Biały trop - Emelie Schepp - ebook + audiobook

Biały trop ebook i audiobook

Emelie Schepp

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pewnej zimowej nocy na peronie stacji kolejowej w Norrköpingu zatrzymuje się pociąg ekspresowy X2000. Na pokładzie znaleziono martwą dziewczynę. Jej palce są zakrwawione, a z ust wypływa biała piana. Okazuje się, że nie była sama. Podróżowała z przyjaciółką, która teraz zaginęła bez śladu. Kim były kobiety? I dokąd zmierzały? Prokuratorka Janie Berzelius prowadzi śledztwo w sprawie tej makabrycznej zbrodni. Szybko okazuje się, że sprawa dotyka też czułych punktów samej Jany. prokuratorka mogłaby Kobieta po raz kolejny staje oko w oko ze swoją mroczną przeszłością. Gdy komisarz Henrik Levin i jego współpracowniczka Mia Bolander znajdują pewien trop, do Jany dociera, że podejrzenia spadną na osobę z jej najbliższego otoczenia, mężczyznę, o którym najchętniej by zapomniała, a który wie o niej zbyt wiele. Jeśli prokuratorka nie znajdzie go przed policją, może stracić wszystko... Emelie Schepp tworzy skomplikowaną intrygę wokół tajemniczego pochodzenia prokuratorki Jany Berzelius, przedstawiając jednocześnie wiarygodny obraz pracy policji i prokuratury. „Dagens Nyheter”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 418

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 41 min

Lektor: Lidia Sadowa
Oceny
4,3 (54 oceny)
27
19
4
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aniapie

Nie oderwiesz się od lektury

Super!
00
Mike781

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra seria. Wciąga, nie można się oderwać od czytania i słuchania. Dobrze że są następne części . Szósta część będzie lada dzień dostepna. Polecam, warto przeczytać.
00
coolturka

Dobrze spędzony czas

"Biały trop" to drugi tom cyklu kryminałów z charyzmatyczną prokuratorką Janą Berzelius autorstwa Szwedki Emelie Schepp. To miał być łatwy zarobek, ale coś poszło nie tak i jedna z dziewcząt zaginęła bez wieści, a druga skończyła martwa. Sprawą zajmuje się prokuratorka Jana Berzelius dzielnie wspomagana przez komisarza Henrika Levina i współpracującą z nim Mie Bolender. Okazuje się, że w śledztwo zamieszany jest mężczyzna z przeszłości Jany, a ona nie chce, by ktokolwiek poznał jej pochodzenie. Już wiemy, kim stała się dziewczynka z kontenera. Jej przeszłość wypaliła się piętnem na jej życiu, o którym już zawsze będzie przypominać jej nieudolnie wycięta tępym szkłem blizna na karku układająca się w jedno słowo — Ker — bogini śmierci. Tym razem autorka skupiła się na temacie bodypackerów, czyli ludzi przewożących nielegalne substancje w swoim ciele, tutaj są to dzieci, dlatego budzi to szczególne poruszenie, również sam opis, w jaki sposób się to odbywa i jak bardzo niebezpieczne...
00
KEmiliaM

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
ahywka

Nie oderwiesz się od lektury

Nadrabiam kolejne tomy serii! I muszę przyznać że coraz bardziej lubię Janę, a coraz większą niechęcią darzę Mię 🙈 Oddzial Gunnara znów bada sprawę tajemniczej śmierci. Tym razem ofiarą jest młodsza dziewczyna pochodzenia azjatyckiego, która była tzw. połykaczem czyli przemycała narkotyki we własnym żołądku. Dziwnym trafem tropy wydają się prowadzić do Danila, co oznacza dodatkowo kłopoty dla Jany, która znów odkryje kilka kawałków swojej przeszłości. Całą sprawę komplikują dodatkowo polityczne i osobiste zagrywki w strukturach policji. Sporo tutaj mamy wątków prywatnych poszczególnych policjantów, ale to tylko dodaje książce dynamiki i... rumieńców. Pozwala bliżej poznać bohaterów i polubić ich, lub wręcz przeciwnie. Trochę mnie dziwi jakim cudem Janie udaje się tak sprawnie trzymać pewne tematy w tajemnicy. Niby rozumiem że jako pani prokurator ma wszelkie możliwości do tego aby tuszować pewne kwestie, ald jednak momentami wydaje się to odrobinę przesadzone. Nie zmniejsza to jednak ...
00

Popularność




Vita spår

© 2015 Emelie Schepp

First published by Wahlström & Widstrand, Sweden.

Published by arrangement with Nordin Agency AB, Sweden.

Copyright © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2022 for the Polish translation by Anna Kicka

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Wojciech Wawoczny

Zdjęcie na okładce: © Ervin-Edward / Shutterstock

Zdjęcie autorki: © Thron Ullberg

Redakcja: Mariusz Kulan

Korekta: Marta Chmarzyńska, Edyta Malinowska-Klimiuk

ISBN: 978-83-8230-316-2

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E - wydanie 2022

Dla Mamy

Dziewczynka siedziała cicho, wpatrując się w postawiony przed nią talerz z jogurtem i kawałkami truskawek. Przysłuchiwała się zajętym śniadaniem matce i ojcu oraz odgłosom wydawanym przez sztućce uderzające o naczynia.

– Jedz.

Matka spojrzała na nią karcąco, ale dziewczynka nawet nie drgnęła.

– Znów dokuczają ci koszmary?

Dziewczynka przełknęła ślinę, nie mając odwagi podnieść wzroku.

– Tak – szepnęła ledwo słyszalnym głosem.

– Co śniło ci się tym razem?

Matka przełamała kawałek chleba i posmarowała go marmoladą.

– Kontener – powiedziała dziewczynka. – Był…

– Nie!

Głos ojca dobiegł z drugiego końca stołu. Podniesiony, ostry i zimny jak lód. Ojciec zacisnął pięść. Jego wzrok był równie ostry i zimny jak głos.

– Dosyć tego!

Wstał, podniósł ją z krzesła i wypchnął z kuchni.

– Nie mamy już ochoty wysłuchiwać tych twoich fantazji.

Dziewczynka się potknęła, nie mogąc dotrzymać mu kroku na schodach. Bolała ją ręka i stopy. Spróbowała się uwolnić z mocnego uścisku, ale w tym momencie ojciec złapał ją za kark.

Nagle ją puścił, cofnął dłoń, tak jakby coś go ukłuło. Spojrzał na nią z obrzydzeniem.

– Zawsze masz zakrywać kark. Zawsze!

Położył dłonie na jej ramionach i odwrócił ją do siebie plecami.

– Co zrobiłaś z plastrem?

Poczuła, jak coraz bardziej rozdrażniony odgarnia jej włosy, odsłaniając kark. Usłyszała jego przyśpieszony oddech, gdy spojrzał na skaryfikację. Cofnął się o kilka kroków, ciągle się na nią gapiąc, tak jakby zobaczył coś obrzydliwego.

Wtedy to do niej dotarło.

Dokładnie tak było.

Teraz, gdy plaster odpadł.

1.

Tam! Samochód pojawił się za rogiem.

Pim uśmiechnęła się nerwowo do Noi. Stały w zaułku, do którego nie docierało światło ulicznej latarni. Na asfalcie widoczne były plamy zaschniętego moczu i wszędzie unosił się jego ostry zapach. Wraz z odgłosami autostrady dobiegało do nich szczekanie dzikich psów.

Na czole Pim pojawiło się kilka kropelek potu – nie z gorąca, ale ze zdenerwowania. Ciemne włosy przykleiły się jej do karku, a cienka koszulka ułożyła w dziwny wzór na plecach. Nie wiedziała, co ją czeka, ale nie miała też zbyt wiele czasu, by się nad tym zastanawiać.

Wszystko potoczyło się tak szybko. Zdecydowała się dopiero dwa dni temu. Noi się śmiała, przekonując ją, że to prosta sprawa, a do tego dobrze płatna. No i miały być z powrotem za pięć dni.

Pim przejechała dłonią po czole, wytarła ją o dżinsy i spojrzała na zbliżający się samochód.

Znów się uśmiechnęła, próbując przekonać samą siebie, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się ułoży.

Przecież to tylko jeden raz.

Jeden jedyny. A potem nigdy więcej.

Chwyciła rączkę walizki i podniosła ją z ziemi. Kazano jej wypełnić ją po brzegi ubraniami na zmianę na dwa tygodnie tak, aby jej wyprawa wyglądała wiarygodnie.

Spojrzała na Noi, wyprostowała się i odchyliła ramiona do tyłu.

Samochód był już prawie na miejscu.

Zwolnił i zatrzymał się przy nich. Przyciemniona szyba się zsunęła, odsłaniając twarz mężczyzny z krótko obciętymi włosami.

– Wskakujcie – rzucił krótko, nie spuszczając oczu z ulicy. Następnie wrzucił pierwszy bieg, tak jakby już miał odjeżdżać.

Pim obeszła pojazd, przystanęła i na chwilę zamknęła oczy. Wciągnęła powietrze, otworzyła drzwi i wsiadła.

***

Prokuratorka Jana Berzelius upiła łyk wody i sięgnęła po dokumenty piętrzące się na stole. Dobiegała dziesiąta wieczorem i pub Bishops Arms w Norrköpingu był wypełniony po brzegi.

Pół godziny wcześniej zakończyła spotkanie ze swoim szefem, prokuratorem rejonowym Torstenem Granathem, który po długim i udanym dniu w sądzie zaprosił ją na kolację do hotelu Elite Grand.

Podczas posiłku, nieprzerwanie przez dwie godziny, rozprawiał o swoim psie, który po przeróżnych komplikacjach związanych ze skrętem kiszek i problemami z wypróżnianiem się musiał zostać uśpiony. Janę w sumie nie bardzo to obchodziło, ale starała się okazać chociaż odrobinę empatii, gdy przełożony pokazywał jej na telefonie zdjęcia pupila jeszcze jako szczeniaka. Przytakiwała, przechylając głowę w bok, i starała się wykazywać zainteresowanie.

Z nudy obserwowała pozostałych gości restauracji. Ze stolika przy oknie, przy którym siedzieli, rozciągał się idealny widok na drzwi wejściowe. Nikt nie mógł przekroczyć progu lokalu lub go opuścić niezauważony. W trakcie wywodu Torstena zanotowała w pamięci dwanaście osób: trzech zagranicznych biznesmenów, dwie kobiety w średnim wieku, rozmawiające podniesionym głosem, czteroosobową rodzinę z dziećmi, dwóch starszych mężczyzn i nastolatka z grzywą kręconych loków.

Po kolacji przenieśli się do sąsiedniego pubu Bishops Arms, który swoim brytyjskim stylem od razu przypomniał Torstenowi wyprawy golfowe do hrabstwa Kent. Prokurator siadał zwykle przy tym samym stoliku. Jana nie lubiła tego miejsca. Z ulgą uścisnęła mu więc dłoń, gdy przełożony w końcu postanowił się pożegnać.

Mimo to nie opuściła lokalu.

Wsadziła dokumenty do aktówki, wypiła ostatni łyk wody i właśnie miała się podnosić, gdy do pubu wszedł mężczyzna. Zwrócił na siebie jej uwagę nerwowym krokiem. Powiodła za nim wzrokiem, gdy szedł do stolika, usiadł i położył torbę na kolanach.

Czapka i szalik zakrywały mu częściowo twarz, ale Jana oceniła, że ma pewnie około trzydziestu lat.

Miał na sobie skórzaną kurtkę, ciemne dżinsy i czarne buty. Wyraźnie spięty, wyjrzał najpierw przez okno, potem popatrzył w stronę drzwi, a następnie znów przez okno.

Nie ruszając głową, Jana przeniosła wzrok za okno, na kontury mostu Saltängsbron. Świąteczne oświetlenie kołysało się w ogołoconych z liści koronach drzew przy Hamngatan. Po drugiej stronie rzeki migotał szyld reklamowy, życzący wszystkim wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku.

Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, że Boże Narodzenie jest już za miesiąc. Wcale nie miała ochoty na kolejne święta z rodzicami. Zwłaszcza teraz, gdy jej ojciec, były prokurator generalny Karl Berzelius, unikał jej, tak jakby nie był już zainteresowany utrzymywaniem kontaktu z córką.

Nie widzieli się od wiosny i gdy Jana zapytała matkę o to, dlaczego ojciec tak dziwnie się zachowuje, ta nie potrafiła jej tego w żaden sposób wytłumaczyć. Jest bardzo zajęty, powiedziała tylko, a Jana nie miała siły dopytywać. Przez ostatnie pół roku w ogóle nie mieli ze sobą kontaktu.

Ale Bożego Narodzenia nie dało się uniknąć. Musieli się spotkać. Jana doskonale zdawała sobie z tego sprawę i na samą myśl o tym głośno westchnęła.

Ponownie spojrzała na przybysza w skórzanej kurtce, któremu barman właśnie przyniósł do stolika jasnożółtego drinka. Gdy mężczyzna wyciągnął lewą dłoń, sięgając po szklaneczkę, zauważyła na jego nadgarstku duże ciemne znamię. Przyłożył szklankę do ust i ponownie wyjrzał przez okno.

Na kogoś czeka, pomyślała Jana, sprawdzając godzinę na zegarku. Pora już iść do domu.

Zamknęła aktówkę, wstała od stolika, wolno zapięła zimową kurtkę i owinęła wokół szyi czarny szalik od Louisa Vuittona. Na chwilę przystanęła, trzymając w dłoniach ciemnoczerwoną czapkę, którą wiele lat temu dostała w prezencie od matki, w końcu jednak ją założyła, przykrywając ciemne włosy.

W drodze do drzwi zauważyła, że mężczyzna rozmawia przez telefon. Wymamrotał coś, jednym haustem dopił drinka, po czym szybko się podniósł i przecisnął obok niej do wyjścia.

Przytrzymała za nim drzwi i wyszła na ulicę. Natychmiast owiało ją zimne listopadowe powietrze. Niebo lśniło od gwiazd, wszędzie panowały cisza i prawie kompletny bezruch.

Mężczyzna szybko zniknął z jej pola widzenia.

Jana założyła parę ocieplanych rękawiczek, wprawnym ruchem chwyciła aktówkę i ruszyła w stronę swojego mieszkania na Knäppingsborgu.

Kolejny raz go zauważyła, gdy była już tylko przecznicę od domu. Opierał się o ścianę w wąskiej uliczce. Tym razem miał towarzystwo.

Przed nim stał jakiś mężczyzna.

Z kapturem na głowie i rękami w kieszeniach.

Jana gwałtownie się zatrzymała, zrobiła kilka kroków w bok, chowając się za wystającym fragmentem budynku. Serce zaczęło jej walić, tłumaczyła sobie, że musiało jej się przywidzieć. Że mężczyzna w kapturze nie może być tym, o którym pomyślała.

Wychyliła głowę i jeszcze raz dokładnie mu się przyjrzała.

Po plecach przebiegł jej dreszcz.

Wiedziała, kto to.

Znała jego imię.

Danilo!

***

Komisarz Henrik Levin wyłączył telewizor i spojrzał w górę na sufit. Minęła właśnie dziesiąta wieczorem, w sypialni panował mrok.

Wsłuchiwał się w dźwięki domu. Z kuchni dochodziły monotonne odgłosy zmywarki, schody trzeszczały. Od czasu do czasu słyszał też, jak Felix kręcił się przez sen w łóżku. Vilma jak zwykle spała spokojnie w sąsiednim pokoju.

Przekręcił się na bok, zamknął oczy i nasunął kołdrę na głowę. Szybko jednak zrozumiał, że nie zaśnie. W głowie wirowało mu za dużo myśli.

Wkrótce nie będą mieli za wiele snu w nocy. Zacznie się kołysanie, karmienie i usypianie do późnych godzin. Do planowanej daty porodu zostały jeszcze trzy tygodnie.

Odchylił kołdrę i spojrzał na śpiącą obok niego z otwartymi ustami Emmę. Jej brzuch był ogromny, ale Henrik nie pamiętał już, czy większy niż przy poprzednich ciążach. Jedyne, o czym nie mógł przestać myśleć, to to, że zostanie ojcem. Po raz trzeci.

Położył się na plecach z rękami na kołdrze i zamknął oczy. Ogarniało go przygnębienie i zastanawiał się, czy to się zmieni, gdy już weźmie w ramiona nowo narodzone dziecko. Miał taką nadzieję, bo do tej pory cały okres ciąży przemknął mu prawie niezauważenie. Nie miał na nią czasu, tyle było innych rzeczy do zrobienia. Na przykład praca.

Odezwał się do nich Krajowy Wydział Śledczy.

Chcieli porozmawiać o wiosennym dochodzeniu w sprawie śmierci Hansa Juhléna, szefa Urzędu Imigracyjnego w Norrköpingu. Henrikowi udało się już o nim zapomnieć.

To, co z początku wydawało się zwykłym morderstwem wysoko postawionego urzędnika państwowego, przerodziło się… w coś o wiele większego! O wiele bardziej makabrycznego: nielegalne transporty uchodźców doprowadziły jego zespół do narkotykowego syndykatu, wykorzystującego w swych działaniach wyszkolonych na morderców dziecięcych żołnierzy.

Nie była to rutynowa sprawa i dochodzenie przez wiele tygodni nie schodziło z pierwszych stron gazet.

A jutro rozgrzebią wszystko od nowa.

Krajowy Wydział Śledczy zacznie zadawać pytania o przywożone nielegalnie w zaryglowanych kontenerach dzieci. I ich przywódcę Gavrila Bolanakiego, który zginął w trakcie dochodzenia.

Stara sprawa. Po prostu.

Otworzył oczy i gapił się w ciemność. Westchnął. Budzik wskazywał kwadrans po dwudziestej drugiej. Henrik zdał sobie sprawę, że zmywarka zaraz się wyłączy.

Po trzech minutach usłyszał sygnał kończący zmywanie.

***

Serce biło jak oszalałe.

Jana Berzelius oddychała tak cicho, jak tylko potrafiła.

Danilo.

Zalała ją fala niekontrolowanych uczuć. Zaskoczenie, zdziwienie, a zarazem irytacja. Wszystko naraz.

Kiedyś byli jak rodzeństwo, dzielili życie. To było dawno temu. W dzieciństwie. Teraz łączyła ich tylko krwawa przeszłość, nic więcej. Danilo miał na karku wyrytą skaryfikację, ona też, i to wciąż przypominało im o ich mrocznym dzieciństwie. Tylko on wiedział, skąd pochodziła i dlaczego była, jaka była.

Odszukała go wiosną, prosząc o pomoc, gdy w archipelagu Arkösundu odnaleziono kontenery z uchodźczymi dziećmi. Okazał się pomocny, chętny do współpracy, ale w końcu i tak ją zdradził. A po nieudanej próbie zabicia jej zapadł się pod ziemię.

Od tamtej pory bezskutecznie go szukała, ale tak jakby rozpłynął się bez śladu. Nie dawał znaku życia. Żadnego. Czuła się coraz bardziej sfrustrowana, a chęć zemsty wzrosła do tego stopnia, że nie było dnia, by nie rozmyślała o tym, jak go zabić.

Po wielu próbach narysowała ołówkiem jego twarz na białej kartce papieru. Zawiesiła portret na ścianie, by każdego dnia jej przypominał, jak bardzo go nienawidzi. Tak jakby mogła o tym zapomnieć.

W końcu się poddała, zakończyła poszukiwania i powróciła do codziennego życia z poczuciem, że pewnie już nigdy go nie odnajdzie.

Że przepadł na dobre.

Aż do dzisiaj.

Teraz stał jakieś dwadzieścia metrów od niej.

Trzęsła się cała, powstrzymując się przed rzuceniem się na niego. Teraz musiała myśleć racjonalnie.

Wstrzymała oddech, by usłyszeć, o czym rozmawiają, ale niewiele to dało, bo mężczyźni stali za daleko.

Danilo zapalił papierosa.

Podniszczona torba leżała teraz na ziemi, a mężczyzna ze znamieniem przykucnął obok niej. Rozsunął zamek i pokazał jej zawartość. Danilo kiwnął głową i dał znak prawą dłonią, po czym obaj szybkim krokiem zniknęli za bramką, na schodach prowadzących w stronę Strömparken.

Jana zacisnęła szczękę. Co ma teraz zrobić? Zawrócić i tak po prostu iść do domu? Udawać, że go nie widziała? Odpuścić mu? Pozwolić mu ponownie zniknąć z jej życia?

W duchu policzyła do dziesięciu, następnie wyszła z ukrycia i ruszyła za nimi.

***

Aspirantka Mia Bolander otworzyła oczy i natychmiast przyłożyła dłoń do czoła. Nadal kręciło jej się w głowie.

Wstała z łóżka i naga przyglądała się mężczyźnie leżącemu na brzuchu, z ręką wsuniętą pod poduszkę. Nie pamiętała jego imienia.

Był nieco szurnięty. Przez dwadzieścia minut kręcił się wczoraj po pokoju, narzekając, że jest nieudacznikiem, który na nią nie zasługuje. Powtarzała mu, że to nieprawda, próbując go jednocześnie namówić, by się położył.

Gdy chwilę później nieśmiało zapytał, czy może wymasować jej stopy, była zbyt zmęczona, by odmówić. Gdy włożył sobie jej duży palec do ust, nie wytrzymała i wprost zapytała, czy kiedyś w końcu zaczną się pieprzyć. Załapał, o co jej chodzi, i się rozebrał.

Pojękiwał głośno, lizał jej kark i odcisnął na szyi malinkę.

Chujek.

Mia podrapała się pod prawą piersią i spojrzała na swoje ubrania leżące na podłodze.

Szybko się ubrała, nie zważając na to, że hałasuje. Chciała już iść do domu.

To miał być krótki wypad do baru. W Harrys odbywało się świąteczne karaoke i lokal wypełnił się po brzegi gośćmi w błyszczących sukienkach i garniturach. Niektórzy mieli na sobie czapki Mikołaja, zapewne pozostałość po zakrapianych służbowych imprezach wigilijnych, w których uczestniczyli wcześniej tego wieczoru.

Mężczyzna, którego imienia nie pamiętała, stał przy barze z piwem w ręku. Miał około czterdziestki i jasne włosy staromodnie zaczesane z przedziałkiem. Na jego karku zauważyła kolorową czaszkę. Poza tym był elegancko ubrany w marynarkę z nieco zbyt odstającymi ramionami i krawat.

Mia siedziała kilka metrów od niego. Obejmowała dłonią kieliszek, starając się zwrócić na siebie jego uwagę. W końcu ją zauważył, ale chwilę mu zajęło, zanim podszedł i zapytał, czy życzy sobie towarzystwa. Odpowiedziała uśmiechem, nadal z dłonią na kieliszku, dając mu do zrozumienia, że chciałaby się jeszcze napić. Po trzech dużych piwach i dwóch drinkach o smaku szafranu pojechali taksówką do niego.

Nadal czuła smak drinków na podniebieniu. Weszła do łazienki i zapaliła światło. Lampa ją oślepiła. Zamknęła oczy, pijąc wodę ze złożonych razem dłoni. Następnie rzuciła okiem w lustro, założyła włosy za ucho i przyjrzała się szyi.

Dwie duże czerwone malinki po prawej stronie pod brodą. Pokręciła głową, zgasiła światło i wyszła z łazienki.

W przedpokoju podniosła jego marynarkę i ją przeszukała. Portfel w wewnętrznej kieszeni zawierał tylko karty. Żadnej gotówki.

Nawet dychy.

Przyjrzała się prawu jazdy. Nazywał się Martin Strömberg.

Włożyła kozaki i kurtkę.

– A żebyś wiedział, Martin – powiedziała, wskazując palcem na sypialnię. – Naprawdę niezła z ciebie łajza.

Otworzyła drzwi i wyszła z mieszkania.

***

Jana Berzelius stała przy Muzeum Pracy i się rozglądnęła.

Nigdzie nie widziała Danila ani mężczyzny ze znamieniem.

Sprawdziła każdy zaułek, ale w żadnym ich nie dostrzegła. W ogóle w okolicy nie było żywej duszy. Jana aż się zdziwiła, jak opuszczona wydaje się ta część miasta na początku grudnia.

Odczekała jeszcze dziesięć minut. Ani jednego dźwięku. Ani ruchu.

W końcu dotarło do niej, że zniknęli.

Zgubiła go. Ogarnęła ją złość, bo teraz nie pozostało jej nic innego, jak wrócić do domu z poczuciem, że znów została wykiwana.

Ale co ona sobie myślała? Co też jej przyszło do głowy? Nie powinna go śledzić. Lepiej było zostawić go w spokoju i zająć się swoimi sprawami.

Nie miała innego wyboru.

Jedynie go sobie odpuścić.

Przy placu Holmentorget poczuła, że ktoś za nią idzie, ale gdy gwałtownie się odwróciła, zauważyła tylko niskiego mężczyznę na spacerze z psem. Podniosła wzrok na budynki przy Kvarngatan, w wielu oknach paliły się już adwentowe świeczniki. Niebo było ciemne i pełne gwiazd.

Uniosła ramiona i zatrzęsła się z zimna. Ruszyła dalej w stronę przejścia podziemnego. W połowie drogi znów poczuła, że ktoś ją śledzi.

Przystanęła, odwróciła się i spojrzała w ciemność. Stała chwilę bez ruchu, oddychając przez nos, i nasłuchiwała.

Ale nikogo tam nie było.

Szybkim krokiem przemierzyła Jarnbogatan, pod różowym łukiem przeszła wprost do Knäppingsborgu.

Nagle usłyszała za sobą cichy dźwięk.

To był on.

Stał dziesięć metrów od niej.

Ze schyloną głową i zaciśniętą szczęką.

Napotkała jego wzrok, upuściła aktówkę.

Stanęła w pełnej gotowości.

2.

– Połknij!

Pim drgnęła, spoglądając na mężczyznę opartego o stół, z twarzą dziesięć centymetrów od jej własnej. Miał na sobie brudnoszarą koszulę z podwiniętymi rękawami.

Popatrzyła na kapsułkę w dłoni. Była większa, niż się spodziewała. Większa niż pomidor czereśniowy, bardziej podłużna. Pokrywało ją kilka warstw gumy.

Noi siedziała obok i patrzyła na nią błagalnym wzrokiem. Nieznacznie kiwnęła głową na zachętę. Dasz radę!

Znajdowały się w pomieszczeniu nad apteką, weszły tu po schodach przypominających raczej drabinę. W rogu szumiał ustawiony na podłodze wiatrak. Mimo to było gorąco i duszno.

Bez problemu połknęła tabletkę neutralizującą kwas żołądkowy, natychmiast spłynęła ona w dół gardła.

Kapsułki jednak wyglądają na ogromne, pomyślała Pim, biorąc jedną z nich w palce.

Mężczyzna złapał ją za rękę i docisnął ją wolno do jej ust. Kapsułka dotknęła warg, Pim wiedziała, co musi zrobić, i natychmiast zaschło jej w gardle.

– Otwieraj buzię! – wycedził.

Pim otworzyła usta i umieściła kapsułkę na języku.

– No, łykaj.

Pim spojrzała na sufit i poczuła, że kapsułka przesunęła się do tyłu na języku. Próbowała ją przełknąć, ale nie dała rady, nie chciała jej przejść przez gardło.

Zakrztusiła się i wypluła ją na dłoń.

Mężczyzna uderzył pięścią w stół.

– Gdzie znalazłaś tę ofiarę, co? – zapytał Noi, a ona zbladła. – Nie stać mnie na takie idiotyzmy, rozumiesz? Czas to pieniądz.

Noi przytakując, spojrzała na Pim. Dziewczyna nie mogła znieść jej wzroku.

– Proszę cię – szepnęła Noi. – Dasz radę.

Pim potrząsnęła nieznacznie głową.

– Musisz! – powiedziała Noi.

Pim ponownie pokręciła głową. Drżały jej usta, a do oczu cisnęły się łzy. Wiedziała, że jej się poszczęściło, że w ogóle może tu być. Zwykle nie miała tyle szczęścia, więc gdy Noi przedstawiła jej propozycję łatwego i szybkiego zarobienia pieniędzy, szybciej zabiło jej serce.

– Okej, koniec z tym! Zabieraj się stąd! – Mężczyzna złapał ją za ramię i podniósł z krzesła. – Znajdę kogoś innego, kto chce zarobić.

– Nie! Proszę poczekać! Chcę to zrobić! – krzyknęła Pim, stawiając opór. – Proszę, naprawdę chcę! Proszę pozwolić mi spróbować jeszcze raz. Dam radę.

Mężczyzna przyciągnął ją do siebie. Przyglądał się jej krótką chwilę, jej wąskim zaczerwienionym od płaczu oczom, zaróżowionym policzkom i zaciśniętym ustom.

– Udowodnij mi to! – powiedział.

Złapał ją za szczękę, zmusił, by otworzyła usta i psiknął jej trzy dawki środka nawilżającego.

Następnie podał jej kapsułkę.

– Proszę – powiedział.

Pim wzięła ją do ręki i natychmiast wsadziła do ust. Próbowała ją połknąć. Dociskała palcem, popychając ją dalej, ale natychmiast pojawił się odruch wymiotny.

Wpadła w panikę.

Ponownie docisnęła kapsułkę i uniosła do góry brodę. Kolejny odruch wymiotny.

Spociły jej się dłonie.

Zacisnęła mocno oczy, otworzyła usta i z całej siły docisnęła kapsułkę w gardle.

Połknęła.

Przełknęła jeden raz, drugi, trzeci.

Kapsułka powoli spływała do żołądka.

Mężczyzna klasnął w dłonie i się uśmiechnął.

– Dokładnie tak – powiedział. – Jeszcze tylko czterdzieści dziewięć.

***

Pierwszy cios wyprowadził na jej głowę, drugi w szyję.

Jana Berzelius zblokowała uderzenia Danila przedramieniem.

Był wściekły, przesuwał się szybko z boku na bok, próbując wyprowadzić celny cios z każdej strony. Ale Jana dzielnie walczyła, uniosła prawą pięść, zrobiła unik, lewy prosty i kopnięcie. Nie trafiła, powtórzyła całą sekwencję, tym razem szybciej. Kopnęła go prosto w kolano. Danilo się zachwiał, ale udało mu się utrzymać równowagę. Musiała go powalić, więc kopnęła ponownie. Tym razem celowała w głowę. W połowie ruchu Danilo chwycił jednak jej stopę i przekręcił w lewo. Zakręciło nią i wylądowała plecami na zmarzniętej ziemi. Natychmiast zasłoniła twarz rękoma, przeturlała się na bok i podniosła.

Danilo stał przed nią w bezruchu. Wyczekując. Z rozchylonymi nozdrzami i wyszczerzonymi zębami.

Nagle rozpędził się i rzucił na nią. W tym samym momencie Jana pochyliła głowę, zakrywając twarz pięściami, i z całej siły kopnęła.

Trafiła idealnie.

Danilo się przewrócił, a ona natychmiast do niego podbiegła. Właśnie miała docisnąć mu klatkę piersiową kolanem, gdy on z wrzaskiem się obrócił i na nią skoczył. Zblokował ją i z całej siły uderzył między żebrami.

Chwycił ją za włosy, pochylił jej głowę do przodu, podnosząc ją parę centymetrów nad ziemią. Nie opierała się, chcąc zmniejszyć ból u nasady włosów, ale niewiele to dało.

– Dlaczego mnie śledzisz?

Pochylił się nad nią i wycedził jej to prosto w twarz. Nie odpowiedziała, rozmyślając gorączkowo. To nie może się wydarzyć, nie może dać mu się pokonać. Zbyt dobrze wiedziała, do czego jest zdolny. Ale była bezradna, z rękami pod jego kolanem. Rozcapierzyła palce na ziemi, próbując znaleźć coś, czym mogłaby się obronić, ale poczuła tylko lód i śnieg.

Ogarniało ją nieprzyjemne uczucie. Nie spodziewała się, że Danilo zdobędzie nad nią przewagę. To przecież ona miała go zaskoczyć. Od samego początku nad nim górowała.

Zacisnęła pięści, spięła mięśnie i zebrała całą siłę. Podciągnęła do góry nogi, uderzając go kolanami w plecy. Danilo odchylił się i puścił jej włosy. Kopnęła go jeszcze raz i jeszcze. Spróbowała opleść nogi wokół jego szyi, ale bezskutecznie.

Danilo znów złapał ją za włosy.

– Nie powinnaś była tego robić – syknął, uderzając jej głową o ziemię.

Poczuła przeraźliwy ból. Zrobiło jej się czarno przed oczami.

Powtórzył uderzenie i Jana poczuła, jak ucieka z niej cała siła.

– Masz się trzymać ode mnie z daleka – powiedział.

Słyszała go jak przez mgłę, daleko stąd.

Już nawet nie czuła bólu.

Zalała ją fala ciepła i zrozumiała, że traci przytomność.

Danilo uniósł zaciśniętą pięść, zatrzymał ją blisko jej twarzy, ale nie uderzył. Trzymał ją tak po prostu, jakby się wahał. Napotkał jej wzrok, oddech mu przyśpieszył. Powiedział coś, ale słowa odbiły się echem jak w tunelu.

Nagle z daleka usłyszała czyjeś wołanie.

– Halo!

Inny, obcy głos, którego nie rozpoznała.

Próbowała się ruszyć, ale ucisk w piersi jej to uniemożliwił. Zmusiła się, by utrzymać otwarte oczy, i patrzyła teraz Danilowi prosto w twarz. Mężczyzna uniósł jej głowę, spojrzał na nią i syknął:

– Ostrzegam cię. Jeśli jeszcze kiedyś postanowisz mnie śledzić, zakończę to, co dziś zacząłem.

Przysunął swoją twarz na centymetr od jej twarzy.

– Jeszcze raz, a pożałujesz tego. Słyszysz?

Słyszała, ale nie była w stanie mu odpowiedzieć.

Nagle poczuła, że ucisk w klatce piersiowej ustępuje. Cisza wokół niej zdradziła, że Danilo zniknął.

Odkaszlnęła ciężko i przewróciła się na bok. Zamknęła oczy.

Wtedy znów usłyszała nieznajomy głos.

***

Anneli Lindgren postawiła na stole półmisek z dwoma rodzajami chrupkiego pieczywa i usadowiła się obok swojego partnera Gunnara Öhrna. Oboje pracowali w komendzie rejonowej, ona jako technik kryminalistyczny, on jako szef zespołu śledczego.

Z kubków przed nimi unosiła się para.

– Chcesz earl grey czy tę zieloną? – zapytała Anneli.

– A ty?

– Zieloną.

– To ja w takim razie też.

– Przecież jej nie lubisz.

– Nie lubię, ale ciągle mi mówisz, że powinienem ją pić.

Uśmiechnęła się do niego, wyjmując torebkę z herbatą. W tym momencie z pokoju Adama usłyszeli muzykę. I śpiewającego syna.

– Zdaje się, że mu tu pasuje.

– A tobie nie?

– Pewnie, że tak.

Wyczuła niepokój w jego głosie, dlatego odpowiedziała krótko i bez wahania. To jedyny sposób na uniknięcie kolejnych pytań. Gunnar zawsze się martwi, za dużo o wszystkim rozmyśla, analizuje, drąży tam, gdzie już dawno powinien odpuścić.

– Na pewno? Dobrze ci tu?

– Tak.

Anneli zanurzyła torebkę z herbatą w gorącej wodzie. Słuchała muzyki i tekstu, którego Adam nauczył się na pamięć. Przyglądała się ciemniejącej w kubku herbacie. Nie umiała już zliczyć, ile razy wyprowadzali się od siebie, a potem znów wracali. Może to dziewiąty, a może dwunasty raz. Jedyne, czego była pewna, to to, że z przerwami, byli ze sobą od dwudziestu lat.

Wmawiała sobie, że teraz jednak wszystko będzie inaczej. Wygodniej, bez stresu. Gunnar to dobry facet. Miły i bezpieczny. Gdyby tylko jeszcze odpuścił sobie ciągłe wałkowanie starych tematów.

Poczuła jego dłoń na swojej.

– Jakby co, to możemy poszukać innego mieszkania. Albo domu? Tego jeszcze nie próbowaliśmy.

Odsunęła dłoń, nie odpowiadając na pytanie. Wiedziała, że spojrzenie, które mu rzuciła, wystarczy.

– Dobra. Rozumiem. Dobrze ci tu.

– No to przestań marudzić.

Delikatnie upiła łyk herbaty, wsłuchując się w piosenkę Adama. Zostało mu jeszcze około półtorej minuty, solówka na gitarze i trzy razy refren.

– Jak nastroje przed jutrzejszym spotkaniem z Krajowym Wydziałem Śledczym? – zapytał.

– Bez emocji. Mogą sobie uważać, co chcą. Odwaliliśmy kawał dobrej roboty.

– Nie rozumiem jednak, po co tu się fatyguje Anders Wester. Nie mam mu nic do powiedzenia.

– Który to? Ten przystojniak?

Nie mogła się powstrzymać od dokuczenia mu. Jego niepokój i zazdrość jeszcze bardziej ją nakręcały. Natychmiast jednak pożałowała swoich słów.

Gunnar wbił w nią wzrok.

– Żartowałam – rzuciła.

– Naprawdę tak uważasz?

– Że jest przystojny? Kiedyś zapewne taki był.

Starała się brzmieć beztrosko i obojętnie.

– A teraz już nie? – ciągnął Gunnar.

– Proszę cię! – odpowiedziała.

– No powiedz.

– Odpuść i napij się herbaty.

– Na pewno?

– Przestań marudzić!

Z pokoju Adama dobiegała gitarowa solówka. I jego głos w refrenie.

Gunnar podniósł się i wylał herbatę do zlewu.

– Co ty robisz? – zapytała Anneli.

– Nie lubię zielonej herbaty – odparł Gunnar i wyszedł do łazienki.

Westchnęła. Na Gunnara i muzykę, z którą ledwie wytrzymywała, ale nie miała ochoty zakończyć wieczoru jeszcze jedną sprzeczką. Nie teraz, gdy właśnie się zdecydowali spróbować na nowo.

Była już zmęczona.

Naprawdę zmęczona.

***

– Halo, wszystko w porządku?

Robin Stenberg przykucnął przy skulonej kobiecie leżącej na ziemi. Łańcuch wiszący u jego zniszczonych spodni zabrzęczał, dotykając twardej nawierzchni. Zauważył, że kobieta mocno krwawi na głowie. Kiedy miał jej dotknąć, otworzyła oczy.

– Wszystko widziałem – powiedział. – Widziałem go. Uciekł w tamtą stronę.

Drżącą dłonią wskazał rzekę.

Kobieta niewyraźnie pokręciła głową.

– Uppp… aaa… ddł – wydusiła z siebie rzężącym głosem.

– Nie – powiedział. – Nie upadła pani. Została pani napadnięta. Musimy zadzwonić na policję…

Podniósł się i wyciągnął telefon z kieszeni.

– Nieeeeee… – powiedziała.

– Cholera, ale pani krwawi. Musimy zadzwonić po karetkę.

Nie mógł się uspokoić, kręcił się w kółko.

– Cholera, cholera, cholera – powtarzał.

Kobieta drgnęła, zakaszlała.

– Proszę nie dzwonić – szepnęła.

Mężczyzna odblokował telefon.

Jana znów zakaszlała.

– Proszę nie dzwonić – powtórzyła. Tym razem wyraźnie.

Mimo to mężczyzna wybrał numer alarmowy. I w tym samym momencie telefon wypadł mu z rąk.

– Co, kur…

Chwilę mu zajęło, zanim zrozumiał, co się wydarzyło.

Kobieta podniosła się i stała teraz z jego telefonem w dłoni. Krew z jej czoła płynęła na lewe oko i policzek.

– Prosiłam, żeby pan nie dzwonił.

Przez sekundę miał wrażenie, że to wszystko to jakiś żart. Ale gdy zauważył złowrogie spojrzenie kobiety, zrozumiał, że mówi poważnie. Przyglądała mu się badawczo, sprawiając, że mimo kilku warstw ubrań czuł się prawie nagi.

Zlustrowała go od czarnej czapki, pomalowanych na czarno oczu, ośmiu czarnych gwiazdek wytatuowanych na skroni, przez kolczyk w dolnej wardze, ocieplaną dżinsową kurtkę, aż po zniszczone ciężkie glany.

– Jak się pan nazywa? – zapytała.

– R-Robin Stenberg – wyjąkał.

– Dobra, Robin. Tak dla twojej informacji, upadłam i się uderzyłam. Tylko tyle.

Przytaknął wystraszony.

– Okej.

– Dobrze. W takim razie jesteśmy zgodni. Weź telefon i znikaj.

Kobieta rzuciła mu aparat. Złapał go niezdarnie, cofnął się o kilka kroków, a potem uciekł.

Dopiero gdy zatrzasnął za sobą drzwi w mieszkaniu przy Spelmansgatan, dopadł go prawdziwy strach.

***

W międzynarodowym terminalu na lotnisku Suvarnabhumi w Bangkoku kłębili się pasażerowie. Do odprawy wiły się długie kolejki, co jakiś czas wyczytywano czyjeś nazwisko z zaleceniem skontaktowania się z informacją.

Na taśmę bagażową co chwilę spadały walizki, a wszędzie rozbrzmiewały rozmowy większych grup, płacz małych dzieci i kłótnie par o dokumenty podróżne.

– Poproszę paszport.

Kobieta w okienku odprawy wyciągnęła dłoń.

Pim trzymała swój paszport obiema rękami, jakby starała się ukryć, że się trzęsą. Powiedziano jej, żeby się nie denerwowała, rozluźniła i starała wyglądać na zadowoloną. Ale wraz ze zmniejszającą się przed nią kolejką, rósł jej niepokój.

Gniotła swój bilet w dłoni tak intensywnie, że aż zniszczyła jeden róg.

Bolał ją brzuch.

Mdłości nadchodziły falami i żałowała, że nie może wsadzić sobie palców do gardła. Przy każdym odruchu wymiotnym w jej ustach gromadziło się coraz więcej śliny, którą najchętniej by wypluła. Wiedziała jednak, że nie wolno jej tego zrobić, przełykała ją więc intensywnie.

Dwa rzędy od niej, w innej kolejce, czekała Noi, przesuwając niecierpliwie palcami po pasku przy plecaku.

Nie patrzyły na siebie, udawały, że się nie znają.

Takie były zasady.

Kobieta w okienku odprawy uderzała palcami w klawiaturę komputera. Ciemne włosy upięła w ciasny ogon. Na sobie miała białą bluzkę z zaokrąglonym kołnierzem i czarną marynarkę z logo linii lotniczych na lewej kieszonce.

Pim oparła jedną rękę na okienku. Pochyliła się delikatnie do przodu, chcąc ulżyć napuchniętemu żołądkowi.

– Może pani położyć walizkę na taśmie – powiedziała kobieta, patrząc na nią.

Pim wzięła głęboki wdech, złapała uchwyt walizki i umieściła ją na taśmie.

Mdłości uderzyły ją niczym kopnięcie prądem.

Pim się skrzywiła.

– Pierwszy raz?

Kobieta patrzyła na nią pytającym wzrokiem.

– Do Kopenhagi?

Pim przytaknęła.

– Nie ma się czego bać, latanie nie jest niebezpieczne.

Pim milczała. Nie wiedziała nawet, co miałaby na to odpowiedzieć. Zamiast tego wbiła wzrok w buty.

– Proszę bardzo.

Pim odebrała kartę pokładową i natychmiast odeszła od okienka.

Chciała się stąd wydostać, znaleźć jak najdalej od tej kobiety, od jej pytających spojrzeń.

Nie miała siły z nikim rozmawiać, nie chciała z nikim rozmawiać.

Z nikim.

– Halo, proszę poczekać! – Kobieta w okienku zawołała za nią.

Pim się odwróciła.

– Paszport. Zapomniała pani paszportu.

Pim wróciła do okienka i wymamrotała podziękowanie. Wolnym krokiem z paszportem ściskanym kurczowo w obu dłoniach poszła w kierunku stanowiska kontroli bezpieczeństwa.

***

Jana Berzelius osunęła się na ziemię i przysiadła oparta na kolanach. Ból rozchodził się po całym ciele.

Najchętniej zamknęłaby oczy. Ostrożnie sprawdziła dłonią tył głowy. Palce natychmiast pokryły się krwią. Wytarła je o kurtkę i rozejrzała dookoła. Czerwona czapka leżała około pięciu metrów na lewo od niej, tuż obok aktówki. Wolno przesunęła się w kierunku czapki, złapała ją i poczuła twardy lód pod kolanami. Wiedziała, że nie może zostać tutaj dłużej.

Dopiero teraz zdała sobie sprawę z metalicznego posmaku w ustach. Splunęła i zobaczyła, że ślina zabarwiła śnieg na czerwony kolor.

Taki sam jak czapki.

Policzyła do trzech, a potem spróbowała się podnieść. Zakręciło jej się w głowie i przeszył ją przeraźliwy ból. Aby utrzymać równowagę, wsparła się ręką o ścianę różowej bramy.

Jeszcze nie miała siły, żeby stąd pójść.

Stała więc w miejscu.

Z krwią spływającą po policzku.

3.

Turbulencje obudziły Pim.

Natychmiast chwyciła podłokietnik i zaczęła szybko oddychać. Ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie, które przyspieszyło bicie serca.

Szukała wzrokiem Noi siedzącej siedem rządów za nią, przy oknie, ale nigdzie jej nie widziała.

W samolocie panowała cisza, większość pasażerów spała, a załoga pokładowa wycofała się za zaciągniętą zasłonkę. Oświetlenie sufitowe zgaszono, gdzieniegdzie jednak nad fotelami paliły się niewielkie lampki. Kilka osób czytało, niektórzy oglądali filmy na ekranach zamontowanych w oparciach foteli przed nimi.

Samolotem znów zatrzęsło, tym razem nieco mocniej.

Dłonie Pim pokrywał pot. Nadal z zamkniętymi oczami kurczowo trzymała się podłokietników, próbując wyrównać oddech.

Bolał ją brzuch.

Poczuła nagłą potrzebę udania się do toalety i rzuciła wzrokiem na tył samolotu. Po chwili zastanowienia rozpięła pas bezpieczeństwa i powoli podniosła się z miejsca. Ostrożnie przechodziła pomiędzy rzędami foteli, cały czas przytrzymując się prawą ręką, by nie stracić równowagi.

Poczuła skurcz w żołądku i spanikowała.

Od nagłego ruchu samolotu zachwiała się i uderzyła o fotele.

Usłyszała przyciszony głos stewardessy wzywający wszystkich pasażerów do powrotu na miejsca i zapięcia pasów bezpieczeństwa.

Pim przystanęła, zawahała się, ale po chwili ruszyła dalej w stronę toalety.

Musiała, nie miała wyboru. Nie mogła czekać.

Nawet minuty.

Potknęła się i tuż pod drzwiami toalety, gdy samolot wykonał kolejny gwałtowny ruch, straciła równowagę. Zarzuciło nią na bok, ale udało jej się oprzeć o drzwi toalety. Szybko weszła do środka i zamknęła je za sobą.

Ból brzucha był nie do wytrzymania.

Podniosła deskę sedesową i spojrzała w dół. Uderzył ją zapach środków dezynfekujących i moczu. Na podłodze leżały mokre podeptane kawałki ręcznika papierowego. Z białego plastikowego kranu kapała woda. Wszędzie słychać było huk silników.

Pim drgnęła, gdy ktoś zapukał do drzwi.

– Halo, przepraszam, ale musi pani wrócić na swoje miejsce – powiedział jakiś głos po angielsku.

Pim próbowała odpowiedzieć, ale zwijała się z bólu. Zsunęła spodnie i usiadła na zimnym sedesie.

– Słyszy mnie pani? – Głos na zewnątrz nie dawał za wygraną.

– Dobrze – odpowiedziała Pim.

Później nie mogła już powiedzieć nic więcej.

Opanowała ją panika. Ból umiejscowiony do tej pory w żołądku przemieścił się na przeponę, a potem w stronę macicy.

Wstrzymała oddech, siedziała nieruchomo przez trzydzieści sekund, po czym podniosła się i spojrzała w dół do muszli klozetowej.

Dobrze ją widziała. Kapsułkę. Leżała na samym dnie toalety.

– Bardzo przepraszam, ale naprawdę musi już pani wrócić na swoje miejsce! All passengers.

Ktoś walił pięścią w drzwi i szarpał za klamkę.

– Yes! Yes!

Pim się podtarła, wyrzuciła papier do kosza, podciągnęła spodnie i powoli wyciągnęła kapsułkę z toalety.

Zebrało jej się na wymioty, gdy poczuła oblepiającą ją brązową maź.

Przemyła ją pod bieżącą wodą, kilkukrotnie namydlając.

Wiedziała, co ją teraz czeka, innego wyjścia nie było.

Przy następnym pukaniu do drzwi wsadziła kapsułkę do gardła, docisnęła, przechyliła głowę do tyłu i panicznym wzrokiem gapiła się w sufit.

Oblał ją pot, gdy kapsułka powoli spływała do żołądka.

***

Wczesnym rankiem Jana Berzelius przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze w łazience. Zdecydowała, że dziś będzie pracować z domu. Nie miała ochoty pojawiać się w Prokuraturze Rejonowej, nie chciała spotkać kolegów z pracy ani klientów i ryzykować zbędne pytania i ciekawskie spojrzenia. Nie chciała, by ktoś zauważył, że nie jest w najlepszej formie.

Oparła dłonie na kwadratowej umywalce zamocowanej na stole z czarnego granitu. Nie miała pod nią żadnej szafki, jedynie półkę ze śnieżnobiałymi ręcznikami zwiniętymi w rulony i ułożonymi starannie w dwóch rzędach. Prysznic z deszczownicą oddzielała od reszty łazienki przyciemniona szyba. Podłoga była wyłożona włoskim marmurem. W pomieszczeniu znajdowały się jeszcze dwie szafki i wanna. Wszystko lśniło czystością.

Jana była jeszcze w koszulce i majtkach. Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka.

Miała spuchniętą twarz i bolał ją kark.

Przemyła ranę z tyłu głowy i założyła nowy opatrunek.

Rozmyślała o Danilu. Nie dawał jej spokoju od samego rana. Napadł ją, pobił i ponownie próbował zabić. Aż się zatrzęsła ze złości. Gdyby nie pojawił się tam ten ubrany na czarno facet, pewnie by tu nie stała. A raczej nigdzie by nie stała, bo już by jej nie było.

Danilo zachowywał się brutalnie. Górował nad nią, nie miała z nim żadnych szans.

To było dla niej nowe i obce uczucie.

Potrząsnęła głową i założyła włosy za ucho.

W myślach huczały jej słowa Danila.

Ostrzegam cię. Jeśli jeszcze kiedyś postanowisz mnie śledzić, zakończę to, co dziś zacząłem.

Próbowała wymasować obolałe mięśnie, ale szybko się poddała i oparła dłoń na umywalce.

Jeszcze raz, a pożałujesz tego. Słyszysz?

Wiadomość była jasna. Ostrzegł ją, wiedziała więc, że mówił poważnie.

Ale czego się tak obawiał? Tak bardzo, że aż postanowił ją zabić?

Przecież to raczej on stwarzał niebezpieczeństwo dla niej, dla jej kariery i życia. Dlaczego więc chciał ją zabić? Mógł zniszczyć wszystko, co miała – do tej pory nie zagrażał jej, jak długo trzymał się od niej z daleka, a ona nie zagrażała jemu, również pozostając neutralna.

Śledzenie go nie było najlepszą decyzją. Muszę trzymać go z daleka od mojego życia, pomyślała, gdy nagle dotarło do niej, że stanęła przed ważną decyzją. Tylko od niej zależało, jak sprawy dalej się potoczą.

Nie miała czego u niego szukać. Następnym razem ją zabije, tego była pewna. Musi w końcu zamknąć za sobą drzwi do przeszłości.

Ręce jej zadrżały.

Odniosła wrażenie, że ściany wolno się do niej przybliżają, i nie mogła złapać oddechu. Zrozumiała, że będzie to jedna z najważniejszych decyzji, jakie musiała podjąć. Odpuszczenie mu, zostawienie za sobą dzieciństwa i pójście dalej. Całe życie z uczuciem niepewności, kim tak naprawdę jest. Właśnie teraz, gdy w końcu mogła uzyskać odpowiedzi.

Spojrzała prosto w lustro. Zmrużyła oczy.

Nie ma tu miejsca na zastanawianie się, pomyślała, odwróciła się i krzyknęła z całej siły. Uderzyła w drzwi. Zamachnęła się, kopnęła i krzyczała jeszcze głośniej.

Po chwili zdyszana usiadła na podłodze.

Nie mogła przestać myśleć. Jego obraz wciąż pojawiał się w jej głowie. Jego twarz zaraz przy jej twarzy, lodowaty wzrok, ostre słowa.

Ostrzegam cię!

– Muszę to zrobić – szepnęła. – Nie chcę, ale muszę to zrobić.

Podniosła się wolno, powtarzając to kilkukrotnie, tak jakby chciała upewnić samą siebie, że podjęła właściwą decyzję. Podeszła do umywalki i przemyła twarz. Poprawiła opatrunek i zmusiła się do oddychania jeszcze wolniej.

Od teraz wszystko się zmieni, pomyślała.

Od teraz muszę odpuścić sobie Danila.

4.

Gunnar Öhrn i komendantka rejonowa policji Carin Radler stali przy owalnym stole w sali konferencyjnej na trzecim piętrze. Gunnar spoglądał właśnie na zegarek, gdy w drzwiach, z dziesięciominutowym spóźnieniem na spotkanie z Krajowym Wydziałem Śledczym, stanęła aspirantka Mia Bolander.

– Przepraszam – wymamrotała jakąś wymówkę, której nikt nie dosłyszał. Natychmiast usiadła przy stole i ignorując zmęczony wzrok Gunnara, spojrzała przez okno.

Przełożony zamknął za nią drzwi i usiadł obok niej.

Przy stole oprócz Mii, Gunnara i Carin zasiedli także Anneli Lindgren, Henrik Levin i technik Ola Söderström. Mia zauważyła, że w pokoju był ktoś jeszcze.

A więc to tak wygląda.

Największa szyszka w policji.

– A Jana? – szepnęła do Gunnara.

– Słucham? – syknął w odpowiedzi.

– Nie ma jej?

– Nie.

– Dlaczego nie? My mamy tu siedzieć, a ona nie musi?

– Dlatego, że tylko my zostaliśmy wezwani na to spotkanie.

– Ale przecież ona też powinna tu być. Przecież, niestety, prowadziła tę sprawę.

–  N i e s t e t y?  – Gunnar spojrzał na nią. – Mam po nią zadzwonić?

– Nie.

– No to siedź cicho.

Carin Radler odchrząknęła.

– Skoro wszyscy jesteśmy już na miejscu, pozwólcie, że przedstawię wam Andersa Westera, szefa Krajowego Wydziału Śledczego. – Wskazała mężczyznę dłonią. – Odbyliśmy już wcześniej rozmowę i wezwałam was tutaj, abyście byli na bieżąco z tym, co Anders ma do powiedzenia na temat dochodzenia prowadzonego wiosną.

– A nie lepiej skupić się na czymś innym niż na tym, co już było? – zapytał Gunnar.

Carin zignorowała jego pytanie i usiadła.

Mia uśmiechnęła się krzywo. To będzie interesujące spotkanie, pomyślała, skupiając wzrok na Andersie Westerze. Przyglądała się jego łysej głowie, czarnym okularom i niebieskim oczom. Miał wąskie usta, a jego twarz wydawała się nieco blada. Przygarbiona postawa ze stopami zwróconymi do środka też pozostawiała wiele do życzenia.

– Dziękuję – powiedział Anders. – Tak jak wspomniała Carin, prowadziliśmy już rozmowy na temat waszego wiosennego dochodzenia i właśnie o nim chciałbym też porozmawiać z wami.

– W takim razie zaczynajmy – rzucił Gunnar.

– Czasami się zdarza – Anders lekko się przeciągnął – że niektóre komendy próbują na własną rękę prowadzić śledztwa na skalę ogólnokrajową. W niektórych przypadkach rezultat jest dobry, w innych taki sobie. Pozwoliliśmy sobie przedstawić Carin te błędy, które naszym zdaniem zostały popełnione wiosną.

W pomieszczeniu zapadła cisza. Wszyscy wymieniali spojrzenia, ale nikt się nie odezwał.

Gunnar podrapał się po brodzie, a następnie nachylił nad stołem.

– Niech pan mówi prosto z mostu, uważacie, że to schrzaniliśmy – powiedział.

– Gunnar… – wtrąciła się Carin, podnosząc uspokajająco dłoń.

– Rzeczywiście popełniono błąd – potwierdził Anders.

– Błąd? – zaczął dopytywać Gunnar. – Jaki niby błąd?

– Już mówię: współpraca. Jak pan wie, do naszych zadań należy zwalczanie zorganizowanej przestępczości, a żeby temu sprostać w profesjonalny sposób, musimy ze sobą współpracować na poziomie krajowym. Dla większości jest to oczywiste…

– Niech pan lepiej posłucha, zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy… Nie dało się zrobić nic więcej.

– Poza wcześniejszym skontaktowaniem się z nami. Zabawy w oddziały specjalne nie są dla wszystkich. Na pewno nie na poziomie regionalnym.

– A co pana zdaniem powinniśmy byli zrobić?

– Jak już wspominałem, włączyć nas w dochodzenie o wiele wcześniej.

– Przecież przekazaliśmy wam śledztwo.

– To też nie poszło do końca według planu.

Gunnar się zaśmiał.

– A to niby z czyjej winy?

– Gunnar… – Carin ostrzegawczo zmierzyła go wzrokiem.

Mia wyprostowała nogi przed sobą.

– Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę – mówił dalej Gunnar. – Ale odkryliśmy szajkę narkotykową, która przez wiele lat wykorzystywała uchodźcze dzieci. Udało nam się nawet złapać jej przywódcę Gavrila Bolanakiego i wszystko szło jak po maśle, dopóki  w y  nie przejęliście sprawy i nie zaczęliście z nim negocjować.

– Zdaje pan sobie doskonale sprawę, że był on w posiadaniu ważnych dla nas informacji.

– Pewnie. Wiem, że mieliście zapewnić mu ochronę w zamian za cenne zeznania. Nazwiska pośredników, dilerów, konkretne miejsca. Ale nigdy nie zdążył się tym z wami podzielić, nieprawdaż?

– Niestety nie, ale co pan chce przez to powiedzieć?

– Że wasza ochrona nie działała może tak skutecznie jak powinna. Może się pan przyznać, nie wyciągnęliście od niego nigdy żadnych informacji.

– Ta sprawa została już zamknięta. Odebrał sobie życie. Nic więcej nie mogliśmy zrobić.

– A kto niby twierdził, że Bolanaki jest w posiadaniu istotnych informacji? On sam?

– Jestem przekonany, że Gavril Bolanaki byłby dla nas ważnym informatorem – powiedział Anders. – Ale jak już mówiłem, jego sprawa została zamknięta.

– Właśnie. To całkiem niezły sposób na rozwiązywanie spraw. Olać dojście do prawdy i po prostu zamknąć dochodzenie. Widać, że ma pan doświadczenie, jeśli chodzi o kwestie operacyjne.

– Gunnar!

Carin uderzyła dłonią w stół.

– Krajowy Wydział Śledczy próbuje udowodnić, że nie wykonaliśmy swojej pracy – powiedział Gunnar. – Pozwolę sobie z tym się nie zgodzić. To my zatrzymaliśmy Gavrila Bolanakiego i powiedziałbym, że to  w y  nie dopełniliście swoich obowiązków, bo to właśnie  w y  mieliście go chronić.

Anders się uśmiechnął.

– To zabawne. Mam wrażenie, że nie rozumie pan, o czym mówię. Nie ma nas i was. Policja to jedna organizacja i mam nadzieję, że zdąży pan to przyswoić, zanim pojawi się nowa jej część.

– Tak, wiemy, że Krajowy Wydział Śledczy ma zmienić nazwę na Krajowy Oddział Operacyjny, KOO. Ale nic poza tym, nie mamy zielonego pojęcia, jak cała organizacja ma wyglądać od środka.

– Bo jeszcze nie wszystko zostało ustalone – wtrącił się Anders.

Gunnar rzucił Carin poirytowane spojrzenie, które nie umknęło uwadze Andersa.

– Może prościej będzie, jeśli Carin to panu wyjaśni. Została już o wszystkim poinformowana.

– A ja nie zostałem?

– Wszystkiego dowie się pan właśnie teraz, ponieważ w przeciwieństwie do pana wolę się dzielić informacjami, niż je zatajać.

– Miło z pana strony.

Anders stanął za Carin i położył dłoń na jej ramieniu.

– Carin zgodziła się przyjąć propozycję pracy jako komendantka regionu wschodniego. W najbliższym czasie, wraz z sześcioma komendantami z pozostałych regionów, opracuje strukturę organizacji i plan działania na rok dwa tysiące piętnasty. Jednocześnie będzie pełnić funkcję komendantki rejonowej policji, aż do pełnego przejęcia nowych obowiązków, co nastąpi z końcem przyszłego roku.

Carin się podniosła, poprawiła marynarkę i zabrała głos.

– Czas nas goni i będzie to z pewnością wyzwanie. Bardzo się jednak cieszę, że będę mogła dołączyć do krajowej grupy dowodzeniowej. Przed nami spore zmiany. Zastąpienie dwudziestu jeden oddziałów jednym głównym nie nastąpi w mgnieniu oka. Jak zapewne wiecie, prace w tym kierunku są prowadzone od dwa tysiące dziesiątego roku. Jesteśmy już na ostatniej prostej. Niewątpliwie pojawią się pytania i mam nadzieję, że uda mi się na nie wszystkie odpowiedzieć, bo bardzo zależy mi na waszej współpracy.

Carin skinęła zespołowi siedzącemu wokół stołu. Henrik i Anneli się uśmiechali, Ola uniósł kciuk w górę, a Gunnar lekko klaskał w dłonie.

– Gratulacje – powiedziała Mia z rękami skrzyżowanymi na piersi.

Przełożona kiwnęła głową i usiadła.

– Carin ma rację – dorzucił Anders. – Wasza współpraca i uwagi są dla nas niezwykle ważne.

Gunnar westchnął głośno. Za głośno.

Anders przejechał dłonią po łysej głowie.

– Wie pan, widzę wiele zalet w nowej strukturze policji. Największą będzie bez wątpienia to, że znikną granice. Będzie nam o wiele łatwiej współpracować. Nie sądzi pan?

***

Łąki i pola pokrył śnieg, który w narastającym mroku przybrał niebieskawy odcień. Wąskie dróżki wiły się w stronę lasu. Światła dochodzące z gospodarstw i pojedynczych domów połyskiwały między drzewami.

Pim oparła głowę o wibrującą szybę w wagonie numer pięć pociągu pośpiesznego X2000 z Kopenhagi do Sztokholmu. Wyruszyli dokładnie o osiemnastej trzydzieści sześć i w ciągu czterech godzin powinni dotrzeć do Norrköpingu.

Poprawiła paszport wciśnięty pod koszulkę i poczuła uporczywy niepokój w okolicy przepony. Odwróciła się w stronę Noi siedzącej w rzędzie za nią z luźno spuszczonymi rękami i szeroko otwartymi ustami. Tępo wpatrywała się w jeden punkt daleko za oknem.

– Śpisz? – zapytała Pim.

– Nie – odparła otępiała Noi.

– Jesteś pewna, że ktoś nas odbierze?

Noi nie odpowiedziała. Przymknęła oczy.

– Noi? Noi!

Noi z trudem się ocknęła i dalej wpatrywała w okno.

– Zimno mi – powiedziała, ponownie przymykając oczy. Głowa opadła jej nieco do przodu.

– Kto ma nas tam odebrać? Noi? Noi!

Noi podniosła wolno głowę i spojrzała na Pim.

Źrenice miała zwężone.

– Jak się czujesz? Wszystko w porządku? – zapytała Pim.

– Nic… Spać – wymamrotała Noi.

– Kto ma nas odebrać? Możesz mi powiedzieć?

Noi nie reagowała. Zasnęła.

Pim skuliła się na fotelu i przyglądała krajobrazowi przelatującemu za oknem. Niepokój w przeponie był coraz większy.

Dokładnie pamiętała, kiedy czuła się tak ostatnio.

To było miesiąc temu. Siedziała na podłodze, patrząc na martwą twarz matki. Do jej młodszej siostry jeszcze to nie dotarło. Myślała, że mama śpi, bo tak też jej powiedziała Pim.

Ale mama nie spała. Miała gorączkę. Dengę.

Jej oczy były zaczerwienione, a ciało pokrywały duże siniaki. Krzyczała wniebogłosy, bo tak bardzo bolały ją mięśnie i stawy.

Ten jeden raz Pim chciała, żeby ich ojciec był przy nich. Tak, żeby ona sama znów mogła być dzieckiem.

Po prostu dzieckiem.

Wolałaby, żeby pojawił się ktoś dorosły i wszystko naprawił. To były jednak złudne nadzieje – ojciec zostawił je dawno temu. Miał teraz nową rodzinę, nie przyszedłby.

W dodatku mama nie chciała pojechać do szpitala i Pim straciła resztki nadziei.

– Tak będzie najlepiej – twierdziła matka.

– Ale przecież tam mogą ci pomóc.

– Pomoc kosztuje, Pim.

– Ale…

– Obiecaj mi… że zajmiesz się Mai – wykasływała słowa mama, zapamiętale drapiąc się po rękach tak mocno, że pękały na nich pęcherze wypełnione cieczą.

– Nie… Nie dam sobie rady sama – odparła Pim i wybuchła płaczem. – Ona ma przecież tylko osiem lat.

– Ale ty masz piętnaście. Dasz radę.

Teraz Pim pocierała dłonie, rozmyślając o Mai. Zastanawiała się, co siostra robi. Czy śpi, czy jest samotna lub wystraszona. Miało jej nie być tylko pięć dni, niedługo. Już wkrótce znów będzie w domu.

Zadrżały jej wargi i poczuła nagły ucisk w żołądku.

Naprawdę muszę wrócić do domu, pomyślała.

***

Gunnar Öhrn siedział przy biurku z szeroko rozłożonymi nogami. Podniósł ręce do góry i gdy poczuł ukłucie, wydał z siebie przeciągły jęk. Ból promieniował aż tam, gdzie kiedyś znajdowała się nasada włosów. Dopadł go marazm, nie był to najlepszy moment na tego typu myśli.

Za jego plecami leżały sterty dokumentów ze śledztw, za które miał się zabrać. W pełnym skupieniu powinien przejrzeć całą dokumentację i się nad nią zastanowić. Odgonić uczucie zmęczenia.

Podnosił teczkę za teczką, pobieżnie przeglądał kilka z dokumentów ze środka, ale żadnym dochodzeniem nie zdążył jeszcze poważnie się zająć, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Stanął w nich Anders Wester z dwoma kubkami kawy w dłoniach.

– A więc nie śpi pan – rzucił.

– Jak to, nie śpię? – zdziwił się Gunnar.

– Wyglądało, jakby pan spał.

– Rozmyślałem trochę. Od kiedy to zabronione?

– Co za koszmarna pogoda.

– Nie mam ochoty na rozmowę.

Anders postawił kubki na stole i usadowił się na krześle naprzeciwko niego, z dłońmi złożonymi w piramidkę.

– Jak ona się ma? – zapytał Anders.

– Kto?

– Anneli.

– A co to pana obchodzi?

– Wyglądała na zmęczoną.

– Nie bawią mnie towarzyskie pogawędki.

– Chciałbym się tylko dowiedzieć, jak się ma.

– Gówno cię to obchodzi, rozumiesz?

– Uspokój się. – Anders się uśmiechnął. – Zapytałem tylko, jak się ma.

– Jestem zajęty.

Gunnar poprawił się na krześle. Czuł, jak pot spływający mu po plecach przedziera się przez materiał. Spojrzał na Andersa, siedzącego teraz z dłońmi przy ustach, nadal ze złączonymi palcami. Wywyższającego się. Z fałszywym uśmieszkiem na twarzy.

– Kawy?

– Będziemy też teraz pić wspólnie kawę?

– Proszę – powiedział Anders, podając mu przez stół jeden z kubków.

Gunnar spojrzał na niego z niesmakiem.

– Że też masz czelność tutaj przychodzić – rzucił.

– Dziękuję za twoją opinię – odparł Anders.

– Nie masz tu czego szukać.

– Słyszę, co do mnie mówisz.

– Że też masz czelność podważać nasze kompetencje podczas śledztwa.

– Wykonuję swoją pracę.

– A my swoją.

– Najwyraźniej nie, bo tutaj jestem.

– Pewnie masz ku temu jeszcze jakiś inny powód. Najchętniej wysłałbym cię do diabła.

– Wiem.

– Ale wtedy pewnie naraziłbym się na nieprzyjemności.

– Może i tak się narazisz.

– Co masz na myśli?

– To co powiedziałem.

– Grozisz mi?

Anders się uśmiechnął i pochylił, opierając łokcie na kolanach.

– Nie, dlaczego miałbym to robić? Chciałbym tylko, żebyście tu, w Norrköpingu, wykonywali swoją pracę.

– Jestem policjantem całe moje życie. Wiem, jak mam wykonywać swoją pracę.

– W takim razie moim zadaniem jest przypilnować, abyście wykonywali ją jeszcze lepiej.

– Możesz się tu nachylać i wyglądać groźnie, ile tylko ci się podoba – powiedział Gunnar, opierając się na krześle. – I możesz sobie mówić, co tam tylko, kurwa, chcesz. I tak nie zamierzam cię słuchać.

– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – powiedział Anders.

– Wiem dokładnie, co robię.

– Nie wygląda mi na to. Zdaje się, że nie za bardzo rozumiesz, jak ważna jest współpraca. I że to  m y  mamy współpracować. Policja rejonowa i Krajowy Wydział Śledczy. Norrköping i Sztokholm. Ty i ja, Gunnarze.

Gunnar nie miał już siły go słuchać. Pot spływał mu po skroniach, ale tego nie zauważał, nie chciał pokazać Andersowi, jak bardzo wzburzyła go ta rozmowa.

– Oczywiście, że  b ę d z i e m y  współpracować – rzucił z przekąsem. – Ty i ja. Chciałeś jeszcze czegoś?

Anders podniósł się z krzesła.

– Nie – opowiedział, po czym uścisnął dłoń Gunnara. Zbyt mocno i zbyt długo.

Gunnar nie pozostał mu dłużny.

Uścisnął dłoń Andersa.

Również zbyt mocno i zbyt długo.