Ta jedna gwiazda - Tina Berk - ebook + audiobook + książka

Ta jedna gwiazda ebook i audiobook

Tina Berk

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Tom Auggie to nieśmiały, trochę wycofany nastolatek, którego największą pasją jest astronomia. Liczy się dla niego tylko kosmos, gwiazdy i wszystko, co z nimi związane. Wkrótce jednak w jego życiu pojawi się coś znacznie ważniejszego od jego kosmicznego hobby, a to za sprawą Skye Logan, nieuleczalnie chorej dziewczyny, która zarazi Toma swoją miłością do fotografii. Ta przypadkowa znajomość okaże się dla obojga początkiem niezwykłej przyjaźni. Przyjaźni, która zostanie wystawiona na najtrudniejszą próbę, jaką można sobie wyobrazić...

Ta jedna gwiazda” to wzruszająca powieść o nieoczekiwanych spotkaniach, które mają moc odmieniania życia i o nadziei dającej siłę do walki z tym, co wydaje się nas przerastać.

„(…) doszło nas pukanie do drzwi, po czym wyłoniła się z nich dziewczyna. Mimo że w sali panował półmrok, widziałem ją bardzo dobrze. Lepiej niż pozostałe osoby, a wszystko przez jej włosy. Przypominała najjaśniejszą gwiazdę, jaką dotychczas widziałem i była zdecydowanie najładniejszą z nich. Jej włosy dawały tyle blasku, że zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle je ma. Widziałem też jej oczy, tak jasne jak niebieski Księżyc. Czy ta dziewczyna była jakimś gwiazdozbiorem, którego nigdy w życiu nie widziałem?”

Tina Berk – urodzona w 2001 roku w Rypinie. Aktualnie uczęszcza do liceum we Włocławku. Gra na pianinie i uwielbia rock. W wolnych chwilach pisze powieści, opowiadania, a także piosenki. Mieszka z rodzicami, dwójką braci i królikiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 225

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 29 min

Lektor: Nikodem Kasprowicz
Oceny
4,5 (13 ocen)
7
5
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kajka342

Dobrze spędzony czas

Fajna aczkolwiek zakończenie mnie zaskoczyło
00

Popularność




TOM

Nazywam się Tom Auggie, chodzę do publicznego liceum Jacksona w stanie Michigan. W szkole radzę sobie raczej dobrze, a moi najbliżsi przyjaciele to gwiazdy. Dosłownie. Nie chodzi mi tu o celebrytów, lecz o te złote świecące punkciki na nocnym niebie. Co wieczór otwieram okno w moim pokoju na piętrze i obserwuję ich ułożenia. Zazwyczaj wypatruję Małego bądź Dużego Wozu, bo przypomina mi rondelek, w którym moja mama gotuje makaron z serem, tak bardzo przeze mnie uwielbiany.

Niedługo koniec szkoły, co oznacza, że na niebie będzie można dostrzec wiele nowych szyków i naprawdę mnie to cieszy, w odróżnieniu od mojej mamy. Uważa, że bardziej poświęcam się gwiazdom niż ludziom w moim wieku. Ale co mam zrobić? Przecież nikogo nie zmuszę do zadawania się ze mną. Moja pasja do obserwowania nieba nie zraziła tylko Archiego – aktualnie mojego jedynego przyjaciela. Myślę, że kumpluje się ze mną między innymi dlatego, że sam ma dosyć nietypową zajawkę. Otóż Archie uwielbia słowa. Potrafi z przypadkowych słów ułożyć wiersz, często do wypowiedzi wplata takie zwroty, których nikt nie rozumie, albo opowiada żarty dotyczące poprawnego pisania, z których tylko on się śmieje. Nie przeszkadza mi to, bo Archie, w odróżnieniu od innych chłopaków, nie jest zapaleńcem koszykówki, przez co nie śmieje się ze mnie, gdy nieporadnie usiłuję zdobyć punkt, sam też jest w to kiepski. I to drugi powód, dla którego trzymamy się razem, bo wiadomo – zawsze to lepiej, gdy nie tylko ty obrywasz od chłopaków po lekcjach za nieudany mecz. Może to trochę egoistyczne, ale myślę, że Archie nie ma mi tego za złe.

Jest siódma rano, dlatego z dołu dochodzą mnie dźwięki ekspresu do kawy oraz krzątania się rodziców. Zapewne również powinienem wstać, ale: 1) jest poniedziałek i 2) nie mam za bardzo ochoty. Myślę, że podałem naprawdę silne argumenty, by zostać dziś w domu, jednak gdy czuję, jak mama zrzuca moją kołdrę (naprawdę ciepłą kołdrę) na podłogę, to wiem, że następnym razem będę musiał wymyślić coś lepszego.

– Tom, wiesz, która godzina? – pyta z lekkim oburzeniem.

– Zakładam, że odpowiednia, by jeszcze sobie pospać – mruczę i wciągam moją kołdrę z powrotem.

– Nie trafiłeś.

– Wiem. Nic nowego. – Przewracam się leniwie na plecy i widzę, jak moja mama z niecierpliwością na twarzy spogląda na zegarek.

– Jeśli za chwilę nie wstaniesz, nie licz na podwózkę do szkoły. – Jej groźba jest poważna, ale też skuteczna, bo komu by się chciało z rana iść do szkoły na piechotę? Biorąc pod uwagę, że sama droga zajęłaby jakieś dwadzieścia pięć minut, na co zdecydowanie nie mam czasu.

– Okej – jęczę zrezygnowany, bo wiem, że i tak nic nie wskóram. Powoli wstaję z łóżka, a mama wraca na dół, by pomóc mojej młodszej siostrze ze śniadaniem. W tym czasie zgarniam kluczyki, portfel i telefon, po czym wrzucam to wszystko niedbale do plecaka. Z szafy wyjmuję jakieś szare ciuchy, bo wiadomo – przy poniedziałku ciężko założyć coś kolorowego. Zbiegam na dół, by zjeść płatki i siadam naprzeciwko mojej siostry.

– Tom, pobrudziłeś się mlekiem – stwierdza Chloe, ledwo powstrzymując chichot. Robię przerażoną minę i z pośpiechem zaczynam robić głupie miny i wyginać się, by zobaczyć tę straszną plamkę. Chloe zaczyna chichotać, a na jej policzkach pojawiają się dołeczki. Tak naprawdę wcale nie pobrudziłem się mlekiem. Moja siostrzyczka codziennie rano nabiera mnie, że mleko rozchlapało mi się gdzieś na ubraniu, a ja nie chcę psuć jej tak dobrego psikusa, dlatego udaję, że mnie nabrała. Ma tylko pięć lat, więc zawsze staram się udawać, że był to naprawdę świetny żart. Może nie powinienem jej okłamywać, ale uwielbiam widzieć, że jest szczęśliwa i że się śmieje. Chloe kończy swoją porcję i idzie do pokoju ubrać się w nową sukienkę, którą kupiła jej mama. Powiedziała, że to najnowszy krzyk mody, a chce, by jej dzieci wyglądały schludnie i nienagannie. Może się nie znam, ale jak dla mnie jedyne, co krzyczy ta sukienka, to: „Hej, mam pięć lat, uwielbiam słodkości, więc jeśli masz jakieś w swoim podejrzanie wyglądającym aucie, to chętnie po nie wejdę!”. Jako że nie chcę wkurzać mamy, nigdy jej tego nie powiem.

Odkładam talerz do zmywarki i kieruję się w stronę łazienki.

– Thomas – zagaja tata, wiążąc krawat. Niestety muszę zaspojlerować, co teraz nastąpi. Zapytam: „O co chodzi?”, na co mój ojciec odpowie: „Powodzenia w szkole i pamiętaj – nie pozwól, by ktoś podważał to, co mówisz. Jesteś wyjątkowy, synu. Nikt nie ma prawa ci tego odebrać”. W zasadzie nie wiem, po co mi to mówi, ale myślę, że to miłe z jego strony, dlatego pytam:

– O co chodzi, tato?

– Powodzenia w szkole. Pamiętaj – znaczysz więcej, niż ci się wydaje. Nie pozwól, by ktoś wmawiał ci, że jesteś nikim i chciał wyrządzić ci krzywdę za to, że czegoś nie umiesz. Jesteśmy tylko ludźmi. Nie ma ideałów, dlatego nie staraj się nim być. Ważne, żebyś był dobry i uczciwy, a ktoś na pewno to zauważy – kiwam głową, na co uśmiecha się i klepie mnie w ramię, po czym idzie napełnić swój termos kawą. Ciekawe, co by zrobił, gdyby dowiedział się, że chłopaki z klasy nieraz dali mi po głowie za nieudany mecz. Obstawiam jednak, że dla nas obu najlepszym rozwiązaniem byłoby, żebym nic o tym nie wspominał. Idę więc do łazienki na poranną toaletę. W lustrze przyglądam się mojej twarzy. Mam jasnobrązowe włosy i niebieskie oczy po tacie oraz brak zarostu. To pewnie po mamie. Zdecydowanie. Twierdzę tak, bo nie wiem już, jak tłumaczyć sobie fakt, że którykolwiek chłopak w moim wieku ma zarost, a moja twarz jest gładka jak kuchenne płytki. Przeczesuję włosy ręką. Przydałby mi się fryzjer. Zwracam na to uwagę tylko wtedy, gdy włosy zaczynają wchodzić mi do oczu, chociaż moja mama robi aferę o to, że o siebie nie dbam, już wtedy, gdy zobaczy, że któryś za bardzo zasłania mi czoło. Cóż, dzięki temu, że zacząłem zaczesywać je do tyłu, sięgają mi teraz do końca szyi, a mama jedynie kręci głową ze zrezygnowaniem. Nie rozumiałem, dlaczego zarost nie mógłby brać z nich przykładu i choć trochę urosnąć. Westchnąłem i zabrałem się za mycie zębów, a po chwili usłyszałem, jak mama krzyczy, że za pięć minut wychodzimy. Przyśpieszyłem więc i za moment wyskoczyłem z łazienki. Na stole leżały moje kanapki. Wrzuciłem je do plecaka, po czym żegnając tatę, wskoczyłem do Jeepa mamy, czekając na nią i siostrę. Najpierw odwieźliśmy Chloe do przedszkola. Pożegnałem się z małą naszym tajnym językiem, który wymyśliliśmy, żeby nikt nie mógł nas zrozumieć. W zasadzie był to rodzaj migowego i nie posiadał zbyt dużo znaków. W całym wachlarzu znalazły się tylko najprzydatniejsze zwroty, takie jak: „cześć” – było to przyłożenie lewej ręki do serca, a prawej do czoła częścią zewnętrzną, po czym palcami u prawej poruszało się dość szybko. Oprócz tego było jeszcze: „dziękuję”, „pomóż mi”, „odejdź”, a także „pobaw się ze mną w księżniczki, prooooszę”. To ostatnie było zdecydowanym faworytem Chloe. Osobiście wolałem tego zwrotu nie nadużywać, w przeciwieństwie do niej.

Gdy zatrzymaliśmy się na szkolnym parkingu, zamknąłem oczy i przeciągle westchnąłem.

– Daj spokój, Tom. Jeszcze dwa miesiące i koniec – pocieszała mnie mama. Wiedziałem, że się o mnie martwi, choć często zapewniałem ją, że większa liczba znajomych nie poprawiłaby mojego stosunku do szkoły. Ona jednak miała swoje zdanie, ale cóż mogłem poradzić.

– Dwa miesiące – szepnąłem.

– Tak jest, kochanie – uśmiechnęła się do mnie. – Wiesz, ostatnio w centrum widziałam, że niejaka pani Morgan prowadzi zajęcia z fotografii. Nie mówiłam ci tego jeszcze, ale zapisałam cię na nie. Pomyślałam, że skoro niedługo wakacje, a jesteś zmęczony codziennym wstawaniem, będzie to dla ciebie odskocznia. Myślę, że nie powinieneś z tego rezygnować. Przy okazji poznasz nowych ludzi i będziesz mógł uwieczniać gwiazdy, które tak bardzo lubisz. – Mama patrzyła na mnie ciepło i stanowczo.

– I co ja mam tam robić? Przecież nawet nie mam aparatu, a ten w telefonie raczej nie będzie dobrym rozwiązaniem. – Byłem trochę zmieszany i zdziwiony. Przede wszystkim ze względu na to, że mama nawet nie spytała mnie o zdanie. – Poza tym mogłaś chociaż spytać, czy byłbym zainteresowany – rzuciłem.

– Tom, to tylko zajęcia z fotografii, poza tym wydaje mi się, że odmówiłbyś. – Fakt, w zasadzie miała rację. Popatrzyłem na zegar na desce rozdzielczej. Miałem dokładnie pięć minut, żeby się nie spóźnić. Nie przemyślałem jeszcze dobrze tego pomysłu, ale czas mnie gonił, więc zgodziłem się. Niby mogłem z nią o tym porozmawiać po powrocie do domu, ale zazwyczaj była zajęta papierami, a nie chciałbym jej przeszkadzać. Mama klasnęła w dłonie ucieszona moją odpowiedzią, pocałowała w policzek i powiedziała, że za chwilę się spóźnię, więc wyszedłem z auta i skierowałem się do wejścia. Już od progu Jack przywitał mnie kuksańcem w ramię. Taki strzał to niby nic takiego, ale nie od Jacka – prawie dwumetrowego kapitana drużyny koszykarskiej. Nie będę się powstrzymywał i po prostu odreaguję sobie w duchu: BOŻE, CHYBA MI RĘKA ODPADA!

Akurat gdy wszedłem do sali od angielskiego, zadzwonił dzwonek, a w momencie gdy zajmowałem swoje miejsce, weszła pani McCourtney, więc wszystko złożyło się idealnie. Lekcja była nad wyraz ciekawa.

Nie no, było strasznie nudno i to pięćdziesiąt minut dłużyło mi się niemiłosiernie, jak zresztą całej klasie. Gdy tylko zadzwonił dzwonek, prawie się pozabijaliśmy przy wyjściu na przerwę. Koło szafek czekał na mnie Archie, jak zwykle pochłonięty lekturą. Chrząknąłem krótko, by mnie zauważył. Może to dziwne, ale nie mieliśmy w zwyczaju mówić sobie „cześć”. Zazwyczaj wyglądało to właśnie w ten sposób.

– Tom, chłopie, kopę lat! – Archie poklepał mnie po ramieniu, jakbyśmy nie widzieli się w piątek, dokładnie w tym samym miejscu i o tej samej porze.

– Archie! – Kiwnąłem głową. – Co tam ciekawego słychać w świecie słów i przecinków? – Chłopak poprawił okulary i prychnął.

– Nie uwierzysz, ale nic, co mogłoby cię zainteresować. Nadal żadnej wzmianki o kosmosie czy gwiazdach. –Zniesmaczony pokręcił głową. – A co u ciebie?

– Mama zapisała mnie na jakieś zajęcia z fotografii.

– I nie zrezygnowałeś?

– Aż taki jestem przewidywalny? – No bez jaj, ludzie.

– Tom. Gdybyś mógł, zrezygnowałbyś z jedzenia czy porannej toalety na rzecz większego wgłębienia się w te wszystkie rzeczy związane z kosmosem.

– I ze szkoły.

– I ze szkoły – potwierdził Archie. Nie negowałem jego słów, bo było w tym trochę prawdy. – Ale skoro zgodziłeś się, to opowiadaj. – Podrapałem się po głowie, wykrzywiając usta.

– Tak w zasadzie to dowiedziałem się o tym dziś rano, więc nie miałem dużo czasu, by się nad tym dobrze zastanowić – Archie zaczął się śmiać.

– To dlatego nie zrezygnowałeś? – Mój kumpel nadal się szczerzył.

– Niee… – Chyba przeciągnąłem to słowo trochę za bardzo, bo Archie podniósł brew w sposób, jakbym paplał jakieś zupełne głupoty. – Może był to jeden z powodów, ale na pewno nie decydujący. – Skrzyżowałem ręce na piersi, pokazując mu, że wierzę w to, co mówię. Tak naprawdę rzeczywiście był to jedyny powód. Archie przyglądał mi się jeszcze chwilę z przymrużonymi oczami.

– Okej, skoro tak mówisz… – Chłopak podniósł ręce w obronnym geście. – To co zamierzasz tam robić?

– Jeszcze nie wiem. Pewnie porobię kilka fotek, aby pokazać mamie, że świetnie się bawię, no i dlatego, żeby już się tak mną nie przejmowała.

– Nadal twierdzi, że masz za mało znajomych?

– Taa… Uważa, że dzięki tym zajęciom znajdę nowych przyjaciół. – Archie pokiwał leniwie głową.

– Może ma rację, stary? Po szkole zazwyczaj nie wychodzisz z domu.

– Bo nie mam na to czasu – odburknąłem.

– Może byś miał, gdybyś tak bardzo nie skupiał się na obserwowaniu nieba. – Archie wzruszył ramionami.

– Wiesz, że to dla mnie ważne. – Mój kumpel patrzył na mnie poważnie.

– Fakt. Masz rację, ale wiesz co? Chyba te zajęcia dobrze ci zrobią. Może będziesz w stanie jakoś ciekawie połączyć ze sobą te dwie rzeczy.

– Na przykład będę mógł robić zdjęcia gwiazdozbiorom.

– Na przykład. – Pokiwał głową z uznaniem.

W chwili gdy chciałem dodać coś jeszcze, zadzwonił dzwonek na lekcję, jakby wszechświat uznał, że nic przydatnego już nie powiem. Rozeszliśmy się więc do swoich klas.

Reszta lekcji minęła szybko, a oprócz tego, że na chemii Jack prawie spalił naszą pracownię, nic się nie działo. Oczywiście nie śmiałem się z jego przerażonej miny, bo jeszcze by mi się dostało. Wróciłem do domu, gdzie moja mama podgrzewała obiad dla mnie i Chloe. Wykorzystałem ten moment, by dowiedzieć się czegoś więcej o tych zajęciach.

– Zostawiłam ci ulotkę na biurku, Tom. Przejrzyj ją, bo niestety ja muszę zająć się dokumentami z pracy. – Czyli tak, jak przewidywałem rano. Podziękowałem jej i po obiedzie poszedłem zapoznać się, o co chodzi z tymi zajęciami. Okazało się, że nie potrzebuję aparatu, bo każdy uczeń go dostaje, gdy tylko dołączy do grupy. Zajęcia trwają od września, ale można zapisać się w trakcie ich trwania. Jest tylko ten minus – mianowicie ktoś z pozostałych uczniów będzie musiał mnie wprowadzić. No trudno, jestem w stanie się z tym pogodzić. Zajęcia odbywają się co drugi dzień oprócz niedziel, zaczynając od poniedziałku. Znaczy to tyle, że właśnie je przegapiłem. No cóż, w takim razie wybiorę się na nie w środę.

SKYE

Przykładam wizjer do oka. Przede mną maluje się jezioro połyskujące od promieni zachodzącego słońca. Nie naciskam jeszcze przycisku, by zrobić zdjęcie. Patrząc tak na delikatne fale, które formują się pod wpływem wiatru na jeziorze, zapominam na chwilę o tym, co zobaczę, gdy oderwę oko od aparatu. Leki, przyrząd do mierzenia ciśnienia, strzykawki, syropy…

Pozwalam, by wzmagający się wiatr otulił mnie swoim chłodnym uściskiem. Nabieram powietrza, które już prawie pachnie wakacjami.

Robię zdjęcie. A potem jeszcze jedno i jedno. Tak, by wybrać najlepsze.

Później zanoszę się kaszlem i wiem, że to znak, by wracać do domu.

TOM

Do centrum mam jakieś dziesięć minut na piechotę. Doliczając do tego przekomarzania z Chloe przed wyjściem, plus długi czas oczekiwania na zielone światło, plus lądowanie UFO na pasach, muszę wyjść maksymalnie dziesięć po szesnastej. Dlatego wychodzę piętnaście po, by w razie czego nie musieć tam na nikogo czekać. Specjalnie też wlokę się i przyglądam wszystkiemu wokół. W rezultacie wchodzę na zajęcia równo o wpół do piątej. W sali znajduje się piątka nastolatków, podejrzewam, że mniej więcej w moim wieku. Pani Morgan, chyba prowadząca to kółko, zbiera od uczniów płyty CD. Wydaje mi się, że są tam zdjęcia albo to po prostu elektrośmieci. Wchodzę w głąb sali tak, żeby ktoś mnie zauważył i spytał: „Co tu robisz? To zajęcia fotografii, bar znajduje się dwa lokale obok” czy coś w tym stylu, bylebym nie musiał się pierwszy odzywać. Pani Morgan podnosi na mnie wzrok i ze szczerym uśmiechem mnie wita, więc odpowiadam tym samym. Jest to starsza kobieta, ale z dużą werwą i pozytywną energią, którą widać na pierwszy rzut oka. Jestem pewien, że chce ją przekazywać innym.

– Hmm? – Widzę, że każdy na mnie patrzy, a prowadząca definitywnie oczekuje jakiejś odpowiedzi.

– Przepraszam, mogłaby pani powtórzyć? – pytam nieco zażenowany sobą, że poległem już przy pierwszym pytaniu, a wzrok wszystkich utkwiony we mnie jeszcze bardziej potęguje moje zawstydzenie.

– Pytałam, jak się nazywasz, kochanie. – Kobieta uśmiecha się do mnie ciepło.

– Oczywiście. Tom. Tom Auggie – chrząkam.

– Tom! Świetnie! Twoja mama mówiła mi, że bardzo byś chciał do nas dołączyć.

Nie nie, to jest alternatywna wersja zdarzeń, proszę pani. To moja mama chce, bym tu dołączył – myślę sobie, jednak mówię coś zupełnie innego:

– Zgadza się.

– Wspaniale! – Kobieta uderza ręką o biurko, po czym wysuwa jedną z szuflad i wyjmuje z niej aparat. – Ja nazywam się Wendy Morgan i – jak możesz się domyślić – prowadzę te zajęcia. To będzie twój aparat. – Podaje mi go ostrożnie. – Co tydzień zadaję swoim uczniom jakiś temat i proszę o wykonanie do niego zdjęcia. Podczas trwania takiego projektu spotykamy się na zajęciach, by wymienić się pomysłami, ale również uczymy się nowych sztuczek, żeby zdjęcie było ciekawe i opowiadało jakąś historię. Zapewne zdajesz sobie sprawę, że będziesz musiał znaleźć kogoś, kto pomoże ci się zaaklimatyzować i wprowadzi cię w ten nasz mały świat. Dziś przypadło oddawanie prac pod tytułem Bliżej szczęścia, więc będziesz mógł obejrzeć prace twoich nowych kolegów. – Nowych kolegów, już to widzę… – Masz jakieś pytania?

– Myślę, że jak jakieś się znajdzie, to od razu będę pytał – uśmiechnąłem się życzliwie.

– Cudownie! A teraz proszę was, abyście usiedli w półokręgu, jak zawsze.

Piątka uczniów zaczęła przesuwać krzesła w stronę białej płachty wiszącej na ścianie, tworząc z siedzisk półokrąg. Jakiś chłopak zasłonił okna roletami i usiadł na swoim miejscu. Pani Morgan włożyła jedną z płyt do komputera (a więc to nie były elektrośmieci) i ściągnęła brwi w zamyśleniu.

– Czy wszyscy dzisiaj są? – zapytała z troską.

– Nie ma Skye – odparła dziewczyna w fioletowej sukience. Albo różowej. Chociaż to mogła być lawenda, zresztą wszystko jedno. W momencie gdy pani Morgan pokiwała głową, doszło nas pukanie do drzwi, po czym wyłoniła się z nich dziewczyna. Mimo że w sali panował półmrok, widziałem ją bardzo dobrze. Lepiej niż pozostałe osoby, a wszystko przez jej włosy. Przypominała najjaśniejszą gwiazdę, jaką dotychczas widziałem, i była zdecydowanie najładniejszą z nich. Jej włosy dawały tyle blasku, że zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle je ma. Widziałem też jej oczy, tak jasne jak niebieski Księżyc. Czy ta dziewczyna była jakimś gwiazdozbiorem, którego nigdy w życiu nie widziałem? Zdecydowanie.

– Przepraszam za spóźnienie, Wendy. – Dziewczyna podała jej swoją płytę.

– Nie ma sprawy, Skye, siadaj na miejsce. – Kobieta posłała jej ten rodzaj uśmiechu, który spotykasz u swojej babci, gdy widzi, jak pięknie jesz.

Skye przyciągnęła krzesło z wielkim trudem, co mnie bardzo zdziwiło, bo były wykonane z plastiku. Ustawiła je obok mnie i widząc, że jej się przyglądam, szybko odwróciła wzrok.

– Moi drodzy, wyświetlę zdjęcia w takiej kolejności, w jakiej siedzicie, by nasz nowy kolega dowiedział się, z kim ma do czynienia. – Dwóch chłopaków pokiwało głowami z uśmiechem. – Tak więc na początku Asher i Harry, później Mia, Lucy i Holly, a na koniec Skye.

Pani Morgan zaczęła otwierać zdjęcia. Były naprawdę dobre. Ciekawe, jak bardzo zawiedzie się na moich przy następnym projekcie. Po jakichś piętnastu minutach wyświetliła ostatnie. To należało do Skye. Szczerze mówiąc, nigdy nie widziałem tak pięknego zdjęcia. Może dlatego, że nigdy mnie do tego nie ciągnęło. Skye uchwyciła moment, gdy na jeziorze skąpanym w blasku słońca dwa łabędzie stykały się głowami tak, że tworzyły serce. Bliżej szczęścia naprawdę dobrze wpasowywało się w opis tej fotografii. Panowała ogólna cisza. Widziałem, jak inni uczniowie wpatrują się z szacunkiem w to, co zrobiła dziewczyna. Spojrzałem na nią z ukosa. Jej cera była jak z porcelany. Nie tyle biała, co delikatna, a przynajmniej taka się wydawała. Trąciłem ją lekko kolanem. Dziewczyna spojrzała na moją nogę, ale nie mogłem wyczytać z jej twarzy żadnych emocji. Dopiero gdy spojrzała mi w oczy, zauważyłem smutek. Chciałem zapytać, czy coś się stało, ale głos pani Morgan mi na to nie pozwolił.

– Kochani, cieszę się, że jak zwykle podeszliście do tego zadania bardzo poważnie. Kto był najlepszy? Po tej długiej ciszy towarzyszącej zdjęciu Skye zgaduję, że właśnie ona. Zgadzacie się? – Na potwierdzenie tego cała piątka zaczęła klaskać, łącznie z Wendy. Spojrzałem na Skye, jednak ona miała wzrok wbity w podłogę. Wydawała się zawstydzona. Może to jej pierwsze zwycięstwo? Zacząłem energicznie klaskać, nie spuszczając jej z oczu. Skye spojrzała na mnie ukradkiem, po czym się uśmiechnęła. Odpowiedziałem jej tym samym.

– Waszym następnym zadaniem będzie uchwycenie czegoś ulotnego i taki właśnie jest tytuł: Ulotne w przyrodzie. Do tego zadania możecie pobawić się trochę ze zdjęciem, stosując jakieś ciekawe rozwiązania. Tom, to będzie twój pierwszy projekt, dlatego przyłączysz się do Skye i zrobicie go razem. Skye, będzie to dla ciebie nagroda za wygranie tego projektu.

Ojej, ale jej się trafiła fatalna nagroda – pomyślałem. Dajcie tej dziewczynie czekoladę czy coś w tym stylu, a nie gościa, który nie ma pojęcia, co tu robi.

– Mam nadzieję, że oboje się czegoś nauczycie – powiedziała pani Morgan. Znowu pudło.

Skye pokiwała głową i tak samo jak reszta moich nowych znajomych, wyszła z sali. Ja tymczasem odebrałem od Wendy swoją płytę, na której będę zapisywał dla niej zdjęcia.

– Jakie wrażenia po pierwszych zajęciach? – zagaiła pani Morgan.

Pomyślałem sobie, że w zasadzie nie było tak źle jak przypuszczałem, dlatego odpowiedziałem, że dobrze się bawiłem. Kobieta uśmiechnęła się na te słowa.

– Do zobaczenia w piątek! – rzuciła, gdy już wychodziłem.

– Tak jest! – Wyprostowałem się jak drut i zasalutowałem, na co pani Morgan zareagowała śmiechem. Ja też uśmiechnąłem się pod nosem.

Kiedy otworzyłem drzwi, zdziwiłem się, gdy zobaczyłem za nimi Skye.

– Czekasz na kogoś? – zapytałem, widząc, że jest sama.

– W zasadzie to czekam na ciebie. – Dopiero teraz usłyszałem, że jej głos jest aksamitny i dźwięczny. – Skye – przedstawiła się i wyciągnęła do mnie rękę.

– Tom. – Uścisnąłem jej dłoń bardzo delikatnie. Nadal myślę, że może pęknąć jak porcelana, dlatego wolę być ostrożny.

– Jako że będziemy razem pracować, chciałam dogadać się z tobą, kiedy zaczynamy. Osobiście lubię działać szybko, dlatego pasowałoby mi jutro, ale zrozumiem, jeśli wolałbyś inny termin. – Dziewczyna pokiwała pewnie głową, jakby przedstawiła mi najlepszy plan na świecie.

– Nie, jutro brzmi nieźle. Kiedy mam być gotowy?

– O siedemnastej w parku Mansona. – Ten park znajdował się jakieś pół godziny drogi od mojego domu, ale czego się nie robi dla dziewczyny, która wygląda, jakby miała się zaraz rozpaść.

– Jasne, świetny wybór – uśmiechnąłem się szczerze. Skye była ode mnie niższa o jakieś pięć czy siedem centymetrów, do tego była szczupła, przez co miałem ochotę objąć ją i nie puszczać, by nic jej się nie stało. Mała gwieździsta kruszynka.

– To jesteśmy umówieni. – Skye uśmiechnęła się szybko, lecz wystarczająco, bym polubił sposób, w jaki to robiła.

– Jesteśmy umówieni – przytaknąłem, odwdzięczając się tym samym.

Gdy zniknęła we wnętrzu czarnego BMW, poczułem, jakby odebrano mi światło. Niebo wydawało mi się bardziej szare niż przedtem, a trawa jakby bardziej zeschnięta. Cóż, to było z pewnością dziwne. Ruszyłem w drogę powrotną z aparatem na szyi. Był ciężki. Zacząłem się zastanawiać, jak radzi sobie z nim Skye po tym, jak zobaczyłem, z jakim trudem przesuwa krzesło. Pomyślałem, że chciałbym nosić jej aparat, by ją z tego odciążyć. Nie wiem, dlaczego ta dziewczyna siedziała mi w głowie. Tak, to też było dziwne.

Gdy wróciłem do domu, zbliżała się dziewiętnasta. Chloe oglądała jakieś bajki dla małych księżniczek, mama szykowała kolację, a tata nie wrócił jeszcze z pracy. Poszedłem do pokoju odłożyć aparat i płytę, a światło, które zaświeciłem, przypomniało mi o włosach Skye. To było niesamowite, że można urodzić się z blaskiem gwiazd na głowie. Wyglądała, jakby była jedną z nich. Zgasiłem światło i udałem się na kolację. Mama przygotowała zapiekanki z pieczarkami, których Chloe za wszelką cenę próbowała się pozbyć.

– Jak było na zajęciach, Tom? – spytała mama, odgryzając kawałek swojej zapiekanki.

– W miarę. – Nie chciałem tryskać zbyt dużym entuzjazmem, bo mogłaby powiedzieć coś w stylu: „A widzisz? Wiedziałam, że ci się spodoba”.

– To chyba dobrze, co?

Przytaknąłem.

– Poznałeś kogoś ciekawego?

Tak, Skye – pomyślałem.

– Hmm… nie wiem.

– Jak to? – Roześmiała się mama. Nie chciałem jej mówić o dziewczynie, bo jeszcze pomyślałaby sobie coś, z czego na pewno nie chciałbym się jej tłumaczyć.

– Jest parę fajnych osób i tyle. – Wzruszyłem ramionami, wgryzając się w zapiekankę. – Jutro idę pracować nad takim jednym projektem, który zadała nam pani Morgan.

– To wspaniale! Masz do tego jakichś pomocników?

Czyli jednak musiałem jej powiedzieć o Skye.

– Taak, ma na imię Skye. Robi całkiem niezłe fotki.

– Pewnie cię czegoś nauczy.

– Zobaczymy. – Nie chciałem ciągnąć tej rozmowy, więc odłożyłem talerz do zmywarki i podziękowałem za posiłek. Poszedłem wziąć prysznic, a zaraz potem udałem się do pokoju. Usiadłem na parapecie z aparatem w rękach. Dziś niebo było zachmurzone, ale i tak miałem nadzieję, że może uda mi się coś zobaczyć. Po dłuższym oczekiwaniu zza chmur wyłonił się księżyc. Wykorzystałem więc ten moment na zrobienie zdjęcia. Myślę, że wyszło całkiem nieźle. Byłem już zmęczony po całym dniu, położyłem się do łóżka. Nie zasnąłem od razu. Przed oczami miałem Skye na tle gwiazd. Świeciła znacznie mocniej od nich. Widziałem jej błękitne oczy i śnieżnobiałą cerę. Po chwili zawiał silny wiatr i Skye zmieniła się w drobne odłamki porcelany, a ja zasnąłem.

SKYE

Gdy wróciłam do domu, mama zmierzyła mi ciśnienie.

W normie.

Wzięłam leki i odłożyłam aparat na biurko. Z każdym dniem wydawał mi się coraz cięższy, jednak lubiłam mieć go w rękach. Myślałam sobie wtedy, że skoro mam jeszcze siłę, to będę go nosić tak długo, aż lekarze nakażą mi się oszczędzać. A dlaczego mieliby tego ode mnie wymagać? Bo chorowałam na białaczkę typu Gr1. Znaczy to tyle, że oprócz białaczki miałam też objawy gruźlicy. To połączenie było zdecydowanie mieszanką wybuchową. Czułam się ograniczona pod wieloma względami. Dręczyły mnie napady kaszlu i częste złe samopoczucie. Choroba niszczyła mnie od środka, ale ja wiedziałam, że tak naprawdę odbiera mi też życie towarzyskie i prywatne. Była jak zafascynowany mną superfan, który starannie kolekcjonuje jakieś części mnie, by za jakiś czas zebrać je w całość i zupełnie mną zawładnąć. Z jednej strony łapczywie pragnęłam powrócić na dawne tory mojego życia, pozbywając się doszczętnie diety, leków, a przede wszystkim pasożyta wysysającego ze mnie życie, a z drugiej chciałam pokazać, że jestem silna i pozostawić po sobie coś niezniszczalnego. Coś, czego nie złamie nawet białaczka typu Gr1. Dlatego robiłam zdjęcia i kurczowo, gdy tylko mogłam, trzymałam w rękach aparat, jakby był kołem ratunkowym w moim zakażonym śmiercią morzu.

Odpaliłam komputer i otworzyłam folder ze zdjęciami, jakie dotychczas zrobiłam na zajęcia. Chodziłam do Wendy już od pięciu lat i jak sama mówiła, zrobiłam ogromny postęp. Może miała rację, choć dla mnie nie miały być dziełem sztuki. Miały być pozostałością po tym, co kochałam. A kochałam przyrodę, dlatego każde zdjęcie było jej częścią, odrębnym światem. Tak jak moje życie było odrębnym światem od życia moich kolegów i koleżanek z klasy. Czułam się, jakbym mieszkała w Tajemniczym Ogrodzie, bo nie każdy miał do niego wstęp. Ze znajomymi widywałam się rzadko przez to, że często byłam na badaniach bądź nie czułam się na tyle dobrze, żeby iść do szkoły, dlatego teraz moją najbliższą przyjaciółką była mama, pielęgniarka Katie oraz Holly. Uważam, że robiła lepsze zdjęcia od moich, ale co tydzień to ja wygrywałam projekt. Powiedziałam raz Holly, że moim zdaniem to ona zasługuje na wygraną.

– Skye, daj spokój. Wendy wprost uwielbia to, co robisz, zresztą jak my wszyscy. Ja jeszcze zdążę kiedyś wygrać, a teraz cieszę się, że to ty górujesz. Przynajmniej mam motywację do walki – zaśmiała się Holly.

– Dziękuję – szepnęłam. Holly objęła mnie ramieniem.

– Dopóki tu jesteś, rób to, co do ciebie należy, Skye. Dla mnie i tak zawsze będziesz najlepsza. – Przyjaciółka uśmiechnęła się do mnie smutno. Jej słowa w tamtym momencie miały ogromną wartość, patrząc na to, w jakim byłam stanie.

– Przestań – parsknęłam śmiechem. Holly uśmiechnęła się szeroko i szczerze, jednak zauważyłam, że do jej oczu napływały łzy. Zmarszczyłam brwi i przytuliłam ją tak mocno, jak tylko mogłam.

– Ile jeszcze? – wyszeptała.