Muzyka sfer. Teksty o poetkach i poetach - Janusz Drzewucki - ebook

Muzyka sfer. Teksty o poetkach i poetach ebook

Janusz Drzewucki

3,5

Opis

Janusz Drzewucki jest krytykiem literackim, poetą, dziennikarzem, wydawcą, redaktorem miesięcznika „Twórczość” i też przewodniczącym jury Nagrody Literackiej m. st. Warszawy. Jest człowiekiem, który od dekad uważnie czyta i poznaje meandry twórczości takich twórców jak Wisława Szymborska, Julia Hartwig, Czesław Miłosz, Tadeusz Różewicz, Zbigniew Herbert i wielu, wielu innych. Muzyka sfer jest jego kolejną książką krytyczno-literacką. Jak sam autor zauważa we wstępie: „Gdy przed ponad czterema dekadami zacząłem studiować filologię polską i pewnego jesiennego sobotniego ranka znalazłem się w jeszcze pustej czytelni głównej Biblioteki Jagiellońskiej, przyszło mi do głowy, że być może wszyscy poeci – autorzy książek stojących na półkach otaczających mnie z wszystkich stron – w każdej chwili, a zatem także w tej chwili czytają równocześnie swoje wiersze, jedni głośniej, drudzy ciszej, jedni wolniej, drudzy szybciej. Wszak poeci, wielcy poeci, są niczym ciała niebieskie. W bibliotece, tylko w bibliotece, można czasami usłyszeć muzykę sfer. Nie znaczy to jednak, że poezję winno się czytać tylko w bibliotece. Nic z tych rzeczy”.
Muzyka sfer jest więc przejmującym świadectwem dojrzałej i wnikliwej lektury jednych z najwybitniejszych poetek i poetów XX i XXI wieku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 525

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




REDAKTOR PROWADZĄCY: Paweł Orzeł
PROJEKT OKŁADKI I STRON TYTUŁOWYCH: Barbara Bugalska
OPIEKA REDAKCYJNA I KOREKTA: Katarzyna Wójcik
KOREKTA: Maciej Libich, Magda Lotkowska
SKŁAD I ŁAMANIE: Barbara Bugalska
Wydanie pierwsze
Warszawa, 2020
© Copyright by Janusz Drzewucki, 2020 © Copyright by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2020
ISBN 978-83-8196-052-6
W trakcie pracy nad tą książką autor korzystał ze stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
KSIĘGARNIA INTERNETOWA
www.piw.pl
POLUB PIW NA FACEBOOKU!
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Konwersja: eLitera s.c.

Kilka wyznań zamiast wstępu

Acz i nieba kołowroty

Odprawują się obroty

Harmonijej na głos dziwny,

Nucąc Bogu zwykłe hymny.

Tak i w boju bez przynęty

Nie bywa mosiężnodętej

Trąby, azaż i lusztuki

Ważą co, gdy bez muzyki?

(Wespazjan Kochowski Do lutniej)

Wielki portugalski poeta Fernando Pessoa (1888–1935), jeden z najoryginalniejszych pisarzy europejskich pierwszej połowy XX wieku, w Księdze niepokoju napisanej przez Bernarda Soaresa (wydanej w Polsce po raz pierwszy w roku 1995 w znakomitym przekładzie Janiny Z. Klave) wyznał: „Moją ojczyzną jest język portugalski”. Kiedy ćwierć wieku temu przeczytałem to tyleż błyskotliwe, co przenikliwe, a przecież dramatyczne zdanie, natychmiast uświadomiłem sobie, co następuje: oto z prostego faktu, że Polska jest moją ojczyzną, wynika i to, że także język polski jest moją ojczyzną, a co za tym idzie, również literatura polska, a zwłaszcza polska poezja. Z roku na rok utwierdzam się w tej świadomości.

Gdy przed ponad czterema dekadami zacząłem studiować filologię polską i pewnego jesiennego sobotniego ranka znalazłem się w jeszcze pustej czytelni głównej Biblioteki Jagiellońskiej, przyszło mi do głowy, że być może wszyscy poeci – autorzy książek stojących na półkach otaczających mnie ze wszystkich stron – w każdej chwili, a zatem także w tej chwili, czytają równocześnie swoje wiersze, jedni głośniej, drudzy ciszej, jedni wolniej, drudzy szybciej. Wszak poeci, wielcy poeci, są niczym ciała niebieskie. W bibliotece, tylko w bibliotece, można czasami usłyszeć muzykę sfer. Nie znaczy to jednak, że poezję winno się czytać tylko w bibliotece. Nic z tych rzeczy.

Od tego, gdzie czytam poezję, rychło ważniejsze okazało się to, że czytam ją codziennie. To zaś doprowadziło mnie do przekonania, że warto, a nawet trzeba czytać poezję – zwłaszcza tę, która powstaje tu i teraz, czego świadectwem są ukazujące się rok po roku zbiory wierszy autorstwa poetów, których już znam i których jeszcze nie znam – wbrew uniwersyteckiej dyscyplinie. Stąd prosta droga do krytyki literackiej, ale nie tej akademickiej, czyli naukowej, lecz literackiej sensu stricto, którą uprawiam, jak mniemam, regularnie i systematycznie już od dobrych trzech dekad.

Jako krytyka literackiego zawsze interesowało mnie czytanie na własną rękę, na swój sposób. Interesowało mnie i interesuje nadal: na ile, stosując na zmianę metody analityczną i interpretacyjną, jestem w stanie sprostać wyzwaniu, które rzuca mi poeta w wierszu – mnie jako czytelnikowi w pierwszym rzędzie. Swoją uwagę skupiam z zasady na wierszu, na poezji, ale oczywiście chcę wiedzieć, kim jest jego autorka lub autor. Zawsze cieszyły mnie osobiste spotkania z poetkami i poetami – to, jak czytają swoje wiersze, co myślą o swojej poezji i poezji jako takiej, jakich pisarzy czytają, jakiej słuchają muzyki, czy chodzą do teatru, do kina, na wystawy, dokąd lubią podróżować, a nawet jakimi są ludźmi, z czego żyją, jak sobie radzą z codziennością. A jednak starałem się zawsze pamiętać, że tym, na czym powinienem skupiać swoją krytycznoliteracką uwagę przede wszystkim, musi być utwór, a zatem wiersz, poemat, zbiór wierszy, tom poetycki, krótko mówiąc tekst. Mierząc się z tekstem poetyckim, nie zapominam, że jest on wyrazem zarówno wrażliwości poety, jak i jego wyobraźni, ale także wiedzy czy też erudycji. Dialog krytyka z poetą odbywa się zatem, bo odbywać się musi, na wielu płaszczyznach, tak w czasie, jak i w przestrzeni. Właśnie dlatego rola krytyka towarzyszącego jest moją rolą.

Fascynuje mnie nie to, co jedną poetkę upodabnia do drugiej poetki, ale to, w czym i w jaki sposób jeden poeta odróżnia się od drugiego. W każdym z czytanych przeze mnie i opisywanych poetek i poetów fascynuje mnie to, co w nich samoistne i samoswoje, co indywidualne i oryginalne, co wyjątkowe i niepowtarzalne. Ale też fascynując się tym, co w nich niepowtarzalne, intryguje mnie to, co jednak jest w ich utworach powtarzalne; interesują mnie reguły i zasady rządzące światami poetyckimi, jakie stwarzają w swoich wierszach, cyklach wierszy, poematach. Bo przecież ważne jest nie tylko to, co poetki i poeci piszą, a więc mówią, ale i jak mówią, a więc piszą. Nie ma poety bez stylu. Rozpoznać styl poety – oto zadanie, które stoi przed każdym krytykiem. Pisać o poetkach i poetach niemających stylu szkoda czasu. Miarą poety jest poezja. Miarą poezji tu i teraz jest poezja w ogóle, zawsze i wszędzie.

Jako krytyk literacki korzystam z przywileju, z którego skorzystać w żaden sposób nie ma prawa historyk literatury, mianowicie: nie muszę pisać o wszystkich, mogę pisać tylko o wybranych, przez siebie wybranych. Piszę więc o tych, którzy – gdy czytam ich wiersze, odnoszę takie wrażenie – chcą mi coś dać, a nie coś mi zabrać. W efekcie: nad pisanie „na nie” przedkładam pisanie „na tak”. Bez empatii, a także bez afirmacji, pisanie o poezji nie ma większego sensu.

Wybranym poetkom i poetom przyglądam się od lat, czy to im się podoba, czy nie. Gdy ukazują się ich nowe tomiki, natychmiast po nie sięgam, bo chcę się dowiedzieć, co u nich słychać, jak żyje się w ich światach; są przecież dla mnie niczym starzy znajomi, których odwiedzam raz na jakiś czas, ale ze swoją znajomością staram się im nie narzucać. Nie stawiam im warunków ani wymagań; jestem na tyle rozsądny, aby nie podpowiadać im, co mają pisać i jak. Co więcej, przyjaźnię się z nimi, nie licząc na przyjaźń z ich strony. Ale to właśnie oni – poetki i poeci – dają mi gwarancję tyleż artystycznej, co intelektualnej przygody; przygody bez końca. Przy zasadniczym założeniu, że nie piszą oni w imię Boga czy Państwa, lecz w imię Człowieka, a raczej człowieka, kimkolwiek on jest, czymkolwiek się staje.

Książka, którą dzisiaj z duszą na ramieniu oddaję czytelnikowi do rąk, nie powstała z dnia na dzień i nie tygodnia na tydzień, lecz z miesiąca na miesiąc, a raczej z roku na rok. Najstarsze zamieszczone w niej teksty napisałem w latach 1990–1993 i poświęcone zostały wydanym wówczas zbiorom wierszy Wisławy Szymborskiej Koniec i początek, Julii Hartwig Czułość oraz Ewy Lipskiej Strefa ograniczonego postoju. Najnowsze zaś napisałem w latach 2017–2019 i dotyczą ogłoszonych w tych latach tomików między innymi Jarosława Marka Rymkiewicza Metempsychoza, Krzysztofa Karaska Baron Romero, Leszka Aleksandra Moczulskiego Nuty od Franciszka, Jerzego Kronholda Pali się moja panienko.

Bohaterkami tej książki w części I są nie tylko Szymborska, Hartwig i Lipska, ale także Urszula Kozioł i Krystyna Miłobędzka. Bohaterowie części II to Tadeusz Różewicz i Zbigniew Herbert, na których temat wydałem osobne monografie, Lekcje u Różewicza oraz Akropol i cebula, ale także Czesław Miłosz, Jarosław Marek Rymkiewicz i Kornel Filipowicz – rasowy prozaik, a jednak autor wydanego na starość zbioru wierszy; a ponadto Marian Grześczak i Kazimierz Hoffman, których chyba nie potrafiliśmy docenić tak, jak na to zasługiwali i zasługują; dzisiaj jakby nawet nieco zapomniani. Bohaterami części III są autorzy związani niegdyś z Nową Falą – oprócz wspomnianych już Krzysztofa Karaska, Leszka Aleksandra Moczulskiego, Jerzego Kronholda – Julian Kornhauser, Leszek Szaruga i Jan Polkowski, o których ja i moi rówieśnicy w czasach naszej młodości mówiliśmy – nasi bracia starsi.

Mam nadzieję, że Muzyka sfer to nie jest moje ostatnie słowo w dziedzinie krytyki literackiej.

Między wiedzą a niewiedzą

(Czytając Wisławę Szymborską)

Gdzieś obok, poza wszystkim

1.

Tak, właśnie tak, koniec i początek. Właśnie w tej kolejności, najpierw koniec, a później początek. Nic w naszym życiu, podobnie jak we wszechświecie, nie zamyka się ostatecznie. Po każdym końcu następuje jakiś początek: początek nowego życia albo chociażby nowego dnia.

O ile formuła: „początek i koniec” jest formułą zamkniętą, wykluczającą jakikolwiek ciąg dalszy, absolutnie ostateczną, o tyle w sformułowaniu „koniec i początek” możemy dopatrzyć się zapowiedzi ciągu dalszego: tutaj wszystko jeszcze może się zdarzyć. Tym samym tytuł zbioru wierszy Wisławy Szymborskiej Koniec i początek (Wydawnictwo a5, Poznań 1993), okazuje się – mówiąc najprościej – mniej pesymistyczny, niż by się to nam zrazu wydawało, bo przecież, jak czytamy w utworze zatytułowanym Miłość od pierwszego wejrzenia:

Każdy przecież początek

to tylko ciąg dalszy,

a księga zdarzeń

zawsze otwarta w połowie.

Tak właśnie żyjemy – nieświadomi początku, nieprzeczuwający końca, zawsze w połowie, pomiędzy. Dla jednych – tych, którzy twierdzą, że pomiędzy początkiem a końcem – niestety. Dla innych – tych, którzy wierzą, że jednak pomiędzy końcem a początkiem – na szczęście.

Wydawałoby się, że są to kwestie oczywiste i ogólnie znane. Dlaczego zatem tak nas one zaskakują i dziwią, dlaczego tak łatwo o nich zapominamy, że muszą być nam ciągle i zawsze przypominane? Przez kogo? Oczywiście przez poetów, tylko poeci są bowiem w stanie uczynić tematem rozmowy sprawy dla nas na tyle oczywiste, a więc jednoznaczne, że nie uznajemy za stosowne zastanawiać się nad nimi. Takimi tematami są zarówno miłość i wierność, jak i okno, niebo, chmury. Dlatego nikt dzisiaj nie kpi z Shelleya, który twierdził, że „poeci są nieuznanymi prawodawcami świata”, ani z Hölderlina, według którego „to, co zostaje, ustanawiają poeci”, ani tym bardziej z Rimbauda, ogłaszającego poetę jasnowidzem; chociaż prawdą jest, że w związku z tym współcześni odmawiali im czasem prawa do zdrowych zmysłów.

Pomna tych racji Wisława Szymborska mówi nam w swoich wierszach, że wszystko już na tym świecie się wydarzyło, że wszystko już przeżyliśmy: narodziny i śmierć, radość i cierpienie, rozstanie i powrót, zachód i wschód słońca; i jednocześnie mówi, że wszystko zostało już powiedziane przez poetów i filozofów, że wszystko już zostało zapisane. Dlaczego zatem pisze jeszcze wiersze? Czy dlatego, że jest poetką? Rzecz jasna – nie. A może z tego względu, że jedna jeszcze rzecz nie została wypowiedziana do końca: mianowicie jej – Wisławy Szymborskiej – prawda. Zapewne. I to dopiero właśnie czyni z wierszopisa poetę.

2.

Na pytanie, czymże jest poezja, nie będę próbował odpowiedzieć. Nie wie tego przecież nawet sama poetka, według której poezję lubi się tak samo, jak lubi się, dajmy na to, rosół, kolor niebieski albo ten właśnie w paski stary szalik czy po prostu własne widzimisię. Ale to już wszystko, co można o poezji powiedzieć na pewno. Wszelkie jej definicje – te formalistyczne, strukturalistyczne, semiotyczne, a może także psychoanalityczne, mitograficzne i dekonstrukcjonistyczne – w efekcie okazują się co najwyżej „chwiejnymi odpowiedziami”, jak powiada Szymborska w nad wyraz powściągliwym wierszu Niektórzy lubią poezję, wydrukowanym dodatkowo na czwartej stronie okładki.

Jeżeli więc twierdzi ona: „A ja nie wiem i nie wiem i trzymam się tego / jak zbawiennej poręczy”, należałoby uznać, że w poezji, oprócz pierwiastka tajemnicy, drugim ważnym elementem konstytuującym – przynajmniej wedle Szymborskiej – decydującym o wyrazie i sile poezji, okazuje się niewiedza. Poetka – w przeciwieństwie do na przykład polityka albo dziennikarza – ma prawo przyznać się do własnej niewiedzy i, co więcej, uczynić z tej niewiedzy cnotę. Poezja eksploruje bowiem to wszystko, co stanowi o tym, że człowiek jest istotą wątpiącą, a więc w ostateczności myślącą.

Wiedza i niewiedza, pewność i niepewność – oto główne dychotomie organizujące świat poetycki Wisławy Szymborskiej; bohaterowie jej wierszy żyją cały czas pomiędzy. Nie tylko pomiędzy początkiem a końcem lub pomiędzy końcem a początkiem, ale również pomiędzy wyjątkiem a regułą, tym, co pojedyncze, a tym, co ogólne, na granicy rzeczywistości i nierzeczywistości, pamięci i niepamięci. Dlatego można o nich powiedzieć: „istnieli albo nie istnieli” (Atlantyda z tomu Wołanie do Yeti, 1957), a oni sami mogą stwierdzić, że różnią się od siebie „jak dwie krople czystej wody” (Nic dwa razy z tomu Wołanie do Yeti).

Podmiotowi tej liryki nieustannie towarzyszy poczucie egzystencjalnej dwuznaczności: mówiąc uczenie, już to na poziomie ontologicznym – „Był sobie raz. Wymyślił zero” (Wiersz ku czci ze zbioru Sól, 1962), już to epistemologicznym – „Wszystko moje, nic własnością” (Elegia podróżna z tomu Sól), „Nieprzyjazd mój do miasta N. / odbył się punktualnie” (Dworzec z tomu Sto pociech, 1967). Bohater tych wierszy – kimkolwiek by był – pewny jest przede wszystkim tego, czego nie jest pewien w ogóle: „Nie znam roli, którą gram. / Wiem tylko, że jest moja, niewymienna” (Życie na poczekaniu z tomu Wielka liczba, 1976).

Autorka tych wierszy dla ważnych powodów, tak ważnych, że nie da się ich nazwać do końca, „obmyśla świat, wydanie drugie / wydanie drugie poprawione” (Obmyślam świat z tomu Wołanie do Yeti). I właśnie ten świat – pomyślany przez poetkę i przez nią nie tyle opisany, ile napisany, w którym „biegnie ta napisana sarna przez napisany las” (Radość pisania w zbiorze Sto pociech) – wydaje się być realniejszym od tego, który realnie istnieje, wzbudzając w nas co najwyżej strach i grozę. Ten napisany świat jest światem, nad którym poetka panuje w sposób absolutny, w którym czuje się bezpiecznie; jest światem stworzonym nie tylko na jej miarę, ale również powolnym jej kaprysom: „Na zawsze, jeśli tylko każę, nic się tu nie stanie” (Radość pisania); czekającym na każde jej ut ita dicam, i niech mi będzie zapomniane – demiurgiczne skinienie. Czymże jest „radość pisania”, jeśli nie „zemstą ręki śmiertelnej”, a więc aktem sprawiedliwości wymierzonym przeciw widzialnemu światu?

Temu żywiołowemu szczęściu tworzenia, radości z wielu możliwości, które stały się prawdopodobne dzięki samej tylko czynności pisania, uprawiania poezji, towarzyszy w liryce Szymborskiej – jeśli się nie mylę, od zawsze – nie tylko intelektualny dystans tak wobec siebie, jak i wobec świata, ale również niepokój, że oto jesteśmy igraszką w ręku losu, mrzonką, a nasze życie przywidzeniem, co – jak w wierszu Przy winie (ze zbioru Sól) – udowadniają nam codziennie nawet zwykłe przedmioty:

Stół jest stołem, wino winem

w kieliszku, co jest kieliszkiem

i stoi stojąc na stole.

A ja jestem urojona,

urojona nie do wiary,

urojona aż do krwi.

W rzeczywistości jesteśmy bowiem nie zdobywcami nieznanych lądów, nieustraszonymi poszukiwaczami wydzierającymi przyrodzie jej tajemnice i nie poskromicielami lwów, ale „ciałem i urwanym szeptem” (Autotomia w tomie Wszelki wypadek, 1972), obracającymi się w proch i pustkę stworzeniami nicości.

Zdając się tak bardzo na swoją poezję, jak zdaje się Szymborska, autorka tak wirtuozowskich wierszy jak: Nic dwa razy, Kobiety Rubensa czy Rozmowa z kamieniem, a także Liczba Pi, W biały dzień i Pod jedną gwiazdą, poetka nie może nie mieć świadomości ironicznej, dokładniej – autoironicznej. Ale zastanawiając się nad tym, co za ileś tam lat wyda się w jej wierszach śmieszne (Pisane w hotelu z tomu Sto pociech), tak naprawdę nie kompromituje ani siebie, ani własnej poezji, ale historię z jej arogancką skłonnością do lekceważenia tego, co pojedyncze i przypadkowe.

3.

Wisława Szymborska należy do tych twórców, którzy ponad świat realnie istniejący, widzialny i dotykalny, przedkładają świat wykreowany w poetyckim tekście. Nie znaczy to wcale, że liryka autorki Wielkiej liczby jest przykładem literackiego eskapizmu, ucieczką przed rzeczywistymi problemami codzienności w – jak się przy tego rodzaju okazjach zwykło mówić – papierowy świat literatury. W wierszach opisała istnienie z tak wielką intensywnością i jednocześnie z tak wielką perfekcją artystyczną, że już przed laty nie potrafiliśmy oprzeć się wrażeniu, iż ten powołany do życia przez poetkę świat jest pełniejszy, wyrazistszy i prawdziwszy od prawdziwego. Ten świat budzi nie tylko zaufanie i daje poczucie bezpieczeństwa, ale także uwodzi i zachwyca. Jego opis jest zarazem popisem warsztatu i rzemiosła poetyckiego. To językowa przestrzeń Mozaiki bizantyjskiej (w zbiorze Sto pociech) i Miniatury średniowiecznej (w zbiorze Wielka liczba), a więc wizja świata, którą odziedziczyliśmy po artystach wieków minionych; to także czasoprzestrzeń, będąca do pomyślenia tylko dlatego, że okazała się do wyrażenia.

To wcale nie jest świat, o którym moglibyśmy powiedzieć, że jest nieprawdziwy, bo artystycznie przetworzony, poddany estetycznej obróbce, a więc z jednej strony – upiększony, z drugiej zaś – zafałszowany, bo to jest świat zobaczony w inny sposób, inaczej. Inaczej niż dyktuje to zdrowy rozsądek, inaczej niż dyktują to filozoficzne aksjomaty i literackie konwencje. Oto świat stworzony przez poetkę od nowa, od początku:

Odkamieniają się szare chimery

(fruwale, niżły, małpierze i ćmięta,

grzaby, znienacki, głowy samonogie,

wieloractwo, gotyckie allegro vivace)

(Clochard z tomu Sól)

Tyle naraz świata ze wszystkich stron świata:

moreny, mureny i morze i zorze

i ogień i ogon i orzeł i orzech –

jak ja to ustawię, gdzie ja to położę?

Te chaszcze i paszcze i leszcze i deszcze,

bodziszki, modliszki – gdzie ja to pomieszczę?

Motyle, goryle, beryle i trele –

dziękuję, to chyba o wiele za wiele.

(Urodziny z tomu Wszelki wypadek)

Jesteś piękne – mówię życiu –

bujniej już nie można było,

bardziej żabio i słowiczo,

bardziej mrówczo i nasiennie.

(Allegro ma non troppo z tomu Wszelki wypadek)

Dotychczas liryką Szymborskiej rządziła zasada – jak ją nazywam – podwójnego zaprzeczenia, byt okazywał się niebytem, świat istniał i jednocześnie nie istniał, rzeczywistość stawała się i zarazem trwała w bezruchu. Ta zasada podwójnego zaprzeczenia była pochodną doświadczenia relatywizmu poznawczego i moralnego, które XX wiek zaserwował ludzkości kilkakrotnie: że wszystko jest niczym, nic wszystkim, wszak nic, które zostaje po człowieku, to jednak coś; że podobieństwo tkwi w niepodobieństwie, przypadek bierze się z konieczności, wyjątek potwierdza regułę, gdyby zaś nie reguła, nie byłoby wyjątku, natomiast ludzka pojedynczość bierze się ze społecznej ogólności i gatunkowej typowości, oryginalność tkwi w tym, co przeciętne, w przeciętności nie sposób nie zauważyć indywidualności:

Nieprzyjazd mój do miasta N.

odbył się punktualnie.

[...]

Zdążyłeś nie przyjść

w przewidzianej porze.

(Dworzec w zbiorze Sto pociech)

Nicość przenicowała się także i dla mnie.

Naprawdę wywróciła się na drugą stronę.

(*** [„Nicość przenicowała się”]

w zbiorze Wszelki wypadek)

Już zbyt wiele się stało,

co się stać nie miało,

a to, co miało nadejść,

nie nadeszło.

(Schyłek wieku w zbiorze Ludzie na moście)

Podobnie w tomie Koniec i początek, chociaż nie tak ostentacyjnie i nie tak prowokacyjnie: z jednej strony „Nic darowane, wszystko pożyczone” (Nic darowane), z drugiej natomiast „Tak wiele jest Wszystkiego, / że Nic jest całkiem nieźle zasłonięte” (Rzeczywistość wymaga). Między jednym sformułowaniem a drugim nie ma jednak sprzeczności. Nic nie kwestionuje wszystkiego, ale jest tym, czym jest, to znaczy jest niczym, a tym samym czymś równie ważnym, jak to, co lekkomyślnie określamy mianem – „wszystko”. Inaczej mówiąc: wszystko jest wszystkim także dzięki niczemu.

4.

W liryce Wisławy Szymborskiej nie ma rzeczy nieprawdopodobnych, wszystko wydaje się możliwe. Próbując uchwycić moment, w którym to, co wprost proporcjonalne, okazuje się wbrew logice tożsame z tym, co odwrotnie proporcjonalne, poetka nie wyraża wcale zgody na poznawczy bądź etyczny relatywizm. Odsłania ona przed nami każdy rodzaj komplikacji ludzkiej natury, nieustannie poddawanej z jednej strony naporowi biologii, a z drugiej ciśnieniu historii. Być człowiekiem oznacza być przeciw historii, będąc uwarunkowanym historycznie, a także biologicznie zdeterminowanym, być mimo biologii.

Reagując na świat raz zachwytem, raz przerażeniem (Niebo), poetka mówi, że mamy prawo do obydwu tych rodzajów reakcji, które są na równi autentyczne i naturalne. Dzięki nim jesteśmy ludźmi. I nie przeciwko takiemu wizerunkowi człowieka – rozdartego między zachwytem a przerażeniem, radością a lękiem – poetka się buntuje, lecz przeciwko dyktatowi oczywistości, jakim pełną wątpliwości i niepewności jednostkę szantażuje i terroryzuje zbiorowość, używając takich abstraktów jak interes społeczny, dobro ogółu czy racja stanu.

Obok rzeczywistości oficjalnej – animowanej przez środki masowego przekazu, a więc prasę, radio i przede wszystkim telewizję, która na zasadzie sprzężenia zwrotnego środkom tym nadaje znaczenie i wagę – istnieje rzeczywistość nieoficjalna, poza ich zainteresowaniem. Według nich stawanie się świata jest jednocześnie jego rozkładem, bo przecież dzianie się jako takie, w praktyce środków społecznego przekazu – które w wierszu tytułowym tomu uosabiają telewizyjne kamery – zarezerwowane jest niemal wyłącznie dla niszczycielskiej działalności człowieka i przyrody. Świat dzieje się tylko wtedy, gdy wybuchają bomby, w nieskończoność przeciągają się wojny, których nikt nie chciał, podpisywane są nietrwałe rozejmy i pakty pokojowe pękające niczym mydlane bańki, gdy rzeki występują z brzegów, cyklony zrywają dachy z domów, pożary pożerają lasy, wulkaniczna lawa pokrywa pola i pastwiska. Najpierw sensacja goni sensację, potem katastrofa katastrofę, a na końcu zbrodnia zbrodnię. Gdy „Gonitwa w kółko / zamienia się w ucieczkę przed uciekającym” (Komedyjki), świat pogrąża się w chaosie. I od tego wyroku nie będzie odwołania.

Inaczej, według poetki, świat dzieje się na poziomie wydarzeń uznawanych za ważne, a inaczej na poziomie rzeczy uznawanych za nieważne, a więc lekceważonych przez politykę – w perspektywie synchronicznej i historię – w perspektywie diachronicznej. Szymborską interesuje zatem to, co dzieje się „po każdej wojnie”, gdy „wszystkie kamery wyjechały już / na inną wojnę” (Koniec i początek). Interesuje ją stawanie się porządku, czy raczej jego przywracanie, gdy trzeba sprzątnąć bałagan, jaki powstał po hałaśliwym i triumfalnym przemarszu historii, gdy zadane światu i ludziom rany leczy biologia, gdy trawa zarasta przyczynę i skutek. Tylko to, co okazało się niewarte trudu dziejopisa, godne jest pióra poety. Oto jak czytamy w wierszu noszącym przewrotny tytuł Może być bez tytułu:

Doszło do tego, że siedzę pod drzewem,

na brzegu rzeki,

w słoneczny poranek.

Jest to zdarzenie błahe

i do historii nie wejdzie

Ale czy w tej chwili, gdy zegar dziejów nie odmierza czasu, świat istnieje wskutek tego choćby trochę mniej, czy w tej chwili świat zamiera, czy w tym momencie, gdy nic się nie dzieje – gdy wydaje się, że świat wstrzymał oddech – rzeczywiście nic się nie dzieje? Przecież „jestem i patrzę”. I cóż widzę? Nieskończoność istnienia, bo tym jest biały motyl i jego cień odbijający się na ręce piszącej ów wiersz. A więc jestem, cały czas jestem, istnieję, żyję, także dzięki temu motylowi i jego cieniowi.

Co najważniejsze, świat opisany w wierszach z takim namaszczeniem i z taką czułością, ten świat – gdzieś obok, poza wszystkim, ale za to na wyciągnięcie ręki – istnieje najprawdziwiej jak tylko to możliwe: oto topola, rzeka Raba, ścieżka przez krzaki. Ten świat istnieje nie od dziś i nie od przedwczoraj, to jest nasz świat, inny nie został nam dany, innego mieć nie będziemy. Ten świat rządzi się okrutną zasadą „życie toczy się dalej” (Rzeczywistość wymaga), zrównującą każdego z każdym, wszystkich z wszystkimi, tych, którzy zginęli pod Kannami czy pod Borodino, z tymi, którzy padli pod Hastings lub pod Verdun. Tych, którzy nie żyją, z tymi, którzy żyją, którym było dane przeżyć. Okrucieństwo maksymy „życie toczy się dalej” nie jest jednak ponad siły człowieka, jest na jego modłę i miarę. Tam, gdzie wczoraj toczyły się walki, dzisiaj toczy się zwykłe, normalne życie. Być może to bolesne, ale czy niesprawiedliwe?

Zastanawiając się, jaki z tego wyciągnąć wniosek, jaki wysnuć morał, Szymborska stwierdza, że „chyba żaden”, bo „To, co naprawdę płynie, to krew szybko schnąca / i zawsze jakieś rzeki, jakieś chmury”. Ze straszności świata oko poetki wydobywa jego piękno – odsłaniające się przed każdym z nas w każdej chwili.

5.

Szukając dla Wisławy Szymborskiej miejsca w kanonie polskiej poezji współczesnej nie wolno zapominać, że jest ona nie tylko rówieśniczką Zbigniewa Herberta i Tadeusza Różewicza, ale także Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i Tadeusza Borowskiego. Trzeba też pamiętać o dwóch wczesnych jej zbiorach wierszy: Dlatego żyjemy (1952) i Pytania zadawane sobie (1954), zbyt chyba lekkomyślnie uznanych za socrealistyczne i nie wznawianych przez autorkę w kolejnych wyborach poezji. A, jak sądzę, Koniec i początek doskonale pointuje dotychczasowy dorobek liryczny Szymborskiej i zmusza nas do ujrzenia pomieszczonych w nim utworów w kontekście całej twórczości poetki, także tej wczesnej i zapomnianej.

Ten zbiór wierszy wydaje się przełomowy w poezji Wisławy Szymborskiej, co wcale nie oznacza, że w tomie tym zrywa ona z czymkolwiek, co wcześniej napisała. Mało tego, bez większego kłopotu można wykazać tematyczne i problemowe związki pomiędzy tekstami zamieszczonymi w Końcu i początku z wcześniejszymi utworami poetki. I tak Nic darowane znakomicie koresponduje z Życiem na poczekaniu, Może to wszystko z Ostrzeżeniem, Miłość od pierwszego wejrzenia wiąże się z Miłością szczęśliwą, Jawa ze Snem i Pochwałą snów, Może być bez tytułu zdaje się kontynuacją Allegro ma non troppo, a Wersja wydarzeń odpowiedzią na Rozpoczętą opowieść. Problem dotyczy czegoś innego: po pierwsze, organizacji stylistycznej tekstu, a po drugie, stopnia konkretyzacji określonego typu podmiotu lirycznego.

W wierszach tej poetki uderza niezwykła kondensacja przekazu lirycznego, jego, powiedziałbym, esencjonalny charakter. Będąc pod wrażeniem artystycznej wirtuozerii autorki Stu pociech, na której oparta jest nie tylko uroda werbalna jej wierszy, ale także siła oddziaływania tej poezji, nie możemy nie zauważyć, że w Końcu i początku Szymborska mówi mniej, niż zwykła mówić w swoich perfekcyjnych utworach, niż mówić mogłaby, chciałaby, a nawet miałaby prawo, nie będąc pod żadnym pozorem posądzona o brak umiaru czy beztroskie igraszki z językiem.

Nie odnajdujemy tutaj bezpośrednich dowodów „radości pisania”, tak w tej twórczości kultywowanej. A przecież jest to autorka olśniewająca nas dotąd wielością i różnorodnością stosowanych środków artystycznych, począwszy od aliteracji i anafory, a skończywszy na pastiszu i persyflażu, kunsztownie operująca rymem i rytmem; której własną poetycką skórą okazuje się zarówno wiersz biały, jak i sylabiczny. Tymczasem dykcja Szymborskiej w Końcu i początku jest powściągliwa aż do granic, stonowana i wyważona, i w pewnym sensie – jak na tę autorkę – odpoetyzowana.

Osiemnaście wierszy pomieszczonych w tym szczupłym tomiku, na okładce którego widnieje niebiański błękit abstrakcyjnej kompozycji Jerzego Nowosielskiego, przenika na wskroś tonacja elegijna. Wiersze te zostały napisane w obliczu końca, gdy leżące przed nami „martwe ciało” naszego „niedawno zmarłego” (Jawa), zmusza nas do dokonania rachunku sumienia, zanim do liczby tych wszystkich, którzy przed nami „wyskoczyli z pędzącego czasu” (Rachunek elegijny), będziemy musieli doliczyć także siebie.

Śmierć jest jedną z głównych bohaterek tego zbioru. Nie jest to jednak jak dawniej śmierć, która nigdy nie uśmierca do końca (Rehabilitacja ze zbioru Wołanie do Yeti), ale co najwyżej połowicznie, a więc jakby na niby (Ballada ze zbioru Sól). W końcu okazuje się czymś w rodzaju występku lub winy przedawnionej (Żywy ze zbioru Sto pociech), albo też dowodem na nieśmiertelność (O śmierci bez przesady ze zbioru Ludzie na moście, 1986). Tymczasem śmierć przedstawiona i opisana w wierszach takich jak Rzeczywistość wymaga, Jawa, Rachunek elegijny, Kot w pustym mieszkaniu, Seans, Nic darowane, Pożegnanie widoku jest pojmowana najdotkliwiej, wprost i bezpośrednio; jej funkcją jest nieobecność, metonimią zaś niepamięć.

Podmiotem tych wierszy wydaje się – bardziej niż kiedykolwiek – sama Wisława Szymborska. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że poetka rzadko kiedy mówi w swoich wierszach wprost. Jej liryka w dużej mierze jest liryką roli i maski, a także liryką pośrednią, której obcy jest styl konfesyjny.

W jej wcześniejszych wierszach dopuszczeni zostali do głosu m.in. zakochani, małżonkowie, komediantka i komediant, maturzystka, turysta, przewodnik, muzealnik, poeta, naukowiec, kobieta z przytułku, Kassandra, Tomasz Mann, żona Lota, stary śpiewak, a nawet tarsjusz i pastylka na uspokojenie. W wierszach tej autorki pod „ja” lirycznym kryje się niemal zawsze ja-człowiek, z którym odbiorca nie może się nie identyfikować, a pod podmiotem zbiorowym „my” żadna wspólnota narodowa czy pokoleniowa, ale najszerzej rozumiana ludzkość. Natomiast w utworach wymienionych wyżej, napiętnowanych śmiercią, Szymborska każdy wers i każde słowo potwierdza sama sobą. Jej pisarską klasę poznać można po tym, że bezpośredniości i subiektywizacji wyznania towarzyszy pełna obiektywizacja tekstu i całkowita dyskrecja wobec czytelnika.

Nie jest to ani liryka krzyku, ani szeptu, ale liryka spokojnej rozmowy, mniej wymiany poglądów, bardziej po prostu wymiany zdań. Tematami tej rozmowy są sprawy stare jak świat i jak ludzkość: marzenie, żeby „przeżyć życie / w przerwie między wojnami” (Wersja wydarzeń), pragnienie, aby „unieść się ponad ciało” (Wielkie to szczęście) i jeszcze pewność, że sobą będziemy musieli „zapłacić za siebie / za życie oddać życie” (Nic darowane). Tak było zawsze i tak będzie zawsze.

Radość pisania i radość czytania

1.

Twórczość Wisławy Szymborskiej nie jest li tylko własnością elitarnego kręgu wtajemniczonych miłośników poezji. Bez większego ryzyka można powiedzieć, że jej utwory takie jak Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej, Wietnam, Nic dwa razy, Radość pisania, Wszelki wypadek zbłądziły pod strzechy. Jej wiersze znalazły się w szkolnych podręcznikach, były śpiewane przez popularne piosenkarki: Łucję Prus, Magdę Umer, Korę Jackowską. Co jednak najważniejsze, twórczość poetycka Szymborskiej jest doskonałym dowodem na to, że w literaturze liczy się nie ilość, lecz jakość.

Pod względem objętościowym dorobek poetycki Szymborskiej wydaje się wyjątkowo skromny. Reprezentatywny Wybór wierszy z roku 1979, w którym znalazły się utwory z tomików: Wołanie do Yeti, Sól, Sto pociech, Wszelki wypadek, Wielka liczba, zawiera zaledwie sto dwadzieścia cztery utwory. Gdy do tego dodać wiersze ze zbiorków następnych: Ludzie na moście oraz Koniec i początek, ponadto wiersze opublikowane w kilku następnych latach na łamach „Twórczości”, „Tygodnika Powszechnego”, „NaGłosu”, „Odry”, „Arkusza”, a także utwory z tomików najwcześniejszych – Dlatego żyjemy i Pytania zadawane sobie, to okaże się, że Szymborska w ciągu pół wieku ogłosiła drukiem zaledwie dwieście utworów. Rzecz jednak w tym, że każdy z tych tekstów to arcydziełko sztuki poetyckiej. Dlatego też po lekturze pierwszego wyboru wierszy, jaki ukazał się już po przyznaniu poetce Literackiej Nagrody Nobla, Widok z ziarnkiem piasku. 102 wiersze (Wydawnictwa a5, Poznań 1996), w którym zabrakło wierszy z dwu zbiorków ogłoszonych w czasach, gdy obowiązywała formuła realizmu socjalistycznego, upominam się – jako wielbiciel twórczości Szymborskiej – o jej niesłusznie zapomniane dzisiaj utwory, zwłaszcza takie jak: Do zakochanej nieszczęśliwie, Zakochani, Rozgniewana muza, Rozmowa ze sceptykiem czy Wyspa syren – niezwykle kunsztowne i zarazem wolne od wszelkiego doktrynerstwa.

2.

We wstępie do 33 wierszy amerykańskiej poetki Elizabeth Bishop Stanisław Barańczak dzieli poetów na „rulonowców” i „ramkowców”. „Rulonowcem” jest ten, kto pisze jakby na rozwijanym rulonie ciągle ten sam utwór, „który jedynie ze względów pragmatyczno-wydawniczych dzieli, tnąc rulon nożycami, na krótsze odcinki, publikowane jako osobne wiersze”. Dla odmiany „ramkowiec” pisze nie na rulonie, lecz na osobnych kartkach, obrysowując każdy tekst ramką, „tak aby stanowił wydzielony i ogrodzony, samodzielnie funkcjonujący i wyraziście rozpoznawalny mikrokosmos”. Tą ramką jest, według Barańczaka, wyrażony w tytule temat utworu: „opisywany przedmiot, analizowane pojęcie, przedstawiana sytuacja albo relacjonowane zajście”. Nie ulega wątpliwości, że „ramkowiec” to wypisz wymaluj Szymborska, autorka Klucza, Drobnych ogłoszeń, Zwierząt cyrkowych, Pogrzebu, Lekcji, itd. Jej utwory, raz przeczytane, zapadają w pamięć, każdy jest inny, bo każdy jest o czymś innym. Po prostu, Szymborska pisze wyłącznie wiersze ważne i bardzo ważne. Każdy z nich ma swoistą konstrukcję i kompozycję, swój wewnętrzny rytm. Z drugiej zaś strony każdy z tych utworów nosi piętno specyficznego stylu Szymborskiej. Wierszy tej poetki nawet czytelnik przeciętnie wrażliwy i zorientowany nie pomyli z utworami jakiegokolwiek innego autora.

Szymborska wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Nie należała nigdy do żadnych grup literackich, nie podlegała modom, obce jej zawsze były unifikujące wszelką twórczość artystyczną kierunki i tendencje, nie da się jej też przypisać do żadnego literackiego pokolenia. Zawsze sama sobie była sterem, żeglarzem i okrętem. Nie miała mistrzów, na nikim się nie wzorowała, nie doczekała się też epigonów. Bo Szymborska to po prostu Szymborska, nie da się jej skopiować.

Jej liryka jest komunikatywna, jasna i zrozumiała – z jednej strony, zaś z drugiej – paradoksalnie – niepozbawiona wyrafinowanych ambicji filozoficznych. Poezja Szymborskiej to autentyczna szkoła stylu i szkoła myślenia. Z tym że poetka ta nie dąży do wykazania swojej przewagi intelektualnej nad czytelnikiem, wręcz przeciwnie – traktuje go po partnersku. Jest coś jeszcze, co zjednuje tej poezji czytelników, dodajmy – wiernych czytelników. Szymborska lubi ludzi, lubi bohaterów swoich wierszy, żywi wobec nich serdeczne uczucia. Nawet jeśli z nich kpi, jak choćby z tego kulturysty opisanego w Konkursie piękności męskiej, to robi to z wdziękiem wykluczającym obrazę i urazę. Sprawdźmy zresztą sami:

Od szczęk do pięty wszedł napięty.

Oliwne na nim firmamenty.

Ten tylko może być wybrany,

kto jest jak strucla zasupłany.

Z niedźwiedziem bierze się za bary

groźnym (chociaż go wcale nie ma).

Trzy niewidzialne jaguary

padają pod ciosami trzema.

Rozkroku mistrz i przykucania.

Brzuch ma w dwudziestu pięciu minach.

Biją mu brawo, on się kłania

na odpowiednich witaminach.

Otaczający świat Szymborską raz zachwyca, raz przeraża. Można to ująć jeszcze inaczej – jednocześnie zachwyca i przeraża. Bo świat jest zarazem piękny i koszmarny, wspaniały i okrutny. Szymborska potrafi rozbawić największego ponuraka, zmusić go do zabawy, ale także do myślenia, do refleksji, a nawet umie złapać czytelnika za gardło. Myślę o wierszu Jeszcze – jednym z najmocniejszych w poezji polskiej utworze o holocauście, myślę o Obozie głodowym pod Jasłem, myślę o Pierwszej fotografii Hitlera, wreszcie o słynnej Rozmowie z kamieniem – gorzkim studium na temat niemożności poznania, przeniknięcia istoty rzeczy.

3.

Szymborska to nie tylko liryka, a więc radość pisania. Szymborska to także Lektury nadobowiązkowe, czyli radość czytania. Tyle, ile przeczytała Wisława Szymborska, nikt nie przeczytał. A ona, nie dość, że czyta tyle, ile czyta, to jeszcze o tym pisze. Rubryka pod tym właśnie tytułem ukazywała się na łamach „Życia Literackiego” (w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku) i była z tym pismem związana tak, jak – nie przymierzając – felietony Kisiela z „Tygodnikiem Powszechnym”, a więc organicznie; chociaż, co prawda, w latach osiemdziesiątych na krótko trafiła do miesięcznika „Pismo”, potem do „Odry”, jeszcze później do książkowego dodatku „Gazety Wyborczej”. Felietony te kilka razy ukazały się w książkach (m.in. w roku 1973, 1992, 1996). Ich lektura to prawdziwa uczta.

Teksty te to krótkie, najczęściej jednoakapitowe, nie, nie recenzje, lecz felietony, czy może raczej notatki poświęcone książkom czytanym akurat przez poetkę. Sądząc po ich tytułach, Szymborska czyta wszystko, co jej do rąk wpadnie. Bo czym wytłumaczyć taki oto dla przykładu zestaw lektur: Uczeni w anegdocie, Warszawski balet romantyczny 1802–1866, Polak statystyczny, Słownik języka łowieckiego, Psychologiczne problemy ilustracji dla dzieci? Prawda, że zestaw tych tytułów robi wrażenie? Na wszelki wypadek dorzućmy jeszcze kilka: Historyczny rozwój form odzieży, Stulecie detektywów – dzieje i przygody kryminalistyki, Czarownice – dzieje procesów o czary, Wypadki w domu, Wędrówka kontynentów.

Ale to tylko pierwsza i powierzchowna uwaga, że Szymborska czyta wszystko jak leci. Gdyby się dobrze zastanowić – a przecież, gdy się człowiek dobrze zastanowi, to nie ma takiej rzeczy, której by nie wymyślił – to dojdzie się niechybnie do wniosku, że ktoś, kto czyta Hatha Jogę dla wszystkich, Ptaki pokojowe, Dzieje starego papieru, Piastówny i żony Piastów, Budujemy altanę, musi mieć w tym jakiś konkretny cel.

Wisława Szymborska należy bowiem do tych kilku czy kilkunastu – bo chyba nie kilkudziesięciu – czytelników na świecie, którzy po prostu muszą przeczytać wszystko, każdą wydaną książkę. To wcale nie jest obsesyjne, lecz metodyczne i rzeczowe zapoznawanie się z zawartością każdej książki. Bo książki trzeba czytać. Po to się je pisze, drukuje, sprzedaje, wreszcie – po to się je kupuje. W tym sensie nie ma książek, które do czytania nadają się lepiej lub gorzej. Dobry jest zarówno Przewodnik operowy Kańskiego, jak i Gdy zakwitną jabłonie Pieniążka, a nawet Kalendarz ścienny na rok 1973 (trzysta sześćdziesiąt pięć stron, trzy miliony trzysta tysięcy nakładu – czy są więc jeszcze jakieś wątpliwości?).

Pytanie o to, dlaczego Szymborska czyta tyle różnych książek, kryje w sobie inne – dlaczego w ogóle jeszcze czyta się książki? Czy zamiast wielu godzin żmudnej lektury nie wystarczy już tylko wzięcie książki do ręki? Nie! Czytelnicza pasja Szymborskiej przypomina nam bowiem starą prawdę, że w książkach została zapisana ludzka mądrość i że książki służą temu, aby dawać świadectwo ludzkiej wyobraźni i twórczego ducha. Być może brzmi to górnolotnie, być może. A przecież, jak wyznaje poetka, „głupio jest żyć na świecie i nic nie wiedzieć o piśmie chińskim”.

Oczywiście, Szymborska czyta nie tylko książki, po które sięgają wyłącznie specjaliści. Przeczytała także Horacego, Teokryta, Pseudo-Platona, Goethego i teatralne felietony Antoniego Słonimskiego. Co jeszcze? Jak się wydaje, jej słabością są biografie: rano Casanova, wieczorem Iwan Groźny, jesienią Królowa Bona, wiosną Irena Solska, a w piątek – Katarzyna Medycejska. Ale prawdziwą namiętnością znakomitej poetki okazują się wszelkiego rodzaju pamiętniki: a to Zofii Tołstojowej („miała zaszczyt i nieszczęście być żoną geniusza” – pisze Szymborska), Isadory Duncan („gdyby była Polką, pisałaby jak Przybyszewski i też musielibyśmy jej to wybaczyć”), Anny Dostojewskiej („Patrzyła na świat jego oczami, przejmowała jego poglądy, dzieliła jego kompleksy, naśladowała jego przykrą pogardę dla wszystkiego, co nierosyjskie”), już to Louisa Armstronga czy Beniamino Gigliego. I rzecz wcale nie w tym, że przed tymi książkami Szymborska klęka z zachwytu, ale że widzi w nich żywych ludzi – ich słabości, ułomności, przypadłości, obrzydliwości, które jednak nie umniejszają w jej oczach ich wielkości i geniuszu.

Książki, o których Wisława Szymborska była łaskawa napisać, są tak samo ważne, jak te, o których nigdy nie napisała, choć pewnie przeczytała je wiele razy. Zastanówmy się teraz, ile właściwie człowiek może za swojego żywota przeczytać. Jedną książkę na tydzień? Przypuśćmy. Jest to oczywiście kwestia umowna, bo przecież Józefa i jego braci Manna czytać będziemy dłużej niż którykolwiek z kryminałów Agathy Christie. Książka na tydzień, czyli dajmy na to pięćdziesiąt pięć książek w ciągu roku. Po siedemdziesięciu latach cierpliwego czytania uzbiera się ich około czterech tysięcy. Jak ktoś się bardzo postara, to może uda mu się przeczytać nawet dwa razy tyle. Osiem tysięcy. Boże, tak mało?!

Lektura Lektur nadobowiązkowych Wisławy Szymborskiej dowodzi, że każda książka znajdzie swojego czytelnika, każda książka zostanie przeczytana, na przekór arytmetyce i logice. I świadomość tego stanu rzeczy winna być krzepiąca dla każdego autora na świecie.

Życie to burza przed ciszą

1.

Poezja Wisławy Szymborskiej jest poezją złotego środka i równowagi, jest żywym dowodem na to, że poezja współczesna i nowoczesna nie musi być hermetyczna, wręcz przeciwnie – może być komunikatywna, nastawiona na odbiorcę. Śpiewa się o tym w piosenkach i pisze w filozoficznych traktatach – że w życiu ważne są tylko chwile, że życie jest jedną chwilą. Nic więc dziwnego, że nad opisaniem fenomenu chwili biedzą się również poeci. Pytanie – jak opisać chwilę? – bez wątpienia godne jest poezji.

Oczywiście, pamiętamy zarówno momenty dobre, jak i złe, mimo tego, że te pierwsze chcielibyśmy zakląć na wieczną rzeczy pamiątkę, te drugie zaś pragniemy wyrzucić z pamięci raz na zawsze. Rzecz w tym, że chwile dobre lub złe, to chwile wyjątkowe, tymczasem życie składa się także, czy też raczej – życie wypełniają również, a może nawet przede wszystkim chwile, o których nie możemy w żaden sposób powiedzieć, że były dobre lub niedobre, chwile jakiekolwiek i którekolwiek, jedne z wielu.

Taka właśnie chwila, podobna do wielu, wielu innych chwil, o której nie pamiętamy – chciałoby się powiedzieć – już po chwili jest tematem wiersza Wisławy Szymborskiej otwierającego jej najnowszy tom poezji. Zapewne nie ma w tym przypadku, że tak książka, jak i wiersz noszą ten sam tytuł Chwila (Wydawnictwo Znak, Kraków 2002). „Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego” – stwierdza poetka. I co? I nic: „Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie”. Mało tego, po tej konstatacji pada ciąg określeń o znamionach tautologii: „W dolince potok mały jako potok mały. / Ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze. / Las pod pozorem lasu na wieki wieków i amen, / a w górze ptaki ptaki w locie w roli ptaków w locie”. Nie sposób nie zwrócić uwagi, że zastosowanie przez poetkę tautologii – potok jak to potok, ścieżka jak to ścieżka, las czyli las, ptaki czyli ptaki – podkreśla zwyczajność i typowość chwili. W świecie opisywanym akurat przez poetkę nic, ale to zupełnie nic się nie dzieje. A jednak coś jest w tej chwili, coś jednak w tej chwili się dzieje, na końcu utworu czytelnik nadziewa się bowiem na pointę, przeszywającą niczym szpada: „Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila. / Jedna z tych ziemskich chwil / proszonych, żeby trwały”. Dodajmy, zupełnie jak w Fauście Goethego.

Opis podobnej chwili, żeby nie było wątpliwości – ulotnej chwili – znajdziemy w utworze pod przewrotnym tytułem Może być bez tytułu, zamieszczonym w zbiorze Koniec i początek, tyle tylko, że tam rzeka nazywa się Raba, drzewo – topola, poza tym nic szczególnego: ścieżka, trawa, chmury, w powietrzu trzepoce motyl. Ale właśnie opisując ten moment, chwilę, w której „nic się wielkiego nie dzieje”, podmiot wiersza nie bez zdumienia odkrywa, że: „Na taki widok zawsze opuszcza mnie pewność, / że to co ważne / ważniejsze jest od nieważnego”. Tak, tak, najpiękniejsza i najwspanialsza jest chwila, która nie przynosi niczego nowego – tak samo jak najlepszą wiadomością jest brak wiadomości – poza tym, że poprzez nią widzimy potęgę życia i cud istnienia, który, jak to zostało przedstawione we Wczesnej godzinie, odbywa się codziennie. Niby to oczywiste i być może właśnie dlatego, że oczywiste, rzadko kiedy zwracamy na to uwagę. Tymczasem warto sobie raz na jakiś czas przepowiedzieć wszelkie oczywistości, z których składamy się jako dzieci Boga lub natury, jak kto woli.

2.

Bez wątpienia, każdy z nas jest wyjątkowy i szczególny, ale dobrze byłoby, aby własnością każdego z nas stała się wiedza wyrażona tyleż wprost, co metaforycznie w utworze W zatrzęsieniu:

Jestem kim jestem.

Niepojęty przypadek

jak każdy przypadek.

Jestem człowiekiem, a przecież mogłabym być – wymienia poetka – pająkiem, mewą, myszą polną, rybą, mrówką, pszczołą albo drzewem, źdźbłem trawy, a nawet typem spod ciemnej gwiazdy. Z jakiejś nie do wyjaśnienia przyczyny jestem jednak człowiekiem, takim jak każdy i jednocześnie tym, a nie innym. Bo przecież: „Mogła mi nie być dana / pamięć dobrych chwil” – ale widać jednak została dana. Bo przecież: „Mogła mi być odjęta / skłonność do porównań” – ale nie została odjęta, o czym zresztą każdy wiersz tej poetki przekonuje najdobitniej. I wreszcie:

Mogłam być sobą – ale bez zdziwienia,

a to by oznaczało,

że kimś całkiem innym.

Postawą poznawczą podmiotu Szymborskiej jest zatem zdziwienie; zdziwienie otaczającą rzeczywistością, każdym dniem, każdą chwilą. Ten, kto się dziwi, zadaje sobie i światu pytania, których nikt inny sobie nie zadaje. Nie sposób nie zauważyć, że są to najczęściej pytania bez odpowiedzi. Tyle tylko, że w tym przypadku pytania są ważniejsze od odpowiedzi, pytanie jest bowiem jedno, wspólne dla wszystkich, natomiast odpowiedzi tyle, ilu nas – tych, którzy pytanie poetki uznają za swoje.

Liryka Szymborskiej jest zatem liryką zdziwień i pytań, i jako taka okazuje się pochwałą istnienia hic et nunc, tu i teraz. Najlepszym na to dowodem jest fakt, że większością utworów, które znalazły się w tej książce, rządzi czas teraźniejszy. Świat przecież staje się nieustannie, na naszych oczach. Wystarczy patrzeć. Cóż, trzeba umieć patrzeć. Patrzenie uprawiane przez poetkę jest sztuką. Sztukę tę ma szansę posiąść każdy z jej czytelników. Zwłaszcza że pytania poezji są zarazem pytaniami dzieciństwa. Dzieciństwa objawionego w kilku wierszach: Mała dziewczynka ściąga obrus, W parku, Bagaż powrotny, Kałuża, w której czytamy o lęku z czasów niewinności, prześladującym latami dorosłego człowieka, aż przychodzi zrozumienie, że:

nie wszystkie złe przygody

mieszczą się w regułach świata

i nawet gdyby chciały,

nie mogą się zdarzyć.

Tak czy inaczej, dobrze jest jednak w wieku dojrzałym zachować ciekawość świata, jaką miało się w dzieciństwie. Warto pielęgnować w sobie tę zapominaną z biegiem lat umiejętność zdumiewania się różnorodnością otaczającego nas cierpliwie stworzenia.

3.

Na tę książkę czekaliśmy długo: sześć lat, bo tyle upłynęło od przyznania autorce Literackiej Nagrody Nobla, a raczej dziewięć, bo tyle upłynęło od wydania zbioru Koniec i początek. Znalazły się w nim dwadzieścia trzy wiersze. To więcej niż w Ludziach na moście, mniej niż we Wszelkim wypadku. Co ciekawe, wiele z tych wierszy wyznawcy Szymborskiej – których imię Milion – znają doskonale od dawna, z łamów „Tygodnika Powszechnego”, „Odry”, „Arkusza”. Utwory Jacyś ludzie, Milczenie roślin, W zatrzęsieniu zostały wydrukowane jeszcze przed Noblem, publikacja Negatywu i Przyczynku do statystyki w październiku 1996 roku w „Twórczości” zbiegła się w czasie z werdyktem Królewskiej Akademii Szwedzkiej. Niektóre z nich, a także Chmury i Trzy słowa najdziwniejsze, ukazały się w dziale „Nowe wiersze” w Widoku z ziarnkiem piasku. 102 wiersze, pierwszym wyborze poezji Szymborskiej, jaki został wydany krótko po Noblu.

Piszę o tym nie gwoli ścisłości, za którą żadna poezja przecież nie przepada, ale żeby zwrócić uwagę, że praktyka Szymborskiej, polegająca na tym, że drukuje się rzadko i mało, niesie ze sobą imponujące konsekwencje. Jak pamiętamy, w jednym z pierwszych wywiadów udzielonych po przyznaniu Nobla Szymborska, indagowana przez wścibskich dziennikarzy, dlaczego pisze tak mało wierszy, odpowiedziała z przewrotnym poczuciem humoru, że to wszystko przez to, że ma w domu kosz na śmieci. Żarty żartami, rzecz w tym, że nie pisze ona wierszy po to tylko, aby pisać wiersze, nie pisze wierszy, które byłyby wierszami jednymi z wielu, wreszcie – nie pisze wierszy nieważnych czy choćby tylko mniej ważnych. Wiersze Szymborskiej należą do najważniejszych, bez względu na to, czy traktują akurat o ulotnej chwili, jakich wiele, o których nie pamiętamy dokładnie kiedy się wydarzyły, czy też o tej jednej, jedynej chwili, jaka trwale weszła do naszej wspólnej pamięci, wpisała się na stałe w naszą zbiorową wyobraźnię.

W utworze Fotografia z 11 września opisane zostało coś, co zauważył i zapamiętał każdy, kto oglądał tego dnia telewizyjną transmisję z dramatycznych wydarzeń w Nowym Jorku. Oto z okien płonących wieżowców World Trade Center wyskakuje człowiek: jeden, drugi, trzeci. Spadają z wysokości kilkudziesięciu pięter. Żaden z nich nie ocaleje. Przed śmiercią uciekają w śmierć. Są bezsilni wobec katastrofy. Tak samo jak bezsilni jesteśmy my, świadkowie ich tragedii. Widzimy, co widzimy, i nie znajdujemy słów, żeby wyrazić swoją bezsilność. Cóż może w takim momencie poeta?

Tylko dwie rzeczy mogę dla nich zrobić –

opisać ten lot

i nie dodawać ostatniego zdania.

W zawieszeniu głosu, w milczeniu kryje się poezja; w milczeniu zaklęte zostało wszystko to, co chcielibyśmy powiedzieć, a czego powiedzieć nie umiemy, nie chcemy, nie mamy siły i odwagi.

4.

Wierszami pomieszczonymi w Chwili rządzą, jak sądzę, dwie reguły funkcjonujące na zasadzie sprzężenia zwrotnego: kontynuacji i rekapitulacji. Szymborska w poszczególnych utworach powraca do tematów, które już kiedyś podjęła. Są przecież sprawy, które nie dają spokoju i które niepodobna załatwić jednym machnięciem ręki, jednym machnięciem pióra. Tym samym poetka zmusza nas do sięgnięcia po jej wcześniejsze książki. Dzięki temu da się zaobserwować, jak wiersze Szymborskiej prowadzą ze sobą dialog, dziwią się sobie nawzajem, ale nigdy sobie nie przeczą.

Żeby nie być gołosłownym, radzę po przeczytaniu – dla przykładu – Pierwszej miłości, zakończonej rzadkiej urody dwuwierszem: „Coś między nami było i nie było, / działo się i podziało”, wrócić do Zakochanych (z tomu Pytania zadawane sobie), Jawności (Wołanie do Yeti), Niespodziewanego spotkania (Sól), Śmiechu (Sto pociech), Miłości szczęśliwej (Wszelki wypadek) i Miłości od pierwszego wejrzenia (Koniec i początek). Wszystkie te wiersze, czytane jednym ciągiem, w porządku chronologicznym, tworzą nową jakość poznawczą i artystyczną.

Nie ulega wątpliwości, że autorka Ludzi na moście nie schodzi z drogi obranej przed laty. W jej liryce nie ma gwałtownych skrętów, przełomów czy nawrotów. Ona nie zmienia się, lecz doskonali. Do jej cech charakterystycznych, będących jednocześnie jej zaletami, zaliczyć trzeba jasność przekazu i stabilność perspektywy, z której opisuje się świat. Poezja Szymborskiej – zaiste – jest poezją złotego środka i równowagi, jest żywym dowodem na to, że poezja współczesna i nowoczesna nie musi być hermetyczna, wręcz przeciwnie – może być komunikatywna, nastawiona na odbiorcę.

Poczucie równowagi to marzenie każdego z nas – równowagi pomiędzy tym, co w nas dobre, a co złe, pomiędzy tym, co jasne, a co ciemne; tym bardziej że, jak czytamy w wierszu Trochę o duszy, „Radość i smutek / to nie są dla niej dwa różne uczucia. / Tylko w ich połączeniu / jest przy nas obecna”. Przeznaczenie człowieka to jednoczesne doświadczanie szczęścia i nieszczęścia (Bal), jego imperatywem – nie zatrzymywać się w drodze do celu, którym prawdopodobnie jest poznanie tajemnicy życia, samopoznanie. Samopoznanie jest zaś o tyle możliwe, o ile wie się, że ciągle jest coś ważnego do poznania (Notatka).

Postawę podmiotu lirycznego Szymborskiej określa ponadto otwartość wobec rzeczywistości, którą dyktuje dyskretnie manifestowana wobec niej skromność. Podmiot tych wierszy zdaje sobie doskonale sprawę, że nie jest jedyny i że jako taki nie jest najważniejszy na świecie. Z uwagą przygląda się obłokom przesuwającym się nieustannie po nieboskłonie i nieustannie się zmieniającym (Chmury), a także drzewom, kwiatom, ziołom, z którymi wspólnie odbywamy podróż przez życie (Milczenie roślin).

Życie. Czym jest życie? „Burzą przed ciszą” (Negatyw), chwilą – niczym więcej, niczym mniej. Ale tak naprawdę nawet tego nie wiemy na pewno. „Nasz łup wojenny to wiedza o świecie: / – jest tak wielki, że się mieści w uścisku dwu rąk” – napisała Szymborska w roku 1945 w wierszu Świat umieliśmy kiedyś na wyrywki. Wszystko, co wiemy, to zaledwie „strzępek zawieruchy” – pisze w roku 2002 w utworze Wszystko. I niech już tak będzie.

Absurd, nonsens i szczera prawda

1.

Rymowanki dla dużych dzieci (Wydawnictwo a5, Kraków 2003) skierowane są nie tyle do każdego z nas – jak wszystkie wcześniejsze tomy Szymborskiej – ile do dziecka, które w każdym z nas podobno siedzi. Jeśli prawdą jest, że literatura winna uczyć, bawić, wzruszać, to Rymowanki przede wszystkim mają bawić. I bawią, że hej! Ich żywiołem są bowiem żart i kpina, ale także nonsens i absurd.

Nie ulega wątpliwości, że teksty poetyckie składające się na ten tom współtworzą nurt tak zwanej poezji żartobliwej czy też niepoważnej, a jednak mówić o nich inaczej niż poważnie nie wypada. Zwłaszcza że poetka wprowadza do współczesnej liryki nowe gatunki literackie, takie jak „moskaliki”, „lepieje”, „odwódki” czy „altruitki”. Całość jednak otwiera cykl limeryków. Żeby dowiedzieć się, czym jest limeryk, najlepiej zajrzeć do Słownika Terminów Literackich. Tym, którzy nie mają tej uczonej księgi pod ręką, wyjaśniam pokrótce: to pięciowersowy wierszyk o układzie rymów aabba z kupą świństw i paskudztw w środku. Jak wiadomo, sprawę zawiłą najlepiej wytłumaczyć poprzez przykład, a zatem proszę bardzo:

Zacny ksiądz ze Szczawy rodem,

smarowany przez wieś miodem,

niczego, aż do zmierzchu,

nie mógł nosić na wierzchu,

a w dodatku również pod spodem.

Ktoś powie, że Szymborska wyważa otwarte drzwi, bowiem w literaturze anglojęzycznej limeryki znane są od dawna, wszak pisali je poeci tej klasy, co Tennyson, Kipling czy Swinburne, rzecz jednak w tym, że polska autorka nikogo nie naśladuje, sypiąc jak z rękawa już to „limerykami chińskimi”, już to „podhalańskimi”, a nawet „chińsko-podhalańskimi”, nie mówiąc już o „wyspiarskich” i „kontynentalnych” dla równowagi. Nie dość, że w ten oto brawurowy sposób odkrywa nowe obszary artystycznej penetracji, to również nowe formy ekspresji, godząc przy tym tradycję z nowoczesnością:

Żył raz gazda w mieście Sącz,

co z żętycy robił poncz.

Gdy gość tego nie chciał pić,

nieboraka kopał w rzyć,

I doduszał obu-rącz.

Nie sposób nie zwrócić uwagi i nie zachwycić się przy okazji elegancką dezynwolturą, z jaką poetka tym zgoła arcydzielnym tekstem przywróciła współczesnej polszczyźnie słowa archaiczne i mocno zapomniane, a przecież pełne powabu, takie jak „żętyca i rzyć”, za co jej sława i chwała.

Jak każdy artysta, ceni sobie ona niezależność i bezkompromisowość, wobec tego w cyklu Moskaliki wali prosto w oczy szczerą prawdę, czy się to komu podoba, czy nie. Prawdę zarówno o Anglikach i Francuzach, jak i Kazbekach i Malgaszach, tudzież o Jankesach i Japońcach (jak przed laty Rajnold Suchodolski o Moskalach, skąd zresztą tytuł Moskaliki), ale nie tylko, także o Murzynach i Żydach:

Kto powiedział, że Murzyni

korzystają czasem z wanny,

tego chromym się uczyni

pod katedrą Marii Panny.

Kto powiedzieć śmiał, że Żydzi

mają krewną Miriam w raju,

temu życie tłum obrzydzi

pod figurą na rozstaju.

Chichot towarzyszący lekturze Moskalików w trakcie lektury Lepiejów przechodzi w rechot. Żeby nie było niejasności i niedomówień: Lepieje to dwuwiersze, których tematem są kulinaria. Żeby „lepiej” był „lepiejem” – musi zaczynać się od słowa „Lepiej”, np. „Lepiej złamać obie nogi, / niż miejscowe zjeść pierogi” lub „Lepiej nająć się na hycla, / niż napocząć tego sznycla” albo „Lepszy ku przepaści marsz, / niż z tych naleśników farsz”.

Przy okazji mamy szansę docenić, że jest Szymborska wielką apologetką kuchni domowej, a także rodziny i tradycyjnych polskich wartości. Bo czego, jak nie tego – tyleż wdzięcznym, co wzruszającym – świadectwem, okazują się Lepieje z akcentem prorodzinnym:

Lepszy szwagier wolnomularz,

niż węgierski tutaj gulasz.

Lepszy aferzysta teść,

niżbyś miał tu flaki jeść.

Lepsza ciotka striptizerka,

niż podane tu żeberka.

Rechot towarzyszący lekturze Lepiejów w trakcie lektury Odwódek przechodzi w czkawkę. Żeby była pełna jasność, inspirację do powstania cyklu Odwódki dało ludowe przysłowie „Od wódki rozum krótki”, a jak wiadomo, przysłowia są mądrością narodu, dlatego też, pisząc Odwódki, Szymborska nie miała wyboru, musiała wzbić się na szczyty twórczej kreacji. Nic więc dziwnego, że Odwódki to wręcz akty strzeliste poezji w stanie, że tak powiem, czystym. „Od whisky iloraz niski” – przestrzega poetka, a także „Od bourbona straszna śledziona”, a na dodatek „Od cinzano konwulsje rano” i jeszcze: „Od xeresu bieg do sedesu”. Najciekawsze są, rzecz jasna, te Odwódki, w których autorka przekracza normy językowe, a więc: „Od sherry nogi czterry” i „Od absyntu zanik talyntu”.

Jeśli kogoś nie przekonała humanistyczna wymowa Odwódek, to zapewne przekona wymowa Altruitek – w rodzaju: „Oszczędzając trud kochanki / pij herbatę z brudnej szklanki” lub: „Urlop naszym posłom daj. / Sam, gdzie możesz, gróź i plwaj”.

Nad sensami i znaczeniami zawartymi w Rymowankach dla dużych dzieci biedzić się będą przez lata strukturaliści i semiotycy, psychokrytycy i mitografowie, dekonstrukcjoniści i personaliści, a także postmoderniści. Każda ze szkół literaturoznawstwa w dziele tym znajdzie coś dla siebie. Miejmy nadzieję, że – niezależnie od naukowych konkluzji, jakie prędzej czy później zostaną przedstawione opinii publicznej – już dzisiaj nad Rymowankami młode pokolenie pogodzi się ze starym, profesura ze studenterią, prawica z lewicą, a niewykluczone, że również euroentuzjaści z eurosceptykami.

Od skądkolwiek do dokądkolwiek

1.

W zamykającym zbiór Dwukropek (Wydawnictwo a5, Kraków 2005) zgoła metaliterackim utworze Właściwie każdy wiersz Wisława Szymborska konstatuje, a raczej wyznaje: „Właściwie każdy wiersz / mógłby mieć tytuł «Chwila»”. To znamienne i znaczące stwierdzenie, nie sposób bowiem nie zwrócić uwagi na fakt, że Dwukropek ukazuje się trzy lata po zbiorze zatytułowanym, nomen omen, Chwila. Skoro tematem każdego wiersza powinna być, a przynajmniej mogłaby być chwila – ta chwila lub tamta, bo raczej nie chwila w ogóle czy jako taka – to pisanie wierszy winno być zapisywaniem chwili. Oczywiście każdej chwili, bowiem w świecie tej liryki każda jest ważna, także ta nieważna; a jak dobrze się zastanowić, ta nieważna okazuje się rychło ważniejsza od ważnej. Jak w wierszu Zdarzenie: nic się nie dzieje, ale wybija – a raczej nie wybija – „godzina ósma piętnaście” i się zaczyna.

Chwila to jeden z tych motywów charakterystycznych dla liryki Szymborskiej. Dość wspomnieć dwa teksty z tomu Sól: Chwila w Troi oraz zaczynający się pytaniem o godzinę wiersz Na wieży Babel; ponadto Akrobatę ze Stu pociech, gdzie mowa o tym, co „piękniejsze ponad wszystko w jednej tej / w tej jednej, która zresztą już minęła chwili”, Znieruchomienie z Wszelkiego wypadku, dokonujące się „punkt dziewiąta rano”, czy utwór Terrorysta, on patrzy z Wielkiej liczby, którego tragiczną w skutkach kulminacją jest godzina „trzynasta dwadzieścia”, bądź Widok z ziarnkiem piasku, gdzie poetka z namaszczeniem odlicza trzy sekundy, sekunda po sekundzie, w skali jeden do jeden. Myślę także o wierszach z Końca i początku: Może być bez tytułu z wersem: „Ma bujną przeszłość chwila nawet ulotna” i Dnia 16 maja 1973 roku z konstatacją: „Jedna z tych wielu dat, / które nie mówią mi już nic”, lub wreszcie o wierszu tytułowym wspomnianego zbioru Chwila: „Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego”. I na koniec, nawiązując bez wątpienia do Goethego:

Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.

Jedna z tych ziemskich chwil

proszonych, żeby trwały.

Czytając od lat Szymborską, mam poczucie, że ta poetka z premedytacją – choć czasem wprost, a czasem nie wprost, raz w sposób jawny, raz w sposób ukryty, zgoła zakamuflowany – nawiązuje w nowych wierszach do starych wierszy, zmuszając nas do czytania i odczytywania jej od początku i w efekcie na nowo.

Oto dla przykładu otwierający Dwukropek wiersz Nieobecność, opowieść, przypowieść z gatunku tych „co by było, gdyby...”. A więc: co by było, gdyby moja matka, zamiast poślubić mojego ojca, wyszłaby za pana Zbigniewa ze Zduńskiej Woli i urodziła córkę, a w tym samym czasie mój ojciec, zamiast ożenić się z moją matką, poślubiłby pannę Jadwigę z Zakopanego, która by mu urodziła córkę? Ja – córka swojej matki i swojego ojca – nie byłabym przecież żadną z nich, co oznacza mniej więcej tyle, że nie byłoby mnie. Cienka granica jest między nieobecnością a obecnością. O wszystkim decyduje – co? – przypadek. To właśnie on zdecydował, że moja matka wyszła za mojego ojca i jestem, jaka jestem – zdaje się podpowiadać poetka. Oto oni – ona i on z wiersza Perspektywa: „Minęli się jak obcy”, a przecież kiedyś kochali się. Szymborska nie byłaby sobą, gdyby jednak nie dodała: „Nie ma zresztą gwarancji, / że to byli oni”, i jeszcze: „Czyli nic się nie stało / nawet jeśli się stało”. A jednak o tym, co działo się „tylko przez moment”, czyli zaledwie przez chwilę, pisze wiersz; wiersz o roli przypadku jako sile sprawczej i napędowej każdej ludzkiej egzystencji; wiersz o przypadku, jednym z nie wiadomo ilu przypadków, których sumą okazuje się nasze życie, życie każdego z nas.

Próbujemy sobie sens przypadku wyjaśnić w kategoriach „zbiegu okoliczności”, o czym była już mowa w wierszu tytułowym tomu Wszelki wypadek, ale nie wyjaśnimy go do końca, choć jesteśmy w stanie się zgodzić, że skoro „Zdarzyć się mogło”, to „Zdarzyć się musiało”. Stąd – pamiętamy to wyznanie z pochodzącego z tego samego zbioru wiersza Pod jedną gwiazdą: „Przepraszam przypadek, że nazywam go koniecznością”. Ten sam przypadek, tym razem w Seansie z tomu Koniec i początek „pokazuje swoje sztuczki” z czasem i przestrzenią, w czasie i w przestrzeni, a na ostatku: „Przypadek zagląda nam głęboko w oczy” i pozostawia w dwuznacznym poczuciu, że wiemy wszystko i jednocześnie nie wiemy nic. To ten sam przypadek, o którym w Pierwszej miłości w zbiorze Chwila poetka powie krótko i arbitralnie: „ale nie mój przypadek”.

2.

Nasza pojedyncza i niepowtarzalna egzystencja składa się zatem z przypadków. Przypadków zaś nie da się przewidzieć, gdyby się dało, nie byłyby tym, czym są, czyli przypadkami właśnie. Mówiąc o przypadkach, Szymborska mówi także o wypadkach, czyli przypadkach szczególnego rodzaju, ponieważ tragicznych w skutkach. Pisze więc wiersz Wypadek drogowy, a także wspomniane już Zdarzenie oraz Nieuwagę. Świat dzieje się niezależnie od naszej uwagi, przypadki zachodzą jeden za drugim, czy nam się to podoba, czy nie, Ziemia obraca się wokół własnej osi bez względu na to, czy obserwujemy, czy nie. Wiadomo tylko tyle, że pozostaje nam „zdumiony udział w tej grze / o regułach nieznanych”. Życie zatem okazuje się grą o życie, grą przypadków, którą dla lepszego samopoczucia, dla spokoju serca i ducha, nazywamy losem. Tyle tylko, że tak jak „Są psy i psy” – czytamy w Monologu psa zaplątanego w dzieje – a więc, dopowiedzmy: są ludzie i ludzie, jest człowiek i człowiek – tak też „Jest los i los”. Wiemy dalej tyle, ile nie wiemy.

Prawdopodobnie dzięki temu, że wiemy i nie wiemy, że jesteśmy pewni tego, co wiemy, i jednocześnie pewni tego, że niczego pewni być nie mamy prawa, da się w ogóle żyć. „Nigdy się już nie dowiem” – wyznaje podmiot wiersza ABC, ale chyba nie ma się czym martwić, skoro ta wiedza mogłaby ściągnąć na mnie nieszczęście. Podmiot tego, ale nie tylko tego utworu woli zatem żyć w świecie przypadku, niż w świecie reguły. Utopia opisana w Moralitecie leśnym, rzeczywistość, gdzie wszystko „się rymuje / jak w zgadywankach dla dzieci” wydaje się „arcydziełem, / nieźle nadprzyrodzonym i podprzyrodzonym”, wszystko zgadza się ze wszystkim: „zagmatwane początki, poplątane wątki, / a w zakątkach wyjątki”; nawet – podkreślam – wyjątki. Tyle tylko, że wyjątki potwierdzają regułę, wyjątki są tylko po to, aby regułę potwierdzały, ich sens i istota sprowadzają się wyłącznie do tego. Jednakże w tym świecie nie ma człowieka. On – bohater tego wiersza – prędzej czy później musi wyjść z lasu, musi opuścić tę idealną rzeczywistość:

I dopiero wśród ludzi ogarnia go złość,

bo każdy mu jest winny, kto od innych inny.

A co decyduje o tym, że jestem inny od innych, że jesteśmy inni od innych? Oczywiście przypadek. Nie inaczej w Okropnym śnie poety. Poeta opowiada – komu? zapewne poetce, czyli komuś, kto go doskonale rozumie – że był, co prawda we śnie, ale jednak był, w krainie, w której panuje ład i porządek:

W zdaniach panuje tryb bezwarunkowy.

Nazwy do rzeczy przylegają ściśle.

Nic dodać, ująć, zmienić i przemieścić.

A na dodatek: „Słów ile trzeba”, w efekcie czego nie ma w tamtym świecie ani poezji, ani filozofii, ani religii, słowem zaś nieprzyzwoitym, wręcz sprośnym, okazuje się „niepokój”. Na takim świecie, „przedstawiającym się jasno / nawet w głębokiej ciemności” nie da się żyć. Tym, co człowieka pcha do przodu, jest przecież niepokój, wynikający z tego, że się nie wie, a na dodatek, że się wie, że się nie wie.

Do życia pcha nas nie tylko niepokój, będący pochodną niewiedzy, braku wiedzy, ale również ciekawość: co nas czeka, co jest za tym rogiem, w lewo lub w prawo. Życie to wędrówka przez labirynt, żyjemy w labiryncie, „skądkolwiek, dokądkolwiek”, od skrzyżowania do skrzyżowania, od zakrętu do zakrętu, „zdumienia za zdumieniem”, ale niezależnie, czy skręcimy w lewo, czy w prawo, zawsze kroczymy przed siebie: „Droga za drogą, / ale bez odwrotu”. Wiersz, z którego pochodzą te cytaty, nosi tytuł Labirynt i jako jedyny w zbiorze Dwukropek, zaczyna się nie z wielkiej, lecz z małej litery, zaczyna się w środku zdania. Nieprzypadkowo rzecz jasna, bo tego, w jaki sposób znaleźliśmy się w labiryncie, nie wiemy, nie umiemy sobie przypomnieć, mimo że jakoś się znaleźć w nim musieliśmy, skoro już jesteśmy. W którymś momencie dochodzimy do urwiska, nad urwiskiem mostek:

mostek, ale chwiejny,

chwiejny, ale jedyny,

bo drugiego nie ma.

Jak się wcześniej rzekło, tylko to jest pewne: co chwiejne, a więc niepewne. Ale z drugiej strony pamiętamy, co poetka napisała w programowym wierszu Niektórzy lubią poezję w tomie Koniec i początek, zastanawiając się nad definicją poezji: „Niejedna chwiejna odpowiedź / na to pytanie już padła. A ja nie wiem i nie wiem”, ale pomimo to, a raczej właśnie dlatego „trzymam się tego / jak zbawiennej poręczy”. Żyjemy, dajemy sobie radę z życiem, raz lepiej, raz gorzej, właśnie dlatego, że nie wiemy, że mamy wątpliwości, ale nade wszystko dlatego, że w związku z tym chcemy się dowiedzieć, że szukamy prawdy.

3.

Na zbiór Dwukropek – kończący się zaiste wieloznacznym dwukropkiem, a więc tym samym nie kończący się, po dwukropku można, a nawet trzeba napisać, zapisać ciąg dalszy, coś, co nastąpi, co się dopiero stanie – składa się zaledwie siedemnaście wierszy. Co znamienne, zaledwie trzy z nich mieszczą się na stronie, poza tym mamy tu jedenaście wierszy dwustronicowych i trzy trzystronicowe. Każdy z tych wierszy ma swój koncept, każdy z nich jest opowieścią, a nawet przypowieścią z morałem lub bez morału, co rzecz jasna jest również formą morału. Dla przykładu historia o hobby Karola Darwina opowiedziana w wierszu Pociecha, przypowieść o prawdzie historycznej, o przeszłości, ale również o przyszłości w utworze Stary profesor, wreszcie przypowieść o marmurowej antycznej rzeźbie, która do naszych czasów przetrwała tylko w formie szczątkowej, ponieważ został z niej tylko tors, i oto ten tors stanowi dzisiaj całość i jako taki: „przyciąga / do siebie / cały wdzięk i powagę / utraconej reszty” (Grecki posąg).

Równie chętnie poetka posługuje się anegdotą, jak w Uprzejmości niewidomych, korzysta z formuły liryki roli, jak w Monologu psa zaplątanego w dzieje, a także z poetyki dziennikarskiego wywiadu, czego przewrotnym przykładem Wywiad z Atropos, trzecią z Mojr, po Kloto i Lachezis, córce Zeusa i Temidy.

Różne są też stopnie konkretyzacji podmiotu lirycznego w poszczególnych wierszach, ale od wierszy napisanych w trzeciej osobie liczby pojedynczej lub mnogiej donioślejsze są te w pierwszej osobie, zwłaszcza zaś te, w których poetka mówi o sobie jako o poetce, a więc gdzie sytuacja liryczna obejmuje także akt tworzenia wiersza. W wierszu Perspektywa, zwracając się wprost do pisanych majuskułą Czytelników, ów wiersz nazywa „przygodnym wierszykiem”; niewykluczone, a nawet wielce prawdopodobne, że perturbacje opisane i opowiedziane w Uprzejmości niewidomych oraz w Okropnym śnie poety to jej własne przeżycia, a w zamykającym zbiorek utworze Właściwie każdy wiersz poglądowo pokazuje, jak napisać wiersz o chwili przy założeniu, że każdy wiersz jest wierszem o chwili i odwrotnie – każda chwila może być tematem wiersza, który można zacząć pisać w każdej chwili:

wystarczy, że cokolwiek

niesione słowami

zaszeleści, zabłyśnie,

przefrunie, przepłynie,

czy też zachowa

rzekomą zmienność,

ale z ruchomym cieniem

Wystarczy cokolwiek, co „zjawi się pod piszącą ręką”, a co pisząca ręka utrwali na papierze, w piśmie, w druku. Wystarczy, że usłyszysz podpowiedź „Napisz to. Napisz” (Obóz głodowy pod Jasłem z tomu Sól), że zastanawiasz się, „Pisząc te swoje wiersze”, „co w nich, za ile lat / wyda się śmieszne” (Pisane w hotelu z tomu Sto pociech). Zamiast wiersza wystarczy Recenzja z nienapisanego wiersza (w zbiorze Wielka liczba) i to też jest wiersz, to jest poezja, którą lubią – przypomnijmy – „Niektórzy / – czyli nie wszyscy” (w tomie Koniec i początek); bo czym, jeśli nie aktem poetyckiego tworzenia, jest wzmiankowana w wierszu W zatrzęsieniu (w zbiorze Chwila) „skłonność do porównań”, która mogła zostać poetce odjęta, ale nie została. „Skłonność do porównań”, czyli „Możność utrwalania” zadeklarowana w słynnej Radości pisania (ze Stu pociech), a więc „Zemsta ręki śmiertelnej”.

Z zamykającego Dwukropek tekstu Właściwie każdy wiersz płynie także i taki oto morał, że pytania ważniejsze są od odpowiedzi, pytajniki mają większą siłę niż wykrzykniki; wreszcie, że co prawda każdy z nas ma swoją odpowiedź, ale pytania mamy wspólne. Różnią nas odpowiedzi, ale to pytania łączą.

Reguła przegranej gry

1.

Według powszechnie znanej opinii Czesława Miłosza Nagroda Nobla jest niczym pocałunek śmierci, z chwilą uhonorowania tym prestiżowym laurem pisarz przestaje bowiem pisać tak, jak pisał dotąd, czyli po swojemu, a zaczyna tak, jak na noblistę przystało, czyli niestety niekoniecznie po swojemu, raczej nie po swojemu; zgodnie z – gdyby posłużyć się terminem Witolda Gombrowicza – gębą, jaką mu Akademia w Sztokholmie przyprawiła, gębą noblisty. Jak wiadomo, swoją twórczością po Noblu autor Pieska przydrożnego zaprzeczył, Nobel nie zaszkodził mu nic a nic. Nie inaczej ma się sprawa z Szymborską; jej trzeci (po Chwili i Dwukropku) wydany po 1996 roku zbiorek wierszy zatytułowany Tutaj (Wydawnictwo Znak, Kraków 2009) dowodzi – w tyleż brawurowy, co zachwycający sposób – że i ona okazuje się chlubnym od tej opinii wyjątkiem.

Kiedy w 1996 roku Szymborska otrzymała Literacką Nagrodę Nobla, zwróciłem uwagę, że na jej ówczesny dorobek liryczny składało się niewiele ponad dwieście wierszy ogłoszonych w książkach, że dotąd publikowała niewiele i rzadko, zbytnio nie rozpieszczając pod tym względem swoich czytelników. Dzisiaj nie bez zdumienia stwierdzam: jeszcze nigdy autorka Soli nie kazała nam czekać na swój nowy zbiorek wierszy tak krótko. Wszak Tutaj ukazuje się w zaledwie trzy lata po Dwukropku (2005), który znów wydany został trzy lata po Chwili (2002). Przypomnijmy: Chwila ukazała się dziewięć lat po Końcu i początku (1993), natomiast Koniec i początek siedem lat po Ludziach na moście (1986), zaś Ludzie na moście dziesięć po Wielkiej liczbie (1976). A przecież nie sposób nie wspomnieć, że między Chwilą a Dwukropkiem autorka wydała jeszcze Rymowanki dla dużych dzieci, czyli zbiór wierszy o lekkim ciężarze gatunkowym, żartobliwych, a nawet niepoważnych.

W Tutaj znalazło się zaledwie dziewiętnaście wierszy, co w przypadku tej poetki zaskoczeniem żadnym nie jest. Godzi się dodać, że Dwukropek przyniósł siedemnaście wierszy, Chwila dwadzieścia trzy, Koniec i początek liczył osiemnaście utworów, a Ludzie na moście dwadzieścia dwa. Przypomnę zatem – pytana w jednym z wywiadów udzielonych po przyznaniu Literackiej Nagrody Nobla, a przed jej wręczeniem, dlaczego tak mało publikuje, poetka odpowiedziała w tak charakterystycznym dla siebie, równocześnie ironicznym i autoironicznym stylu, że to wszystko przez to, iż ma w domu kosz na śmieci; a poza tym wcale nie uważa, że wszystko, co spłynie jej z pióra na papier, godne jest natychmiastowego druku. O tym, że czasem lepiej nie napisać kolejnego wiersza niż napisać, przekonuje teraz w zabawnym Pomyśle, w którym konceptowi na następny wiersz, jaki zjawia się u niej w domu i domaga się werbalizacji, perswaduje, że nie musi, albo nawet nie powinna być jego autorką, zwłaszcza że „są przecież inni poeci. / Niektórzy zrobią to lepiej ode mnie. / Mogę ci podać nazwiska, adresy”. Podobnie w Mikrokosmosie