Uwikłana - Natasha Preston - ebook + książka

Uwikłana ebook

Natasha Preston

3,5

Opis

Czy potrafisz wyobrazić sobie sytuację, w której nie możesz zaufać nawet najlepszym przyjaciołom? Kiedy wiesz, że każdy z nich może być… mordercą? Wydaje ci się, że wiesz o nich wszystko… aż do momentu, gdy znajdujesz zwłoki. Później nic już nie jest pewne, a życie zamienia się w prawdziwy koszmar. Dla Mackenzie i jej sześciorga przyjaciół weekend w domku letniskowym miał być czasem totalnego resetu od problemów codziennego życia. Szalona impreza zakończyła się jednak makabryczną niespodzianką: dwoje uczestników znaleziono martwych. W kałuży krwi. Mackenzie wie jedno: morderca jest wśród nich, a wszyscy mieli własne powody, by zabić.

Kto najlepiej kłamie? Kto skrywa najmroczniejsze sekrety? Kogo należy się obawiać? Odpowiedzi na te pytania mogą się okazać najważniejsze… by przetrwać.

Czas, by zapłacili za swoje grzechy

Mroczny thriller Natashy Preston, autorki bestselleru Jakiej śmierci najbardziej się boisz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 361

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (122 oceny)
34
27
30
26
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Prolog

Sądzą, że są nie­po­ko­nani.

Sądzą, że mogą robić i mówić, co tylko chcą.

Sądzą, że kon­se­kwen­cje nie ist­nieją.

Nie zosta­wili mi wyboru.

Czas, by zapła­cili za swoje grze­chy.

Rozdział 1

Pią­tek 7 sierp­nia

– Masz wszystko, czego potrze­bu­jesz, Mac­ken­zie? – zapy­tała mama, patrząc, jak upy­cham ciu­chy do torby.

– Chyba tak. Zresztą to tylko dwa dni. – Dwa kosz­marne dni zno­sze­nia Josha.

– Pamię­taj, żeby zosta­wić adres i numer tele­fonu na lodówce.

– Nie wydaje mi się, żeby mieli tam tele­fon sta­cjo­narny, ale zosta­wię adres. Chyba jest tam zasięg, więc dam ci znać, jak dojadę.

Przy­tak­nęła ner­wowo i obda­rzyła mnie sła­bym uśmie­chem.

– Oj mamo, nic mi nie będzie.

– Spę­dzisz cały week­end z kimś, kogo nie lubisz.

– Nie, spę­dzę week­end z Aaro­nem, Court­ney, Megan i Kyle’em. Nie­for­tunny zbieg oko­licz­no­ści spra­wił, że Josh też tam będzie i tyle. – Gdy­bym mogła go odza­pro­sić, zro­bi­ła­bym to.

Jed­nak domek nale­żał do jego rodzi­ców, więc to raczej nie wcho­dziło w grę. Bez szans. Do Wiel­kiej Bry­ta­nii w końcu dotarło, że jest lato, więc gdy skoń­czyła się szkoła, Josh zapro­sił nas na week­end do domku za mia­stem, który mają jego rodzice. To ostat­nia taka szansa, nim w przy­szłym roku nasze drogi się rozejdą, gdy pój­dziemy na stu­dia.

– Jeżeli zechcesz, żeby przy­je­chać po cie­bie wcze­śniej…

Potrzą­snę­łam głową.

– Dzięki, ale naprawdę nie ma takiej potrzeby, pora­dzę sobie. Nie pozwolę Joshowi zepsuć mi faj­nego week­endu z przy­ja­ciółmi. Dobra, muszę już lecieć.

– Pod­rzucę cię do Josha.

– Nie, mamo, naprawdę nie trzeba. Prze­spa­ce­ruję się. – Zła­pa­łam torbę i prze­rzu­ci­łam ją przez ramię. – Do zoba­cze­nia w nie­dzielę wie­czo­rem. Kocham cię – powie­dzia­łam i poca­ło­wa­łam ją w poli­czek.

– Też cię kocham, skar­bie. Zadzwoń, jeśli będziesz cze­go­kol­wiek potrze­bo­wać.

– Dobrze – obie­ca­łam.

Josh miesz­kał zale­d­wie dwie minuty drogi stąd, więc spa­cer i tak nie miał zająć mi zbyt długo. Zatrza­snę­łam za sobą drzwi i ruszy­łam przed sie­bie. Było nie­wia­ry­god­nie gorąco – w końcu to począ­tek sierp­nia – i cie­szy­łam się, że wybra­łam szorty i koszulkę.

Gdy dotar­łam do domu Josha, wszy­scy byli na zewnątrz, paku­jąc torby do samo­cho­dów. Jezu, wyjeż­dża­li­śmy tylko na week­end, a wyglą­dało na to, że Court­ney i Megan spa­ko­wały się na cały tydzień.

– Kenz! – zawo­łała Court­ney, bie­gnąc do mnie. Jej czer­wony kucyk pod­ska­ki­wał na wszyst­kie strony, a zie­lone oczy błysz­czały entu­zja­zmem. Była jedyną osobą, która naprawdę szcze­rze cie­szyła się na ten wyjazd.

Wzię­łam głę­boki oddech i odsu­wa­jąc od sie­bie wąt­pli­wo­ści, jakie mia­łam w związku z tym week­en­dem, uśmiech­nę­łam się do niej.

– Cześć, Court! Wszy­scy gotowi?

– Pra­wie. Josh zaraz wróci – odpo­wie­działa, uśmie­cha­jąc się tro­chę głu­pawo. – No, nie rób takiej miny – dodała, gdy skrzy­wi­łam się, sły­sząc jego imię.

Ups, no to mnie zła­pała.

– Sorry, nie chcia­łam. To… miłe z jego strony, że zapro­sił nas do domku swo­ich sta­rych.

Przy­jęła moje kiep­skie prze­pro­siny z uśmie­chem.

– On naprawdę chce, żeby wszystko było jak daw­niej.

Czyżby miał wehi­kuł czasu, żeby móc się dzięki niemu cof­nąć i nie powie­dzieć tych okrop­nych rze­czy o moich przy­ja­cio­łach? Żeby cof­nąć to, co mi zro­bił? To, co cią­gle mi robił?

Josh mógł sobie pró­bo­wać napra­wiać prze­szłość – o ile w ogóle mie­li­by­śmy uwie­rzyć w szcze­rość jego inten­cji – ale nie potra­fi­li­śmy mu tak łatwo prze­ba­czyć. Nie­które krzywdy trudno prze­bo­leć, a ja nie mogła­bym wyba­czyć komuś, komu nawet nie było przy­kro i kto nie zmie­nił swo­jego zacho­wa­nia. Court­ney już mu prze­ba­czyła, oczy­wi­ście, ale ona za nic w świe­cie nie była w sta­nie dostrzec, jakim zerem był jej chło­pak.

Unio­słam brew.

– Mac­ken­zie, pro­szę – powie­działa Court­ney i wes­tchnęła ciężko, odgar­nia­jąc grzywkę wpa­da­jącą jej do oczu. – On się stara i to naprawdę wiele by dla mnie zna­czyło, gdy­byś ty też spró­bo­wała. Pro­szę?

Jęk­nę­łam i opu­ści­łam ramiona.

– Dobra. Będę miła.

Dwa dni, to wszystko. Dasz radę.

– Wszy­scy będziemy – dodała Megan, dołą­cza­jąc do nas. – Prawda? – Spoj­rzała na chło­pa­ków.

Aaron i Kyle ski­nęli pota­ku­jąco gło­wami, zga­dza­jąc się na rozejm – przy­naj­mniej na ten week­end.

– A gdzie w ogóle jest Josh? – zapy­ta­łam.

– Poje­chał po swo­jego brata. – Court­ney prze­wró­ciła oczami. – Blake chciał się z nim zoba­czyć, więc dziś rano Josh mu zapro­po­no­wał, żeby poje­chał z nami. Na dobrą sprawę domek należy rów­nież do Blake’a, więc raczej nikt nie mógłby mu zabro­nić przy­je­chać.

– Och – wymam­ro­ta­łam, nie­zu­peł­nie pewna, jak czu­łam się na myśl o spę­dze­niu week­endu w towa­rzy­stwie kogoś obcego. Nie zna­li­śmy Blake’a, a jeśli był choć tro­chę podobny do Josha, week­end zapo­wia­dał się kosz­mar­nie. – Więc przy­jeż­dża też bra­ci­szek z wygna­nia.

Świet­nie. Ten wyjazd zapo­wiada się coraz lepiej.

Widzia­łam go wcze­śniej, może ze dwa razy, gdy ich rodzice wymie­niali się dziećmi, ale ni­gdy z nim nie roz­ma­wia­łam. Blake wypro­wa­dził się z ojcem po roz­wo­dzie rodzi­ców, a Josh został z mamą. Bra­cia nie spę­dzali zatem zbyt wiele czasu razem, gdy dora­stali, praw­do­po­dob­nie z korzy­ścią dla Blake’a.

Court­ney znów odgar­nęła nie­sforną grzywkę, która ni­gdy nie trzy­mała się tam, gdzie trzeba, więc nie rozu­mia­łam, dla­czego po pro­stu nie zetnie jej kró­cej.

– Blake nie prze­bywa na wygna­niu.

Rzadko się widy­wali. Ja bym to w ten spo­sób okre­śliła.

– Dla­czego wbija na imprę swo­jego brata? – zapy­ta­łam.

– Czuje się samotny? – pod­su­nął Kyle, robiąc smutną minę.

Court­ney oparła się o samo­chód Aarona.

– Nie, po pro­stu chce spę­dzić tro­chę czasu z wła­snym bra­tem. Obaj tego chcą.

Jeżeli Blake był podobny do Josha, mia­łam zamiar wró­cić wcze­śniej do domu. Nie chcia­łam nawet oddy­chać tym samym powie­trzem co Josh, więc w pew­nym sen­sie mia­łam nadzieję, że Blake rów­nież okaże się idiotą, a ja będę miała wymówkę, żeby wcze­śniej wyje­chać, nie raniąc przy tym uczuć Court­ney.

Powiew cie­płego powie­trza spra­wił, że moje dłu­gie kasz­ta­nowe włosy wpa­dły mi do oczu. Odgar­nę­łam kosmyk aku­rat na czas, aby dostrzec, jak meta­licz­no­czarny mit­su­bi­shi war­rior – jedyny samo­chód, jaki roz­po­zna­wa­łam bez znaczka, dzięki temu, że to ulu­biony model Kyle’a – zapar­ko­wał tuż obok mnie.

No to w drogę…

Josh sie­dział po stro­nie pasa­żera, jego brat pro­wa­dził. Obaj mieli iden­tyczne ciem­no­brą­zowe włosy i nie­bie­skie oczy, lecz poza tym wyglą­dali zupeł­nie ina­czej. Josh nie wygrał genów na lote­rii. Blake sprząt­nął mu sprzed nosa każdą uncję zabój­czego wyglądu, nie zosta­wia­jąc dla młod­szego brata abso­lut­nie nic. Szczę­ściarz.

Odwró­ci­łam wzrok i obe­szłam dookoła samo­chód Aarona, pró­bu­jąc zacho­wać tak dużą odle­głość od Josha, jak to tylko moż­liwe. Sam widok jego twa­rzy wystar­czał, żebym miała ochotę mu przy­wa­lić, a już zwłasz­cza po jego żąda­niach. Court­ney to bystra dziew­czyna, lecz gdy cho­dziło o niego, była jak beton.

Josh wysiadł z auta.

– Siema, ludzie. Pamię­ta­cie mojego brata, Blake’a?

Megan potrzą­snęła głową.

– Nie, ale cześć.

Blake pod­szedł do maski swo­jego wozu i leni­wie się o nią oparł, przy­bie­ra­jąc pozę znu­dzo­nego.

– Cześć – powie­dział, kiwa­jąc głową.

Miał na sobie masywne czarne buty, ciemne dżinsy i czarną kurtkę, co doda­wało jego postaci aury tajem­ni­czo­ści. Być może nieco nie­bez­piecz­nej tajem­ni­czo­ści. Jego ciemne włosy ster­czały nie­dbale we wszyst­kie strony, co miało poka­zy­wać, że ma wszystko gdzieś – i, jak przy­pusz­cza­łam, fak­tycz­nie tak było. Wzrok miał nie­zwy­kle inten­sywny, tro­chę tak, jakby prze­ni­kał wszystko. Nie chcia­łam, żeby dostrzegł cokol­wiek we mnie.

– No, jedźmy już – powie­dzia­łam, otwie­ra­jąc drzwi samo­chodu, po czym wgra­mo­li­łam się do środka. Im szyb­ciej tam dotrzemy, tym szyb­ciej będziemy mogli wró­cić. – Cho­lera, zabrzmia­łam tak jak moi rodzice w Wigi­lię, pró­bu­jący wysłać mnie do łóżka, gdy wska­zówka zegara zbliża się nie­bez­piecz­nie do pół­nocy.

Ale teraz przy­naj­mniej zyski­wa­łam całe dwa dni bez doro­słych, tylko z przy­ja­ciółmi. To z całą pew­no­ścią coś, na co warto było cze­kać.

– Ej, Mac­ken­zie – powie­działa Court­ney – ty jedziesz ze mną.

Spo­sęp­nia­łam. Wie­dzia­łam, co to ozna­cza.

– Co?

Court­ney pode­szła bli­żej i nachy­liła się do auta, żeby­śmy mogły zamie­nić kilka słów na osob­no­ści.

– Jedziesz ze mną, Joshem i Bla­kiem.

– Żar­tu­jesz, nic z tego – odpo­wie­dzia­łam.

– Kenz, pro­szę. Słu­chaj, wiem, że jesteś na niego wście­kła, i rozu­miem dla­czego, ale spró­bu­jesz? Naprawdę uwa­żam, że wam dwojgu ten wyjazd pomoże to jakoś prze­pra­co­wać.

– Cóż, Court, ja tak nie sądzę.

– Ten week­end będzie do bani, jeżeli przez cały czas będziesz wście­kać się na Josha.

Nachmu­rzy­łam się. Nie byłam jedyną osobą, która nie mogła go znieść, więc dla­czego tylko mnie zmu­szano do „posta­ra­nia się bar­dziej”?

– Jego brat jest jakiś dziwny – wyszep­ta­łam, jak gdyby to miało prze­ko­nać Court­ney do zmiany zda­nia.

– Blake jest nie­szko­dliwy.

Nie mogłam wymy­ślić już żad­nej innej wymówki. Wes­tchnę­łam zre­zy­gno­wana.

– W porządku. Ale jeżeli Josh wku­rzy mnie jaki­miś swo­imi dur­nymi uwa­gami, prze­siądę się – odpo­wie­dzia­łam.

Court­ney unio­sła ręce.

– Dobra, w porządku. Dzięki.

– Bie­rzemy samo­chód Blake’a?

– Tak, musieli uzgod­nić, że wezmą jego wóz. Teraz rozu­miem dla­czego. – Court­ney miała hopla na punk­cie aut. Znała wszyst­kie marki i modele i potra­fiła roz­po­znać je jed­nym rzu­tem oka. Ja nato­miast nie byłam w sta­nie nawet stwier­dzić, czy z samo­cho­dem jest coś nie tak – chyba że padł już sil­nik.

– Blake będzie pro­wa­dził?

– To jego auto, więc chyba tak. – Court­ney wzru­szyła ramio­nami, spo­glą­da­jąc z uwiel­bie­niem na Josha, co spra­wiło, że mia­łam ochotę nią potrzą­snąć, żeby w końcu nabrała rozumu.

– Ja z przodu – rzu­ci­łam szybko. Skoro już mia­łam jechać tym samym autem, na pewno nie zamie­rza­łam sie­dzieć obok niego. Wie­dzia­łam, że zacho­wuję się tro­chę jak dziecko, ale mia­łam to gdzieś. Josh prze­giął, a ja nie mia­łam zamiaru mu wyba­czyć. W zasa­dzie to prze­giął jakiś milion razy.

Usia­dłam na miej­scu obok kie­rowcy, zanim Josh miałby szansę cokol­wiek powie­dzieć lub zro­bić. Blake uśmiech­nął się jakby z zakło­po­ta­niem i odpa­lił sil­nik. Nie ema­no­wał pew­no­ścią sie­bie, lecz spra­wiał wra­że­nie, jakby nie dbał, co kto­kol­wiek o nim myśli.

– Też z wami jadę – powie­dział Kyle.

Oczy Court­ney zwę­ziły się.

– Ty jedziesz z Aaro­nem i Megan.

– Macie jesz­cze jedno miej­sce, no nie?

– Kyle, piątka w jed­nym aucie i dwójka w dru­gim to głupi pomysł. Nikt nie chce się gnieść na tyl­nym sie­dze­niu.

– Och, na litość boską, Kyle, po pro­stu wsia­daj do Aarona i już – wciął się Josh, prze­cho­dząc obok niego. – Żało­sny dupek.

Zazgrzy­ta­łam zębami. Czy to naprawdę miało zna­cze­nie, kto jedzie jed­nym samo­cho­dem, a kto dru­gim?

Odpo­wiedź brzmiała „nie”.

Blake i ja ni­gdy wcze­śniej się nie spo­tka­li­śmy, więc szybko zapa­dła nie­zręczna cisza, gdy cze­ka­li­śmy, aż Josh i Court­ney wsiądą do środka. Przy­gry­złam poli­czek i krę­ci­łam młynka pal­cami. No powiedz coś do niego! Ni­gdy wcze­śniej ze sobą nie roz­ma­wia­li­śmy. Teraz miało się to zmie­nić. Cze­kała nas czter­dzie­sto­pię­cio­mi­nu­towa prze­jażdżka do odle­głej czę­ści Lake District.

– Dla­czego aż tak nie lubisz Josha? – zapy­tał nagle.

Jego bez­po­śred­niość wpra­wiła mnie w zdu­mie­nie. To, że nie cier­pia­łam Josha, nie było sekre­tem, jed­nak nie spo­dzie­wa­łam się, że jego brat może tak bez­po­śred­nio o to zapy­tać.

– Hmm, bo jest pie­przo­nym idiotą.

Brwi Blake’a unio­sły się i chło­pak zaci­snął wargi. W końcu ski­nął głową.

– Aha, okej.

– Nie widu­jesz go zbyt czę­sto, prawda?

– Nie­spe­cjal­nie. Gdy dora­sta­li­śmy, nasi sta­rzy dość długo nie byli w sta­nie się doga­dać i sen­sow­nie uło­żyć naszych wizyt. Gdy w końcu tro­chę to ogar­nęli, przez więk­szość czasu po pro­stu zamie­niali się nami na dzień czy dwa. Wydaje mi się, że mógł­bym poli­czyć na pal­cach jed­nej ręki, ile razy na prze­strzeni ostat­nich dwu­na­stu lat widzia­łem się z wła­sną matką.

Poczu­łam w sercu ukłu­cie. Nie potra­fi­łam sobie wyobra­zić, co musiał przejść jako dziecko. Z pew­no­ścią strasz­nie tęsk­nił za mamą. Ja na pewno bym tęsk­niła. Moja mama była jedyną osobą, do któ­rej mogłam się zwró­cić z każ­dym pro­ble­mem – no dobra, pra­wie z każ­dym.

– To bar­dzo smutne.

Lekko wzru­szył ramio­nami.

– Cza­sem tak bywa.

– Tak, ale… – Potrzą­snę­łam głową. Nie mogłam sobie wyobra­zić, że nie mam mamy na co dzień, cho­ciaż cza­sem dopro­wa­dzała mnie do szału. Blake musiał czuć się porzu­cony przez wła­sną matkę, skoro ta ni­gdy nie posta­rała się o to, by mieć z nim lep­szy kon­takt. Może tak samo czuł się Josh w rela­cjach z ojcem? Wow, Josh i głęb­sze uczu­cia. Dziw­nie było myśleć o nim w ten spo­sób… Jeżeli cho­dziło o jego cha­rak­ter, zna­łam go tylko od tej płyt­kiej i ego­istycz­nej strony.

Josh i Court­ney wsie­dli do auta, a ja zasznu­ro­wa­łam usta. Atmos­fera zgęst­niała, jak zawsze w obec­no­ści Josha. Wie­dział, że wola­ła­bym, aby Court­ney z nim nie była, nie po tych wszyst­kich okrop­no­ściach, które powie­dział o naszych kum­pe­lach – Tilly i Gigi.

Był prze­szczę­śliwy, że Court­ney nie rzu­ciła go za trak­to­wa­nie jej przy­ja­ciół jak śmieci. Dupek.

– Och, Mac­ken­zie, oczy­wi­ście, że nie mam nic prze­ciwko temu, że sie­dzisz z przodu obok mojego brata – rzu­cił Josh, nie kry­jąc sar­ka­zmu, gdy gra­mo­lił się na tylne sie­dze­nie.

Zaci­snę­łam pię­ści. Nie pozwól mu się spro­wo­ko­wać.

– To mój wóz, bra­ciszku, a ja wolę sie­dzieć obok ślicz­nej buzi zamiast obok tej two­jej paskud­nej gęby.

Uśmie­cha­jąc się do sie­bie, chwy­ci­łam torebkę z liza­kami i poczę­sto­wa­łam Blake’a. Choć praw­do­po­dob­nie powin­nam się wściec za komen­tarz o „ślicz­nej buzi”, to nazwa­nie Josha paskud­nym prze­sło­niło tamte słowa. Blake wybrał smak poma­rań­czowy – mój ulu­biony – i puścił do mnie oko.

– Nie podzie­lisz się, Mac­ken­zie? – zapy­tał Josh.

Wzię­łam głę­boki oddech, pró­bu­jąc opa­no­wać dziką chęć wbi­cia mu pla­sti­ko­wego patyczka pro­sto w oko.

– Jasne – odpo­wie­dzia­łam, poda­jąc do tyłu paczkę. Wziął dwa, zapewne po to, żeby mnie wku­rzyć, ale nie zare­ago­wa­łam.

– Dobra, weź­cie wszy­scy spró­buj­cie zacho­wy­wać się nor­mal­nie – zaczęła jęczeć Court­ney. – To week­end, bez rodzi­ców, ma być epicko, więc może­cie się w końcu pogo­dzić?

– Wiesz, kocha­nie, że ja nic do nikogo z nich nie mam – odpo­wie­dział Josh.

– Niech ci będzie – wymam­ro­ta­łam, zaci­ska­jąc szczękę.

Obser­wo­wa­łam Blake’a, gdy pro­wa­dził. Jego oczy prze­śli­zgi­wały się to tu, to tam, od czasu do czasu spo­czy­wa­jąc na mnie, jed­nak nie mówił ani słowa. Nagle pomy­śla­łam, że chcia­ła­bym go poznać, choć sama nie byłam pewna dla­czego. Po tym week­en­dzie wróci do domu, a ja praw­do­po­dob­nie ni­gdy wię­cej go nie zoba­czę.

A jed­nak – Blake był boski i coś nie­od­par­cie mnie do niego cią­gnęło.

Szczę­śli­wie udało nam się dotrzeć do celu bez roz­lewu krwi, więc byłam dumna ze swo­jej samo­kon­troli – jak dotąd, w każ­dym razie. Court­ney pró­bo­wała zająć Josha, flir­tu­jąc z nim i pusz­cza­jąc mu muzykę. Nie mogłam się docze­kać, aż ona w końcu przej­rzy na oczy. Chcia­łam mieć pew­ność, że znajdę się w pierw­szym rzę­dzie, gdy nadej­dzie scena, w któ­rej kop­nie go w dupę.

– To tutaj? – zapy­ta­łam, wyglą­da­jąc przez okno, za któ­rym dostrze­głam ogromny, pię­trowy dom. Bez pro­blemu mogłoby tam miesz­kać z dzie­sięć osób.

Blake wyłą­czył sil­nik.

– A czego ocze­ki­wa­łaś? Ritza? – rzu­cił iro­nicz­nie.

– To nie­sa­mo­wite. Nie spo­dzie­wa­łam się, że będzie aż tak duży.

– Sły­sząc taki tekst, trzy lata temu rzu­cił­bym jakimś spro­śnym żar­tem – odpo­wie­dział Blake.

– A teraz wszy­scy doro­śli­śmy, co?

– Nieee, po pro­stu wtedy przy­uwa­ży­łem, jak Josh pró­buje zgry­wać takiego twar­dziela, i zda­łem sobie sprawę, jak idio­tycz­nie takie tek­sty w rze­czy­wi­sto­ści brzmią.

Uśmiech­nę­łam się sze­roko i wysia­dłam z samo­chodu. Polu­bi­łam Blake’a. No i ta jego wręcz do bólu piękna twarz… Może ten week­end nie będzie jed­nak aż tak bez­na­dziejny. Kyle i Aaron wycią­gnęli torby z bagaż­nika i rzu­cili je na zie­mię. Gdzieś w poło­wie drogi do domku Kyle chwy­cił tele­fon i zaczął nagry­wać, tak jak to ma w zwy­czaju. Pla­no­wał karierę w branży fil­mo­wej, i według mnie świet­nie się do tego nada­wał.

– Uśmiech, Kenz! – powie­dział, obra­ca­jąc się w moją stronę.

Wysta­wi­łam język, a Aaron poka­zał środ­kowy palec.

– Świet­nie, Aaron – rzu­cił Kyle, nie kry­jąc sar­ka­zmu.

Megan wpa­try­wała się w olbrzymi dom. Zanie­dbane rośliny i wybla­kłe ramy okienne wska­zy­wały na to, że od dawna nikogo tutaj nie było. Josh i Court­ney spę­dzili ostatni week­end, przy­go­to­wu­jąc wszystko na nasz przy­jazd, ale uprząt­nęli tylko wnę­trze.

Dom znaj­do­wał się na pola­nie z trzech stron oto­czo­nej drze­wami. Przed nim roz­cią­gało się cudowne jezioro. Było tu po pro­stu prze­pięk­nie. Nie rozu­mia­łam, dla­czego rodzina Josha nie korzy­stała z uro­ków tego miej­sca czę­ściej.

– Cie­szysz się, że znów tu jesteś? – zapy­ta­łam Blake’a, gdy leni­wie zmie­rza­li­śmy w kie­runku drzwi fron­to­wych. Sta­wiał ciężko nogę za nogą, jakby nie­spe­cjal­nie miał ochotę tu być.

Wzru­szył ramio­nami i burk­nął od nie­chce­nia:

– Przy­je­cha­łem tu tylko się nachlać.

No jasne, że tak.

Josh otwo­rzył drzwi klu­czem i obró­cił się w naszą stronę. Kyle prze­wró­cił oczami, prze­wi­du­jąc, co za chwilę nastąpi, a ja pró­bo­wa­łam powstrzy­mać się od śmie­chu. My, osiem­na­sto­lat­ko­wie – no i Blake, ile­kol­wiek lat miał – mie­li­śmy wła­śnie wysłu­chać kaza­nia o zasa­dach.

– Court­ney i ja nie­źle się napra­co­wa­li­śmy, żeby przy­go­to­wać dla was to miej­sce, więc doce­nił­bym, gdy­by­ście to usza­no­wali i nie zosta­wili po sobie baj­zlu.

Ugry­złam się w język. Jaki on był nadęty! Nikt z nas nie miał zamiaru naba­ła­ga­nić i Josh dobrze o tym wie­dział. Court­ney stała obok niego niczym pani na wło­ściach, sku­pia­jąc na sobie całą uwagę. Bar­dzo ją lubi­łam, ale zasłu­gi­wała na porządne szturch­nię­cie, które wbi­łoby jej do głowy choć odro­binę roz­sądku.

Josh otwo­rzył drzwi i wma­sze­ro­wał do środka, tuż przed nosem Court­ney. Pie­przony dżen­tel­men! Ale Court w ogóle nie zwró­ciła na to uwagi, tylko podą­żyła za nim jak posłuszny pie­sek.

– Wezmę resztę bagaży – powie­dział Aaron, odwra­ca­jąc się z powro­tem w stronę aut.

Weszłam do środka i szczęka mi opa­dła. Wow.

Domek był prze­śliczny, mimo że nieco sta­ro­świecki. Widok na jezioro z okna salonu zapie­rał dech w pier­siach. Słońce odbi­jało się od tafli wody, spra­wia­jąc, że ta wręcz lśniła. W pokoju był rów­nież spory komi­nek, w któ­rym na upar­tego sama mogła­bym się zmie­ścić. Kyle szedł za mną, nie prze­sta­jąc nagry­wać.

– Mam zamiar się rozej­rzeć. Ktoś chce dołą­czyć? – zapy­tała Megan, nie­mal pod­ska­ku­jąc z pod­eks­cy­to­wa­nia jak małe dziecko. Jej krót­kie włosy, na które nało­żyła zde­cy­do­wa­nie zbyt dużo lakieru, pra­wie się nie poru­szyły. Rzu­ciła już torbę u dołu scho­dów, co w jej przy­padku speł­niało defi­ni­cję roz­pa­ko­wa­nia się.

Siatkę z piwami poda­łam Court­ney, która w kuchni zawia­dy­wała jedze­niem i piciem.

– Jakoś nie mam ochoty zgu­bić się dzi­siaj w lesie, tak że dzięki – odpo­wie­dzia­łam Megan.

Aaron upu­ścił na pod­łogę ostat­nie bagaże.

– Ja pójdę – powie­dział i wyszedł, zanim kto­kol­wiek miałby szansę go zatrzy­mać i popro­sić o pomoc. Patrzy­łam, jak zni­kali wśród drzew. Mocne połu­dniowe słońce tań­czyło w jasnych, nie­mal bia­łych wło­sach Aarona, roz­świe­tla­jąc je. Oboje wyglą­dali na uszczę­śli­wio­nych tym wyjaz­dem, a ja mia­łam zamiar doło­żyć wszel­kich sta­rań, żeby rów­nież się nim cie­szyć.

– A teraz spa­ce­rek – powie­dział Kyle, potrzą­sa­jąc głową w ich kie­runku, gdy odkła­dał tele­fon. W dru­giej ręce trzy­mał sze­ścio­pak piwa. – Sza­leń­stwo. Ej, Blake, gdzie posta­wić piwo?

– W pie­kar­niku – odpo­wie­dział ten cierpko.

Pró­bo­wa­łam powstrzy­mać się od uśmie­chu, choć bez­sku­tecz­nie. Nie byłam pewna, co Blake tu robił. Nie wyglą­dało na to, żeby miał szcze­gól­nie dobry kon­takt ze swoim bra­tem, i praw­do­po­dob­nie nawet nie zamie­rzał się o to sta­rać. Usta Kyle’a zwę­ziły się w sztucz­nym uśmie­chu, a ja mogła­bym przy­siąc, że pró­bo­wał zwal­czyć w sobie chęć odpar­cia zaczepki. Zamiast tego zmru­żył oczy, odwró­cił się na pię­cie i potrzą­sa­jąc głową, po pro­stu odszedł. Kyle był wraż­liwy i nie­zbyt dobrze sobie radził, gdy ktoś z niego żar­to­wał.

W ten spo­sób Blake i ja zosta­li­śmy w salo­nie jako jedyni. Znowu sami. Zaci­snę­łam wargi, nie mając poję­cia, co powie­dzieć. Czy w ogóle powin­nam się ode­zwać? Cisza była nie­zręczna, ale jemu chyba wcale nie prze­szka­dzała. Nic nie robiło na nim wra­że­nia. Był chłodny, opa­no­wany, nie­mal przy­po­mi­nał robota. Jed­nak ja nie byłam aż tak naiwna, aby uwie­rzyć, że abso­lut­nie nic go nie rusza.

– Więc… czę­sto tu przy­jeż­dża­łeś, gdy byli­ście dziećmi? – rzu­ci­łam, aby prze­rwać ciszę.

Spoj­rzał przez ramię, uśmie­cha­jąc się pół­gęb­kiem.

– Pytasz, czy czę­sto tu przy­jeż­dżam?

– Nie, zapy­ta­łam, czy czę­sto tu przy­jeż­dża­li­ście. – To spora róż­nica.

Blake odwró­cił się tak, że teraz sta­li­śmy twa­rzą w twarz. Nie wie­dzia­łam, czy zro­bił to po to, aby mnie onie­śmie­lić, ale taki wła­śnie był efekt. Roz­ta­czał wokół sie­bie aurę pew­nej aro­gan­cji, lecz nie było to tak odpy­cha­jące jak w przy­padku Josha.

– Przy­jeż­dża­li­śmy tu czę­sto przed roz­sta­niem rodzi­ców. Po roz­wo­dzie dom w zasa­dzie stał pusty, aż do teraz.

Nie wie­dzia­łam, co powie­dzieć.

– Przy­kro mi.

– Dla­czego? Ludzie cią­gle się roz­wo­dzą. – Wyszedł na zewnątrz, zanim mia­łam szansę cokol­wiek dodać. Z całą pew­no­ścią kryło się w nim znacz­nie wię­cej niż to, co pozwa­lał ludziom zoba­czyć.

– Kenz, bro­wa­rek? – zapy­tał Kyle, wyglą­da­jąc zza moich ple­ców.

– Wiesz, że jest dopiero jede­na­sta rano, co nie? – Obró­ci­łam się do niego, nie mogąc powstrzy­mać się od iro­nii.

– Nooo i…? – odpo­wie­dział, prze­chy­la­jąc głowę i cze­ka­jąc na moje wyja­śnie­nie.

Uśmiech­nę­łam się i wzię­łam od niego puszkę.

– Nie­ważne.

Usie­dli­śmy razem na kana­pie, pod­czas gdy Josh i Court­ney krzą­tali się, wyno­sząc rze­czy do kuchni.

– Może powin­ni­śmy im pomóc? – zapy­ta­łam Kyle’a.

– Zapro­po­no­wa­łem to. Ale wiesz, jaki jest Josh.

Uwiel­bia się rzą­dzić i ma wręcz obse­sję na punk­cie kon­tro­lo­wa­nia wszyst­kiego. Cokol­wiek byśmy zro­bili, nie speł­ni­łoby to jego ocze­ki­wań. Na ile róż­nych spo­so­bów można wło­żyć jedze­nie do sza­fek? Ale to była „chata Josha”, a my mie­li­śmy świa­do­mość tego, że byli­śmy jedy­nie gośćmi.

– Będę potrze­bo­wać sporo pro­cen­tów, żeby jakoś prze­trwać ten week­end – powie­dzia­łam. Obie­ca­łam rodzi­com, że nie będę pić, wia­domo, ale tu byli­śmy wolni od rodzi­ciel­skiej kon­troli i zde­cy­do­wani, by wyko­rzy­stać to na maksa. Sta­rzy myślą, że będziemy pły­wać w jezio­rze i przy­pie­kać pianki nad ogni­skiem. Mie­li­śmy taki zamiar, więc ści­śle rzecz ujmu­jąc, to nie było kłam­stwo, ale pić też zamie­rza­li­śmy.

Kyle ski­nął pota­ku­jąco głową i uniósł swoją butelkę.

– No to niech popłyną.

Stuk­nę­łam swoją butelką o jego i pocią­gnę­łam łyk.

Kyle i ja wła­śnie koń­czy­li­śmy trze­cie piwo, gdy dołą­czyła do nas reszta.

– Wow, nie­źle się bawi­cie – stwier­dził Aaron, szcze­rząc się do bute­lek roz­sta­wio­nych na ławie.

– Taaak, Kyle i ja pomy­śle­li­śmy, że dobrze byłoby mieć je w zasięgu ręki. Zdrówko! – powie­dzia­łam, pod­no­sząc swoją na wpół już pustą butelkę.

– Nooo, jak już to robimy, to róbmy to porząd­nie. Czuję, że też chcę się ubz­dryn­go­lić – odpo­wie­dział Aaron, wybie­ra­jąc absynt.

– Wszy­scy w to wcho­dzą, nikt się nie czai. Josh, bra­chu, dawaj no kie­liszki! – Uśmie­cha­łam się coraz sze­rzej. Nie byłam szcze­gólną fanką alko­holu, zwłasz­cza po ostat­nim razie, gdy wyda­rzyło się tamto, lecz dzi­siaj mia­łam po pro­stu ochotę na głup­ko­watą, infan­tylną zabawę.

– Eeee, ludzie, nie chciał­bym, żeby kto­kol­wiek się porzy­gał w moim domu – powie­dział Josh swoim wner­wia­ją­cym, sno­bi­stycz­nym tonem pod tytu­łem „jestem ponad wami”. W tym momen­cie poczu­łam dziką chęć schla­nia się tak, żeby fak­tycz­nie mu wszystko zarzy­gać.

Gdy on cze­goś chciał, ja chcia­łam cze­goś dokład­nie prze­ciw­nego. Wie­dzia­łam jed­nak, że to ryzy­kowne. Wie­dzia­łam, że nie mogę – i nie byłam aż tak głu­pia, żeby to naprawdę zro­bić – ale skry­cie o tym marzy­łam.

– Roz­luź­nij się, chło­pie, no już. Wszy­scy chcemy spę­dzić fajny week­end – odpo­wie­dział mu Kyle.

Josh spio­ru­no­wał go wzro­kiem, zaci­ska­jąc szczękę. Nie lubił, gdy mu się sprze­ci­wiano.

– Ja jestem wylu­zo­wany – wyce­dził przez zaci­śnięte zęby.

Aaron wziął do ręki dopiero co napeł­niony kie­li­szek i uniósł go w kie­runku Josha w lekko pro­wo­ka­cyj­nym geście. Uśmiech­nę­łam się i zro­bi­łam to samo. A w następ­nej sekun­dzie tego poża­ło­wa­łam, bo brew Josha unio­sła się i wie­dzia­łam dokład­nie, co sobie pomy­ślał.

I nie zawa­hał się otwo­rzyć swo­jej par­szy­wej gęby. Ale zanim zdo­łał cokol­wiek powie­dzieć, Aaron rzu­cił:

– Toast! – Tym razem uniósł butelkę. – Za zabój­czy week­end!

Każdy z nas pod­niósł to, co aku­rat trzy­mał w ręku.

– Za zabój­czy week­end!

Rozdział 2

Po jakiejś godzi­nie picia odpu­ści­łam sobie, żeby nie paść na twarz, zanim zrobi się ciemno. Josh i Court­ney, jedyna para wśród nas, poszli do pokoju jego rodzi­ców zażyć nieco pry­wat­no­ści, co ozna­czało po pro­stu, że Josh miał ochotę na seks.

Megan i Aaron sie­dzieli w kuchni. Sły­sza­łam, jak przy­ja­ciółka zaśmiała się z cze­goś, co powie­dział Aaron. Kyle poszedł do łazienki krótko po tym, jak Josh i Court­ney znik­nęli na górze, czyli całe wieki temu, więc obie­ca­łam sobie, że nie będę korzy­stać z tej łazienki.

Blake roz­pro­sto­wał nogi, kła­dąc stopy w butach na ławie. Nie paso­wał tutaj. Pił z nami i włą­czał się do roz­mowy, gdy było to konieczne, ale trzy­mał się na ubo­czu. Pomię­dzy nim a Joshem pano­wało napię­cie, będące zde­cy­do­wa­nie czymś wię­cej niż nasz brak sym­pa­tii do niego. Gdy jeden powie­dział coś, co nie spodo­bało się dru­giemu, ten pio­ru­no­wał go wzro­kiem. To było cho­ler­nie krę­pu­jące i powo­do­wało, że chcia­łam natych­miast wyjść z pokoju.

Wyraź­nie się nie doga­dy­wali, więc czemu, do licha, Blake się tutaj wpro­sił?

– Czym się zaj­mu­jesz? – zapy­ta­łam, pró­bu­jąc dowie­dzieć się o nim cze­goś wię­cej niż to, jaki alko­hol lub naj­bar­dziej.

– Pra­cuję tu i tam – mruk­nął.

Rany, łatwiej byłoby skło­nić do roz­mowy kamień.

– Nie jesteś zbyt roz­mowny, co?

Rzu­cił mi szyb­kie spoj­rze­nie, nie poru­sza­jąc przy tym głową ani o mili­metr.

– A po co miał­bym być?

– Żeby poznać ludzi, zaprzy­jaź­nić się, nie żyć jak pustel­nik – odpo­wie­dzia­łam, obda­rza­jąc go sze­ro­kim, szcze­rym uśmie­chem, co spra­wiło, że jego twarz nieco zła­god­niała.

– Sądzisz, że żyję jak pustel­nik?

– A nie?

– Nie – odpo­wie­dział. – Pra­wie ni­gdy nie jestem sam.

Błysk w jego oczach powie­dział mi wszystko. Skrzy­wi­łam się z obrzy­dze­niem.

– Co noc inna laska, co?

– Nie zmie­niają się każ­dej nocy.

Hmm, to się za bar­dzo nie trzy­mało kupy – choć może jego wcze­śniej­sza nie­śmia­łość była tylko pozą? Ale dla­czego zgry­wałby nie­śmia­łego w oto­cze­niu kobiet? Był wyraź­nie dumny, że mógł zacią­gnąć do łóżka pra­wie każdą, którą tylko chciał.

Co zabawne, żołą­dek zawią­zał mi się w supeł, gdy pomy­śla­łam o nim i tych wszyst­kich dziew­czy­nach. Nie byli­śmy w związku. Pra­wie go nie zna­łam. Przy­gry­złam wargi.

– Ktoś ci już kie­dyś zła­mał serce czy po pro­stu jesz­cze nie doro­słeś?

Uniósł brwi, wyraź­nie zdu­miony.

– Co?

– Chcę wie­dzieć, dla­czego wyko­rzy­stu­jesz kobiety.

– Może po pro­stu lubię seks, ale nie chcę być w związku?

– Zwy­kle tak nie jest. – Coś mi zaświ­tało w gło­wie. – Och, okej, nie przej­muj się. Już czaję.

Wes­tchnął.

– Co cza­isz? – zapy­tał.

– No, dla­czego to robisz.

Potarł czoło wyraź­nie ziry­to­wany.

– Kobiety… – wymam­ro­tał. – Co ci się wydaje, że „cza­isz”, Mac­ken­zie?

– Nie chcesz związku, bo prze­ży­łeś nie cał­kiem poko­jowe roz­sta­nie rodzi­ców. Boisz się, że z tobą będzie podob­nie.

Przez chwilę sie­dział jak zauro­czony, twarz mu spo­sęp­niała, a ja wie­dzia­łam, że ude­rzy­łam w czułą strunę. Jeden do zera dla Mac­ken­zie.

Cisza się prze­dłu­żała. Krę­ci­łam młynka pal­cami.

Oczy Blake’a się zwę­ziły.

– Nie masz poję­cia, o czym mówisz. Nie spo­tka­łem jesz­cze nikogo, z kim chciał­bym być, to wszystko.

– Skoro tak twier­dzisz, w porządku.

Jego wzrok stał się chłodny.

Cho­lera. Poczu­łam ucisk w żołądku, zże­rało mnie poczu­cie winy.

– Blake, prze­pra­szam. Nie chcia­łam cię ura­zić.

– Nie czuję się ura­żony.

Jego szorstki, niski głos mówił co innego.

Wpa­try­wał się we mnie wzro­kiem tak prze­ni­kli­wym, że nie­mal czu­łam, jak prze­szywa mnie na wylot. Serce mi przy­spie­szyło. Atmos­fera zgęst­niała tak bar­dzo, że robiło się to już nie do znie­sie­nia. W jed­nej chwili Blake wyglą­dał tak, jakby miał gdzieś, czy zaraz wstanę i wyjdę, a sekundę póź­niej spra­wiał wra­że­nie, jakby chciał poznać całą histo­rię mojego życia.

Powie­dzieć, że był nie­od­gad­niony, to mało. Był rów­nież nie­zwy­kle sek­sowny, tak bar­dzo, że przy nim każdy inny facet, jaki kie­dy­kol­wiek mi się podo­bał, wyda­wał się pasz­te­tem.

Jed­nak nie mogłam go roz­gryźć i kom­plet­nie mi się to nie podo­bało. W moim życiu byli różni ludzie – jed­nych uwiel­bia­łam, inni mnie za bar­dzo nie obcho­dzili, jed­nak zawsze wie­dzia­łam, na czym stoję.

– Chcesz się stąd na chwilę wyrwać? – zapy­ta­łam.

– Serio? Nie wyda­jesz się typem dziew­czyny, która by to zapro­po­no­wała – odpo­wie­dział. W jego kry­sta­licz­nie czy­stych nie­bie­skich oczach znowu poja­wił się błysk.

– Daruj sobie takie tek­sty, wiesz, że nie to mia­łam na myśli.

Sądzi­łam, że odmówi, ale wstał, odpy­cha­jąc się rękami od kanapy. Kiedy ja się nie ruszy­łam, tylko uśmiech­nął się iro­nicz­nie.

– Nie chcia­łaś przy­pad­kiem dokądś iść? To było jakieś pod­chwy­tliwe pyta­nie, Mac­ken­zie? – zapy­tał, prze­wra­ca­jąc suge­styw­nie oczami.

– Nie, nie było – odpo­wie­dzia­łam, pod­no­sząc się. Serce waliło mi z wście­kło­ści i ocze­ki­wa­nia. – Nie sądzi­łam, że odbie­rzesz to w taki spo­sób.

Oczy mu pociem­niały, gdy na moment odpły­nął myślami.

– Praw­do­po­dob­nie wielu rze­czy byś się po mnie nie spo­dzie­wała.

Na dźwięk tonu jego głosu prze­szył mnie dreszcz eks­cy­ta­cji. Tak, nawet przez chwilę nie mia­łam co do tego wąt­pli­wo­ści. To była część jego uroku.

Blake odwró­cił się bez słowa i ruszył w stronę drzwi. Podą­ży­łam za nim i po chwili razem szli­śmy ścieżką bie­gnącą od domu w stronę lasu, choć prawdę mówiąc, nie byłam pewna, czy było to roz­sądne. Mama od maleń­ko­ści powta­rzała mi, żeby ni­gdy nie ufać komuś, kogo nie znam. Las był olbrzymi, my znaj­do­wa­li­śmy się całe mile od mia­sta, naj­bliż­szy dom zaś był jakieś dwa­dzie­ścia minut drogi stąd. A ja bez­tro­sko wybra­łam się na leśną prze­chadzkę z nie­zna­jo­mym.

Blake wszedł do lasu od strony rzeki. Gdy­by­śmy ode­szli wystar­cza­jąco daleko, nikt nie usły­szałby, jak krzy­czę. A ciała bar­dzo łatwo byłoby się pozbyć.

Prze­łknę­łam ner­wowo ślinę.

Zacho­wu­jesz się idio­tycz­nie. Koniec z oglą­da­niem hor­ro­rów.

– No, Mac­ken­zie, to co jest z tobą nie tak? Czy jesteś tak ide­alna, na jaką wyglą­dasz? – zapy­tał, obrzu­ca­jąc mnie szyb­kim spoj­rze­niem.

– Hmm, nie jestem pewna, jak to rozu­mieć – odpo­wie­dzia­łam. Blake wzru­szył ramio­nami. Byłam pewna, że użył słowa „ide­alna” z zamie­rzoną iro­nią. Ide­alna z pew­no­ścią nie byłam. Popeł­nia­łam błędy i robi­łam rze­czy, które chcia­ła­bym odwró­cić, gdy­bym tylko mogła cof­nąć czas.

– Nic spe­cjal­nego. Jestem do bólu nor­malna.

– Nie ukry­wasz żad­nych mrocz­nych sekre­tów?

Potknę­łam się, tra­cąc grunt pod nogami. Żołą­dek pod­je­chał mi do gar­dła tak, że pra­wie się zakrztu­si­łam. Czy Josh mu powie­dział? Nie, nie mógłby. Nie miał żad­nego powodu, żeby to zro­bić. Mówie­nie o wszyst­kim nie­lu­bia­nemu bratu nie było w jego stylu.

– Nie­stety, żad­nych sekre­tów.

– Kłam­czuszka – rzu­cił pod nosem.

Sta­nę­łam jak wryta. Blake zro­bił jakieś dzie­sięć kro­ków, zanim zauwa­żył, że prze­sta­łam za nim iść. Odwró­cił głowę i uśmiech­nął się iro­nicz­nie.

– Och, no chodź już, Mac­ken­zie, każdy ma jakieś tajem­nice – powie­dział, prze­wra­ca­jąc oczami.

– Nie­ko­niecz­nie mroczne.

Z wyjąt­kiem cie­bie, powie­dzia­łam do sie­bie w myślach. Jak dużo on wie?

Pod­szedł do mnie, przy­gważ­dża­jąc mnie wzro­kiem. Sta­łam nie­wzru­szona jak skała, gdy się zbli­żał. Gałązki trzesz­czały mu pod sto­pami, gdy wolno kro­czył w moją stronę. Zatrzy­mał się tuż przede mną, tak że nasze stopy nie­mal się sty­kały. Pró­bo­wa­łam igno­ro­wać walące gło­śno serce. Blake był tak nie­bez­piecz­nie bli­sko. Jego musku­larna budowa i uwo­dzi­ciel­skie spoj­rze­nie spra­wiały, że naprawdę mia­łam ochotę zacią­gnąć go do łóżka.

Ugry­złam się w poli­czek. Był jed­no­cze­śnie zbyt bli­sko i zbyt daleko. Cho­lerne hor­mony.

– Sekrety, które skry­wasz sama przed sobą, zawsze są naj­bar­dziej nie­bez­pieczne – wymru­czał niskim gło­sem, nie­mal tak, jakby mówił sam do sie­bie.

– Niczego przed nikim nie ukry­wam.

– Jesteś zbyt otwarta.

Przez jakąś minutę to prze­twa­rza­łam. A w każ­dym razie pró­bo­wa­łam. Ale to dalej nie miało żad­nego sensu.

– Co? – zapy­ta­łam.

– Można w tobie czy­tać jak w książce, Mac­ken­zie. Led­wie zno­sisz to, że Court­ney stoi po stro­nie Josha, prawda?

Przy­tak­nę­łam.

– Dla­czego? Dla­czego po pro­stu nie zerwiesz z nią kon­taktu? Nie prze­sta­niesz napra­wiać waszej przy­jaźni i cały czas dokła­dać sta­rań, by każda sytu­acja była bez­kon­flik­towa? Ludzie będą cię zawo­dzić i wyko­rzy­sty­wać. Musisz wie­dzieć, kiedy odpu­ścić. Widzę to w two­ich oczach. Męczysz się, pró­bu­jąc zebrać sie­bie i wszyst­kich wokół do kupy. To musi być wykań­cza­jące. Kiedy zabrak­nie ci pary? Osza­le­jesz, nim skoń­czysz trzy­dziestkę.

Wypro­sto­wa­łam się rap­tow­nie. Jakim cudem mógł mnie tak przej­rzeć, zna­jąc mnie zale­d­wie od paru godzin? Albo byłam total­nie prze­zro­czy­sta, albo to on feno­me­nal­nie znał się na ludziach. Tak czy ina­czej, nie mogłam dać po sobie poznać, że miał cał­ko­witą rację. Sta­łam więc nie­wzru­szona i skrzy­żo­wa­łam ręce na piersi.

– Nic o mnie nie wiesz.

Za bar­dzo zbli­żył się do prawdy, co mi się nie podo­bało. Były w mojej prze­szło­ści pewne rze­czy, któ­rych nie akcep­to­wa­łam – gigan­tyczny błąd, który wyma­za­ła­bym w mgnie­niu oka, gdyby tylko to było moż­liwe. Pró­bo­wa­łam jakoś napra­wić tamtą straszną decy­zję, będąc obec­nie wszyst­kim, czego ode mnie ocze­ki­wano – wszyst­kim, czego teraz ja od sie­bie ocze­ki­wa­łam.

To było wyczer­pu­jące.

A naj­bar­dziej iry­tu­ją­cym ele­men­tem w tej ukła­dance był Blake – gość, któ­rego zna­łam rap­tem od paru godzin. Dostrzegł wię­cej niż wszy­scy moi przy­ja­ciele i rodzina razem wzięci. Okej, może nie wie­dział, co się kon­kret­nie stało, ale dostrzegł, że coś ukry­wam. Jeśli to będzie zale­żało tylko ode mnie, Blake ni­gdy się o niczym nie dowie.

– Nie znam szcze­gó­łów, ale fakt, że coś się stało, masz wyta­tu­owany na twa­rzy.

– A co ty masz wyta­tu­owane na sobie? Obsta­wiam zaro­zu­mia­łego dupka.

– Japoń­ski wschód słońca.

– Eee…?

Pod­wi­nął rękaw koszulki, odsła­nia­jąc wyta­tu­owane czarne pół­słońce.

Mówił serio!

– Co to ozna­cza?

– Nie mam poję­cia. Po pro­stu mi się spodo­bało.

No dobra…

– Hmm, fajne – powie­dzia­łam.

Śmie­jąc się do sie­bie, wszedł głę­biej w las. Drzewa zachwy­cały świeżą, czy­stą zie­le­nią, a liście sze­le­ściły miękko na deli­kat­nym wie­trze. Wśród drzew było chłod­niej, a ponie­waż nad Anglię nad­cią­gała wła­śnie potężna fala upa­łów, było to bar­dziej niż pożą­dane.

– Wy wszy­scy zna­cie się od dawna? – zapy­tał, gdy pod­bie­głam, by go dogo­nić.

– Tak.

– Kyle i Aaron nie wyglą­dali na zbyt uszczę­śli­wio­nych, że wtry­ni­łem się w wasz week­end. Zresztą Megan też.

Wzru­szy­łam ramio­nami.

– Są w porządku. Po pro­stu tęsk­nią za tym, jak to było przed erą Josha-i-Court­ney. Potra­fią być tro­chę nado­pie­kuń­czy, szcze­gól­nie Aaron. On zro­biłby dosłow­nie wszystko dla swo­ich przy­ja­ciół. Sta­nąłby za nas na linii ognia. Nie zro­zum mnie źle, ja rów­nież bym to dla nich zro­biła. Raz jakiś gość zła­pał mnie za tyłek, gdy odmó­wi­łam mu tańca, i Aaron go zno­kau­to­wał.

– Jak dla mnie to przy­po­mina raczej zacho­wa­nie kogoś psy­chicz­nie cho­rego, a nie opie­kuń­czego, ale okre­ślaj to sobie, jak tam chcesz.

– A będę – odpo­wie­dzia­łam, mru­żąc oczy. To, że sobie coś tam o mnie myślał, to jedno. Ale nie podo­bało mi się, że mówił źle o moich przy­ja­cio­łach.

– No, to opo­wiedz mi tro­chę. Paczka tak zżyta jak wasza…

Wie­dzia­łam, do czego zmie­rzał.

– Ja nie. Josh i Court­ney, o czym wiesz. Aaron i Tilly scho­dzili się i roz­cho­dzili.

– A ty ni­gdy nic z nikim?

– Nie. Widzisz, dziew­czyny i chło­paki naprawdę mogą pozo­sta­wać tylko przy­ja­ciółmi, bez pod­tek­stów.

– Jasne, tyle że to tro­chę dziwne. Krę­ci­łem się koło róż­nych gru­pek i zawsze ktoś się z kimś prze­spał po pijaku. Albo przy­naj­mniej tro­chę poob­ści­ski­wał.

Och, to dopiero uro­cze.

– Sorry, w tej paczce nie znaj­dziesz ani odro­biny pikan­te­rii. – No, w każ­dym razie nie takiej pikan­te­rii.

– Wow, Ken­zie, ty naprawdę jesteś nie­ska­lana. Pla­nu­jesz na wie­czór jakieś gry plan­szowe?

– Nie, oczy­wi­ście, że nie! Sorry, że tacy z nas nudzia­rze, Wasza Eks­cy­ta­cjo. A tak dla odmiany, jak ty się zaba­wiasz?

Obró­cił się gwał­tow­nie. W jego sze­roko otwar­tych oczach widać było głód, gdy chwy­cił mnie za nad­garstki i oparł o drzewo, przy­gważ­dża­jąc mnie całym sobą. Zanie­mó­wi­łam. Każdy mili­metr mojego ciała go pra­gnął. Chcia­łam czuć jego skórę na swo­jej, jego język w moich ustach, jego oddech na mojej szyi.

Uspo­kój. Się. Mac­ken­zie. Do cho­lery.

Co się ze mną działo? Ni­gdy wcze­śniej nie przy­da­rzyło mi się coś takiego, ni­gdy dotąd nie poczu­łam z nikim takiej che­mii – nie tak szybko. A w zasa­dzie to w ogóle. To wszystko jego wina. Blake wyglą­dał wręcz nie­przy­zwo­icie dobrze, a ota­cza­jąca go aura tajem­nicy tym bar­dziej na mnie dzia­łała. Musia­łam się skon­cen­tro­wać. Nogi zamie­niły mi się w gala­retkę i gdyby mnie nie trzy­mał, upa­dła­bym na zie­mię.

Mobi­li­zu­jąc się do względ­nego ogar­nię­cia, prze­łknę­łam ślinę, bo w ustach mia­łam sucho niczym na Saha­rze i mogłam tylko szep­tać.

– Seks to jedyna zabawa, jaką uzna­jesz?

Przy­ci­snął swoje ciało jesz­cze moc­niej do mojego, a ja stłu­mi­łam jęk. Mogłam bar­dzo wyraź­nie poczuć jego twarde mię­śnie klatki pier­sio­wej. Prze­stań.

– Nie, ale w to bawię się naj­czę­ściej. – Jego oczy pło­nęły, prze­szy­wał mnie wzro­kiem na wylot, szu­ka­jąc sekre­tów, które pró­bo­wa­łam przed nim ukryć. Cały czas stał, przy­ci­ska­jąc mnie mocno do pnia, jego szczęka zaci­snęła się, jak gdyby trudno mu było się powstrzy­mać.

Nie mogę teraz tego zro­bić. Ani w ogóle. Nie jestem osobą, która by od razu na kogoś leciała. Musia­łam naj­pierw coś stwo­rzyć, poznać part­nera, lecz Blake dzia­łał na mnie tak, że mia­łam ochotę wyrzu­cić wszyst­kie zasady przez okno. Zasady, któ­rych tak usil­nie sta­ra­łam się trzy­mać.

Odsu­nął się ode mnie rap­tow­nie. Nogi mia­łam jak z waty. Wspie­ra­jąc się na drze­wie, z tru­dem się wypro­sto­wa­łam.

– Co? – zapy­ta­łam, potrzą­sa­jąc głową i usi­łu­jąc roz­pro­szyć aurę cha­osu i pożą­da­nia, która mnie zale­wała.

– Jakie jest praw­do­po­do­bień­stwo, że po wszyst­kim ci odbije?

– Wyso­kie – odpo­wie­dzia­łam. Upra­wia­nie seksu w środku lasu, z bra­tem Josha, któ­rego pozna­łam zale­d­wie parę godzin temu, było sła­bym pomy­słem.

Mimo to, przez sza­le­jący puls i roz­grzane ciało, śred­nio to do mnie docie­rało.

– Tak myśla­łem. Chodź, pokażę ci, gdzie wepchną­łem Josha do rzeki i zła­ma­łem mu rękę.

Co takiego? W jed­nej chwili facet prak­tycz­nie na mnie leży, a w następ­nej zaba­wia się w prze­wod­nika?

Wzię­łam głę­boki oddech, pró­bu­jąc zebrać myśli i prze­stać zacho­wy­wać się w jego towa­rzy­stwie jak skoń­czona idiotka.

– Zła­ma­łeś mu rękę? – dopy­ty­wa­łam znów w biegu, gdy pró­bo­wa­łam dotrzy­mać mu kroku.

– Nie­chcący. – Uśmiech­nął się iro­nicz­nie. – Nie jestem socjo­patą.

Rozdział 3

Dwie godziny póź­niej Blake i ja wró­ci­li­śmy do domku, gdzie zasie­dli­śmy do kolej­nej rundy gry w chla­nie z resztą przy­ja­ciół. Nie potrwało długo, nim znów byłam ubz­dryn­go­lona… a chwilę póź­niej total­nie pijana. Cią­gle koja­rzy­łam, jak mam na imię i kto jest naszym pre­mie­rem, ale z całą pew­no­ścią pozwo­li­łam sobie na jed­nego drinka za dużo.

Odchy­la­jąc głowę do tyłu, śmia­łam się histe­rycz­nie, dopóki mój żołą­dek nie zaczął pro­te­sto­wać. Wszystko, co na trzeźwo jest co naj­wy­żej mini­mal­nie śmieszne, ura­stało do rangi naj­lep­szego dow­cipu – tak więc to, jak Kyle się potknął, było wręcz prze­za­bawne. Nie upadł nawet na pod­łogę – raczej pró­bo­wał zła­pać rów­no­wagę – ale byłam pijana, więc to nie miało zna­cze­nia. Wstał i rozej­rzał się wokół, jakby miał nadzieję, że nikt niczego nie zauwa­żył.

Chi­cho­ta­łam, nie mogąc się opa­no­wać.

– Odpier­dziel się – rzu­cił, mru­żąc oczy w kie­runku Court­ney, która też się śmiała.

– Jaki prze­wraż­li­wiony – wymam­ro­tała, opie­ra­jąc się o pierś Josha, który obej­mo­wał ją ramie­niem.

Kyle zało­żył ręce.

– Prze­wraż­li­wiony? Serio, Court?

Gdyby to Court­ney się potknęła, nie uwa­ża­łaby tego za zabawne.

– Odwal się – wark­nął Josh.

Czy my naprawdę nie mogli­śmy wytrzy­mać cho­ciaż godziny, żeby ktoś się z kimś nie pokłó­cił?

„Przed Joshem” naprawdę rzadko kiedy się żar­li­śmy. Jęk­nę­łam ciężko i zła­pa­łam się za brzuch. Był pełen enchi­lad, które łap­czy­wie pochła­nia­łam, i praw­do­po­dob­nie tylko dla­tego udało mi się wypić tyle, ile w sie­bie wla­łam.

Blake zarzu­cił nogi na ławę, a ramię na opar­cie kanapy, na któ­rej sie­dzie­li­śmy. Nie­bie­skie jak u dziecka oczy Aarona śle­dziły nas podejrz­li­wie. Sta­ra­łam się uni­kać kon­taktu wzro­ko­wego z nim i sku­liw­szy się, obję­łam kolana ramio­nami, nie chcąc zna­leźć się w cen­trum czy­je­go­kol­wiek zain­te­re­so­wa­nia.

Mój spa­cer z Bla­kiem wpra­wił wszyst­kich w zdu­mie­nie. Przy­ja­ciele – może oprócz Court i zde­cy­do­wa­nie oprócz Josha – wyda­wali się trak­to­wać go jak zły omen, ale praw­do­po­dob­nie tylko dla­tego, że był spo­krew­niony z Joshem i nie zamie­nili z nim jesz­cze ani słowa. Jeżeli Joshowi dali drugą – a raczej dzie­siątą – szansę, tym bar­dziej powinni dać Blake’owi pierw­szą. Jed­nak Aaron był uparty i wręcz nado­pie­kuń­czo tro­skliwy, więc wie­dzia­łam, że jego naj­trud­niej będzie prze­ko­nać.

– O Boże, jutro będzie straszny kac! – jęczała Megan. Nie była tak pijana, jaką zgry­wała, ale z nią zawsze tak było. Do per­fek­cji dopro­wa­dziła swój wize­ru­nek „och, patrz­cie, jak się zata­czam”, uda­jąc, że potyka się o wła­sne nogi. Nie lubiła pić i tra­cić kon­troli, ale nie chciała się wyła­my­wać, więc uda­wała. Wszy­scy o tym wie­dzieli. Przy­pusz­czam, że ona sama zda­wała sobie sprawę z tego, że inni wie­dzieli, ale gra­li­śmy w jej grę i śmia­li­śmy się z głu­piut­kiej, pija­nej Megan. W sumie to wszystko było dość zabawne.

– Polej­cie jesz­cze! – Aaron wska­zał puste kie­liszki na stole. Stra­ci­łam rachubę, ile do tej pory wypi­li­śmy. Jed­nak ile­kol­wiek by tego było, to i tak nic w porów­na­niu z tamtą nocą.

Blake był zaska­ku­jąco trzeźwy, zwa­żyw­szy na to, jaką ilość alko­holu w sie­bie wlał. Przy­pusz­cza­łam, że sporo balo­wał w domu i był już zapra­wiony. Gdy wstał po kolejne piwo, szedł zupeł­nie pro­sto.

Kie­liszki dźwię­czały, a ze mną było coraz gorzej. Żołą­dek mi wario­wał i czu­łam nie­przy­jemny ucisk w gar­dle za każ­dym razem, kiedy prze­ły­ka­łam ślinę. Megan wzięła ze sobą jakiś wło­ski likier i zmu­siła nas do opróż­nie­nia całej butelki, bo, jak stwier­dziła: „Gdy­bym przy­wio­zła to gówno z powro­tem, matka by mnie wydzie­dzi­czyła”. Mogłam zro­zu­mieć dla­czego. Sma­ko­wało jak cytryna i paliło w prze­łyku. Taki smak musiał mieć płyn do czysz­cze­nia kibli. Osu­szy­li­śmy też przy­nie­sioną przez Aarona flaszkę przy­pra­wio­nego rumu.

Poję­ki­wa­łam i z tru­dem trzy­ma­łam głowę w pio­nie. Moje ciało ważyło tonę, a ja czu­łam się strasz­nie słaba. Docho­dzi­łam do tej sen­nej fazy bycia pija­nym. Przed moimi oczami wszystko pły­wało i wiro­wało.

– Czy wy też tak dziw­nie się czu­je­cie? – zapy­ta­łam.

Boże, to będzie cud, jak się dzi­siaj nie pocho­ruję.

– Jak? Pijani? – zachi­cho­tała Megan.

– Tro­chę. Chyba – odpo­wie­dzia­łam, przy­ci­ska­jąc dłoń do czoła. Było za gorące. Tylko się tu nie porzy­gaj. W gar­dle czu­łam, że to już nad­cho­dzi, byłam o krok od paniki.

– Mac­ken­zie, jesteś cała zie­lona – powie­dział Blake, odgar­nia­jąc moje dłu­gie włosy za ramiona. Gdyby nie było mi tak nie­do­brze, roz­pły­nę­ła­bym się w zachwy­cie, gdy jego ręka musnęła moją szyję.

W gło­wie mi wiro­wało.

– O cho­lera. – Zdo­ła­łam się pod­nieść i przy­ci­ska­jąc dłoń do ust, dałam nura do łazienki. Na szczę­ście udało mi się dobiec do toa­lety, zanim wypły­nęła ze mnie dobra połowa spo­ży­tego alko­holu. Pod­par­łam się rękami o ścianę za kiblem, koń­cząc wymio­to­wa­nie. Jęcząc, powoli sta­nę­łam na nogi, wci­snę­łam spłuczkę i umy­łam zęby. Chwiej­nie szłam z powro­tem do salonu, nie czu­jąc się ani odro­binę bar­dziej trzeźwa. Ale przy­naj­mniej było o tyle lepiej, że żołą­dek już mi tak nie wario­wał.

– Dobrze się czu­jesz? – zapy­tała Court­ney, gdy wró­ci­łam.

– A wygląda, jakby się dobrze czuła? – par­sk­nął Josh.

Nie mia­łam siły mu się odszczek­nąć, więc tylko wysta­wi­łam środ­kowy palec i opa­dłam ciężko na kanapę.

Blake rzu­cił mi szybki, szczery uśmiech, który total­nie mnie roz­broił.

– Już okej?

– Ehem. Muszę tylko dać przez chwilę odpo­cząć oczom. – Siedź spo­koj­nie i się nie ruszaj. Jeśli posie­dzę nie­ru­chomo jak mumia, powin­nam opa­no­wać falę mdło­ści. Zamy­ka­jąc oczy, czu­łam, jak bar­dzo, bar­dzo chce mi się spać.

– Idę na górę do łóżka – powie­działa Megan. – Jestem zmę­czona, a jutro na pewno będę mieć strasz­nego kaca.

Uło­ży­łam się wygod­nie na podusz­kach, z cią­gle zamknię­tymi oczami, i upo­mi­na­łam się w myślach. Mac­ken­zie, tylko się nie ruszaj!

– Eee, Megan, dzi­siaj śpimy tutaj – przy­po­mniał Josh. To był pomysł Court­ney, żeby­śmy wszy­scy spali na dole, jak na wiel­kim piża­mo­wym przy­ję­ciu. Jakie to miało zna­cze­nie, gdzie się znaj­do­wa­li­śmy, skoro i tak byli­śmy nie­przy­tomni – tego nie rozu­mia­łam. Ale oczy­wi­ście Josh ją poparł. Nie dla­tego, że była jego dziew­czyną, tylko dla­tego, że dzięki temu wycho­dził na dobrego chło­paka. Jeśli o niego cho­dziło, Megan mogła spać nawet na zewnątrz.

– Zamknij się, Josh – powie­działa jado­wi­tym gło­sem.

– No weź, Megan, zgo­dzi­łaś się – zaję­czała Court­ney.

Josh poło­żył jej rękę na udzie i nachy­lił się ku Megan.

– To nie twój dom, jak­byś przy­pad­kiem o tym zapo­mniała.

Aaron żach­nął się.

– Jak mogłaby zapo­mnieć? Przy­po­mi­nasz nam o tym co pięć minut!

– Aaron, jesteś gościem, więc robisz to, co mówię, wtedy, kiedy mówię!

– Do jasnej cho­lery, Josh, a jakie to ma zna­cze­nie, gdzie będziemy spać? – wtrą­cił nagle Blake.

Dzięki! – powie­dzia­łam w myślach. Przy­naj­mniej jed­nej osoby w tym towa­rzy­stwie nie opu­ścił zdrowy roz­są­dek.

– Megan, jak chcesz, to idź na górę i już – powie­dział Blake.

Otwo­rzy­łam sze­roko oczy aku­rat w chwili, gdy Megan poka­zy­wała Joshowi język i zaczy­nała gra­mo­lić się po scho­dach. Blake sie­dział już cicho, uśmie­cha­jąc się tylko z poli­to­wa­niem.

Strasz­nie go polu­bi­łaś. To prawda – o wiele bar­dziej, niż powin­nam.

– Masz jakiś pro­blem? – zapy­tał Aaron Josha. Sie­dząc na pod­ło­dze, pod­cią­gnął się i oparł o brzeg kanapy. – Od czasu śmierci Tilly i Gigi sta­łeś się total­nym dup­kiem.

Przed­tem też nim był.

Zwi­nę­łam się w kłę­bek, nie chcąc roz­ma­wiać z Joshem o śmierci przy­ja­ció­łek. Gdy tylko pomy­śla­łam o tym wszyst­kim, co mówił i robił, wzbie­rała we mnie wście­kłość. Można być zado­wo­lo­nym, że unik­ną­łeś śmierci, ale nie wolno się cie­szyć, że komuś innemu się nie udało. Zazgrzy­ta­łam zębami.

– To raczej ja powi­nie­nem zapy­tać cie­bie, jaki ty masz pro­blem – zadrwił Josh. – Rzu­ci­łeś Tilly chwilę wcze­śniej, nie pamię­tasz?

Oczy Aarona pociem­niały.

– Wiesz co, Josh, niech cię szlag trafi! Przy­się­gam, że jeżeli jesz­cze raz wymó­wisz jej imię, zabiję cię.

Myśla­łam, że Aaron pode­rwie się i wal­nie go w ryj. Ale tylko tam sie­dział. Czy też schlał się zbyt mocno, żeby być w sta­nie się ruszyć? Na ogół to go nie powstrzy­my­wało.

Wzdy­cha­jąc, potar­łam twarz rękoma. Teraz każdy wie­czór, który spę­dza­li­śmy razem, koń­czył się awan­turą, a ja mia­łam już tego ser­decz­nie dosyć.

– Dość! – krzyk­nęła Court­ney. – W tej chwili się uspo­kój­cie.

Zaci­snę­łam pię­ści. Jak mogła nie widzieć, kim Josh był naprawdę? Że to on cią­gle pro­wo­ko­wał? Aaron potrzą­snął głową i pocią­gnął następny łyk wódki, osu­sza­jąc butelkę do ostat­niej kro­pli. Chcia­łam wstać i stam­tąd wyjść, jed­nak nie mogłam poru­szyć nawet ramie­niem. Moje powieki znów zaczęły ważyć tonę. Mia­łam już tego ser­decz­nie dosyć. Czu­łam się fatal­nie. Tak też praw­do­po­dob­nie wyglą­da­łam. Pokój wiro­wał wokół mnie, a moje koń­czyny sta­wały się coraz lżej­sze i lżej­sze, jak gdyby chciały się unieść i pod­ry­fo­wać w prze­stwo­rza. Scho­wa­łam głowę w poduszki i odpły­nę­łam.

Wyda­wało mi się, że minęły zale­d­wie minuty, gdy zosta­łam obu­dzona przez naj­od­waż­niej­szego czło­wieka na świe­cie. Ni­gdy nie wyglą­dam zbyt dobrze tuż po otwar­ciu oczu. Lepiej, żeby to było tego warte.

– Czego? – wychar­cza­łam. Nie­zwy­kle roz­ba­wiona twarz Blake’a była pierw­szym, co dostrze­głam, nie­chęt­nie uno­sząc powieki.

Jego oczy zami­go­tały wesoło i chło­pak uśmiech­nął się sze­roko.

– Twoja koszulka.

Pod­par­łam się na jed­nym łok­ciu i spoj­rza­łam w dół. Mia­łam na sobie koszulkę, więc nie wie­dzia­łam, o co mu cho­dziło.

– Co? Blake, o czym ty gadasz?

– To… – Prze­je­chał pal­cem po mojej kości bio­dro­wej, gdzie koszulka pod­wi­jała się o cen­ty­metr czy dwa, uka­zu­jąc nie­wielki skra­wek odsło­nię­tej skóry. Och. Pró­bo­wa­łam oddy­chać nor­mal­nie, ale moje zmy­sły były prze­cią­żone. Widzia­łam jedy­nie jego inten­sywne spoj­rze­nie. Nie czu­łam też nic poza moc­nym zapa­chem męskiej wody po gole­niu. Opuszki jego pal­ców tań­czyły na mojej skó­rze, deli­kat­nie łasko­cząc i nie­mal pozba­wia­jąc mnie tchu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki