Zapiski z czekoladowego pamiętnika - Alina Sułkowska - ebook + książka

Zapiski z czekoladowego pamiętnika ebook

Sułkowska Alina

2,0

Opis

Właśnie takie są „Zapiski z czekoladowego pamiętnika” Aliny Sułkowskiej. To 13 fascynujących historii pisanych z perspektywy matki, żony i kochanki, która zaprasza czytelnika do swojej codzienności, dzieląc się z nim wszystkimi jej smakami, a przede wszystkim tym jednym, najważniejszym – czekolady... To właśnie ona towarzyszy bohaterce w pokonywaniu kolejnych życiowych zakrętów, podejmowaniu trudnych decyzji i tworzeniu nowych planów na życie. Koi nerwy, wycisza złe emocje i sprawia, że wszystko staje się prostsze. A zatem... może skusisz się na kawałek?

Dobrym duchem, ukrytym pod postacią skrzata, jest moja mama. Drobna i rezolutna, trzyma nas wszystkich w garści. Gdy oddalimy się od centrum dowodzenia, jak niesforne bakalie, które po rozdarciu opakowania rozproszyły się w różne strony, to ona roztopi w rondelku czekoladę, pozbiera pestki i suszone owoce, by na powrót zrobić z nich tabliczkę czekolady.

Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Za przepiękną książkę, za poetycką prozę i e(moc)je. Czytałam jak zaczarowana (mąż kręcił się, zaglądał mi do komputera, a ja pochłaniałam kolejne strony). Cudownie łączysz świat nostalgii i marzeń z rzeczywistością – czasem pocieszną, czasem skupioną na normalnych czynnościach, które dają tyle radości, czasem brutalną. I w tym wszystkim ta czekolada!
Było słodko-słodko, słodko-gorzko, było bosko. Proszę, pisz dalej.


Anna Kania
redaktor naczelna „Mistrza Branży”


Przeczytałam jednym tchem! Oczywiście, zryczałam się przy tym kilka razy.
Przepiękne, poruszające opowiadania skłaniające do przemyśleń! Gratuluję!

Życzę Ci wspaniałego dnia!
Mój dzięki Tobie i Twojej książce rozpoczął się cudnie.


Małgorzata Ościk - Sawczyn
Architekt

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 62

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Szukam w pamięci migawek wspomnień, które układam w obrazy. Maluję słowami kolory, utrwalam uczucia, co zgasły. Przywołać chcę dawne smaki, co na końcu języka zostały, pisząc słodką historię o tych, co tak wiele już przeżyli, a ciągle im mało…

Czas na wiśnię w czekoladzie

Drobne płatki, misternie utkane ręką Królowej Śniegu, pojawiły się nagle, otulając puszystym, białym płaszczem wszystkie niedoskonałości ulic miasta. Wystarczyło spojrzeć w niebo, by poczuć ich chłodne muśnięcie na twarzy. Na rogu ulicy przystojny młodzieniec, z rozkosznie usypaną kupką śniegu na czapce, wypatrywał nadejścia wybranki. Niespokojnie spoglądał to na zegarek, to w kierunku przystanku. Nieco dłużej zatrzymał wygłodniałe spojrzenie na oknach baru mlecznego. Gdy podjechał spóźniony autobus, z wnętrza wyłoniła się drobna postać dziewczęca w wełnianej czapeczce. Para szybko odnalazła się wśród przechodniów. Kochankowie w pośpiechu wymienili czuły pocałunek, chwycili się za ręce i wbiegli do pobliskiego baru. Radosna aura, która otaczała tych dwoje, zarażała wszystkich w pobliskim sąsiedztwie. Miło było patrzeć na rozognione z emocji policzki, słyszeć potoki słów, opisujących wydarzenia dnia oraz wyłapywać drobne gesty, wyrażające ich wzajemne uczucia. Po obiedzie udali się do sklepu ze słodyczami. Nie zastanawiając się długo, kupili dwie wiśnie w czekoladzie. Pierwszy raz od momentu spotkania oboje zamilkli, zajęci rytuałem konsumowania. Dziewczyna delikatnie oddzieliła od praliny czekoladową podstawę i ofiarowała ją chłopakowi. Dla siebie pozostawiła zatopioną w likierze, niczym w czekoladowym naparstku, wisienkę. Było coś szczególnego w tym sposobie delektowania się praliną. Odwijanie szeleszczącego sreberka. Ostrożne nadgryzanie czekoladki, tak by nie stracić ciekłej zawartości. Gdy nadjechał kolejny autobus, zniknęli w tłumie, porwani rytmem kończącego się dnia.

Mijają lata. W przytulnej kuchni na dziesiątym piętrze para żwawych staruszków uwija się przy śniadaniu. Drobnym psotom i docinkom nie ma końca. Poranny rytuał przerywa dzwonek. Staruszek ochoczo drepcze do drzwi, by znienacka wystraszyć córkę. Za każdym razem szuka nowego sposobu na ten sam figiel. Gdy kolejny raz z rzędu udaje mu się psota, zaciera ręce z radości. W korytarzu podaje córce domowe kapcie i zaprasza ją do kuchni wypełnionej aromatem świeżo zaparzonej kawy. Rozmowa, a raczej jej monolog, przerywany jest propozycjami kosztowania kolejnych smakołyków. „Jeszcze wiejskiej szynki nie próbowałaś. Zjedz jajko, są od kur ze wsi. No, nie przytyjesz przecież od domowego gziku.” Obrządek śniadaniowy kończy słodki akcent. Każdy otrzymuje po jednej wiśni w czekoladzie. Ciszę przeznaczoną na zajadanie praliny przerywa nagle pełen pretensji głos taty: „Werka, czekoladowego spodu mi nie dałaś?”. „Stasiu, przepraszam! Zapomniałam i zjadłam…”, odpowiada zawstydzona mama.

To był pierwszy i, sądząc po reakcji taty, ostatni raz, kiedy moja mama ośmieliła się zapomnieć i nie podzielić z nim tą symboliczną dla nich praliną. Wiśnia w czekoladzie to dla moich rodziców synonim luksusu. Wspomnienie młodości wypełnionej marzeniami o lepszym życiu. Kosztowny cukierek kupowany na sztuki, bo tylko na taki wydatek było ich wtedy stać, to chwila wytchnienia, gdy strudzeni po pracy i zjedzonym naprędce obiedzie, marzyli o powrocie do własnego M4. Mieszkali w wynajętym pokoju, a każdy zarobiony pieniądz odkładali na książeczkę mieszkaniową. Jedyną rozpustą było „trwonienie” pieniędzy na słodkie co nieco. Cieszył ich jednak ten grzeszny przerywnik w oczekiwaniu na coś większego i ważniejszego.

Dzisiaj nie doceniamy drobnych upominków od losu. Nie budzą w nas entuzjazmu chwile w gronie najbliższych. Moi rówieśnicy zmęczeni pracą i znudzeni rodzinną codziennością poszukują zajęć, które niosą w sobie pierwiastek ekstremalnych uniesień. Pokolenie nastolatków, wychowanych w kulcie konsumpcji, błądzi na pograniczu realnego i wirtualnego świata. Dzieci, które chłoną te wzorce jak gąbka, pozbawiamy szansy na doświadczanie uroków zwyczajnego życia. Życia, które ja pamiętam i za którym tęsknię. Dlatego jak magnes przyciąga mnie atmosfera domowych śniadań. Lubię czas porannego biesiadowania, zanim wpadnę w szaleńczy wir bycia na topie. Przy tej dwójce niemłodych już ludzi, w oczach których nadal tli się młodzieńczy żar, odkrywam na nowo radość ze smakowania czekoladowych pralinek. Zajadamy je, wspominając minione i planując nowe chwile. Za każdym razem, gdy w naszym domu słodkim towarzystwem do kawy staje się wiśnia w czekoladzie, przytaczana jest ta historia, by przybliżyć dzieciom tę małą, rodzinną tradycję.

Bakaliowy chaos

Dobry film rozpoznaję już po pierwszej odsłonie. Sielankowy obraz nakreślony zamaszystymi ruchami, które artysta nasycił ciepłem barw. Widzisz? Delikatnie pulsuje gorące powietrze. Gwałtowny podmuch wiatru daje minutę wytchnienia. Słoneczne promienie znaczą wrażliwą skórę rudymi piegami. Do lepkiego ciała przylgnęła cienka bluzeczka. Czujesz? Gwarno i kolorowo jest przy naszym suto nakrytym stole. Jeden drugiemu pragnie obwieścić dobrą nowinę, przekonać do swoich racji lub pożartować otwarcie. Czasem także smutek zagości wśród zgromadzonych, ale trwa tylko chwilę. Opieram głowę na dłoniach, przyglądam się twarzom. Tyle tajemnic zasiadło przy tym rodzinnym stole. Ten pulchny i czerwony zapamiętale tłumaczy panience po prawej znaczenie słowa „tolerancja”. Drobna brunetka z łyżką w dłoni goni po talerzu ostatni groszek. Nie chce, by ktoś zobaczył, jak przełyka łzy zamiast zupy. Grupa seniorów zanosi się dziecięcym chichotem. Wyglądają tak beztrosko. Panią domu natomiast rozpoznasz bez trudu. Zawsze jest na pierwszym planie. Dba, by każdy w jej domu czuł, że jest kochany. Każdy jest ważny i ma wyznaczone swoje miejsce. Każdy wie, że może wiele, ale nie musi wcale. Siadaj, zapraszam. Znajdzie się tutaj także miejsce dla ciebie. Popatrz, oto moja rodzina.

Dobrym duchem, ukrytym pod postacią skrzata, jest moja mama. Drobna i rezolutna, trzyma nas wszystkich w garści. Gdy oddalimy się od centrum dowodzenia jak niesforne bakalie, które po rozdarciu opakowania rozproszyły się w różne strony, to ona roztopi w rondelku czekoladę, pozbiera pestki i suszone owoce, by na powrót zrobić z nich tabliczkę czekolady. Potem przycupnie gdzieś na chwilę, rozejrzy się dookoła, podsłucha coś mimochodem i już zna prawie na pewno naszą dziwną historię. Wkurza nas, gdy bladym świtem dzwoni do każdego ze stałym zestawem pytań: „Co słychać? Co robisz? Gdzie jesteś? Na śniadaniu będziesz?”. A wtedy biega za delikwentem, podsuwając mu łakocie i nie szczędząc napitku. „Chcesz kawy?” „Nie.” „To ci zrobię. Czarną z cukrem?”, woła z kuchni. Przy niej zawsze, co może wydawać się pokrętnym wyznaniem, życie toczy się spokojnie.

Z tatą uwielbiałam spędzać letnie poranki, gdy budził mnie dźwięk audycji Lata z Radiem. W kuchni czekały śniadanie i miła pogawędka. Potem tata wyglądał przez okno, licząc na to, że zwabi wuja Jasia na partyjkę warcabów. To właśnie tata czekał kilka godzin w kolejce, by kupić nam lalki pod choinkę, kiedy sklepy świeciły pustkami. Miały niebieskie czapeczki osadzone na brązowych kędziorach, i kombinezony w kolorowe paseczki. Pięknie pachniała ich gumowa skóra. Lubiłam też, gdy tata zabierał mnie na wyścigi żużlowe, zawsze siedzieliśmy w loży. Miał wielu znajomych i z każdym witał się serdecznie. Do moich zadań należała wyprawa na drugą stronę stadionu po oranżadki w żółtym i czerwonym kolorze. Taka byłam podekscytowana, gdy wracałam na miejsce, czując w dłoniach chlupoczące woreczki. Najtrudniejszy moment to przekłuć je słomką tak, by nie rozlać napoju na odświętną sukienkę. Ależ to była frajda!

Moja siostra pokazała hart ducha, gdy przez wiele miesięcy wyciągała mnie z tak zwanej „czarnej dupy”. Przychodząc z wizytą kontrolną, mierzyła mnie czujnym okiem, marszcząc przy tym nieznacznie nosek. Rzadko była zadowolona z tego nędznego widoku. Kupka nieszczęścia ze spuchniętymi oczami, która zapewniała ją, że wszystko jest w najlepszym porządku. Złorzeczyła wtedy na Niego paskudnie, a na mnie darła się w wniebogłosy: „Znowu ryczałaś! To niech ci on chociaż zwróci pieniądze za te wypłakane oczy! Będziesz miała purchle!”, groziła. „Będziesz stara i brzydka, a ja nie będę w stanie ci pomóc.” Takie argumenty z ust profesjonalnego kosmetologa brzmiały wiarygodnie, a w uszach ryczącej czterdziestki – złowieszczo. To ona stała się strażnikiem mojej skóry wokół oczu. Gdy tylko pojawia się tam jakaś rysa, bez zbędnej kurtuazji stawia mnie ponownie do pionu. „Muszę dbać o twoje oczy, są zwierciadłem duszy.”, zawsze mi powtarza.

Teraz