Wielkie cuda aniołów - Grzegorz Fels - ebook + książka

Wielkie cuda aniołów ebook

Grzegorz Fels

3,0

Opis

Anioły tajemnicze duchowe istoty, pojawiające się niespodziewanie z pomocą w trudnych chwilach naszego życia. Pełnią rolę Bożych posłańców i zwiastunów woli Najwyższego. Wolne, rozumne - lecz niematerialne, stworzone przez Boga jeszcze przed Adamem. Opiekują się nie tylko poszczególnymi osobami, ale też trzymają pieczę nad całymi narodami i wspólnotami kościelnymi. Również w dzisiejszych czasach.

Anioły na polach bitew. Niebiańska husaria w akcji. Jak aniołowie bronią Polski ?

Skrzydlaci ochroniarze z Mons . Archanioł Michał chroni tarczą przed kulami afgańskich talibów.

Duchowa walka na Ukrainie i opieka archaniołów. Dlaczego Archanioł Michał jest patronem Kijowa? Płaczące ikony i świetliste anioły nad Ukrainą . Aniołowie pomagają nad Dnieprem.

Ratownicy z nieba. Świadectwa zwykłych grzeszników.

Lekarze mówili z niedowierzeniem w głosie: To niemożliwe. Ratownik tonących . Anielskie jednostki specjalne . Wielka katastrofa i cudowne ocalenie zasypanych górników . Dlaczego uniknęłam śmierci pod lodem?

Mission possible. Anioły w życiu wielkich świętych i błogosławionych.

Co sześcioskrzydły serafin ma wspólnego z Chrystusem? Wizja św. Franciszka z Asyżu.

Anielscy trębacze apokalipsy oraz Neron, Napoleon i szatan . Symbolem którego Ewangelisty jest Anioł? Anielskie trofeum w piłce nożnej? Doradcy z Nieba. Którzy święci i mistycy debatowali ze swoimi aniołami-stróżami?

UDOKUMENTOWANE ŚWIADECTWA CUDOWNYCH INGERENCJI ANIELSKICH SŁUŻB SPECJALNYCH

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 286

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (3 oceny)
0
2
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
eambroziak

Dobrze spędzony czas

ciekawe historie, pozwala spojrzeć na cuda anielskie i wszystko co z aniołami związane w sposób który zachęcił mnie do szukania informacji w innych źródlach.
10
Epikur46

Nie polecam

Jestem rozczarowany. Nic ciekawego. Szkoda czasu na lekturę.
00

Popularność




Projekt okładki i stron tytułowych Fahrenheit 451

 

Ilustracja na okładce Angel Miracle by Polwnos/Zedge

 

Redakcja i korekta Firma UKKLW – Małgorzata Ablewska, Teresa Karpińska

 

Dyrektor wydawniczy Maciej Marchewicz

 

ISBN 9788380798250

 

Copyright © Grzegorz Fels Copyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2022

 

 

WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]

 

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Wstęp

Anioły – tajemnicze duchowe byty, pojawiające się niespodziewanie z pomocą w trudnych chwilach naszego życia. Hm – wierzyć? Nie wierzyć? Istnieją naprawdę? A może są raczej takimi religijnymi odpowiednikami dziecięcych, bajkowych krasnoludków w opowieściach dorosłych?

Oczywiście zarówno dla mnie, jak i dla milionów ludzi na świecie są to pytania czysto retoryczne. I co z tego, że zdecydowana większość ludzi wierzących nie widziała swojego Anioła Stróża. To, że kogoś lub czegoś nie widzieliśmy, w ogóle nie świadczy o tym, że ten ktoś czy coś nie istnieje.

To chyba nieco podobnie jak z wiarą w istnienie kosmitów. Ile procent osób ze znacznego grona wierzących w realność UFO twierdzi, że je widziało? Będzie ich choć pół procenta? No nie wiem – śmiem wątpić. To dlaczego w to wierzą, skoro nie widzieli? Bo są jakieś rzekome zdjęcia pojazdów kosmicznych, relacje osób, które je widziały?

Osobiście co prawda nie wykluczam istnienia kosmitów (być może gdzieś jest jakieś życie pozaziemskie), choć nie ukrywam, że jestem sceptycznie nastawiony do przytaczanych „dowodów” na ich istnienie. Rzekomo mocnych i niezbitych argumentów przedstawianych przez różnej maści domorosłych „ufologów”. Uważam jednak, że o wiele liczniejsze i zdecydowanie mocniejsze są dowody świadczące o istnieniu aniołów. I to począwszy od licznych dowodów biblijnych (zresztą w innych religiach też one występują), przez świadectwa osób świętych czy też zwykłych ludzi, którzy ich pomocy w swym życiu doświadczyli. Zresztą jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że do tego grona należę (o czym jeszcze nieco szerzej będę tu pisał). Dlatego też swoją wiedzą na temat aniołów i pewnym doświadczeniem pragnę się tu z wami podzielić.

Aniołowie oferują nam oczywiście nie tylko ochronę ciała. Dodają nam odwagi, sił i pocieszają w trudnych chwilach. Gdybym zapytał was jednak o ich wygląd, zapewne wielu opisze mi jakąś piękną uskrzydloną postać o niewieścich rysach twarzy (wyjątkiem może tu być męski Archanioł Michał). Nie zdziwiłbym się, bo tak anioły przedstawiają artyści i taki wizerunek utrwalił się naszej wyobraźni.

Zdarza się, że widząc inne utrwalone przez artystów uskrzydlone postaci, bierzemy je (najczęściej nieświadomie) za anioły i wychodzimy później na jakichś niedouczonych ignorantów. Dlatego ten temat również pojawi się w niniejszej książce. Wspomnę także m.in. o starych anielskich pocztówkach (mały zbiór takowych posiadam w swej kolekcji). Nie macie pojęcia, ile kryją one w sobie ciekawych historii…

No dobrze – a jak anioły przedstawia Biblia? Na pewno jako Bożych posłańców i zwiastunów woli Najwyższego1. Już w Starym Testamencie występują one w tej roli. Aniołowie są osobowymi, lecz jednocześnie niematerialnymi, rozumnymi i wolnymi istotami, stworzonymi przez Boga jeszcze przed ludźmi. Są oni wyznaczani na opiekunów poszczególnych ludzi, narodów, lokalnych kościołów2 lub do spełnienia określonych zadań.

Biblia podaje tylko trzy anielskie imiona: Michał, Rafał i Gabriel. Właścicieli tych imion zaliczamy oczywiście do grona archaniołów. Stary Testament wspomina także o cherubach, którzy chronili wejście do raju (Rdz 3, 24) i serafinach (płonących), którzy znajdowali się przed tronem Boga. Jednak ich imiona nie są podane3.

W Nowym Testamencie aniołowie pojawiali się przy Chrystusie jako słudzy Dobrej Nowiny. Widzimy ich m.in. przy Zwiastowaniu Maryi, narodzeniu Jezusa, w ogrodzie Getsemani, przy zmartwychwstaniu Chrystusa (są też wspominani w Dziejach Apostolskich).

Wiara w istnienie Anioła Stróża, opiekuna i orędownika danego poszczególnym ludziom przez Boga, ma swoje źródło nie tyle w ludzkich dywagacjach czy nawet osobistych doświadczeniach, ile przede wszystkim w Piśmie Świętym. Przekonują o tym chociażby słowa Jezusa zapisane przez św. Mateusza: „Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych, bo mówię wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego” (Mt 18,10). Jezus chce przez to powiedzieć, że każdy człowiek posiada swego Anioła Stróża, który strzegąc nas, równocześnie „ogląda Pana”. Więc każdy może się cieszyć specjalną ochroną Boga, który wysyła nam swego wyjątkowego duchowego posłańca.

Tak też rozumieli to apostołowie i pierwsi uczniowie Chrystusa. Przykładowo kiedy anioł osobiście uwolnił św. Piotra z niewoli i opadły z jego rąk kajdany, a więzienna brama sama się przed nim otwarła, ten bez przeszkód udał się do domu Marii, matki Jana. Dlaczego tam? Piotr wiedział bowiem, że zebrało się w tym miejscu wielu wyznawców Chrystusa na modlitwie. „Kiedy zakołatał do drzwi wejściowych, nadbiegła dziewczyna imieniem Rode i nasłuchiwała. Poznała głos Piotra i z radości nie otwarła bramy, lecz pobiegła powiedzieć, że Piotr stoi przed bramą. »Bredzisz« – powiedzieli jej. Ona jednak upierała się przy swoim. »To jest jego anioł« – mówili. A Piotr kołatał dalej” (Dz 12,13-16).

Zatem już choćby tylko na podstawie tych dwóch wybranych biblijnych przykładów możemy wyciągnąć odpowiednie wnioski i być pewni, że Anioł Stróż towarzyszy nam nie tylko w dzieciństwie. Jest z nami także teraz, chroniąc nas przed niebezpieczeństwem i pomagając w sytuacjach, które tego wymagają. O tym właśnie traktuje pierwsza część tej książki. Znajdziecie tu wiele konkretnych świadectw ową anielską pomoc potwierdzających. Świadectw zarówno z czasów wojny (także tej obecnej na Ukrainie), jak i pokoju.

Druga zaś część mówi o aniołach uczynionych ludzką ręką, czyli będących natchnieniem dla artystów. Nie będzie tu jednak mowy o powszechnie znanych dziełach. O nich możecie przeczytać w wielu innych źródłach. Skupiłem się tu raczej m.in. na anielskich motywach na starych przedwojennych pocztówkach, ponieważ często kryją się za nimi zapomniane, ale jednocześnie jakże ciekawe historie.

Jako Górnoślązak z dziada pradziada opowiem też tutaj o bardzo mało znanych przedstawieniach aniołów, które możecie zobaczyć, odwiedzając moją małą ojczyznę – a jest co oglądać! Wybrałem tu tylko te anielskie wizerunki, które kryją w sobie jakąś zagadkę lub wartą uwagi ciekawostkę. Można też będzie dowiedzieć się czegoś więcej o ich polskich, jak i niemieckich twórcach.

 

Grzegorz Fels

I. ANIOŁY W NASZYM ŻYCIU

Jak wyżej wspomniałem, pierwsza część niniejszej książki zawiera relacje, świadectwa i opisy anielskiej pomocy. Są to głównie słowa osób, które takiej pomocy doświadczyły, jak i źródła historyczne mówiące o aniołach. Niektóre z nich – te najstarsze – są najczęściej tylko piękną legendą, jak np. opowieść o dwóch aniołach odwiedzających Piasta Kołodzieja i przepowiadających mu przyszłość jego oraz Polski4. Inne zaś stare anielskie historie w dużym stopniu obrosły pewną legendą. Postanowiłem jednak je tu przytoczyć, bo jak mówi stare polskie przysłowie: „Nie ma dymu bez ognia”. Zapewne zatem coś w tych legendarnych opowieściach musi być na rzeczy, warto więc je znać.

Piast i aniołowie.

Zbierając materiały do napisania tego rozdziału, zetknąłem się z historiami o pomocy udzielanej przez anioły walczącym żołnierzom czy ludziom doświadczonym przez wojnę. Ciekawe, że miało to miejsce nie tylko przed wiekami czy w wieku XX, ale dzieje się też współcześnie. Dlatego jeden rozdział poświęcam m.in. wojnie na Ukrainie. Rozgrywają się tam dziś nie tylko krwawe działania zbrojne, lecz również autentyczna walka duchowa.

1. Anioły na polach bitew

Przeglądając stare, historyczne już doniesienia pod kątem ewentualnego udziału aniołów, jak i samego Michała Archanioła, natknąłem się na co najmniej kilka takich mniej czy bardziej znanych historii, z którymi chciałbym was teraz zapoznać. Niektórym z nich co prawda bliżej do legendy niż realnego zdarzenia, ale i tak warto o nich wspomnieć. Kto wie – może pod tym grubym, narosłym z upływem lat kożuchem fantazji i barwnych dopowiedzeń kryje się jakieś autentyczne, bardziej czy mniej subtelne anielskie działanie? Nie powinniśmy z góry tego wykluczać, tłumacząc sobie, że brak na ten temat innych racjonalnych dowodów, lub stwierdzając, iż był to tylko sen. Cóż, wiemy z Biblii, że czasem Bóg działa także przez sny…5.

Zacznijmy zatem naszą niezwykłą anielską opowieść od kilku historii dotyczących zaangażowania anielskich oddziałów na polach bitewnych naszego kraju. Zajrzymy też później poza nasze (zmieniające się z czasem) państwowe granice, podążając za Michałem Archaniołem i naszą husarią na pole bitwy pod Kircholmem.

Aniołowie bronią Polski

Do jednego z pierwszych objawień św. Michała w naszym kraju miało dojść już w XIII w. Wówczas to bowiem miał on ukazać się we śnie księciu krakowskiemu Leszkowi Czarnemu. Książę walczył w tym czasie z dzikimi plemionami Jaćwingów, którzy gnębili wioski i miasteczka Lubelszczyzny. Archanioł Michał we wspomnianym śnie księcia miał być otoczony hufcem aniołów, które grały na złocistych trąbach i tworzyły wokół siebie ogromną jasność. Książę wyznał mu wówczas, że obawia się, czy uda mu się pokonać wroga. Na te słowa Archanioł Michał wskazał na swój spory miecz z ognistym końcem, zapewniając przy tym władcę, że z pewnością pokona nim wrogów. I faktycznie książę Leszek ze swymi rycerzami pobił Jaćwingów, a jako wotum dziękczynne wybudował w Lublinie kościół pw. św. Michała, który istniał tam jeszcze w XIX w.

Postać Michała Archanioła utrwalona jest również w herbie (leżącej w województwie lubelskim) Białej Podlaskiej. Stoi on tam na smoku, w prawej ręce trzyma miecz, a w lewej wagę. Jest to też nawiązanie do postaci patrona, jakiego sobie przypisał ówczesny właściciel Białej – Michał Krzysztof Radziwiłł.

Nie tylko Leszkowi Czarnemu miał się ukazać we śnie Archanioł Michał. Również książę Kazimierz Odnowiciel wspominał o śnie związanym z tym anielskim Księciem. Jak w swych Kronikach pisał na ten temat Jan Długosz, Archanioł Michał miał powiedzieć we śnie Kazimierzowi: „Powstań! Z serca wyrzuć bojaźń, śmiele na wroga natrzyj, a przy pomocy Nieba wielki triumf odniesiesz”6. Książę powtórzył te słowa swojemu wojsku, by rozpalić serca rycerzy do walki z przeważającymi siłami wroga. Ta historia dotyczyła sporu Kazimierza Odnowiciela z Masławem, który przy wsparciu Prusaków chciał opanować ziemię płocką. Legenda głosi, że podczas walki wojownicy księcia mieli ujrzeć w powietrzu tajemniczego rycerza siedzącego na białym koniu w białych szatach i z białą chorągwią w ręku, który zawsze potrafił się znaleźć w tym miejscu, gdzie byli oni w największych bitewnych tarapatach.

Ciekawa legenda związana z Michałem Archaniołem dotyczy także zwycięstwa księcia Bolesława Krzywoustego nad Pomorzanami. Otóż zarówno książę, jak i jego rycerstwo zobaczyli św. Michała Archanioła rzucającego tajemniczą złotą kulę na Nakło. Książę Bolesław odebrał to jako znak zwycięstwa. Nie chcąc jednak zbędnego przelewu krwi, zawarł rozejm. Został on zerwany niespodziewanym atakiem przeciwnika w dniu św. Wawrzyńca. Atak odparto, wróg poniósł dotkliwe straty, a całe Pomorze ogarnięte strachem na zawsze wyrzekło się pogaństwa.

Archanioł Michał miał też pomagać naszym wojskom, dodając im ducha walki, wiarę w zwycięstwo i pomagając dowodzącym w obraniu właściwej taktyki. Tak było w bitwie, która rozegrała się 27 września 1605 r. pod Kircholmem7 w czasie polsko-szwedzkiej wojny o Inflanty. Podczas tej bitwy miało miejsce jedno z najwspanialszych zwycięstw polskiego i litewskiego oręża. Dowodzący armią hetman polny Jan Karol Chodkiewicz podczas nabożeństwa powierzył losy przyszłej bitwy Archaniołowi Michałowi i zobowiązał się do wybudowania kościoła pod jego wezwaniem. W bitwie, m.in. dzięki użyciu husarii jako siły przełamującej, Chodkiewicz rozgromił trzykrotnie liczniejsze zastępy Szwedów (wspomagane przez Niemców, Szkotów i Holendrów), walczące pod dowództwem Karola IX Wazy.

Wojska Rzeczypospolitej straciły podczas tej bitwy ok. 100 wojskowych (z czego tylko 13 husarzy i towarzyszy pancernych). Natomiast Szwedzi, którzy zostali zmuszeni do odstąpienia od oblężenia Rygi, stracili wówczas ok. 6–9 tys. żołnierzy, czyli ponad połowę stanu osobowego swej armii. Wśród ofiar było wielu dowódców, a sam Karol IX ocalał tylko dzięki rajtarowi, który oddał monarsze swego konia, a sam zginął.

Po tym jakże spektakularnym zwycięstwie Chodkiewicz dotrzymał słowa. Dlatego na wzgórzu, zwanym odtąd Górą Świętego Michała, powstał obiecany kościół.

Kilkanaście lat później, bo w roku 1621 za panowania Zygmunta III, wojska polskie toczyły boje z Turkami. Po śmierci hetmana Stanisława Żółkiewskiego dowództwo naszych wojsk przeszło w ręce wspomnianego Jana Karola Chodkiewicza, hetmana wielkiego litewskiego. Wówczas Chodkiewicz wraz z armią Rzeczypospolitej, liczącą ok. 45 tys. rycerzy, przeszedłszy Dniestr, rozłożył swój obóz pod Chocimiem. Zamknięte w warownym obozie siły polsko-litewsko-kozackie stanęły wówczas na drodze potężnej, przeważającej (bo liczącej znacznie ponad 100 tys. wojowników) armii osmańskiej pod dowództwem sułtana Osmana II. Oblężenie trwało miesiąc, a hetman będąc świadom, że długo już się nie utrzyma, szukał pomocy w niebie. Uczestniczył w codziennych mszach i nakazał prowadzić w obozie modlitwy, prosząc Boga i Maryję o cud zwycięstwa – bo w zasadzie tylko na cud mogli liczyć. 24 września hetman Jan Karol Chodkiewicz zmarł, lecz przed śmiercią oddał buławę Stanisławowi Lubomirskiemu.

Rycerze odpierali tureckie ataki jeden za drugim. Powoli kończyły się jednak zapasy amunicji i doszło do tego, że została ostatnia beczka prochu. Mroczne widmo zbliżającej się nieuchronnie klęski stawało się coraz wyraźniejsze. Kiedy kolejne zastępy tureckie z ogromną furią rzuciły się do ataku, wymęczeni walką Polacy niespodziewanie odczuli jakąś nową dziwną siłę płynącą na nich z nieba. Poczuli też, jakby zwiększały się ich przetrzebione walką zastępy. Zdumieni tym faktem, mieli zacząć szeptać między sobą: „Anielskie li to hufce na pomoc przybywają przez Panią Jasnogórską, Aniołów Królową, przysłane?”8.

Ostatecznie oblężenie zakończyło się… taktycznym i dyplomatycznym zarazem zwycięstwem armii Rzeczypospolitej! Po kilkudniowych wzajemnych rokowaniach 9 października zawarto traktat pokojowy. Polacy zobowiązywali się powstrzymać Kozaków od najazdów na Turcję, a Turcy powstrzymywać Tatarów od najazdów na Polskę. Polska uznała też zwierzchność turecką nad Mołdawią. W zamian 10 października armia sułtana zarządziła odwrót. Granicą Rzeczypospolitej pozostał Dniestr.

Upłynęły zaledwie trzy lata od podpisania traktatu pokojowego i znów Tatarzy dali się Polsce we znaki. W 1624 r. nieopodal wsi Blizne koło Krosna (w województwie podkarpackim) miało miejsce na poły legendarne zdarzenie, w którym miały brać udział zastępy aniołów. Do dziś znajduje się tam Góra św. Michała, nazywana również przez mieszkańców – nieco pieszczotliwie – „Michałkiem”. Zapewne zastanawiacie się, skąd taka nazwa.

Otóż drewniany kościół w Bliznem, otoczony drewnianą palisadą, był przygotowany na obronę przed Tatarami. Jak głosi miejscowa tradycja, w 1624 r. podczas najazdu z ich strony w jego wnętrzu schronili się mieszkańcy wsi. W czasie niespodziewanego napadu na wioskę Tatarom udało się jednak wziąć w jasyr 60 osób.

Część mieszkańców wioski ogarnięta strachem schroniła się pospiesznie przed dzikimi najeźdźcami na oddalonej ok. 1,5 km od kościoła górze9 i – modląc się – błagała Boga o ocalenie. Proboszcz, który im w tej ucieczce towarzyszył, zaczął w modlitwie przyzywać pomocy św. Michała. Wówczas miała się rozpętać ogromna burza, a wracające z łupem wojsko tatarskie zostało zaatakowane z nieba przez niezliczoną liczbę rycerskiego wojska w białych szatach. Niebiańskiemu wojsku miał przewodzić sam św. Michał Archanioł. Ostatecznie Tatarzy uciekli w popłochu, pozostawiając jeńców i zagrabione łupy.

Hm, przyznacie sami, że powyższa relacja brzmi jak baśń… Jednak coś w tej niezwykłej historii musiało być, gdyż niewiele ponad sto lat później, w 1750 r., ojcowie kapucyni uzyskali pozwolenie na osiedlenie się właśnie na tej słynnej już wówczas górze. Wtedy również wzniesiono tam murowany kościół pw. św. Michała, do którego kamień węgielny został wzięty z wcześniejszej drewnianej kaplicy. Notabene, została ona tam wybudowana niedługo po tatarskim najeździe z inicjatywy ocalonego proboszcza jako wotum dziękczynne.

Po kasacie zakonu przez zaborcę austriackiego (w 1788 r.) budynki klasztorne i kościół sprzedano. Jego ołtarz główny umieszczono w kościele w Humniskach. Pozostałe zaś wyposażenie świątyni przeniesiono do kościołów w Izdebkach i pobliskim Bliznem. Sam kościół św. Michała zburzono… Miejscowa tradycja mówi, że z pokościelnej cegły miano wybudować karczmę w Ujazdach. Jednak jej budowniczy oślepł, co odebrano jako karę Bożą.

Archanioł Michał (kościół w Siemianowicach Śląskich).

Mimo rozebrania zakonnej świątyni na górze kult św. Michała Archanioła istniał tu w dalszym ciągu. Dlatego też ponad sto lat później miejscowy proboszcz postawił murowaną kaplicę, i to dokładnie w tym samym miejscu, gdzie stała niegdyś drewniana dziękczynna kaplica, a po niej ów zburzony kościół św. Michała.

Jak czytałem kiedyś w tygodniku „Niedziela”10, św. Michał, Książę wojska niebieskiego, mimo upływu lat w dalszym ciągu jest bliski mieszkańcom Bliznego. Podczas każdej mszy św. wszyscy wierni odmawiają tam bowiem tzw. mały egzorcyzm wzywający pomocy św. Michała w walce ze złem.

Warto też odnotować, że jedno z malowideł na ścianie zachodniej starej drewnianej świątyni w Bliznem przedstawia męczeństwo świętych – w tym Piotra i Pawła. Ukazani na nim oprawcy ubrani są w stroje… tatarskie, co ma oczywisty związek z wcześniejszymi tatarskimi najazdami na tę miejscowość.

Kiedy przed laty odwiedziłem tę zabytkową świątynię, nie zastałem niestety księdza proboszcza. Zobaczyłem jednak jeszcze jeden ślad wskazujący na prawdziwość tamtych odległych wydarzeń. Otóż w przedsionku świątyni znajduje się gablota z ręcznie napisaną i ilustrowaną historią kościoła w Bliznem. Czytamy tam m.in.:

„Niegdyś kościół otaczały wały obronne, otoczone palisadami, i stał jak gdyby na półwyspie, oblany z trzech stron rozlewiskiem rzeki Stobnicy niemającej podówczas własnego koryta (obecnie są tam podmokłe łąki), przez co cały obiekt obronny stanowił jakby twierdzę trudną do zdobycia. Kiedy w r. 1625 jedna z watah tatarskich z hordy chana Kantemira, żądna łupu, napadła niespodzianie na Blizne, spotkała się ona ze zbrojnym oporem tutejszych mieszkańców. W tej walce Tatarzy ponieśli sromotną klęskę, a zwycięzcy uwolnili 60 osób w niewolę pojmanych. Od tego czasu Tatarzy nie zapuszczali więcej swych zagonów w okolicę Bliznego”.

Archanioł Michał na witrażu w kościele w Miejscu Piastowskim.

Inny wizerunek archanioła Michała – kościół w Rudzie Śląskiej (dzielnica Kochłowice).

Jak widzimy, nie ma tu co prawda wzmianki o anielskiej pomocy, ale jest wspomniany tatarski najazd, do którego niegdyś tu doszło. Zaś pielęgnowany tu kult św. Michała Archanioła zdaje się pośrednio świadczyć o możliwości tej niezwykłej anielskiej interwencji. Ostatecznie – jak czytaliśmy w kronice – ponieśli Tatarzy „sromotną klęskę” i „nie zapuszczali więcej swych zagonów w okolicę Bliznego”.

Zapewniam was, Drodzy Czytelnicy, że liczący już 645 lat drewniany kościółek w Bliznem godny jest obejrzenia, podobnie zresztą jak murowana kaplica św. Michała na pobliskiej „zwycięskiej górze”, do której prowadzą dziś przydrożne stacje drogi krzyżowej. Ze szczytu zaś roztacza się przepiękny widok na okolicę, a cisza jest taka, że słychać tylko śpiew ptaków. Po prostu piękne „anielskie” miejsce.

Generał anielskich zastępów na witrażu w kościele w Rudzie Śląskiej (dzielnica Orzegów), fot. Katarzyna Kędzierska.

Dodam jeszcze, iż wśród miejscowych ciągle żywe jest przekonanie o skutecznym wstawiennictwie Michała Archanioła, co starano się jakoś dodatkowo w Bliznem uhonorować. Wieloletnie starania mieszkańców o nadanie tutejszej szkole imienia Księcia Aniołów udało się niedawno wprowadzić w życie. W listopadzie 2009 r. Rada Gminy Jasienica Rosielna podjęła długo oczekiwaną pozytywną uchwałę w tej sprawie. I tak 12 października 2010 r. św. Michał Archanioł został uroczyście ogłoszony patronem Zespołu Szkół w Bliznem11.

Anioły z Mons

Wiekowe malownicze belgijskie miasteczko Mons wielu osobom kojarzy się z anielską pomocą podczas jednej z krwawych bitew I wojny światowej. Powstało ono wokół klasztornego wzgórza (mons – łac. „góra”). W tym też miejscu według starej legendy św. Jerzy miał zabić smoka. To właśnie bitwa pod tym miastem była pierwszym poważnym starciem między armią brytyjską i niemiecką. 23 sierpnia 1914 r. Niemcy rozpoczęli swą ofensywę ostrzałem artyleryjskim. Później do szturmu na ważne strategicznie miejsca ruszyła piechota, stopniowo zdobywając przewagę. Brytyjski Korpus Ekspedycyjny mężnie osłaniał wówczas odwrót Francuzów, walcząc z przeważającymi liczebnie Niemcami. Niemcom do wieczora udało się oskrzydlić stanowiska Brytyjczyków i niedobitki ich oddziału były zagrożone całkowitym okrążeniem. Wówczas z bezpośrednią pomocą brytyjskim żołnierzom miały przybyć… anioły. Wielu było przekonanych, że to właśnie one odmieniły losy tej bitwy.

Niby bitwa, jakich wiele na licznych frontach I wojny światowej. Skąd zatem te anioły? Wojskowa legenda? Literacka fikcja? Jakaś zbiorowa halucynacja? A może jednak w tej niezwykłej historii jest ziarenko prawdy? Ziarenka, jak wiadomo, nie są sobie równe. To zaś mi wygląda na dosyć okazałe…

Chyba większość osób zajmujących się tą historią nie bez powodu uważa, że liczne widzenia anielskie, o jakich donosili żołnierze biorący udział w tej bitwie, mają bezpośredni związek z pewnym publicystą i powieściopisarzem, niejakim Arthurem Machenem. Dlaczego akurat z nim? Otóż 29 września, czyli ponad miesiąc od zakończenia bitwy pod Mons, ten walijski pisarz, ujęty bohaterstwem Brytyjczyków, opublikował na łamach gazety „The Evening News” opowiadanie zatytułowane The Bowmen (Łucznicy). Bohater opowiadania, żołnierz walczący w tej bitwie, odmawiał modlitwę skierowaną do św. Jerzego – patrona Anglii. Przywoływał w niej do pomocy w walce widmowych łuczników, którzy przybyli na bitewne pole, a od ich strzał Niemcy zostali zdziesiątkowani. Późniejsze oględziny ciał poległych przeciwników miały wykazać, że nie mają oni żadnych ran.

W opowieści Machena żołnierz zobaczył przed sobą, tuż przy okopie, długą linię kształtów otoczonych poświatą. Przypominało to ludzi, którzy naciągali łuki, i kiedy rozległ się kolejny okrzyk, chmura ich strzał poleciała, śpiewając w powietrzu, w kierunku tłumu Niemców. Widmowi łucznicy wystrzeliwali swe pociski, masakrując atakujących, a ludzie w szarych mundurach padali tysiącami. Inni brytyjscy żołnierze nie dostrzegali jednak tych strzelających zjaw, lecz byli świadkami, jak Niemcy padali pokotem, a ich atak się załamał i natarcie zostało odparte.

Arthur Machen napisał to opowiadanie ku pokrzepieniu serc. To mu się udało, gdyż podniosło ono ducha Brytyjczyków walczących na frontach I wojny, także czytelnicy gazety przyjęli je z entuzjazmem. Więcej – wielu z nich potraktowało tę żywo napisaną opowieść wręcz jako prawdziwe doniesienia z frontu. Machen, widząc, co się dzieje, złożył nawet oświadczenie, w którym przyznał, że postacie przez niego stworzone były jedynie fikcją literacką, jednak zbyt wielu osób tym wyznaniem nie przekonał.

Do redakcji zaczęły nawet napływać z frontu autentyczne relacje żołnierzy brytyjskich, którzy mieli widzieć pod Mons te widmowe postacie. Co ciekawe, nie byli to jednak książkowi łucznicy, lecz właśnie anioły. Również wielu żołnierzy wracających z frontu pod Mons zapewniało, że je tam widziało. Wprawdzie te relacje różniły się między sobą w pewnych szczegółach, ale jednoznacznie wskazywały na anielską pomoc. Jednym ze świadków owej niezwykłej pomocy był niejaki Robert Cleaver, szeregowiec z 1 batalionu pułku Cheshire. Złożył on nawet oficjalnie przysięgę, że podczas bitwy pod Mons widział anioły12.

Również szeregowy J. East z pułku Lincolnshire wspominał, że kiedy walczył pod Mons, to blisko dwieście metrów przed sobą ujrzał szereg białych postaci ciągnący się od domu do domu. Miały one wykonywać tajemnicze ruchy rękami. Także walczący obok niego koledzy mieli widzieć to dziwne zjawisko. Jeden z nich zawołał nawet na ten widok: „Na Boga! – co to jest?”. Lecz nikt mu na to wołanie nie odpowiedział, bo wszyscy byli święcie przekonani, że tę duchową barykadę zesłała jakaś niewidzialna siła, aby ochronić ich odwrót. Wycofali się więc w milczeniu, dopóki nie znaleźli się daleko od Mons. Wówczas szeregowy East głośno wyraził swe przekonanie, że były to anioły, i nikt mu wówczas nie zaprzeczył13.

Szeregowy John Ewings z Pułku Królewskich Fizylierów z Inniskilling miał mieć nawet widzenie samego Michała Archanioła – tak przynajmniej wynika z opisu tego, co jakoby sam zobaczył. Jak bowiem wspominał:

„Niemcy otoczyli nas, a nam zostało tylko po jednym naboju. Klęknąłem i szykowałem się, żeby strzelić sobie w skroń. Jeszcze dziś na samą myśl o tym cały drżę. Padłem więc na kolana i spojrzałem w niebo […] i wtedy, jak nam się zdawało, rozległ się grzmot. Spojrzałem do góry, chmury rozstąpiły się i ten człowiek wyszedł z nich z płonącym mieczem”14. Ewings przyznał, że po raz pierwszy podczas tej wojny poczuł strach. Według niego Niemcy również widzieli wówczas to budzące przerażenie zjawisko, bo niektórzy z krzykiem uciekli, a któryś z nich miał nawet wykrzyknąć, że to koniec świata.

Inni Anglicy także mówili, że na niebie pod Mons mógł być św. Michał, ponieważ nosił lśniący miecz. Kilku stwierdziło, że nie są tego pewni, ale że był tam anioł, i to może nawet więcej niż jeden. Jeden z rannych kaprali opowiadał swojej pielęgniarce o pojawieniu się aniołów podczas odwrotu spod Mons. Mówił, że widział dziwne światło, które wydawało się dość wyraźnie zarysowane i nie było odbiciem księżyca. Nie było też żadnych chmur. W pewnym momencie to światło stało się jaśniejsze i mógł on zobaczyć dość wyraźnie trzy kształty, z których jeden, środkowy, miał coś, co wyglądało jak rozpostarte skrzydła. Pozostałe dwa nie były tak duże, ale wyraźnie odróżniały się od centralnego: „Znajdowały się nad linią niemiecką, naprzeciwko nas. Staliśmy i obserwowaliśmy je przez około trzy kwadranse. Widzieli je też wszyscy ludzie, którzy byli ze mną. Mam za sobą piętnaście lat dobrej służby i byłoby mi bardzo przykro, gdybym robił z siebie głupca, opowiadając historię tylko po to, by kogoś zadowolić” – przekonywał ów kapral swoją pielęgniarkę15.

Spotkania z aniołem mieli także doświadczyć żołnierze I Korpusu gen. Haiga, który był oddalony 15 km od Mons. Uskrzydlona, wysoka, wiotka i ubrana w powłóczystą białą szatę zjawa, wyglądająca jak anioł ze złotą opaską we włosach, wyprowadziła ich bezpieczną drogą w wąwozie, by potem zniknąć. Wskazując zmęczonym gwardzistom kierunek, poprowadziła ich nocą do zapadłej drogi, która okazała się wyjściem z niebezpieczeństwa. Angielskie patrole nie były w stanie jej wcześniej znaleźć, a później nie mogły odnaleźć tej drogi na żadnej mapie.

Tim Carew, żołnierz 4 Pułku Królewskich Fizylierów, zapisał w 1916 r. wspomnienia, w których można przeczytać, że kiedy on i jego koledzy z pułku przebudzili się, niespodziewanie ujrzeli przed sobą uskrzydlone anioły, które stały nad nimi. Pocieszały one żołnierzy, zapewniając, że „Bóg jest z nimi i doprowadzi ich bezpiecznie do celu”16.

Z kolei kapitan Hayward, oficer wywiadu z I Korpusu Brytyjskiego, opisał anioły z Mons jako cztery lub pięć cudownych istot ubranych na biało, które w blasku słońca stanęły naprzeciwko niemieckich linii z rękami wzniesionymi do góry, by powstrzymać nacierającego wroga. Wspomniał też o innej sytuacji, gdy „niebo otworzyło się jasnym, lśniącym światłem i pojawiły się postacie świetlistych istot”17.

Francuska pocztówka z 1914 r.

Czy wszystkie te opisy (których jest oczywiście znacznie więcej) są tylko efektem żołnierskiej fantazji, jakiejś zbiorowej halucynacji bądź wcześniejszej lektury Łuczników Arthura Machena? Z pewnością część z tych anielskich opowieści można w ten sposób tłumaczyć. Myślę, że przynajmniej niektóre z nich są barwnym owocem fantazji opowiadających chcących podnieść siebie i swych towarzyszy na duchu w obliczu wojennego zagrożenia. Jednakże (nauczony własnym doświadczeniem18) nie wykluczałbym całkowicie autentycznej pomocy aniołów podczas tej bitwy. Tym bardziej że sam wierzę w realne anielskie działanie, a i liczba opowieści o tych anielskich incydentach, do których miało dojść w bitwie pod Mons, jest zaskakująco duża (przytoczyłem tu tylko kilka wybranych). Warto też pamiętać, że mężczyźni, którzy opowiadali te historie, jakkolwiek wyczerpani wojną, byli też twardymi, doświadczonymi żołnierzami przyzwyczajonymi do takich trudów. I wielu z nich miało anielskie wizje niezależnie od siebie i to w różnym czasie oraz w różnych miejscach frontu.

Anioły z Mons na brytyjskiej pocztówce.

Archanioł Michał na witrażu w kościele pw. św. Marcina w Tarnowskich Górach.

Było to na tyle powszechne i znane zjawisko, że nawet zaczęto przedstawiać te anielskie przypadki pomocy w co najmniej kilku brytyjskich seriach pocztówek z tego okresu. Również znany brytyjski malarz i ilustrator William Henry Margetson (1861–1940) namalował anielską scenę z bitwy pod Mons. Na jego obrazie widzimy leżącego na ziemi, rannego w głowę żołnierza. Drugi zaś stoi nad nim w rozkroku, ładując swój karabin. Duże, świetliste, eteryczne postacie aniołów z mieczami w dłoniach zdają się chronić tych brytyjskich żołnierzy przed niemieckimi kulami. Reprodukcję tegoż obrazu Margetsona powielano później na wielu ówczesnych brytyjskich pocztówkach, popularyzując w ten sposób historie o anielskich interwencjach w omawianej tu bitwie.

Opowieści o anielskich wizjach na belgijskim froncie pod Mons szybko doszły też do uszu sojuszników, wzbudzając wśród nich zrozumiałe zainteresowanie. Mam m.in. w swych zbiorach starych anielskich pocztówek jedną francuską o patriotycznym charakterze, gdzie też możemy zobaczyć anioły. Widoczny jest na niej stojący przy armacie żołnierz, a nad jego głową unoszą się właśnie one. Jeden z aniołów trzyma francuską flagę z napisem: „GLOIRE AU 75”19.

Jak wyżej wspomniałem, książka Machena mająca być źródłem i natchnieniem dla późniejszych anielskich (i nie tylko) opowieści spod Mons ukazała się 29 września 1914 r. Co ciekawe, trzy tygodnie wcześniej, bo na 5 września, ma być datowana pocztówka napisana przez brytyjskiego generała brygady Johna Charterisa, która zawiera krótką wzmiankę o pogłoskach na temat dziwnych wydarzeń w Mons. Generał wspomina o niej w swych pamiętnikach z roku 193120.

Oczywiście są sceptycy, którzy nie wierzą słowom generała Charterisa, ale jakoś specjalnie mnie to nie dziwi. Po publikacjach w internecie kilku artykułów zawierających moje świadectwa anielskiego ratunku z wód Bałtyku również czytałem (często niewybredne) komentarze osób niewierzących moim słowom. Cóż – ja wiem, co wówczas przeżyłem. Moja rodzina i znajomi, będący tego naocznymi świadkami, również. Czy zatem niedowiarkowie i sceptycy mogą mnie przekonać do swych „mądrych” racji i wywodów?

Wojna koreańska – niezwykły list żołnierza do matki

W latach 1950–1953 na terytorium Półwyspu Koreańskiego miały miejsce wyniszczające działania wojenne między komunistycznymi siłami północnokoreańskimi i wojskami Chińskiej Republiki Ludowej z jednej strony a (głównie amerykańskimi) siłami ONZ, które wspierały wojska południowokoreańskie. W pierwszym roku tej wojny pewien amerykański żołnierz piechoty morskiej napisał z frontu niezwykły w swej treści list do matki. Kapelan Marynarki Wojennej, ojciec Walter Muldy, który zapoznał się z jego treścią i miał sprawdzić opisywane w nim fakty, stwierdził, że przedstawiona tam historia jest prawdziwa.

Rok później kapelan odczytał głośno treść tego listu w obecności aż pięciu tysięcy amerykańskich żołnierzy. Odbyło się to w bazie Marynarki Wojennej w San Diego (stan Kalifornia). Powiedział wówczas zgromadzonym, że osobiście rozmawiał z tym rannym na polu bitwy żołnierzem oraz z jego matką i sierżantem, który stał na czele opisywanego w liście patrolu. Po latach wrócił jeszcze do treści tego listu, odczytując go w jednej z amerykańskich rozgłośni radiowych21. Zobaczmy zatem, o czym pisał ranny amerykański żołnierz do swej matki, że zrobiło się o tym aż tak głośno.

Już na wstępie listu zaznaczył, że co prawda został ranny, ale czuje się dobrze. Musi jednak przelać na papier swoją historię i zwierzyć się jej z tego, co przeżył, a jest to na tyle niezwykła opowieść, że chyba nikt inny by w nią nie uwierzył.

Swoją opowieść żołnierz zaczął od przypomnienia słów matki, która prosiła, by – będąc w wojsku – codziennie modlił się do Michała Archanioła.

„Wcale nie musiałaś mi o tym przypominać” – zapewniał w swym liście. „Odkąd tylko sięgam pamięcią, zawsze mi powtarzałaś, żebym się modlił do tego Archanioła. Nawet dałaś mi imię na jego cześć. No cóż, mogę Cię zapewnić, że zawsze o tym pamiętałem. Zawsze się nią modliłem, a kiedy dotarłem do Korei, odmawiałem ją czasem kilka razy dziennie podczas marszu lub odpoczynku.

Pewnego dnia wyruszyliśmy na zwiady w poszukiwaniu komunistów, a był to bardzo zimny dzień. Idąc, zauważyłem blisko siebie jakiegoś kolegę i spojrzałem w jego stronę, żeby sprawdzić, kto to jest.

Był to wysoki żołnierz piechoty morskiej, bo miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu22, o proporcjonalnej budowie ciała. Zabawne, ale nie znałem go wcześniej, a wydawało mi się, że znam wszystkich chłopców w mojej jednostce. Ucieszyłem się jednak z jego towarzystwa i przerwałem panującą między nami ciszę, mówiąc:

– Chłodno dziś, prawda?

Potem się roześmiałem, bo nagle wydało mi się absurdalne, żeby rozmawiać o pogodzie, kiedy szliśmy na spotkanie z wrogiem. On wydawał się rozumieć, co mam na myśli, i też się roześmiał.

– Myślałem, że znam wszystkich z mojego oddziału, ale nigdy wcześniej cię nie widziałem – ciągnąłem dalej.

– Właśnie dopiero co dołączyłem – odpowiedział. – Jestem Michał.

– Naprawdę?! – zdziwiłem się. – To tak jak ja.

– Wiem – odparł i zaczął się modlić: »Św. Michale Archaniele, który w brzasku swego istnienia wybrałeś Boga…«.

Mamo, byłem naprawdę zaskoczony, że znał moją modlitwę, ale nauczyłem jej wcześniej wielu innych chłopaków, więc przypuszczałem, że ten nowy musiał ją od kogoś przejąć. Tak naprawdę modlitwa ta rozeszła się w oddziale do tego stopnia, że niektórzy koledzy nazywali mnie »Świętym Michałem«.

Przez moment szliśmy obok siebie, nic nie mówiąc. W pewnym momencie Michał przerwał milczenie i niespodziewanie powiedział: »Czekają nas kłopoty«.

Zastanawiałem się, skąd mógł to wiedzieć. Ciężko mi się oddychało od marszu, a mój oddech w zderzeniu z zimnym powietrzem wyglądał jak gęste chmury mgły. Michał wydawał się być w świetnej formie, bo w ogóle nie widziałem jego oddechu. Właśnie wtedy zaczął padać gęsty śnieg i w chwilę później cała okolica pokryła się grubą warstwą białego puchu. Zrobiło się też ciemniej i pojawiła się mgła. Nie widząc obok mego towarzysza broni, trochę się przestraszyłem i krzyknąłem: »Michaał!«. Wtedy poczułam silną dłoń na moim ramieniu i usłyszałam jego głos przy moim uchu: »Wkrótce się przejaśni«. I rzeczywiście nagle się przejaśniło.

Wówczas w niewielkiej odległości przed nami pojawiło się siedmiu komunistów wyglądających dość komicznie w swoich śmiesznych czapkach. Teraz jednak nie było mi do śmiechu, bo stali z karabinami wycelowanymi prosto w nas!

Posąg archanioła Michała, Miejsce Piastowe.

– Michał, padnij! – krzyknąłem i sam szybko osunąłem się na ziemię. Słyszałem, jak komuniści bez przerwy strzelali i jak wokół świstały kule. Spojrzałem w górę i zobaczyłem, że Michał wciąż stał! Mamo, oni nie mogli spudłować z tak małej odległości. Spodziewałem się, że ciało Michała podziurawią dosłownie jak sito. Ale on wciąż stał i nawet nie strzelał. Pomyślałem wówczas, że jest sparaliżowany strachem. Podskoczyłem więc, żeby go ściągnąć, i wtedy zostałem trafiony. Ból był jak gorący ogień w klatce piersiowej. Zakręciło mi się w głowie i kiedy upadałem, pomyślałem: »Chyba umieram...«. Poczułem jeszcze silne ramiona, które mnie objęły i delikatnie położyły na śniegu. W oszołomieniu otworzyłem oczy, a słońce mocno wówczas świeciło. Być może promienie słoneczne nieco mnie oślepiły, ale wydaje mi się, że widziałem Michała wciąż nieruchomo stojącego, a jego twarz jaśniała wówczas niewypowiedzianym blaskiem. Nagle zdawał się zmieniać. Stawał się coraz większy. Przypominał jaśniejącego, uskrzydlonego anioła. W ręku trzymał miecz, który rozbłysnął milionem świateł. Zemdlałem”23.

Najciekawszy chyba jest finał tej opowieści. Otóż ranny żołnierz wyznał matce w swym liście, że nie wie, jak długo był nieprzytomny. Później jednak, gdy podbiegli do niego kompani oraz sierżant, i opowiedział im o zaistniałej sytuacji, pytając ich na koniec: „Gdzie jest Michał?”.

Ich reakcją były zdziwione miny i pytający wzrok. Gdy w końcu jeden z nich zapytał, jakiego Michała ma na myśli? – ranny odpowiedział: „Michał, taki wielki żołnierz z piechoty morskiej, który szedł obok mnie, zanim nas spotkała ta zamieć”24.

Zdziwiony sierżant zapewnił go wówczas, że podczas tej akcji miał go na oku i nikogo idącego obok nie widział.

„Za bardzo się od nas oddaliłeś. Właśnie miałem cię zawołać, gdy zniknąłeś mi we mgle”25 – dodał sierżant i po chwili łagodnie zapytał: „Jak tego dokonałeś, chłopcze?”.

Gdy ten nieco rozdrażniony zapytał: „Czego?” – i ponownie dociekał, gdzie jest ów tajemniczy Michał, sierżant mu odpowiedział: „Znam wszystkich żołnierzy ze swojego oddziału. Ty jesteś jedynym Michałem w naszej jednostce. Nie ma u nas żadnego innego Michała”.

Po chwili zaś sierżant ponownie spytał: „Jak zabiłeś tych siedmiu komunistów? Z twojego karabinu nie padła ani jedna kula”.

Kiedy zaś zobaczył jego zdziwioną minę, dodał: „Daj spokój, synu. Byli porozrzucani wokół ciebie, a każdy z nich zginął jakby od uderzenia miecza”.

I co o tym sądzicie, Drodzy Czytelnicy? Jak dla mnie to piękna, lecz jednak wymyślona przez rannego żołnierza historia. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, by Archanioł Michał w XX w. zabijał ludzi (i to jeszcze mieczem)26. Myślę, że jest wiele innych mniej inwazyjnych sposobów ochrony.

Może żołnierz, zamieszczając ją w swoim liście, chciał pocieszyć matkę i obrazowo zapewnić ją o wyjątkowej anielskiej ochronie? Był ranny i nie chciał, by jego matka zbytnio się tym faktem martwiła. Ta zaś ucieszona „anielską przygodą” syna udostępniła treść listu kapelanowi i ten postanowił go upublicznić. Udostępnił go z pewnością w dobrej wierze, by podnieść na duchu walczących żołnierzy amerykańskich. Zresztą sam autor listu nieco się asekuruje, pisząc na koniec do swojej matki, że na tę jego relację mogły wpłynąć silny ból, oślepiające słońce czy przenikające organizm zimno.

Archanioł Michał obroną przed kulami afgańskich talibów

O realnej anielskiej pomocy możemy usłyszeć nie tylko w obrosłych już nieco legendą opowieściach naszych pradziadków czy w starych katolickich publikacjach. Nie wszystkie też można tłumaczyć fantazją opowiadających. Na historię, którą teraz wam tu przytoczę, natknąłem się kiedyś niespodziewanie na internetowej stronie specjalistycznego pisma „The Wall Street Journal”27. Bynajmniej nie jest to żądny taniej sensacji brukowiec czy jakieś małe konfesyjne pismo (trudno tu zatem stawiać zarzut stronniczości). Michael M. Phillips, autor zamieszczonego tam artykułu, nadmienił, że w 2010 r. podczas wojny z afgańskimi talibami oddział amerykańskich żołnierzy pod dowództwem 21-letniego kaprala Andrew Koeniga dokonał desantu na miejscowość Marjah. W czasie ostrzału Koenig został trafiony przez snajpera w głowę. Upadając na plecy, krzyknął tylko do swego kolegi Scotta Gabriana: „Trafili mnie!”. Gdy ten w odpowiedzi przyczołgał się do rannego kolegi, zauważył, że Koenig nie ma na swym hełmie wojskowych gogli noktowizyjnych, a na ich miejscu (na wysokości brwi, a w zasadzie między nimi) była w hełmie Koeniga dziura grubości kciuka – pamiątka po kuli snajpera. Najdziwniejsze jednak w tej historii było to, że na głowie kaprala nie było nawet draśnięcia, a cóż dopiero rany. Nie było najmniejszego śladu po kuli, która przedziurawiła mu hełm. Na załączonym do tekstu zdjęciu kaprala Koeniga możemy sami zobaczyć, jak ten prezentuje fotoreporterowi z „The Wall Street Journal” swój przestrzelony hełm.

Archanioł Michał pokonuje smoka, rzeźba na terenie Domu Rekolekcyjnego św. Franciszka w Tenczynie, fot. Emilia Fels.

Rzeźba archanioła Michała w Ćwiklicach koło Pszczyny.

Po powrocie z pola walki Koenig zgłosił się co prawda po konsultację do sanitariusza, ale po 15 minutach był już z powrotem na swym stanowisku. Żadnej rany postrzałowej u niego nie znaleziono. Jego przełożony, 36-letni doświadczony sierżant Kelvin Shelton powiedział później dziennikarzowi, że nigdy nie widział żołnierza marines, który przeżyłby bezpośredni strzał w głowę. Co ciekawe, kapral Koenig, który służył w Afganistanie od 2008 r., przeżył tam już wcześniej dwa wybuchy przydrożnych min pułapek. Jakiś niezniszczalny Rambo jest z niego czy co? – pomyślałem sobie, kiedy czytałem tę historię po raz pierwszy. Facet ma niesamowite szczęście? Opisujący ten przypadek dziennikarz „The Wall Street Journal” również zastanawiał się, jak to w ogóle jest możliwe? Wspomniał jednak, że niektórzy wierzący amerykańscy żołnierze noszą pod materiałem swego hełmu… obrazek Archanioła Michała.

Inny opisywany w tekście amerykański żołnierz, Christopher Ahrens, również pokazał dziennikarzowi swój hełm dwukrotnie draśnięty kulami, i to tej samej nocy, podczas której został trafiony kapral Koenig (podobne przypadki zdarzyły mu się trzykrotnie w czasie wcześniejszych walk w Iraku). Kiedy odsunął materiał maskujący hełm, oczom korespondenta ukazał się obrazek z wizerunkiem Michała Archanioła. „Ja podobnie jak kapral Koenig szczęścia nie potrzebuję” – stwierdził Ahrens28.

No właśnie. Po co mu potocznie rozumiane szczęście i noszenie rzekomo związanych z nim czterolistnych koniczynek, czerwonych wstążeczek czy innego magicznego badziewia, skoro wspomniani żołnierze powierzyli się opiece samego Michała Archanioła. Wyrazem tego zawierzenia był noszony w ich hełmach obrazek.

Przypisy

1 Wynika to już z samej nazwy, bowiem słowo „anioł” to w języku greckim „angelos”, czyli posłaniec, zwiastun.

2 W Objawieniu św. Jana ten w swej wizji ma kierować przekazy do aniołów kościołów w Efezie, Smyrnie, Pergamonie i Tiatyrze (por. Ap 2).

3 Zob. Iz 6,2 n. 6.

4 Pierwszy raz ową historię opisał Gall zwany Anonimem, opowiadając o Bożych wysłannikach aniołach, którzy odwiedzili Piasta Kołodzieja i przepowiedzieli mu objęcie tronu oraz świetną przyszłość jego rodu, jak też Polski. Zapowiedzieli mu również późniejsze klęski, które miały spaść na nasz kraj.Także Jan Długosz w swoich Kronikach (ok. 1478 r.) wspomniał o tej historii, nadał nawet tym aniołom imiona: Jan i Paweł. Z kolei Julian Niemcewicz szerzej spopularyzował tę starą legendę w swej książce: Śpiewy historyczne z muzyką i rycinami (wyd. Warszawa 1816 r.).Scenę anielskich odwiedzin u Piasta zilustrowali m.in. Rafał Hadziewicz czy Feliks Sypniewski, który podczas malowania inspirował się książką Niemcewicza oraz zamieszczoną tam ryciną ks. Ewy Sułkowskiej (1786–1824), uzdolnionej rysowniczki amatorki. Chyba jednak największą rolę w popularyzacji sceny „niebiańskich odwiedzin” u Piasta Kołodzieja odegrały pocztówki z początku XX w., podnosząc tym samym na duchu Polaków marzących wówczas jeszcze o niepodległości. Prezentowana na stronie 14 pocztówka jest reprodukcją obrazu Floriana Cynka (1838–1912), malarza i profesora rysunku w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych. Współpracował on z Janem Matejką, a do jego uczniów należał m.in. Stanisław Wyspiański (pocztówka ta pochodzi z moich prywatnych zbiorów).

5 Bóg niejednokrotnie przemawia do ludzi we śnie, aby im bezpośrednio przez to dopomóc, ostrzec ich przed niebezpieczeństwem lub oznajmić im swoje zamiary (por. Hi 33, 14-16 czy też chociażby Mt 1, 20-24).

6 Za: http://anielskimiecz.pl/objawienia–swietego–michala–archaniola/.

7 Dziś ta leżąca na Łotwie miejscowość (oddalona 25 km na południowy wschód od Rygi) nosi nazwę Salaspils.

8 Za: https://www.portalwrona.com/single–post/2017/05/26/anio%C5%82owie–na–wojnie–cziii.

9 Wznosi się ona 450 m n.p.m.

10 Edycja przemyska nr 46/2010. Za: http://www.niedziela.pl/artykul_w_niedzieli.php?doc=ed201046&nr=24.

11 Por. http://martyrologium.blogspot.com/2010_09_29_archive.html; http://www.nowiny2 4.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/99999999/TURYSTYKA01/780898313; http://p oltris.nazwa.pl/swmichal/index.php?option=com_content&view=article&id=6 3&Itemid=62.

12 Por. https://angelsinthetrenches.com/1914/the–man–who–invented–the–angels–of–mons/.

13 Zob. https://www.portalwrona.com/single–post/2017/05/12/anio%C5%82owie–na–wojnie–czii–mons.

14 Jw.

15 Zob. https://warfarehistorynetwork.com/2015/12/01/world-war-i–miracle–the–angels-of-mons/.

16 Zob. https://opinie.wp.pl/anielscy–lucznicy–z–mons–kto–ocalil–zolnierzy–z–brytyjskie go–korpusu–ekspedycyjnego–6126040643483265a.

17 Za: https://warfarehistorynetwork.com/2015/12/01/world–war–i–miracle–the–angels–of–mons/.

18 Przed laty (w 1994 r.) doświadczyłem realnej pomocy mego Anioła Stróża, który uratował mi życie, wyciągając z wód Bałtyku. Wówczas żegnałem się już z tym światem, robiąc sobie rachunek sumienia i czekając na najgorsze. Więcej na ten temat pisałem m.in. w swej książce Uwierzcie w Anioła, Dom Wydawniczy Rafael, Kraków 2013. Zob. też: https://stacja7.pl/wiara/kiedy–anioly–przychodza–na–ratunek/.

19 Te wykorzystane tu propagandowo anioły reklamują francuskie działo polowe 75 mm. Na początku I wojny światowej w 1914 r. armia francuska dysponowała ok. 4 tys. tych dział. Najlepiej spisały się one w bitwie nad Marną (w sierpniu–wrześniu 1914 r.) i pod Verdun w roku 1916.

20 Zob. https://allthatsinteresting.com/angels–of–mons.

21 Można posłuchać głosu ks. Waltera Muldy’ego czytającego po latach wspomniany list w nagraniu audycji radiowej z 23 XII 1964 r.: https://www.youtube.com/watch?v=TvYnGbF8iLo.

22 W liście jest mowa, że mierzył on około 6 stóp i 4 cale, co w przeliczeniu na centymetry daje nam 193,04 cm.

23 Za: https://www.assumptionbvm.com/u–s–marine–saved–by–saint–michael/.

24 Jw.

25 Jw.

26 Choć faktem jest, że w Księdze Jozuego jest on przedstawiany z wydobytym mieczem, jako wódz wojsk Pana (zob. Joz 5, 13.13). Co prawda Jozue nie poznał imienia tajemniczego wojownika będącego wodzem zastępów (czyli dowódcą wojsk niebiańskich). Jednak mając na uwadze informacje zaczerpnięte z Apokalipsy św. Jana (gdzie pełni on tam dowódczą funkcję), możemy spokojnie założyć, że to właśnie nie kto inny, a św. Michał Archanioł ukazał się Jozuemu.

27 Wydanie z 15 II 2010 r., za: http://online.wsj.com/article/SB10001424052748703562404575067550355712126.html. Pisał też o tym „Gość Niedzielny” w swoim wydaniu internetowym: http://gosc.pl/doc/1129599.Snajper–trafiony–w–glowe–ocalal.

28 Jw.