Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Księgi wybranych. Tchnienie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 września 2018
Ebook
33,00 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Księgi wybranych. Tchnienie - ebook

Dawno temu na ziemi nastał burzliwy czas zmian. Wszyscy walczyli o tereny dla siebie: elfy o lasy, krasnoludy o podziemia, demony o wulkany. Ludzie jednak byli przeganiani z miejsca na miejsce. Zwrócili się więc o pomoc do niebios – wszyscy bogowie słyszeli te modlitwy, tylko Żywioły zostawały obojętne na cierpienie ludzkie. Gdy doszło do starcia między cieniem a światłem, dżinny zdecydowały się przeciwstawić bóstwom Żywiołów i wykraść ich Esencję – serce ziemi, potężne i niebezpieczne narzędzie. Żywioły, zagniewane postępkiem dżinnów, ukarały je oraz im podobnych i zapowiedziały, że jeśli świat ponownie ogarnie niszczycielski chaos, tchną swoje geny w Wybranych, mających przynieść śmierć wrogiej sile, jednocześnie mając nadzieję, że ludzka rasa okaże się zbyt słaba, by temu sprostać. Czas próby właśnie nadchodzi – zbliża się śmiertelne zagrożenie, a ziemię może uratować tylko siła czterech żywiołów, w których cała ludzkość pokłada wszelkie nadzieje.

Błyskawica, która przecięła niebo, rozbłysła kilka kilometrów od Kor-Hangu, jego królestwa. Mruknął zaintrygowany. Zobaczywszy krwawy ślad na nieboskłonie, pochylił się do przodu.
– Zatrzymaj się! – krzyknął do woźnicy i zeskoczył na ziemię. Wskazał toporem na niebo. – Co to ma być?
Gęste chmury zabarwiły się na czerwono. Plama ta, z początku niewielka, rozlewała się coraz bardziej. Gdzieś nad nią, gdzie krasnoludy nie mogły dojrzeć źródła, dochodziło do niekontrolowanych rozbłysków, barwiących chmury na jasnożółty odcień. Obserwujący to mieli wrażenie, że niebo płonie. Popatrzyli po sobie niepewnie i nie rozmawiając więcej, zawrócili swe wozy w stronę królestwa. Mieli nadzieję, że burza się nie powiększy.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-017-9
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Głęboko na południu niebo przecięła jedna jedyna błyskawica. Na tych terenach chmury nie niosły deszczu, raczej przygnębienie i wiatr. Przeraźliwy porywisty wiatr, który zataczał kręgi od jednego górskiego pasma do drugiego. To, co miało urosnąć, już dawno zostało zmiecione. A jednak żyli tu ludzie, nieliczna zwierzyna i krasnoludy. Ludzie preferowali rozległe pustkowia, krasnoludy – ciemne korytarze ciągnących się na wiele kilometrów gór. I to właśnie jeden z nich, siedząc na podskakujących beczkach zmierzającego na północ towaru, zapatrzył się w niebo. Nudził się, jego zadaniem było pilnowanie końca karawany, ale żadne plugawe czy nawet nieplugawe stworzenie od dawien dawna nie pomyślało, by zaatakować liczący niecałe dwadzieścia krasnoludów oddział. Było nudno aż do obrzydzenia.

Dlatego zwiesił nogi, oparł topór na kolanach i zapatrzył się na szybko zmieniające się kształty chmur. Błyskawica, która przecięła niebo, rozbłysła kilka kilometrów od Kor-Hangu, jego królestwa. Mruknął zaintrygowany. Zobaczywszy krwawy ślad na nieboskłonie, pochylił się do przodu.

– Zatrzymaj się! – krzyknął do woźnicy i zeskoczył na ziemię. Wskazał toporem na niebo. – Co to ma być?

Gęste chmury zabarwiły się na czerwono. Plama ta, z początku niewielka, rozlewała się coraz bardziej. Gdzieś nad nią, gdzie krasnoludy nie mogły dojrzeć źródła, dochodziło do niekontrolowanych rozbłysków, barwiących chmury na jasnożółty odcień. Obserwujący mieli wrażenie, że niebo płonie. Popatrzyli po sobie niepewnie i nie rozmawiając więcej, zawrócili swe wozy w stronę królestwa. Mieli nadzieję, że burza się nie powiększy.

*

Była lekka, a jednocześnie mocna, krucha i silna. Miała moc niszczenia, dawania życia, przyspieszania i spowalniania. Była fundamentem, przed którym tylko nieliczni czują respekt, a z którym igrają zbyt odważni lub głupcy. Była wiatrem.

Wirowała w tylko sobie znanym rytmie, czuła nieopisaną radość i wolność, znała swoją szybkość i siłę. Była zarazem wszędzie i nigdzie, w każdym miejscu, gdzie i gdy tylko chciała. To było jak narkotyk, nie mogła przestać i gdyby tylko mogła, zachłysnęłaby się tym uczuciem. Mogła krzyczeć, a wiedziała, że nikt by jej nie zrozumiał, mogła jedynie nadać ton, który inni nazwaliby żałosnym zawodzeniem. Widziała te wszystkie barwy i kształty, których normalnie nie widać, ledwo nadążała je rejestrować, w uszach pojawiał się powoli nieznośny szum, a następnie krzyk „Chodź!”. W tym momencie odczuwała nieznośny ciężar, niezgrabność. Niezdolność powrotu do swobody, jaka była jeszcze przed chwilą. Odebrali jej to. Krzyk się potęgował, a ona była bezsilna, zamiast wiatrem była okruchem, którym się pomiata, nie kontrolowała już tego i sama starała się zagłuszyć ten krzyk. Swoim własnym.

Ze snu wyrwał ją budzik. Mruknęła zamroczona. Przez głowę przeszła jej myśl, że przeklęty budzik dzwoni jak zawsze wtedy, gdy człowiek uważa, że dopiero się położył. Nie była w stanie się podnieść, o otwarciu oczu nie wspominając. Znów jej się śnił ten sen. Nie wiedziała, czy ma go zaliczyć do tych z gatunku przyjemnych czy koszmarnych. Jedno było pewne: nie mogła o nim zapomnieć. Tak szczerze to rujnował jej życie już od dobrych kilku tygodni. Nie mogła wstać na czas, choć codziennie obiecywała sobie, że to ostatni raz.

Znów dzwoni, dlaczego te drzemki są takie krótkie? Walcząc ze sobą, uchyliła powieki, spojrzała na zegarek i zamarła na chwilę ze zgrozy. To nie była jedna drzemka, tylko całe czterdzieści minut dodatkowego snu. Chcąc jak najszybciej wstać, zaplątała się w pościel i spadła z łóżka.

– Cholera…

Uniosła tułów na łokciach i jej wzrok padł na gładką taflę lustra. W jakiej idiotycznej chwili swojego życia postanowiła, że ustawi wielkie lustro naprzeciw łóżka? I chyba tylko po to, by się widzieć w najgorszym momencie dnia. Wyplątała się z pościeli i mimo wszystko na chwilę się przed nim zatrzymała.

Z odbicia spoglądała na nią niewysoka dwudziestoczteroletnia dziewczyna z bladą, zaspaną twarzą, którą okalała burza niesfornych brązowych włosów sięgających lekko za brodę. Ciemnobrązowe oczy, mimo zaspania, wyrażały wiele emocji, między innymi irytację na spaprany poranek, ciekawość i chęć działania. I te piegi zdobiące jej nos i policzki – nie znosiła ich. Odwróciła wzrok i obraz na szczęście zniknął. Nie było czasu na użalanie się, w zasadzie na nic nie było czasu, więc zgarnęła leżące pod ręką ubrania i wybiegła do łazienki. Piętnaście minut później z kromką chleba w ręce pędziła na trening. Dzisiaj miała ważny mecz i jeśli znów się spóźni – a jeśli się nie pośpieszy, będzie to wielce prawdopodobne – trener zrówna ją z ziemią. Drugą połowę poprzedniego meczu przesiedziała na ławce rezerwowych. Nie za spóźnienie, lecz z powodu wyczerpania. Przez te pieprzone sny na treningach nie dawała z siebie wszystkiego – co miało oczywiste odbicie w samych rozgrywkach. Jest piłkarką. I to cholernie dobrą. Ma drobną posturę, która mimo intensywnych treningów, ku zdziwieniu wszystkich, nie obrasta w mocne mięśnie, i około metra sześćdziesięciu wzrostu, a jednak przeciwnicy się jej boją. Jest niesamowicie szybka i zwinna i jeśli dołożyć do tego bezbłędną celność, staje się kimś, z kim należy się liczyć.

Grała już w różnych klubach, teraz wylądowała w reprezentacji. A dzięki temu mogła mieszkać w rodzinnym mieście. Była szczęśliwa z tego powodu. Miała pod ręką rodziców i przyjaciół, zwłaszcza najlepszą z nich – Glann.

Jej życie było proste i bardzo satysfakcjonujące. Jeździła po świecie, dzień spędzała na treningach, meczach i jedzeniu. Omijała flesze, zresztą szum wokół damskiej i męskiej piłki nożnej zdecydowanie się różnił. Lubiła dobrze zjeść, wyspać się i biegać. Nic więcej nie było jej do szczęścia potrzebne. Ale teraz ten system się walił. Spać nie mogła, na bieganie nie miała siły. I, tak jak się obawiała, tego dnia trener usadził ją na ławce. Była wściekła. Niemal sześćdziesiąt minut patrzyła, jak jej koleżanki z drużyny partolą robotę. W końcówce meczu chyba wyrwała sobie część włosów z głowy, gdy bramkarka wpuściła kolejnego gola.

Niczym gradowa chmura poszła pod prysznic i nie rozmawiając za wiele z nikim, udała się w stronę wyjścia. Nie miała ochoty słuchać głupich tłumaczeń, a tym bardziej sama się tłumaczyć. Wszyscy pytali, co się z nią dzieje. A prawda była taka, że sama chciała znać odpowiedź na to pytanie. Przeszła chyba wszystkie możliwe badania. Według nich tryskała zdrowiem. Gówno prawda.

– Niech zgadnę: idziemy na ciasto?

Znajomy głos wyrwał ją z zamyślenia. Glann czekała przy wyjściowych bramkach stadionu, tak jak to miała w zwyczaju. Izys cieszyła się, że chociaż ona jest czymś stałym w jej życiu. I jak zawsze idealnie odczytała jej zamiary.

– Idziemy na wielkie ciasto – uściśliła.

Skierowały się w stronę pobliskiego centrum handlowego, gdzie lubiły zatrzymywać się na kawę. Po drodze jej przyjaciółka jak zwykle wzbudzała zainteresowanie. Nie dlatego, że była sławna czy dziwna. Była po prostu piękna. Niekiedy nawet za bardzo. Wysoka, zgrabna, o delikatnie zarysowanych mięśniach. Miała gęste, sięgające za ramiona blond włosy, które za każdym razem bajecznie skrzyły się w słońcu. Glann zarzekała się, że nie stosuje żadnych specjalnych kuracji, choć oczywiście nikt w to nie wierzył. Jej jasnobłękitne oczy miały osobliwy wyraz – przyszpilający, lekko groźny. Całość dopełniały rumiane policzki, kształtne nos i usta. Jednak nie tylko wygląd w niej intrygował. Była jak dziki mustang, którego każdy chciałby ujarzmić. Niebezpieczna i silna. Ale jej siła nie brała się tylko z charakteru. Od kilku lat darzyła namiętnym uczuciem sztuki walki i parokrotnie miała okazję wykorzystać je w życiu prywatnym. Niekiedy do odpychania zbyt nachalnych zalotników, innym razem do obrony po zbyt śmiałych wypowiedziach.

– Znów grzałam ławę, wyobrażasz sobie? Te sieroty miały tyle okazji do strzału i nie wykorzystały ani jednej! Myślałam, że nie wytrzymam i wbiegnę tam do nich.

– Izys, przecież widziałam. Prawdę powiedziawszy, oglądanie twoich min było ciekawsze od tego, co się działo na boisku.

Zignorowała śmiech Glann.

– Daj spokój. W siedemdziesiątej minucie wystarczyło tylko lekko nadać tor piłce, poturlałaby się sama. A ta kretynka wybiła ją, jakby bramka stała sto metrów przed nią.

– Ale ty gola strzeliłaś – zauważyła.

– Co z tego, skoro później wpadły dwa.

Weszły do środka, gdzie powitało je chłodne powietrze klimatyzacji. Wzdrygnęła się, nigdy tego nie lubiła. Razem skierowały się na wyższe piętro. Musiały ostro kluczyć między klientami, sobota zawsze przynosiła wraz z sobą tłumy.

Nagle Glann przystanęła, a gdy Izys się odwróciła, zobaczyła na twarzy przyjaciółki coś, czego nie widziała już od dawna – mieszaninę strachu i niepewności.

– Wszystko w porządku?

Jeszcze przez chwilę obserwowała spacerujących po galerii ludzi, aż w końcu się ocknęła.

– Tak, coś mi się zdawało. Chodźmy.

W kafejce chyba tylko cudem znalazło się dla nich miejsce. Zamówiły po kawie, a Izys dodatkowo wielką porcję czekoladowego ciasta. Upiła pierwszy łyk i cicho jęknęła z zadowolenia. Tak, tego było jej potrzeba. Nacięła widelczykiem kawałek deseru i włożyła do ust. Glann wciąż milczała, obracając swój kubek w dłoniach.

– Wydawało mi się, że widzę Kubę.

Zastygła, nie przełknąwszy kęsa. Kuba, temat tabu, wspominany zaledwie parę razy w ciągu ich kilkuletniej znajomości. Izys w sumie niewiele o nim wiedziała poza tym, że kiedyś wraz z Glann stanowili parę. Ponoć niesamowicie zgraną, wręcz nierozerwalną. Prawie małżeństwo. Do momentu, gdy ją zostawił, ba, opuścił miasto i nie raczył jej nawet o tym uprzedzić. Ani napisać choćby pocztówki z wyjaśnieniem. Ilekroć Glann o tym wspominała, wyglądała na chorą, choć zapierała się, że ten rozdział już dawno jest zamknięty. Tak jak teraz.

– Chrzanić to – powiedziała w końcu i upiła stygnącą kawę. Odgarnęła za ucho swoje blond włosy i zawistnym wzrokiem rozejrzała się po kawiarni. W końcu skupiła się z powrotem na Izys. – Rozmawiałaś z rodzicami?

– O czym?

– O twoich snach. Przecież to nie jest normalne, co się z tobą dzieje. Wiatr, latanie? Co to za sny?

Izys wzruszyła ramionami i ugryzła kolejny kawałek.

– Przecież nie mam na to wpływu – przypomniała. – A moich rodziców znasz. Matka bardziej przejmuje się tym, że tłukę się na boisku i wszędzie się spóźniam. Tata… Nie chcę go martwić. Opowiedziałam mu o tym kilka razy, ale był tak samo bezradny jak ja. W zasadzie unikam tego. – Pokręciła widelczykiem nad talerzem. – Słuchanie o tym, że matka proponuje ci psychiatrę, to naprawdę nic fajnego. Poza tym nie bywam u nich tak często, jak bym chciała, i jeśli już jestem, wolę rozmawiać o czym innym. Ostatnio mama mnie zapytała, kiedy pozna swojego zięcia.

– Jakiego zięcia?

– No właśnie – powiedziała z przekąsem.

– Swoją drogą, przydałby ci się jakiś facet. Może w końcu zaczęłabyś się jakoś ogarniać. Nie mówię nawet o tym bajzlu, który zawsze masz w pokoju, ale wiesz. Nawet lodówki nie potrzebujesz zapełniać, bo wyżerasz wszystko z mojej.

Izys zaśmiała się na tę jawną prawdę. Cóż, sama nie lubiła sprzątać, bo zawsze miała ciekawsze rzeczy do roboty. Za gotowaniem też nie przepadała, ale nie mogła nic poradzić na fakt, że kuchnia Glann była rewelacyjna. Ilekroć wychodziła od przyjaciółki, czuła się cięższa co najmniej o trzy kilo.

– Nie odwracasz aby kota ogonem? Kiedy ty ostatnio z kimś byłaś? Bo jakoś sobie nie przypominam. A jak obydwie dobrze wiemy, masz w czym wybierać. – Wprawiła brwi w ruch, podkreślając żartobliwy ton wypowiedzi. – Ten facet od ciebie z pracy, jak mu tam? Daniel? Wciąż ma nadzieję?

Przyjaciółka łypnęła na nią groźnie znad kubka. Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale w końcu dała sobie spokój. Sama Izys również nie naciskała. Wolała zmienić temat.

– Kiedy sezon się skończy, myślałam, żeby poszukać dla siebie jakiejś chaty. – Nacięła widelczykiem jeszcze jeden kawałek ciasta. Z żalem zauważyła, że zjada je zbyt szybko. – Nie chcę ciągle wisieć nad głową rodziców. To trochę niezręczne i dla nich, i dla mnie. Choć oczywiście zarzekają się, że wszystko jest w porządku. Tak że jakby coś ci wpadło w oko, dasz mi znać? Nie musi być duże, nawet takiego nie potrzebuję. I tak go nie ogarnę w takim stopniu, w jakim bym chciała.

– Izys… Ja pierdolę.

– Co, aż tak głupi pomysł? – zdziwiła się, ale kiedy Glann zerwała się z krzesła, zdała sobie sprawę, że nie mówiła tego do niej.

Dopiero teraz zauważyła, że ktoś obok nich stoi. Ten ktoś był wysoki, postawny, a ładnie umięśnione ciało skrywał pod ciemnym ubraniem. Musiała zadrzeć głowę, by zobaczyć jego twarz. Miał nieco przydługie czarne włosy, opadające na równie ciemne oczy schowane za gęstą kaskadą rzęs. Prosty nos, wysoko osadzone kości policzkowe, mocna linia żuchwy i ust czyniły z niego kogoś naprawdę nietuzinkowego.

Wyraźnie był nie w sosie, twarz miał pochmurną, a w jego oczach było coś… Żal?

– Czego chcesz? – Ostre warknięcie Glann uzmysłowiło Izys, kim może być ów mężczyzna. Zerwała się z krzesła, by móc w każdej chwili interweniować.

– Musiałem się z tobą zobaczyć – odpowiedział niezrażony faktem, że zaczęli wzbudzać małą sensację.

– Nagle do tego doszedłeś? Pieprzony dupku! – Glann walnęła go otwartą dłonią w klatkę piersiową. – Co ty sobie wyobrażasz? – Kilka przechodzących obok osób odwróciło się w ich stronę. – Myślałeś, że rzucę ci się na szyję, jak tylko cię zobaczę?

– Gab, posłuchaj. Musimy…

– Nie, to ty posłuchaj. Nic nie musimy. Nie ma żadnego „my”. Nie było i nie będzie. Nie obchodzą mnie żadne twoje wyjaśnienia, bo, jak możesz się domyślić, byłyby trochę przeterminowane. – Znów go uderzyła. – Wiesz, jak na mnie patrzyli, gdy szukałam cię po wszystkich znajomych i na policji? Wiesz?! Więc daj mi spokój i zniknij z mojego życia. Raz na zawsze!

Chwyciła swoją torebkę i minęła go, zahaczając o niego barkiem. Mężczyzna długo patrzył za nią, bezwiednie rozcierając sobie przy tym klatkę piersiową. W końcu oderwał wzrok od drzwi. Schował ręce do kieszeni i popatrzył przelotnie na Izys. Jego brwi poszybowały do góry, jakby jej widok zupełnie go zaskoczył. Już miała się odezwać, ale mężczyzna odwrócił się i opuścił kawiarnię. Przy drzwiach podeszła do niego jeszcze jakaś dziewczyna, niesamowicie do niego podobna. Położyła dłoń na jego ramieniu i coś do niego mówiła. Mężczyzna odpowiedział, a ona nagle spojrzała wprost w oczy Izys.

Zakręciło się jej w głowie i, by nie upaść, osunęła się na krzesło, tracąc przy tym tamtą dwójkę z oczu.

Przed nią wciąż stała ledwie upita kawa przyjaciółki. Pobiegłaby za nią, ale po pierwsze nie wiedziała, gdzie mogła się udać, a po drugie wciąż czuła, jak kręci się jej w głowie. Jeśli wstanie, niechybnie się przewróci. Pokonując własną słabość, wyszperała z kieszeni telefon i wybrała jej numer. Tak jak się spodziewała, bez powodzenia. Zamknęła oczy. Jeśli Kuba jest w mieście, czuła, że nadejdą dla nich dziwne i trudne czasy. Dla Glann, owszem, ale ktoś, czyli ona, będzie musiał jakoś hamować jej temperament.

*

Tego dnia Glann udało się skończyć pracę wcześniej niż zwykle. Pracowała w archiwum, co mogłoby się wydawać zajęciem nudnym. Ale jej odpowiadało w zupełności. Rzadko miała kontakt z upierdliwymi ludźmi, czyli klientami i petentami. Sama załoga była do zniesienia, prócz paru osób, ale tak było wszędzie. Mało zdarzało się chwil, gdy się nudziła, teksty, o które dbała, wydawały się jej ciekawe i zawsze uruchamiały jej wyobraźnię. Zarobki niezłe, odprężająca cisza. Musiała przyznać, że lubiła swoją pracę. Jednak bywały dni, kiedy chciała urwać się trochę wcześniej i odpocząć. Tak po prostu. I tak jak zawsze, gdy takie dni się trafiały, skierowała kroki w stronę przeciwną niż do domu. Nie czuła się tam szczęśliwa. Ale póki nie uzbiera odpowiedniej kwoty na wynajęcie i urządzenie mieszkania oraz jakiś samochód, musiała się przemęczyć. Nie mogłaby spojrzeć sobie w oczy, gdyby te pieniądze wzięła od matki. W tej chwili mieszkała tylko z nią. A ekskluzywna dzielnica kłuła ją w oczy. Jej starsi o trzy lata bracia mieszkali i pracowali w innym mieście, więc rzadko miała okazję ich widywać. Z ojcem ostatni kontakt miała osiem lat temu. Jej rodzice rozwiedli się z czysto oczywistych powodów. Matka była dyrektorką w jednej z większych firm. Kobieta sukcesu – stanowcza, luksusowa i żyjąca tylko pracą. Ojciec zaś – alkoholik, który osiadł na laurach, a w zasadzie na pieniądzach małżonki. Był zdania, że skoro ona tyle zarabia, to on już nie musi. Jednak nużyło go zajmowanie się dziećmi, a coraz krótsze kontakty z żoną osłabiły uczucie. Stał się porywczy i oschły. O rozwodzie zadecydował fakt, że podczas jednej z kłótni podniósł rękę na Glann. Matka zawiadomiła policję, spakowała jego rzeczy i wyrzuciła z domu. Od tamtej pory relacje między członkami rodziny były coraz słabsze. Glann, a właściwie Gabriela, bo tak w rzeczywistości miała na imię, odnajdywała wsparcie jedynie u braci. To oni od zawsze ją rozśmieszali, podnosili na duchu i kształtowali siłę jej charakteru. Nauczyli chodzić po drzewach, skakać po dachach i co najważniejsze – bić się i bronić.

Westchnęła. Strasznie za nimi tęskniła.

Kiedyś w jej życiu była jeszcze jedna osoba zdolna podtrzymać ją na duchu, która, jak sądziła, nigdy nie zniknie. Była jej całym światem, a przynajmniej tą lepszą jego połową. Ale myliła się, cholernie się myliła i obiecała, że już nigdy nie pozwoli sobie ponownie czuć się tak bezbronną jak po jego stracie. Jednak kiedy zobaczyła go kilka dni temu w galerii… Do diabła z tym, nie zamierza po raz setny przechodzić przez to samo.

Rozejrzała się po okolicy. Od dłuższego czasu nie zwracała uwagi na to, dokąd szła, i teraz oczywiście nie wiedziała, gdzie jest. Jak mogła zabłądzić? Przecież znała to miasto jak własną kieszeń. Zawróciła z nadzieją, że po linii prostej trafi do znajomej dzielnicy. W końcu i tak będzie musiała wrócić do domu. Spojrzała na zegarek. Było zbyt wcześnie, by zastać tam matkę. Postanowiła wstąpić do sklepu i kupić jakieś składniki na kolację, może nawet namówi Izys, by wpadła, wtedy atmosfera nie będzie taka zdechła. Jednak czy gdzieś po drodze znajdzie jakiś sklep? Była teraz na terenie nowego osiedla. Kolorowe bloki, schludne, przystrzyżone trawniki. Raz czy dwa minęła plac zabaw z hałasującymi dzieciakami. Ale tu, gdzie się teraz znajdowała, był spokój. Dźwięki coraz bardziej się oddalały. Szła przez szerokie pola, po lewej stronie miała grubą ścianę lasu. Błękit nieba aż kłuł w oczy. Słyszała lekki szum liści, śpiew ptaków, których nie była w stanie nawet rozpoznać. Niedaleko niej biegła cienka polna dróżka, po której szła samotnie ciemnowłosa dziewczyna. Glann miała wrażenie, że doskonale ją zna. Tylko skąd? Jej ubranie wydało się dziwne, jakby z innej epoki. Nosiła prosty, szeroki płaszcz z głębokim kapturem spuszczonym na plecy. Musiała wędrować od dawna, strój pokrywała gruba warstwa kurzu i błota. Nagle spojrzała jej prosto w oczy. Gdzieś z oddali doszło ją wycie wilków i szum wywołany przez dziesiątki ptaków przy nagłym poderwaniu się z gałęzi.

Glann zalała fala ciepła, a dłonie dosłownie zaczęły ją parzyć. Znów znalazła się wśród bloków, powróciły dźwięki bawiących się dzieci i przejeżdżających obok samochodów. Jezu, gdzie ona była? Szybko się odwróciła i zobaczyła tę samą dziewczynę gwałtownie odwracającą twarz i spieszącą do przodu. Jednak zamiast zniszczonego płaszcza miała współczesne ubranie.

Czuła pot spływający jej po skroniach. Nogi miała jak z waty, ledwo stała i nie była w stanie zrobić kroku.

– Co się dzieje? – zapytała szeptem. – Co się, do cholery, dzieje?!

Znów się odwróciła, ale dziewczyny już nie było.

*

Znów była w przestworzach. Widziała mieniącą się kaskadę barw. Ciemny granat stopniowo przechodził w delikatny błękit, by na nowo rozbłysnąć ciepłą żółcią. Barwy te migotały, nikły i pojawiały się. Tym razem wszystko było bardziej kształtne i namacalne. Olbrzymie chmury formowały się w fantazyjne kształty, by za chwilę rozwiać się w cienko tkaną nić. Nie było nikogo poza nią, leniwie obracała się wokół własnej osi, oczy miała szeroko otwarte, by nie pominąć żadnego szczegółu. Nasłuchiwała. Taki spokój. Gdzie się podział ten straszny szum, który rozrywał ją od wewnątrz? Nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Cieszyła się chwilą. Wyciągnęła ręce i pochyliła się. Jej ciało delikatnie przesunęło się do przodu. Zaśmiała się. Jakie to cudowne. Spróbowała jeszcze raz i nim się zorientowała, była już wiele kilometrów dalej od miejsca, gdzie znajdowała się ostatnio. Bawiła się tą chwilą, tym razem rozpościerając ręce szeroko. Miała ochotę wirować. Widziała, jak obraz się zamazuje, jakie tempo nadała swojemu ciału. Wiedziała już, jak to jest znaleźć się w oku cyklonu. Chciała skupić wzrok na swoich dłoniach, by uwierzyć w to, co się dzieje, by uwierzyć, że tam jest. Wydała głośny krzyk, z jej dłoni bowiem niewiele pozostało, skóra stapiała się z barwą chmur, pojedyncze nitki wirowały wraz z nią. Rozpływała się. Teraz nie przestawała krzyczeć. Wraz z krzykiem przyszedł szum, ten nieszczęsny łoskot! Już nie wiedziała, co się z nią dzieje, była grzmotem, który rozrywa chmury i niszczy wszystko dokoła.

– Izys! Izys, obudź się!

Wołanie powoli przedzierało się przez huk. Rozpoznawała ten głos i uczepiła się go, by wrócić do rzeczywistości.

– Izys!

Otworzyła oczy, ale świat ponownie zaczął uciekać. Straciła przytomność.

*

Glann przeszła przez pokój i zapaliła małą lampkę. Następnie sięgnęła po zapałki i podpaliła knoty w trzech świeczkach. Deszcz dzwonił o szyby, więc była usprawiedliwiona, by mimo ciepłych nocy kończącej się wiosny zapalać świece. W końcu wcisnęła się w fotel, podkuliła nogi i wyciągnęła rękę po leżący na stoliku krem. Nieśpiesznie wmasowywała go w dłonie, wpatrując się w nie. W domu panowała cisza i spokój, Glann została zupełnie sama, gdyż matka wyjechała na jedno ze swoich szkoleń. Było zupełnie tak, jak kilka lat temu, gdy ostatni raz widziała Kubę. Od kiedy go zobaczyła, nie mogła przestać o nim myśleć, a tamto ostatnie spotkanie przerabiała w umyśle tyle razy, że mogła odtworzyć każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Wcześniej robiła to, by znaleźć wskazówkę, teraz – by utwierdzić się w przekonaniu, że zachował się jak sukinsyn i że może go z czystym sumieniem dalej nienawidzić.

Stała przy kuchence, mieszając w garnku sos. Ryż już dochodził, bób wrzuciła do pomidorów i czekała, aż wszystkie smaki i przyprawy porządnie się przegryzą. Po kolacji chcieli obejrzeć film, ale prawdę powiedziawszy, miała nadzieję na bardziej aktywne i koedukacyjne spędzanie czasu. Była podekscytowana, gdy usłyszała ciche pukanie do drzwi. Wtedy jej to nie zastanowiło, ale później uświadomiła sobie, że Kuba nigdy tak nie pukał.

– Wejdź! – krzyknęła. Wzięła do ręki widelec i uniosła pokrywę od garnka. Ryż był idealnie sypki. – Przyszedłeś w samą porę, rozgość się, a ja powoli nakładam. – Uśmiechnęła się do niego.

Kąciki jego ust uniosły się nieznacznie, ale uśmiech nie objął oczu. Stał niezdecydowany w progu kuchni, ręce włożył do kieszeni i przez chwilę rozglądał się dokoła.

– Możesz usiąść. – Zaśmiała się.

Kuba jakby nie usłyszał jej uwagi. Wydawał się nieobecny, wciąż lustrował jej twarz i ciało, jakby chciał wyryć obraz Glann pod powiekami. Wtedy tak tego nie odebrała, lecz później… Nawet teraz. Kiedy w końcu zdecydował się ruszyć, odwróciła się w jego stronę. Przygarnął ją do siebie i zamknął w mocnym uścisku. Podniósł jej twarz, by dokładnie widzieć jej oczy.

– Kocham cię, wiesz?

– Spróbowałbyś nie. – Znów się zaśmiała. Ugryzła go w dolną wargę.

Uśmiechnął się lekko, ale po chwili spoważniał. Przycisnął jej twarz do swego ramienia, by była jeszcze bliżej, gdy ją przytulał. Słyszała jego ciche westchnięcie.

– W porządku? – zapytała.

– Jestem tylko zmęczony.

Przypatrzyła mu się uważnie. Miał lekkie cienie pod oczami.

– To kiepsko. Nie planowałam dzisiaj wcześnie iść spać – spróbowała zażartować. Zaczynała się martwić. Tym bardziej, że przez jego twarz przeszedł cień zakłopotania. – Co się dzieje?

– Nie mogę dzisiaj zostać. Właściwie przyszedłem tylko na chwilę.

– Jak to?

– Coś mi wypadło. Przepraszam, powinienem był dać ci znać wcześniej. Nie męczyłabyś się z gotowaniem. – Spojrzał przelotnie na ustawione na kuchence garnki.

Pokręciła głową.

– Nigdy nie męczę się z gotowaniem – przypomniała mu.

– Muszę już iść. – Był spięty.

– Ale…

Zamknął jej usta w zachłannym pocałunku. Była zbyt łatwowierna, zbyt ufna. W tamtej chwili wolała słodycz pocałunku niż jakiekolwiek wyjaśnienie. Widziała jego zdenerwowanie, mimo to odprowadziła go do drzwi.

– Uważaj na siebie – powiedziała.

Kąciki jego ust znów bez przekonania powędrowały do góry. Zamknęła drzwi, nie wiedząc jeszcze, że widziała go po raz ostatni. Do dziś pluje sobie w brodę za te słowa. Dzisiaj życzyłaby mu raczej skręcenia karku, połamania nóg. Przez następne dwa dni czekała, aż w końcu zaczęła go szukać. Mieszkanie, które wynajmowali wraz z siostrą, stało puste. Od sąsiadów dowiedziała się, że wyprowadzili się tego samego dnia, kiedy do niej przyszedł. Szukała jakichkolwiek śladów wśród znajomych, w jego pracy, była nawet na policji. Tylko się wygłupiła. W końcu musiała pogodzić się z faktem, że po prostu kopnął ją w tyłek. Tylko dlaczego powiedział jej, że ją kocha? Nie mógł sobie tego darować? Do dziś zastanawiała się, jakim trzeba być tchórzem, żeby nie powiedzieć dziewczynie choćby kłamstwa, tylko przyjść, nasycić się widokiem i zwiać.

Odwróciła twarz od ciemnej ściany i zapatrzyła się w spokojne płomienie świec. Dobrze było znaleźć w nich ukojenie. Czego od niej teraz chciał? Zresztą… czy naprawdę ją to obchodzi?

Wstała i zdecydowanym krokiem podeszła do stolika. Zgasiła lampkę i nachyliła się, by zdmuchnąć ogień. Zawahała się, gdy zaczął tańczyć. Drgał spokojnie, niemal hipnotyzująco. Bezwiednie przysunęła twarz, czując jego ciepło na skórze. Płomienie zaczęły rosnąć i spływać po świecach. Ocknęła się dopiero, gdy znalazły się na blacie. Wystraszona zrobiła krok w tył i odwróciła się w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby je ugasić. Ale za nią płomienie również szalały, w jednej chwili zamykając się wokół niej. Rosły, rozpryskując swe iskry na suficie. Przerażona zaczęła krzyczeć. Zasłoniła twarz rękoma i wbiegła w pożar na oślep, szukając możliwości ucieczki. Lecz wszędzie tańczył ogień, pochłaniając wszystko, co stanęło mu na drodze.

*

Izys siedziała w pokoju i wpatrywała się w krople powoli spływające po szybie. Po chwili przycisnęła do niej czoło, by poczuć na nim chłód szkła. Czy ona wariowała, czy tak się traci zmysły? Nigdy nie miała problemów z psychiką, była zbyt bezpośrednia, by dłużej się z czymś męczyć. Jeśli miała jakieś wątpliwości, natychmiast podejmowała kroki, by się ich pozbyć. Niczego w sobie nie dusiła. Była człowiekiem czynu, ruchliwą, pogodną, często upartą osobą. Normalną. Więc co się dzieje?

Jeszcze raz odtworzyła w pamięci scenę, gdy zemdlała na boisku. Niby nic, była przerwa, rozmawiała z jedną z dziewczyn z drużyny. Jadła jabłko, swobodnie spacerując w tę i z powrotem. Był dzień otwarty, co znaczyło, że kibice mogli podglądać ich trening. W wolnych chwilach lubiła przeczesywać wzrokiem trybuny i tak też robiła tego dnia. Aż zobaczyła ją. Na pewno już raz gdzieś ją widziała, ale nie wiedziała gdzie. Nie pamiętała szczegółów jej twarzy poza barwą oczu. Mimo że znajdowała się kilkanaście ładnych metrów od niej, widziała doskonale, że miały kolor jasnej szarości, przywodzący na myśl chłodne poranki. Wpatrywały się w nią nieruchomo i elektryzowały jak magnes. Zaszumiało jej w uszach, a osoby między nimi po prostu zniknęły.

Później znów wirowała w tym przeklętym tańcu. Straciła świadomość. Po tym zajściu wiedziała, że wykluczą ją z pucharu na kilka najbliższych meczów.

– Boże…

Wiedziała, że ten wieczór i tak pójdzie na zmarnowanie, więc postanowiła się położyć. Wzięła długi prysznic i przebrała się w wygodny strój do spania. Zeszła po schodach i kiedy weszła do salonu, coś ją tknęło. Rodzice siedzieli na kanapie objęci ramionami i oglądali jakiś dokument w telewizji. Izys stała w drzwiach, nie mogąc zrozumieć, co się dzieje. Przez jej głowę przeleciały szalone myśli, że już może ich nie zobaczyć, że musi się pożegnać. Potrząsnęła głową. To jakieś szaleństwo.

Zrobiła ruch w ich stronę, odwrócili się, a gdy na nią spojrzeli, poczuła skurcz w sercu, znów wbrew sobie. Podeszła do nich i spontanicznie ich uściskała.

– Kocham was, dobranoc.

Nie dając im szansy na odpowiedź, pobiegła do siebie, wcisnęła się pod kołdrę i wtuliła głowę w poduszkę. Lubiła spać przy odgłosach deszczu, miała nadzieję, że za ich pomocą ukoi choć trochę swoje niespokojne serce. Jednak sen długo nie nadchodził. Mimo że na dworze już dawno zrobiło się cicho, wierciła się zdenerwowana. Jej głowę zalewała tona nieposkładanych myśli, było jej niewygodnie, oczy wolały pozostać otwarte niż zamknięte. W zaśnięciu przeszkadzało jej dosłownie wszystko. Parokrotnie rozważała wstanie i zajęcie się czymś innym, może odpali komputer i pogra w grę, którą zaczęła już jakiś czas temu. Jeśli oczy zaczną się jej kleić, błyskawicznie wskoczy z powrotem do łóżka. Ale nawet na to nie miała ochoty, wciąż leżała bezsensownie, dziwiąc się samej sobie.

Nagle poczuła podmuch wiatru na stopach. Zwinęła się w kłębek i nakryła kołdrą. Nie musiała długo czekać, by znów wyczuć przeciąg. Z cichym przekleństwem usiadła na łóżku i sięgnęła do okna, by je zamknąć. Nacisnęła na ramę, ale poczuła opór. Okno było zamknięte.

– No tak – powiedziała sama do siebie i rzuciła się w poduszki.

Kołdra momentalnie uniosła się i przefrunęła przez pokój. Zasłony miotały się w tę i z powrotem, a porozrzucane ubrania upadły jej na twarz.

– Co to za… – Urwała, gdy zobaczyła, że w pokoju panuje totalny chaos. Mimo zamkniętych drzwi i okna wszystko krążyło w powietrzu, przedmioty zaczęły spadać z półek, poduszki i ubrania wirowały wokół niej. Skoczyła w stronę drzwi. Mocny podmuch powietrza rzucił ją na ścianę. Krzyknęła przerażona.

Siła wiatru była tak ogromna, że Izys obijała się bezwładnie o meble. Pokój zaczął się rozpadać. Poczuła, że podłoga ucieka jej spod stóp. Wszystko było wiatrem, nie było już pokoju ani jej domu. Nie wiedziała, co się dzieje, mogła tylko krzyczeć. Obraz się jej zamazywał, aż zupełnie przestała widzieć. Nagle poczuła się, jakby zderzyła się z ciężarówką, gruchnęła o coś ciężko i przestała czuć cokolwiek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: