Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Listy 1951-1955 - ebook

Data wydania:
11 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,00

Listy 1951-1955 - ebook

„Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie: Listy 1951–1955” - to drugi tom powojennej korespondencji obojga małżonków z planowanej do wydania spuścizny epistolograficznej obejmującej lata 1944–1979. Tematyka 131 listów, które znajdują się w tomie drugim, dotyczy nie tylko relacji rodzinnych Anny i Jarosława, lecz także przynosi ważne świadectwo życia literackiego i społecznego w najtrudniejszych latach stalinizmu w powojennej Polsce. W tej prywatnej wymianie myśli, ocen i informacji  zauważalna jest - związana z cenzurą i klimatem politycznym tego czasu - zmiana tonu i powściągliwość w wyrażaniu emocji, w porównaniu do szczerości i otwartości charakterystycznych dla korespondencji z lat poprzednich. Małżonkowie dzielą się wrażeniami z lektur, omawiają domowe kłopoty, a w kilku listach Jarosław wręcz upomina Annę, żeby nie pisała o drażliwych politycznie sprawach. Drugi tom listów w doskonałym literackim stylu przybliża czytelnikom osobowości obojga Iwaszkiewiczów - Anny, tłumaczki i krytyka literackiego, oraz Jarosława, poety, prozaika, dramaturga - a także wielu postaci ważnych dla polskiej kultury drugiej połowy XX wieku. Publikacja jest wyjątkową okazją do poznania i zrozumienia ich indywidualności, mentalności, twórczości i okoliczności polityczno-obyczajowych, w jakich żyli, a także świata, którego byli częścią i któremu tak wiele ofiarowali.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7963-177-3
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

EWA CIEŚLAK, JERZY WIŚNIEWSKI

„TAK MI SIĘ CHCE Z TOBĄ POGADAĆ…”

Kolejny tom powojennej korespondencji Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów zawiera 131 listów z lat 1951–1955. To bardzo prywatne teksty, w których pisarz i jego żona donoszą głównie o sprawach rodzinnych, o swych zajęciach, zdrowiu, o planach, wyjazdach, trochę o przyjaciołach, trochę o lekturach, o wysłuchanych koncertach. Listy powstają w bardzo różnych miejscach. Anna pisze jeśli nie ze Stawiska, to z Rabki – zimą lub z Ustki – latem. Listy Jarosława natomiast datowane są w Stawisku i w Santiago de Chile, w Gorzekałach i Taorminie, w Rabce i Zurichu, w Szklarskiej Porębie i Berlinie, w Sandomierzu i Rzymie – takie egzotyczne zestawienia można by mnożyć.

Życie korespondentów wypełnione jest rodzinnymi wydarzeniami i codziennymi kłopotami. Jarosław podróżuje służbowo; jako przewodniczący Polskiego Komitetu Obrońców Pokoju uczestniczy w sesjach Światowej Rady Pokoju, uczestniczy w zjazdach PEN Clubu i w obradach sejmowych (od sierpnia 1952 r.); pisze, tłumaczy. Na zachowanej kopercie jednego z listów żartobliwie napisał: „Do mojej żony ukochanej Anny na wsi w Stawisku pod Brwinowem, w dobrach swych dziedzicznych zamieszkującej”. Wydawałoby się, że Stawisko przetrwało w niezmienionej formie nie tylko okupację, ale i czas powojennych przemian ustrojowych. A „dziedziczka” Anna troszczy się o funkcjonowanie majątku i domu, dba o licznych jego mieszkańców, z oddaniem zajmuje się swoimi ukochanymi wnukami, Anusią i Maćkiem Włodkami, dba o ich zdrowie i wychowanie, martwi się o ich matkę Marysię, zabiega o dobry kontakt z córką Teresą, przebywającą w Kanadzie, przeżywa narodziny kolejnych wnuków, rozkoszuje się pobytami w ukochanej Ustce. Stara się stworzyć takie warunki, aby mąż mógł realizować swoje pisarskie powołanie, które zarówno dla niej, jak i dla niego, jest sprawą najważniejszą.

Listy te niemal nie zawierają komentarzy o sytuacji politycznej w kraju i na świecie. Tymczasem okres 1949–1955 można określić mianem najbardziej ponurego w powojennej historii Polski. Po zjednoczeniu PPR i PPS w listopadzie 1948 r. nowo powstała PZPR uznała, że po tzw. łagodnej rewolucji należy przejść do ostrej walki ideologiczno-politycznej. Od 1949 roku jeszcze intensywniej niż dotąd ścigano wrogów ustroju – przeciwników nowej Polski oraz Związku Radzieckiego. Aresztowano, sądzono i surowo karano – niejednokrotnie zmuszając do składania fałszywych zeznań – osoby uznawane z góry za winne i niebezpieczne.

W listopadzie 1950 roku aresztowano generała Augusta Fieldorfa, dowódcę Kedywu Armii Krajowej. Na podstawie fałszywych zarzutów osądzono go i skazano jesienią 1952 roku na karę śmierci. O przynależność do antyradzieckiej partyzantki i faszyzm oskarżano wszystkich, nawet szeregowych żołnierzy AK; skazywano ich na wieloletnie więzienie. Latem 1951 roku toczył się w Warszawie tzw. „proces generałów” – dziewięciu wyższych oficerów Wojska Polskiego, którzy swą służbę rozpoczęli jeszcze w II RP. Wśród czterech skazanych na dożywocie znalazł się m.in. generał Stanisław Tatar; pozostałym wymierzono surowe kary więzienia. W 1952 roku skazano na śmierć generałów Józefa Kuropieskę i Franciszka Skibińskiego. Pod zarzutem organizowania w szeregach wojska spisku aresztowano w sumie 129 oficerów; wydano 91 wyroków – 19 osób skazano na karę śmierci. Relacje prasowe z przebiegu wybranych śledztw i procesów miały budzić (i budziły) powszechny strach.

Wrogów szukano także wśród osób sprawujących władzę – w kręgach działaczy partyjnych i urzędników państwowych, szczególnie w gronie przedwojennych komunistów. W 1950 roku aresztowano Mariana Spychalskiego – architekta, po wojnie wiceministra obrony narodowej, organizatora Biura Odbudowy Stolicy, ministra odbudowy, posła na sejm. Pozbawiony immunitetu poselskiego w październiku 1951 roku został oskarżony o dążenie do obalenia przemocą ustroju państwa polskiego. W sierpniu 1951 roku aresztowany został pod zarzutem prowadzenia szkodliwej działalności frakcyjnej w partii Władysław Gomułka – niedawny sekretarz generalny PPR, autor „polskiej drogi do socjalizmu”. W śledztwie oskarżano go o zdradę i współpracę z obcymi służbami wywiadowczymi. W niełasce znalazł się Jerzy Borejsza – organizatorSW „Czytelnik”, redaktor „Odrodzenia”; od sprawowania urzędu odsunięto Zygmunta Modzelewskiego – ministra spraw zagranicznych.

Politycznych przeciwników (także tych rzekomych) oskarżano o szpiegostwo na rzecz obcych państw. W prasie mnożyły się informacje o zatrzymaniach domniemanych sabotażystów, dywersantów, spekulantów. Za wrogów uważano krytykujących lub podających w wątpliwość posunięcia władz. W walkę z nimi zaangażowani byli aktywiści z podstawowych komórek PZPR i ZMP, które działały we wszystkich zakładach pracy, związkach zawodowych, szkołach i uczelniach. Osoby podejrzewane o niechęć wobec ludowego państwa zmuszano do składania publicznej samokrytyki i aktów lojalności. Nieposłusznych pozbawiano zatrudnienia lub możliwości dalszej nauki. Tak w atmosferze zastraszenia i terroru partia utrwalała swoją hegemonię nad różnymi sferami życia publicznego. Aktem przypieczętowującym te procesy stało się uchwalenie 22 lipca 1952 roku konstytucji polskiego państwa, noszącego od tego momentu nazwę Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.

Śmierć Józefa Stalina (5 marca 1953 roku) nie złagodziła opresji rządów komunistycznych w Polsce. Życie społeczne i kulturalne było poddawane coraz silniejszej kontroli ideologicznej i administracyjnej. W marcu 1953 roku władze zawiesiły „Tygodnik Powszechny”; w lipcu jego redagowanie przekazano prorządowemu Stowarzyszeniu Pax. W tym czasie zlikwidowano także krakowski miesięcznik katolicki „Znak”. W czerwcu 1953 roku prymas Stefan Wyszyński ogłosił treść ostrego w tonie listu Episkopatu Polski, skierowanego do prezydenta Bieruta – w reakcji na państwowy dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych. We wrześniu 1953 roku osądzono i skazano biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka pod zarzutami dywersji, szpiegostwa i działalności na niekorzyść ZSRR. W kilka dni po tym wyroku został aresztowany prymas Polski, kardynał Wyszyński.

Iwaszkiewiczowie nie byli ślepi i głusi na to, co się wtedy wokół nich działo. Lęk, nieufność oraz poczucie wszechobecnej inwigilacji nie pozwalały jednak na otwartą wymianę myśli i przelewanie ich na papier. W listach można było pewne sprawy tylko delikatnie sugerować. Kiedy 12 lutego 1951 roku wzburzona Anna nie mogła powstrzymać się od wyrażenia opinii na temat skandalicznej decyzji o wzniesieniu pomnika Dzierżyńskiego w Warszawie – Jarosław skwitował to zaledwie kilkoma, jednak jakże znaczącymi, słowami: „Masz także kłopoty i polityczne! To, co napisałaś o wiadomym pomniku w liście twoim do mnie, jest rzeczą kompletnie niedopuszczalną i bardzo proszę, abyś się zastanawiała nad tym, co można pisać, a co nie!” (list z 17 lutego 1951).

Podczas pamiętnego IV Zjazdu Związku Zawodowego Literatów Polskich w styczniu 1949 roku okazało się, że również literatura ma być narzędziem budowy socjalizmu. Prezesem Związku został Leon Kruczkowski. Wiceprezes Iwaszkiewicz był świadom, „że na nic nie ma wpływu, bo wszystkie decyzje i tak zapadały między Kruczkowskim i Putramentem a Komitetem Centralnym PZPR, nie próbował więc nawet walczyć o zachowanie wpływów w związku. Później, już po zjeździe, nieregularnie pojawiał się na posiedzeniach nowego zarządu głównego, które odbywały się zwykle co kilka tygodni. Dość szybko jednak, jako symbol starego, ustępującego estetyzmu, stał się celem rozmaitych ataków” (M. Radziwon, Iwaszkiewicz: pisarz po katastrofie, Wydawnictwo WAB, 2010, s. 277–278). Rzadko w jego listach do żony pojawiają się bezpośrednie odniesienia do sytuacji pisarza, skazanego na milczenie lub tworzenie zgodnie z narzuconymi zasadami socrealizmu. Perspektywa, że pisane utwory nie będą miały szans na publikację, wyraźnie hamowała jego aktywność twórczą. Swoje prace literackie z tego okresu ocenia jako słabe: „wczoraj skończyłem ostatecznie Odbudowę Błędomierza – zdaje się wyszło straszne gówno, ale już nie miałem sił, a poza tym co za zadanie: napisać sztukę polityczną a bezpartyjną! Kwadratura koła, myślę, że jeszcze każą mi ją poprawiać. Zresztą rozumiem, że tak musi być, albo postawić wszystkie kropki nad i, albo usunąć te nieliczne i nieśmiałe aluzje, jakie są u mnie” (J. Iwaszkiewicz, Dzienniki 1911–1955, s. 307–308). W marcu 1951 roku Iwaszkiewicz uczestniczył w konferencji dramaturgów, mającej wyselekcjonować spośród sztuk nadesłanych na konkurs Ministerstwa Kultury i Sztuki utwory nadające się do wystawienia. W liście do Anny sugeruje delikatnie, że to nudny i wyczerpujący obowiązek. Nie pisze jednak, że podczas trzydniowych obrad występował częściowo jako uczestnik, a częściowo jako „podsądny” – bo Odbudowa Błędomierza była też poddawana ocenie i „poprawiana”. Ostatecznie wprowadził do jej tekstu zasugerowane poprawki. Sztuka pod zmienionym tytułem W Błędomierzu była grana latem 1951 roku w dwu teatrach: w Krakowie i we Wrocławiu – co oczywiście przyniosło jej autorowi konkretne gratyfikacje finansowe. „Dla chleba” Iwaszkiewicz napisał również Wycieczkę do Sandomierza – powieść dla młodzieży, przygotowaną na konkurs ogłoszony przez Komitet do Spraw Turystyki oraz ZLP. Została nagrodzona i wydana z drzeworytami Marii Hiszpańskiej w 1953 roku. O tym, jak nisko oceniał to dzieło, świadczy fakt, że nigdy nie usiłował go ponownie wydać.

A ta prawdziwa twórczość? Podczas pobytu w Sopocie w sierpniu 1951 roku Iwaszkiewicz pisze do żony: „Wczoraj czytałem Pogrzeb posła i Borsuka Dąbrowskiej i Kowalskiej, pod koniec przyszła Stasia H. Właściwie mówiąc, to literatom nie opłaci się czytać takich rzeczy, bo oni za bardzo widzą podszewkę i krój, i nawet nici fastrygi – ale ostatecznie, skoro nie mam czytelników, to można i tak kontynuować swą działalność literacką” (list z 28 sierpnia 1951). Z kolei, w liście z 16 lipca 1952 roku, pisząc o wizycie przyjaciółki córek w Moskwie, którą nazywa „królestwem Famy”, nawiązuje do swego obrazoburczego utworu Fama. Opowiadanie niepoważne – ukazującego Polskę, niszczoną przez wpływy nieustannego kłamstwa i propagandy. Opowiadanie najwyraźniej było dobrze znane Annie i – jak twierdzi Radosław Romaniuk – również wielu przyjaciołom małżonków (R. Romaniuk, Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza, t. 2, „Iskry”, Warszawa 2017, s. 271–272).

O ile sam Iwaszkiewicz bardzo rzadko pozwalał sobie na pisanie poniżej własnego poziomu literackiego, o tyle potrafił zrozumieć zdesperowanych przyjaciół-pisarzy, oddających się tworzeniu czegoś, co byłoby trudne do zaakceptowania w innych okolicznościach. W sierpniu 1953 roku małżonkowie wymieniają informacje o poetyckim przebudzeniu Romana Kołonieckiego – przyjaciela obojga, mieszkańca Stawiska w czasie okupacji oraz częstego gościa w okresie powojennym. „Roman wrócił do formy literackiej i mnóstwo pisze, czytał nam po południu swoje ogromne poemacidło Powrót na Stare Miasto, b. piękny, ale jak doszedł do Marksa i Lenina i do WKP(b), tom omal się z krzesła nie zwalił! Poemat będzie drukowany w «Przeglądzie Kulturalnym» i sądzę, że będzie wielką sensacją, strasznie się cieszę, bo sądzę, że Roman jest zbyt dużym talentem, aby leżał odłogiem bez szkody dla polskiej kultury. A to, że jak mówi Zygmunt , wskoczył w biegu do pociągu i to od razu do tego wagonu, co potrzeba – to tym lepiej” (list Jarosława, 18 sierpnia 1953). Anna na to odpowiada: „szalenie cieszę się z «dźwignięcia się» Romana. Te wiersze, które mi przysłał i które czytałeś, są b. piękne i to już dowodzi, że pod tą zaschniętą skorupą jednak poeta w nim żył i żyje, ale to Stare Miasto to dopiero niespodzianka. Rozumiem, że wreszcie nie może do końca życia z głodu przymierać, ale takie «wskoczenie do pociągu», żeby aż cytować WKP(b), to już może nie było konieczne, bo i tak motyw odbudowy Starego Miasta bardzo błagonadiożnyj ” (list Anny, 22 sierpnia 1953).

W wielu listach Anny Iwaszkiewiczowej można odnaleźć dowody jej stałej troski o niezmiennie kochanego męża. Prosi, by dbał o zdrowie, był ostrożny, zachował rozsądek. Ponadto pragnie by, tak jak ona, umiał w tych złych czasach znaleźć wsparcie duchowe w religii. 16 stycznia 1952 roku pisała z Rabki: „Pragnę, żebyś był u dwóch lekarzy – u ojca Ziei i u doktora, którego ci wskaże Edzio, bo mam do niego zaufanie. Twój stan duchowy i fizyczny wymagają bezwzględnie tego, żeby ktoś mądry i życzliwy się tym zajął, bo jesteś na martwym punkcie, z którego samemu bardzo trudno jest ruszyć”. Anna chciałaby nadać religijności męża taką postać, która odpowiadałaby jej wyobrażeniom o pobożności – co pozostawało wciąż niespełnione. Nie rezygnowała jednak i – znalazłszy stosowną okoliczność – zwierzała się, że pragnie, by mogli oboje zbliżyć się do siebie również w aktach wspólnego wyznawania wiary. W liście z 21 lipca 1952 roku, opisując neogotycki kościół w Ustce, stwierdza: „Jak bezcenne są te chwile tam spędzone, jak wszystko wygładza się, uspokaja, staje jasnym wobec tej ofiary i szczęścia, które ta miłość daje. Kiedyż przyjdzie ta nade wszystko na świecie upragniona chwila, że nie sama, a z tobą będę w takiej cudownej rozmowie z Bogiem”.

Wśród różnych refleksji, którymi z kolei Iwaszkiewicz dzieli się w listach z żoną, jeden fragment zwraca uwagę bardziej niż inne. Pisarz rzadko w tej korespondencji zdobywał się na wyznania, zawierające tak szczerą autoanalizę. W liście z 28 stycznia 1955 roku, pisanym w Taorminie na Sycylii, odciętej wówczas od reszty świata przez sirocco1, zwierzał się: „piszę w każdym razie parę słów, aby po prostu samemu czuć się mniej samotnym i mieć ten rodzaj rozmowy z tobą. Bardzo właśnie to niedobre jest u mnie, jak sama zresztą to mówisz, że się odzwyczaiłem od samotności. Wyraża się to nawet w tym, że stale mówię do siebie głośno, to znaczy, że nawet nie umiem sformułować myśli nie wypowiedziawszy jej – istnieją dla mnie tylko słowa, nie myśli. Na tym chyba polega mój antyintelektualizm. Czytam teraz Journal Gide’a, cały czas przeciwstawiając się wszystkiemu, co on mówi, muszę mu jednak przyznać olbrzymią przewagę jego nade mną – ten fantastyczny intelekt. I co ważniejsze może – wiarę w słuszność tego intelektu, czego mnie zawsze brakuje. Nawet kiedy mam słuszność – nie wierzę sobie. To jest mój brak zasadniczy. I dlatego wszystko jest u mnie, że może być tak, a może być inaczej. No, więc widzisz, człowiek wyjeżdża na Sycylię, aby głębiej odczuwać własne zmartwienia i własną nicość. Gide pogardzałby mną jak Słonimski, ale ja mam rację, nie oni”. W świetle ostatniego zdania tego listu wcześniejsze ubolewania Iwaszkiewicza nad brakami jego intelektu w zasadzie zostają unieważnione. Podobnie jego podziw dla kogoś przekonanego o słuszności swych rozumowań może wydawać się zbędny. W efekcie namysłów nad swoimi ułomnościami Iwaszkiewicz nie szuka współczucia i usprawiedliwień, lecz daje wyraz trudnej akceptacji samego siebie. Jego stwierdzenie – „ale ja mam rację” – poza przekornym pointowaniem niełatwych wyznań, można by nazwać aktem afirmacyjnym: potwierdzeniem zgody na kondycję własnego „ja”. Iwaszkiewicz wpisuje w te słowa aprobatę tego, co określił mianem „mój antyintelektualizm” (a czemu mieliby sprzeciwiać się, według niego, np. Gide czy Słonimski). Warto rozważyć, co kryje się w tym sformułowaniu i czego sens chciał on potwierdzić, pisząc list do swej powierniczki – żony. Chce wobec niej przyznać, że zawsze bliższe mu jest zmysłowe – a nie racjonalne – doznawanie świata; że własnością jego umysłowości jest otwartość na wrażenia: podążanie za zjawiskami, wzbudzającymi w nim ciekawość, czułość, zachwyt. Z napomknięcia o konieczności wypowiedzenia słowa, by mogła powstać myśl, wynika bowiem, że rozmaite twory jego intelektu – każdy ciąg rozumowania czy literacki pomysł – to rezultaty intuicyjno-zmysłowego kontaktu z materią rzeczy oraz zjawisk. Wierność sobie oznaczałaby dla niego zatem pielęgnowanie tej „antyintelektualnej” wrażliwości – nawet za cenę niepewności, odczuwanej na co dzień przez jego „ja”.

Iwaszkiewicz musiał wciąż manewrować między tym, co sam uważał za ważne i niezbędne, a tym, co było mu narzucane przez funkcje, które sprawował. Z pełnym przekonaniem angażował się w światowy ruch obrońców pokoju, brał udział w zjazdach, przemawiał, starał się utrzymywać kontakt z przedstawicielami krajów zza „żelaznej kurtyny”. Musiał tworzyć – bo pisanie i publikowanie było jedynym (do sierpnia 1952 roku) źródłem utrzymania. Musiał dbać o żonę i jej potrzeby, co przez całe życie traktował jako najważniejsze zobowiązanie. Nie chciał (i nie mógł) rezygnować ze Stawiska nie dlatego, że mogło przynosić dochód (a nie przynosiło), ale dlatego, że mimo wszystkich niewygód i kosztów w dalszym ciągu było azylem, ucieczką od oficjalności, zakłamania – zapewniało chwile prywatności i swobodnej wymiany myśli, dawało schronienie innym. A na dodatek stało się symbolem ciągłości polskiej tradycji.Rok 1951

163.

3/I 1951

Mój malupki najdroższy!

Ciągle miałam nadzieję, że dostanę depeszę od Ciebie wyjaśniającą mi coś w sprawie tych nieszczęsnych pieniędzy2, bo doszłam do przekonania, że ty je machinalnie musiałeś wziąć ze stołu i schować, albo włożyć do walizki, bo przecież „cudów nie ma” i te pieniądze dosłownie zniknęły w ciągu dwóch godzin, kiedy ja nie ruszałam się z pokoju, bo mnie wątroba bolała i leżałam z workiem gorącym na brzuchu, a potem poszłam przysiąść się do was do bridge’a, ale dosłownie nikogo u nas w pokoju nie było! Nie chciałam ci niczym psuć pobytu tam i ciągle myślałam, jak to dobrze, że wyjechałeś na taką piękną pogodę i jak tam musi być ślicznie, ale możesz sobie wyobrazić, jaka jestem tym potwornie zdenerwowana i jak czuję się bezradna. Choć mogłabym dać głowę, że pieniędzy nie schowałam (bo właśnie miałam zamiar je zrachować, bo kończyłam swoje rachunki), wyjęłam dosłownie wszystko i z szuflad biurka, i z szafki, gdzie mam różne swoje rzeczy, choć nigdy tam pieniędzy nie chowam. W ogóle myślę spokojnie i logicznie, że gdybym je chowała, nie miałabym żadnego powodu chować je gdzie indziej, niż były przedtem, i jeśli chowałabym machinalnie tak, że potem tego nie pamiętam, to tym bardziej wsadziłabym je do dawnego miejsca, a nie szukałabym jakiejś nowej kryjówki! Zdarza się, że ma się właśnie pieniądze w ręku, a ktoś zawoła do telefonu czy coś takiego i wtedy, spiesząc się, można wetknąć gdzieś, np. w fotel, i o tym zapomnieć, ale ja nie tylko nigdzie się nie spieszyłam i trzymałam worek z gorącą wodą, ale w tym wypadku trzeba myśleć o wszystkim – jednak, na szczęście tu wszelkie posądzenia nawet są wykluczone, bo obie,tj. Kasia i Genia3, były wolne i nie było ich w domu. I jeszcze jedno: w ten sposób nieraz giną okulary, klucz, nieraz tak szukam, albo na przykład ty tych kwitków od meldunków Nowickich4, ale paczka z pieniędzmi to przede wszystkim rzecz, o którą człowiek się boi, więc tak nigdzie nie położy, a po drugie, to jest za duże i za grube, żeby gdzieś się zasunąć. Jestem w rozpaczy i nie wiem zupełnie, co robić; dziś spałam świetnie, ale brałam luminal. Wieczorem zjawił się nagle Jurek5, na parę dni, bo czeka na meble do swego nowego pokoju6. U Stachów7 było tak szalenie zimno, że Stach właśnie chciał spać na kanapie u babci; wobec tego wszystkiego zrobiło się ogólne „zmiana miejsc”: ja spałam u Heli8, Hela u Babci9, a oni oboje u nas; jednak uważam, że trudno co dzień, przez parę dni tak się przenosić. Nie rozumiem, żeby Jurek ostatecznie nie mógł pożyczyć sobie jakiegoś materaca i spać w swoim pokoju, gdzie ma przynajmniej ciepło, bo centralne ogrzewanie, a nie tu co dzień na noc zjeżdżać, kiedy są takie warunki. Do tego węgla ani koksu na Podkowę jeszcze nie wydawali, niby jutro mają wydawać, i Stach też ma kupić węgla.

Od Teresy nic! Czuję, że to się może skończyć atakiem. Mam ochotę do niej zatelegrafować, bo już mimo wszystko to za długo!10 Kiedy Wiesio11 wróci, wezmę go do siebie na kanapę; ucałuj go ode mnie, powiedz, że dziękuję za kartki.

Ściskam mocno.

H.

164.

Szklarska Poręba, 5 I 51

Moja kochana!

Nie pisałem do Ciebie nic, bo się Wiesio wybrał wcześniej z wyjazdem i wolę posłać list przez niego, niż przez pocztę, która tu na mnie nie robi pełnowartościowego wrażenia. Zresztą nie ma co pisać, pensjonat jak pensjonat, trochę przypomina Lucyllę12, a poza tym gnębi mnie potworny ból w krzyżach – c’est tout13. Szklarska Poręba sama bardzo mi się podoba, ale tak jak Ustka, upadek widać straszny na każdym kroku, nie można nic dostać oprócz prześlicznych jabłek (po 12 zł kilo) i nie ma gdzie pójść. Wszędzie hordy okropnych „wczasowiczów”. Sama okolica bardzo osobliwa, nic nie podobna ani do Tyrolu, ani do Zakopanego, z całą niemiecką, dość burżuazyjną, ale poezją – karczmy, stare domy, prześliczne stare drzewa: lipy, buki i jesiony. Trochę w typie poezji Eichendorffa14, trochę jak z bajek Hauffa15 – nawet ma się chwilami wrażenie, że przyjdą ci rozbójnicy. W sumie wszystko wygląda smętnie. Ale mam śnieg, ciszę, wygodny pokój i towarzystwo Wiesia , które się za chwilę kończy. Nie pracowałem jeszcze ani chwili, śpię po 12 godzin i czytam potężną monografię Łobaczewskiej16, są tam miejsca znakomite poparte czasami naiwnymi lub naciągniętymi szczegółami. W każdym razie mon podstawowa, trzeba, żebyś ją przeczytała. Bardzo dużo myślę o tobie i bardzo Cię jeszcze raz „równie grzecznie jak stanowczo” proszę o zadbanie o swoje zdrowie, które jest troską nas wszystkich. Ciocia A. przyzwyczajona jest do schlebiania tobie i zawsze przyznawania Ci racji w oczy,ale za oczami bardzo dużo mi wierci w głowie, aby Cię wreszcie do jakiegoś doktora dostawić. Ja myślę także, że to konieczne, i to przed Rabką. Bardzo się tej Rabki dla Ciebie boję i dziwię się, że po Ustce nie zawahałaś się przed tą decyzją. No, ale rób raz jeszcze, jak chcesz, ciebie przekonać jest trudno. I tak nieprzekonani nawzajem rozjeżdżamy się coraz dalej od siebie. Bardzo mi były przykre ostatnie święta, tak już wszystko pod batutą babuni. Dziecko drogie, nie piszę więcej, wydaje mi się to zajęciem bezcelowym, Wiesio powie, kiedy przyjadę. W gruncie rzeczy to już za parę dni.

Całuję Cię bardzo mocno.

Twój Jarosław

165.

Szklarska Poręba, 8 I 51

Moja droga!

Dostałem najpierw twoją depeszę a potem list – przyznam się, że z chwilą wyjścia za drzwi naszego domu nie myślałem już o tych pieniądzach ani razu i bardzo byłem zdziwiony depeszą, nawet jej na razie nie rozumiałem. Chwała Bogu, że się znalazły – list twój rzeczywiście à la veille ataku pisany17, ataku wątroby czy nerwowego, nie wiem, ale robił wrażenie nieprzytomnego. Bardzo mnie to zmartwiło. Tym bardziej, że od kilku dni jestem zmiażdżony potwornym atakiem lumbago, bóle straszne, nie mogę np. pochylić brody, takie mnie ogarniają bóle, tak, że mam utrudnione jedzenie i picie! Dnie są lepsze, ale noce okropne, jedynie grzałka z gorącą wodą trochę uśmierza ból – ale w nocy nie ma grzałki. Władek18 był u mnie w Trzy Króle – radość była straszna – cóż to za czarujący człowiek. Bardzo wielką był mi pociechą w moich boleściach. Kucharski19 umarł tego roku latem, to jego duch w chwili śmierci przyszedł do nas na werandę i chciał nam podziękować za ludzki stosunek. Grześ20 także był dwa razy, ale jakiś głupi i rozwydrzony, miły zresztą i serdeczny zawsze. Nie mogę się wcale poruszać – teraz wstałem do stołu, ale zaraz znów się (z wielką trudnością) położę – nie widać, żeby przechodziło, dziś ma być doktor, który mi wczoraj telefonicznie zapisał znów 10 pastylek aspiryny na dobę, ale dostałem tylko pięć! Nie wiem, kiedy będę mógł wyruszyć – zwłaszcza, że jest ta potwornie ciężka walizka, którą mimo wszystkich pomocy, trzeba od czasu do czasu wziąć w ręce. Projektuję wyjazd na sobotę dopiero, depeszowałem do Stacha, aby uprzedził Związek, bo tam ma być to plenum!21 Będę Cię krótko widział przed wyjazdem, no, ale co robić, przyjadę do Rabki na moje imieniny, o ile będzie ciepły kakacz, bo tu coś strasznego pod tym względem, prawie Sandomierz. Dziś po raz pierwszy wziąłem pióro do ręki od przyjazdu – aby napisać ten list – z wielkich projektów pisania – nici! Przebrnąłem tylko przez 700 stron monografii Łobaczewskiej o Karolu. Duszo, jakie to głupie!

Ściskam Cię bardzo mocno i całuję najserdeczniej.

Twój Ciupaseczek

166.

10/I 1951

Mój najdroższy!

W tej chwili oddał mi Stach twój list i depeszę22. Strasznie się zmartwiłam, że tak fatalnie ten twój wypoczynkowy pobyt tam się rozpoczął. Jeszcze się męczysz, zamiast użyć spokoju, którego w domu (wiem z gorzkiego doświadczenia) trudno szukać. Jest jednak (widać na potwierdzenie zasady, że nie ma rzeczy, która nie miałaby swej złej strony) jeden powód, dla którego lepiej, że jeszcze nie przyjedziesz, dostałam grypki, mam trochę temperatury i zaraz właśnie się kładę, choć mi po aspirynie już lepiej. Boję się tylko okropnie, żeby to się nie rozeszło po domu i dzieci przed Rabką się nie pochorowały. Może Bóg da, że wszystko dobrze się skończy. Ten list twój, mimo wiadomości o lumbago, w lepszym nastroju i trochę mnie pocieszył. Sprawą pieniędzy byłam oczywiście bardzo zdenerwowana, bo to bardzo duża suma (właśnie akurat cała nasza Rabka!), ale w głębi siebie czułam, że musi się coś takiego okazać, jak się okazało, bo przecież nie mogło to zginąć. Ataku nie dostałam na szczęście, ale blisko było.

Marysia23 przyjechała wczoraj, bardzo serdeczna i milutka, przywiozła dzieciom „Wańki-wstańki”, ale Stach ledwie się z nią przywitał. Co z tego wszystkiego będzie?! Jurek przyjeżdża w dalszym ciągu, bardzo miły i serdeczny; dziś przywiózł trochę szynki, obiecał wystarać mi się o papier do pisania, bo podobno na Saskiej Kępie można dostać.

Dziś rano samolotem wyleciała Irena24. Już jest w Paryżu. Dla niej to jedyne, co mogła zrobić, ale bardzo nam było smutno wczoraj się żegnać. Tyle lat się przewaliło tej naszej przyjaźni, ale dopiero ostatnio stało się to naprawdę głębszą przyjaźnią. Mam przekonanie, że nigdy się nie zobaczymy, chociaż ona mówi inaczej. Bardzo jej było przykro, że Ciebie nie widziała, kazała Cię bardzo uściskać i pożegnać.

Kończę, bo chcę się położyć, może zresztą już listu tego nie otrzymasz. Do Rabki chcę jechać 21-go, ale miałam przecież przedtem tyle rzeczy do załatwienia, między innymi tego doktora, a teraz, kto wie, kiedy będę mogła być w Warszawie, zwłaszcza wobec potwornych wprost pogód.

Całuję bardzo mocno i strasznie mojego Ciupaseczka żałuję.

Żoneczka

167.

Rabka, 7/II 1951

Mój najdroższy!

Jeszcze dziś wieczorem chciałam ci opisać pierwsze wrażenia, ale pewno już nie dam rady, bo choć przespałyśmy się wszystkie trzy po południu (Dzidzia25 od 3-ej do 7-ej!), to jeszcze walę się z nóg. Oczywiście, że bezGieni byłabym trupem padła! Co to za szczęście, że ją wzięłam. Przynajmniej od razu rozpakowałyśmy i ułożyłyśmy wszystko i już jest w pokojach milutko, a sama będąc z Dzidzią chyba do niedzieli ledwie bym skończyła. Poza tym Gienia była z córeczką p. Łozińskiej26 „na mieście” i na poczcie i już w ogóle wie, „gdzie i co”. Wygląda na bardzo zadowoloną z tej podróży, tylko trochę boi się, co mąż na to powie i właśnie teraz też list do niego pisze. Żałuję, że nie mogę „być muszką” i przeczytać!

Niestety, w Rabce odwilż i serce mnie boli, jak myślę, jak tu musiało być prześlicznie dwa tygodnie temu, kiedy poraliśmy się z tymi chorobami. Ale i teraz, mimo że nie ma mrozu, odczuwam tę szaloną różnicę powietrza, bo nie ma nic z tej przykrej przenikliwej wilgoci, której tak nie znoszę, i nic wiatru.

(Czwartek rano)

Oczywiście, wczoraj nie skończyłam listu. Dziś pójdę z Dzidzią rano na dół, czyli do miasta i na pocztę, a pp. do Rzepeckiej27, która mieszka bardzo bliziutko stąd. Nasza gospodyni, p. Łozińska, jest nadzwyczaj uprzejma i we wszystkim chce nam pomagać, ale niestety bardzo lubi gadać i boję się, że będzie tu ciągle wpadać na rozmówki. Typ dawnej śpiewaczki: wielka „blondyna” o bardzo obfitych kształtach i chodząca w „szatach”. Jurka Łozińskiego28 nie zna wcale. Pokoiki nasze b. miłe, ale niestety jest jeden duży feler, że nie może być w jednym pokoju trzech osób, a tylko dwie w jednym. Na razie ulokowałam się w pierwszym, trochę większym, ale tam obok duże okno od wschodu (a drugie jest od południa), więc bałam się jasności z rana; tymczasem po tej jednej nocy widzę, że zamienimy się, bo tam będę miała spokój, a przez ten ciągle Genia musi chodzić do kuchni, a i palenisko jest z tej strony pieca. Ten duży, jako środkowy, jest nawet cieplejszy, więc dla dzieci lepiej, ale w ogóle piec doskonały i jest wszędzie bardzo ciepło. Myślę, że będzie nam tu bardzo dobrze i że dzieciom świetnie ten pobyt zrobi. Bardzo mi było smutno z tobą się rozstawać, będę do Ciupaseczka okropnie tęskniła, ale będę dużo do ciebie pisała i ty pisz koniecznie. O Teresce myślę bez przerwy, będę czekała depeszy od niej każdego dnia. Ten list od niej, na odjezdnym odebrany, tak mnie ucieszył. Pewnie już do niej pisałeś29, ja chyba też teraz napiszę, nie czekając tej wiadomości, która jednak może się opóźnić. Może być, jak z Dzidziunią, ale bardzo tego Teresce nie życzę. O Maciunia niepokoję się; chciałabym mieć jak najprędzej jakąś wiadomość o jego zdrowiu. Wszystko dotyczące podróży napisałam w liście do Pogr.30 Rozważcie wszystko i niech już Stach naprawdę porządnie wszystko załatwi, nie jak za pierwszym razem. Zapomniałam prosić cię (a przecież tyle o tym myślę!), nawet błagać, żebyś nic ze Stachami takiego nie gadał, co obrócić by się mogło przeciw moim planom. Nawet w tym, jak nas Stach wyprawił, dowiedli, że dziećmi zająć się nie mogą. A te bilety na inne nazwisko i w ogóle do Zakopanego, to podobno Marysia załatwiała! Cała ta podróż kosztowała znacznie więcej jeszcze przez to, że wszystko było nie tak, jak należało. Tu za to miła niespodzianka, bo jest znacznie taniej niż u nas. Zastałam tu list od Zini Malinowskiej31, bardzo serdeczny, ale od Ireny nic!! Zinia też niepokoi się, że od Ireny nic nie ma. Niestety, z tymi paniami do dzieci nic, bo jedna jest na posadzie, a drugiej adresu nie można się dowiedzieć. Obiecuje mi, że popyta się o taką osobę, o jakiej mówiłam, nie fachową, a lubiącą dzieci. Tyle jest teraz ludzi w ciężkich warunkach, a lżej być przy dzieciach niż na 7 rano walić do biur, życie, a w najlepszym razie całość rąk i nóg i zdrowie narażać w tych okropnych jazdach do zajęć i z powrotem. Ja i tu będę szukała i mam dziwne przeczucie, że z tej strony nie będzie kłopotów, gorzej znacznie ze służbą. Czekam od Ciebie wiadomości o tym, jak wszelkie stawiskowskie sprawy, począwszy od rolnych aż do domowych. Pisz w ogóle dużo. Babci czytajcie wszystkie listy ode mnie, bo jej smutno, jak wie, że pisałam, a nic nie wie.

168.

9 lutego 1951

Moja Najdroższa!

Bardzo bym chciał jak najwięcej i jak najczęściej do Ciebie pisywać, bo i mnie bardzo brak Ciebie, ale po pierwsze nie bardzo wiele mam czasu, a po drugie nie ma absolutnie nic do doniesienia. Dnie schodzą zupełnie jednakowo, a w dodatku vague de paresse32 strasznie mnie rozleniwia i nawet żadnych intelektualnych przeżyć mi nie daje. Czytam bardzo wiele, ale wszystko spływa ze mnie jak woda, trochę tygodników, co jest chyba najbzdurniejszą lekturą, jaką można mieć na świecie, a trochę starych rzeczy (Balzac, Czechow), które stają się jedyną rozkoszą starych ludzi. Przesyłam Ci list Ireny , który rozpieczętowałem, bo nie wiedziałem, od kogo – jak jej się strasznie zmieniło pismo, zupełnie nie poznałem! List zresztą jest bardzo dziwny i niezrozumiały.

W domu nic się nie dzieje, Maciek leży wciąż w łóżku i wygląda jak śmierć angielska, i trzeci dzień ma już tę samą temperaturę (37,5o pp.),Stach od czasu do czasu zagląda tutaj, Marysia wcale i zapewne w niedzielę nie przyjedzie. Ja chcę w niedzielę pójść na poranek symfoniczny do Filharmonii z chłopcami33, Wiesia też prawie w domu nie ma, bo taszczą go po lekcjach i warsztatach obowiązkowo do teatru (bez jedzenia) na sztuki w rodzaju Sprawa Anny Kosterskiej34. Po całych więc dniach jestem sam i z wielu spraw pozaczynanych nic nie robię, pokładam się, nudzę się i jakoś chandryczeję. Dzisiaj byłem w Warszawie na posiedzeniu „nerudytów”35 – widziałem Borejszę36 z Dembińską37, nie jest to najmilsze towarzystwo. Ale jak się nie ma innego? Z tym Nerudą męczą mnie strasznie, ale mnie przeszła całkowicie ochota na tłumaczenie – i nawet porządne honorarium, jakie mi za to płacą, nie jest mnie w stanie natchnąć. 21 będzie Pen-clubowa Akademia ku czci Żeromskiego (on był przecież założycielem Pen-clubu polskiego) i mam coś tam mówić, jakieś wspomnienia o nim, razem z Jasiem Parandowskim38, który go nawet zdaje się nie znał! Do Parandowskich telefonowałem, Zbyszek39 jest już w domu, ale jeszcze ma kurację na dwa miesiące! Irena bardzo poruszona. Pogoda okropna, ale dziś w nocy był mrozik, może więc u was jest prawdziwy mróz i śnieg nie stopnieje tak łatwo. Cieszę się z tego pobytu w Rabce dla Dzidzi i myślę, że jej to dobrze zrobi. Pamiętasz, jak to Tereskę ostatecznie postawiło na nogi? Do Teresy napisałem olbrzymi list i wysłałem już wczoraj, z wiadomością, że jesteś w Rabce. Z Rabki listy, jak z Zakopanego, przychodzą z niewytłumaczalną wprost szybkością – twój pierwszy list do Pogrozińskiej przyszedł jednocześnie z telegramem! Kiedy Maciek wyjedzie, nic jeszcze nie wiem i dlatego nie piszę. Z jego powodu wielkie szałamaje w domu, bo Hela i Ciocia chcą go podnieść, a Pogrozińska się temu opiera. Kupiłem dla ciebie paczkę prześlicznego cukru w kawałkach i poślę przez Pogrozińską.

Co się tyczy ważnych decyzji, to nic bez Ciebie nie robię, nie bój się, i wierz mi, że zawsze o wszystko będę się starał jak najlepiej. Z tym wyjazdem waszym to nie było tak najgorzej, jak piszesz, bo ten „wygodny” pociąg wychodzi z Warszawy o jedenastej w nocy – jak tu z dziećmi jechać o takiej porze, zwłaszcza z Podkowy?

Tymczasem całuję Cię jak najserdeczniej, napiszę bardzo prędko lepszy i może sensowniejszy list.

Bardzo, bardzo was obie całuję, dla Gieni pozdrowienia.

Jarosław

169.

Stawisko, dnia 12 lutego, poniedziałek rano

Moja najmilsza i najdroższa!

Bardzo się cieszymy twoimi listami i wiadomościami w nich zawartymi, ale niestety nie możemy się odwzajemnić żadnymi frapującymi nowościami. Życie na Stawisku płynie spokojnie i cichutko, i może na szczęście „nic się nie dzieje”. Wczorajsza niedziela była trochę innaod swoich sióstr, bo pojechałem z chłopcami, z Wiesiem i Mariankiem, na koncert symfoniczny. Nic tam nie było osobliwego, Skrowaczewski40 dyrygował, jakieś okropne koncercisko na skrzypce Rakowa(?!)41, ale z wielką przyjemnością posłuchałem VII symfonii42. Cóż to za genialne arcydzieło! Niestety w finale brakowało soczystości smyczków, ale allegretto było wcale nieźle wykonane – i całość jednak bardzo wzruszająca. Na koncercie nie było prawie znajomych, oprócz Wawrzyńca Żuławskiego43, który raptem zaczął do mnie mówić po imieniu, widocznie kiedyś z nim musiałem wypić bruderszaft. Po koncercie byliśmy z chłopcami na obiedzie w Warszawie, a tutaj w domu przy obiedzie były tylko dwie babcie44, Hela i Pogrozińska: dla obniżenia, i to znacznego, przeciętnej wieku, posadziły Maciusia przy stole, jak widzisz, ma się on już trochę lepiej i przypuszczam, że jutro albo pojutrze wyjedzie do Ciebie, oczywiście dadzą wam znać telegraficznie. Po powrocie do domu zastałem już Stachów, którzy wrócili z Milanówka z obiadu, Marysia bardzo milutka, ale przemęczona (wróciła z powrotem do tego filmu o pokoju, a z Jerysem45 już nic! Ja tego wszystkiego nic nie rozumiem!), ale niestety zjawili się o szóstej Miecio46 i Roman K.47, który teraz często do Miecia zagląda, jako wykolejeniec do wykolejeńca. Nie masz pojęcia, czego nie nagadali, posadziłem ich do bridża, ale to nie pomogło, to, co Miecio wygaduje (zresztą, nic nie rozumiejąc i nic nie wiedząc!), to już pojęcie przechodzi. Taki byłem zirytowany, że wreszcie im nagadałem porządnie, ale jak wiesz, to na nich, a zwłaszcza na Romana, nie skutkuje, Miecio dał nam zupełnie inny niż Roman obraz swojej bitwy ze Stachem na weselu Gieni. Okazuje się, że oni na serio się pobili! No, słuchaj, przecież to jest okropne, niby to inteligencja, która wśród „ludu” tak się zachowuje! Czy słyszałaś, że nasze przewidywania co do Czesia48 sprawdziły się, nawet zbyt prędko! Uważam to za największe świństwo, jakie tylko może być, odłożyć sobie parę dolarków przez te kilka lat (z tego, co ten nieszczęsny górnik nakopał węglem!) i potem wymigać się z tego wszystkiego, co powinno być udziałem nas wszystkich, w sposób tchórzliwy i małoduszny. Nie ma słów na to, i nawet ten śliczny krawat stał mi się niemiły i nie chcę nań patrzeć!

Spokojny tydzień minął już, a ten, co się zaczyna, będzie bardzo ruchliwy, już dzisiaj (za chwilę jadę do Warszawy) mam potwornie zawalony dzień i tak już cały tydzień. Kalendarzyk ściśle wypełniony, na pracę w domu nie ma wcale czasu. Nie wiem, jak to będzie, ale mam tyle terminów, że pewne rzeczy muszę robić, to przecież jest i forsa! Biedna „ciocia Frania”49 umarła, pogrzeb jutro, muszę jednak pójść na to, tacy oni byli dobrzy dla mnie przed trzydziestu laty, nie mogę tego zapomnieć, jacy to byli zacni ludzie. Księżna miała 80 lat! Jaś Pawlikowski50 – który mi zawsze w oczach stoi jako ten piękny młodzieńcowaty mężczyzna, złamał kość biodrową i nie zrasta mu się ona, tak że chodzi o kulach! Ma przeszło 60 lat! Skąd się te lata biorą? Pani Natalia51 zaprosiła mnie na środę na wieczór muzyczny, bardzo się z tego cieszę, nagadamy się o Czesławie. Jak u was sprawy śniegowe? U nas zupełnie stopniał, ale dnie są prześliczne, 1–2 stopnie mrozu i niebo niebieskie, wyobrażam sobie, jak jest u was. Maciek, dowiaduję się w tej chwili, ostatecznie wyjeżdża we czwartek, jakim pociągiem, jeszcze nie wiem. Szumilinowa52 wyjechała na„wczasy” (oczywiście).

Całuję Cię bardzo serdecznie, jutro pewnie znowu napiszę, bo będę miał jakieś sensacyjne wiadomości.

Jarosław

⭒⭒⭒ ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI KSIĄŻKI ⭒⭒⭒
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: