Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Rose Madder - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 marca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rose Madder - ebook

Najbardziej przenikliwy obraz kobiecej psychiki stworzony przez Stephena Kinga.

Przerażający obraz potwora kryjącego się za fasadą normalności.

Ucieczka z piekła pełnego przemocy związku nie jest prosta. Nie wystarczy spakować rzeczy, wyjechać do innego miasta, znaleźć pracę i mężczyznę. Zwłaszcza jeśli ten, od którego kobieta ucieka, jest szanowanym przez wszystkich obywatelem i… policjantem.

Rosie Daniels, która decyduje się porzucić znęcającego się nad nią męża i rozpocząć nowe życie pod przybranym nazwiskiem, przekonuje się, że jest to znacznie trudniejsze, niż sobie wyobrażała – mimo że na początku wszystko wygląda wspaniale. Szybko zdobywa ciekawą pracę i nawiązuje przyjaźnie.

Nie ma jednak pojęcia, że psychopatyczny mąż, gotowy zabić każdego, kto stanie mu na drodze, podąża jej tropem. I znajduje się coraz bliżej. Jest już tak blisko, że zdesperowanej Rosie, by ocalić życie, może nie pozostanie nic innego niż ucieczka w świat Rose Madder – obrazu, który kupiła w sklepie ze starociami.­

Rose Madder, jak większość tekstów, które wyszły spod pióra Stephena Kinga, czyta się niemal jednym tchem, z walącym sercem i narastającym przerażeniem. Strach Rosie udziela się czytelnikowi, a wizja opętanego szaleńczą manią Normana zostaje wyolbrzymiona aż do absurdu. Nie ma w tym nic zabawnego, nie ma w tym nic przesadzonego.

Wielki Buk

Jedna z najbardziej wciągających i aktualnych powieści Kinga.

„Publishers Weekly”

Warstwa symboliczna – prosta i czytelna – zachwyca. Mamy tu mnóstwo prastarych motywów: labiryntu, Minotaura, Styksu, drzewa, dziecka oraz kobiecej bogini śmierci i życia. Plastyczne opisy świata obrazu w połączeniu z dynamiczną akcją od razu skojarzyły mi się może nie tyle z mitologią, ile z heroic fantasy. Mamy tu bowiem śmiertelnie trudną misję do spełnienia i odwieczne zło do pokonania.

Polter.pl

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-6742-699-2
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NAJBARDZIEJ PRZENIKLIWY OBRAZ KOBIECEJ PSYCHIKI STWORZONY PRZEZ STEPHENA KINGA.

Ucieczka z piekła pełnego przemocy związku nie jest prosta. Nie wystarczy spakować rzeczy, wyjechać do innego miasta, znaleźć pracę i mężczyznę. Zwłaszcza jeśli ten, od którego się ucieka, jest szanowanym przez wszystkich obywatelem i… policjantem.

Rosie Daniels, która decyduje się porzucić znęcającego się nad nią męża i rozpocząć nowe życie pod przybranym nazwiskiem, z bólem się o tym przekonuje, mimo że szybko zdobywa ciekawą pracę, nawiązuje przyjaźnie i na początku wszystko wygląda wspaniale…

Nie ma pojęcia, że psychopatyczny mąż, gotowy zabić każdego, kto stanie mu na drodze, podąża jej tropem. I znajduje się coraz bliżej. Jest już tak blisko, że zdesperowanej Rosie, by ocalić życie, może nie pozostać nic innego niż ucieczka w świat _Rose Madder_ – obrazu, który kupiła w sklepie ze starociami.STEPHEN KING

Wybitny amerykański pisarz, nazywany Królem Horroru, został w 2003 r. uhonorowany prestiżową nagrodą literacką National Book, a w 2015 r. odebrał z rąk prezydenta USA National Medal of Arts. Światową sławę przyniosła mu powieść CARRIE. Kolejne utwory – powieści, opowiadania i komiksy – opublikowano w setkach milionów egzemplarzy i przełożono na kilkadziesiąt języków. Są wśród nich tak znane książki jak: LŚNIENIE, SKLEPIK Z MARZENIAMI, BASTION, ZIELONA MILA, DOLORES CLAIBORNE, KOMÓRKA, UCIEKINIER, CZARNA BEZGWIEZDNA NOC, CUJO i ośmiotomowy cykl fantasy MROCZNA WIEŻA, na podstawie którego powstał film z Matthew McConaugheyem i Idrisem Elbą w rolach głównych. W 2017 r. swoją premierę miała pierwsza część ekranizacji jednej z kultowych książek Kinga, TO. Druga część tego świetnie ocenianego filmu weszła na ekrany kin we wrześniu 2019 r.

Stephen King nieustannie szuka nowych literackich wyzwań. Do jego dorobku obejmującego powieści z gatunku horroru i fan­tastyki dołączyły kryminały z trylogii z detektywem Billem Hodgesem, do której należą książki: PAN MERCEDES, ZNALEZIONE NIE KRADZIONE i KONIEC WARTY.

Pod pseudonimem Richard Bachman King opublikował siedem powieści.

STEPHENKINGUNIWERSUM.COM

STEPHENKING.COM

STEPHENKING.PL_Tego autora w Wydawnictwie Albatros_

ROSE MADDER

DOLORES CLAIBORNE

GRA GERALDA

DESPERACJA

REGULATORZY

SKLEPIK Z MARZENIAMI

BEZSENNOŚĆ

ZIELONA MILA

MARZENIA I KOSZMARY

KOMÓRKA

CZTERY PO PÓŁNOCY

CHUDSZY

TO

BASTION

OCZY SMOKA

PO ZACHODZIE SŁOŃCA

CZTERY PORY ROKU

UCIEKINIER

CZARNA BEZGWIEZDNA NOC

CUJO

PODPALACZKA

ROK WILKOŁAKA

MROCZNA POŁOWA

WOREK KOŚCI

DZIEWCZYNA, KTÓRA KOCHAŁA

TOMA GORDONA

NOCNA ZMIANA

ŁOWCA SNÓW

OSTATNI BASTION BARTA DAWESA

UNIESIENIE

INSTYTUT

PÓŹNIEJ

BAŚNIOWA OPOWIEŚĆ

Stephen King, Richard Chizmar

PUDEŁKO Z GUZIKAMI GWENDY

OSTATNIA MISJA GWENDY

Trylogia PAN MERCEDES

PAN MERCEDES

ZNALEZIONE NIE KRADZIONE

KONIEC WARTY

MROCZNA WIEŻA

ROLAND

(oraz SIOSTRZYCZKI Z ELURII)

POWOŁANIE TRÓJKI

ZIEMIE JAŁOWE

CZARNOKSIĘŻNIK I KRYSZTAŁ

WIATR PRZEZ DZIURKĘ OD KLUCZA

WILKI Z CALLA

PIEŚŃ SUSANNAH

MROCZNA WIEŻA

Powieści graficzne MROCZNA WIEŻA

NARODZINY REWOLWEROWCA

DŁUGA DROGA DO DOMU

ZDRADA

UPADEK GILEAD

BITWA O JERICHO HILL

POCZĄTEK PODRÓŻY

SIOSTRZYCZKI Z ELURII

BITWA O TULL

PRZYDROŻNY ZAJAZD

CZŁOWIEK W CZERNI

Wyłącznie jako audiobook i e-book

Stephen King, Joe Hill

W WYSOKIEJ TRAWIE

Stephen King, Stewart O’Nan

TWARZ W TŁUMIEPROLOG
ZŁOWIESZCZE POCAŁUNKI

Siedzi w kącie, usiłując nabrać powietrza, którego w tym pokoju zaledwie kilka minut temu wydawało się mnóstwo, a teraz widocznie nie ma wcale. Jak gdyby z daleka słyszy słabe chrr-chrr i wie, że to powietrze wpadające do jej gardła, a potem wydostające się z powrotem licznymi gwałtownymi sapnięciami, a jednak wciąż się jej wydaje, że tonie tutaj, w rogu swojej bawialni, spoglądając na poszarpane resztki powieści w miękkich okładkach, książki, którą czytała, kiedy mąż wrócił do domu.

Niewiele ją to obchodzi. Ból jest zbyt silny, by martwić się o taki drobiazg, jak oddychanie, zastanawiać się nad tym, dlaczego powietrze, które wciąga do płuc, zdaje się pozbawione tlenu. Ból połknął ją, podobnie jak ów biblijny wieloryb pochłonął Jonasza, tego świątobliwego męża uchylającego się od poboru. Pulsuje jak zdradzieckie słońce, płonące głęboko w jej ciele, w miejscu, gdzie do dziś wieczór było tylko spokojne uczucie rosnącego życia.

Jeszcze nigdy nie zaznała takiego bólu, a przynajmniej nie pamiętała nic podobnego. Kiedy miała trzynaście lat, skręciła rowerem omijając dziurę i wywaliła się, uderzając głową o asfalt, tak że rana wymagała dokładnie jedenastu szwów. Zapamiętała tylko srebrzysty rozbłysk bólu, a po nim rozgwieżdżony mrok zdziwienia, które w rzeczywistości było krótkim omdleniem… lecz tamtego bólu nie dało się porównać z tą męczarnią. Z tą straszliwą udręką. Jej ręka na brzuchu czuje ciało, które teraz wcale nie przypomina ciała; jakby rozpięto zamek błyskawiczny i żywe dziecko zastąpiono gorącym kamieniem.

Och, Boże, proszę – myśli. – Proszę, niech dziecku nic nie będzie.

Kiedy jej oddech w końcu uspokaja się trochę, pojmuje, że dziecku coś jest, że on jednak postarał się o to. W czwartym miesiącu ciąży dziecko wciąż jest bardziej cząstką matki niż sobą, a gdy się siedzi w kącie, z kosmykami włosów przylepionymi do wilgotnych policzków, z uczuciem, jakby się połknęło gorący kamień…

Coś składa złowieszcze, śliskie pocałunki na wewnętrznych stronach jej ud.

– Nie – szepcze – nie. Och, dobry słodki Boże, nie. Dobry Boże, słodki Boże, mój Boże, nie.

Niech to będzie pot – błaga w myślach. – Niech to będzie pot… a może zmoczyłam się. Tak, to pewnie to. Bolało tak bardzo, kiedy uderzył mnie trzeci raz, że zmoczyłam się i nawet tego nie czułam. Na pewno.

Tyle że to nie pot ani mocz. To krew. Siedzi tam w kącie bawialni, patrząc na porwaną książkę, której część leży na sofie, a część pod ławą, i czuje, że jej macica jest gotowa oddać dziecko, które do tej pory nosiła bez sprzeciwu i bez żadnych problemów.– Nie – jęczy – nie. Boże, proszę, powiedz nie.

Widzi cień męża, wykrzywiony i wydłużony jak strach na wróble albo cień wisielca, tańczący i podskakujący na ścianie korytarza wiodącego z bawialni do kuchni. Widzi cień telefonu, przyciśnięty do cienia ucha, i długi korkociąg przewodu. Widzi nawet cienie palców prostujących zwoje kabla, przytrzymujących go przez chwilę, a potem puszczających, żeby wrócił do poprzedniego kształtu – jak paskudny nawyk, którego nie można się pozbyć.

W pierwszej chwili pomyślała, że telefonuje na policję. Zabawne oczywiście, przecież policja to on.

– Tak, to nagły wypadek – słyszy. – Masz cholerną rację, ślicznotko, ona jest w ciąży.

Milczy, przesuwając przewód między palcami, a kiedy ponownie się odzywa, w jego głosie słychać irytację. To lekkie rozdrażnienie wystarcza, aby znów poczuła przerażenie i metaliczny smak w ustach. Kto naraziłby się mu, któż by się sprzeciwił? Och, kto byłby tak głupi, żeby to zrobić? Oczywiście tylko ktoś, kto by go nie znał, ktoś, kto nie znałby go tak jak ona.

– Oczywiście, że nie będę jej ruszał, masz mnie za idiotę?

Jej palce pełzną pod sukienkę i w górę uda, do nasiąkniętej, gorącej bawełny majteczek. Proszę – błaga. Ile razy powtórzyła w myślach to słowo, od kiedy wyrwał jej książkę z rąk?

Nie wie, lecz słowo powraca znowu: Proszę, niech ten płyn na moich palcach będzie przezroczysty. Proszę, Boże. Niech będzie przezroczysty.

Kiedy jednak wyjmuje rękę spod sukienki, czubki jej palców są czerwone od krwi. Przygląda się im i potworny skurcz przechodzi przez jej ciało, szarpiąc niczym ostrze piły. Musi zacisnąć zęby, żeby zdusić krzyk. Wie, że w tym domu lepiej nie krzyczeć.

– Dajcie spokój z tymi pierdołami, po prostu przyjeżdżajcie! I to szybko!

Z trzaskiem rzuca słuchawkę na widełki.

Jego cień pęcznieje i podskakuje na ścianie, a potem on pojawia się w przejściu, kierując ku niej swoją czerwoną i przystojną twarz. Oczy w tej twarzy są pozbawione wyrazu, jak odłamki szkła migoczące przy wiejskiej drodze.

– Tylko spójrz na to – mówi, rozkładając na moment ręce, a potem pozwalając im opaść z cichym klaśnięciem. – Spójrz na ten bałagan.

Ona wyciąga do niego swoją rękę, pokazując mu zakrwawione czubki palców – jedyne oskarżenie, na jakie może się zdobyć.

– Wiem – oznajmia, jakby to, że wie, wszystko wyjaśniało, stawiało całą sprawę w koherentnym, racjonalnym kontekście. Odwraca się i patrzy nieruchomym spojrzeniem na podartą książkę. Podnosi część leżącą na kanapie, potem schyla się po tę pod ławą. Kiedy wyprostowuje się, ona widzi okładkę przedstawiającą kobietę w białej wieśniaczej koszuli, stojącą na dziobie statku. Jej włosy dramatycznie powiewają na wietrze, odsłaniając kremowe ramiona. Tytuł – _Podróż Misery_ – został podkreślony przez jasnoczerwone tło.

– Na tym polega problem – oświadcza on i potrząsa resztkami książki, jak człowiek grożący zrolowaną gazetą szczeniakowi, który nasiusiał na podłogę. – Ile razy ci mówiłem, co myślę o takich duperelach?

Odpowiedź brzmi nigdy. Ona wie, że siedziałaby w tym kącie roniąc, gdyby nawet po powrocie do domu zastał ją oglądającą wiadomości telewizyjne, przyszywającą guzik do jednej z jego koszul albo drzemiącą na kanapie. Po prostu kiepsko mu szło, niejaka Wendy Yarrow sprawiała mu kłopoty, a jedyne lekarstwo Normana na kłopoty, to podzielić się nimi. „Ile razy ci mówiłem, co myślę o takich duperelach? – wrzasnąłby, bez względu na to, co uznałby za te duperele. A potem, zanim puściłby w ruch pięści: – Chcę z tobą porozmawiać, kochanie. W cztery oczy”.

– Nie rozumiesz? – szepcze do niego. – Tracę dziecko!

Niewiarygodne, ale on się uśmiecha.

– Możesz mieć inne – mówi. Jakby pocieszał malca, który upuścił wafelek z lodami. Potem wynosi podartą książkę do kuchni, gdzie na pewno rzuci ją do śmieci.

Ty draniu – myśli ona, nawet nie wiedząc, że tak myśli. Znowu czuje skurcz, tym razem chwyta ją wiele skurczów atakujących jak rój straszliwych owadów, więc odchyla głowę, wciskając ją w kąt, i jęczy. – Ty draniu, jak ja cię nienawidzę.

Wraca korytarzem i podchodzi do niej. Ona przebiera nogami, usiłując wcisnąć się w ścianę, patrząc na niego oszalałym wzrokiem. Przez chwilę jest pewna, że tym razem zamierza ją zabić, nie tylko zranić czy pozbawić dziecka, którego pragnęła od tak dawna, ale naprawdę zabić. Jest w nim coś nieludzkiego, gdy tak idzie ku niej z opuszczoną głową, rękami zwisającymi po bokach, prężąc mięśnie długich nóg. Zanim dzieciaki zaczęły nazywać takich jak jej mąż glinami, używały innego słowa i to słowo przychodzi jej na myśl teraz, gdy on kroczy przez pokój, ze spuszczoną głową i dłońmi kołyszącymi się na końcach ramion przypominających mięsiste wahadła, ponieważ właśnie tak wygląda: jak rozjuszony byk.

Ona jęczy, potrząsając głową, i przebiera nogami. Jeden bucik spada i leży na boku. Powraca ból; skurcze wbijają się w brzuch jak kotwice z zardzewiałymi zębami, czuje, że wypływa z niej więcej krwi, ale nie może przestać ruszać nogami. W takich chwilach jak ta nie widzi w nim nic, zupełnie nic; rodzaj straszliwej nieobecności.

Staje nad nią, ze znużeniem potrząsając głową. Potem kuca i obejmuje ją ramionami.

– Nic ci nie zrobię – mówi klękając, żeby ją podnieść – więc nie zachowuj się jak gęś.

– Krwawię – szepcze do niego, pamiętając, że powiedział przez telefon, że nie będzie jej ruszał. Oczywiście, że nie będzie.

– Tak, wiem – odpowiada bez zainteresowania. Obrzuca spojrzeniem pokój, zastanawiając się, gdzie wydarzył się wypadek; ona dobrze wie, o czym on myśli, jakby siedziała w jego głowie. – Wszystko w porządku, powstrzymają krwotok. Powstrzymają.

A czy zdołają powstrzymać poronienie? – krzyczy w duchu, nie zdając sobie sprawy z tego, że on także może czytać w jej myślach, i nie dostrzegając jego czujnego spojrzenia. I jeszcze raz nie pozwala sobie usłyszeć tego, co podpowiada umysł: nienawidzę cię. Nienawidzę.

On przenosi ją przez pokój, do schodów. Klęka i układa u ich podnóża.

– Wygodnie? – pyta troskliwie.

Ona zamyka oczy. Nie może już na niego patrzeć, nie teraz. Czuje, że oszalałaby, gdyby to zrobiła.

– Dobrze – mówi on, jakby mu odpowiedziała, i kiedy ona otwiera oczy, widzi ten wyraz, jaki czasem pojawia się na jego twarzy, tę nieobecność. Jakby jego umysł uleciał, pozostawiając ciało.

Gdybym miała nóż, mogłabym go dźgnąć – przychodzi jej do głowy… lecz stara się nie dopuszczać do siebie tego pomysłu, a już tym bardziej go nie rozważać. To tylko odległe echo, może odbicie szaleństwa jej męża, ciche jak szmer skrzydeł nietoperzy w jaskini.

Jego twarz ożywia się i mężczyzna wstaje, z cichym trzaskiem stawów kolanowych. Ogląda swoją koszulę, upewniając się, że nie ma na niej śladów krwi. Wszystko w porządku. Patrzy w kąt, gdzie ona upadła. Tam jest krew, kilka niewielkich kropli i plamek. Teraz wypływa z niej szybciej i obficiej; ona czuje, jak krew oblewa ją niezdrowym, dziwnie chciwym ciepłem. Pędzi, jakby przez cały czas chciała wymyć coś obcego z maleńkiego mieszkanka. Jak gdyby… och, co za okropna myśl… sama jej krew stanęła po stronie męża w tym… jakkolwiek określić to szaleństwo.

On znów idzie do kuchni i pozostaje tam przez blisko pięć minut. Ona słyszy jego krzątaninę, gdy następuje właściwe poronienie, kiedy ból osiąga szczyt, a potem ustępuje z pluskiem, który daje się zarówno wyczuć, jak i usłyszeć. Nagle ma wrażenie, że siedzi w wannie pełnej ciepłej, gęstej cieczy. Jak w krwawym sosie.

Jego wydłużony cień podskakuje w przejściu, słychać dźwięk otwieranej i zamykanej lodówki, a potem otwieranej i zamykanej szafki (po cichym skrzypnięciu ona poznaje, że to ta pod zlewozmywakiem). Puszcza wodę do zlewu, a potem – niewiarygodne – zaczyna sobie podśpiewywać, chyba _When a Man Loves a Woman_, kiedy wypada z niej dziecko.

Gdy znów wyłania się z korytarza, ma w jednej ręce kanapkę – oczywiście, jeszcze nie jadł kolacji i na pewno jest głodny – a w drugiej mokrą szmatę z wiadra pod zlewem. Kuca w kącie, w którym upadła po tym, jak wyrwał jej książkę z rąk i zadał trzy mocne ciosy w brzuch – bach, bach, bach, żegnaj, przybyszu – i zaczyna wycierać szmatą czerwone rozbryzgi oraz krople; większość krwi i wszystkiego będzie tutaj, u stóp schodów, dokładnie tam, gdzie on chce.

Wycierając, je kanapkę. Mięso między kromkami chleba pachnie jak ta resztka pieczonej wieprzowiny, którą miała zamiar zmieszać z makaronem na sobotni wieczór, by sporządzić lekki posiłek, coś, co mogliby zjeść, siedząc przed telewizorem i oglądając wiadomości.

On spogląda na szmatę, teraz lekko różowawą, potem patrzy w kąt pokoju i znów na szmatę. Kiwa głową, odgryza wielki kęs kanapki i wstaje. Zanim ponownie wróci z kuchni, słychać w oddali narastające wycie syreny. Zapewne karetka, którą wezwał.

Idzie przez pokój, klęka przy niej i bierze ją za ręce. Marszczy brwi czując, jakie są zimne, i zaczyna delikatnie rozcierać je, mówiąc do niej:

– Przepraszam. Po prostu… dzieją się różne… ta suka z motelu…

Urywa, na chwilę odwraca wzrok, a potem znów patrzy na nią. Ma na ustach ten dziwny, pogardliwy uśmiech. Spójrzcie, komu ja usiłuję to tłumaczyć – zdaje się mówić ten uśmiech. Tak już źle ze mną.

– Dziecko – szepcze ona. – Dziecko.

Ściska jej dłonie, ściska dostatecznie mocno, żeby zabolało.

– Daj spokój z dzieckiem, słuchaj, co mówię. Będą tu za minutę czy dwie.

Tak, ambulans jest już bardzo blisko, wyje w ciemności jak potworny pies.

– Schodziłaś po schodach i poślizgnęłaś się. Spadłaś. Rozumiesz?

Patrzy na niego, nie wypowiadając słowa. Ból w jej wnętrzu trochę ustępuje, więc kiedy tym razem on ściska jej dłonie – mocniej niż kiedykolwiek – ona naprawdę czuje to i jęczy.

– Rozumiesz?

Patrzy w jego zapadnięte, nieobecne oczy i kiwa głową. Wokół niej unosi się zapach słonej wody i miedzi. To już nie jest krwawy sos, teraz wydaje jej się, że siedzi w kałuży odczynników.

– Dobrze – oznajmia jej. – Czy wiesz, co się stanie, jeśli powiesz coś innego?

Ona znowu kiwa głową.

– Odpowiadaj. Będzie lepiej dla ciebie, jeśli odpowiesz. Bezpieczniej.

– Zabiłbyś mnie – szepcze.

Wygląda na zadowolonego. Wygląda jak nauczyciel, który uzyskał odpowiedź na trudne pytanie od ociężałego ucznia.

– Zgadza się. I zrobiłbym to powoli, tak wolno, że wszystko, co zdarzyło się dzisiaj, byłoby przy tym jak skaleczenie palca.

Na zewnątrz, na podjeździe, pulsują czerwone światła.

On przeżuwa ostatni kęs kanapki i zaczyna wstawać. Podejdzie do drzwi, żeby ich wpuścić, zatroskany mąż, którego ciężarna żona miała nieszczęśliwy wypadek. Zanim zdąży się odwrócić, ona łapie go za mankiet koszuli. Spogląda na nią.

– Dlaczego? – szepcze ona. – Dlaczego dziecko, Normanie?

Przez chwilę na jego twarzy pojawia się taki wyraz, jakiego ona nie potrafi nazwać – jakby strach. Tylko dlaczego miałby obawiać się jej? Albo dziecka?

– To był wypadek – odzywa się. – To wszystko. Zwyczajny wypadek. Ja nie miałem z tym nic wspólnego. I lepiej, żeby tak pozostało, kiedy będziesz z nimi rozmawiała. Inaczej niech Bóg ma cię w swej opiece.

Niech Bóg ma mnie w opiece – myśli ona.

Na zewnątrz trzask drzwi; tupot nóg biegnących do domu, potem zgrzytliwy metaliczny trzask i grzechot noszy, na których zostanie przetransportowana do pojazdu z syreną. On znowu odwraca się do niej, z głową pochyloną jak u byka i nieprzeniknionymi oczami.

– Będziesz miała inne dziecko i to się nie zdarzy. Z następnym dzieckiem wszystko będzie dobrze. Dziewczynka. A może ładny chłopczyk. Płeć nie ma znaczenia, no nie? Jeśli będzie chłopczyk, kupimy mu strój baseballisty. Jeśli dziewczynka…

Robi nieokreślony gest ręką.

– Kapelusik albo coś. Zaczekaj, a zobaczysz. Tak będzie.

Potem uśmiecha się, a na ten widok ona ma ochotę wrzeszczeć. Wydaje jej się, że patrzy na trupa uśmiechającego się w trumnie.

– Jeśli mnie posłuchasz, wszystko będzie dobrze. Masz to jak w banku, kochanie.

Później otwiera drzwi obsłudze karetki i mówi, żeby się pośpieszyli, że straciła wiele krwi. Ona zamyka oczy, kiedy do niej podchodzą, nie chce, by w nie spojrzeli; ich głosy dochodzą do niej z daleka.

Nie martw się, Rose, nie przejmuj się, to nic groźnego, to tylko dziecko, możesz mieć inne.

Wbijają jej igłę w ramię, a potem podnoszą. Nie otwiera oczu, myśli: No, dobrze. Tak. Pewnie mogę znów mieć dziecko. Mieć i zabrać je gdzieś, gdzie on go nie dosięgnie. Gdzie nie dosięgnie go ten morderca.

A jednak, wraz z upływem czasu, myśl o opuszczeniu go, myśl jeszcze nie całkiem sformułowana, umyka tak, jak we śnie umyka świadomość racjonalnego, rzeczywistego świata; stopniowo nie ma już dla niej jawy, jest jedynie świat snu, w którym on żyje; snu takiego, jakie miała będąc dziewczyną, kiedy biegła i biegła przez ciemny las albo mroczny labirynt, słysząc za plecami tętent kopyt jakiegoś wielkiego zwierzęcia, przerażającego oszalałego stworzenia, przybliżającego się coraz bardziej, by w końcu ją dopaść, bez względu na to, ile razy skręci, umknie, uskoczy czy zawróci.

Człowiek na jawie rozróżnia pojęcie snu, lecz dla śniącego nie ma jawy, nie ma realnego świata ani zdrowych zmysłów, jest tylko głębokie szaleństwo sennych majaków. Rose McClendon Daniels spała pogrążona w szaleństwie męża jeszcze przez dziewięć lat.ROZDZIAŁ DRUGI
UPRZEJMOŚĆ OBCYCH

1

W ciągu pierwszych tygodni nowego życia musiała poradzić sobie z wieloma trudnymi chwilami, jednak, nawet w najtrudniejszej z nich wszystkich – kiedy wysiadła z autobusu i znalazła się na dworcu cztery razy większym od Portside – nie żałowała podjętej decyzji.

Była tylko przerażona.

Rosie stała w przejściu do stanowiska 62, ściskając obiema rękami torebkę i spoglądając szeroko otwartymi oczami na przepływające obok fale ludzi wlokących walizki, taszczących na ramionach owiązane sznurkiem kartony, obejmujących ramiona przyjaciółki lub talie przyjaciół. Widziała, jak jakiś mężczyzna podbiegł do kobiety, która właśnie wysiadła z autobusu Rosie, złapał ją i zakręcił nią tak, że stopami nie dotykała ziemi. Kobieta pisnęła z przestrachu i zachwytu; jej krzyk był niczym błysk flesza w zatłoczonym, zgiełkliwym terminalu.

Na prawo od Rosie stał rząd automatów do gry i mimo wczesnych godzin rannych dzieciaki – przeważnie w czapkach baseballowych, włożonych daszkiem do tyłu i z włosami zgolonymi co najmniej w osiemdziesięciu procentach – zajmowały wszystkie.

– Jeszcze raz, Kosmiczny Kadecie! – przynaglał stojący najbliżej Rosie zgrzytliwym, nieludzkim głosem. – Jeszcze raz, Kosmiczny Kadecie! Jeszcze raz, Kosmiczny Kadecie!

Powoli przeszła wzdłuż automatów, udając się w głąb terminalu, pewna tylko jednej rzeczy: nie ośmieli się wyjść stąd tak wcześnie rano. Czuła, że gdyby to zrobiła, miałaby spore szanse na to, że zostanie zgwałcona, zabita i wepchnięta do pierwszego lepszego pojemnika na śmieci. Zerknęła w lewo i zobaczyła dwóch umundurowanych policjantów, zjeżdżających ruchomymi schodami z piętra. Jeden zręcznie żonglował pałką. Drugi uśmiechał się w chłodny, pozbawiony wesołości sposób, przypominający jej człowieka, którego pozostawiła setki kilometrów stąd. Uśmiechał się, lecz uśmiechu nie było w jego nieustannie błądzących oczach.

Co się stanie, jeśli oni mają sprawdzać to miejsce co godzina i wyrzucać każdego, kto nie ma biletu? Co zrobisz wtedy?

Poradzi sobie, jeżeli będzie musiała – oto co zrobi. Na razie odeszła od ruchomych schodów do niszy, gdzie tuzin lub więcej podróżnych siedziało na twardych, plastikowych fotelach. Do poręczy tych foteli były przymocowane małe telewizorki uruchamiane przez wrzucenie monety. Idąc, Rosie nie spuszczała policjantów z oczu i z ulgą zobaczyła, że poszli w głąb terminalu, oddalając się od niej. Za dwie i pół godziny, najwyżej trzy, nadejdzie świt. Wtedy mogą ją złapać i wykopać stąd. A do tego czasu chciała zostać tutaj, gdzie są światła i mnóstwo ludzi.

Usiadła na jednym z foteli. Dwa miejsca dalej po lewej drzemała dziewczyna w wyblakłej dżinsowej kurtce, z plecakiem na kolanach. Jej gałki oczne poruszały się pod umalowanymi na purpurowo powiekami, a z dolnej wargi zwieszała się długa, srebrzysta nitka śliny. Na grzbiecie prawej ręki miała wytatuowane trzy słowa krzywymi sinymi literami, tworzącymi napis: KOCHAM MOJEGO LÓBEGO. I gdzie jest teraz twój luby? – pomyślała Rosie. Spojrzała na pusty ekran telewizora, a potem na wykafelkowaną ścianę po prawej. Ktoś nabazgrał tam czerwonym flamastrem: POSSIJ MOJEGO AIDSOWEGO FIUTA. Pośpiesznie odwróciła wzrok, jakby te słowa mogły wypalić się w siatkówkach jej oczu, gdyby patrzyła za długo, po czym spojrzała na hol dworca. Na przeciwległej ścianie wisiał ogromny podświetlany zegar. Była trzecia szesnaście rano.

Dwie i pół godziny, a potem mogę stąd pójść – pomyślała i postanowiła czekać.

2

Zjadła cheeseburgera i wypiła lemoniadę podczas postoju autobusu, około szóstej wieczorem poprzedniego dnia. Od tego czasu nie miała nic w ustach, więc była głodna. Kiedy wskazówki wielkiego zegara przesunęły się na czwartą, postanowiła coś zjeść. Poszła do małej kafejki koło kas biletowych, omijając śpiących na podłodze ludzi. Wielu z nich tuliło do siebie wypchane, posklejane taśmą plastikowe worki na śmieci i zanim Rosie dostała swoją kawę, sok i special K, zrozumiała, jak bezzasadne okazały się jej obawy, że policjanci mogą wyrzucić ją z terminalu. Ci śpiący nie byli podróżnymi; to bezdomni koczujący na dworcu autobusowym. Rosie żałowała ich, a jednocześnie czuła przewrotne zadowolenie – dobrze było wiedzieć, że dziś w nocy znajdzie się dla niej jakieś miejsce, jeżeli będzie jej potrzebne.

A jeśli on przyjedzie tutaj, do tego miasta, to gdzie sprawdzi przede wszystkim? Jak sądzisz, gdzie zajrzy najpierw?

To głupota, on jej nie znajdzie, w żaden sposób nie zdoła jej odszukać, a jednak na samą myśl o tym czuła zimny palec strachu przesuwający się po kręgosłupie.

Po posiłku poczuła się lepiej. Kiedy nieśpiesznie popijała kawę, zobaczyła, że meksykański kelner spogląda na nią z jawnym zniecierpliwieniem. Powoli ruszyła z powrotem do foteli z telewizorami. Po drodze zwróciła uwagę na niebiesko-biały krąg nad kioskiem, w pobliżu stoisk firm wynajmujących samochody. Na niebieskim obwodzie koła widniały słowa: POMOC PODRÓŻNYM. W przypływie dobrego humoru Rosie pomyślała, że jeśli kiedykolwiek w historii ludzkości jakiś podróżny potrzebował pomocy, to bezsprzecznie ona.Zrobiła krok w kierunku okrągłego neonu. Dostrzegła w budce jakiegoś człowieka, faceta w średnim wieku, o rzedniejących włosach, w rogowych okularach. Czytał gazetę. Zrobiła następny krok w tamtą stronę i znów przystanęła. Przecież nie podejdzie do niego, prawda? Co, na miłość boską, mogłaby mu powiedzieć? Że opuściła męża? Że odeszła, nie zabierając niczego prócz swojej torebki, jego karty kredytowej i rzeczy, które miała na sobie?

A dlaczego nie? – spytała pani Praktycznie-Rozsądna. Ten głos wewnętrzny był dla Rosie jak policzek. – Skoro miałaś odwagę porzucić go, to miej odwagę i teraz!

Nie wiedziała, czy ma ją, czy nie, lecz była pewna, że wyjawienie komuś obcemu, o czwartej rano, najważniejszego wydarzenia w jej życiu będzie bardzo trudne. A on pewnie każe mi spadać. Jego praca zapewne polega na pomaganiu ludziom, którzy zgubili bilety lub informowaniu przez megafony o zagubionych dzieciach – rozmyślała.

Pomimo to nogi same niosły ją w kierunku budki z napisem: POMOC PODRÓŻNYM. Zrozumiała, że naprawdę chce porozmawiać z tym obcym o rzedniejących włosach, w rogowych okularach, a zamierzała to zrobić z najprostszego powodu pod słońcem: nie miała innego wyjścia. W przyszłości zapewne będzie musiała mówić wielu ludziom, że odeszła od męża, że przez czternaście lat żyła jak w transie, za zamkniętymi drzwiami, że ma skromne umiejętności i żadnych kwalifikacji, że potrzebuje pomocy i musi liczyć na uprzejmość obcych ludzi.

A przecież to nie moja wina, prawda? – pomyślała zdziwiona, niemal ogłuszona swoim spokojem.

Podeszła do budki i położyła na kontuarze rękę, w której nie ściskała w tym momencie torebki. Spojrzała z nadzieją i obawą na pochyloną głowę mężczyzny w rogowych okularach. Wpatrywała się w jego brązową, piegowatą czaszkę widoczną przez kosmyki rzadkich, równo zaczesanych włosów. Czekała, aż na nią spojrzy, ale był zaabsorbowany gazetą w jakimś obcym języku, przypominającym grecki lub rosyjski. Powoli odwrócił stronę i zmarszczył brwi, patrząc na zdjęcie dwóch zawodników walczących o piłkę.

– Przepraszam… – odezwała się cichutko i mężczyzna w budce podniósł głowę.

Proszę, niech jego oczy będą łagodne – pomyślała nagle. – Jeśli nawet nie może nic zrobić, niech jego oczy będą łagodne… i niech zobaczą mnie, mnie, prawdziwą osobę, która stoi tutaj, nie mając się czego trzymać, poza paskiem tej torebki z Kmartu.

I zobaczyła, że jego oczy są łagodne. Słabe i rozmazane za grubymi szkłami okularów… ale łagodne.

– Przepraszam, czy mógłby mi pan pomóc? – zapytała.

_Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: