Sapieha oraz sta­ro­sta kału­ski Jan Zamoy­ski. Spo­śród wszyst­kich twierdz ówcze­snej Rze­czy­po­spo­li­tej nie pod­dały się jedy­nie: Gdańsk, Jasna Góra i Zamość.

Nato­miast na stronę wroga prze­szli wszy­scy pozo­stali, łącz­nie z het­ma­nami, rów­nież mało wów­czas jesz­cze zna­czący, ale ważny dla naszej histo­rii Jan Sobie­ski.

Histo­ria zapa­mię­tała ten czas jako mie­siące wiel­kiej hańby pol­skiej i litew­skiej szlachty, zała­ma­nia psy­chicz­nego króla Jana Kazi­mie­rza i hero­icz­nej postawy jego mał­żonki, która swoją nie­zwy­kłą ener­gią, wiarą i pew­no­ścią zwy­cię­stwa natchnęła wąt­pią­cego monar­chę. Była wów­czas wszę­dzie, nawet, czego wcze­śniej nie prak­ty­ko­wano, na polu bitwy, i dzia­łała z nie­zwy­kłym poświę­ce­niem, pro­wa­dząc roz­mowy z każ­dym, kto tylko mógłby w naj­mniej­szym stop­niu przy­czy­nić się do poko­na­nia Szwe­dów.

Dzięki tym zabie­gom, ale i przez błędy samych agre­so­rów, któ­rzy zra­zili do sie­bie dotych­cza­so­wych sojusz­ni­ków łupie­stwem, chci­wo­ścią, bra­kiem posza­no­wa­nia uczuć reli­gij­nych i patrio­tycz­nych, karta powoli zaczęła się odwra­cać od zwy­cięz­ców. Wio­sną 1656 roku woj­ska pol­skie stop­niowo porzu­cały Szwe­dów, wra­ca­jąc na służbę do pra­wo­wi­tego władcy. Pod koniec marca tego roku uczy­nił to też Sobie­ski. Jed­nak musiało jesz­cze upły­nąć wiele wody w Wiśle, by spro­wa­dzo­nego wroga pozbyć się raz na zawsze z naszych ziem.

Zanim do tego doszło, cze­kało jesz­cze naszych boha­te­rów wiele cier­pień i wyrze­czeń. Ni­gdy dotąd Pol­ska nie została tak grun­tow­nie złu­piona przez żad­nego wroga. Ówcze­sne straty porów­nuje się do tych, które ponie­śli­śmy w cza­sie dwóch wojen świa­to­wych w XX wieku. Szwe­dzi byli nie­zwy­kle meto­dyczni w swo­jej gra­bieży, mieli dość czasu i moż­li­wo­ści, by ogra­bić kraj z wszel­kich kosz­tow­no­ści. Wywie­ziono zbiory więk­szo­ści biblio­tek, okra­dziono kościoły, klasz­tory, pry­watne domy i dwory. Wszystko, co dało się zde­mon­to­wać, zabie­rano ze sobą, nie oszczę­dzano drzwi i okien, rzeźb ani obra­zów. Z sufi­tów i ścian sku­wano fre­ski i pła­sko­rzeźby, a z pozła­ca­nych ścian zeskro­by­wano zło­ce­nia. A wszystko, czego nie udało się zagra­bić, nisz­czono. Najazdy Hunów, Wizy­go­tów i Wan­da­lów łącz­nie nie uczy­niły w Rzy­mie takich znisz­czeń jak najazd Szwe­dów na Pol­skę. Według ówcze­snych rela­cji nie daro­wano nawet sta­rym spód­ni­com służby kró­lew­skiej, które Karol Gustaw kazał pie­czo­ło­wi­cie spa­ko­wać i ode­słać do kraju.

W cie­niu tych dra­ma­tycz­nych wyda­rzeń pró­bo­wano żyć i odtwa­rzać przy­naj­mniej pozory nor­mal­nego życia. Kró­lowa nie osią­gnę­łaby swo­ich suk­ce­sów w tych trud­nych latach bez dotych­cza­so­wego doświad­cze­nia oraz zna­jo­mo­ści pol­skich realiów. Dosko­nale wie­działa, że musi wyna­gro­dzić wier­ność sojusz­ni­kom i przy­naj­mniej, odstę­pu­jąc od kar, skło­nić zdraj­ców do powrotu pod pano­wa­nie pra­wo­wi­tego władcy. Dla­tego to za jej przy­czyną król obsy­pał łaskami i awan­sami nawet tych, któ­rzy nie docho­wali mu wier­no­ści, co było gorz­kim doświad­cze­niem kłó­cą­cym się z naszym poczu­ciem spra­wie­dli­wo­ści, ale nie­wąt­pli­wie przy­spie­sza­ją­cym moment uspo­ko­je­nia nastro­jów.

Jedy­nie naj­wier­niej­szy z wier­nych Jan Zamoy­ski sku­tecz­nie umy­kał przed awan­sami i nagro­dami. Przy­czyna tego była dla współ­cze­snych nie­zro­zu­miała, acz bar­dzo pro­sta – mia­no­wi­cie miał on swoją dewizę, w myśl któ­rej postę­po­wał, a która utrwa­liła jego przy­do­mek – Sobie­pan, jak kazał się zwać, by pod­kre­ślić swoją auto­no­mię. Uwa­żał, że sam dla sie­bie jest panem, to, co ma, w zupeł­no­ści mu wystar­cza i niczego wię­cej nie potrze­buje. Dla­tego nie pożą­dał sta­no­wisk i uni­kał nadań. Co cie­kawe, docho­wał on wier­no­ści kró­lowi, mimo iż w chwili elek­cji popie­rał jego kontr­kan­dy­data księ­cia Karola Fer­dy­nanda. Kiedy ten jed­nak prze­grał wybór, nie miał opo­rów, by uznać wolę więk­szo­ści szlachty11.

Nie mogąc go nagro­dzić tak jak innych, a pra­gnąc na zawsze zwią­zać z sobą, kró­lowa posta­no­wiła się­gnąć do spraw­dzo­nych metod i oddać mu za żonę swoją ulu­bioną dwórkę Mary­sieńkę. Ta osią­gnęła już wiek, w któ­rym jej rówie­śniczki wyda­wano za mąż, i choć z kan­dy­da­tem do jej ręki dzie­liło ją czter­na­ście lat, nie widziano w tym nic zdroż­nego. W lite­ra­tu­rze trwa spór, czy to kró­lowa wyszła z ini­cja­tywą, zanim mło­dzi się spo­tkali, czy sam Sobie­pan zauwa­żył dziew­czynę i oka­zał zain­te­re­so­wa­nie, a Ludwika Maria skrzęt­nie wyko­rzy­stała nada­rza­jącą się oka­zję, by umie­jęt­nie zarzu­cić sieć na zatwar­dzia­łego kawa­lera.

Kró­lowa zapewne wie­działa na temat Zamoy­skiego wszystko, gdyż nie ukry­wał on swo­ich zain­te­re­so­wań. To, co u innych mogłoby ucho­dzić za wady, on pre­zen­to­wał jako swoje atuty – od naj­młod­szych lat był hulaką i utra­cju­szem, miło­śni­kiem kobiet wąt­pli­wej kon­du­ity, a od kilku lat szczy­cił się posia­da­niem nie­wiel­kiego pry­wat­nego przy­bytku zwa­nego przez pełną podziwu szlachtę hare­mem. Trzy­mał w nim grupkę mło­dych i ład­nych dziew­czyn, które przy­uczono, by zapew­niały roz­rywkę swemu panu. Jed­no­cze­śnie był naj­bo­gat­szym pod­da­nym ich kró­lew­skich mości zwa­nym księ­ciem zamoj­skim. Jego pry­watna twier­dza Zamość ucho­dziła za nie­zdo­bytą i w odpo­wied­nich rękach mogła prze­chy­lić szalę każ­dej wojny na korzyść tego, po czy­jej stro­nie stał jej wła­ści­ciel. Ogromny mają­tek pozwa­lał mu na utrzy­my­wa­nie ze swo­jej szka­tuły licz­nych for­ma­cji woj­sko­wych, które w tym trud­nym momen­cie oddał do dys­po­zy­cji Jana Kazi­mie­rza.

W trud­nych chwi­lach klę­ski, kiedy król utra­cił zna­ko­mitą więk­szość swych wojsk i nie­mal całe uzbro­je­nie, to zamoj­skie działa przy­czy­niły się do suk­cesu pod­czas szturmu War­szawy. Jed­no­cze­śnie był też Sobie­pan pra­wie trzy­dzie­sto­let­nim kawa­le­rem i pod wzglę­dem mająt­ko­wym nie­wąt­pli­wie naj­lep­szą par­tią, na którą czy­hały wszyst­kie wolne kobiety w tej czę­ści Europy, mimo dość nie­atrak­cyj­nego wyglądu, cha­rak­teru i manier mogą­cych razić dobry smak wielu nawet mniej wyma­ga­ją­cych kobiet. Ten wnuk wiel­kiego Jana Zamoy­skiego był bar­dzo mier­nego wzro­stu, okre­ślano go nie­kiedy wręcz mia­nem karła, cha­rak­te­ry­zo­wały go też gruba syl­wetka, brzydka twarz i wiecz­nie zata­cza­jący się z powodu opil­stwa chód. Jeśli do tego dodamy fakt, iż z jed­nej ze swych zagra­nicz­nych podróży przy­wiózł cho­robę wene­ryczną, co trudno było ukryć, towa­rzy­szącą mu do końca życia, to trzeba uznać, iż tylko góra złota mogła dodać bla­sku jego wiecz­nie prze­pi­tym oczom.

Ona zaś wyro­sła na śliczną pannę śred­niego wzro­stu o pięk­nych czar­nych wło­sach i małym, lekko zadar­tym nosku. Ani chuda, ani pulchna, zgrabna i zaokrą­glona w tych miej­scach, w któ­rych powinna być zdrowo i atrak­cyj­nie wyglą­da­jąca kobieta. Jej urodą zachwy­cali się dwor­scy poeci, zaś czarne, błysz­czące inte­li­gen­cją oczy nie­jed­nego już przy­wio­dły do szyb­szego bicia serca. Był wśród nich i póź­niej­szy król Jan Sobie­ski, który – ujrzaw­szy naj­pięk­niej­szą dwórkę kró­lo­wej – już o niej nie zapo­mniał, choć nie miał szans, by sta­rać się o jej rękę. W porów­na­niu z Sobie­pa­nem nie był jesz­cze nikim zna­czą­cym ani poli­tycz­nie, ani tym bar­dziej mająt­kowo. A co nie mniej istotne, jego apo­dyk­tyczna matka rzą­dząca rodziną twardą ręką i kon­se­kwent­nie budu­jąca potęgę rodu, prę­dzej zabi­łaby syna, niż pozwo­liła, by oże­nił się z ubogą cudzo­ziemką.

Osta­teczna decy­zja o połą­cze­niu tych dwojga zapa­dła w lipcu 1656 roku we wła­śnie odzy­ska­nej z rąk szwedz­kich War­sza­wie. Została poprze­dzona licz­nymi zabie­gami i, jeśli wie­rzyć rewe­la­cjom pew­nego fran­cu­skiego podróż­nika, rów­nież tajną rywa­li­za­cją króla i kró­lo­wej. Otóż w chwili swo­jego naj­więk­szego upadku po utra­cie kró­le­stwa, pod­czas wygna­nia, jakiego doświad­czał na prze­ło­mie lat 1655 i 1656, Jan Kazi­mierz posta­no­wił poszu­kać pocie­sze­nia w ramio­nach jed­nej z dwó­rek swej mał­żonki, panny Schönfeld. Ta osiem­na­sto­let­nia wów­czas Austriaczka ucho­dziła za wyjąt­kową pięk­ność budzącą zain­te­re­so­wa­nie wszyst­kich męż­czyzn. Podobno nie oparła się zalo­tom króla i posta­no­wiła ukrad­kiem pocie­szać go w cięż­kich chwi­lach. O zdra­dzie męża dowie­działa się wkrótce kró­lowa, utrzy­mu­jąca swój frau­cy­mer w suro­wych kar­bach moral­nej dys­cy­pliny. Posta­no­wiła więc ode­słać do rodzi­ców zdra­dliwą pan­nicę, która nie potra­fiła doce­nić zaszczytu słu­że­nia pol­skiej wład­czyni.

Król w kon­fron­ta­cji z mał­żonką, jak czy­nił to za każ­dym razem, wyparł się romansu z dziew­czyną. Aby zapo­biec wyda­le­niu jej z dworu, nie­po­mny wcze­śniej­szych doświad­czeń z podob­nymi pomy­słami, umy­ślił zasto­so­wać po raz kolejny ten sam manewr i dla nie­po­znaki wydać kochankę za mąż, by na­dal korzy­stać z jej wdzię­ków. Jego wybór padł na Sobie­pana. Jan Kazi­mierz liczył, że ten liber­tyn, sam pod­cho­dzący nie­zwy­kle swo­bod­nie do kwe­stii wier­no­ści mał­żeń­skiej i śmiało korzy­sta­jący z wdzię­ków panien i męża­tek, nie będzie miał nic prze­ciwko temu, iż tym razem to król będzie dora­biał rogi jemu.

Ruszyły przy­go­to­wa­nia, by skło­nić kan­dy­data do ożenku.

Mimo dra­ma­tycz­nej sytu­acji wojen­nej król zna­lazł czas, by zająć się zabez­pie­cze­niem swo­jej zdo­by­czy – co naj­mniej dwu­krot­nie wysłał posłów z listami do Zamo­ścia, pre­zen­tu­jąc ordy­na­towi zalety przy­szłej mał­żonki. Jed­nak kró­lowa szybko się zorien­to­wała w szy­tej gru­bymi nićmi intry­dze i zapro­po­no­wała Sobie­pa­nowi rękę pięk­nej Mary­sieńki. Ten nie­wąt­pli­wie poczuł się mile połech­tany – oto król i kró­lowa, nie­za­leż­nie od sie­bie, zapro­po­no­wali mu zwią­zek z dwiema naj­pięk­niej­szymi dwór­kami. Podobno doszło nawet do pre­zen­ta­cji obu kan­dy­da­tek, a ordy­nat miał bywać na zmianę raz u jed­nej, raz u dru­giej, by oso­bi­ście poznać ich zalety. Oczy­wi­ście nie było w tym nic zdroż­nego, ot, kur­tu­azyjne wizyty w obec­no­ści innych osób.

Jak rela­cjo­no­wano, obie panny, dotych­czas zaprzy­jaź­nione, opa­no­wał duch rywa­li­za­cji, a w kon­se­kwen­cji zazdrość i wza­jemna nie­chęć, która prze­trwała do końca ich życia mimo zamąż­pój­ścia obu kobiet. Osta­tecz­nie, jak zawsze, wygrała kró­lowa. Była bar­dziej zde­cy­do­wana, pomy­słowa i prze­bo­jowa w swo­ich poczy­na­niach. Mło­dej Austriaczce z pole­ce­nia kró­lo­wej obrzy­dzono pol­skiego magnata. Przy pomocy jej rodaka dyplo­maty per­swa­do­wano, iż nie­chęć, jaką Polacy darzą Austria­ków, będzie dla niej brze­mie­niem, z któ­rym sobie nie pora­dzi, radząc, by zain­te­re­so­wała się raczej kimś bliż­szym sobie men­tal­nie i kul­tu­rowo.

Jed­no­cze­śnie wywie­rano pre­sję na ordy­nata – argu­men­to­wano prze­wagę Mary­sieńki rów­nież tym, że jest młod­sza od rywalki o trzy lata. Wszyst­kich środ­ków naci­sku ni­gdy już nie poznamy, ale nie­ba­ga­telne zna­cze­nie miała naro­do­wość Mary­sieńki – Sobie­pan już wcze­śniej – nie wiemy, na ile szcze­rze – dekla­ro­wał, iż chciałby poślu­bić Fran­cuzkę. Uzna­wał wyż­szość kobiet tej nacji nad innymi przed­sta­wi­ciel­kami płci pięk­nej. Nie można rów­nież wyklu­czyć życz­li­wych pod­szep­tów o roman­sie króla z jedną z kon­ku­ren­tek, co nie­wąt­pli­wie zra­ziło dum­nego magnata do roli para­wanu w miło­snych igrasz­kach władcy. Wszyst­kie te czyn­niki połą­czone ze sobą dopro­wa­dziły do tego, iż Zamoy­ski zgo­dził się na pro­po­zy­cję kró­lo­wej12.

Ogło­sze­nie pla­no­wa­nego związku z piękną Mary­sieńką spo­wo­do­wało z kolei kontr­ak­cję krew­nych i bli­skich Sobie­pana. Zacho­wały się ślady tego typu dzia­łań w postaci kore­spon­den­cji mar­szałka wiel­kiego koron­nego Jerzego Lubo­mir­skiego z nun­cju­szem papie­skim, który został zobo­wią­zany do prze­ciw­dzia­ła­nia ujaw­nio­nym zamie­rze­niom matry­mo­nial­nym. Sekre­tarz tegoż mar­szałka pisał z pole­ce­nia swego pana do nun­cju­sza w sierp­niu 1656 roku:

Wasza Prze­wie­leb­ność

Z pole­ce­nia jaśnie wiel­moż­nego jmp. mar­szałka, mojego pana, mam uwia­do­mić Waszą Prze­wie­leb­ność o spra­wie, do któ­rej jmp. mar­sza­łek przy­wią­zuje wielką wagę. Jmp. mar­sza­łek dowie­dział się, że uło­żone zostało mał­żeń­stwo mię­dzy jmp. Zamoy­skim, jego kuzy­nem, a jmć panną d’Arqu­ien i że mał­żeń­stwo to ma być wkrótce zawarte. Ponie­waż nie tylko naj­bliżsi krewni jmp. Zamoy­skiego, ale wszy­scy naj­przed­niejsi pano­wie z nie­chę­cią patrzą na zwią­zek takiego pana jak on z cudzo­ziemką i nie pochwa­lają tego, że kró­lowa stara się swoje panny powy­da­wać za naj­pierw­szych panów kró­le­stwa – przeto dla unik­nię­cia przy­kro­ści, jakich jmć panna d’Arqu­ien mogłaby doznać od wszyst­kich krew­nych jmp. Zamoy­skiego, a po pew­nym cza­sie i od niego samego, jak rów­nież ze względu na tysiąc innych zgub­nych następstw jmp. mar­sza­łek pole­cił mi pro­sić w jego imie­niu Waszą Prze­wie­leb­ność, ażeby Wasza Prze­wie­leb­ność raczył wpły­nąć na kró­lową, iżby to mał­żeń­stwo zerwała. W imie­niu jmp. mar­szałka pro­szę Waszą Prze­wie­leb­ność o zacho­wa­nie tajem­nicy w tej spra­wie13.

Nie wiemy, czy nun­cjusz pod­jął sta­ra­nia w przed­mio­to­wej spra­wie. W zacho­wa­nych źró­dłach brak infor­ma­cji na ten temat.

Co do naj­bliż­szych krew­nych i ich reak­cji na pla­no­wany zwią­zek, to warto pod­kre­ślić, iż Sobie­pan nie miał już w tym momen­cie rodzi­ców – ojciec Tomasz zmarł, gdy ten miał jede­na­ście lat, matka Kata­rzyna z domu Ostrog­ska zaś osie­ro­ciła go w wieku pięt­na­stu lat. Nie żyła już rów­nież jego star­sza o trzy lata sio­stra Joanna po mężu Koniec­pol­ska. Nato­miast najstar­sza z rodzeń­stwa – star­sza od Jana o cztery lata Gry­zelda Wiśnio­wiecka, wów­czas już wdowa po słyn­nym pogromcy Koza­ków Jere­mim Wiśnio­wiec­kim – żyła i miesz­kała w Zamo­ściu.

Sobie­pan w swo­ich listach do Mary­sieńki z okresu narze­czeń­stwa infor­muje o tro­sce Gry­zeldy o zdro­wie narze­czo­nej, suge­ru­jąc życz­li­wość i przy­ja­zne zain­te­re­so­wa­nie. Mary­sieńka odwza­jem­nia się rów­nie grzecz­nymi zwro­tami: Pro­szę, podzię­kuj Wć ode mnie Księż­nej JMci [Wiśnio­wiec­kiej], że raczy o mnie pamię­tać i zapew­nij ją Wć, że jestem jej oddana do usług. I w kolej­nym: Pro­szę, złóż Wć moje uni­żone podzię­ko­wa­nie Księż­nej JMci [Wiśnio­wiec­kiej] i zapew­nij ją Wć, że jestem jej oddana do usług14. Jed­nak sądząc na pod­sta­wie póź­niej­szych rela­cji obu pań oraz poglą­dów Wiśnio­wiec­kiej na kwe­stie uro­dze­nia i pocho­dze­nia bra­to­wej, nie należy przy­wią­zy­wać więk­szej wagi do tych czy­sto kur­tu­azyj­nych zwro­tów.

Nato­miast reak­cje bli­skich narze­czo­nej na pla­no­wany zwią­zek były pozy­tywne. Kró­lowa, w któ­rej ręce oddano los dziew­czyny, odpo­wied­nio zare­ko­men­do­wała rodzi­com Mary­sieńki kan­dy­data do jej ręki. Ze względu na wojenne oko­licz­no­ści oraz znaczną odle­głość nie wybie­rali się oni w podróż do Pol­ski, by uczest­ni­czyć w uro­czy­sto­ściach, ale w prze­sła­nym liście udzie­lili swo­jego bło­go­sła­wień­stwa.

Trwa­jący nie­mal dwa lata okres narze­czeń­stwa wypeł­niła wojna. Mło­dzi widy­wali się rzadko, nato­miast byli infor­mo­wani o sobie na bie­żąco poprzez listy wła­sne, pisemne rela­cje bli­skich oraz ustne prze­kazy krą­żą­cych mię­dzy miej­scami ich pobytu posłań­ców. Zacho­wały się dwa listy Mary­sieńki do Sobie­pana z naj­wcze­śniej­szego okresu ich narze­czeń­stwa, oby­dwa z maja 1657 roku, kiedy to ist­niało realne zagro­że­nie powtór­nego oblę­że­nia Zamo­ścia. Tym razem sprzy­mie­rzony ze Szwe­dami książę sied­mio­grodzki Rako­czy po wkro­cze­niu w gra­nice Rze­czy­po­spo­li­tej wzy­wał Zamoy­skiego do wyda­nia w jego ręce nie­zdo­by­tej twier­dzy, zaś oto­cze­nie Jana Kazi­mie­rza pod­trzy­my­wało magnata w woli oporu. Pisała do niego wła­sno­ręcz­nie kró­lowa, wyra­ża­jąc prze­ko­na­nie, iż powi­nien oso­bi­ście dowo­dzić załogą, gdyż wcze­śniej­sze doświad­cze­nie wyka­zało, że tylko w takiej sytu­acji obrona twier­dzy będzie sku­teczna.

To prze­ko­na­nie umac­niała narze­czona, pisząc pełen pochlebstw list, nie­wąt­pli­wie z inspi­ra­cji swo­jej pro­tek­torki, w któ­rym pod­trzy­my­wała w odwa­dze i kom­ple­men­to­wała Sobie­pana: …doszły mnie listy Wci, dwa przez jmp. Prze­czkow­skiego, a jeden w dzień póź­niej przez kozaka, w któ­rym mi Wć piszesz, że z godziny na godzinę ocze­ku­jesz Wć nie­przy­ja­ciół. Życzę Wci, żeby ich spo­tkał taki sam afront, jak za pierw­szym razem. Przy­pusz­czam, że nie­ła­two teraz będzie o nowiny od Wci; nie wąt­pię jed­nak, że Wć zosta­niesz oswo­bo­dzony od nie­przy­ja­ciół, skoro tylko król pośle Wci potężną odsiecz. … Nie potrze­buję napo­mi­nać Wci, żebyś Wć pozo­stał wierny kró­lowi, gdyż niebo Wci udzie­liło daru wier­no­ści; pro­szę więc tylko, żebyś Wć uwa­żał na sie­bie…15 Drugi zaś już po otrzy­ma­niu wie­ści, iż wróg odstą­pił od swo­jego zamiaru oble­ga­nia zamoj­skiej twier­dzy.

Syl­wetki narze­czo­nych prze­wi­jają się też w kore­spon­den­cji kró­lo­wej, która nie bez satys­fak­cji pisze do swo­jej przy­ja­ciółki o zamoj­skim panu: Zdaje się być zako­chany w małej d’Arqu­ien; jeżeli kiedy pokój nastąpi w Pol­sce, to będzie miał sie­dem­set tysięcy liw­rów rocz­nego dochodu i naj­pięk­niej­sze domy na świe­cie, cudow­nie ume­blo­wane. Jakiś czas póź­niej zaś: Książę Zamoy­ski jest tak bar­dzo zako­chany, że swo­jej wybrance ofia­ro­wuje milion tala­rów w poda­runku, dwa­na­ście tysięcy rocz­nie na drobne wydatki, a nadto cztery tysiące rocz­nie z docho­dów ze sta­ro­stwa; jeżeli się będzie dobrze pro­wa­dziła, gdy zosta­nie jego żoną, i będzie go kochała, przy­rzeka jej wiele innych korzy­ści. Skoro tylko umowa zosta­nie pod­pi­sana, poślę ją do jej matki, a książę napi­sze do obojga rodzi­ców16.

I jakże tu nie kochać takiego kon­ku­renta?!

W miarę upływu czasu ochota do ożenku u obojga wzra­stała. Sobie­pan był umie­jęt­nie pod­grze­wany w swo­ich uczu­ciach zapew­nie­niami o sta­łej miło­ści narze­czo­nej oraz o licz­nych kon­ku­ren­tach do jej ręki, nie­usta­ją­cych w sta­ra­niach o jej życz­liwe spoj­rze­nie – naj­wy­raź­niej żyłka rywa­li­za­cji została roz­bu­dzona. Kiedy było tylu chęt­nych do jej ręki, tym bar­dziej zale­żało mu, by prze­ści­gnąć innych i zwy­cię­żyć w tych szran­kach. Mary­sieńka zaś sły­szała zewsząd, jaką to jest szczę­ściarą i jak wiele panien bez chwili zasta­no­wie­nia mogłoby ją zastą­pić na ślub­nym kobiercu.

Pod­trzy­my­wa­niu uczu­cia sprzy­jały też nie­zwy­kle hojne pre­zenty. Sobie­pan, jak zawsze, nie liczył się z kosz­tami i przy każ­dej oka­zji obsy­py­wał oblu­bie­nicę cen­nymi klej­no­tami. To zaś wzbu­dzało zazdrość innych pań z frau­cy­meru i upew­niało Mary­sieńkę, iż lepiej tra­fić nie mogła.

Na mar­gi­ne­sie głów­nego nurtu wyda­rzeń tej histo­rii zmie­rza­ją­cych w stronę ołta­rza dwojga mło­dych ludzi działy się rze­czy zwią­zane z wielką poli­tyką, które mogły mieć ogromny wpływ na dal­sze losy naszych boha­te­rów. Otóż kró­lowa, szczę­śliwa, iż intrygi matry­mo­nialne toczą się zgod­nie z jej wolą i zachwy­cona kan­dy­da­tem do ręki swo­jej ulu­bio­nej dwórki, pomy­ślała, że można z nim zre­ali­zo­wać rów­nież inny, bar­dziej dale­ko­siężny plan. Ludwika Maria, obser­wu­jąca pro­blemy sła­bo­ści wła­dzy kró­lew­skiej, chciała wzmoc­nie­nia pozy­cji władcy. Z tej chęci naro­dził się plan wyboru nowego króla jesz­cze za życia obec­nego (tak zwana elek­cja vivente rege), co nie­wąt­pli­wie umoc­ni­łoby tron, ale kosz­tem szlachty, któ­rej nie­za­kłó­cona swo­boda wyboru monar­chy zosta­łaby tym spo­so­bem uszczu­plona.

Pier­wot­nie wśród poten­cjal­nych pre­ten­den­tów do następ­stwa tronu upa­try­wano członka rodziny cesar­skiej, jed­nak na tym eta­pie skła­niano się ku rodzi­memu kan­dy­da­towi. I tu poja­wiło się nazwi­sko Zamoy­skiego. W kilku pismach z tej epoki wspo­mniano – jako o moż­li­wym następcy – wła­śnie o Sobie­pa­nie. Jed­nak sam ordy­nat nie wyra­żał woli ubie­ga­nia się o tak zaszczytną funk­cję, a i jego zdol­ność do zabie­ga­nia o nią oce­niono wkrótce jako zni­komą.

W końcu zapa­dła decy­zja o sfor­ma­li­zo­wa­niu związku. Co cie­kawe, datę i miej­sce ślubu wyzna­czyła sama kró­lowa, jak się wydaje, bez kon­sul­ta­cji z narze­czo­nymi. Pier­wot­nie dono­szono, iż ordy­nat został wezwany do War­szawy na 17 lutego 1658 roku, by w tym dniu sta­nąć na ślub­nym kobiercu. Jed­nak nie robił on nadziei, by miał zdą­żyć z przy­by­ciem w tym ter­mi­nie. W chwili podej­mo­wa­nia decy­zji dwór monar­szy wraz z kró­lową i samą Mary­sieńką prze­by­wał w Pozna­niu. Zamie­rzano wyje­chać stam­tąd 28 stycz­nia i sta­nąć w War­sza­wie 10 lutego. Mary­sieńka z pew­nym nie­po­ko­jem pisała do narze­czo­nego 4 lutego, skar­żąc się przy oka­zji na ból zęba, iż: Spo­dzie­wamy się zastać Wć w War­sza­wie, ale ja myślę, że Wć przy­je­dziesz dopiero w dwa tygo­dnie po nas17.

Ale i dwa tygo­dnie to za mało, by poczy­nić sto­sowne przy­go­to­wa­nia, i to dla obu stron. Tym­cza­sem kró­lowa posłała do Zamo­ścia, by jej stam­tąd przy­wie­ziono opis wesel­nych uro­czy­sto­ści pierw­szego ordy­nata na Zamo­ściu, czyli dziadka Sobie­pana, aby z tego źró­dła zaczerp­nąć inspi­ra­cję dla przy­go­to­wy­wa­nych uro­czy­sto­ści. Zło­śliwcy co prawda komen­to­wali, że na tam­tym weselu w orszaku szedł słoń, więc chcąc nawią­zać do wyda­rzeń sprzed lat, trzeba by i teraz spro­wa­dzić podobne zwie­rzę aż z Indii, co zaj­mie nieco czasu, ale przy­go­to­wa­nia posu­wały się naprzód.

W Zamo­ściu Sobie­pan, zanim wyru­szył w drogę do War­szawy, nad­zo­ro­wał ostat­nie poprawki, instru­ował służbę na oko­licz­ność wjazdu mło­dej pary do mia­sta i nie bez żalu żegnał się ze swoim hare­mem. W lite­ra­tu­rze co prawda zacho­wał się obraz Mary­sieńki w gnie­wie roz­pę­dza­ją­cej sławny przy­by­tek męża w dniu wjazdu do Zamo­ścia, ale praw­do­po­dob­nie sam ordy­nat zadbał o to, by przed przy­jaz­dem żony pozbyć się wszel­kich dowo­dów swo­jej roz­pu­sty. Inna sprawa, to jak długo miało trwać to wygna­nie haremu. Na stałe czy tylko tym­cza­sem, do chwili, aż będzie można nie­po­strze­że­nie znowu ścią­gnąć go w pobliże?

Na oko­licz­ność tego gło­śnego w kraju exo­dusu zamoj­skich pań do spe­cjal­nych poru­czeń Jan Andrzej Morsz­tyn uło­żył wiersz:

Pasz­port kur­wom z Zamo­ścia

Zośka z Zamo­ścia, Baśka z Turo­bina,

Jewka ze Zwie­rzyńca, z Krze­szowa Maryna,

Te cztery kurwy, z piątą panią starą,

Pod dobrą idą na wędrówkę wiarą.

Słu­żyły wier­nie, póki pań­ski długi

Kuś potrze­bo­wał ich pil­nej posługi;

Teraz, że z ślubną związki zwarte żoną,

Precz ich zapewne od dworu wyżoną.

Powra­cają się (niech wie każdy, komu

Wie­dzieć należy) z odprawą do domu,

Prze­toż niech im nikt drogi nie kazi,

Lecz darmo, jako luźne kurwy, łazi.18

Sobie­pan wyru­szył z Zamo­ścia 22 lutego 1658 roku, a więc pięć dni po wska­za­nym przez kró­lową ter­mi­nie ślubu, i nie­spiesz­nie ruszył w stronę War­szawy. Dzień póź­niej wyma­sze­ro­wał z Turo­bina regi­ment pie­choty w bar­wach ordy­nata, który miał uświet­nić cere­mo­nię. Narze­czony, mimo pona­gleń, wyraź­nie się nie spie­szył, trasę o dłu­go­ści około dwu­stu sześć­dzie­się­ciu kilo­me­trów, którą mógł prze­być w ciągu trzech–czte­rech dni, poko­ny­wał przez dzie­więć. Narze­czona pró­bo­wała go pona­glić, pisząc: Wydaje mi się, że jeżeli Wć nie przy­je­dziesz naj­póź­niej we czwar­tek, to nie uda się już odbyć wszyst­kich cere­mo­nii towa­rzy­szą­cych zazwy­czaj oka­zjom takim jak ta, która nas czeka. Ocze­ku­jąc zaszczytu ujrze­nia Wci, pozo­staję Wci oddana do usług.

Jed­nak wysłany do War­szawy w celu nad­zo­ro­wa­nia przy­go­to­wań czło­wiek Sobie­pana, Żabo­klicki, zale­cał swemu panu, by odpo­czy­wał po dro­dze, bo przed nim w naj­bliż­szych dniach moc atrak­cji i trzeba, by był wypo­częty: Bar­dzo się dobrze stało, żeś WMPan wcze­śnie sta­nął w Warce i żeś prze­był Wisłę, tam żebyś WMPan odpo­czął przez czwar­tek. Znał on bowiem zwy­czaje ordy­nata i wie­dział, że wszę­dzie po dro­dze towa­rzy­szyły jego podróży spo­tka­nia ze szlachtą, picie do rana, toa­sty, powin­szo­wa­nia i uczty. Suge­ro­wał, by wjazd do War­szawy odbyć w sobotę w połu­dnie i nie odkła­dać za długo, wyje­chać wcze­śnie z rana, bo potem ciężko będzie zdą­żyć, prze­bi­ja­jąc się przez tłumy win­szu­ją­cej szlachty …bo wszystka szlachta cum applausu zajeż­dżać będzie WMPanu Dobro­dzie­jowi; ale ja to poprze­dzę wszystko i rano w pią­tek w Pia­secz­nie będę…19

Żabo­klicki nie roz­wija swo­jej myśli, ale możemy się domy­ślać, że zna­jąc panu­jące zwy­czaje, dosko­nale wie­dział, iż bez cięż­kiej pija­tyki nie byłoby łatwo się prze­bić przez te spra­gnione rze­sze. W tej sytu­acji to on zaofe­ro­wał się nieco osło­nić swego pana i w jego imie­niu czę­sto­wać, prze­pi­jać do szlachty i dzię­ko­wać za powin­szo­wa­nia, tak by pan młody mógł się zapre­zen­to­wać na wła­snym ślu­bie w dość przy­zwo­itym sta­nie.

Plan w pełni się powiódł. Co prawda nie obe­szło się bez kilku kie­li­chów, ale w tej sytu­acji trak­to­wano je jako lekar­stwo na wro­dzoną nie­śmia­łość ordy­nata, co pod­kre­ślono przy oka­zji wjazdu do sto­licy: W jego posta­wie i zacho­wa­niu nie było ani śladu zakło­po­ta­nia, któ­rego daw­niej nie potra­fił ni­gdy ukryć… Przy­by­cie pana mło­dego do War­szawy w oto­cze­niu pięk­nie okry­tych for­ma­cji mun­du­ro­wych oraz tłu­mów cią­gną­cej na wesele szlachty odno­to­wy­wano z podzi­wem: Zamoy­ski przy­był na dwór z tak licz­nym i wspa­nia­łym orsza­kiem, że pięk­niej­szego nie widziano i o zna­ko­mit­szym nie sły­szano od dawna20.

Przy­go­to­wany dro­bia­zgowo sce­na­riusz prze­wi­dy­wał, iż uro­czy­sto­ściom wesel­nym będzie towa­rzy­szyć bogata oprawa, zaś wszyst­kie ele­menty cere­mo­niału zajmą wiele dni, aż do wypeł­nie­nia wszyst­kich zapla­no­wa­nych punk­tów pro­gramu. Tuż po przy­by­ciu na dwór nastą­piło pod­pi­sa­nie tek­stu nego­cjo­wa­nego wcze­śniej kon­traktu ślub­nego. Sobie­pan zapi­sał w nim swo­jej przy­szłej mał­żonce nieco mniej­sze kwoty, niż się wcze­śniej spo­dzie­wano. Być może w tym tkwiła przy­czyna opóź­nie­nia daty zawar­cia mał­żeń­stwa, że oto­cze­nie Zamoy­skiego dążyło do ogra­ni­cze­nia nazbyt hoj­nych dona­cji i nego­cjo­wano roz­sąd­niej­szy, niż pier­wot­nie zakła­dano, kon­trakt. Osta­tecz­nie do doku­mentu wpi­sano oprawę dla Mary­sieńki w kwo­cie sze­ściu­set tysięcy zło­tych zabez­pie­czo­nych na posia­dło­ściach nie­wcho­dzą­cych w skład dóbr ordy­nac­kich, bo tych zgod­nie z pra­wem nie można było obcią­żać. Ponadto Sobie­pan zobo­wią­zał się wypła­cać jej corocz­nie dwa­na­ście tysięcy zło­tych na oso­bi­ste wydatki.

Po tych nużą­cych for­mal­no­ściach można było przy­stą­pić do kolej­nych, nie mniej uciąż­li­wych pozy­cji sce­na­riu­sza. Jesz­cze w tym samym dniu, czyli w sobotę, 2 marca, odbyły się ofi­cjalne zarę­czyny. Sobie­pana w prze­wi­dzia­nych zwy­cza­jem cere­mo­niach repre­zen­to­wało dwóch druż­bów, Ste­fan Czar­niecki i Michał Radzi­wiłł, oraz mar­sza­łek jego dworu, zwany z powodu peł­nio­nej funk­cji hra­bią, Miko­łaj Pod­lo­dow­ski. To temu ostat­niemu przy­padł zaszczyt prze­ma­wia­nia w imie­niu swo­jego pana do kró­lew­skich mał­żon­ków wystę­pu­ją­cych pod nie­obec­ność rodzi­ców w roli opie­ku­nów panny mło­dej. W swo­jej mowie sła­wił zalety kan­dy­data do ręki dwórki, wywo­dził sta­ro­żyt­ność jego rodu i uka­zy­wał zasługi dla króla i Rze­czy­po­spo­li­tej.

Po tej przy­dłu­giej nieco mowie ordy­nat, ubrany w lśniące bry­lan­tami szaty, ofia­ro­wał narze­czo­nej pier­ścień ogrom­nej war­to­ści, który ona z wdzięcz­no­ścią przy­jęła. Następ­nie prze­ka­zano kró­lo­wej dia­men­towy dia­dem, by to ona oso­bi­ście wło­żyła go na skro­nie pro­mie­nie­ją­cej szczę­ściem Mary­sieńki. Teraz głos zabrał kanc­lerz kró­lo­wej, biskup Jan Wydżga, póź­niej­szy pry­mas Pol­ski i kanc­lerz wielki koronny. On z kolei w imie­niu rodziny narze­czo­nej sła­wił zalety panny mło­dej, pod­kre­śla­jąc zaszczyt, jaki spo­tyka ordy­nata poprzez spo­wi­no­wa­ce­nie z tak zna­ko­mi­tym rodem.

Tę część uro­czy­sto­ści uświet­nił bal na Zamku Kró­lew­skim, w któ­rym nie uczest­ni­czyła główna aktorka, gdyż dla niej przy­go­to­wano dodat­kowe atrak­cje, okre­ślane nie­kiedy w lite­ra­tu­rze mia­nem wie­czoru panień­skiego, choć wów­czas jesz­cze nie znano i nie prak­ty­ko­wano tego typu zabaw. W ramach tej roz­rywki z pole­ce­nia kró­lo­wej przy­go­to­wano kąpiel dla Mary­sieńki i jej przy­ja­ció­łek w per­fu­mo­wa­nych wodach kró­lew­skiej łaźni. Wej­ście do i wyj­ście z kąpieli cele­bro­wano na wzór antycz­nych cere­mo­nii, by pod­kre­ślić nie­zwy­kłość wyda­rzeń, w któ­rych uczest­ni­czył wąski krąg zaufa­nych dwó­rek.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

T. Żeleń­ski-Boy, Mary­sieńka Sobie­ska, War­szawa 1974, s. 47. [wróć]

Por. M. Koma­szyń­ski, Maria Kazi­miera D’Arqu­ien Sobie­ska kró­lowa Pol­ski 1641–1716, Kra­ków 1983, s. 10. [wróć]

Młod­szy brat króla Ludwika XIII przy­spa­rzał mu wielu zmar­twień ze względu na swe zami­ło­wa­nie do spi­sków. Jako osoba ambitna i nie­lo­jalna wie­lo­krot­nie pró­bo­wał poprzez intrygi dopro­wa­dzić do oba­le­nia star­szego brata, by tym spo­so­bem samemu zasiąść na tro­nie. Zwią­zek wiecz­nego bun­tow­nika z potęż­nym rodem Gon­za­gów był nie na rękę oto­cze­niu władcy oba­wia­ją­cemu się wzmoc­nie­nia jego pozy­cji, więc doradcy króla jed­no­znacz­nie sprze­ci­wiali się temu maria­żowi. [wróć]

Był to czas dla niej trudny także dla­tego, iż jej ojciec, reali­zu­jąc swe ambitne plany dyna­styczne, wal­czył w tym okre­sie o swoje prawa do księ­stwa Man­tui i, prze­by­wa­jąc we Wło­szech, trwo­nił wszyst­kie pie­nią­dze na osią­gnię­cie poli­tycz­nego celu, przez co na utrzy­ma­nie córki nie wystar­czało już środ­ków i żyła ona w Nevers nie­malże w nędzy. [wróć]

Podobno Maria Ludwika już we wcze­snym dzie­ciń­stwie zapew­niała swoje oto­cze­nie, że jak doro­śnie, to zosta­nie kró­lową, i swego marze­nia nie porzu­ciła aż do tej chwili. [wróć]

W prze­ci­wień­stwie do Fran­cji pol­ski król nie mógł wypo­wie­dzieć wojny Tur­cji, choć bar­dzo chciał, gdyż leżało to w gestii sejmu, musiał więc poprzez pro­wo­ka­cje dopro­wa­dzić do tego, by to suł­tan wypo­wie­dział wojnę Pol­sce. [wróć]

O tym, jak zwod­ni­cze jest bez­pie­czeń­stwo dzieci, prze­ko­nał się król dość szybko, mając dotych­czas troje legal­nych dzieci ze związku z Cecy­lią, z któ­rych tylko jedno jesz­cze żywe; pozo­stałe zmarły przy poro­dzie lub wkrótce po nim; docze­kał się w 1647 roku nagłej cho­roby i śmierci uko­cha­nego synka, co dopro­wa­dziło go do roz­pa­czy ruj­nu­ją­cej z kolei jego zdro­wie. [wróć]

Obszer­niej­szy frag­ment tego listu patrz T. Żeleń­ski-Boy, Mary­sieńka Sobie­ska…, s. 52. [wróć]

Wielu auto­rów roz­waża też inne motywy wyjazdu Mary­sieńki z Pol­ski, takie jak nie­bez­pie­czeń­stwo zwią­zane z nie­pewną sytu­acją w dobie powsta­nia Chmiel­nic­kiego oraz w okre­sie bez­kró­le­wia – patrz M. Koma­szyń­ski, Maria Kazi­miera D’Arqu­ien Sobie­ska kró­lowa Pol­ski 1641–1716, Kra­ków 1973, s. 13 – co nie zna­czy, że nie brano pod uwagę rów­nież tego aspektu. [wróć]

W latach 1648–1668, obej­mu­ją­cych pano­wa­nie Jana Kazi­mie­rza, nie­wiele odno­to­wu­jemy okre­sów pokoju: od 1648 do 1655 r. (z prze­rwami na okre­sowe rozejmy) trwało powsta­nie Chmiel­nic­kiego wspo­ma­gane przez Tata­rów, a w póź­niej­szej fazie przy udziale Rosji; w latach 1655–1660 wojna ze Szwe­cją (wspie­raną okre­sowo przez Prusy i Sied­mio­gród), w latach 1654–1667 (rów­nież z prze­rwami) wojna z Rosją, a w latach 1665–1666 rokosz Lubo­mir­skiego. [wróć]

Co jesz­cze cie­kaw­sze, naj­słyn­niejsi zdrajcy litew­scy Janusz i Bogu­sław Radzi­wił­ło­wie byli w cza­sie bez­kró­le­wia po śmierci Wła­dy­sława IV gorą­cymi zwo­len­ni­kami Jana Kazi­mie­rza i tak ostro opo­no­wali prze­ciwko elek­cji Karola, że gro­zili wręcz zerwa­niem unii z Koroną. [wróć]

Jan Kazi­mierz pró­bo­wał jesz­cze rato­wać sytu­ację, wyda­jąc piękną pannę Schönfeld za mąż za fran­cu­skiego dyplo­matę rezy­du­ją­cego przy pol­skim dwo­rze, mają­cego słu­żyć mu za sku­teczną zasłonę. Jed­nak los i na tym polu oka­zał się nie­ła­skawy, gdyż Austriaczka zako­chała się w swym mężu i odmó­wiła dal­szych scha­dzek z kró­lem. Wkrótce zaś nowo­żeńcy opu­ścili Pol­skę; por. wydaną po raz pierw­szy w Paryżu w 1679 roku książkę Rous­seau de la Valette, Miłostki kró­lew­skie, tłum. J. Olkie­wicz, War­szawa 1971, s. 69 i in., gdzie znaj­duje się obszerny opis romansu króla z dwórką kró­lo­wej. [wróć]

Seba­stian Cefali do Pio­tra Vido­niego, Lublin, 26 VIII 1656, cyt. za Maria Kazi­miera d’Arqu­ien de la Grange, Listy do Jana Sobie­skiego, oprac. L. Kukul­ski, War­szawa 1966, s. 41. [wróć]

Cyt. za Maria Kazi­miera d’Arqu­ien de la Grange, Listy do…, s. 46–47. [wróć]

Tamże, s. 46–47. [wróć]

Tamże, s. 48. [wróć]

Tamże, s. 59. [wróć]

Cyt. za J.T. Trem­becki, Wiry­darz poetycki, Lwów 1910, s. 215. [wróć]

Cyt. za Maria Kazi­miera, Listy…, s. 63. [wróć]

Rous­seau de la Valette, Miłostki kró­lew­skie…, s. 78. [wróć]