Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szczęście na wyciągnięcie ręki - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
24 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Szczęście na wyciągnięcie ręki - ebook

Uśmiech losu to dar. Rozglądajcie się, aby go nie przegapić.
Można pokonać złe wspomnienia i spróbować wyjrzeć poza mroczną zasłonę przykrości i zadr, które przyniósł nam los. Najpierw nieśmiało, a potem już z całą mocą uwierzyć, że szczęście jest już blisko. Dać sobie szansę i uwierzyć w nią. To jest pierwszy krok, który może zawieść nas w świat, o jakim nawet nie marzyliśmy.
Bohaterowie sagi Uśmiech losu powracają by zmierzyć się z nowymi wyzwaniami.
Czy wreszcie uda się im rozwiązać zagadkę tajemniczego dobroczyńcy? Czy teza, że dobre uczynki wracają do nas po stokroć się potwierdzi? A wreszcie czy dawne tajemnice, które ujrzały światło dzienne, rozwiążą się szczęśliwie?
Trzeci tom o mieszkańcach Kamienicy pod Szczęśliwą Gwiazdą to piękna opowieść o sile rodziny, przyjaźni i miłości. To historia o domu, do którego zawsze można wrócić, nawet jeśli droga do niego bywa kręta i pełna tajemnic. Bo los tak naprawdę często się uśmiecha, trzeba tylko ten uśmiech dostrzec i na niego odpowiedzieć.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8075-708-0
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Feliks Gozdawa był wagabundą. Przynajmniej on tak to lubił określać, bo epitet „włóczęga” czy wręcz – „bezdomny” zupełnie nie przypadł mu do gustu. Może „obieżyświat” lub „tramp”, ale z pewnością nie przybłęda bez dachu nad głową.

Tak czy inaczej od przeszło dziesięciu lat Feliks tułał się z miejsca na miejsce. Jego historia była prosta i smutna. Miał pracę, a potem ją stracił, wpadł w długi, później przepadło mieszkanie. Zaczął chorować, a gdy wreszcie wyzdrowiał, to znaczy opuścił szpital i zakład leczniczy, nie miał dokąd wracać. Do schroniska nie chciał, a bezdomnego niechętnie przyjmuje się na etat. Imał się więc różnych zajęć dorywczych. Mieszkał kątem u znajomych, wiele razy przenosił się z miejsca na miejsca. Już sam nie pamiętał, jak to jest mieć własne rzeczy, własną historię.

Tego lata, po długiej wędrówce po wypoczynkowych miejscowościach Małopolski, w których łatwo było o przygodne zajęcie i kęs jedzenia, trafił do Krakowa. Ktoś obiecał mu zatrudnienie i łóżko do spania, ale jak to bywa – rozpłynął się we mgle. I tak Feliks-wagabunda znalazł się pewnego skwarnego dnia na Dębnikach. Przenocował na wystawionej przez kogoś wersalce w pobliżu placu, a rano doszedł do wniosku, że bardzo mu się tutaj podoba.

Lato weszło właśnie w szczytową fazę i upał dawał się mocno we znaki. Rośliny mdlały z gorąca i trzeba było je dwa razy dziennie podlewać, żeby nie uschły. Pod względem obfitości kwiatów była to jednak najpiękniejsza pora roku – feeria barw wylewająca się z każdego ogródka cieszyła oczy. Owoce zaczynały dojrzewać na drzewach, a dzień był wciąż bardzo długi i oszałamiał ciepłem, słonecznym blaskiem i aromatami.

Feliks był wrażliwy na uroki przyrody, zatem z przyjemnością wędrował uliczkami dzielnicy. Podobały mu się niewysokie domki, zadbane ogródki, ładnie ubrani ludzie. To go ośmieliło. Może tutaj, w tym urokliwym zakątku, tak innym od anonimowych arterii wielkich miast znajdzie jakieś zajęcie? Kto wie… Wagabunda nie bał się pracy i nie zamierzał jeść chleba za darmo – jak zawsze lubił powtarzać. Rozładować dostawę w sklepie, zamieść chodnik, wyplewić ogródek – to były roboty w sam raz dla niego.

Okrążył rynek i zatrzymał się dłużej przy bibliotece. Studiował wywieszone tam ogłoszenie: „Dzielnicowy Bank Czasu – wzajemna pomoc i dobra zabawa”. Z zaprezentowanej ulotki wynikało, że mieszkańcy okolicy wymieniają się różnymi grzecznościami. Każdy przecież coś umie i może to zaoferować innym. W zamian otrzymuje usługę, której aktualnie najbardziej mu potrzeba.

To coś dla mnie – pomyślał Feliks i wkroczył do biblioteki. Wagabunda nie czytywał zbyt dużo książek, choć – gdy już wpadły mu w ręce na jego tułaczej trasie – na pewno ich nie wyrzucał. Cenił tak samo klasykę, jak i reportaże „o życiu”. Najbardziej jednak przepadał za przeglądaniem gazet. Ludzie często pozbywali się ich po przeczytaniu, a on chętnie korzystał. Czytał wiadomości sportowe i doniesienia z miasta, polityką mało się interesował. Najbardziej fascynowały go nagłówki niektórych artykułów brzmiące jak awangardowa poezja: „Ofiarował jej kwiaty, a ona go dźgnęła” – informowała jedna z gazet. Był tak pełen podziwu dla autorów podobnych tekstów, że nawet niektóre wycinał i nosił w plecaku.

Pomyślał, że w bibliotece na pewno znajdzie łatwy dostęp do gazet codziennych, więc będzie mógł oddawać się swej pasji. Może pozwolą mu nawet zrobić ksero z co ciekawszych nagłówków?

Pokrzepiony tą myślą, śmiało podszedł do stanowiska bibliotekarki.

– Chce pan coś wypożyczyć? – zagadnęła go kobieta w średnim wieku o sympatycznym wyrazie twarzy. Tak zapamiętał bibliotekarki ze swojej młodości: jako panie o serdecznym uśmiechu. Były różne: starsze i młodsze, piękniejsze i o dość zwykłej urodzie, ale zawsze miały w twarzy to ujmujące zainteresowanie czytelnikiem.

– Nie… Ja w sprawie tego banku czasu. Dzielnicowego – wyjaśnił jeszcze dla porządku i trochę się wystraszył. A jeśli zaczną pytać o adres? Zameldowanie? Może to jest inicjatywa wyłącznie dla mieszkańców? Stojąc w tej, bądź co bądź, jednostce kultury, zawstydził się swojej bezdomności. Nawet przecież nie mógł się zapisać do biblioteki, skoro nie posiadał żadnego zakwaterowania.

Bibliotekarka posłała mu jeszcze jeden uśmiech, po czym odparła:

– Dobrze pan trafił. Akurat jest tu pani Miranda, która zajmuje się akcją. Znajdzie ją pan tam, w głębi.

Feliks powiódł wzrokiem za gestem jej dłoni i zobaczył młodą dziewczynę z ogromną ilością rudawych włosów poskręcanych w sprężynki. Siedziała przy komputerze i obgryzała ołówek, którym co jakiś czas rysowała coś na papierze. Towarzyszył jej młody mężczyzna o wyglądzie trapera. Miał podkoszulek z jakimś nadrukiem o ekologicznym wydźwięku i buty w wojskowym charakterze. To właśnie on i spojrzenie, jakie rzucił wagabundzie – pełne ciekawości i zachęty, ośmieliły Feliksa, by zbliżyć się do stolika.

– Ja w sprawie banku czasu – szepnął.

Piękna panna od razu podniosła wzrok.

– O, właśnie nad tym pracujemy. Coś nam się poknociło w aplikacji. Proszę bardzo, niech pan dołączy.

Młody mężczyzna przysunął mu krzesło, a Feliks poczuł się jak człowiek. Właśnie tak. W wielu miejscach go nie zauważano. W innych z kolei udawano, że się go nie widzi, choć zawsze dbał o swój wygląd, by – jak zwykł powtarzać – nie stanowił obrazy dla oczu i powonienia. Po prostu tacy jak on często pozostają niewidzialni. Albo też są traktowani jak powietrze, lekceważeni. Tutaj było inaczej. Panienka życzliwie zaprosiła go do stolika, a ten młodzieniec nawet podstawił krzesło. To wiele dla wagabundy znaczyło. Bardzo wiele.

– Jest pan z okolicy? Nigdy wcześniej nie widziałam pana w bibliotece.

Przeląkł się. A nuż pierwsze wrażenie było błędne i miło wyglądająca dziewczyna zacznie indagować o adres i papiery?

– Nie… Ja… dopiero przyjechałem… I zauważyłem to ogłoszenie – tłumaczył się niepewnie.

W oczach chłopaka błysnęło zrozumienie.

– Widzisz, Mirando, jak działa ta akcja? Pan od razu zauważył ulotkę i się zainteresował. Nie można się zniechęcać tylko z tego powodu, że głupia aplikacja odmówiła współpracy.

– Nie zniechęcam się, a aplikacja nie jest głupia. Napisał ją student Mikołaja Szarockiego i dotąd działała bez problemów. Musiałam po prostu coś źle wpisać i wyskakuje błąd. Spójrz, Wojtek, może ty dojdziesz, co schrzaniłam…

Młodzieniec pochylił się nad laptopem, a dziewczyna zwróciła się do Feliksa:

– Wiem, że czytał pan już ulotkę, ale ja chciałam panu opowiedzieć dokładnie, w jaki sposób działa nasz bank.

– Będzie mi bardzo miło – bąknął Feliks z pewnym zażenowaniem, bo od dawna nie traktowano go tak… normalnie. Trochę nie wiedział, jak się zachować.

– To wzajemna wymiana usług. Na przykład jedna osoba potrafi świetnie gotować i piecze dla kogoś urodzinowy tort. Ale sama potrzebuje dajmy na to reperacji czegoś w domu lub pomocy w załatwieniu sprawy urzędowej. Niekoniecznie od tej samej osoby, dla której zrobiła ciasto. My wszystkie usługi wpisujemy do programu i prowadzimy ewidencję, żeby coś się nie zgubiło.

– Za pomocą tej aplikacji, która właśnie się zepsuła? – domyślnie stwierdził Feliks.

Wojtek trochę się stropił.

– Konkretnie to się zawiesiła. Ale proszę nie myśleć, że coś u nas źle działa. Co to to nie. Nie mieliśmy dotąd żadnych reklamacji. Wszystko zliczaliśmy na tip-top.

– Do dzisiaj – westchnęła Miranda. – Bo dzisiaj doszło do awarii i nie wiadomo, co będzie dalej. Rozumie pan – zwróciła się do wagabundy – jeżeli nie odzyskamy pełnego wglądu w naszą ewidencję, to po prostu katastrofa: kompletnie się pogubimy w tych godzinach: kto ile zrobił, co ma do odebrania i za co… Jednym słowem: manko w banku czasu, bankructwo.

– Zawsze możesz wrócić do notowania wszystkiego w zeszycie – pocieszył dziewczynę Wojtek, dalej dłubiąc przy komputerze.

– Jasne. Musiałabym założyć biuro z setką segregatorów, a na to nie ma miejsca. A pana co konkretnie interesuje? – zwróciła się do Feliksa, który aż się poruszył na krześle.

– Ta wymiana usług… To takie uprzejmości, prawda?

– Właśnie tak. Dobrosąsiedzkie przysługi. Uważamy, że warto wskrzesić ten sposób życia, bo to buduje dobre relacje – tłumaczyła.

Skinął głową.

– Też tak sądzę. W dzisiejszych czasach ludzie mało się sobą interesują, nie zwracają uwagi na sąsiadów. Nawet plotek jakby coraz mniej, bo każdy zajęty swoimi sprawami – uśmiechnął się.

– O plotki to nie ma się co martwić. Do tego zawsze jesteśmy skorzy. – Wojtek zrestartował komputer i teraz wpatrywał się w ekran w napięciu.

– Szuka pan czegoś konkretnego, jakiejś pomocy? – Dziewczyna miała tak przyjacielski wyraz twarzy, że Feliks odważył się zaryzykować:

– Chętnie bym się gdzieś zaczepił. Może magazyn lub jakiś sklep? Mogę zamiatać, sprzątać kompleksowo, pielęgnować ogród, drobne rzeczy naprawić, przy budowie do pomocy… Nie za pieniądze, w żadnym razie! Za mieszkanie i wyżywienie…

Popatrzył na nią nieśmiało.

– Nie ma pan gdzie mieszkać? – spytała cicho, a on skinął głową.

– No, wreszcie zadziałało – wtrącił się Wojtek, z zadowoleniem patrząc w monitor. – Jak zwykle dobry reset wystarczył. Może to wskutek gorąca aplikacja zastrajkowała?

– Pan szuka pracy w zamian za mieszkanie – uświadomiła mu Miranda, a Feliks spojrzał na chłopaka wyczekująco i z pewnym niepokojem.

– O, naprawdę? – Wojtek zmarszczył brwi, a potem przyjrzał się z uwagą wagabundzie. – A co mógłby pan robić?

– Praktycznie wszystko. Pracowałem i na budowie, i przy sprzątaniu, dobrze sobie radzę z ogrodnictwem – wyjaśnił mężczyzna, po czym dodał: – Za granicą chętnie pielęgnowałem kwiaty, ale innymi rzeczami też mogę się zajmować: porobić coś w magazynie, albo przypilnować, jestem sumienny i odpowiedzialny.

Młodzi popatrzyli po sobie.

– I nie ma pan gdzie się zatrzymać? – upewniła się Miranda.

Feliks po prostu kiwnął głową.

– Może na razie byśmy panu coś załatwili w tym ośrodku dla niepełnosprawnych? – zaproponował Wojtek. – To społeczna organizacja, zajmują się głównie młodzieżą, ale skoro pan jest niekonfliktowy…

– Ja nie piję – podkreślił pospiesznie Feliks. – Po prostu tak mi się życie ułożyło, a bez stałego adresu, sami państwo wiedzą – trudno.

Przyglądali mu się chwilę z namysłem, a potem twarz dziewczyny rozjaśniła się w uśmiechu.

– Zaraz zadzwonię. Na kilka dni może pana przyjmą, a potem coś pomyślimy. Przyda im się pan tam. Zawsze mają wiele potrzeb: złota rączka to dla nich wybawienie.

– Oczywiście. Bardzo jestem pani wdzięczny. Lecz ja mogę coś konkretnego zrobić. Może trawę skosić? Przy chodniku pomóc? Proszę tylko jedno słowo powiedzieć…

– Właściwie… – zaczęła Miranda.

– W tej fundacji, której chcemy pana polecić, zakładamy ogród społeczny – wszedł jej w słowo Wojtek. – Będzie przy nim mnóstwo roboty, ale oczywiście nie dla jednej osoby, wszyscy się włączymy w tę inicjatywę. Na razie prace są na wczesnym etapie i, nie ukrywam, najtrudniejszym – trzeba oczyścić działkę, wykarczować, co niepotrzebne, przygotować podłoże do sadzenia drzew. Przydałby się nam ktoś na miejscu, kto mógłby doglądać prac i pomagać na bieżąco.

Wagabunda zatarł ręce.

– No, proszę państwa. To jest zajęcie idealne dla mnie. Jakby mi z nieba spadło. We Francji to ja pracowałem u jednego barona, czy tam innego arystokraty, i pielęgnowałem mu ogród. Pod kierunkiem, ma się rozumieć, doświadczonego ogrodnika. Dużo się wtedy nauczyłem, to była moja najlepsza robota. Spokojnie, słońce świeci, wokół kwiaty. Bajka – rozgadał się, a na jego pobrużdżonym obliczu odbiło się szczęście. Miło było popatrzeć na tę odmianę.

– Ja tu, mili państwo, mam nawet list od tego barona.

Położył na kolanach swój plecak i zaczął grzebać w nim z zaangażowaniem. W końcu wydobył papier i podetknął go Mirandzie pod nos.

– On tutaj pisze, że byłem dobrym pracownikiem, starannym i oddanym, i chętnie by mnie jeszcze przyjął.

– A… To taki list polecający – uśmiechnął się Wojtek.

– Tak właśnie. Referencje – podkreślił Feliks z dumą. Papierek był nieco pognieciony i zużyty – widać od częstego przeglądania.

Miranda uśmiechnęła się i zwróciła dokument właścicielowi.

– Znakomicie, to się na pewno przyda, panie… Jak się pan właściwie nazywa?

– Feliks Gozdawa, z zawodu – wagabunda.

– Bardzo ciekawy zawód – roześmiał się Wojtek, a Miranda już wystukiwała numer Alicji Sosnowskiej, prezeski fundacji „Więcej Dobra”.2.

Willa pod numerem trzecim, teraz już siedziba fundacji „Więcej Dobra”, w ciągu ostatniego czasu zmieniła się nie do poznania. Dom przestał straszyć zabitymi dyktą oknami i odrapanym tynkiem. Od wiosny Alicja Sosnowska zdążyła już wyremontować dach, tworząc na poddaszu kilka wygodnych pomieszczeń biurowych. Jedno z nich zaoferowała Marcie Olesińskiej, która chętnie skorzystała.

Marta porzuciła już zupełnie swój pomysł założenia salonu spa i postanowiła poświęcić się projektowaniu i urządzaniu ogrodów. Jak zwykle w takich sytuacjach zabrała się do sprawy kompleksowo – odwiedziła kilkanaście najlepiej ocenianych ogrodów prywatnych, zdobywając nie bez trudów zgody właścicieli na ich oglądanie, zaabonowała fachowe pisma, a nawet zapisała się na kursy doszkalające. To, co kiedyś powiedziała Helenie Werde, okazało się prawdą: Olesińska była perfekcjonistką, podchodzącą do wszystkiego poważnie i metodycznie.

Właśnie siedziała w swoim biurze i wyglądała przez okno, jakby szukając natchnienia do dalszych działań, gdy bramę przekroczył dziwny człowiek. Był to mężczyzna, raczej już w starszym wieku, postawny, lecz ubrany bez gustu i w dość przypadkowe rzeczy. Widać było, że próbuje utrzymać schludny wygląd, ale warunki nie zawsze na to pozwalają – był nieogolony, jego fryzura też pozostawiała wiele do życzenia. Plecak na jego ramionach zdradzał, że jest to miłośnik przygód. Może zapamiętał, że znajdował się tu pustostan, a teraz szukał miejsca na nocleg? – Na wspomnienie gniazda patologii, jakie kiedyś tutaj funkcjonowało, Marta aż się skrzywiła. Zdecydowanie należało odpędzić tego podejrzanego osobnika.

Z tym postanowieniem Olesińska zeszła na dół i stanęła w drzwiach, gdy Feliks się do niej zbliżył.

– Czego pan tutaj szuka? To teren prywatny – warknęła ostrzegawczo, nawet nie siląc się na powiedzenie „dzień dobry”.

Mężczyzna spojrzał na nią z pewnym zaskoczeniem:

– Pani Alicja Sosnowska?

Marta odprężyła się. Skoro ten cudak znał nazwisko prezeski, to raczej nie był przybłędą.

– Nie. Pani prezes ma teraz zajęcia ze swoimi podopiecznymi.

– Bo mnie tutaj skierowano…

– Kto pana skierował? – przerwała Marta władczym tonem.

– Ta miła panna z biblioteki… Miranda.

No tak. Można się było tego spodziewać. Ta dziewczyna i jej pomysły. Olesińska kwaśno uśmiechnęła się na wspomnienie młodej sąsiadki. Ciekawe, jaki znowu projekt urodził się w tej szalonej głowie?

– Pan Feliks? – W drzwiach pojawiła się prezeska. – Jestem Alicja Sosnowska, pani Miranda dzwoniła, że pan przyjdzie.

Wagabunda uśmiechnął się z ulgą, ściskając z zaangażowaniem jej dłoń. Rzucił przy tym zaniepokojone spojrzenie wciąż naburmuszonej Marcie, która nie ruszyła się ani na krok ze swego miejsca, jakby chcąc się dowiedzieć, z czym przyjdzie jej się zmierzyć.

– Pani Miranda wspominała, że może znajdzie się tu dla mnie jakieś zatrudnienie – bąknął.

Olesińska zgodnie z przewidywaniami lekceważąco prychnęła.

– A co mógłby pan robić? – wypaliła.

Alicja obrzuciła ją spojrzeniem lekkiej przygany, Marta jednak nic sobie z tego nie robiła.

– Pomogę we wszystkim: przy ogrodzie, pracach budowlanych, sprzątaniu. Mogę też postróżować, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Zależy mi na dachu nad głową i wyżywieniu – powiedział jednym tchem, a potem dodał: – Mam list polecający.

– O, ciekawe od kogo? – wtrąciła się projektantka, ale tym razem Alicja zareagowała już bardziej stanowczo:

– Proszę mi pozwolić pomówić z panem Feliksem. Może pan pokazać ten list?

Wagabunda wydobył kartkę z plecaka i podał prezesce. Kobieta zagłębiła się w lekturze, a Olesińska zerknęła jej ciekawsko przez ramię:

– Z Francji? – zdziwiła się. – Pracował pan tam?

– Owszem. U jednego arystokraty. Zajmowałem się ogrodem.

Na twarzy Marty odbiło się wielkie zaskoczenie. Prezeska tymczasem doczytała list do końca.

– Pański pracodawca pisze, że był pan bardzo odpowiedzialnym pomocnikiem ogrodnika. Chwali pańskie podejście, sumienność i pomysłowość. Bardzo dobrze. Potrzeba nam kogoś takiego jak pan.

Feliks rozpromienił się, a Olesińska spojrzała na prezeskę ze zdumieniem.

– Jak to? Zamierza przyjąć go pani do pracy? Przecież nic pani o nim nie wie. On wygląda jak jakiś… kloszard – rzuciła w końcu.

– Tylko nie kloszard – obruszył się. – To, że człowiek chwilowo nie ma się gdzie podziać i nie może zadbać o siebie, jak należy, nie znaczy jeszcze, że jest jakimś lumpem. Ja szukam uczciwego zatrudnienia, szanowna pani, nie przyszedłem tu żebrać. Źle jest oceniać ludzi po pozorach, to bardzo niegodziwe. Człowiek powinien być otwarty na innych, bo sam może na tym zyskać. Ciekawość drugiego jest jak ciekawość świata – nic się nie traci, a wiele się można nauczyć.

Marta tylko skrzywiła się kpiąco, słysząc tę przemowę.

Domorosły filozof – pomyślała z przekąsem. – A właściwie wcale nie domorosły, bo on tego domu nie ma. Przyszedł go tu znaleźć. Ciekawe, gdzie Alicja go zakwateruje? Chyba nie jest na tyle szalona, żeby obdartusa zaprosić do tych ślicznie wyremontowanych pomieszczeń? Może jeszcze będzie korzystać z łazienki? Niedoczekanie!

Tymczasem prezeska ze zmarszczonymi brwiami przyglądała się ogrodowi.

– Jak pan widzi, na razie niewiele się tu dzieje, ale lada dzień będziemy potrzebowali rąk do pomocy. To jest fundacja zajmująca się dziećmi i młodzieżą z rozmaitymi problemami związanymi z reakcją na bodźce. Nasi podopieczni nie potrafią właściwie interpretować wrażeń pochodzących od różnych zmysłów. To sprawia, że mają trudności z funkcjonowaniem w grupie, gorzej się uczą, inaczej uzewnętrzniają emocje, często gwałtownie, rozumie pan?

Feliks z zaangażowaniem kiwnął głową.

– Oczywiście. Świat ich nie rozumie, a oni świata.

Marta spojrzała na wagabundę z nagłym zdumieniem, ale też z szacunkiem. Nie spodziewała się po kimś takim podobnej przenikliwości.

Alicja się uśmiechnęła:

– Znakomicie pan to ujął. Zajmujemy się dziećmi z różnych środowisk, także zaniedbanymi, czy wręcz z domów dziecka. Przywożą ich rodzice, a jeśli nie mają rodzin, to opiekunowie oraz nasi wolontariusze. Marzę o własnym transporcie, takim busiku, który mógłby nam tu zwozić uczestników zajęć, ale na razie to mrzonka. W każdym razie potrzebuję do pracy osób zrównoważonych, spokojnych, niewprowadzających zbędnego zamieszania, bo na tym cierpią moje dzieci…

Feliks przytaknął na znak, że rozumie i akceptuje takie warunki, a ona ciągnęła:

– Jest też sporo pracy przy uprzątaniu bałaganu po remoncie. Już zaczynamy prowadzić zajęcia z naszymi podopiecznymi (pełną parą ruszymy dopiero po wakacjach), a ciągle panuje tu nieład. No i nie ukrywam, że przydałby nam się ktoś, kto dopilnuje tego miejsca po godzinach działalności fundacji, w razie czego odbierze przesyłkę, przyjmie dostawę. Tylko podkreślam, zależy mi na osobie solidnej, na której będę mogła polegać…

– Mnie nie trzeba tak delikatnie mówić. Wiem, do czego pani zmierza – ja niepijący jestem, porządek lubię, w czystości wszystko trzymam. Teraz bieda taka, że mieszkać nie mam gdzie, to i podupadłem trochę. Ale normalnie elegancki ze mnie człowiek – zapewnił.

Alicja się uśmiechnęła.

– Nie wątpię, panie Feliksie. Możemy zrobić tak: tuż za domem stoi kontener biurowy, w którym robotnicy remontujący willę mieli pokój socjalny. Jest tam właściwie wszystko, czego trzeba do zamieszkania, a wynajem kończy się dopiero za kilka miesięcy. Jeżeli to panu pasuje, może pan zaraz obejrzeć. Z wyżywieniem będzie gorzej, bo tutaj serwujemy tylko podwieczorki dla naszych uczestników. Ale może uda mi się pana zatrudnić na zlecenie, to sam sobie pan coś upichci? Tylko muszę w urzędzie się dowiedzieć, jak to zrobić…

Alicja przerwała i spojrzała na Feliksa z napięciem. Twarz mężczyzny wyrażała różne uczucia – wdzięczność, radość, ale i ogromne zaskoczenie. Że jedna z tych kobiet była tak bardzo nieufna, a druga okazała się tak otwarta. Że los się jednak uśmiecha do starego wagabundy i że może zamieszka w tym uroczym miejscu. No i że teraz to już na pewno wszystko jest na dobrej drodze i może się zdarzyć…

– Niewyobrażalnie pani dziękuję – powiedział cicho. – Nawet pani nie wie, jakie to dla mnie ważne. Nie zawiodę…

– Cudownie. Chodźmy więc zobaczyć tę pakamerę, a później zapraszam do biura, porozmawiamy o szczegółach. – Alicja zawróciła do budynku po klucze, a potem oddaliła się wraz z Feliksem w głąb ogrodu.

Marta wzruszyła ramionami. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, głosi popularne porzekadło. Skoro prezeska chce brać na głowę kogoś takiego… – medytowała. – Przecież nic o nim nie wiadomo. Może to były więzień albo przestępca? Czy Alicja nie jest zbyt lekkomyślna? Przecież ona ma pod opieką dzieci! Dobroczynność nie zawsze jest wskazana i nie wobec wszystkich. Olesińska postanowiła, że będzie miała oko na tego przybłędę. Jeżeli tylko zauważy coś dziwnego, od razu wezwie policję…

Tak się zapamiętała w swojej podejrzliwości, że nie zauważyła Gabrysi, która wyszła ze swojej salki i podeszła do niej, obejmując rękami, jak to miała w zwyczaju.

– Pani Marta – odezwało się dziecko, a kobieta natychmiast ocknęła się z zamyślenia.

– Już po zajęciach? Jak było? Zadowolona jesteś? – zarzuciła małą pytaniami, choć dobrze przecież wiedziała, że nie należy tego robić. Gabrysia szybko wycofywała się, atakowana nadmiarem bodźców, ale Marta tak się ucieszyła na jej widok, że nie mogła się opanować.

– Rysowałam. Pokażę… – Wzięła Olesińską za rękę i zawróciła do salki. Na podłodze rozłożone były jej prace. Wszystkie bajecznie kolorowe niczym malarstwo abstrakcjonistów. Gaba pracowała całą sobą, również rękami i stopami, więc po takim seansie trzeba było pomóc jej się umyć. Instruktorka właśnie rozwieszała ręcznik na suszarce.

– Piękne dzieła – pochwaliła Marta, a Gabrysia uniosła głowę.

Prowadząca zajęcia potwierdziła.

– Tak. Mamy dzisiaj bardzo dobry dzień. Ale teraz chyba czas na podwieczorek, Gabrysiu?

Dziewczynka przytaknęła i zwróciła się do Olesińskiej:

– Pójdziemy?

Kobieta zgodziła się chętnie, więc razem poszły do niewielkiej jadalni z widokiem na ogród. Przygotowano tam poczęstunek dla podopiecznych. Gdy dziewczynka z apetytem pochłaniała ciasto, Marta nalała sobie herbaty i podeszła do okna. Alicja z Feliksem właśnie wracali z oględzin kontenera mieszkalnego. Mężczyzna był wyraźnie uszczęśliwiony, widocznie lokum przypadło mu do gustu. Gawędząc wesoło, przecięli ogród wydeptaną ścieżką, a potem zniknęli za załomem muru. Najprawdopodobniej skierowali się do gabinetu Sosnowskiej.

– Martwię się o Gabrysię. – Głos instruktorki wyrwał Martę z zapatrzenia.

– Coś się stało? Jakiś regres? – zdenerwowała się kobieta.

– Nie. Mam natomiast wrażenie, że z jej wzrokiem jest gorzej. Widzę to po pracach, po tym, jak dobiera kolory. Stosuje wyłącznie bardzo wyraziste barwy, unika malowania jakichkolwiek małych elementów. To źle, że nie można jej namówić na noszenie okularów.

– Sama pani wie, że drażnią ją oprawki. Ubrania także musi mieć bardzo delikatne, żeby przypadkiem gdzieś jej nie uciskały – tłumaczyła Olesińska, a instruktorka ze zrozumieniem kiwała głową.

– Może operacja laserowa dałaby jakiś efekt? – zastanowiła się. – No, ale to kosztowny zabieg i nie wiem, czy Alicja znajdzie środki…

– Zabieg laserowej korekcji wzroku? – Marta zmarszczyła nos. – Nie pomyślałam o tym, a przecież to jest rozwiązanie.

– Owszem, tyle że bardzo drogie. Może trzeba będzie zorganizować jakąś zbiórkę?

Olesińska nie słuchała już instruktorki. Gabrysia właśnie skończyła jeść i zwróciła ku niej uśmiechniętą twarz. Kobieta pomyślała, że warto wyjść do ogrodu, aby pobawić się z dzieckiem.3.

Po pamiętnej rozmowie w domu pań Werde i wyznaniu Ofelii sprawy nie ułożyły się najlepiej. I teraz – choć minęło już sporo czasu od tamtego dnia, nie wyglądały pomyślnie.

Helena nadal nie chciała wrócić do swojej rodziny.

Zaraz po całej tej awanturze po prostu nie mogła ochłonąć. Wybiegła z mieszkania tak szybko, że zapomniała nawet torebki. Potem długo stała na bulwarze nad Wisłą, próbując dojść do siebie. Co robić? Do kogo się zwrócić? Jej myśli od razu popłynęły w kierunku Mikołaja, ale przygryzła wargi. Ich ostatnia rozmowa nie ułożyła się dobrze. Lena myślała wyłącznie o sobie i swoim problemie, a on miał jej przecież coś ważnego do przekazania. Wyciągnęła telefon i wybrała numer Balbiny. Przyjaciółka odebrała szybko, właściwie po jednym sygnale.

– Co się stało, Lena? – rzuciła z niepokojem.

Koleżanka zaczęła streszczać jej wydarzenia całego popołudnia rozemocjonowanym głosem. Inka z trudem mogła się połapać w tym, co usłyszała, bo jej rozmówczyni relacjonowała wszystko chaotycznie i urywanymi zdaniami. A zatem przyjaciółka zdobyła się na rozmowę z Ofelią i Sylwią i dowiedziała się prawdy… To nie Sylwia była jej matką, a uznawana dotąd za siostrę Ofelia. Mroczna tajemnica wyszła wreszcie na jaw, burząc spokój rodziny. W dodatku ze słów Heleny wynikało, że pojawił się też jej brat… Jaki, do cholery, brat?

– Helu, widzę, że jesteś zdenerwowana. Może chciałabyś do mnie przyjechać? Mieszkam niedaleko Parku Krakowskiego, opowiesz mi wszystko, porozmawiamy…

Lena zdecydowała się od razu. Nawet było jej na rękę, że Balbina nie mieszka na Dębnikach. Chyba nie zniosłaby przebywania tutaj dłużej, nie w tym stanie ducha.

Wsiadła do autobusu, szczęśliwie odnajdując w kieszeni drobne na bilet, i po kwadransie była już niedaleko domu przyjaciółki. Park Krakowski właśnie otwarto po odnowieniu. Wszystkie te miesiące, gdy pozostawał zamknięty, otoczony blaszanym ogrodzeniem, Helena spędziła zajęta swoimi sprawami: zmaganiami z chorobą i efektami ubocznymi leczenia, problemami rodzinnymi i mydlarnią. Praktycznie nie wystawiała nosa poza Dębniki, wówczas czuła się z tym dobrze, bezpiecznie. Teraz dopiero co ujawniona prawda sprawiła, że poczucie bezpieczeństwa pękło jak mydlana bańka. Nic już nie miało być takie jak przedtem. Młoda kobieta poczuła chęć wyrwania się poza własne środowisko.

Ku jej zdumieniu park nie stracił niczego ze swojego dawnego uroku, ba… okazał się dużo piękniejszy. Alejki były szersze, ławki ładniejsze, pojawiło się więcej kolorowych roślin i budzący zachwyt plac zabaw, ale wciąż był to ten sam stary, dobry park z niebanalnymi abstrakcyjnymi rzeźbami, teraz odrestaurowanymi. „Jeśli chcemy, by wszystko zostało tak, jak jest, trzeba, by wszystko się zmieniło” – przypomniała sobie Helena swój ulubiony cytat i po raz kolejny uznała, że jest zaskakująco głęboki. Czy nie można go było odnieść do jej własnej sytuacji? Dużo by za to dała, a jednak w obecnej chwili nie wydawało się jej to realne.

Przeszła przez park i wkroczyła między wysokie kamienice. To tutaj w bocznej uliczce mieszkała Balbina. Dom był czteropiętrowy i jak prawie wszystkie tutaj – z bramą przechodnią pomiędzy dwiema ulicami. Helena wspięła się na drugie piętro po podniszczonych schodach, które przypominały jej te znane z Kamienicy pod Gwiazdą, a potem zadzwoniła do drzwi.

Inka mieszkała w elegancko urządzonym, wygodnym mieszkaniu. Choć Helena pozostawała mało wrażliwa na wnętrzarskie trendy, musiała przyznać, że przyjaciółka nie szczędziła środków na wyposażenie swojego lokum. Wszystko tu było piękne i w doskonałym gatunku, istne mieszkanie z katalogu, w dodatku perfekcyjnie posprzątane, co Lenę, urodzoną bałaganiarę, trochę przeraziło. Nie lubiła sterylnych pomieszczeń. Brakowało jej w nich tej odrobiny szaleństwa, za którą ceniła ludzi. Natychmiast się jednak przywołała do porządku. Czy ład w mieszkaniu musi automatycznie oznaczać, że Inka jest pozbawiona fantazji? To chyba zbyt daleko idące uproszczenie.

– Ładnie mieszkasz – zauważyła, a lekarka od razu się roześmiała.

– Wiem, że to nie w twoim stylu, bo ty wolisz większą różnorodność. Mnie jednak takie wnętrza uspokajają. Przeżywam tyle stresów w pracy, codziennie muszę podejmować wiele ważnych decyzji, że w domu chcę się wyłącznie wyciszyć.

Helena skinęła głową, myśląc z uśmiechem o swojej kuchni w niezapomnianym stylu lat dziewięćdziesiątych, odziedziczonej po Ofelii, i minimalistycznej łazience, którą z kolei sama zaprojektowała. Tak, Inka miała rację – Lena lubiła być przekorna: łączyć ze sobą skrajności, nie poddawać się modom, a nawet iść pod prąd. Ponieważ w ciągu ostatnich kilku godzin wszystko, o czym pomyślała, przenosiła na własną sytuację życiową, także i teraz zaczęła się zastanawiać, jak jej charakter wpływa na to, z czym przyszło się jej zmierzyć. Może jest zbyt niepoukładana, za bardzo rozedrgana, nie potrafi okiełznać emocji, spojrzeć trzeźwo na rzeczywistość i to stanowi jej największy kłopot? No, ale jak się uspokoić w takich okolicznościach, w jaki sposób zachować dystans i obiektywizm osądu?

– Usiądźmy. – Lekarka poprowadziła ją do nowocześnie urządzonej kuchni z jadalnią. Było tu jasno i przestronnie. Helena musiała przyznać rację koleżance: w takiej przestrzeni umysł łatwiej się oczyszczał.

Z ulgą opadła na kanapę i podparła dłonią głowę.

– Jak zareagowała Ofelia? – spytała Balbina, podając koleżance lemoniadę domowego wyrobu, którą ta przyjęła z wdzięcznością.

– Odważnie. Natomiast mama… to znaczy babcia – bardzo dziwnie.

– Co masz na myśli? – dopytywała gospodyni, zajmując fotel naprzeciwko.

Helena poruszyła ramionami.

– Stchórzyła. Zamierzała się do końca wypierać. Ofelia nie wytrzymała i na nią krzyknęła… W ogóle nie masz pojęcia, jakie to wszystko zrobiło się skomplikowane. Te listy, które babcia przetrzymywała… Boże, już się przyzwyczajam tak o niej mówić. Czy przywyknę do tego, aby tak o niej myśleć i w taki sposób ją traktować?

– Przeżyłaś wielki wstrząs, to zrozumiałe, że masz mętlik w głowie. Próbujesz sobie wszystko zracjonalizować i uporządkować. I bardzo dobrze. Ale opowiedz mi o listach. O co właściwie chodzi?

– Ofelia dostawała je od Tymona Ilnerskiego, swojego chłopaka. Wyjechał z rodzicami z Polski tuż przed stanem wojennym, wysyłał te listy z Francji w latach osiemdziesiątych. Były przechwytywane i chowane. Ofelia, to znaczy… mama, nic o tym nie wiedziała. Miranda przypadkowo znalazła pudełko, ale nic nie mogłyśmy z tym zrobić…

– Dlaczego? – nie rozumiała Inka. – Bałyście się konsekwencji?

Helena ponuro skinęła głową.

– Ja na pewno tak. Powstrzymywałam Mirandę przed ujawnieniem tego, nawet powinnam chyba powiedzieć: zniechęcałam ją. Obawiałam się, iż to wywróci nasz świat do góry nogami, zresztą już wtedy miałam świadomość, że nie wszystko się zgadza, że coś się kryje w tym domu, w którym tak starannie zachowujemy iluzję szczęśliwej rodziny.

Balbina przygryzła wargi.

– Mylisz się. Wciąż jesteście szczęśliwą rodziną. Znalazłyście się tylko w skomplikowanej sytuacji.

Lena roześmiała się nerwowo.

– Mroczny sekret, który odmienił całe nasze życie. Tak to wygląda. Wracając do listów… Nie powiedziałyśmy nic, ale jakiś czas później Miranda znalazła przypadkiem pod dywanem kartkę pocztową od Tymona Ilnerskiego, nadawcy wszystkich listów. Pocztówka zaplątała się, gdy pudełko otwarło się przypadkiem, a korespondencja wypadła na podłogę.

– I co Miranda zrobiła? Przeczytała ją? – zainteresowała się Inka.

– Owszem. Tymon pisał, jak bardzo tęskni za Ofelią, prosił o jakikolwiek kontakt, podawał adres. Mira wysłała mu wiadomość.

– Po tylu latach? Nie konsultując tego z matką?

– Wiem, to było szalone, ja także zmyłam jej głowę. Ale… Poczułam też ulgę. Wydawało się, że sprawa załatwiła się sama, bez mojego udziału, mimo moich wahań. Potem odczułam to jeszcze raz, gdy on nie odpisał. Wmówiłam sobie, że to kończy wszystko, nie trzeba nikogo o niczym informować, kwestia listów sprzed lat jest zamknięta.

– Mógł przecież nie dostać wiadomości od Mirandy. Minęło wiele lat, ludzie się przeprowadzają.

– To jasne, ale ja wolałam wierzyć, że nie odpisuje, bo uznał, iż to nie ma sensu. To on zadecydował, nie my. No, ale niespodziewanie przysłał tutaj swojego syna, Pierre’a. Gdy go zobaczyłam, Inka… Jesteśmy tacy podobni! Od razu mnie olśniło, pewne rzeczy stały się jasne… Choć już wcześniej się domyślałam, a Mrowińska potwierdziła moje podejrzenia.

– Że Tymon Ilnerski jest twoim ojcem? To dlatego Sylwia ukrywała listy? – Balbina zmarszczyła brwi.

– Tak. Nagle wszystko ułożyło się dla mnie w logiczną całość: to, co powiedziałaś mi ty, i ta sprawa listów. No i okazało się, że mam brata. Co prawda, przyrodniego, ale zawsze.

– Miranda także jest twoją przyrodnią siostrą – podkreśliła lekarka.

Helena charakterystycznym ruchem odgarnęła włosy z czoła.

– Właśnie, zawsze podejrzewałam… nie – przeczuwałam, że z nami dwiema jest coś nie tak. Nigdy nie traktowałam jej jak siostrzenicy, była dla mnie raczej przyjaciółką, kumpelką do zabaw. Mimo różnicy wieku. Nawet Ofelia często mawiała, że my obie przypominamy nastolatki. Wcześniej myślałam, że chce mnie w ten sposób skrytykować, ale teraz odnoszę wrażenie, iż próbowała mi uświadomić prawdę. Nie, Inka, takie rzeczy nie mogą być trzymane w tajemnicy bez końca. Przypadkiem padnie jakaś aluzja, niejasne skojarzenie, które wzbudzi niepokój, że może jednak pozory mylą. Niejeden raz tak było, dlatego czułam podświadomie, że coś jest nie w porządku. Ze mną, z całą rodziną, z tym życiem.

– Nie myśl w ten sposób – upomniała ją zdecydowanie koleżanka. – Ofelia pewnie wiele razy chciała ci o tym powiedzieć, tylko się bała. Podobnie jak ty, gdy znalazłaś listy. To był po prostu obopólny lęk przed faktami. Gdy za daleko zabrnie się w kłamstwa, trudno jest oddzielić zmyślone historie od tych autentycznych i stanąć z nimi twarzą w twarz. Myślę też, że się wstydziła…

– Czego? Chyba nie tego, że w wieku siedemnastu lat została matką? Nie widzę w tym żadnych powodów do zakłopotania. Takie rzeczy zdarzały się i nadal mają miejsce.

– Nie o to chodzi. Obawiała się raczej, że nie zrozumiesz, dlaczego przez tyle lat milczała. Wstydziła się swojego tchórzostwa – cicho dodała lekarka.

Helena przeniosła na nią wzrok:

– Inka, ja wszystko rozumiem. Powiedz mi tylko, dlaczego nikt nie liczył się z moimi uczuciami i przeżyciami? One milczały, bo uznały, że tak będzie lepiej, ja jedna o niczym nie miałam pojęcia. A teraz, gdy to się wydało, okazuje się nagle, że mama i babcia są najbardziej poszkodowane w całej tej sytuacji, tak? Bo poniosły emocjonalne koszty, przez całe lata się zadręczały. A ja? Mnie nic się nie stało, bo o niczym nie wiedziałam? Mój ból jest mniejszy?

– Niczego takiego nie powiedziałam. Uważam, że Sylwia i Ofelia powinny były ujawnić prawdę. Im szybciej by się to stało, tym łatwiej można by się z tym pogodzić. Ukrywając fakty, nie tylko ciebie skazały na lata domysłów, ale i sobie zgotowały piekło na ziemi. Na pewno jednak myślały, że robią dobrze, może nawet poświęcają się dla tej sprawy…

– O czym ty w ogóle gadasz? – zirytowała się Lena. – O jakim poświęceniu? To była cyniczna maskarada obliczona na to, że nikt się nie dowie i będzie można żyć spokojnie. Babcia udająca kobietę w ciąży, by matka mogła spokojnie wrócić do szkoły. Czy nie wydaje ci się to okrutne?

– Tak, lecz nie wyłącznie dla ciebie. Zgodzę się, że to ciebie przede wszystkim dotyczy ta sprawa, ale one też zapłaciły swoją cenę. Jak myślisz, dlaczego Ofelia ma teraz kłopoty ze zdrowiem? Od lat to dusi w sobie, nie może uzewnętrznić swoich uczuć. Pomyśl, jak ona się czuła przez ten czas, gdy musiała patrzeć, jak jej dziecko wychowuje ktoś inny. Najbliższy – to prawda, ale jednak nie ona. I to nie do niej mówiłaś „mamo”, nie u niej szukałaś pociechy.

– Zrobiła to na własne życzenie. Mogła mi powiedzieć. Było tysiąc okazji…

Balbina westchnęła. Przyjaciółka miała z pewnością rację, ale jej pretensje nie pomagały w uporaniu się z całą historią. Pomyślała, że trzeba na to więcej czasu. Spokoju i rozmów z samą sobą.

– Hela, nie oglądaj się wstecz – poprosiła. – Pogódź się z tym, że zaczynacie nowy rozdział. Jak chcesz go napisać? Obawiam się, że ani Sylwia, ani Ofelia nie wyjaśnią ci już swoich motywacji, a jeśli nawet, to ich wytłumaczenia nie będą satysfakcjonujące. Nie doradzam, żebyś o wszystkim zapomniała, ale drążenie ich intencji nie ma sensu, nie pomoże ci. Zastanów się, w jakim miejscu się znalazłaś i co możesz zrobić. A właściwie – co chcesz zrobić, bo to jest nawet ważniejsze.

Koleżanka spojrzała na nią ze smutkiem. Potem wstała i podeszła do drzwi balkonowych. Chwilę patrzyła na kamienice otaczające wewnętrzne podwórko. W oknach zapalały się powoli światła, toczyło się zwykłe życie. Jej świat zupełnie się zmienił. Czy na gorsze? Przypomniała sobie, że Mikołaj zawsze mówił o wyzwalającej roli prawdy. Gdyby jego teoria okazała się słuszna, czułaby się teraz tylko lepiej. A jednak nadal przygniatał ją nieznośny ciężar. Pretensji, rozwianych złudzeń, może nawet zranionej miłości własnej. Tak. Dała się oszukać najbliższym osobom i nie rozumiała, jak one mogły jej to zrobić. Znowu poczuła złość, tę pierwotną siłę napędową wszystkich działań, także zmian. Nie była to złość nasycona rozpaczą, ale pełna zawiedzionych uczuć, które wciąż pulsują, a tłumione próbują wydostać się na zewnątrz.

– A co z twoim ojcem? Czy on o tobie wie? – Balbina przywołała ją do rzeczywistości.

Helena odwróciła się gwałtownie.

– Na pewno wcześniej nie miał pojęcia. No ale teraz… Myślę, że Pierre będzie mu chciał o tym powiedzieć. On albo moja… matka. – Lena głośno przełknęła ślinę.

– Zamierzasz się z nim spotkać?

Helena miała nieokreśloną minę.

– Sama nie wiem. Nie jestem pewna, czy on tego chce. Zyskać dorosłą córkę, w dodatku w takich okolicznościach, to chyba duże przeżycie…

– Nie większe od nagłego przemeblowania całej rodziny. – Inka uśmiechnęła się blado.

Ich spojrzenia skrzyżowały się.

– Jestem taka skołowana… Nie chcę wracać teraz do domu, Balbina, po prostu nie potrafię się z tym zmierzyć… Mogę zostać u ciebie? Na trochę?

– Możesz zostać, jak długo chcesz, ale myślę, że powinnaś zawiadomić Sylwię i Ofelię. Będą odchodziły od zmysłów. Nawet jeżeli nie kwapisz się do rozmowy z nimi, należy im się wiadomość, gdzie jesteś. Skoro nie masz na to siły, ja zadzwonię. Będziesz potrzebowała też trochę rzeczy osobistych. Mogę to za ciebie załatwić, tylko daj mi klucze od swego mieszkania.

Spojrzała na lekarkę z ulgą.

– Dałabyś radę? Nie myśl, że tchórzę. Po prostu jestem tak rozstrojona, że nie mam teraz chęci tego wałkować. Kto, co, jak, dlaczego – to są pytania, z którymi sama się muszę uporać. Możliwe, że masz rację i trzeba po prostu to przeciąć, nie badać przyczyn, nie drążyć zamiarów. Przyjąć do wiadomości, że ludzie są słabi i zachowują się irracjonalnie. Potem żałują, ale nie potrafią się wycofać z raz źle obranej ścieżki. Wiem, że powinnam tak myśleć, ale na razie nie mam siły wznieść się ponad swój żal i poczucie krzywdy…

Inka położyła jej dłoń na ramieniu.

– Nie musisz przecież. To trauma, nawet jeśli tak tego nie postrzegasz. Potrzeba czasu, zanim poskładasz sobie świat na nowo. Może źle, że tak to podkreślam, ale moim zdaniem najgorsze masz już za sobą. To oczywiste, że ta sprawa wisiała nad twoją rodziną jak czarna chmura, gdy zanosi się na burzę, a jeszcze nie pada. Wszyscy spodziewają się nagłej ulewy i piorunów, a nic się nie dzieje. Robi się duszno, oczekiwanie na nieuchronne dobija. Tak było u was – żadna nie miała odwagi wystąpić otwarcie. Teraz dostałyście szansę na odbudowanie rodziny lub… definitywne zniszczenie. I od ciebie głównie zależy, w którą to pójdzie stronę.

Helena odwróciła głowę. Nie chciała, żeby przyjaciółka zobaczyła, że płacze.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Giuseppe Tomasi di Lampedusa, Gepard, tłum. S. Kasprzysiak, Warszawa 2015, s. 28.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: