Żywoty Świętych Pańskich. Tom Czwarty. Kwiecień - Władysław Hozakowski - ebook

Żywoty Świętych Pańskich. Tom Czwarty. Kwiecień ebook

Władysław Hozakowski

5,0

Opis

Tom zawiera życiorysy osób świętych i błogosławionych, których Kościół katolicki wspomina w miesiącu kwietniu

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 211

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ŻYWOTY ŚWIĘTYCH PAŃSKICH

KWIECIEŃ

Na podstawie kalendarza kościelnego z uwzględnieniem dzieła ks. Piotra Skargi T.J. oraz innych opracowań i źródeł na wszystkie dni całego roku ułożył: Ks. Władysław Hozakowski

Armoryka

Projekt okładki: Juliusz Susak  

Na okładce: Albrecht Dürer (1471–1528), All Saints, Adoration of the Trinity (Landauer Altar) (1511), Kunsthistorisches Museum, Wien

(licencja public domain), źródło: http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Albrecht_Dürer_-_Adoration_of_the_Trinity_(Landauer_Altar)_-_Google_Art_Project.jpg (This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law, including all related and neighboring rights).  

Wydanie na podstawie edycji poznańskiej z 1908 roku. Zachowano oryginalną pisownię

Copyright © 2019 by Wydawnictwo „Armoryka”

Wydawnictwo ARMORYKA

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

e-mail:[email protected]

KWIECIEŃ

Dnia 1. kwietnia

Święty Hugon, biskup z Grenoble. (1053-1132)

W Francyi niedaleko miasta Valence było miejsce rodzinne Hugona, urodzonego r. 1053 z bogobojnych rodziców znakomitego pochodzenia. Na świętość dziecięcia wskazywało widzenie, jakie matka miała, nim go porodziła; zdawało jej się bowiem, że syna jej święci do niebios nieśli i Bogu ofiarowali. Widzenie od najmłodszych lat Hugona spełniać się zaczęło, bo już jako chłopiec odznaczał się i gorliwą służbą Bożą i pilnością w naukach. Dorastając, otrzymał kanonikat w mieście Valence, który miał mu drogę utorować do wyższych w Kościele godności. 

Przebywał wówczas w Valence legat papieski i kardynał także imieniem Hugon; skoro dowiedział się o cnotliwości i uczoności młodego kanonika i go bliżej poznał, wziął go z sobą jako doradzcę w sprawach trudniejszych do Awignon. Wkrótce po ich przybyciu do tego miasta, przybyli za nimi posłowie z Grenoble, aby Hugona kanonika u legata papieskiego uprosić sobie na biskupa. Legat zgodził się na prośbę, a Hugona, opierającego się w poczuciu niegodności posłuszeństwem spowodował do przyzwolenia. Wyświęcony został na biskupa w Rzymie przez papieża Grzegorza VII.. Wtedy to napadły go bluźniercze myśli o Bogu i rzeczach Bożych tak silnie, że zupełnie stracił pokój duszy; był przekonany, że nagabywania te miały być karą za przyjęte święcenia biskupie, których nie czuł się godnym. Dopiero papież, do którego się o poradę zwrócił z myślą, aby złożyć biskupstwo w Grenoble, uspokoił go zapewnieniem, że pokusy owe pochodzą od czarta, który w ten sposób chce od dobrego odwieść, gdy innemi nie może drogami; że nadto są wprawdzie dopuszczeniem Bożym, ale zarazem i dowodem miłości Boga, który walki z tak okropnemi pokusami za szczególniejsze poczyta zasługi. Odstąpił Hugon pocieszony od swego zamiaru, aby usunąć się od rządów biskupich w Grenoble; pokusy wszakże owe całe go życie trapiły i męczyły. 

Przybywszy do Grenoble zastał wielkie rozprzężenie nienawiści pomiędzy duchowieństwem, a zły przykład duchownych oddziaływał także na życie i usposobienie ludności. Zdawaćby się było mogło, że niema drogi wyjścia, a jednak Hugon nie upadł na duszy. Przez dwa lata pracował całą siłą nad przywróceniem znośnych stosunków, porządku i karności. Sam jaśniał przykładem wszelkiego umartwienia, zapobiegliwością niespożytą; pomimo to owoców pracy pasterskiej prawie widać nie było. Napełniła serce jego obawa, że on właśnie może przy młodym swym wieku nie jest powołany do wymienionego dzieła porządku i karności; że sam może za mało ma jeszcze cnoty, aby od drugich jej się domagać. 

Uszedł więc tajemnie do klasztoru La-Chaise-Dieu, przyjął suknię zakonną w tej nadziei, że jedynie w trosce o swe własne zbawienie będzie mógł pędzić życie z dala od świata. Ale nie minął jeszcze rok nowicyatu, kiedy z Rzymu odebrał rozkaz, aby bezwłocznie wrócił do Grenoble i podjął porzucone rządy biskupie. Usłuchał Hugon rozkazu, a wróciwszy do swej stolicy tej doznał pociechy, że nakoniec napomnienia jego oraz przykład nie mały zaczęły na wszystkich wpływ wywierać, że więc wierni powoli zaczęli wracać na drogę cnoty, by zabezpieczyć zbawienie swych dusz. 

Trzy lata minęło już na tak zbożnej pracy, kiedy do dyecezyi Hugona przybył św. Bruno z sześciu towarzyszami, aby wyszukać sobie odludne ustronie i tam poświęcić się życiu pokuty w jak najgorliwszej służbie Boga. Biskup radośnie ich przyjął, bo był na ich przybycie przygotowany widzeniem we śnie. Wskazał im więc chętnie miejsca do osiedlenia, zbudował im r. 1084 klasztor, który został matczynym klasztorem dla wszystkich Kartuzów. Sam chętnie udawał się do tego zacisza, aby porówno z zakonnikami obowiązki spełniać. Nieraz towarzysz Hugona, imieniem Wilhelm, uskarżać się musiał na pokorę biskupa, który wszystkie prace i posługi chciał w celi spełniać, a jemu nic do pracy nie pozostawiał; uważał się Hugon wprost za sługę, nie za współbrata i towarzysza w zakonie. 

Niestety wielkie dzieła umartwienia, jakie podejmował, przyprawiły go o ciągłe bóle i przewlekłe choroby, których przez 40 lat nie mógł się pozbyć. Tak więc do duchowych cierpień przez bluźniercze pokusy dołączyły się cierpienie ciała, ale podwójny ten ogień duszę Hugona do tem większej podnosił doskonałości i czynił ją jasną i czystą jak złoto w ogniu się czyści. 

W zamian za walki z sobą, Bóg dał Hugonowi rozliczne łaski i niezwykłe dary. Miał dar łez serdecznych; łzy poniekąd stawały się dlań chlebem we dnie i w nocy; jego lica prawie nigdy nie osychały. Żadnego nie mógł odprawić nabożeństwa, żadnej zmówić modlitwy bez rozczulenia ducha, które łzy z ócz pomimo woli mu wyciskały; nawet podczas pobożnego przy stole czytania nie mógł się powstrzymać od łez; tem więcej objawiał się dar łez obfitych przy sprawowaniu sakramentu pokuty św., kiedy grzechy spowiadających podniecały w nim żal za obrazy wyrządzane nieskończonej miłości Bożej. 

Pilnie też strzegł słuchu swego i mowy; nigdy na nikogo nie powiedział nic złego, ani też nigdy nie chciał słuchać tych, co o drugich źle mówili; wystrzegał się też wszelkiej ciekawości, bo ani sam się nie dopytywał o nowości ani też ich nie słuchał chętnie. Mianowicie trzymał w karbach wzrok swój. Nigdy nie spojrzał na niewiasty, z któremi go jakie sprawy sprowadziły; nigdy też nie wiedział, jak twarz ich wyglądała. kiedy zaś padła uwaga przy sposobności, że uczciwe spojrzenie nie czyni żadnej szkody na duszy, odrzekł Hugon, że jeśli nie wszystkim, to poszczególnym jednak może szkodzić. 

Zamiłowany był w cnocie ubóstwa. Jako biskup pozbył się wszelkich dostatków tak dalece, że pieszo przebiegał swoją dyecezyą; dopiero św.Brunon mu tego odradził. Niczego też nie przeznaczał ani na swoje wygody ani na pozyskanie możnych przyjaciół; wszystko, co miał, oddawał ubogim; dla zaspokojenia ich potrzeb sprzedał razu pewnego w czasie głodu kielich złoty; sam nieraz z otoczeniem musiał się zadowolić pierwszą lepszą strawą, aby, jak mówił, nie spożywać chleba ubogich. 

Tak wielką żył pokorą, że z miłości do bliźniego poniżał się do stóp możnych, aby krzywdę naprawili lub urazy, a zemsty, gniewu się pozbyli. Tą pokorą, a zarazem sprawiedliwością w sądach tak sobie wszystkich jednał, że zdania jego i prośby chętnie słuchali, obawiając się, aby postępowaniem przeciw woli świętego biskupa nie ściągnąć na siebie gniewu Bożego. 

Nie ograniczał się też Hugon w działalności swej na swą dyecezyę; budziły jego uwagę i sprawy całego Kościoła, w których znowu zawsze kierował się bezstronną sprawiedliwością. Kiedy Piotr Leon wystąpił przeciw prawowitemu papieżowi Inocentemu, otwarcie doradzał biskupom, aby go na synodzie wyklęli, lubo dotąd gorącym był jego przyjacielem; uważał bowiem ten krok za jedyny sposób, aby w Kościele przywrócić spokój. Kiedy cesarz Henryk pojmał jako więźnia papieża Paschalisa, znowu Hugon był jedynym z pierwszych pomiędzy tymi, co chcieli klątwę ogłosić na cesarza. 

Czując się coraz więcej na siłach wyczerpany, prosił hugon papieża o zwolnienie od obowiązków biskupich - pojechał nawet sam do Rzymu, aby osobiście prośbę przedłożyć i poprzeć, ale Stolica apostolska prośby nie uwzględniła, bo Hugon pomimo słabości ciała więcej był pożytecznym Kościołowi niż inni przy zdrowiu i siłach. 

W ostatnich latach swego życia stracił prawie zupełnie pamięć; pomimo to kazaniami nie małe wywierał wpływy na wiernych; nieraz pobudzał ich do takiego żalu za grzechy, że głośno swe wyznawali winy. Wogóle w sprawach czysto kościelnych i bożych Hugon łaską Bożą w swej chorobie zupełnie jasne zachował rozeznanie rzeczy; zatrzymał też w pamięci cały szereg modlitw, psalmów, ustępów z Pisma św.. Natomiast często nie wiedział, gdzie się znajduje, z kim mówił. 

Jeszcze krótko przed śmiercią zgromił hrabiego Gwidona o nakładanie zbyt wielkich podatków na poddanych; przez objawienie Boże dowiedział się o przewinieniu możnego pana, który do woli schorzałego zastosował się biskupa; krótko też przed śmiercią doczekał się tej radości, że wychowaniec jego Odelryk przyjął habit zakonny. Wkrótce potem umarł jako 80 letni starzec r. 1132, wzór pokory za życia i cierpliwości w chorobach. 

Nauka

Nieraz cierpią ludzie pod podobnemi pokusami bluźnierstw, jakie prześladowały Św. Hugona przez całe życie. Tracą spokój duszy, rozpaczają może nieraz, bo przypuszczają, że myśli niesforne są grzechem, a sami są do nich przyczyną. Odnoszą się te sprosne myśli tak do Boga, Najśw. Maryi Panny, Świętych jak i do Sakramentów św., a są tak straszne, że wymówione kalałyby usta więcej niż najobrzydliwsze klątwy. 

Pospolicie jednak Bóg tego rodzaju pokus nie dopuszcza na tych, co przebywają w stanie grzechu śmiertelnego; tylko dopuszcza je na tych, co zaczynają uczciwą pokutę albo postępują w cnotach i dobrych uczynkach, przejęci uczuciem i obowiązkiem najżarliwszej miłości Bożej. 

Pokusami takiemi szatan chce człowieka nastraszyć, wywołać w nim niepokój sumienia lub nawet zwątpienie albo i rozpacz w duszy, chce też go powstrzymać na drodze doskonałości a nawet wprost odwieść od niej. 

Wobec tej groźnej rozterki duchowej pamiętać należy, że wszystkie te myśli nie są dobrowolne, lecz przez złego ducha nasłane i wywołane: że nie potrzeba sobie dla nich wyrzutów robić sumienia, kiedy w sercu Boga miłujemy i wolelibyśmy wszystko ponosić aniżeli właśnie takimi obrażać Go myślami. 

Nie są więc myśli takie bluźniercze grzechami; są tylko osobliwszem nawiedzeniem Bożym. Gdyby kto chętnie słuchał mów bluźnierczych na Boga, na świętych, na Kościół i Sakramenta św., popełniłby grzech ciężki, atoli kto całą siłą od takich mów pragnie się usunąć, usunąć się jednak nie może, ten grzechu nie popełnia, a nawet dla swej dobrej chęci, dla swego obrzydzenia wewnętrznego na takie mowy, zyskuje zasługi wobec Boga; podobnie rzecz się ma z myślami, których pomimo najlepszych chęci odpędzić nie możemy; wystarczają dobre chęci, aby na siebie nie ściągać winy grzechu. 

Prosić musimy gorąco Boga, aby zechciał nas uwolnić od nieszczęsnego tego nagabywania szatańskiego; skoro jednak nas uwolnić nie zechce, poddać się musimy cierpliwie walce z takimi pokusami jakoby z dolegliwościami ciała przez Boga nam zesłanemi za karę za inne grzechy lub też na utwierdzenie w cnotach i utrwalenie w dobrym. Zdaje się, że św.Paweł podobnemi był trapiony myślami; a kiedy Boga błagał, aby od niego je oddalił, usłyszał słowa Boże: Dosyć masz na łasce Mojej. 

Uspokojeniem może być i świętość Hugona biskupa, który pomimo pokus bluźnierczych najcnotliwsze prowadził życie; uspokojeniem jest i następny rys z życia św. Katarzyny z Siena: Gdy napadły ją razu pewnego najrozmaitsze sprosne i plugawe myśli, pełne niewstydu, i długo ją dręczyły, aż Bóg je oddalić raczył, zawołała do Jezusa: Gdzieżeś był w tych chwilach okropnych, miły mój Oblubieńcze? Usłyszała głos: W sercu twym przebywałem. Jak to, odparła Katarzyna, serce moje było pełne sprosności i niepoczciwości, jakże mógłeś tam przebywać, który tak miłujesz czystość? Rzekł Chrystus: Myślami sprosnemi się brzydziłaś, a przez to obrzydzenie zostawiłaś mi miejsce w sercu swojem. 

Więc nie rozpaczajmy nad takimi pokusami; wola nasza w takich razach Bogu wystarcza i wystarczyć musi; żalem zaś, obrzydzeniem, walką stwierdzamy miłość swą do Boga; stąd też łaski Bożej nie utracimy, przeciwnie wraz z zasługami snadnie ją powiększymy. 

Inni święci z dnia 1. kwietnia:

Św. Aleksandra, dziewica i męczenniczka. - Św. Bazylides i Geroncyusz, męczennicy. - Św. Kalachus, biskup z Armagh. - Św. Ktezyfon, biskup z Vergio. - Św. Dodolin, biskup z Vienne. - Św. Gilbert, biskup z Cathness. - Św. Hugon, opat z Bonnevaux. - ŚŚw. Ingenyana, Saturnin, Panteniusz, Panterus i Aleksander, męczennicy. - Św. Leukonyusz, biskup z Troyes. - Św. Makary, opat z Konstantynopola. - Św. Meliton, biskup z Sardes. - Św. Prokop, opat czeski. - Św. Teodora, siostra św.Hermesa. - Św. Wenancyusz, biskup i męczennik. 

Dnia 2. kwietnia

Święty Frańciszek z Paula, założyciel zakonu. (1416-1508)

Małe miasteczko w Kalabryi włoskiej, nazwiskiem Paula, było miejscem rodzinnem św. Frańciszka, pochodzącego z ubogich, lecz bogobojnych rodziców. Lat 16 żyli bezdzietnie, aż nakoniec wezwali przyczyny św. Frańciszka z Asyżu, ślubując, że, jeśli im Bóg zechce dać syna, poświęcą go wyłącznie służbie Bożej. Prośba ich została wysłuchana; nowonarodzonemu dziecięciu dano na chrzcie św. imię Frańciszka z wdzięczności ku wielkiemu pośrednikowi. Staranie rodziców o religijne syna wychowanie uzupełniały i ułatwiały skłonności dobre samego Frańciszka, bo dziecię dziwnie było zamiłowane w postach i modlitwach, dziwnie też chętnie oddawało się też obowiązkom nauki Chrystusowej na miejscach odosobnionych i zacisznych. 

Kiedy liczył lat 13 wieku oddał go ojciec Martotyl do klasztoru Frańciszkanów w Santo Marco. Tutaj przyswoił sobie początki nauk a zarazem utwierdził się w umartwieniach życia; chociaż bowiem nie złożył żadnych ślubów, zachowywał w jak najdoskonalszy sposób regułę klasztoru, odmawiał sobie tego wszystkiego, co zdaniem jego mogło służyć do jakiejkolwiek zniewieściałości lub wygody, żył pokorą i zaparciem, wogóle cnotami, które w późniejszem życiu tak wielką miały być dlań ozdobą i chlubą. 

Po roku pobytu w klasztorze zwiedził z rodzicami w pielgrzymce Asyż i Rzym; wracając do Paula, usunął się z pozwoleniem rodziców jako pustelnik do pieczary górskiej nad morzem, gdzie już zupełnie zerwał z światem; liczył wtenczas dopiero lat 15, a jednak nakładał sobie umartwienia, jakoby doświadczony pustelnik; łożem jego były deski i kamienie, pożywieniem zioła i korzonki, chodził boso, a wszędzie, gdzie bywał, głosił obowiązek bojaźni Bożej, woli Stwórcy, pogardy świata. 

Jeszcze Frańciszek nie doszedł do 20. roku życia, kiedy cnotliwość jego pierwszych zaczęła przyciągać uczniów; mieszkańcy okolicy zbudowali im cele klasztorne; z wzmagającą się liczbą uczniów, umyślił młody święty wznieść kościół i wielki klasztor z pozwoleniem biskupa z Cosenza r. 1458. Sam zaczął pracować, ludzie bez nakłaniania sami mu pomagali, pomagali mu i bogaci; klasztor więc stanął większy niż sam Frańciszek pierwotnie marzył. Podczas budowy dokonały się liczne cuda: woda wytrysnęła potrzebna ze skały za dotknięciem laski przez św. Frańciszka; piec wapienny powstrzymany został od grożącego zawalenia. 

Umieściwszy swych współbraci w nowym klasztorze przepisał św. Frańciszek im pewną regułę; do trzech zwykłych ślubów zakonnych czystości, posłuszeństwa i ubóstwa dołączył czwarty codziennego ścisłego postu; zakazał im więc używania mięsa i nabiału; chciał w ten sposób wyrównać uchybienia wobec postów przez złość i niedbałość innych chrześcijan. Oprócz tego przycisk położył na pokorę połocząną z najgorliwszą miłością bliźniego; stąd też chciał, aby bracia jego nazywali się po łacinie: minimi t. j. bracia mniejsi stosownie do słów Zbawiciela (Łuk.22,6), że największy pomiędzy apostołami ma być jako najmniejszy. Regułę tę potwiardził biskup Cosenzy r. 1471, a papież Sykstus IV. r. 1474; mianował zarazem św. Frańciszka jenerałem nowego zakonu. 

Odtąd mnożyły się nowe osady klasztorne św. Frańciszka; klasztory powstały w Paterna, Spezza, w Sycylii, w Corigliano i w innych miejscach. Zakładanie tych klasztorów spowodowało zatarg z królem Ferdynandem neapolitańskim. Rozgniewany za napomnienia udzielone mu przez św. Frańciszka, chciał go pociągnąć do odpowiedzialności za rzekomo bezprawne szerzenie zakonu swego, bo podjęte bez pozwolenia królewskiego. Pokora świętego takie wszakże na wysłańca królewskiego zrobiła wrażenie, że za jego wstawieniem Ferdynand pozostawił Frańciszka w spokoju. 

Miał Frańciszek dar proroctwa; przepowiedział upadek Konstantynopola, zajęcie miasta Otranto przez niewiernych, wypędzenie muzułmanów z Włoszech. Miał dar cudów zaznaczonych już od czasu budowy pierwszego klasztoru. Papież Paweł II. wysłał jednego z prałatów rzymskich do biskupa Cosenzy, aby stwierdził prawdziwość rozgłaszanych o cudach św. Frańciszka wiadomości. Za radą biskupa udał się do samego św. Frańciszka, który był wówczas zajęty budową pierwszego klasztoru; święty od razu przemówił do obcego mu zupełnie kapłana jako do wysłańca papieskiego; gdy zaś ów prałat przedstawiać mu zaczął trudy umartwienia, rzekomą ich przesadę, łatwość błędu i złudzenia, św.Frańciszek wziął głownię gorejącą w rękę, mówiąc, że wszystko jest możliwe, bo Bóg chętnie daje wszystkie łaski, jak obecnego właśnie nawet cudu, tym, którzy Mu służą w prostocie serca. 

Moc cudu stwierdził św. Frańciszek i w innych wypadkach. Jakóbowi z dyecezyi Cosenza wrzód usunął cudownie na kolanie; dziewczynce Julii z Paula wzrok przywrócił; umarłe dziecko swej własnej siostry do życia przywołał. W chorobie swej zwrócił się i król Ludwik XI. z Francyi o pomoc do pustelnika z Kalabryi. Nadaremnie dotąd umiejętność ludzka walczyła z chorobą króla; nadaremnie rozproszenia, zabawy miały się przyczynić do zapomnienia o groźnym stanie choroby; król całą siłą pragnął żyć, a kiedy wszystkie środki zawiodły, zwrócił się do środków religii, do modlitwy, nabożeństwa, czci świętych. Na wezwanie królewskie udał się Frańciszek do Francyi z rozkazu Sykstusa IV.; dotąd bowiem ani bezpośrednie wezwanie, ani pośrednictwo króla neapolitańskiego nie mogły świętego pustelnika nakłonić do tak dalekiej podróży. W Prowancyi, gdzie zaraza panowała, Frańciszek cudami swemi znowu zasłynął. Król Ludwik przyjął go z wielkim upragnieniem; ofiarował mu środki na rozszerzenie swego zakonu. Skoro jednak wynurzył prośbę błagalną, aby św. Frańciszek zechciał mu życie przedłużyć, usłyszał odpowiedź, że i życie królów nie jest wieczne, że więc należy się poddać woli Bożej i na śmierć się gotować bogobojną. Nauki św. Frańciszka rzeczywiście tak zmieniły usposobienie króla, że przezwyciężył swą obawę przed śmiercią; Ludwik umarł r. 1483 na rękach św. Frańciszka, pojednany z Bogiem i pogodzony z koniecznością śmierci. 

Następca Ludwika francuskiego Karól VIII. cenił pustelnika bardzo wysoko; radził się go nietylko w sprawach sumienia, ale i w sprawach państwa. W samej Francyi zbudował dla niego jako w dowód uznania i miłości dwa klasztory, w Rzymie zaś na Monte Vincio klasztor przeznaczony dla zakonników francuskich. Podobnie i następca Karóla VIII., bo Ludwik XII. tak się przywiązał do św. Frańciszka, że nie chciał mu pozwolić na powrót do Włoszech. 

Na ten to czas przypada ponowne potwierdzenie reguły poprawionej św. Frańciszka; potwierdzenia udzielił nasamprzód Aleksander VIII., później jeszcze raz Juliusz II.; obejmowała trojakie przepisy; jeden dla męskich, drugi dla żeńskich zakonów, trzeci zaś dla t. z. trzeciego zakonu, pozostającego w świecie przy zwykłych swych zajęciach. 

Przewidywał święty bliski już koniec chwalebnego swego życia; gotował się więc nań całą gorliwością serca swego. Ostatnie trzy miesiące zamykał się zupwłnie w swej celi i unikał wszelkiej styczności ze światem i ludźmi; myślał tylko o wieczności i nie chciał, aby względy na znikomą doczesność mu w rozpamiętywaniu tem przeszkadzały. W niedzielę palmową r.1508 uczuł się słabszym niż zwykle. W Wielki Czwartek zgromadził swych współbraci, napominał ich do miłości Boga i bliźniego, żądał zachowania przepisów klasztornych, wyspowiadał się i przyjął boso z sznurem pokutniczym na szyji Komunią św. jako wiatyk na drogę wieczności. Wróciwszy do celi swej, umarł w Wielki Piątek o tym mniej więcej czasie, w którym Zbawiciel na krzyżu ostatnie wydał tchnienie. Dożył 91 lat wieku. Ostatnia madlitwa jego była: O dobry Jezu, prawdziwy pasterzu! zachowaj sprawiedliwych, nawróć grzesznych, zlituj się nad wszystkimi wiernymi chrześcijanami tak żyjącymi jak umarłymi. Bądź miłościwy i mnie biednemu grzesznikowi. Ostatnie słowa jego były: Panie, w ręce Twoje polecam ducha swego. Ciało jego pochowano w klasztorze Plessis; zbeszczeszczone świętokradzko przez Hugenotów r. 1562 znajduje się w szczątkach w rozmaitych klasztorach Braci Mniejszych jak n. p. w Plessis, Paryżu, Neapolu, Madrycie. 

Nauka

Aby naśladować św. Frańciszka z Pauli w doskonałości chrześcijańskiej przez zaparcie, umartwienie i poskromianie zmysłów, pamiętaj na jego nauki: Chrześcijanin przez przyjęcie chrztu św. obowiązany jest do naśladowania Chrystusa; obowiązku tego dopełnia, kiedy trojaki cel zycia zachowuje: ma dążyć do pomnożenia chwały Bożej, podejmować wszystko celem zbawienia duszy swej, szukać zbawienia bliźniego. 

W każdej pokusie rozważaj: Czy ci niedosyć dotychczasowych grzechów i win życia? Czy chcesz jeszcze więcej występków się dopuścić przeciw woli Bożej? Żyj w ciągłej bojaźni Boga i bądź zawsze gotów na niepewną co do czasu, miejsca i sposobu godzinę śmierci swej. Zawsze życie nasze stosować się musi do woli Boga, do nauki i przykładu Jezusa, zawsze pod Jego kierunkiem musi pozostawać, jeśli niema być chybione i stracone dla wiecznej szczęśliwości. W ręku Boga spoczywa śmierć i życie, a chcieć przeniknąć niezbadane wyroki Opatrzności, jest wprost wdzieraniem się w prawa Boże. Tyle tylko prawdziwej cnoty nabędziesz i nabierzesz, ile zdobędziesz sobie prawdziwej pokory. 

Proś Jezusa, Zbawiciela swego chwalebnego, aby ciebie łaską Swą ochraniał od wszelkiego złego, aby ciebie w łasce utwierdzał i zachowywał, aby ciebie prowadził, byś zadosyć czynił obowiązkom swego stanu i powołania, abyś mógł zebrać owoce swej zbożnej pracy w wiecznej szczęśliwości. Niechaj Bóg tak ciebie przeprowadzi przez świat pomimo dostatków i dobytków, pomimo ponęt, pokus, abyś żył prawdziwem ubóstwem ducha i nigdy nie zapominał, że jedynemi dobrami są dobra duchowe, bo jedyną twą troską ma być dobro duszy, a nie dobro ciała zmysłowego. 

Inni święci z dnia 2. kwietnia:

Św. Ebba, Benedyktynka z Coldigham. - Bł. Genowefa z Brabantu. - Św. Longis, opat z Boisseliere. - ŚŚw. Marcelin, Satullus, Saturnin, Cyryak, Regina, Prokula, męczennicy. - Św. Nicecyusz, biskup z Lyon. - Św. Polykarp, męczennik z Aleksandryi. - Św. Teodozya, dziewica i męczenniczka w Cezarei. - Św. Teodozya, dziewica i męczenniczka w Rzymie. - Św. Tytus, cudotwórca i opat. - Św. Urban, biskup z Langres. 

Dnia 3. kwietnia

Święty Nicet, opat. (+ r. 824.)

Święty Nicet urodził się w Bytynii; matka jego przyjście na świat przypłaciła życiem. Ojciec Filaret kazał jedynaka swego wychowywać w klasztorach, aby od dziecięctwa przywykł do pobożności i umartwienia. Stąd to modlitwa, rozpamiętywanie, czytanie Pisma św. były jego codziennym zajęciem; posty i czuwania tak osłabiły jego ciało, że prawie do cienia był podobny ludzkiego. Pokutniczem życiem zahartował przecież swą duszę i utrwalił ją w cnocie. 

W dojrzalszym wieku wstąpił Nicet w Medycyon do klasztoru św.Sergiusza, który r. 770 założył św. Nicefor; chciał tutaj rozwinąć to, co zyskał za młodu na służbie Bożej. To też słusznie można do niego zastosować słowa św. Pawła, że światu został ukrzyżowany, a świat jemu, że nie żył sobie, ale Chrystusowi, stosując się we wszystkiem do woli przełożonych. Czystość zachował anielską; nigdy nie uniósł się gniewem, strzegł się próżnego gadania, ćwiczył się w pokorze, daleki od wszelkiej pychy próżności, podchlebstwa. To też za cnoty duchowego życia odebrał nagrodę duchową, kiedy r. 790 wyświęcił go Tarazyusz z Konstantynopola na kapłana; wtedy to podzielił z nim i dotychczasowy opat w Medycyon, św. Nicefor, rządy klasztoru, a nawet naznaczył go na swego następcę. 

Kiedy św. Nicefor umarł około r. 800, nikt z zakonników nie sprzeciwił się, aby św.Nicet sam kierował klasztorem; wszyscy czuli i wiedzieli, że nie mogą posiadać więcej wzorowego przełożonego nad Niceta. Pomagał mu wszakże w sprawach klasztornych Atanazy, syn bogatych i dostojnych rodziców, którego ojciec gwałtem chciał wydobyć z klasztoru, aż w końcu uległ prośbie i postanowieniu pobożnego syna. Miłując się wzajemnie, Nicet i Atanazy wspólnie sobie pomagali w sprawowaniu odpowiedzialności za cnoty swych zakonnych współbraci. Jeden był łagodniejszy, drugi surowszy; jeden gromił niedbałych i występnych, drugi pocieszał bojaźliwych i stroskanych. Właśnie św.Nicet szczególniejszym był lekarzem dusz, bo umiał poradzić i zaradzić w każdej pokusie zakonników, w każdym roztargnieniu, zwątpieniu, w uczuciach tęsknoty za światem lub ociężałości duchowej. Nieraz z twarzy wyczytywał smutek w duszy współzakonnika z powodu jakiego przewinienia; niezwłocznie odpowiednie dawał nauki i wskazówki, podnosił i koił umysł i serce. 

Jaśniał też Nicet cudami niezwykłymi: znakiem krzyża św. przywrócił mowę nieszczęsnemu kalece; namaszczeniem oleju św. przywrócił pierwotną świadomość rozumu obłąkanemu; modlitwą odpędził czarta, który pobożnego młodzieńca chciał powstrzymać od wstąpienia do klasztoru. 

Wśród spokojnego życia klasztornego na chwałę Bożą i zbawienie dusz odezwały się rozdzwięki spowodowane przez fałszywą naukę obrazoburców. Usuwali oni wszelkie wizerunki jako środki rzekomego zabobonu, zapominając, że cześć nie oddaje się obrazom samym, jeno tym, którym obrazy są poświęcone. Cesarz Leon Izauryk podjął tę walkę przeciw obrazom czconym od samych początków chrześcijaństwa. Gorsze jeszcze nastały czasy dla wiernych Chrystusa za Konstantyna Kopronyma, o którym już German z Konstantynopola miał prorokować, że chrzest swój święty splugawi, a Kościół pohańbi. Występował rzeczywiście nietylko przeciw czci obrazów, ale nawet przeciw czci świętych, bo nie chciał pamiętać na to, że święci przez pełnienie woli Bożej byli prawdziwymi a wybranymi sługami Stwórcy, przez obfite zaś łaski przyjaciółmi Bożymi; nie chciał też uznawać możnej przyczyny świętych u Boga ani ich pośrednictwa. Występował i przeciw czci winnej Najśw. Maryi Pannie, mówiąc, że Matka Boża z chwilą porodzenia Zbawiciela niczem już się nie różniła od innych niewiast; nie pomniał na to, że matce zawsze należy się cześć synowska, a chwała syna zawsze spływa i na matkę. 

Nastały wprawdzie jeszcze czasy, w których burze te wzniecane w Kościele się uspokoiły, bo ani Leon IV. ani Irena wraz z Konstantynem VI. nie żywili nieprzyjaznego do nauk katolickich uczucia. Za ich to zgodą zwołano siódmy sobór powszechny w Nicei r. 787, który zaznaczył wyraźnie godziwość i słuszność czci obrazów wedle pojmowania Kościoła. Ale walkę rozniecił Leon V. Ormiańczyk, który niejednego nawet pomiędzy duchowieństwem umiał sobie zjednać jak Jana oraz zakonników Leoncyusza i Zozyma. Ten to cesarz wygnał patryarchę Nicefora, a na stolicy biskupiej w Konstantynopolu osadził dworaka Teodozyusza, człowieka bez cnoty i bez zdolności. Musiał ustąpić Nicefor dla mężnego swego wystąpienia wobec cesarza, że sprawa czci obrazów ubitą została ostatecznie na soborze w Nicei, że więc w dalsze i nowe wywody nie wolno już się zapuszczać. Zaznaczyli też inni biskupi jak Teofylakt z Nikomedyi i Eutymiusz z Sardes, że władza cesarska nie odnosi się do nauk Kościoła, że przeciwnie cesarzowi należy się poddać pokornie naukom przez Kościół głoszonym. 

W walkę przeciw obrazom wciągnął cesarz i klasztory i zakonników; bez miłosierdzia wypędzał tych, co na jego zapatrywania nie chcieli się pisać; wszystkich opornych wtrącał do więzienia, pomiędzy nimi i Niceta. Święty opat był nieugięty nawet wtedy, kiedy inni zakonnicy zgodę zawarli z Teodozyuszem. Ciągłe wszakże namowy, rzucenie klątwy przez Teodozyusza na tych, którzyby nie chcieli czcić wizerunku Zbawiciela, wpajały w opata przeświadczenie, że patryarcha wyrzekł się swych błędów i znowu został prawowiernym synem Kościoła katolickiego. Publicznie więc zgodził się z Teodozyuszem, przyjął na znak zgody Komunią św. z rąk jego, ale wróciwszy do klasztoru nabrał wątpliwości co do postępku swego. Wskutek tego oświadczył publicznie, że trwa jedynie przy nauce dawnej Kościoła, a Teodozyusza nie uznaje patryarchą. Udał się do Konstantynopola, aby naukę swą o słusznej czci obrazów jawnie głosić. Nadaremnie starali się go zwolennicy cesarza powstrzymać; publiczny błąd chciał publicznie naprawić. Aby Niceta usunąć i wpływy jego zmniejszyć, skazał go cesarz Leon na wygnanie; musiał się udać na wyspę Glyceria, gdzie go rzezaniec Antymiusz wtrącił do więzienia. Sześć lat spędził tutaj na niekrwawem męczeństwie, bo narażony na rozmaitego rodzaju krzywdy i cierpienia. Nikogo nie widywał, a pożywienie odbierał niezbędne przez małe okienko. 

Bóg przecież zmiłował się nad sługą swoim; nastały czasy burzliwe w cesarstwie, a cesarz sam został zamordowany r. 820 przez zbuntowane żołdactwo. Następcą został Michał, który powstrzymał prześladowanie, uwolnił więźniów, odwołał wygnanych. Wolność uzyskał i św. Nicet, ale z pokory nie chciał wrócić ani do swego klasztoru ani do Konstantynopola; usunął się do nieznacznej pustelni pod Konstantynopolem, gdzie r. 824 zakończył świątobliwy swój żywot. 

Nauka

Jak w codziennem i społecznem życiu czcimy tych, co niezwykłemi odznaczali się zasługami i czynami; jak czcimy i szanujemy jednak też wszystko, co się do nich odnosi, bądź to pamiątki bądź to wizerunki, tak i na polu życia religijnego czcimy tych, co wobec Boga niespożytemi ponad poziom przeciętny doskonałości wybili się cnotami i dziełami; są to święci, których Kościół wielbi i na wzór nam przedstawia. Wszakże z tą samą słusznością czcimy i to wszystko, co do nich się odnosi lub co po nich pozostało t. j. ich obrazy i relikwie. 

Fałszywem byłoby mniemanie, że obrazy świętych same z siebie na osobną zasługują cześć; mamy je w poszanowaniu przez cześć dla świętej osoby, która na nich wyobrażona; cześć ta tem większa, czem osoba wyobrażona ważniejsze ma dla nas znaczenie. Słusznie więc rozróżniać możemy pomiędzy czcią obrazów zwykłych świętych, Najśw. Maryi Panny, obrazów samego Zbawiciela lub wyobrażeń rozmaitych tajemnic wiary naszej jak Najśw. Sakramentu, Trójcy Przenajświętszej. 

Cześć oddawana w istocie rzeczy jest czcią samego Boga - bo do Niego całe życie nadprzyrodzone się odnosi jako dawcy wszelakich łask. Bóg też nigdzie tej czci nie zakazał, kiedy ona do Niego wiedzie; zakazał jedynie wyobrażeń Swych w Starym Zakonie dla skłonności Izraelitów do bałwochwalstwa; ale zakaz ten był czasowy, ustał zupełnie z wypełnieniem czasów przy przyjściu Zbawiciela. Zresztą cały wszechświat, niebo i ziemia są niejako obrazem Stwórcy, w którym poznajemy i byt i istotę i przymioty i doskonałości Przedwiecznego Pana. Zakazane są wyraźnie te wyobrażenia, które człowiek chciałby i miałby czcić jako bogów i do nich w potrzebach się uciekać; ktoby taką cześć dziełom rąk ludzkich chciał oddawać, popełniłby grzech bałwochwalstwa. 

Stąd też miej