3,99 zł
W książce "Blizzard" czeka na Ciebie niezapomniana podróż w odległe czasy Dzikiego Zachodu. Wraz z Winnetou, legendarnym wojownikiem Apaczów, wyruszysz na pełne przygód i niebezpieczeństw wyprawy. To opowieść o odwadze, przyjaźni, i trudnych wyborach, które muszą podjąć bohaterowie, aby przetrwać w nieustannie grożącym niebezpieczeństwem świecie Dzikiego Zachodu. W książce nie zabraknie również wyjątkowych scen, w których będziesz musiał stawić czoła ekstremalnym warunkom pogodowym, zwłaszcza groźnej zimie, która nadciąga nad Dziki Zachód. Śnieżna zamieć i zbliżający się Blizzard stanowią realne zagrożenie, a przetrwanie staje się sprawą życia i śmierci. Czy zdołasz przetrwać tę straszną nawałnicę razem z bohaterami? "Blizzard" to nie tylko opowieść o przygodach, ale także pełna emocji podróż w głąb ludzkiej natury, przyjaźni i poświęcenia. Ta książka przeniesie Cię do innego świata, gdzie codzienne życie jest pełne wyzwań i niebezpieczeństw, ale także wspaniałych momentów wspólnego triumfu. Czy jesteś gotów na tę niezwykłą podróż?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 28
Karol May
Blizzard
przekład anonimowy
Armoryka
Sandomierz
Projekt okładki: Juliusz Susak
Tekst wg edycji z roku 1927.
Zachowano oryginalną pisownię.
© Wydawnictwo Armoryka
Wydawnictwo Armoryka
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierz
http://www.armoryka.pl/
ISBN 978-83-7639-507-4
Wraz z Winnetou, wspaniałym wodzem Apaczów, którego wszyscy moi czytelnicy znają bardzo dobrze, bawiłem u przyjaciół-Indjan, z tamtej strony gór, na polowaniu, jesiennem na bawoły, a następnie przeprawiłem się z nim przez góry i, mimo późnej pory roku, pojechaliśmy naukos przez cały Wyoming aż do fortu Niobrara w Nebrasce, gdzie zastała nas zima. Ponieważ często zjawiali się tu Siouxowie, którzy niesłusznie uważali nas za wrogów zaciętych, nie kwapiliśmy się oczywiście z wymienianiem swoich imion. Bądź co bądź, byliśmy zadowoleni, że nikt nie wiedział o obecności Winnetou i Old Shatterhanda. Ponieważ ubiory myśliwskie mieliśmy nader zniszczone, a droga nasza prowadziła na cywilizowany Wschód, więc kupiliśmy w forcie przyzwoite ubrania z ciepłych materjałów zimowych, a ponadto grube pledy. W tym stroju bynajmniej nie wyglądałem na westmana, a że nazwałem się Mr. Beyer, Winnetou zaś ode mnie się nie oddalał, przeto nazywano go „Indjaninem Mr. Beyera“.
W forcie Niobrara byliśmy całkowicie zaśnieżeni; cały obszerny ten kraj został odcięty od reszty świata. Byliśmy skazani na samotność przez grudzień i styczeń. Jedyne nasze towarzystwo stanowiło kilku oficerów załogi, którzy nie wydawali mi się zbyt sympatyczni; resztą żołnierzy zajmowaliśmy się tylko o tyle, o ile konieczność wymagała, a co się tyczy innych obecnych w forcie, to tylko z dwoma poprzestawaliśmy od czasu do czasu. Byli to bracia Burning z Moberly nad Missouri, którzy w Blackhills znaleźli złoto i wracali teraz do domu z plonem swojej pracy. Obaj byli żonaci; tęsknili do twoich i ciężko odczuwali przymusową długą izolację w tej zapadłej norze.
Poza tem było tu wiele narodu, składającego się z podejrzanych indywiduów. Bracia Burning nie obcowali z niemi. Działy się tu najrozmaitsze awantury; strzelano wiele, wiele grano, zakładano się, a najwięcej zalewano robaka. Panowała atmosfera tak dla mnie wstrętna, że, o ile mogłem, nie przestępowałem progu ogólnego barroom. Najbrutalniej zachowywali się dwaj hultaje. mianujący się Grinder i Slack. Byli zawodowymi szulerami, notorycznymi pijakami i bezwzględnymi zawadjakami, zresztą, pozbawionymi istotnej odwagi. Nie upływała żadna biesiada bez awantury za ich sprawą. Szczególnie zaś upodobali sobie rodzaj pojedynków, zwanych amerykańskiemi. Zawsze umieli się tak urządzić, że unikali następstw. Hałasowali i darli się, w rzeczy samej jednak byli tchórzami. Najwstrętniejsze zaś dla mnie były dwa wyrażenia, których każdy z nich używał przynajmniej setkę razy dziennie, jako przysięgę, jako zaręczenie, — wogóle przy każdej okazji. Stałem słówkiem Grindera było „niech odrazu oślepnę“, podczas gdy jego kompan powtarzał bez liku bluźnierstwo „niech mi Bóg wydrze rozum“.
Jedyny raz tylko wpadłem w konflikt z obu tymi zawadjakami. Dowiedzieli się, że jestem Niemcem i, kiedy pewnego razu milczącym gestem odtrąciłem ich zaproszenie do gry, rzucili mi w twarz: — damned dutchman — przeklęty szwab. Zato każdego z nich obdarzyłem tak mocnemi policzkami, że obaj zlecieli z krzeseł. Widzowie sądzili oczywiście, że powstanie straszliwa awantura, ale mylili się bardzo, gdyż fanfaroni nie śmieli się targnąć na „Mr. Bayera, lub jego Indjanina“.
Trzeba również wspomnieć o