Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Amerykańskie lato - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
24 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,90

Amerykańskie lato - ebook

„Nic tak nie łączy ludzi jak rozpacz. Nic tak nie zbliża nas do siebie jak smutek”. Powracający w książce cytat z Rączych koni Cormaca McCarthy’ego doskonale oddaje chicagowską codzienność. I choć „Wietrzne Miasto” nie mieści się nawet w pierwszej dziesiątce najniebezpieczniejszych miejsc w Stanach, to właśnie ono stało się symbolem społecznej degradacji.

Dziennikarz Alex Kotlowitz postanowił opisać chicagowskie lato 2013 roku. Chociaż jak na tamtejsze standardy był to okres stosunkowo spokojny, statystyki i tak przerażają: od kul zginęły sto siedemdziesiąt dwie osoby, a niemal siedmiokrotnie więcej zostało rannych. Do większości aktów przemocy doszło w biednych częściach miasta, bo to właśnie tam, wśród opuszczonych i zrozpaczonych, agresja wydaje się jedyną strategią przetrwania.

Kotlowitz opowiada historię epidemii przemocy i równie wielkiej epidemii strachu. Rozmawia z młodymi członkami gangów, byłymi więźniami, policjantami, aktywistami i matkami w żałobie. Prowadzi nas przez świat, w którym czas wyznaczają lata odsiadki i liczba odniesionych ran, a wszystkich bohaterów łączy cicha nadzieja na lepsze jutro. „Amerykańskie lato” to hołd złożony ofiarom ulicznej przemocy i wyznanie miłości miastu targanemu bólem i bezprawiem.

Jedna z najlepszych książek non-fiction 2019 roku według magazynu „Kirkus Reviews”.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8191-191-7
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SERIA AMERYKAŃSKA

Scott Carney _Śmierć na Diamentowej Górze. Amerykańska droga do oświecenia_

Hampton Sides _Krew i burza. Historia z Dzikiego Zachodu_

James Grissom _Szaleństwa Boga. Tennessee Williams i kobiety z mgły_

Patti Smith _Pociąg linii M_

Billie Holiday William Dufty _Lady Day śpiewa bluesa_

Dan Baum _Dziewięć twarzy Nowego Orleanu_

Jill Leovy _Wszyscy wiedzą. O zabójstwach czarnych w Ameryce_

Brendan I. Koerner _Niebo jest nasze. Miłość i terror w złotym wieku piractwa powietrznego_

Hampton Sides _Ogar piekielny ściga mnie. Zamach na Martina Luthera Kinga i wielka obława na jego zabójcę_

Paul Theroux _Głębokie Południe. Cztery pory roku na głuchej prowincji_

S. C. Gwynne _Wrzask rebeliantów. Historia geniusza wojny secesyjnej_

Jon Krakauer _Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim_

James McBride _Załatw publikę i spadaj. W poszukiwaniu Jamesa Browna, amerykańskiej duszy i muzyki soul_

Dan Baum _Wolność i spluwa. Podróż przez uzbrojoną Amerykę_

David McCullough _Bracia Wright_

Lawrence Wright _Wyniosłe wieże. Al-Kaida i atak na Amerykę_

Linda Polman _Laleczki skazańców. Życie z karą śmierci_

Jan Błaszczak _The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side_

Charlie LeDuff _Detroit. Sekcja zwłok Ameryki_ (wyd. 3)

Charlie LeDuff _Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje_

Tom Clavin Bob Drury _Serce wszystkiego, co istnieje. Nieznana historia Czerwonej Chmury, wodza Siuksów_ (wyd. 2)

Andrew Smith _Księżycowy pył. W poszukiwaniu ludzi, którzy spadli na Ziemię_

Nikki Meredith _Ludzkie potwory. Kobiety Mansona i banalność zła_

Nick Bilton _Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzestępcę_

Patti Smith _Rok Małpy_

Magda Działoszyńska-Kossow _San Francisco. Dziki brzeg wolności_

David Treuer _Witajcie w rezerwacie. Indianin w podróży przez ziemie_

_amerykańskich plemion_

Sam Quinones _Dreamland. Opiatowa epidemia w __USA_ __ (wyd. 2)

Ronan Farrow _Złap i ukręć łeb. Szpiedzy, kłamstwa i zmowa milczenia wokół gwałcicieli_

S. C. Gwynne _Imperium księżyca w pełni. Wzlot i upadek Komanczów_ (wyd. 2)

Matt Taibbi _Nienawiść sp. z o.o. Jak dzisiejsze media każą nam gardzić sobą nawzajem_

Holly George-Warren _Janis. Życie i muzyka_

Jessica Bruder _Nomadland. W drodze za pracą_

Laura Jane Grace Dan Ozzi _Trans. Wyznania anarchistki, która zdradziła punk rocka_

Legs McNeil Gillian McCain _Please kill me. Punkowa historia punka_ (wyd. 2)‍ PRELUDIUM PEWNEGO LATA



19 sierpnia 1998 roku tuż przed północą zadzwonił telefon, rzecz niebywała w domu moich rodziców w północnej części stanu Nowy Jork, których odwiedziłem razem z żoną i małą córeczką. Zerwałem się z łóżka i rzuciłem do przedpokoju, żeby złapać za słuchawkę. Głos z tamtej strony kojarzyłem, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd. „Mówi Anne Chambers”, usłyszałem. Anne była moją znajomą detektyw z kryminalnej. Powiedziała, że dzwoni z kuchni naszego domu w Oak Park, na przedmieściu Chicago. Dodała, że jest z nią Pharoah, który może być zamieszany w morderstwo. Nogi się pode mną ugięły. Usiadłem, żeby głęboko zaczerpnąć tchu.

Był to Pharoah, o którym pisałem w _There Are No Children Here_ , chłopak powściągliwy, lubiący szkołę i tak uroczy i delikatny, że dorośli odruchowo starali się go chronić. Wkrótce po ukazaniu się tamtej książki Pharoah, który wychował się na jednym z osiedli komunalnych, sprowadził się do mnie – na krótko, jak mi się zdawało. Pomogłem mu dostać się do Providence St. Mel, szkoły średniej w West Side, i co zrozumiałe, nie było mu łatwo. Nie miał spokoju w komunalnym mieszkaniu na parterze, przez które codziennie przewalały się tłumy, głównie rodzina i znajomi. Zadzwonił i powiedział, że musi nadrobić zaległości szkolne.

– Mogę u pana trochę pomieszkać? – zapytał. – Tylko tydzień czy dwa.

Byłem wtedy singlem bez zobowiązań i miałem wolną sypialnię, więc się zgodziłem. Miał zaledwie dwanaście lat, ale wiedział, czego mu trzeba. Zjawił się z workiem na śmieci, w którym miał ubrania i szkolny plecak. Dwa tygodnie zamieniły się w sześć lat.

Kiedy brałem ślub, moją przyszłą żonę Marię do ołtarza poprowadzili Pharoah i jej ojciec. Przeprowadziliśmy się do Oak Park, bo chcieliśmy mieszkać blisko jego szkoły, a wydawało nam się, że tamtejsza społeczność nie będzie patrzeć krzywo na nasz niezwykły układ. Lata dojrzewania chłopaka były trudne. Nie wiedziałem, jak ta sytuacja życiowa wpłynie na jego poczucie tożsamości. Wprawdzie jego matka LaJoe aprobowała to, że chciał mieszkać ze mną i z Marią, ale reszta rodziny nie. Pewnego razu LaJoe zadzwoniła, zostawiła wiadomość i zapomniała się rozłączyć, wskutek czego odsłuchałem z sekretarki pięciominutową tyradę jakiejś przyjaciółki rodziny, która rugała ją za to, że pozwala synowi mieszkać u białej rodziny. „To nie jego miejsce – mówiła ta kobieta. – Nie jest biały”.

Rozumiałem, w jak trudnej sytuacji jest chłopiec. Niewątpliwie i on słyszał te utyskiwania. Nastolatek nawet w najlepszych warunkach cierpi, zmagając się z pytaniami o to, kim jest i kim chciałby być, a Pharoah musiał odpowiedzieć sobie na to pierwsze pytanie, podczas gdy mieszkał z dwojgiem dorosłych białych, z którymi nie łączyły go więzy krwi, którzy nie byli jego rodzicami ani nawet opiekunami prawnymi. Na dokładkę miał starszego brata, któremu w książce nadałem pseudonim Terence, a który otwarcie potępiał decyzję Pharoaha o mieszkaniu z nami i starał się wciągać brata w swoje zajęcia na ulicy. Było w tym też sporo oportunizmu, jako że Terence z pewnością chciał wykorzystać to, że nienotowany dotąd Pharoah nie wzbudza podejrzeń policji. Przypominało to przeciąganie liny, a ja nieraz miałem wrażenie, że moja strona przegrywa. W końcu Pharoah poczuł, że musi to przeciąć, wymknąć się tym szarpiącym go siłom. Na jego prośbę wysłaliśmy go do szkoły wojskowej z internatem w Indianie, gdzie był wcześniej na obozie letnim.

Tydzień po wyjeździe chłopca sprzątałem jego sypialnię, pozbierałem ubrania z podłogi, zasłałem łóżko, po czym zabrałem się do porządkowania szafki, w której na najwyższej półce zauważyłem wytartą skórzaną torbę rozmiarów piłki lekarskiej. Ściągnąłem ją. Była wypchana forsą. Mnóstwem banknotów. Dziesiątki. Dwudziestki. Setki. Pieniądze upchnięto tam jak leci, bez wygładzania i układania. Od razu pomyślałem, że to własność Terence’a, że zapewne poprosił Pharoaha o przechowanie torby. Zadzwoniłem do znajomego adwokata, żeby się poradzić.

– Pozbądź się tego – powiedział po prostu. Kilka minut później zatelefonował do mnie i uściślił: – Nie chodziło mi o to, żebyś wszystko wyrzucił.

Zadzwoniłem więc do Terence’a i powiedziałem, że mam jego własność, którą z pewnością chce odzyskać. Odmówił przyjazdu do Oak Park, obawiając się, że zastawię na niego pułapkę z miejscową policją, więc zgodziłem się z nim spotkać w West Side, gdzie wczesnym przedpołudniem na środku jednokierunkowej osiedlowej ulicy, w otwartej przestrzeni, tak że obydwaj czuliśmy się bezpiecznie, wręczyłem mu torbę zawierającą, jak się okazało, jakieś osiemnaście tysięcy dolarów. (Później Terence oskarżył mnie o kradzież z tej torby trzystu dolarów, ale to inna historia).

Właśnie na tym polegał problem Pharoaha – a tym samym i nasz. Wyrzucono go ze szkoły z internatem za handel marihuaną i ostatecznie ukończył naszą miejscową szkołę publiczną. Dostał się na Uniwersytet Południowego Illinois i w te wakacje postanowił nie jechać z nami do Nowego Jorku, bo chciał się przygotować do studiów. Zajęcia zaczynały się w następnym tygodniu. I wtedy odebrałem ten telefon.

Detektyw Anne Chambers znałem z czasów zbierania materiałów do _There Are No Children Here_. Anne, którą wszyscy w mieście nazywali Mary (z nieznanych mi powodów), należała do tajnej jednostki specjalnej w naszej dzielnicy i miała opinię policjantki bezstronnej. Twarda, ale głęboko przejęta losem dzieciaków z ulicy. Była samotną matką i nieraz rozmawialiśmy o jej synu, który wtedy wybierał się na Harvard i zamierzał zostać oficerem policji. Matka błagała go, żeby wybrał jakiś inny zawód.

Oto co mi powiedziała w trakcie tej krótkiej rozmowy telefonicznej o północy: Pharoah wziął taksówkę spod naszego domu i pojechał do swojej matki w West Side, a kiedy samochód się zatrzymał, dwaj młodzi mężczyźni wyciągnęli chłopaka z tylnego siedzenia i wskoczyli do środka. Jeden z nich przystawił pistolet do głowy taksiarza i zażądał pieniędzy. Kierowca musiał spanikować, a gdy wcisnął gaz, napastnik strzelił mu w tył głowy. Anne powiedziała, że niektórzy policjanci podejrzewali, że Pharoah wystawił taksówkarza. Na szczęście znała go z czasów pracy na osiedlach i wiedziała, że nie jest tego rodzaju chłopakiem. Powiedziałem, że ja też nie wyobrażam sobie, że mógłby wyciąć taki numer – chociaż po cichu martwiłem się, że być może brat go do tego zmusił.

Anne i jej koledzy już rano ustalili, że Pharoah naprawdę nie miał nic wspólnego z napadem. Jego siostra widziała większość tego, co zaszło, i mogła zidentyfikować napastników. Ja z kolei próbowałem skontaktować się z Pharoahem. Wtedy nie było jeszcze telefonów komórkowych. Jego matka powiedziała, że wyszedł, ale nie była pewna dokąd. Dzwoniłem regularnie przez cały dzień. I ja, i Maria martwiliśmy się. Przecież dopiero co był świadkiem morderstwa. Wiedziałem, że nie pierwszy raz, ale wyobrażałem sobie, jak musi to być druzgoczące. Minął ranek, minęło przedpołudnie i popołudnie. W końcu wieczorem złapałem go w naszym domu.

– Gdzie byłeś? – zapytałem.

– Na zakupach.

– Na zakupach?

– W Marshall Field’s. Rzeczy do szkoły.

– Robiłeś zakupy? – nie dowierzałem.

– Tak.

– Pharoah, jak się czujesz?

– Dobrze. Czemu pytasz?

– Czemu? Dopiero co byłeś świadkiem morderstwa.

– Nic mi nie jest. Muszę iść. Muszę się spakować do szkoły.

Rozłączyłem się, kręcąc głową. Byłem zdumiony – i zły. Jak może nie rozpaczać? Jak może nie być wstrząśnięty? Zakupy? Powiedziałem do żony, że gdyby mnie to spotkało, leżałbym w pozycji embrionalnej na kanapie. Pomyślałem, że coś jest z nim mocno nie tak. Jak można nic nie czuć? Jak można nie płakać? Jak można nie okazywać wdzięczności, że się samemu nie zginęło? Dwóch facetów z pistoletem wyciąga go siłą z taksówki, a potem on sam widzi, jak rozwalają gościa, z którym spędził pewien czas. „Coś tu nie gra – myślałem. To się kupy nie trzyma”. Długo uważałem po prostu, że Pharoah jest bez serca, że się uodpornił lub nawet zobojętniał na przemoc wokół. Oczywiście wszyscy popełniamy ten błąd, sądząc, że jakimś sposobem można do tego przywyknąć.

Mam wrażenie, że droga do tej książki była szczególnie długa i mozolna. Kiedy pracowałem nad _There Are No Children Here_, motywowała mnie głównie przemoc. Od ukazania się tej książki w 1991 roku zamordowano czterech dzieciaków, z którymi się zaprzyjaźniłem, w tym siostrzeńca Pharoaha, nawet w wieku dwudziestu jeden lat nazywanego Snugs, co było zdrobnieniem od Snuggles, Pieszczoch. Zabili go w odwecie za śmierć kogoś innego; był ostatnią ofiarą morderstwa przed wyburzeniem osiedla komunalnego Henry Horner Homes. Pewnego lata na wycieczkę wędkarską prócz Pharoaha i jego brata Lafeyette’a zabrałem jeszcze jednego chłopaka, Jojo Meeksa. Miał uśmiech szeroki jak autostrada. Jojo stał się artystą w dziedzinie napadów z bronią w ręku, głównie na dilerów narkotykowych, i zginął, gdy za pomocą pistoletu pneumatycznego próbował obrabować jakichś handlarzy. Byli lepiej uzbrojeni.

Liczby są porażające. W Chicago w ciągu dwudziestu lat, od 1990 do 2010 roku, z broni palnej zabito czternaście tysięcy trzydzieści trzy osoby, a raniono około sześćdziesięciu tysięcy. Do ogromnej większości tych zabójstw doszło w stosunkowo małej części miasta. Ujmijmy to z pewnego dystansu, o ile to w ogóle możliwe: ta liczba ofiar znacznie przewyższa liczbę żołnierzy amerykańskich zabitych w walkach w Afganistanie i Iraku. Łącznie. I jeszcze coś: Chicago wcale nie jest najniebezpieczniejszym miastem w kraju, daleko mu do tego. Odsetek tutejszych zabójstw nie mieści się nawet w pierwszej dziesiątce. Mimo to właśnie Chicago stało się symbolem indywidualnej i społecznej degradacji – co jest swego rodzaju przeciągłym krzykiem rozpaczy – na ulicach najbiedniejszych i najbardziej podzielonych rasowo dzielnic w kraju. Obywatele zabijają obywateli, dzieci zabijają dzieci, policja zabija młodych czarnych. To jatka tak długotrwała, uporczywa i niepowstrzymana, że praktycznie uniemożliwia jakąkolwiek sensowną rozmowę na temat ubóstwa i z pewnością zamąca wszelką dyskusję o kwestiach rasowych. Znajomy, który pracował w lokalnej organizacji walczącej z przemocą – samo istnienie takich organizacji wymownie świadczy o głębi problemu – nazywa to obłędem. Co się dzieje?

Pozwólcie, że powiem, czym ta książka nie jest. Nie jest programem działań naprawczych ani analizą krytyczną. Nie mówi o tym, co się sprawdzi, a co nie. Każdy, kto mówi, że to wie, kłamie. Weźcie pod uwagę, że policja współpracuje ze społecznością, korzysta z pomocy antyterrorystów, typuje potencjalnych zabójców, intensywnie patroluje niespokojne osiedla, przekabaca gangsterów. A ludzie nadal się zabijają. Guru od walki z przemocą twierdzą, że znają rozwiązania. Jeden z nich – założyciel pewnej grupy lokalnej – przypisywał sobie zasługę obniżenia odsetka zabójstw w latach, gdy jego organizacja jeszcze nie istniała. Co się sprawdza? Po dwudziestu latach chodzenia na pogrzeby i składania wizyt w szpitalu nie mam wrażenia, że jestem bliższy odpowiedzi.

Na tych stronach oferuję więc jedynie garść szkiców, obrazków ludzi, którzy jeszcze żyją, którzy wyłaniają się z rumowiska i próbują nadać jakiś sens temu, co za nimi. Chicagowskie lato 2013 roku. Nie ma w sobie nic szczególnego i tylko przypadek zdecydował, że właśnie w nie postanowiłem się zanurzyć. Przez te trzy miesiące od kul zginęły sto siedemdziesiąt dwie osoby, a siedemset dziewięćdziesiąt trzy odniosły rany. Jak na standardy Chicago było to lato spokojniejsze niż zwykle.

Muszę być z wami szczery. Kiedy wspominałem znajomym o tej książce, przewracali oczami. Jakie to posępne. Jakie to rozpaczliwe. Jakie mroczne. Na pewno zastanawiali się, czemu chcę w to wchodzić. Dlaczego chciałbym w to wchodzić? W rzeczy samej jest to książka o śmierci – ale o śmierci nie da się opowiadać, nie czcząc życia. Nie mówiąc o tych, co potrafią stać prosto w świecie, który rozpada się wokół nich. Że pomimo rozlewu krwi niektórzy potrafią nie tylko żyć dalej, ale też żyją z nadzieją. Że w śmierci jest miłość. Wszystko to mówi też coś o tym, kim jesteśmy jako naród. Po masakrze w Newtown, a potem w Parkland postawiliśmy wszystkie potrzebne pytania. Jak mogło do tego dojść? Co popycha młodego człowieka do takiej potworności? Jak możemy ograniczyć dostęp do broni? Jak rodziny i społeczności powinny dalej żyć, dźwigając cały ciężar tragedii? Ale w dzielnicach Chicago takich jak Englewood czy North Lawndale, gdzie w ciągu roku od kul ginie dwa razy więcej osób, niż zginęło w Newtown, nikt nie stawia takich pytań. Bynajmniej nie sugeruję, że jedno jest bardziej tragiczne niż drugie, lecz wskazuję tylko, że żałoby narodowej i dociekliwości nie rozciągamy na te zakątki kraju, w których jatka stała się praktycznie rutyną. Właśnie tam, w społecznościach najbardziej wyniszczonych, wśród najbardziej zrozpaczonych i opuszczonych, możemy zrozumieć kształtowanie się naszego narodu, narodu pełnego sprzeczności, w którym wielkoduszność kwitnie obok absolutnej obojętności.

Jeżeli spojrzymy na rozkład zabójstw i strzelanin na planie Chicago, spostrzeżemy, że skupiają się one w pasie biegnącym przez South Side i West Side niczym burza przetaczająca się przez miasto. Jak może nie być związku między utratą nadziei a łatwością, z jaką sprzeczka przeradza się w coś więcej? Kiedy kręciliśmy dokument _The Interrupters_, Ameena Matthews, jedna z trojga „przerywaczy przemocy”, których pracę ukazywaliśmy, w pewnej chwili podzieliła się spostrzeżeniem na temat „pół minuty wściekłości”. Opisała to następująco: „Dziś rano nic nie jadłam. Chodzę w ciuchach swojej bratanicy. Dopiero co oberwałam od faceta mojej matki. Idę do szkoły, gdzie od razu ktoś na mnie wpada i nawet nie powie przepraszam. W pół minuty człowiek przechodzi od zera do wściekłości i wyrzuca to z siebie”. Innymi słowy – są młodzi, których przygniatają rozbita rodzina, brak pieniędzy i perspektyw, poczucie obcości i braku własnej wartości. Gdy ktoś taki spotka się z brakiem szacunku lub z przemocą, wybucha w sposób niewspółmierny do sytuacji, ponieważ skumulowało się w nim tyle krzywd, że pękają wszelkie zapory. Zalewa go wściekłość.

Z drugiej strony jesteśmy my, którzy z porannej gazety lub z wieczornych wiadomości dowiadujemy się o młodych ludziach zastrzelonych w trakcie przejażdżki rowerem, podczas spaceru albo powrotu z imprezy, i myślimy sobie: musieli na to zasłużyć, na pewno mieli coś na sumieniu. O niemal każdym młodym zastrzelonym policja mówi nam, że należał do gangu, jak gdyby to wszystko wyjaśniało na zasadzie: co zasiejesz, to zbierzesz. Ale życie w tych społecznościach jest bardziej skomplikowane. Jest bardziej splątane i trwałe niż obraz, który może się wyłonić z artykułu prasowego lub z wieczornych wiadomości.

Gołe liczby nie mówią nic o spustoszeniu duchowym jednostek ani o dewastacji społecznej, a i w żaden sposób nie odzwierciedlają kłopotliwego faktu, że ogromna większość ofiar to czarni i Latynosi zastrzeleni przez czarnych i Latynosów. Co to znaczy? Nie sądzę, żebym w pełni to rozumiał, ale wiem, że właściwie jest niemożliwe, by którykolwiek czarny lub latynoski mieszkaniec naszych miast nie otarł się o nagłą, gwałtowną śmierć. Powtórzmy, co skądinąd oczywiste, że przemoc występuje w społecznościach, w których wiara w przyszłość wydaje się czymś tak odległym i przypadkowym jak deszcz meteorów; w społecznościach, które zepchnięto na boczny tor właśnie dlatego, że są czarne lub latynoskie.

Liczę na to, że te opowieści pomogą wykorzenić to, co wydaje się nam, że wiemy. Trauma rozszczepia pamięć. Żołnierze, którzy walczyli na wojnie, mówią, że mają fragmentaryczne wspomnienia, coś jak pokaz przezroczy, który zacina się na jednym obrazie, jednej chwili. Uzmysławiam sobie teraz, że ten zbiór opowieści to odzwierciedla. Właśnie w ten sposób pamiętam tamto lato, okruchy, do których stale wracam, usiłując zrozumieć to, co widziałem, i to, co mi opowiadano, próbując odsiać prawdę od tego, co ja i inni źle zapamiętaliśmy. Weteran wojny w Wietnamie powieściopisarz Tim O’Brien mówi, że potworność i ohyda bitwy wchodzą w trzewia. Niewątpliwie dotyczy to również młodych i starych mieszkańców niektórych dzielnic naszych miast. Człowiek musi walczyć – i to z całych sił – o to, aby ohyda i niewytłumaczalność przemocy nie zatruły go na zawsze. W obliczu choćby jednego aktu przemocy ziemia usuwa się nam spod stóp, nogi się uginają i bywa, że nie jesteśmy w stanie zrobić nic więcej, jak ze wszystkich sił próbować utrzymać równowagę. Są tacy, którzy się prostują i idą dalej, ale w przypadku większości sama ich istota zostaje rozchwiana.

Niedawno podczas obiadu w restauracji zapytałem Pharoaha, co pamięta z tamtego wieczoru sprzed prawie dwudziestu lat.

– Nie mogę wyrzucić go z pamięci – odparł.

Zaczął opowiadać, że taksówkarz – biały w średnim wieku, Michael Flosi, jak później ustaliłem – wciągnął go w rozmowę i chciał wszystko o nim wiedzieć. Kiedy Pharoah powiedział mu, że idzie na Uniwersytet Południowego Illinois, Flosi odparł: „Bóg ma cię w opiece”. Flosi zwierzył się Pharoahowi, że od lat oszczędza na przenosiny z rodziną do Teksasu i że niedługo wreszcie wyjadą.

– Wydawał się taki szczęśliwy – powiedział Pharoah.

Kiedy podjechali pod dom matki chłopaka, napastnicy wskoczyli do taksówki.

Właśnie wtedy, w restauracji, uzmysłowiłem sobie, jak głęboko to w nim tkwi. Wspominając tamten wieczór, Pharoah wydawał się być gdzie indziej. Oto siedzi przede mną za stołem w naszym boksie, a po chwili raptownie wstaje, jak gdyby wysiadał z taksówki. Kuli się, jak gdyby ktoś właśnie wepchnął się przed niego. Nie ma go tu. Jest tam, w tamtej chwili. Mówi, że pobiegł do klatki schodowej, a gdy usłyszał wystrzał, wrócił do taksówki, która staranowała zaparkowany samochód. Flosi leżał bezwładnie na kierownicy, a przednia szyba była zbryzgana krwią. (Nie pamiętał, że później zadzwonił do korporacji taksówkowej, żeby dowiedzieć się, czy Flosi żyje, co wyczytałem z akt sądowych). W tym punkcie opowieści Pharoah się rozgląda. W jego szeroko otwartych oczach maluje się strach. Dyszy. Na środku restauracji kuca, jak gdyby chciał zniknąć. Proszę go, żeby usiadł. Muszę powtórzyć.

– Jakbym znowu tam był – mówi. – Brak mi tchu.

Przemoc przeniknęła go do szpiku kości.

Tak wielu jest takich jak Pharoah, którzy niosą w sobie przemoc, którzy idą przez życie spowici w jej następstwa. Ale nie wydaje się, żeby wzbudzało to szczególną troskę, świadomość potrzeby działania, zwłaszcza wśród reszty społeczeństwa.

– Jesteśmy w środku epidemii – powiedział do mnie Don Sharp, pastor baptystyczny i mój stary przyjaciel. – Gdyby ludzie umierali na jakąś chorobę, wszyscy byśmy się mobilizowali, ale to stało się naszym sposobem życia i na tym polega niebezpieczeństwo.

Często wspominam pierwszą stronę „Chicago Sun-Times” sprzed kilku lat. Wielki nagłówek głosił: „Morderstwo pod dobrym adresem”. Artykuł dotyczył dermatologa, którego znaleziono związanego i brutalnie zasztyletowanego w jego gabinecie przy luksusowej Michigan Avenue. Podziwiałem bezwstyd i szczerość tego tytułu. Odnosił się do jednego z czterystu sześćdziesięciu siedmiu zabójstw, jakich dokonano w owym roku w Chicago, a pozostałe nie zostały tak uwypuklone – no bo kto chciałby czytać artykuł z nagłówkiem: „Morderstwo pod kiepskim adresem”. W Chicago bogaci i ustawieni umierają śmiercią nadającą się na pierwszą stronę, a biedni i bezdomni – w milczeniu. To jest książka o tym milczeniu, ale i o krzyku, skowycie, modlitwach i tęsknocie, które ono skrywa. Wtedy przy obiedzie Pharoah powiedział do mnie:

– Tyle rzeczy chciałbym zapomnieć.

Książkę tę pisałem z nadzieją, że my nie zapomnimy.1 LINOSKOCZEK,
HISTORIA W CZTERECH CZĘŚCIACH

4 maja… 5 maja… 6 maja…

Następną dobę Marcelo Sanchez pamięta mgliście, głównie dlatego, że pił. Najpierw koniak Hennessy zmieszany z napojem energetyzującym Monster. Potem heinekena. Pięć dni wcześniej skończył siedemnaście lat i przypuszczam, że gdybyście poznali go tamtej nocy, późniejsze wydarzenia nie wydałyby się nietypowe. Chłopak niedawno kupił w Men’s Wearhouse połyskliwy dopasowany garnitur, czarny krawat i lśniące czarne półbuty i zamierzał założyć je nazajutrz wieczorem na bal przedostatnich klas De La Salle Institute, prestiżowej szkoły katolickiej w South Side. Poprosił swoją nową dziewczynę Tanię, aby mu towarzyszyła. Zamierzał zabrać ją do Rosebud, włoskiej restauracji w centrum, i wspólnie z kolegą przejrzał w internecie menu, żeby z góry postanowić, co zamówi. W następstwie pewnego incydentu w szkole – gdzie przetrzymywał skradziony przez innego ucznia telefon komórkowy, który oddał kolejnego dnia – wykluczono go z udziału w balu. Mimo to nadal zamierzał nazajutrz wieczorem się wystroić i zabrać Tanię do miasta na kolację. Właśnie przymierzał garnitur, gdy zaszedł do niego kolega z osiedla, Daniel, i zapytał, czy nie poszedłby z nim na imprezę w pobliżu.

Marcelo jest przystojny, senne oczy i ciemne gęste brwi nadają mu wygląd osoby refleksyjnej. Jego niepewny uśmiech – leciutkie wygięcie pełnych warg – jest lekko szelmowski, jakby pytał: „Kto, ja?”. Mądrala z niego, zawsze przekomarza się i żartuje, ale bywa też tak śmiertelnie poważny, że nie wiadomo, czy człowieka nie dźgnie. Brak mu gracji. Porusza się sztywno jak marionetka. Jest niski – mierzy metr sześćdziesiąt – żylasty, rysy ma kanciaste. Cierpi na wadę zgryzu – czego, obok niskiego wzrostu, się wstydzi – ale jego najbardziej rzucającą się w oczy cechą jest nadpobudliwość. Łatwo się rozprasza. Często nerwowo chichocze. Obgryza paznokcie. Kiedy siedzi, prawie zawsze jedna noga, zwykle prawa, drga niczym wiertarka udarowa, co czasem tak go męczy, że przyciska ręką kolano, żeby zatrzymać dygot lub przynajmniej go spowolnić. Bierze wellbutrin – lek na uspokojenie. Wszystko to można złożyć na karb tego, że w ciągu ostatnich dwóch lat najpierw dźgnięto go nożem, gdy wychodził od fryzjera, a potem postrzelono, przy samym domu. Ale o tym później.

Tymczasem wystarczy wam wiedzieć, że w tamtym roku Marcelo miał w De La Salle same piątki, wyjąwszy czwórkę z matematyki w drugim semestrze. Niewątpliwie była to nie lada sztuka. W tygodniu uczył się dwie, trzy godziny późnym wieczorem. Weekendy spędzał z kumplami z osiedla, a chociaż odszedł z gangu Latin Kings (Latynoscy Królowie), nadal krążył w jego orbicie i zadawał się ze starymi kolegami. Wiedział, że tego rodzaju podwójnego życia nie da się ciągnąć długo. Niektórzy jego kumple mówili o nim: „głupi bystrzak”.

Marcelo bywa nieśmiały, więc na imprezie sporo pił. Nie pamięta ile, ale dość, aby ośmielił się zagadnąć fajną dziewczynę w obcisłej sukience. Powiedział, że skądś ją zna i że ma osiemnaście lat, z czego ani jedno, ani drugie nie było prawdą. Koło północy wyszedł na chodnik przed dom, gdzie ze swoim najlepszym przyjacielem Javierem wypalił mentolowego newporta. Akurat wtedy podjechały cztery wozy patrolowe. Marcelo sądzi, że z powodu doniesienia, że na imprezie jest broń, ale nie jest pewny. Nie czekał, żeby sprawdzić. Wskoczył z Javierem do wozu Daniela, kolegi, który przywiózł ich na imprezę, a teraz z niej zabrał. Z Danielem był jego kumpel, tak mocno upity, że co chwilę urywał mu się film. Javier, któremu tydzień wcześniej skradziono komórkę, zwędził telefon z kieszeni spodni przysypiającego chłopaka. Marcelo dowiedział się o tym dopiero wtedy, gdy dotarli do jego domu, a Javier, który zostawał u niego na noc, z dumą pokazał zdobycz. Roześmiali się, ucieszeni sprytem Javiera. Marcelo zasnął w ubraniu w swoim łóżku, Javier zwalił się na kanapę w salonie.

Nazajutrz wcześnie rano Marcela obudziło uporczywe dzwonienie jego komórki. To był Daniel, który zażądał zwrotu telefonu swojego kolegi. Wkrótce potem Daniel z kolegą zjawili się w mieszkaniu Marcela. Javier oddał komórkę.

– Hej, jebnijmy plamę – rzucił Daniel, czyli: obróbmy kogoś, zostawmy swój ślad, swoją plamę.

– Nie chce mi się nawet ruszyć – mruknął Marcelo, niechętny okradaniu obcych.

– No coś ty, kurwa, mam bat – namawiał Daniel, a mówiąc „bat”, miał na myśli wóz.

Javier, który potrzebował komórki i pieniędzy, żeby dołożyć się rodzicom do czynszu za mieszkanie, wydawał się podniecony pomysłem. Zachęcał wzrokiem Marcela, który zmęczony i skacowany, w końcu uległ. We czterech zapakowali się do SUV-a , wozu należącego do matki Daniela, i zaczęli krążyć po osiedlu w poszukiwaniu ofiary.

Prawdę mówiąc, wspomnienia Daniela z tego poranka różnią się od wspomnień Marcela. Według niego, gdy przyszedł do kumpla, wszyscy zaraz pojechali na śniadanie do miejscowej taquerii, a pomysł napaści rzucił Marcelo. Ten ostatni temu zaprzecza.

– Ja tylko tam byłem, jak idiota – powiedział mi.

Kiedy przejeżdżali przed Curie Metropolitan High School w południowo-zachodniej części miasta, zauważyli nastolatka w słuchawkach na uszach, zatraconego w rytmie muzyki. Pół kwartału dalej zaparkowali w bocznej alejce i wszyscy z wyjątkiem Daniela, kierowcy, wyskoczyli z samochodu i ruszyli biegiem w stronę chłopaka, który rzucił się do ucieczki. Javier rzucił butelką po piwie i trafił go w plecy. Chłopak potknął się i runął, a oni go dopadli. Marcelo pamięta jedynie, że kopał leżącego nastolatka. Javier zabrał mu komórkę i portfel. Marcelo czuł moc, władzę. Później powiedział, że to było „jak odlot”.

Wsiedli z powrotem do samochodu i wkrótce zrównali się z nastolatkiem w czarnym kapturze. Marcelo zauważył sznyt na prawej brwi chłopaka – znak, że należy do konkurencyjnego gangu. Wychylił się z okna po stronie pasażera i dał fałszywy sygnał, udając, że należy do tej samej bandy.

– Siema, folks! – krzyknął. (Od kilkudziesięciu lat gangi chicagowskie dzielą się na dwie główne grupy, Folks (Lud) i Peoples (Ludzie), co pod względem językowym obcym wydaje się dzieleniem włosa na czworo. Folks. Peoples_._ Można odnieść wrażenie, że nazwy te świadczą o tym, że jesteśmy tacy sami, a nie że jesteśmy przeciwnikami).

– Zgadza się. Pięćdziesiąta Dziewiąta – odpowiedział chłopak, podając nazwę swojej ulicy.

Właśnie ten gang przed rokiem postrzelił Marcela i w tej sytuacji wszystko inne straciło znaczenie.

– To było gówno bardziej osobiste – wspomina.

Wyskoczył z wozu i rąbnął chłopaka pięścią w twarz, tak że z nosa puściła mu się krew. W trakcie bijatyki narastało w nim wrażenie, że znowu jest w sytuacji, w której go postrzelono. To żywe wspomnienie czasem go nachodziło i przerażało, niczym złudne poczucie przebywania poza ciałem. Teraz złość przerodziła się we wściekłość i kopał leżącego na ziemi chłopaka.

– To był instynkt – powiedział mi Marcelo. – Kiedy go zobaczyłem, dostałem szału.

Zostawili zakrwawionego chłopaka leżącego na chodniku. Marcelo wskoczył do wozu i dalej grasowali.

Następny, na którego trafili, miał plecak i nosił obcisłe dżinsy.

– Wyglądał jak kulawy – powiedział mi Marcelo.

Bez oporu oddał telefon, marny, z sieci Cricket.

– Proszę bardzo – powiedział. – Nie chcę kłopotów.

Potem namierzyli chłopaka, który na przystanku autobusowym rozmawiał przez komórkę. Wyglądał na ich rówieśnika. Wypadli z wozu i zanim chłopak zdążył uciec, Javier rąbnął go w twarz.

– Pokaż mi swój telefon – powiedział ostro Marcelo.

Chłopak podał mu aparat, a Marcelo rzucił go z powrotem.

– Czemu to zrobiłeś? – zapytał Javier.

– Tylko popatrz na to gówno – odparł. – To znowu szajs z Cricket, wart trzydzieści baksów.

Stłukli chłopaka butelkami po piwie, mocno, tak że trzeba mu było zakładać szwy na głowie.

Marcelo chciał wracać do domu. Był wyczerpany, fizycznie i psychicznie. Nie tyle gryzło go sumienie, ile doskwierało mu poczucie, że już nie jest sobą. Mimo to, jeżeli miałby być szczery, musiałby przyznać, że wydarzenia tego poranka dały mu kopa, wprawiły go niemal w uniesienie. Zastanawiał się, co takiego ma w sobie krzywdzenie innych, że napełniło go takim zadowoleniem. Upierał się, żeby odwieźli go do domu, a gdy wracali na swoje osiedle, zatrzymali się na światłach. Nieoznakowany wóz policyjny zablokował im drogę, dwóch tajniaków nakazało wysiąść z auta. Po chwili otoczyło ich sześć wozów patrolowych. Marcelo, który z powodu upału ściągnął koszulkę, zapadł się w siedzeniu auta, kurczowo ściskając ją w ręku. Całą czwórkę aresztowano i oskarżono o dwa rozboje, usiłowanie kradzieży i kwalifikowane pobicie.

Nazajutrz sędzia sądu kaucyjnego, po wysłuchaniu trwającym kilka minut, zasądził kaucję Marcela w wysokości trzystu tysięcy dolarów, co znaczyło, że rodzina musiałaby wpłacić trzydzieści tysięcy, aby wyszedł na wolność. Ta suma przekraczała możliwości jego matki, która pracowała w fabryce kubków styropianowych. Wszystko wskazywało więc, że chłopak znalazł się w matni, że posiedzi w areszcie do rozprawy, która zważywszy na funkcjonowanie naszych sądów, odbędzie się zapewne nie wcześniej niż za rok. „Prowadziłem podwójne życie. To już skończone. Wszystko spierdoliłem” – pomyślał Marcelo.WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa

tel. +48 22 621 10 48

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2021

Wydanie I
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: