Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Fałszywe tropy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Fałszywe tropy - ebook

Ostatnio w Jeleniej Górze nic specjalnego się nie dzieje. Tak przynajmniej myśli Olga Balicka, oglądając wiadomości w lokalnej telewizji. Jej uwagę niespodziewanie przykuwa informacja o wypadku samochodowym na drodze między Świeradowem-Zdrojem a Szklarską Porębą. Jeszcze nie wie, że jest to początek nowego śledztwa, które przyniesie niejedno zaskoczenie.

Kornel Murecki waha się, czy wrócić do Jeleniej Góry i osiąść tu na dłużej.

Olga zmaga się z ciążowymi dolegliwościami, nie przeczuwając nawet z jakimi  kłopotami przyjdzie jej się zmierzyć. Nieoczekiwanie prokurator Pawłowski wychodzi z pewną propozycją. Czy Olga z niej skorzysta?

Tymczasem na Hali Szrenickiej zostaje zamordowany mężczyzna. Czy coś łączyło go z kobietą, której zwłoki znaleziono w bagażniku samochodu, który dachował? Kto jest sprawcą wypadku i czy faktycznie był to tylko wypadek czy bezwzględna zbrodnia? Co skrywa personel schroniska? Czy to prawda, że pieniądze szczęścia nie dają?

Katarzyna Wolwowicz

ur. w 1983 roku. Absolwentka studiów magisterskich na kierunku Stosunki Międzynarodowe na Akademii Ekonomicznej (teraz Uniwersytet Ekonomiczny), studiów magisterskich na kierunku Psychologia Kliniczna w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej ( obecnie Uniwersytet Humanistycznospołeczny ) oraz studiów podyplomowych na kierunku Mediacje w Biznesie w Wyższej Szkole Bankowej. Pracowała jako stewardesa w liniach lotniczych, instruktor fitness (po fakultecie Instruktora Sportu i Rekreacji na AWF we Wrocławiu), ekonomistka, przedstawiciel medyczny oraz psycholog.

Dorastała w malowniczej górskiej miejscowości - Szklarskiej Porębie. Kocha przestrzeń, wolność i naturę, ale także ogień trzaskający w kominku, saunę i morsowanie w górskich wodospadach. Uwielbia sport, zwłaszcza narciarstwo alpejskie, a także taniec towarzyski i latynoamerykański.

Pisaniem pasjonowała się w młodości. Początkowo były to romantyczne opowiadania, które jednak nigdy nie zostały opublikowane. Książki pisze dla przyjemności, ponieważ pozwalają wyrażać emocje w zaciszu domowego ogniska.

Mama dwóch wspaniałych synów, których imionami obdarowała swoich pierwszych książkowych bohaterów.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8132-435-9
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

21 STYCZ­NIA 2021, CZWAR­TEK

Dro­ga wo­je­wódz­ka nr 358 po­mi­ędzy Świe­ra­do­wem-Zdro­jem a Szklar­ską Po­rębą

Łzy lały jej się po za­czer­wie­nio­nych ze zło­ści po­licz­kach. Ten wie­czór oka­zał się ja­ki­mś kosz­ma­rem. W ży­ciu nie spo­dzie­wa­ła się, że będzie mia­ła tego typu pro­ble­my. Usi­ło­wa­ła po­skła­dać strzęp­ki do­cie­ra­jącej do niej rze­czy­wi­sto­ści. Czy to się sta­ło na­praw­dę? Nie mo­gła uwie­rzyć. Dło­nie drża­ły jej z ner­wów. Jej zroz­pa­czo­na twarz od­bi­ja­ła się w szy­bie, bo na ze­wnątrz pa­no­wa­ła głu­cha noc, a wnętrze auta lek­ko oświe­tla­ły je­dy­nie ko­lo­ro­we przy­ci­ski na de­sce roz­dziel­czej. Sa­mo­chód je­chał zde­cy­do­wa­nie za szyb­ko, kie­dy na dro­dze wa­run­ki były iście zi­mo­we. Śnie­żne za­spy nie­mal na­pie­ra­ły z obu stron, a jezd­nia zda­wa­ła się świe­cić ni­czym szkla­na ta­fla. Stycz­nio­we mro­zy do­skwie­ra­ły miesz­ka­ńcom tych gór­skich miej­sco­wo­ści już od kil­ku­na­stu dni i nie za­po­wia­da­ło się, żeby mia­ły od­pu­ścić. Po obu stro­nach roz­po­ście­ra­ły się za­rów­no zło­wiesz­cze, jak i pi­ęk­ne lasy, któ­rych igla­ste ga­łęzie po­kry­ły się śnie­żny­mi płasz­cza­mi. Wy­je­żdża­li ze Świe­ra­do­wa-Zdro­ju już spo­ro po dwu­dzie­stej pierw­szej. Chcie­li być pew­ni, że dzie­ci nie będą ma­ru­dzi­ły w pod­ró­ży. Pół go­dzi­ny przed wy­jaz­dem po­da­li im cle­ma­sty­nę i kie­dy tyl­ko chłop­ców ogar­nął bło­gi sen, An­drzej prze­nió­sł ich z ho­te­lo­we­go łó­żka do auta.

Lu­bił mieć spo­kój, gdy pro­wa­dził. Ale tym ra­zem nie miał. A nie miał, bo Mo­ni­ka pła­ka­ła. Nie wie­dzia­ła, co ma zro­bić z tą in­for­ma­cją, któ­rą przed chwi­lą otrzy­ma­ła. Po­czu­ła się, jak­by do­sta­ła w twarz albo jak­by ktoś wbił jej nóż w ple­cy. I to nie byle jaki ktoś, tyl­ko jej wła­sny mąż, któ­ry po­wi­nien ko­chać ją i trosz­czyć się o nią całe ży­cie. Chce roz­wo­du. Za­ko­chał się. Ich ma­łże­ństwo i tak jest już od daw­na fik­cją. Tak bywa. Nie oni pierw­si i nie ostat­ni na świe­cie. W gło­wie jej bo­le­śnie pul­so­wa­ło. Twarz pło­nęła, choć przez cia­ło prze­cho­dzi­ły dresz­cze. Czu­ła się, jak­by na siłę po­skła­da­no ją z kil­ku nie­pa­su­jących do sie­bie części. W pierw­szym od­ru­chu chcia­ła go bła­gać, żeby z nią zo­stał. Nie może prze­cież tak po pro­stu po­zbyć się jej jak nie­chcia­nej części gar­de­ro­by. Sta­rej, zu­ży­tej, roz­ci­ągni­ętej blu­zy. Fak­tycz­nie, po bli­źnia­czej ci­ąży jej cia­ło było roz­ci­ągni­ęte i nie chcia­ło wró­cić do po­przed­niej for­my. Być może jemu prze­sta­ło się już po­do­bać. Jej zresz­tą też. Kie­dy sta­wa­ła nago przed lu­strem, czu­ła do sie­bie coś w ro­dza­ju obrzy­dze­nia. Roz­stępy na fa­łdach brzu­cha, ob­wi­słe pier­si, wło­sy, któ­re prze­rze­dzi­ły się po kar­mie­niu i ni­g­dy już nie na­bra­ły daw­nej ob­jęto­ści. Ale roz­wód? Nie ro­zu­mia­ła, jak mo­żna tak po pro­stu po­wie­dzieć ko­muś, że już się go nie chce. Jak mo­żna unie­wa­żnić przy­si­ęgę, któ­rą skła­da­ło się na całe ży­cie? Jak?! Prze­cież stał tam, przy ołta­rzu dzie­si­ęć lat temu i pa­trząc jej głębo­ko w oczy, po­wta­rzał za ksi­ędzem: „I że cię nie opusz­czę aż do śmier­ci”. Wra­ca­ła my­śla­mi do mo­men­tu, kie­dy ksi­ądz za­py­tał ich: „Czy chce­cie wy­trwać w tym zwi­ąz­ku w zdro­wiu i w cho­ro­bie, w do­brej i złej doli, aż do ko­ńca ży­cia?”. „Chce­my”, od­po­wie­dzie­li zgod­nie... Była wte­dy taka szczęśli­wa. Wie­dzia­ła, że zła­pa­ła go na dziec­ko, ale to nie mia­ło żad­ne­go zna­cze­nia. Prze­cież gdy­by jej nie chciał, toby się z nią nie że­nił. Nie prze­ko­na­li­by go na­wet jej ro­dzi­ce, któ­rzy po­sta­no­wi­li ku­pić im z tej oka­zji miesz­ka­nie. Tam­tą ci­ążę stra­ci­ła, a do ślu­bu i tak do­szło. Mu­siał ją wte­dy ko­chać, ina­czej by tego nie zro­bił. A te­raz? Czy te­raz jej już nie ko­cha? Po­wie­dział, że ko­cha inną. Nie! Że jest za­ko­cha­ny. A to prze­cież ró­żni­ca. Ist­nie­je wiel­ka ró­żni­ca po­mi­ędzy głu­pim za­ko­cha­niem, ulot­nym i nie­trwa­łym, a praw­dzi­wą, doj­rza­łą mi­ło­ścią. Uzna­ła, że po­win­na być po­nad to. Musi mu po­ka­zać, że ich ma­łże­ństwo to coś wi­ęcej niż sek­su­al­ne fa­na­be­rie z ja­kąś ma­ło­la­tą. Ile ona może mieć w ogó­le lat? Nie, nie. Nie będzie o niej my­śla­ła. O kimś zu­pe­łnie nie­istot­nym dla ich zwi­ąz­ku. O prze­lot­nej za­baw­ce. Po­wie­dzia­ła mu, że to prze­trwa, że po­cze­ka. Znie­sie wie­le, by udo­wod­nić mu, co jest w ży­ciu na­praw­dę wa­żne. Ry­cza­ła i bła­ga­ła o nie­wno­sze­nie po­zwu roz­wo­do­we­go. Prze­cież ra­zem ja­koś to prze­pra­cu­ją.

– We trój­kę? – od­po­wie­dział jej z sar­ka­zmem. – Chcesz się ba­wić w trój­kąty? Ja­koś ni­g­dy nie by­łaś za­in­te­re­so­wa­na ni­czym wi­ęcej poza mi­sjo­nar­ską po­zy­cją w łożu ma­łże­ńskim.

Nie wy­trzy­ma­ła. Strze­li­ła mu pla­ska­cza w twarz, cho­ciaż je­cha­li sa­mo­cho­dem i mo­gło to spo­wo­do­wać wy­pa­dek. Ale to i tak nie by­ła­by prze­cież jej wina. To on ją zdra­dził. To on chce ode­jść i to on za wszyst­ko od­po­wia­da. Sa­mo­chód zje­chał na se­kun­dę na dru­gą stro­nę dro­gi, prze­ci­na­jąc po­dwój­ną ci­ągłą, ukry­tą gdzieś pod pa­da­jącym ci­ągle śnie­giem. Na szczęście z na­prze­ciw­ka nic nie je­cha­ło.

– Opa­nuj się – wy­ce­dził przez za­ci­śni­ęte zęby. – Obu­dzisz dzie­ci.

Ob­ró­ci­ła gło­wę do tyłu i po­pa­trzy­ła na ich śpi­ące twa­rzycz­ki. Spo­koj­ne, zre­lak­so­wa­ne, nie­win­ne. Dłu­go się sta­ra­li. Trzy lata na­tu­ral­nych prób i dwa lata in vi­tro. Nie li­czy­ła na­wet, ile utra­co­nych za­rod­ków. W pew­nym mo­men­cie An­drzej oświad­czył jej na­wet, że już tego nie chce. Że po­win­ni prze­stać, ale wła­śnie wte­dy się uda­ło. Czy sy­nów też ma za­miar zo­sta­wić? Ni­g­dy wi­ęcej nie miesz­kać z nimi w jed­nym domu? Czy po­rzu­ci ich wszyst­kich?

– Ro­zu­miem, że je­steś wzbu­rzo­na, ale mu­sisz ochło­nąć i po­go­dzić się z sy­tu­acją.

Niby jak ma się po­go­dzić z czy­mś ta­kim? I dla­cze­go, do cho­le­ry, po­sta­no­wił jej to oznaj­mić pod­czas po­wro­tu do domu z ro­dzin­ne­go wy­pa­du w góry? Dla­cze­go w ogó­le z nimi wy­je­chał? Po­cie­ra­ła in­ten­syw­nie skro­nie trzęsący­mi się z ner­wów dło­ńmi. My­śla­ła. Jesz­cze kil­ka go­dzin temu nic nie za­po­wia­da­ło nad­cho­dzącej ka­ta­stro­fy. Tak, był ostat­nio ja­kiś inny. Bar­dziej na­pi­ęty i dra­żliw­szy niż zwy­kle. Nie od­bie­rał przy niej te­le­fo­nów. Za­bie­rał ko­mór­kę do ła­zien­ki, na­wet jak sze­dł pod prysz­nic. Ale nie łączy­ła tego z mo­żli­wą zdra­dą. Świa­to­we gie­łdy dzia­ła­ły na­wet w nocy i trze­ba było trzy­mać rękę na pul­sie. Wie­dzia­ła, że ma dużo na gło­wie. Pro­ble­my w pra­cy spędza­ły mu sen z po­wiek. Ak­cje kil­ku spó­łek, w któ­re za­in­we­sto­wał spo­re pie­ni­ądze swo­ich klien­tów, spa­da­ły na łeb na szy­ję. Swo­je od­po­wie­dzial­ne i stre­so­gen­ne za­jęcie nie­ste­ty często za­bie­rał do domu. Ostat­nio nie szło mu naj­le­piej i nie­wąt­pli­wie od­bi­ja­ło się to na ich ma­łże­ństwie, ale mimo to stać ich było na wy­jazd do eks­klu­zyw­ne­go ho­te­lu ku­pio­nym nie­daw­no le­xu­sem.

– Mu­si­my sprze­dać dom – po­wie­dział na­gle to­nem nie­zno­szącym sprze­ci­wu.

– Jak to sprze­dać? – Otwo­rzy­ła usta ze zdzi­wie­nia. – Prze­cież do­pie­ro rok temu go ku­pi­li­śmy. Nie dość, że nas zo­sta­wiasz, że od­cho­dzisz do in­nej, to chcesz nas jesz­cze po­zba­wić da­chu nad gło­wą?

– Wy­je­dzie­cie do ro­dzi­ców na ja­kiś czas. Już dziś was do nich od­wio­zę. Ja się tu wszyst­kim zaj­mę – mó­wił co­raz bar­dziej ner­wo­wo, co rusz spraw­dza­jąc lu­ster­ko wstecz­ne.

Dzi­wi­ła się, dla­cze­go to robi. W tej ciem­no­ści i tak nic by nie zo­ba­czył. No, może tyl­ko ośle­pia­jący blask re­flek­to­rów, gdy­by coś za nim je­cha­ło. Ale nie je­cha­ło.

– An­drzej, ja nic nie ro­zu­miem. Po­roz­ma­wiaj ze mną! – nie­mal wy­krzy­cza­ła mu w twarz. A wła­ści­wie w bok jego twa­rzy, bo sie­dział na fo­te­lu kie­row­cy, upo­rczy­wie pa­trząc przed sie­bie i kur­czo­wo trzy­ma­jąc kie­row­ni­cę. Po­mi­mo swo­je­go mło­de­go wie­ku wy­glądał dużo doj­rza­lej niż po­wi­nien. Jego trzy­dzie­stocz­te­ro­let­nia ruda bro­da pró­szy­ła się si­wi­zną. A przy kąci­kach oczu po­ja­wia­ły się pierw­sze zmarszcz­ki. Po­my­śla­ła, że to cena za od­po­wie­dzial­ną pra­cę.

– Za­ko­ńcz­my to z kla­są. – Ton jego gło­su nie po­zo­sta­wiał wąt­pli­wo­ści. On nie chce roz­ma­wiać. Prze­ka­zał jej wia­do­mo­ść i na tym chce za­ko­ńczyć. Ona ma się do­sto­so­wać. Jak zwy­kle.

Ob­raz roz­my­wał jej się od na­pły­wa­jących łez, któ­rych nie była w sta­nie po­wstrzy­mać. Mąż na­ci­snął moc­niej pe­dał gazu. Z pew­no­ścią chce być jak naj­szyb­ciej w domu, bo nie może wy­trzy­mać z nią w tak cia­snej prze­strze­ni.

– Prze­cież wczo­raj się ko­cha­li­śmy... – spró­bo­wa­ła jesz­cze raz wzbu­dzić w nim ja­kie­kol­wiek uczu­cia, ale na pró­żno. Nie od­po­wie­dział. Na­wet na nią nie spoj­rzał.

– Uwa­żaj! – krzyk­nęła i mi­mo­wol­nie zła­pa­ła go za ra­mię. – Tam coś leży!

Pisk opon ha­mu­jące­go sa­mo­cho­du na lo­dzie roz­le­gł się po uśpio­nych la­sach. Mężczy­zna, nie chcąc na­je­chać na le­żące na dro­dze zwie­rzę, skręcił gwa­łtow­nie w pra­wo, a po­tem w lewo, tra­cąc pa­no­wa­nie nad kie­row­ni­cą. Auto wpa­dło w po­ślizg, ob­ró­ci­ło się kil­ka razy wo­kół wła­snej osi i spa­dło z urwi­ska wprost na ro­snące na zbo­czu drze­wo.22 STYCZ­NIA 2021, PI­ĄTEK

Miesz­ka­nie w ka­mie­ni­cy przy uli­cy Ma­rii Ko­nop­nic­kiej, Je­le­nia Góra

Olga Ba­lic­ka pod­nio­sła gło­wę znad se­de­su, do któ­re­go wła­śnie zwró­ci­ła śnia­da­nie. Spu­ści­ła wodę i po­de­szła do umy­wal­ki. Od­bi­cie w lu­strze nie­co ją za­smu­ci­ło, choć nie spo­dzie­wa­ła się uj­rzeć pro­mien­nej pi­ęk­no­ści. Ten, kto po­wie­dział, że ci­ąża to taki cu­dow­ny, bło­go­sła­wio­ny czas, mu­siał być nie­złym świ­rem. Od po­nad dwóch mie­si­ęcy co­dzien­nie rano jej cia­łem wstrząsa­ły kon­wul­sje, a za­war­to­ść żo­łąd­ka lądo­wa­ła na ze­wnątrz szyb­ciej, niż wpa­dła do środ­ka. I jesz­cze te łzy. Nie wie­dzia­ła, dla­cze­go za­wsze, gdy wy­mio­to­wa­ła, jej oczy za­le­wa­ły się łza­mi. Nie było jej wca­le do pła­czu, tak się po pro­stu dzia­ło. Prze­my­ła wodą twarz i umy­ła zęby. Za­pach cy­try­no­wej pa­sty de­li­kat­nie pod­ra­żnił jej żo­łądek, ale nie po­wo­do­wał tak sil­nych re­ak­cji jak mi­ęto­wy. Okej, po­wie­dzia­ła do sie­bie i wy­pro­sto­wa­ła bo­lące od daw­na ple­cy. Będzie do­brze... Szes­na­sty ty­dzień do­bie­gał ko­ńca i mia­ła na­dzie­ję na ry­chłe za­ko­ńcze­nie tych tor­tur.

We­szła do kuch­ni, gdzie na cie­płym pa­ra­pe­cie wy­grze­wa­ła się nie­zmien­nie jej ruda kot­ka. Lufa spoj­rza­ła z nie­sma­kiem na swo­ją pa­nią, po czym prze­wró­ci­ła się na dru­gi bok, jak­by chcia­ła po­wie­dzieć: „Sama je­steś so­bie win­na, więc nic mi do tego”.

– Pew­ne rze­czy ni­g­dy się chy­ba nie zmie­nią... – Olga za­śmia­ła się pod no­sem.

Wsta­wi­ła wodę w czaj­ni­ku bez­prze­wo­do­wym i za­częła szu­kać zwy­kłej, czar­nej her­ba­ty w szaf­ce ku­chen­nej. Za­wsze lu­bi­ła earl grey, ale od ja­kie­goś cza­su nie mo­gła znie­ść tego aro­ma­tu kiep­skich per­fum. Le­d­wie po­wącha­ła, a od razu mu­sia­ła biec do to­a­le­ty. Na­wet sok ma­li­no­wy nie nęcił jej tak samo jak zwy­kle. Zna­la­zła ostat­nią to­reb­kę, wy­ci­ągnęła z szaf­ki miód, a z lo­dów­ki cy­try­nę i na­la­ła wrząt­ku do kub­ka. Za­wi­ąza­ła moc­niej po­lu­zo­wa­ny szla­frok i za­sia­dła z pi­ciem na ka­na­pie, kła­dąc nogi wy­so­ko na fo­te­lu obok. Włączy­ła te­le­wi­zor. Ostat­nio w Je­le­niej Gó­rze nic spe­cjal­ne­go się nie dzia­ło. Po­wie­dzia­ła­by na­wet, że po roz­bi­ciu siat­ki prze­stęp­czej, w któ­rej głów­nym do­wo­dzącym oka­zał się na­czel­nik wy­dzia­łu Cen­tral­ne­go Biu­ra Śled­cze­go Mar­cin Ro­gal­ski, jej mia­sto sta­ło się na­gle wzo­rem oby­wa­tel­skie­go ładu i po­rząd­ku. Nor­mal­nie pew­nie by ją to dra­żni­ło. By­ła­by żąd­na za­ga­dek i po­ści­gów, mor­derstw i za­sa­dzek, ale te­raz... Te­raz cie­szy­ła się, że kie­dy ona jest uzie­mio­na, inni też nie mają kogo ści­gać. Przy­naj­mniej ka­żdy nu­dzi się po rów­no.

Ku swo­je­mu zdzi­wie­niu w re­gio­nal­nej te­le­wi­zji Dami zo­ba­czy­ła dro­gę na Świe­ra­dów. Na ekra­nie pod­no­szo­ne po­dmu­cha­mi śnie­żnej za­mie­ci fa­lo­wa­ły po­li­cyj­ne ta­śmy od­dzie­la­jące kil­ku ga­piów od miej­sca ja­kie­goś zda­rze­nia. Za­bój­stwo? Jej ser­ce za­bi­ło żwa­wiej na to przy­pusz­cze­nie, a do krwi prze­do­stał się na­gły wy­rzut ad­re­na­li­ny. Pierw­szy raz od ty­go­dni po­czu­ła, że żyje. Nie wi­dzia­ła jesz­cze, co się tam sta­ło, ale to mało istot­ne. Wa­żne, że się wy­da­rzy­ło, a ona nie mia­ła za­mia­ru sie­dzieć i oglądać tego z per­spek­ty­wy sa­lo­nu. Chwy­ci­ła te­le­fon i wy­bra­ła szyb­ko nu­mer Mir­ka – po­li­cjan­ta ze Szklar­skiej Po­ręby, z któ­rym pro­wa­dzi­ła ostat­nie do­cho­dze­nie w spra­wie upro­wa­dzo­nych dzie­ci. Z roz­ba­wie­niem do­strze­gła go w grup­ce in­nych po­li­cjan­tów, opa­tu­lo­ne­go gru­bym sza­li­kiem, w pu­chów­ce i czap­ce z pom­po­nem. Jed­nak jego spe­cy­ficz­ną wy­chu­dzo­ną po­stu­rę roz­po­zna­ła­by wszędzie.

– Cze­ść! Mogę od­dzwo­nić za chwi­lę? Je­stem aku­rat w środ­ku... cze­goś – za­wa­hał się przed po­wie­dze­niem praw­dy. Zda­wał so­bie spra­wę z jej tem­pe­ra­men­tu i wie­dział, że gdy­by się do­wie­dzia­ła, zja­wi­ła­by się w Szklar­skiej w pięć mi­nut. A z tego, co się orien­to­wał, prze­by­wa­ła ostat­nio na zwol­nie­niu le­kar­skim i nie mo­żna było jej de­ner­wo­wać.

– I ty, Bru­tu­sie, prze­ciw­ko mnie? – od­pa­rła z wy­rzu­tem.

– Już wiesz?

– Ob­róć się nie­co w pra­wo i uśmiech­nij sze­ro­ko! – Za­śmia­ła się.

– Co? Nie mów, że już tu je­steś? – Roz­glądał się ener­gicz­nie, ale oczy­wi­ście jej nie zo­ba­czył.

– Bar­dziej du­chem niż cia­łem. Mo­żesz te­raz po­ma­chać do ka­me­ry. – Pod­nio­sła do góry dłoń i po­ma­cha­ła nią, tak jak­by i on mógł ją wi­dzieć.

– Do­bra, masz mnie – przy­znał ze śmie­chem. – Obie­caj, że nie przy­je­dziesz, a ja obie­cam, że od­wie­dzę cię na dniach i wszyst­ko ci opo­wiem.

– Masz moje sło­wo, ale Mi­rek?! – zdąży­ła jesz­cze wy­krzy­czeć, za­nim się roz­łączył.

– No?

– Czy to za­bój­stwo?

Usły­sza­ła gło­śne wes­tchni­ęcie.

– Zwy­kły wy­pa­dek. Mo­żesz od­po­czy­wać spo­koj­nie.

Tego wła­śnie nie chcia­ła. Mia­ła już do­syć od­po­czy­wa­nia. Przez to od­po­czy­wa­nie cały czas czu­ła się zmęczo­na. Bo ile mo­żna nic nie ro­bić? Spać, jeść, wy­mio­to­wać, spać, jeść, wy­mio­to­wać. I tak w kó­łko. Ży­cie ci­ężar­nej to mor­dęga. Oczy­wi­ście nie ży­czy­ła ni­ko­mu źle i nie chcia­ła, żeby lu­dzie gi­nęli, zwłasz­cza z ręki ko­goś in­ne­go, ale sko­ro i tak ta­kie rze­czy dzia­ły się na świe­cie, to ona chęt­nie zgło­si się na ochot­ni­ka, by szu­kać mor­der­cy.

W po­ko­ju roz­le­gł się ci­chy dźwi­ęk ko­mór­ki, któ­rą na­dal trzy­ma­ła w ręku.

– Tak? – ode­bra­ła po­spiesz­nie, nie pa­trząc na wy­świe­tlacz. Wła­ści­wie było jej wszyst­ko jed­no, kto dzwo­ni. Ostat­nio mia­ła tak mało do ro­bo­ty, że ka­żdy te­le­fon i kon­takt z dru­gim czło­wie­kiem uwa­ża­ła za sza­le­nie in­te­re­su­jący.

– Jak się czu­jesz? – Cie­pły, choć lek­ko drżący ze zde­ner­wo­wa­nia głos Kor­ne­la wy­brzmiał jej w uszach, roz­cho­dząc się echem po ca­łym cie­le.

Nie od­po­wie­dzia­ła od razu. Nie wie­dzia­ła, czy chce z nim roz­ma­wiać. A na­wet je­że­li wie­dzia­ła, to nie była pew­na, czy może. Czy jej wy­pa­da? Kor­nel wró­cił do żony i cór­ki, gdy tyl­ko za­ko­ńczy­ło się ostat­nie śledz­two. Nie chcia­ła ba­brać się w ta­kich hi­sto­riach. Gdy­by wte­dy jej nie oszu­kał, mó­wi­ąc, że jest roz­wie­dzio­ny, ni­g­dy nie po­su­nęła­by się da­lej niż poza gra­ni­ce zwy­kłej ko­le­że­ńsko­ści. A przy­naj­mniej tak jej się te­raz wy­da­wa­ło. Lu­dzie lu­bią się wy­bie­lać, pa­mi­ęta­jąc tyl­ko wy­god­ne dla sie­bie szcze­gó­ły. Może i ona ro­bi­ła to samo?

– A ty? – po­sta­no­wi­ła od­po­wie­dzieć py­ta­niem na py­ta­nie. – Jak mała?

– Dzi­ęku­ję. Do­brze. Robi duże po­stępy na re­ha­bi­li­ta­cji. Za­częła cho­dzić. Ma jesz­cze nie­wiel­kie pro­ble­my z na­pi­ęciem mi­ęśnio­wym, ale fi­zjo­te­ra­peu­ta mówi, że to wszyst­ko mi­nie.

– Cie­szę się – przy­zna­ła po ci­chu.

Trzy­ma­ła kciu­ki za tę dziew­czyn­kę, choć jej prze­bu­dze­nie ze śpi­ącz­ki od­su­nęło Kor­ne­la od niej na od­le­gło­ść kil­ku­set ki­lo­me­trów. Bzdu­ra! Skar­ci­ła się w my­ślach. To ona sama go od sie­bie od­su­nęła, za­cho­dząc w ci­ążę z in­nym mężczy­zną. Nie chcia­ła te­raz o tym my­śleć. Nie te­raz, kie­dy tak źle się czu­ła. Nie będzie so­bie do­kła­da­ła psy­chicz­nych zmar­twień. Ich re­la­cja była obec­nie do­syć skom­pli­ko­wa­na.

– Olga, mu­si­my po­roz­ma­wiać.

– My? Ale o czym? – Nie wie­dzia­ła, czy jest go­to­wa usły­szeć od­po­wie­dź. Nie była też pew­na, cze­go tak na­praw­dę od nie­go chcia­ła, cze­go ocze­ki­wa­ła. Ale z jed­ne­go zda­wa­ła so­bie spra­wę: nie może już ni­g­dy wi­ęcej go nie zo­ba­czyć, a sło­wa „mu­si­my po­roz­ma­wiać” wska­zy­wa­ły na ja­kiś ro­dzaj po­że­gna­nia. Z dru­giej stro­ny, czy by­ła­by w sta­nie się z nim tyl­ko przy­ja­źnić?

– Nie przez te­le­fon. Mogę cię na chwi­lę od­wie­dzić w ten week­end?

Na chwi­lę... te sło­wa wy­brzmia­ły w jej gło­wie wręcz roz­pacz­li­wie... Jego głos zła­god­niał i po­smut­niał za­ra­zem, a ona wła­śnie so­bie uświa­do­mi­ła, że to będzie osta­tecz­ne po­że­gna­nie. Po­czu­ła na­głe ukłu­cie w ser­cu, ale reszt­ki ro­zu­mu pod­po­wia­da­ły jej, że musi po­zwo­lić mu ode­jść. Nie­dłu­go uro­dzi dziec­ko. I nie będzie to jego dziec­ko, ale Ada­ma Pa­włow­skie­go, z któ­rym spo­ty­ka­ła się wcze­śniej. Z nim też nie będzie, bo ten fa­cet jest zwy­kłym pa­lan­tem, w do­dat­ku z nie­wy­ja­śnio­ny­mi po­wi­ąza­nia­mi w pó­łświat­ku, dzia­ła­jący pod przy­kryw­ką pro­ku­ra­to­ra. Choć był czas, że za nim sza­la­ła. Boże! Jak to mo­żli­we, że ona – za­wsze roz­wa­żna i od­po­wie­dzial­na – zna­la­zła się na­gle w ta­kiej ży­cio­wej sy­tu­acji? Trud­no. Po­win­na się z tym po­go­dzić. Po­gła­ska­ła się ręką po lek­kiej wy­pu­kło­ści pod pęp­kiem. Dla tego ma­le­ństwa musi za­cząć od nowa ukła­dać ich wła­sne szczęście.

– Przy­je­dź. Znaj­dę chwi­lę.

Gło­śne bur­cze­nie w jej brzu­chu roz­brzmia­ło w sa­lo­nie rów­no z dzwon­kiem do drzwi. Nie spo­dzie­wa­ła się dzi­siaj go­ści. Nie była z ni­kim umó­wio­na. Po­pa­trzy­ła na za­rzu­co­ny na sie­bie nie­wi­zy­to­wy, sza­ry szla­frok w małe ró­żo­we ser­dusz­ka, któ­ry do­sta­ła pod cho­in­kę od swo­jej sza­lo­nej sio­stry El­wi­ry. Pod spodem mia­ła rów­nie nie­wy­jścio­wą sza­rą, ba­we­łnia­ną pi­ża­mę. Jej wło­sy – czar­ne, dłu­gie – opa­da­ły w nie­ła­dzie na ra­mio­na i ple­cy. Przy­po­mnia­ła so­bie po­ran­ne od­bi­cie w lu­strze. Twarz z pod­krążo­ny­mi ocza­mi, wy­chu­dzo­ne po­licz­ki. Ewi­dent­nie stan bło­go­sła­wio­ny jej nie słu­żył, ale czy to wy­star­cza­jący po­wód, aby nie otwie­rać? Po­de­szła do drzwi po­wo­li i spoj­rza­ła przez wi­zjer. Wes­tchnęła gło­śno, za­sta­na­wia­jąc się, czy ży­czy so­bie tego spo­tka­nia. Nie. Jed­nak wie­dzia­ła, że od tego nie uciek­nie. Mó­wią, że je­że­li masz zro­bić coś, co jest ci nie­mi­łe, le­piej zro­bić to szyb­ciej niż pó­źniej, by mieć to z gło­wy. Ze­bra­ła się w so­bie i otwo­rzy­ła.

Pa­włow­ski stał w ko­ry­ta­rzu ubra­ny w ele­ganc­ki gra­na­to­wy płaszcz, pod któ­rym krył się rów­nie ele­ganc­ki gra­na­to­wy gar­ni­tur. Wy­dał jej się jesz­cze wy­ższy niż zwy­kle, choć to pew­nie dla­te­go, że to ona gar­bi­ła się od ci­ągłe­go po­czu­cia zmęcze­nia i nud­no­ści. I wręcz nie­zno­śnie wy­pa­cy­ko­wa­ny. Ewi­dent­nie zszo­ko­wał go jej wi­dok. I choć zwy­kle był wy­ga­da­ny, tym ra­zem po pro­stu pa­trzył na nią i mil­czał.

– Tak – ode­zwa­ła się, prze­ry­wa­jąc nie­zręcz­ną ci­szę. – Za­pew­ne za­sta­na­wiasz się, czy nie po­my­li­łeś drzwi. Ale to tu­taj. Tak...

– Nie, ja... – nie mógł wy­du­sić z sie­bie zda­nia.

– No, je­że­li tak pi­ęk­nie skła­dasz wy­ra­zy na sali sądo­wej, to szcze­rze wspó­łczu­ję two­im klien­tom.

– Je­stem pro­ku­ra­to­rem, Olga, nie mam klien­tów. – Po­pa­trzył na nią z po­li­to­wa­niem.

– Ra­cja. – Pod­nio­sła do góry pa­lec wska­zu­jący. – W ta­kim ra­zie szcze­rze za­zdrosz­czę two­im prze­ciw­ni­kom.

– Wi­dzę, że język ci nie ucier­piał w prze­ci­wie­ństwie do resz­ty cia­ła.

– Jak zwy­kle szar­manc­ki... – Zro­bi­ła gest za­pra­sza­jący go do wnętrza. – Wej­dziesz?

Wsze­dł. Za­trzy­mał się w przed­po­ko­ju przy dłu­giej ko­mo­dzie. Nie wie­dział, czy ma jej prze­ka­zać trzy­ma­ny w rękach kosz pre­zen­to­wy czy po­ło­żyć go na me­blu. W ko­ńcu wy­brał tę dru­gą opcję.

– To dla was. Jest ci­ężki, więc kła­dę tu­taj.

– Dla ja­kich nas? – Za­sta­na­wia­ła się, czy mówi o niej i Kor­ne­lu. Czy wie­dział, że nie są ra­zem, czy nie miał o tym po­jęcia i przy­nió­sł pre­zent w ge­ście po­jed­na­nia? Ostat­nio, gdy znaj­do­wał się w tym miesz­ka­niu, Kor­nel strze­lił mu w twarz za nie­wła­ści­we za­cho­wa­nie. Wspo­mnie­nia wró­ci­ły do niej z siłą wo­do­spa­du. Po­czu­ła na­głą tęsk­no­tę za mężczy­zną, któ­ry jak nikt inny po­ru­szył jej ser­ce. Ale jego tu nie było. Przy­je­dzie w week­end, żeby osta­tecz­nie się z nią po­że­gnać. Jest za to Pa­włow­ski i musi ze­brać wszyst­kie reszt­ki sił, żeby z nim po­roz­ma­wiać.

– No, dla cie­bie i dziec­ka. – Po­pa­trzył na nią ze zdzi­wie­niem. – Na­sze­go dziec­ka.

– Adam, ja... – Nie wie­dzia­ła, jak ma mu to po­wie­dzieć.

– Wi­dzę, że te­raz ty nie mo­żesz zna­le­źć języ­ka w buzi. A to zu­pe­łna no­wo­ść. – Za­śmiał się na­tu­ral­nie i bez zbęd­ne­go sar­ka­zmu, co spra­wi­ło, że i ona się uśmiech­nęła.

Ści­ągnął buty i płaszcz i wsze­dł do kuch­ni jak kie­dyś. Jak­by te ostat­nie ty­go­dnie bez kon­tak­tu w ogó­le nie ist­nia­ły. Kie­dyś przy­cho­dził tu re­gu­lar­nie, a ona to lu­bi­ła. Ale cza­sy i re­la­cje mi­ędzy­ludz­kie po­tra­fią się szyb­ko zmie­nić.

– Mogę zro­bić so­bie kawy? – za­py­tał, wle­wa­jąc wodę do czaj­ni­ka.

Po­ki­wa­ła po­ta­ku­jąco gło­wą i usia­dła na ka­na­pie. Pró­bo­wa­ła ze­brać my­śli, a im dłu­żej on będzie za­jęty w kuch­ni, tym wi­ęcej będzie mia­ła na to cza­su.

– Ty też chcesz?

Zdzi­wi­ła się, dla­cze­go to py­ta­nie ją za­sko­czy­ło. Zwy­kłe i oczy­wi­ste, ale zda­ła so­bie spra­wę, że od­kąd do­wie­dzia­ła się, że jest w ci­ąży, a Kor­nel wy­je­chał do War­sza­wy, nikt dla niej ni­cze­go nie zro­bił. Ow­szem, kie­dy od­wie­dza­ła zna­jo­mych, ci ob­ska­ki­wa­li ją z ka­żdej stro­ny. Ale w domu po­zo­sta­wa­ła sama, zda­na na wła­sną opie­kę. Zro­bi­ło jej się za­rów­no smut­no, jak i miło. Jed­no­cze­śnie nie chcia­ła wi­dzieć tu Pa­włow­skie­go, jak i była mu wdzi­ęcz­na za cho­ćby strzęp­ki tro­ski o nią i dziec­ko.

– Nie, dzi­ęku­ję. Ale to miło z two­jej stro­ny. – Po­pa­trzy­ła na nie­go ze łza­mi w oczach. Chcia­ła je ja­koś ukryć, ale w ostat­nim cza­sie nie pa­no­wa­ła nad swo­imi emo­cja­mi. Ro­zum jed­no, a hor­mo­ny dru­gie...

Po­mi­mo jej od­mo­wy i tak przy­go­to­wał dla niej ku­bek go­rące­go na­po­ju.

– Zna­la­złem w szaf­ce bez­ko­fe­ino­wą, naj­wy­żej nie wy­pi­jesz. – Po­sta­wił ku­bek na ła­wie w sa­lo­nie. Przez chwi­lę lu­stro­wał ją wzro­kiem, a na jego twa­rzy ma­lo­wa­ło się au­ten­tycz­ne prze­jęcie. – Nie wie­dzia­łem, że jest aż tak źle... – Upił łyk kawy i usia­dł na fo­te­lu na­prze­ciw niej.

– Masz na my­śli mój wy­gląd? – za­żar­to­wa­ła, choć wie­dzia­ła, że w tym żar­cie jest sama praw­da.

– Mam na my­śli wszyst­ko, Olga. – Ro­zej­rzał się do­oko­ła po miesz­ka­niu, któ­re wy­gląda­ło jak kra­jo­braz po bu­rzy. – Po­roz­ma­wiaj­my.

– Świet­nie – par­sk­nęła. Zmó­wi­li się czy co? Tyle ty­go­dni ża­den się nią nie in­te­re­so­wał, a dziś obaj ocze­ku­ją po­wa­żnych roz­mów.

– Olga? Co się z tobą dzie­je?

Za­brzmiał na tyle po­wa­żnie, że ode­chcia­ło jej się żar­to­wać. A więc to ta chwi­la, kie­dy będą usta­lać swo­je przy­szłe re­la­cje. Dni wi­dy­wa­nia dziec­ka, ali­men­ty, ofi­cjal­ną wer­sję dla dal­szych zna­jo­mych oraz to, co obo­je po­wie­dzą naj­bli­ższej ro­dzi­nie. Wie­dzia­ła, że musi z nim to prze­ga­dać. Wie­dzia­ła też, że nie da so­bie rady sama z dziec­kiem, pra­cu­jąc w po­li­cji. I nie cho­dzi­ło tyl­ko o fi­nan­se. Cho­ciaż to też wa­żny aspekt, bo jej pen­sja nie star­czy na opie­kun­kę dla dziec­ka ani na­wet na żło­bek. Chcia­ła pra­co­wać, ale nie będzie mo­gła, wy­cho­wu­jąc sa­mot­nie dziec­ko. Nie. Po­pra­wi­ła samą sie­bie. Nie sa­mot­nie, a w sa­mo­dziel­nym ro­dzi­ciel­stwie. W su­mie żad­na ró­żni­ca, gdy­by tak przyj­rzeć się temu z bli­ska.

– Adam, je­stem w ci­ąży. Nie­ste­ty cza­sem tak bywa, że ci­ężar­ne ko­bie­ty do­brze ani nie wy­gląda­ją, ani się nie czu­ją, więc wy­bacz, ale nie chcę sły­szeć przy­ty­ków typu: „Gdzie się po­dzia­ła ta seks­bom­ba?”! – zde­ner­wo­wa­ła się. Do­praw­dy, mężczy­źni dba­ją tyl­ko o wła­sne za­chcian­ki, ale nie będzie tego zno­si­ła.

– Prze­stań – zga­nił ją i chwy­cił jej dłoń w swo­ją. – Źle mnie zro­zu­mia­łaś.

Nie po­ra­dzi­ła so­bie z emo­cja­mi. Po­cząt­ko­wo chcia­ła się wy­rwać, ale cie­pło dru­gie­go czło­wie­ka, na­wet je­że­li był nim Adam Pa­włow­ski, po­dzia­ła­ło na nią ko­jąco. Nie spo­dzie­wa­ła się tego. Do tej pory skry­cie tęsk­ni­ła za Kor­ne­lem, cho­ciaż prze­czu­wa­ła, że nie ma dla nich żad­nej przy­szło­ści.

– Po­wiedz mi tyl­ko jed­no. – Po­pa­trzył jej głębo­ko w oczy. – Czy z Mu­rec­kim to już sko­ńczo­ne? – Od­po­wie­dź zo­ba­czył w jej spoj­rze­niu. Taki ogrom żalu i tęsk­no­ty po­ru­szy­łby nie­jed­no ser­ce, ale na pew­no nie jego. Od po­cząt­ku zda­wał so­bie spra­wę, że Kor­nel to nie­zły skur­wiel. Zgry­wał świ­ętosz­ka, a w War­sza­wie miał żonę i dziec­ko w śpi­ącz­ce.

– Wiesz, że nie musi tak być? Wiesz, że moja pro­po­zy­cja jest cały czas ak­tu­al­na?

Po­pa­trzy­ła na nie­go ze zdzi­wie­niem. Sie­dział przy niej wy­pach­nio­ny i ele­ganc­ki. Skłon­ny ła­ska­wie przy­jąć ją z po­wro­tem. A ona za­sta­na­wia­ła się, co ma z tym fak­tem po­cząć. Była w ci­ąży. Będą mie­li dziec­ko. Sama nie da so­bie rady. Pa­włow­skie­go ra­czej nie po­ko­cha, ale w prze­szło­ści się do­ga­dy­wa­li, więc może i przy­szło­ść z nim nie przed­sta­wia­ła­by się naj­go­rzej. Choć jesz­cze przed chwi­lą nie wy­obra­ża­ła so­bie ży­cia u jego boku, te­raz za­sko­czył ją nie tyle samą pro­po­zy­cją, ile tro­ską o nią i ma­le­ństwo. Uświa­do­mi­ła so­bie na­gle, że ona wca­le nie chce być he­ro­icz­ną mat­ką Po­lką, wiecz­nie wal­czącą z prze­ciw­no­ścia­mi losu. Nie chce być ci­ągle zda­na na sie­bie. Chce, żeby ktoś się nią za­opie­ko­wał i zro­bił jej tę cho­ler­ną czar­ną her­ba­tę, gdy po­ło­ży się na ka­na­pie wy­ko­ńczo­na wy­mio­to­wa­niem.

– Ale jak ty to wi­dzisz? Chcesz uda­wać, że nic się nie sta­ło? Że ja nie spo­tka­łam na swo­jej dro­dze Kor­ne­la, a ty nie za­cho­wa­łeś się jak zwy­kły pa­lant? Adam, prze­cież na­wet jak­by­śmy cof­nęli się w cza­sie, to do­sko­na­le wiesz, że na­sza re­la­cja opie­ra­ła się wy­łącz­nie na przy­jem­no­ści. A to nic trwa­łe­go. Ot, dwo­je do­ro­słych lu­dzi, któ­rzy ma­jąc do­bi­ja­jąco ci­ężką pra­cę, mu­szą gdzieś od­re­ago­wać, i tyle. – Wo­la­ła po­sta­wić spra­wę ja­sno. Nie może bu­do­wać ni­cze­go na kłam­stwach i uda­wa­niu.

– A ty mu­sisz być za­wsze taka do­sad­na? – zi­ry­to­wał się i wstał z fo­te­la. Za­czął cho­dzić ner­wo­wo po miesz­ka­niu. – Re­la­cje są ró­żne, ow­szem. Ale gdy po­ja­wia się dziec­ko, trze­ba w ko­ńcu do­ro­snąć.

– Chcesz mi po­wie­dzieć, że je­stem nie­doj­rza­ła? – Nie­mal par­sk­nęła śmie­chem. – Ja? A gdzie by­łeś przez ostat­nie ty­go­dnie? Gdzie i z kim szla­ja­łeś się, gdy ja nie­mal spa­łam z gło­wą przy se­de­sie?! – krzy­cza­ła do nie­go. – Gdzie by­łeś, gdy ro­bi­łam dziec­ku USG po tym, jak za­częłam krwa­wić i drża­łam z nie­po­ko­ju, czy zo­ba­czę bi­jące ser­dusz­ko? No, gdzie? Bo z tego, co wiem, to opa­la­łeś się z pew­ną ste­war­de­są na Ka­ra­ibach!

– My­śla­łem, że je­steś z Kor­ne­lem. Ale okej – od­pu­ścił. – Nie de­ner­wuj się, bo mu za­szko­dzisz. – Po­ka­zał ręką w stro­nę jej brzu­cha.

Będzie ją te­raz po­uczał. Co za tu­pet. Cały Adam, po­my­śla­ła. Za­wsze wie­dział, jak od­wró­cić kota ogo­nem.

– Za­po­mnij­my o wszyst­kim i za­cznij­my od nowa. Pro­po­nu­ję ci to, co nam naj­le­piej wy­cho­dzi.

– Seks? – iro­ni­zo­wa­ła.

– Nie. Przy­ja­ciel­ski układ. Za­miesz­kaj­my ra­zem. Będę się tobą opie­ko­wał, a jak uro­dzi się dziec­ko, za­opie­ku­ję się wami. Tak jak przy­sta­ło na praw­dzi­we­go mężczy­znę.

Po­pa­trzył na nią ta­kim wzro­kiem, że zro­zu­mia­ła, że mówi po­wa­żnie. Usia­dła. Po­sta­no­wi­ła wy­słu­chać do ko­ńca jego pro­po­zy­cji.

– Za­miesz­ka­my u mnie albo ku­pi­my coś no­we­go. Ja i tak my­ślę, że gdy po­ja­wi się dziec­ko, trze­ba będzie ku­pić dom. Będziesz mia­ła swój po­kój, że­byś nie czu­ła się przy mnie skrępo­wa­na. Będzie­my ra­zem cho­dzi­li na wszyst­kie ba­da­nia i na za­ku­py dla ma­łe­go lub ma­łej. – Uśmiech­nął się. – Ni­cze­go wam nie za­brak­nie. A jak za­czniesz mi ufać i będziesz chcia­ła, to we­źmie­my ślub i będzie­my żyli dłu­go i szczęśli­wie.

– Dłu­go i szczęśli­wie – po­wtó­rzy­ła po ci­chu.

Ja­koś w to nie wie­rzy­ła, ale mu­sia­ła przy­znać, że pro­po­zy­cja Ada­ma była bar­dziej niż w po­rząd­ku. Uczci­wie po­sta­wił spra­wę. A ona też chcia­ła, żeby dziec­ko wy­cho­wy­wa­ło się z oj­cem. Być może Pa­włow­ski oka­za­łby się ca­łkiem do­brym oj­cem. Za­uwa­ży­ła, jak po twa­rzy prze­bie­gł mu cień wzru­sze­nia, gdy po­wie­dział „ma­łe­go lub ma­łej”. Czy ona ma pra­wo od­mó­wić swo­je­mu dziec­ku praw­dzi­we­go domu? Ona, któ­ra wy­cho­wa­ła się w pa­to­lo­gicz­nej ro­dzi­nie w je­le­nio­gór­skich slam­sach i wie, jak w ży­ciu może być ci­ężko? Nie ma.

– Daj mi tro­chę cza­su. Mu­szę to prze­my­śleć – od­po­wie­dzia­ła wy­mi­ja­jąco.

– Do­brze. Ale nie myśl za dłu­go. Cza­sem po pro­stu le­piej coś zro­bić, niż o tym gdy­bać.

– Dzi­ęku­ję.

– Za co? – Wsta­wał już z fo­te­la, ale opa­dł z po­wro­tem zdzi­wio­ny.

– Za two­ją pro­po­zy­cję. Na­praw­dę ją do­ce­niam. Po pro­stu po­trze­bu­ję tro­chę cza­su, żeby to so­bie po­ukła­dać, ale je­stem szcze­rze wzru­szo­na, że tu przy­sze­dłeś. W przy­szłym ty­go­dniu wy­la­tu­ję ze Sta­rym na Mal­tę. Od daw­na pla­no­wał osi­ąść tam na eme­ry­tu­rze i w ko­ńcu się do­cze­kał.

Po­pa­trzył na nią skon­ster­no­wa­ny. Roz­ma­wiał z Ka­wec­kim dzień wcze­śniej i ten nic się na­wet nie za­jąk­nął o ich wspól­nym wy­je­ździe. Nie chciał, żeby le­cia­ła, ale zda­wał so­bie spra­wę z tego, że je­że­li jej za­bro­ni lub będzie od­ra­dzał, to osi­ągnie efekt prze­ciw­ny do za­mie­rzo­ne­go.

– My­ślę, że do­brze ci zro­bi zmia­na kli­ma­tu. Może na­wet po­mo­że na nud­no­ści.

– Adam, nie po­zna­ję cię, na­praw­dę... – Po­kręci­ła gło­wą z nie­do­wie­rza­niem.

– Ale to do­brze czy źle?

Do­sko­na­le wie­dział, że do­brze. Mu­siał jed­nak grać ugo­do­we­go dup­ka, żeby jej do sie­bie nie zra­zić. Ina­czej ona ni­g­dy nie będzie jego. Miał plan, któ­ry skru­pu­lat­nie za­mie­rzał re­ali­zo­wać. Już czas za­dbać o wi­ze­ru­nek po­rząd­ne­go oby­wa­te­la. Li­czył, że nie będzie to zbyt trud­ne. Co praw­da, znał Olgę i wie­dział, do cze­go jest zdol­na, ale prze­cież ko­bie­ty ci­ężar­ne zu­pe­łnie tra­cą ro­zum i my­ślą emo­cja­mi. Nie pa­mi­ętał, w ja­kim cza­so­pi­śmie, ale na­pi­sa­no tam, że ci­ężar­nym spa­da IQ. A może to było w in­ter­ne­cie? Uwa­żał więc, że nie będzie mu tak trud­no.

– My­ślę, że nie mu­szę ci mó­wić. – Uśmiech­nęła się. – Dam ci od­po­wie­dź, gdy wró­cę.

– Czy­li kie­dy?

– Nie będzie mnie dwa ty­go­dnie.

– Nie będzie was dwa ty­go­dnie.

Pod­sze­dł do niej i de­li­kat­nie, choć pew­nie przy­tu­lił ją do sie­bie. Po­czu­ła, jak nogi ugi­na­ją jej się pod wpły­wem emo­cji, a do oczu zno­wu na­pły­wa­ją łzy. Za­pach jego per­fum pod­ra­żnił jej żo­łądek i choć chcia­ła zo­stać w tych ob­jęciach, mu­sia­ła jak naj­szyb­ciej się z nich uwol­nić i po­biec do to­a­le­ty. Le­d­wo zdąży­ła.

W tym sa­mym mo­men­cie Pa­włow­ski po­czuł wi­bro­wa­nie te­le­fo­nu w kie­sze­ni.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: