Grobowiec Rodrigandów - Karol May - ebook

Grobowiec Rodrigandów ebook

Karol May

0,0

Opis

Zapraszamy do lektury czternastego tomu cyklu powieściowego "Ród Rodriganda" autorstwa Karola Maya - "Grobowiec Rodrigandów". Tym razem przygody bohaterów przeniosą czytelników na tereny Prus, Hiszpanii i Meksyku, gdzie znowu splatają się losy trapera Sępiego Dzioba, bandyty Cortejo, pirata Landoli i oficera Kurta Ungera. Akcja nie zwalnia tempa - czytelnicy będą świadkami aresztowań, tajnych misji, długiej morskiej podróży oraz intrygi, gdy bandyta występuje incognito. Śledztwo, które prowadzi bohaterów przez różne zakątki globu, ostatecznie znajdzie swój finał w stolicy Meksyku. Odkryj fascynujący świat "Grobowca Rodrigandów" i pozwól się porwać na ekscytującą podróż w towarzystwie niezwykłych postaci z sagi "Ród Rodriganda".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 127

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Karol May

 

Grobowiec Rodrigandów

 

cykl Ród Rodriganda

t. 14

 

przekład anonimowy 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Na okładce obraz wygenerowany przez AI

– https://beta.dreamstudio.ai/generate

 

 

Tekst wg edycji z roku 1926. 

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7639-583-8 

 

 

 

I. UCIESZNA PODRÓŻ

 

Odprowadzony przez tłum ludzi, powędrował Sępi Dziób na dworzec. Przeczytał napisy na drzwiach, kupił bilet pierwszej klasy, ale czekał aż do odejścia pociągu w poczekalni klasy trzeciej. Wyszedł na peron dopiero, kiedy jeden z urzędników oznajmił, że już pociąg rusza. Tutaj zauważył, że jest tylko jeden przedział pierwszej klasy. Konduktor, do którego się zwrócił, spojrzał nań ze zdziwieniem.

 — Chce pan jechać pierwszą klasą? Pokaż pan swój bilet.

 Sępi Dziób podał bilet. Konduktor przekonał się, potrząsnął głową i rzekł:

 — No, wsiadaj pan szybko! Już ostatni gwizdek.

 Dziwny pasażer wraz z futerałem i workiem wgramolił się do przedziału. W tej samej chwili gwizdnęła maszyna, drzwi się zatrzasnęły i pociąg ruszył.

 — Miljon djabłów! — przywitało myśliwego przekleństwo. — Co mu do głowy strzeliło?

 Zawołał to jedyny pasażer w przedziale, nikt inny, tylko podporucznik v. Ravenow.

 — Nie obchodzi go — mruknął Sępi Dziób zwięźle, odłożywszy bagaż i rozsiadłszy się wygodnie. Ale były oficer nie mógł się z tym faktem pogodzić.

 — Czy ma aby bilet pierwszej klasy? — zapytał.

 — Też go nie obchodzi — brzmiała odpowiedź.

 — Owszem, obchodzi. Muszę się przekonać, czy ma prawo tu wsiąść.

 — Niech będzie zadowolony, że go nie pytam. To zaszczyt dla niego, że zniżam się do jazdy w jego towarzystwie.

 — Drabie, nie mów do mnie przez on. Jeśli chce jechać pierwszą klasą, to powinien sobie przyswoić przyjęte formy, inaczej każę go usunąć.

 — Ach, a więc wziąłby raczej bilet czwartej klasy, czyni bowiem zadość przyjętym tam formom. Kto zaczął mówić przez on — ja, czy on? Jeśli mnie sprowokuje, nie mnie, ale jego wysadzą.

 — Do stu tysięcy piorunów! Czy chcesz dostać policzek, gałganie?

 — O, mogę służyć tym samym towarem. Oto próba! Dobrze się udała.

 Z błyskawiczną szybkością zamierzył się i tak potężnie zdzielił podporucznika, że ten uderzył głową o ścianę.

 — Tak — roześmiał się trapper. — To za gałgana. Jeśli ma na zbyciu jeszcze takie słówko, gotów jestem do ponownej odpowiedzi.

 Ravenow podniósł się. Policzek płonął; oczy nabiegły złością i krwią. Rzucił się na trappera, nie bacząc na to, że władał tylko jedną ręką.

 Teraz podniósł się także Sępi Dziób. Uchwycił Ravenowa lewą ręką za pierś, wcisnął w kąt i, wypoliczkowawszy ręką prawą, opuścił go na siedzenie.

 — Tak — rzekł. — W Niemczech w przedziałach pierwszej klasy przyjemnie się rozmawia. Jestem gotów tę rozmowę kontynuować.

 Spokojnie wrócił na miejsce. Podporucznik pienił się ze złości. Pierś falowała ciężko, dłoń ścisnęła się w kułak, a z nosa płynęła krew. Podniecenie odebrało mu mowę. Jęczał tylko głucho. Nie mógł się poruszyć. Dopiero po pewnym czasie, kiedy odzyskał władzę nad członkami, dał znak lokomotywie, aby się pociąg zatrzymał na najbliższej stacji.

 Podbiegł do okna i otworzył.

 — Konduktorze! Tutaj, tutaj! — ryczał, aczkolwiek pociąg jeszcze pędził.

 Koła zaturkotały, pociąg stanął.

 — Konduktorze, tutaj! — ryknął znowu oficer.

 Konduktor poznał po głosie, że sprawa pilna. Przybiegł szybko i zapytał:

 — Mój panie, czego pan sobie życzy?

 — Otwórz pan i sprowadź kierownika pociągu, oraz naczelnika stacji!

 Konduktor otworzył drzwi. Ravenow wyskoczył. Czem prędzej przybyli obaj wezwani urzędnicy.

 — Moi panowie, muszę prosić o pomoc, — rzekł Ravenow. — Przedewszystkiem, oto moja karta. Jestem hrabia v. Ravenow, podporucznik. Napadnięto mnie w tym przedziale.

 — Ach! Kto to taki? — zapytał zawiadowca stacji.

 — Ten człowiek!

 Podporucznik wskazał na Sępiego Dzioba, który siedział wygodnie i z beznamiętnym spokojem przypatrywał się scenie.

 — Ten człowiek? Skąd się bierze w przedziale pierwszej klasy?

 Obaj urzędnicy zbliżyli się, aby obejrzeć pasażera.

 — Jak się pan tu dostał? — zapytał surowym tonem zawiadowca.

 — Hm! Wsiadłem — roześmiał się trapper.

 — Czy ma pan bilet pierwszej klasy?

 — Ma — potwierdził konduktor.

 — Nieźle — oświadczył zawiadowca. — Tacy ludzie w pierwszej klasie! Panie hrabio v. Ravenow, czy mogę pana zapytać, co pan rozumie przez słowo napaść?

 — Wpadł na mnie i pobił.

 — Czy to prawda? — zapytał zawiadowca Amerykanina.

 — Tak — skinął ten potakująco w odpowiedzi. — Nazwał mnie gałganem. Za to słowo spoliczkowałem go. Czy ma pan co przeciwko temu?

 Zawiadowca, nie zważając na to pytanie, ponownie zwrócił się do podporucznika:

 — Czy to prawda, że użył pan tego wyrażenia?

 — Ani myślę przeczyć. Obejrzyjno pan tego jegomościa! Czy mam być narażony na spotkanie z takiemi kreaturami, skoro płacę za pierwszą klasę?

 — Hm. Nie mogę panu przeczyć, gdyż...

 — Oho! — przerwał trapper. — Czyż nie zapłaciłem tyleż?

 — Być może — oświadczył zawiadowca, wzruszając ramionami.

 — Czy noszę porwane łachmany?

 — To nie, ale mniemam...

 W tej chwili maszynista dał znak, że już zamierza ruszyć.

 — Moi panowie, — rzekł Ravenow — słyszę, że czas jechać. Żądam ukarania tego bezczelnego człowieka.

 — Bezczelny? — zawołał Sępi Dziób. — Czy chcesz dostać ponownie po buzi?

 — Spokój! — nakazał zawiadowca. — Skoro pan żąda ukarania tego człowieka, to muszę pana prosić, abyś przerwał podróż celem zaprotokółowania zeznań.

 — Nie mam na to czasu. Muszę o oznaczonej godzinie być w stolicy.

 — Bardzo ubolewam. Obecność pana jest niezbędna.

 — Czyż mam przez bezczelnego draba tracić czas? Nie uważam zresztą, aby trzeba było koniecznie na miejscu sporządzić protokół. Poprostu, zaaresztuj pan tego draba, każ przesłuchać, a następnie poślij akta do Berlina, aby uzupełnić mojemi zeznaniami. Adres mój znajdzie pan na wizytówce.

 — Do usług, wielmożny panie.

 Urzędnik podszedł do drzwi przedziału.

 — Wysiadaj pan! — rozkazał trapperowi. — Jest pan aresztowany.

 — Do licha, muszę jechać do Berlina, podobnie jak ten hrabia!

 — To mnie nie obchodzi.

 — On ponosi winę za to zajście!

 — Wkrótce się przekonamy. Proszę wysiadać!

 — Ani mi się śni!

 — Więc zmuszę pana.

 — Nie rób pan z nim ceregieli — oświadczył Ravenow. — Byłem obecny przy aresztowaniu go w Moguncji. To włóczęga, który z nadmiernej bezczelności jeździ pierwszą klasą.

 — Tak, tak! A więc raz już aresztowany? Wysiadaj pan!

 — Skoro mnie pan zmusza, żądam, aby i hrabia wysiadł, — oznajmił Sępi Dziób.

 — Milcz pan! Napadł pan na hrabiego.

 — Wyznał przecie, że mnie przedtem obraził.

 — Miejsce pana nie jest w pierwszej klasie.

 — Trudno byłoby panu tego dowieść. Zaznaczam, że mam te same prawa, gdyż zapłaciłem tę samą sumę.

 — Prawa panu nikt nie odbiera. Wysiadać!

 — Jestem gotów się wylegitymować.

 — Później będzie na to czas.

 — Do pioruna, ja chcę teraz!

 — Ukróć pan swój język. Czy wysiada pan, czy też mam przywołać pomoc?

 — Dobrze. Jeśli mi pan nie pozwoli jechać, to zwracam panu uwagę, że sam pan poniesie następstwa.

 — Chce mi pan jeszcze grozić?

 — Idę już, drogi przyjacielu.

 Sępi Dziób wysiadł, wziął worek i futerał i czekał na dalszy bieg wypadków. Oczy wszystkich były weń utkwione. Hrabia natomiast wsiadł z triumfującą miną i pożegnał łaskawem kiwnięciem urzędników kolejowych. Zawiadowca dał znak. Rozległo się gwizdnięcie; pociąg ruszył.

 — Chodź pan za mną! — rozkazał zawiadowca.

 Udali się do kancelarji zawiadowcy, który tymczasem posłał po policję. Była to mała stacyjka. Czuwał tylko jeden strażnik. Upłynęło sporo czasu, zanim przybiegł.

 Sępi Dziób zachowywał się spokojnie, ile że zawiadowca nie nawiązywał z nim rozmowy. Kiedy policjant przyszedł, urzędnik opowiedział mu przebieg zdarzenia.

 Przedstawiciel porządku publicznego oglądał pasażera wyniosłem spojrzeniem.

 — Pan spoliczkował hrabiego v. Ravenowa? — zapytał.

 — Tak, — skinął trapper — bo mnie obraził.

 — Zwrócił tylko panu uwagę, że pierwsza klasa nie jest dla pana.

 — Do pioruna! Takiem samem prawem mogłem twierdzić, że nie jest dla hrabiego. Nazwał mnie gałganem, aczkolwiek nic złego mu nie wyrządziłem. Kto więc jest winien?

 — Nie powinien pan był bić, tylko zameldować policji.

 — Nie miałem czasu. Podobnie on mógł mnie zameldować, skoro myślał, że się nie nadaję do pierwszej klasy, — a nie zelżyć.

 — Raczej nadaje się pan do czwartej.

 — Do stu tysięcy piorunów! Czy wie pan, kim jestem?

 — Dowiem się rychło — oświadczył strażnik. — Czy ma pan przy sobie dokumenty?

 — Rozumie się. Chciałem się wylegitymować przed zawiadowcą, ale nie pozwolił. Sam poniesie konsekwencje.

 — Pokaż pan!

 Sępi Dziób podał wszystkie dokumenty, które był pokazał komisarzowi w Moguncji. Strażnik czytał z coraz to rzadszą miną. Kiedy skończył, rzekł:

 — Przeklęta historja! Ten worek i ten straszliwy ubiór mogą każdego zwieść. Czy wie pan, panie zawiadowco, kim jest ten pan? Przedewszystkiem myśliwym z prerji, przytem amerykańskim oficerem w randze kapitana.

 — Nie może być!

 — Ależ tak, naprawdę! Trochę francuszczyzny szkolnej, którą władam, wystarczy mi do odcyfrowania tego dokumentu. Pan kapitan jest posłem pana prezydenta Meksyku Juareza.

 Zawiadowca zbladł.

 — A tu oto polecenie pana v. Magnusa, pruskiego przedstawiciela w Meksyku.

 — Któżby pomyślał!

 Obejrzeli się niemal nieprzytomnie.

 — No, jakże tam? — zapytał uprzejmie trapper.

 — Ależ mój panie, czemu ubiera się pan w ten sposób! — zawołał zawiadowca. — Pańska odzież jest winna, że przyjęliśmy pana za człowieka innego pokroju, niż jest pan w rzeczywistości.

 — Moja odzież? Ba! Nie szukaj pan usprawiedliwień. Upomniałem się, aby mnie pan wylegitymował. Nie pozwolił pan. To wina pana. Co teraz będzie?

 — Oczywiście, jest pan wolny, — oświadczył strażnik.

 — Mimo, że spoliczkowałem hrabiego?

 — Tak. Nastąpiła wzajemna obraza, która pociąga za sobą karę tylko naskutek doniesienia. Niech hrabia je wniesie. Cóżto mnie obchodzi?

 — Tak, hm! To dziwne. Zwalnia się mnie, ponieważ jestem oficerem. Gdybym nie był nim, zamkniętoby mnie jedynie dlatego, że tak sobie życzył jaśnie oświecony pan hrabia. Niech licho porwie tego rodzaju sprawiedliwość!

 — Proszę o wybaczenie, panie kapitanie, — rzekł zawiadowca. — Hrabia twierdził, że pan na niego napadł.

 — Absurd! Przyznał wszak, że spoliczkowałem go w odpowiedzi na obelgi. Czy wie pan wogóle, że ten człowiek, którego spoliczkowałem, istotnie jest hrabią v. Ravenowem, za którego się podaje?

 — Naturalnie. Dał mi swoją wizytówkę.

 — Do pioruna! Dokumentów moich nawet nie obejrzano, a wizytówka tego człowieka miała taki posłuch. Każdy oszust może sobie wydrukować takie wizytówki. Nieprzezorność pana skrupi się na panu ciężko.

 Urzędnik był przerażony.

 — Pan kapitan zadowoli się przecież moją prośbą o wybaczenie.

 — Zadowolę się? Ja? No, co do mnie! Jestem już taką poczciwą duszą. Ale jak inni będą się na to zapatrywać, nie wiem.

 — Inni? Czy mogę wiedzieć, kogo pan ma na myśli?

 — Hm. Właściwie nie. Ale pod pieczęcią tajemnicy państwowej wyjawię panu. Jadę do pana v. Bismarcka.

 Zawiadowca cofnął się o krok.

 — Do pana v. Bismarcka? Mam nadzieję, że nie wspomni pan o tem nieprzyjemnem zajściu.

 — Nie? Wręcz przeciwnie. Muszę szczegółowo opowiedzieć. Muszę wszak wytłumaczyć, czemu nie stawiłem się na oznaczonem posiedzeniu.

 Urzędnikowi tak było na duszy, jakgdyby sam został spoliczkowany. Utkwił nieruchome spojrzenie w podróżnym.

 — Tak. Ważne dyplomatyczne posiedzenie, na które tylko ja się spóźnię. Czy czytał pan moje papiery, kiedy pana o to prosiłem?

 — Mój Boże, jestem zgubiony! Czy pan kapitan nie zdąży na oznaczoną godzinę, jeśli wyjedzie następnym pociągiem?

 — Nie. Wyliczyłem czas co do kwadransa.

 — Co za nieszczęście! Co robić?

 — Nic. A może pan przypuszcza, że pojadę specjalnym pociągiem, aby naprawić błąd pana?

 Przerażony zawiadowca odetchnął.

 — Pociąg specjalny? Ach, doskonale! To jedyny środek do odzyskania straconego czasu.

 — To prawda. Ale ja się na to nie godzę. Zachowanie się pana było dla mnie jedną wielką obrazą. Czy mam jeszcze tę obrazę wynagrodzić? Czy mam ją jeszcze wynagrodzić zapłatą za specjalny pociąg?

 — Panie kapitanie, wcale tego nie żądam! Daję panu darmo do rozporządzenia lokomotywę, oraz wagon. Dojedzie pan, jeśli pan wcześniej nie doścignie pociągu, do Magdeburga, a tam go na pewno spotka.

 — Hm. Kiedy pociąg będzie mógł stąd odejść?

 — Nie natychmiast. Muszę telegrafować do Moguncji po maszynę i wagon. Proszę pana bardzo, abyś się na to zgodził.

 Sępi Dziób z namysłem wpatrzył się w twarz zawiadowcy. Rysy jego drgały w sposób szczególny. Potarł nos, przybrał wyraz zadowolenia i rzekł:

 — Czy ten hrabia nie powiedział, że jedzie do Berlina?

 — Tak.

 — Czy jedzie drogą na Magdeburg?

 — Bebra i Magdeburg. Tam jest dłuższy postój,

 — A ja mógłbym dogonić pociąg jeszcze przed Magdeburgiem?

 — Można się postarać, aby pan doścignął na mniejszej stacji.

 — Więc w Magdeburgu mogę być wcześniej od hrabiego? Dobrze. Godzę się na pana propozycję.

 — Pozwoli więc pan, że zadepeszuję? — zapytał uradowany urzędnik. — I będzie pan łaskaw nie wspominać o moim błędzie?

 — No, nie było to przyjemne wydarzenie, ale puszczę je w niepamięć. Powiedz mi pan, czy masz dużą pensję?

 — Nie.

 — A pociąg specjalny, czy jest drogi?

 — Długi czas będę musiał opłacać następstwa mego czynu.

 — Hm. To sprawiedliwe. Ale żal mi pana. Jak pan myśli, może podzielimy się kosztami?

 Twarz zawiadowcy momentalnie się rozjaśniła.

 — Panie, czy to prawda? — zapytał.

 — Tak. Nie chcę pana unieszczęśliwiać.

 — Dziękuję. Okazał pan, że jesteś naprawdę Amerykaninem i gentlemanem.

 Pochlebstwo poskutkowało. Strojąc szelmowską minę, trapper rzekł:

 — Lepiej byłoby, gdybym poniósł cały koszt?

 — O, to byłoby dla mnie najlepsze, panie kapitanie!

 — No, więc niech i tak będzie. Płacę za wszystko. Ale tylko pod warunkiem, że w Magdeburgu będę wcześniej od hrabiego. Poza tem żądam, aby pan napisał, że się wylegitymowałem i że naskutek doniesienia hrabiego miał pan nieprzyjemność.

 — Czy mogę wiedzieć, jak pan to zużytkuje?

 — Hrabia zobaczy mnie w Magdeburgu i znowu może zaczepić. Zaświadczenie pana będzie dowodem, że nie uciekłem od pana.

 — Napiszę zaraz po wysłaniu depeszy.

 — Proszę bardzo. A teraz pan, panie strażniku. Zatem jestem wolny?

 — Absolutnie, panie kapitanie.

 — A więc niepotrzebnie się pan fatygował. Masz pan!

 Trapper dał mu dwa talary. Strażnik podziękował uprzejmie i wraz z zawiadowcą opuścił pokój.

 W pół godziny później przybyła żądana maszyna. Sępi Dziób wsiadł i opuścił stację. — —

 Noc już dawno zapadła, kiedy pociąg, którym jechał Ravenow, dotarł do Börssum. Tu postój trwał kilka minut. Ravenow zadomowił się w przedziale, zapalił nawet cygaro. Naraz rozległ się okrzyk:

 — Magdeburg, pierwsza klasa!

 — Przekleństwo! — szepnął Ravenow. — Nic z palenia.

 Miał właśnie zamiar wyrzucić cygaro oknem, gdy drzwi się otworzyły. Rzuciwszy spojrzenie na wchodzącego, zatrzymał cygaro w ręce.

 — Dobrywieczór! — przywitał go nowy pasażer.

 — Do piorunów! Dobrywieczór, panie pułkowniku.

 Przybysz badawczo popatrzył na pasażera.

 — Zna mnie pan, mój panie? Z kimże mam honor?

 Ravenow nie wiedział, co o tem myśleć.

 — Co, nie poznaje mnie pan? Wszak dopiero cztery miesiące upłynęły od owego szczęśliwego dnia, kiedyśmy się po raz ostatni widzieli. Czy naprawdę muszę panu dopiero wymienić moje nazwisko?

 — Proszę pana o tę grzeczność.

 Zamknięto przedział. Pociąg ruszył.

 — Czyżbym się aż tak zmienił? — zapytał Ravenow.

 — Być może — uśmiechnął się pułkownik. — Proszę, nazwisko pana?

 — Ba, to zbyteczne. Oto znak rozpoznawczy!

 Wyciągnął prawą rękę, tak że pułkownik mógł dostrzec, iż jest sztuczna. Przybysz cofnął się.

 — Co? — zawołał. — Pan miałby być podporucznikiem Ravenowem? Człowieku, jak pan wygląda!

 Podporucznik spojrzał ze zdumieniem.

 — Tam jest lustro — dodał pułkownik. — Czy pan jeszcze nie zajrzał?

 Ravenow tak wciąż jeszcze kipiał złością, że nawet nie spojrzał w lustro. Teraz podniósł się, podszedł do zwierciadła, ale odrazu cofnął przerażony.

 — Piekło i zatracenie! — krzyknął. — A więc tak wyglądam! No, poczekaj, mój chłopcze, zaleję ci sadła za skórę. Nie mogę się nikomu w tym stanie pokazać.

 — Tak sądzę. Co się panu przytrafiło? Można byłoby pomyśleć, że jesteś pan po tęgiej bijatyce.

 — Opowiem panu, panie pułkowniku, ale przedtem o jedno zapytam. Skąd pan przybywa?

 — Z Wolfenbüttelu. A pan?

 — Z Moguncji. Jadę do Berlina.

 — Ja także. Chodzi o sprawę, której nasze spotkanie przyniesie korzyść.

 — To samo chciałem panu oświadczyć. Podporucznik v. Golzen depeszował mi wczoraj.

 — Istotnie? — zapytał zdumiony v. Winslow. — Mnie też. Przypuszczam, że treść obydwóch depesz była jednakowa. Ma pan chyba na myśli tego — tego łotra?

 — Tego Ungera? Tak.

 — Golzen depeszował, że chłystek jest znowu w Berlinie. Widział go wczoraj. Oczywiście, natychmiast wyruszyłem.

 — Aby dotrzymać przysięgi?

 — Tak. Zemsta za to! — pułkownik podniósł prawą rękę. Była także sztuczna.

 Ravenow stuknął nogą.

 — Kiedy myślę o tym ciosie, wpadam w istną furję. Młodość, bogactwo, świetna przyszłość! I oto przyszedł ten przeklęty człowiek i... Ach!

 — A