Targ mięsny - Juno Dawson - ebook + audiobook + książka

Targ mięsny ebook i audiobook

Juno Dawson

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jana Novak to zwykła dziewczyna z południowego Londynu. Jest wysoka, tyczkowata i czuje się nieswojo ze swoim androgynicznym wyglądem. Nieoczekiwanie zostaje odkryta przez agencję modelek i katapultowana do roli supergwiazdy. Z dnia na dzień staje się It girl.

Ale im wyżej się wznosisz, tym tragiczniejszy jest upadek...

Świat mody jest równocześnie fantastyczny i obrzydliwy. Oprócz sławy i wielkich pieniędzy, czyha w nim też wiele zagrożeń.

Juno Dawson w sposób niezwykle szczery i surowy ujawnia mroczną prawdę o branży modowej, której nie ominęło #TimesUp i #MeToo.

Jeśli kiedykolwiek marzył_ś o karierze w modelingu, przyciąga Cię blask fleszy i uwodzi myśl o sławie tudzież idealnym życiu, zajrzyj na „Targ mięsny”. Wychudzone ciała z billboardów są zawsze w cenie, a wartości…? Czyżby na wyprzedaży? Juno Dawson udało się stworzyć nieprzesadzoną, aktualną historię w nurcie new adult, która bez wątpienia powinna trafić na półki współczesnych nastolatków.

Ewa Cat Mędrzecka // youtube.com/catvloguje

Otrzeźwiająca, brutalna, słodko--gorzka. Przez tę historię płyniesz: beztrosko i na oślep, a gdy już zdajesz sobie sprawę, w co się wpakowałaś, jest za późno: toniesz. Obowiązkowa lektura każdej dziewczyny. Serio, każdej!

Panna Fox// @pannafox

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 443

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 5 min

Oceny
4,2 (225 ocen)
100
79
34
7
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bookesencje

Dobrze spędzony czas

Książka w przystępny sposób przedstawia problemy branży modelingowej, dzięki czemu będzie doskonałym wyborem dla młodych osób - ku przestrodze. Nie chcę zbyt wiele zdradzić, ale mogę zapewnić, że powieść niejednokrotnie Was zszokuje, przerazi i zaskoczy. A jej przesłanie na pewno będzie wybrzmiewać gdzieś w głowie. Nawet po dłuższym czasie. Polecam!
10
iCate0

Dobrze spędzony czas

Bardzo przyjemnie napisana młodzieżówka, lekka, chociaż o trudnych tematach. Dla mnie nic odkrywczego, bo nie trzeba być niewiadomo jak rozgarniętym, żeby wiedzieć, że świat mody to nie jest łatwy kąsek, a afery i dragi zdarzają się wszędzie, ale być może niektórym otworzy oczy i każe się dwa razy zastanowić nad wyborem kariery. Będę dobrze wspominać, ale z racji tego, że sam temat modelingu to dla mnie rozrywka, raczej szybko zapomnę, ale nie żałuję zapoznania się z nią.
00
julia_pandy

Nie oderwiesz się od lektury

Otwiera oczy na problem wykorzystywania psychicznego i fizycznego w brandy modowej
00
rafinat

Dobrze spędzony czas

Smutna ale prawdziwa historia...
00
AleksandraWodzka

Dobrze spędzony czas

Bardzo ważna książka
00

Popularność




Tytuł oryginału: Meat Market
Redaktor prowadzący: Anna Kubalska
Korekta: Kropki Kreski Monika Buraczyńska
Polonizacja okładki: Małgorzata Ćwieluch
Text copyright © Juno Dawson, 2019
© Copyright fot the Polish edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2021
All rights reserved.
Wydanie I
ISBN 978-83-8240-130-1
Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

Mojemu zespołowi marzeń. Sallyanne, Ivan, Marc, Samar, Max – dziękuję wam, że nie przypominacie agentów opisanych w tej książce.

Moda powinna być formą eskapizmu, a nie więzienia.

Alexander McQueen

– Okej, nagrywam.

– O czym mam mówić?

– Cóż, może zacznijmy od tego, dlaczego chcesz nakręcić ten dokument.

– Bo chyba wreszcie trzeba to zrobić.

– Ale dlaczego teraz?

– Sama nie wiem. Ludzie mają mnóstwo opinii na temat tego, kim jestem i co się wydarzyło. Najwyższa pora, żebym przedstawiła swoją wersję tej historii.

– Świetnie.

– Boże. Od czego mam zacząć?

– Po prostu od początku.

– Hm...

– Spokojnie. Bez pośpiechu.

– Urodziłam się...

– Okej, może nie od samego początku.

– Czuję się głupio.

– Świetnie ci idzie, naprawdę. Mów dalej...

– Chyba... Chyba wszystko zaczęło się tamtego dnia w parku rozrywki.

– A więc zacznij od tego.

ŁOWCA

Dlaczego mężczyźni to takie świnie?

Jestem całkiem pewna, że ktoś nas śledzi. Znowu zerkam przez ramię i rzeczywiście, ten koleś wciąż za nami idzie. Co za zbok. Zauważyłam go po raz pierwszy, gdy wyszłyśmy z kibla i ruszyłyśmy w stronę rollercoastera Stealth. Skrada się za nami od tamtej pory. Ohyda. Przecież widać, że to szkolna wycieczka. Co jest z tobą nie tak? Śmierdzący drań, serio.

Telefon wibruje mi w tylnej kieszeni spodni. To Ferd. Pisze, że zamiast na Stealtha poszli do Swarma.

– Stoją w kolejce do Swarma – informuję Laurel.

Reszta grupy poszła przodem, podczas gdy my byłyśmy w łazience. Przysięgam, że Laurel ma pęcherz moczowy wielkości ziarnka grochu.

– Okej... – Kiwa głową.

Skręcamy przy kolejce wodnej Tidal Wave, omijając ją szerokim łukiem, żeby nas nie ochlapało, a Laurel dalej trajkocze. Znowu oglądam się za siebie, udając, że odrzucam włosy do tyłu.

Ja pierdolę. Zbok skręcił za nami.

Okej. Zaczynam się trochę niepokoić.

Próbuję się skupić na tym, co mówi Laurel.

– ...w sensie, dlaczego ona zawsze musi się tak afiszować? Łapię, że zaczęła się spotykać z Harrisonem, ale czy musi ciągle dotykać jego włosów i ocierać się o niego jak suka z cieczką? Czy ona nie ma ani odrobiny godności?

Raz jeszcze zerkam przez ramię. On wciąż nas śledzi. Cholera. Na pierwszy rzut oka to gość koło trzydziestki. Nie na tyle stary, żeby mógł być moim ojcem, ale dużo mu nie brakuje. Skręcamy w alejkę prowadzącą do Swarma, zaprojektowaną tak, żeby wyglądała jak po inwazji kosmitów: słyszę syreny policyjne, widzę przewróconą karetkę i zwęgloną budkę telefoniczną. Całkiem to fajne, ale...

– Jana, czy ty mnie słu...?

– Okej... – przerywam jej, przyciskając się do jej boku – nie oglądaj się za siebie, ale myślę, że ktoś nas śledzi.

Oczywiście od razu się odwraca.

– Co takiego?!

– Laurel!

Przenosi wzrok z powrotem na mnie.

– O kim mówisz? O tym hipsterze?

– Tak – syczę. – Przysięgam, idzie za nami, od kiedy wyszłyśmy z kibla.

– Serio? Fuj! Co za oblech. – Tym razem to Laurel udaje, że odgarnia długie do pasa włosy i zerka ukradkiem za siebie. – O mój Boże, Jana, on idzie w naszą stronę!

– Co?

– Cześć! Przepraszam! – woła za nami mężczyzna.

Co do licha?

– Nie zatrzymuj się – mówię półgębkiem. Czasami robotnicy wykrzykują do nas z rusztowań rozmaite gówniane komentarze, ale jeszcze nikt tak bezczelnie za nami nie szedł. Trochę to straszne. A mogłoby się wydawać, że będziemy bezpieczne w pieprzonym parku rozrywki, co nie?

– Przepraszam, że zawracam wam głowę. Mogę z wami chwilę porozmawiać?

– Przekonajmy się, czego on chce. Może coś po drodze upuściłaś?

– Laurel, nie...

Za późno. Mężczyzna podchodzi do nas zamaszystym krokiem.

– O rety, ale jesteś szybka... próbowałem cię dogonić. – Zwraca się bezpośrednio do mnie. – Cześć, nazywam się Tom Carney i pracuję...

Rollercoaster przejeżdża tuż nad naszymi głowami i jego słowa toną we wrzaskach ludzi jadących kolejką. Podmuch powietrza nawiewa mi włosy na twarz.

– Co takiego?! – krzyczę.

– Pytałem, ile masz lat.

Laurel się krzywi.

– Jest dla ciebie zdecydowanie za młoda, oblechu.

Mężczyzna śmieje się i grzebie w swoim plecaku. Wyciąga wizytówkę i podsuwa mi ją pod nos.

PRESTIGE MODELS

Tom Carney

dyrektor scoutingu[1]

Mrugam, zdezorientowana. Jego usta poruszają się, ale kolejka znowu przemyka w pobliżu i nie słyszę, co mówi.

– Przepraszam, co takiego?

– Pytałem, czy pracowałaś kiedykolwiek jako modelka? – powtarza.

Nie wygląda na pedofila, chociaż podejrzewam, że tylko ci najbardziej nieudolni dają po sobie poznać, że są zboczeńcami. Tak naprawdę przypomina homoseksualnego hipstera z Shoreditch: czapka typu beanie, okulary w plastikowych oprawkach, koszula w kratę i ruda broda. Założę się, że ma składany rower.

– Serio? – wtrąca Laurel z niedowierzaniem. – Jana?

Ignoruję jej komentarz, a w każdym razie staram się.

– Nie – mamroczę. Nienawidzę brzmienia mojego głosu, gdy się denerwuję. Staje się zbyt głęboki, jak u wielkiego faceta. Normalnie huczę niczym Hagrid.

– Czy kontaktowała się z tobą wcześniej jakaś agencja?

– Nie – zaprzeczam znowu tym męskim głosem. Czy on sobie żartuje? Agencja modelek? Chwileczkę, czy on przypadkiem nie szuka aktorek do filmów porno? Bo dosłownie nikt nie chciałby zobaczyć mojego płaskiego tyłka w pornolu.

– Wow. To mnie naprawdę dziwi – przyznaje Tom Carney. – ile masz lat?

– Szesnaście – odpowiadam.

Jest upalny, czerwcowy dzień, taki w sam raz na krem z wysokim filtrem. Uda lepią mi się od potu w dżinsowych obciętych krótkich spodenkach. Do tego mam na sobie T-shirt z Nirvaną oraz brudne converse’y, które dawno już przestały być białe. Właśnie zdaliśmy egzaminy i w nagrodę władze szkoły zabrały nas na wycieczkę do Thorpe Park. W powietrzu unosi się gęsty zapach balsamu opalania Hawaiian Tropic, waty cukrowej oraz hot dogów z musztardą i keczupem.

– Nie mów mu tego – syczy Laurel, ciągnąc mnie za rękę. – On może być pedofilem. Powinnyśmy poszukać nauczycielki.

– Macie absolutną rację, że zachowujecie czujność, po mieście kręci się sporo fałszywych łowców talentów, ale przysięgam, że ja się pod nikogo nie podszywam. Prestige to jedna z najlepszych agencji modelingu w Londynie. Możesz zadzwonić do naszego biura albo zajrzeć na stronę internetową. Jak się nazywasz?

Nie mam bladego pojęcia o modzie, ale nawet ja słyszałam o tej agencji, bo reprezentuje Clarę Keys. Kochamy Clarę Keys. To ziomalka z naszej dzielni.

– Nazywam się Jana. Jana Novak.

– Bardzo ładnie. Skąd jesteś?

Moje nazwisko zawsze prowokuje to pytanie.

– Z Battersea. Ale moi rodzice są Serbami.

– Fantastycznie. Wiesz może, ile masz wzrostu?

Za dużo, do cholery.

– Nie wiem – mówię, wzruszając ramionami. – Chyba z metr osiemdziesiąt? – Taką mam nadzieję. Nie chciałabym być jeszcze wyższa. Zawsze się garbię, tak na wszelki wypadek.

Kolejny rozwrzeszczany rollercoaster przelatuje nam nad głowami.

– Słuchaj – zwraca się do mnie Tom – weź moją wizytówkę. Na odwrocie jest numer telefonu. Nie naciskam, ale jeśli chcesz, porozmawiaj z rodzicami i umówimy się na oficjalne spotkanie w biurze.

Laurel staje między nami.

– Mówisz serio, koleś?

– Absolutnie. To moja praca. – Tom uśmiecha się, odsłaniając zęby przypominające małe domki z gry w Monopol; zbyt kwadratowe, żeby mogły być prawdziwe. – Nieźle, co? Jeżdżę sobie na festiwale, odwiedzam parki rozrywki i wszelkie inne miejsca, gdzie kręci się dużo nastolatków, i wyszukuję nowe twarze.

– Fajna robota! – Laurel robi wielkie oczy. – A co ze mną? Myślisz, że ja mogłabym być modelką?

Och, Laurel, skarbie, nie... Co za obciach. Ale Tom udaje, że rozważa jej pytanie i cofa się o krok, by się jej przyjrzeć. Laurel jest znacznie ładniejsza ode mnie. Ma malutki nosek, a usta tak pełne, jak po reakcji alergicznej. Chłopaki spuszczają się na sam ich widok.

– Jak się nazywasz?

– Laurel Ross.

– Cóż, Laurel, zdecydowanie bardzo ładna z ciebie dziewczyna. Ale ile ty masz wzrostu?

– Metr sześćdziesiąt pięć. – Głos się jej łamie. – Ale w szpilkach jestem wyższa.

Tom uśmiecha się współczująco.

– Szczerze mówiąc, nie bierzemy pod uwagę osób poniżej metra siedemdziesiąt dwa.

– Kate Moss ma metr siedemdziesiąt...

– Kate Moss to Kate Moss.

– Och. No tak.

– Ale naprawdę chcielibyśmy, żebyś do nas zadzwoniła, Jano – dodaje Tom, przenosząc uwagę z powrotem na mnie. – Serio.

Laurel opada szczęka i zaczyna gorączkowo pisać do kogoś esemesa. Ja patrzę na Toma i kręcę głową z niedowierzaniem.

– Ja? Jesteś pewien?

On znowu się uśmiecha.

– Jano, szczerze mówiąc, jestem zdumiony, że nikt nigdy wcześniej nie próbował cię zwerbować. Poproś rodziców, żeby się ze mną skontaktowali, w porządku? Życzę wam miłego dnia. Pamiętajcie o kremie z filtrem! – Żegna się i po chwili zostaje wessany przez tłum hiszpańskich turystów, a ja zastanawiam się, czy nie miałam przypadkiem halucynacji. Ach, to wiejskie powietrze.

– O mój Boże, Jano! Potrafisz w to uwierzyć?

Skoro Laurel też jest w szoku, to chyba naprawdę musiało się wydarzyć. Przeskakuje z nogi na nogę, jakby znowu chciało się jej siusiu.

– Szybko! Musimy znaleźć Sabah i resztę!

Wzruszam ramionami. Patrzę na lśniącą wizytówkę i przesuwam kciukiem po tłoczonych literach. Wydaje się kosztowna, a ja czuję się jak ten drań Charlie, ze złotym talonem do fabryki czekolady.

.

– To było to. Ten WIELKI MOMENT.

– Dlaczego był taki wielki?

– Bo... bo wtedy wszystko się zmieniło.

– Na lepsze czy na gorsze?

– Jana?

– Na lepsze. Początkowo.

PRESTIGE

W mojej rodzinie wszyscy jesteśmy wysocy. Tata, mama, Milos. Zawsze było wiadomo, że ja też wyrosnę na wysoką dziewczynę.

Muszę się przez to garbić, gdy stoję przed lustrem, bo mam sypialnię na poddaszu z głupim skośnym sufitem. Mogę stanąć prosto tylko na samym środku pokoju, przysięgam.

Zastanawiam się, czy nie oszalałam. Naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić, aby ktokolwiek chciał, żebym prezentowała na sobie cokolwiek. Owszem, jestem piekielnie wysoka i rozumiem, że modelki zazwyczaj są wysokie, ale poza tym wyglądam jak wielki, tyczkowaty dziwoląg. W szkole udaję, że nie słyszę, gdy ludzie nazywają mnie Olbrzymką, panią Hulk, Madame Maxime, transwestytą, Goliatem, Lurchem, Tyczką, Olive Oyl, Queen Kong, Slendermanem (to ostatnie nawet mnie rozbawiło). Słyszałam już wszystko. A kiedy nie chodzi o mój wzrost, to o moją wagę: „Och, ona musi być anorektyczką”. „Patrzcie, jakie ma chude nogi! Są jak gałązki!”. Wtedy odstawiam szopkę i zajadam się frytkami z serem. „Może w takim razie ma bulimię”.

Włożyłam swoje jedyne bikini: fioletowe w granatowe kropeczki. Miałam je na sobie tylko raz – dwa lata temu na Mykonos – ale czułam się zbyt obnażona, więc potem przez cały tydzień nie zdejmowałam z siebie T-shirtu i wróciłam z wakacji tak samo gotycko blada, jak pojechałam. Dziś będę musiała się rozebrać przed obcymi ludźmi. Zostałam o tym uprzedzona. To chyba zrozumiałe, że chcą zobaczyć moje ciało. Ale ono jest przecież takie dziwne. To nie seksowne ciało Kardashian. Nie mam cycków ani tyłeczka. Wyglądam jak kanciasty worek kości. Nie można mnie nawet nazwać ładną z tym moim orlim nosem odziedziczonym po tacie.

Chłopcom w szkole podoba się Emily Potter (miseczka D) albo Tiana Blake (DD), ale nie ja. Co mi nie przeszkadza, bo i tak mam Ferdy’ego, a póki on mnie lubi, reszta mnie nie obchodzi.

Ech. W co, do licha, powinnam się ubrać na wizytę w agencji modelek? Nie mam żadnych ładnych ubrań, bo ładne ubrania na mnie nie pasują. Muszę kupować w sekcji dla wysokich, w przeciwnym razie rękawy kończą mi się w okolicach łokci. Ostatecznie decyduję się na obcisłe dżinsy i T-shirt w czarno-białe paski, bo Laurel mówi, że wyglądam w nim jak Francuzka, a to chyba dość modne. Wciskam stopy w poszarzałe trampki.

Schodzę na dół na śniadanie, chociaż żołądek skurczył mi się z nerwów do rozmiarów rodzynki. Tak samo było w trakcie egzaminów. Przebrnęłam przez nie wyłącznie dzięki lekom przeciwbiegunkowym i sile woli.

– Patrzcie, modelka przyszła! – woła Milos.

Mała sarkastyczna pizda. Trzepię go ręką po głowie.

– Zamknij się.

– Mamo! Widziałaś? Ona mnie zaatakowała.

– Zasłużyłeś sobie – kwituje mama, podając mi bajgla na talerzu. – Zjedz to, proszę.

– Pewnie doznałem urazu mózgu, ale co tam. – Milos wkłada swój talerz do zmywarki i idzie się przyszykować do szkoły. On zaczyna wakacje dopiero za dwa tygodnie. A to pech, dupku.

Smaruję bajgla nutellą i dochodzę do wniosku, że chyba jednak jestem głodna, bo burczy mi w brzuchu.

– Chcesz herbaty? Kawy? Soku? – Mama nigdy nie potrafi spokojnie usiedzieć w jednym miejscu i rzuca się po kuchni jak ćma nafaszerowana kokainą. Zastanawiam się, czy przypadkiem to nie dlatego wszyscy jesteśmy tacy chudzi. Żadne z nas nie umie się zrelaksować.

– Poproszę soku. Jest jeszcze jabłkowy?

– Milos właśnie wypił resztę. Został tylko pomarańczowy.

– Mamo, jabłkowy miał być mój! Milos wypija mi go na złość! On go nawet nie lubi!

Mama z rezygnacją wyrzuca ręce w górę.

– Następnym razem kupię więcej!

– Gdzie jest tata?

Kuchenne drzwi wychodzące na ogród są otwarte i zastanawiam się, czy tata je śniadanie na zewnątrz. Zapowiada się kolejny ładny dzień. Mówią, że to najgorętszy czerwiec w historii.

– Już wyszedł.

– Och. Myślałam, że pojedzie z nami.

– Nie. Ma dziś ranną zmianę.

Tata jest motorniczym pociągów na linii metra Bakerloo. Do licha. On przynajmniej stoi po mojej stronie. I tak jak się spodziewałam, mama przypuszcza atak...

– Jana. Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?

Przewracam oczami i biorę duży łyk soku pomarańczowego.

– Ble, to ten z pulpą? Ohyda, dlaczego ty zawsze...

– Jano Katarino!

Ups. Wkurzyłam ją. Wzdycham.

– Tata się zgodził...

– Jego zdanie nie ma tu znaczenia. Co ty o tym myślisz?

– Myślę... – Ostrożnie dobieram słowa, bo mama ma świetną pamięć i wszystko, co teraz powiem, zostanie w przyszłości wykorzystane przeciwko mnie. – ...że warto pójść i zobaczyć, co mają nam do powiedzenia. Nie sądzisz?

Mama zaciska usta i krzywi się, jakby wsadziła sobie do buzi całą cytrynę. To jej NIE-SZCZĘŚLIWA mina.

– Mamo?

– Myślę, że jeśli chcesz być modelką, możesz nią zostać za dwa lata, po egzaminach końcowych.

Ona nie rozumie. Zazwyczaj w takich sytuacjach gryzę się w język, ale nie tym razem. To nie jest żadna fanaberia, jak wtedy, gdy jako dwunastolatka pod wpływem dziwnego kaprysu chciałam zostać skrzypaczką. Ale w pewnym sensie mama ma rację. To nie jest też żadne moje marzenie z dzieciństwa ani nic. Wtedy chciałam zostać stewardesą albo dinozaurem. Ale skoro taka okazja spadła mi z nieba, nie mogę jej zignorować.

– Mamo. A co, jeśli to jest to? Co, jeśli każdy dostaje tylko jedną szansę, żeby zrobić coś niesamowitego, a ja ją odrzucę i przepadnie na zawsze? Co, jeśli to jest coś, co mogę zrobić tylko teraz? Co, jeśli za dwa lata już nie będą mnie chcieli? Co, jeśli całe życie będę zadawała sobie pytanie „co by było, gdyby”? Nie chcę umrzeć z takim ciężarem wiszącym mi nad głową. To jedyny sposób, żeby się przekonać.

Mama się uśmiecha.

– Wiesz, na czym polega twój problem? – Delikatnie ściska w palcach mój podbródek. – Jesteś zdecydowanie za bystra.

Śmieję się, a ona wraca do pakowania zmywarki.

– Twój dziadek zawsze mówił to samo o mnie.

Mama rzadko wspomina o swoich rodzicach. Milos i ja wiemy, że nie należy pytać o czasy wojny.

Wpycham sobie do ust resztę bajgla.

– Może się okaże, że jednak mnie nie zechcą – mówię. – Może Tom Carney był pod wpływem udaru słonecznego, gdy ze mną rozmawiał. –Miał przecież na głowie grubą czapkę mimo dwudziestopięciostopniowego upału.

Ze stacji kolejowej Clapham Junction łatwo się dostać na Oxford Street. Kończę śniadanie, myję zęby, robię nerwową kupkę i razem z mamą przechodzimy przez osiedle Winstanley, żeby dotrzeć do dworca. Mama mówi, że gdy z tatą przybyli do Wielkiej Brytanii, było tu bardzo niebezpiecznie. Nie było tygodnia, żeby ktoś nie został dźgnięty nożem albo żeby nie doszło do strzelaniny. Teraz to całkiem przyjemne miejsce do mieszkania. Wprawdzie bloki są paskudne, ale za to mamy trawniki z huśtawkami i zjeżdżalniami i alejki wysadzane drzewami, a z karaibskiej knajpki zawsze płynie zapach szarpanego kurczaka. Czego tu nie lubić?

Łapiemy kolejkę naziemną do Vauxhall, a tam przesiadamy się na linię metra Victoria. Jestem tak zdenerwowana, że nawet nie bawię się telefonem, tylko wyglądam przez okno, podczas gdy mama czyta „Metro”. Nie lubi, gdy sama jeżdżę do centrum (nawet jeśli robię to w towarzystwie Laurel, Sabah, Ferdy’ego albo Robina). Zamartwia się terroryzmem i morderstwami, ale ja i tak potrafię trafić do największego Topshopu na autopilocie. Chociaż minęło już tyle lat, mama nadal nie odnalazła się w Londynie. Mawia, że to miasto ją stresuje, i wciąż czasami przebąkuje o „powrocie do domu”. Ale ja nie znam żadnego innego domu poza tym.

Mama przeprowadziła wiele rozmów telefonicznych z Tomem, a on udzielił nam skrupulatnych wskazówek, żebyśmy trafiły do agencji, chociaż mogłam po prostu wpisać adres w Google Maps. Trzeba ją było długo namawiać, żeby w ogóle pozwoliła mi pójść na to spotkanie: chyba myślała, że będą próbowali mnie sprzedać do burdelu czy coś. Dopiero zdanie: „Pani Novak, reprezentujemy Clarę Keys” przekonało ją, że to legalna firma, bo nawet moja mama słyszała o Clarze Keys. Nie mogła nie słyszeć, bo to dziewczyna z naszego osiedla. A przynajmniej mieszkała tu bardzo dawno temu.

Wysiadamy na stacji Oxford Circus, ignorując przerażającego bezzębnego kolesia, który mówi mi, że jestem „śliczniutka”. Ach, ten Londyn. Tutaj nigdy nie można się nudzić. Biuro agencji Prestige znajduje się niedaleko stacji metra przy Poland Street, trafiamy tam z łatwością. Do godzin szczytu jeszcze daleko, ale tłumy londyńczyków płyną chodnikiem, niemal nie podnosząc wzroku znad telefonów.

Widzę, że mama też się stresuje. Wygląda, jakby szła na wesele. Założyła letnią kwiecistą sukienkę, którą kupiła dwa lata temu z okazji dwudziestej rocznicy ślubu. Zrobiła sobie nawet makijaż, a ona nigdy się nie maluje. Chyba uchodźcy wojenni z Serbii pracujący w domu opieki nie odnajdują się naturalnie w świecie ludzi mody. Zresztą nie sądzę, abym ja do niego pasowała. Mam nadzieję, że nie będą mnie przepytywać z wiedzy na temat ciuchów, projektantów i tak dalej. Oblałabym taki test.

– Okej. To chyba tu – mówi mama, stwierdzając oczywisty fakt, bo patrzymy na napis PRESTIGE MODEL MANAGEMENT wyryty na szklanej tabliczce nad drzwiami. Miejsce wygląda na zwykłe biuro. Chyba spodziewałam się czegoś bardziej... zwariowanego.

– Mamo, jest mi trochę niedobrze.

W życiu nie myślałam o tym, że chciałabym zostać modelką. Przenigdy. Ale wydaje się, że to coś, czego powinnam pragnąć. Która dziewczyna nie chciałaby być modelką? Ostatecznie sama nazwa tego zawodu wskazuje, że jesteś modelowym człowiekiem; że właśnie tak powinna wyglądać istota ludzka.

– Poradzisz sobie. To oni cię tu zaprosili, pamiętasz? To oni są zainteresowani tobą.

Słuszna uwaga. Miejmy to już z głowy. Dlaczego tak bardzo się stresuję? Mam nadzieję, że nie zrobiły mi się plamy potu pod pachami. Czuję się zażenowana, jakby samo moje przyjście tutaj mówiło: „Cześć, nazywam się Jana i zdecydowanie uważam się za wystarczająco ładną, by być modelką”, podczas gdy w rzeczywistości mam pełną świadomość, że jestem trochę brzydulą.

To Ferdy, w autokarze w drodze powrotnej z Thorpe Park, pomógł mi podjąć decyzję, gdy opowiedziałam mu o tym, co się stało. Z góry wykluczyłam możliwość zostania modelką, argumentując, że to absurdalne, ale wtedy on powiedział: „Modelki nie mają być ładne, one mają być zniewalające. A ty taka jesteś”.

Kocham tego chłopaka.

To wszystko dało mi do myślenia. Ze szczytu bloku, w którym mieszka Ferdy, widać elegancką część miasta po drugiej stronie Tamizy: Fulham i Chelsea, luksusowe przeszklone apartamenty z balkonami i ogrodami na dachach. Czy muszę wam mówić, kto pewnie w nich mieszka? Pieprzone modelki, oto kto.

Bogate i sławne. Każdy chce być bogaty i sławny, prawda?

Mama przekracza próg jako pierwsza, a ja wchodzę za nią.

Wstrzymuję oddech. Wnętrze jest jasne, bardzo jasne, białe niczym z reklamy pasty do zębów. Zupełnie jakbym wkroczyła do innego wymiaru. Czas zatrzymuje się na moment, a potem...

A potem znowu zaczyna płynąć, bo to tylko zwykłe biuro. Mógłby się tu mieścić gabinet dentystyczny albo klinika weterynaryjna, szczerze mówiąc. Tuż przy wejściu znajduje się mała recepcja, a kobieta siedząca za biurkiem musi być modelką na emeryturze, bo w osiemdziesięciu siedmiu procentach składa się z samych kości policzkowych. Swoją drogą agencja modelek nie zatrudniłaby chyba szkarady do przyjmowania gości.

– Witajcie – zwraca się do nas kobieta z ciepłym uśmiechem.

– Dzień dobry – odpowiada mama, a ja cieszę się, że nie muszę się odzywać. Tak się boję, że chyba zaraz narobię w majty. Mama posługuje się swoim najlepszym brytyjskim akcentem, którego używa tylko przez telefon albo na wywiadówkach w szkole. – Jesteśmy umówione. To jest Jana Novak.

Recepcjonistka najwyraźniej rozpoznaje moje nazwisko.

– Ach, tak, oczywiście. Do Toma? Pozwoli pani, że sprawdzę, czy już może was przyjąć. Wydaje mi się, że jeszcze jest na spotkaniu. Chwileczkę. – Sięga po słuchawkę i wybiera numer.

Spodziewają się mnie. To żaden chory żart. Nie przyśniło mi się to spotkanie w Thorpe Park, siarczany zawarte w wiśniowym slushie nie uderzyły mi do głowy.

– Tom za chwileczkę zejdzie. Proszę usiąść.

Bardzo to wszystko wytworne. Siadamy na małej dwuosobowej kanapie w kolorze miętowej zieleni, a ja zerkam w stronę sali znajdującej się tuż za recepcją. Wokół dwóch ogromnych białych stołów przypominających wyspy aż huczy: telefony dzwonią nieprzerwanie, a pracownicy trajkoczą po francusku i angielsku. Przed nami, na stoliku kawowym, leżą sterty kolorowych magazynów: „Vogue”, „Elle”, „Tatler”, „Harper’s”. Na płaskim telewizorze na ścianie wyświetlają się najnowsze sesje zdjęciowe zatrudnionych w agencji modelek. Nie znam większości z nich, ale od czasu do czasu którąś rozpoznaję. Och, to ona. Generalnie są do siebie podobne – złote blond włosy, złota opalenizna, złote nogi, złote złoto. Żadna z nich ani odrobinę nie przypomina mnie.

Nagle, ni stąd, ni zowąd, przychodzi mi do głowy wspomnienie z dzieciństwa. Miałam wtedy sześć lat i przygotowywaliśmy przedstawienie dla rodziców. Pani Skipsey, nasza nauczycielka, kazała nam zaśpiewać English Country Garden i wszyscy byli kwiatami, ćmami i jeżami. Wszyscy poza mną. Podczas gdy Laurel została żonkilem, a Sabah motylem, ja musiałam być chwastem. Założyłam zielone rajstopy oraz stary sweter taty w odcieniu bagiennego brązu i pomalowałam twarz zielenią w kolorze mchu. Byłam pieprzonym chwastem.

Na ekranie telewizora pojawia się Clara Keys – w tym miesiącu na okładce australijskiego „Vogue’a”. Wygląda jak czarna lalka Barbie: ma niemożliwe wielkie, disnejowskie oczy, pełne usta i nieskazitelną skórę. Jej historia faktycznie przypomina bajkę i pomogła jej w karierze w równym stopniu, co twarz (i nogi). Miała tragiczne dzieciństwo, tułała się od jednej rodziny zastępczej do drugiej, aż nagle została zwerbowana przez agencję modelek w McDonaldzie przy dworcu Clapham Junction, gdy w spokoju rozkoszowała się lodami McFlurry – podobnie jak ja robiłam to tam z milion razy. Już po kilku tygodniach zadebiutowała podczas Londyńskiego Tygodnia Mody i została okrzyknięta nową Naomi. Ale z Naomi łączy ją tylko kolor skóry. Tak naprawdę Clara jest Kopciuszkiem. W fotelu po drugiej stronie stolika kawowego siedzi dziewczyna. No ona wygląda jak modelka. W ramionach chudych niczym wykałaczki ściska portfolio ze swoimi zdjęciami, a zza zasłony prostych, piaskowych włosów widać jej podkrążone oczy. Jest wysoka, ale również bardzo drobna, przypomina ptaszka, który właśnie wypadł z gniazda, ze szczytu bardzo wysokiego drzewa. Jest mniej więcej w moim wieku, ale chyba nie spała od miesiąca.

Jeśli szukają takich dziewczyn, to ja nie mam najmniejszych szans.

– Jana! Witaj! – Tom zamaszystym krokiem przemierza biuro z szeroko otwartymi ramionami. Wstaję, żeby się z nim przywitać, a on mnie obejmuje. Hm, nic z tego. Lubię swoją przestrzeń osobistą i nie przepadam za przytulaniem się. – Jak się masz? Dziękuję, że przyszłaś.

– Nie ma sprawy – mamroczę. Dziwnie się czuję, rozmawiając z dorosłą osobą, która nie jest nauczycielem. Zresztą rozmawianie z nauczycielami też jest dziwne. Staram się tego nie robić. – To moja mama.

– Dzień dobry, pani Novak. Miło mi, że wreszcie się spotykamy. Pójdziecie za mną? Wszyscy chcą cię poznać!

Już chcę zapytać, ile osób będę musiała spotkać, ale wyszłabym na wariatkę. Miałam nadzieję, że będę rozmawiać tylko z nim. Każą mi paradować w bikini przed całym pokojem pełnym obcych? Nie chcę tego robić. Nigdy.

– Tędy. Zebraliśmy się w salce na górze.

Ruszamy w stronę schodów, a ludzie pracujący w pomieszczeniu za recepcją ledwie odrywają wzrok od swoich zajęć. Blondynka z niebieskimi pasemkami wykrzykuje po francusku do telefonu milion słów na minutę. Ktoś we Francji musiał coś nieźle spieprzyć.

Z kolei przy stole obok młoda kobieta wydziera się na absurdalnie pięknego kolesia z długimi rudymi włosami.

– Na litość boską, Seamus! – woła, rwąc włosy z głowy. – Próbuję zarobić dla ciebie pieniądze! Mógłbyś się tam przynajmniej POJAWIĆ!

Seamus, jak sądzę, jest zbyt upalony, żeby się tym przejmować. Wygląda, jakby wszystko mu wisiało.

Tom prowadzi nas wąskimi schodami na pierwsze piętro, gdzie znajduje się kolejna otwarta przestrzeń biurowa oraz kilka zamykanych pomieszczeń. Jedno z nich wygląda jak sala konferencyjna z The Apprentice, ale mijamy ją i wchodzimy do mniej onieśmielającej salki z fotelami ustawionymi wokół stolika kawowego, na którym stoi miska ozdobnych zielonych jabłek. Założę się, że nikt ich nigdy nie je.

Na kanapie czekają już dwie kobiety. Jedna to odlotowo wyglądająca Azjatka z turkusową fryzurką w stylu pixie, a druga to kolejna emerytowana supermodelka. Obojczyki tak jej sterczą, że mogłaby nimi wydłubać komuś oko.

– Cześć! – woła ta obcięta na krótko i wstaje, żeby nas powitać. – Jestem Ro, dyrektorka Działu Nowych Twarzy. Miło mi cię poznać, Jano.

– Cześć.

– Witaj, Jano, nazywam się Cheska DeBrett i jestem dyrektorką Działu Kobiet. – Szczerze mówiąc, wygląda jak dyrektorka Działu Wszystkich Kobiet. To bogini o złotych lokach. Jest mniej więcej mojego wzrostu. – Siadajcie. Napijecie się herbaty albo kawy?

Ja kręcę głową, ale mama prosi o herbatę. Tom wygląda na korytarz, żeby posłać po napój stażystkę, po czym dołącza do nas.

– Jak się czujesz? – pyta Cheska bardzo seksownym, chrapliwym głosem. Wygląda na stuprocentowo organiczną mieszkankę Chelsea. Byłabym gotowa się o to założyć.

Zmuszam dłonie, by leżały nieruchomo na moich kolanach i krzyżuję nogi, jak to robią dorosłe kobiety.

– Denerwuję się. Przepraszam – huczę grzmiącym głosem.

– Niepotrzebnie! – woła Ro. – Nie masz się czym przejmować, skarbie. Po prostu chciałyśmy cię lepiej poznać. Widziałyśmy już zdjęcia, które nam wysłałaś, więc nie będziemy cię osądzać, obiecuję!

Zauważam, że portrety, które wysłałam – jeden en face, drugi z profilu – leżą na stoliku kawowym.

Stażystka wraca z dzbankiem wody i herbatą na tacy.

– Od kiedy Tom zobaczył cię w Thorpe Park, gada o tobie bez przerwy – dodaje Cheska.

– To prawda! Wybacz, Jano, po prostu nie mogę uwierzyć, że nikt wcześniej nie próbował cię zrekrutować do żadnej agencji. Jesteś odkryciem dekady!

Czuję, jak płoną mi policzki.

– Tom! Nie onieśmielaj tej biednej dziewczyny – upomina go Cheska i nalewa mi szklankę wody.

– Jano, moja droga – wtrąca Ro – jesteś naprawdę wyjątkowa. Wiesz o tym?

Kurwa, co mam odpowiedzieć na coś takiego?

– Eee. Okej. Dzięki.

Cheska się uśmiecha.

– Niech zgadnę. W szkole ludzie nabijają się z twojego wyglądu... prawda?

To krępujące. Unikam spojrzenia mamy.

– Czasami. Nazywają mnie Żyrafą i tak dalej. A nie jestem nawet dobra w netball.

Wszyscy chichoczą.

– Widzisz tę ścianę? – Cheska wskazuje przez szybę na ścianę korytarza. Wiszą tam rzędy połyskujących fotografii. – Każda z tych dziewcząt była nazywana Dziwolągiem albo Tyczką, albo Patyczakiem... a niemal wszystkie słyszały, że są Żyrafami. Teraz zarabiają z nami tysiące funtów.

– Jano, masz unikalną urodę. – Ro z siorbnięciem kończy swoje latte i kostki lodu grzechoczą w pustej szklance. – Będę z tobą totalnie szczera. Być może twoja twarz nie nadaje się do bardzo komercyjnych kampanii kosmetyków, ale do edytoriali[2] i na wybieg... O MÓJ BOŻE, nie ma granic tego, co mogłabyś osiągnąć.

– Naprawdę?

Wszyscy troje zgodnie wołają „TAK”. Nagle rozlega się pukanie do drzwi, które za moment otwierają się Z HUKIEM i do salki wpada chmura farbowanych na rudo loków. Tom, Cheska i Ro natychmiast prostują się na swoich miejscach.

– Witajcie, witajcie, witajcie. Nie zwracajcie na mnie uwagi. – Kobieta wydaje się starsza niż pozostali... może pod pięćdziesiątkę. Jej strój jest zwariowany, ale niesamowity. Ma na sobie prążkowaną sukienkę, mokasyny od Gucciego (wiem to, bo tak jest na nich napisane) i więcej biżuterii, niż kiedykolwiek widziałam na jednej osobie. – Po prostu musiałam przyjść i rzucić okiem na nową obsesję Toma.

– Jano, to Maggie Rosenthal, szefowa agencji.

Z trudem powstrzymuję okrzyk. W pierwszej chwili jej nie rozpoznałam, bo zmieniła kolor włosów, od kiedy ostatnio widziałam ją w telewizji. Często występuje w wiadomościach i wypowiada się na temat branży modowej. To właśnie Maggie Rosenthal mijała naszego McDonalda, podczas gdy Clara Keys zajadała się lodami w oknie restauracji.

– Witaj, skarbie. Czy to twoja mama? – Ściska jej dłoń.

– Rita Novak.

– Miło mi panią poznać. No dobrze, Jano. Przyjrzyjmy ci się.

Jej słowa z hukiem sprowadzają mnie na ziemię. Co takiego?

– No już. Wstań!

Robię, co mi każe.

– Wyprostuj się, kochana. Grzeczna dziewczynka. Znakomity wzrost. Metr osiemdziesiąt?

– Tak myślę.

Okrąża mnie i przygląda mi się badawczo jak skaner na lotnisku.

– Cudownie. Masz gumkę do włosów, cukiereczku?

– Eee... nie. Przepraszam.

– Proszę. – Cheska podaje mi gumkę.

– Możesz związać dla mnie włosy, skarbie?

– Pewnie. – Odgarniam włosy z twarzy i związuję je w węzeł na karku.

– Przepraszam za przekleństwo, moja droga, ale masz kurewsko imponujące rysy twarzy. Klnę jak szewc, mama musi mi wybaczyć. – Maggie puszcza do niej oko. – Ro. Jak myślisz? Cięcie?

Ro mądrze kiwa głową, jakby planowała to od samego początku.

– Tak właśnie myślałam.

– Jaki rozmiar butów nosisz, skarbie?

– Sześć.

– Jak się nazywa ta nasza nowa stażystka?

– Nevada – podpowiada Tom.

– Nevada! – krzyczy Maggie, wyglądając na korytarz. – Szpilki rozmiar sześć, proszę! – Delikatnie ujmuje mój podbródek i ogląda moją twarz ze wszystkich stron. – Nie zrozum mnie źle, kochana, ale masz dość męską urodę. Te brwi, ten profil. Cholernie mi się to podoba. Jesteś bardzo androgyniczna. A taki typ urody jest teraz bardzo modny.

Słyszałam wiele razy, że wyglądam jak facet, ale nigdy wcześniej to stwierdzenie nie stanowiło komplementu. Nevada przybiega z parą przerażających szpilek z lakierowanej skóry z czerwoną podeszwą. Już wiem, co się zaraz wydarzy.

– Będę musiała chodzić w czymś takim?

– Obawiam się, że tak.

– Ja... ja, eee, nie potrafię chodzić w butach na obcasie – wyznaję. Nie będę się wdawać w szczegóły incydentu, do którego doszło na szkolnym balu, ale zdarzenie dotyczyło mnie, pary szpilek oraz osoby na wózku inwalidzkim, na którą wpadłam.

– Jeszcze nie potrafisz. Załóż je, skarbie, i przejdź się. – Maggie ściska moje ramię.

Znowu się rumienię, ale siadam niezdarnie i zdejmuję trampki. Mam na stopach skarpetki w serduszka. Gdy je ściągam, wokół kostek zostają mi lekko zaczerwienione ślady. W jakim ja jestem stanie. Na podeszwach szpilek widnieje napis Louboutin. Mają tu louboutiny walające się po biurze. Tak po prostu. Sabah i Laurel zapłaczą, gdy im o tym opowiem.

Nakładam je i biorę głęboki wdech.

– Po prostu spróbuj – zachęca mnie Cheska. – Ja też nie nosiłam szpilek, dopóki nie rozpoczęłam kariery modelki. W końcu jesteśmy takie wysokie, że ich nie potrzebujemy, prawda? Dobra wiadomość jest taka, że możemy cię nauczyć, jak chodzić; nie możemy natomiast nauczyć żadnej dziewczyny, by była tak wysoka i urzekająca jak ty.

– Przejdź się w tę i z powrotem – prosi Tom. – Nie próbuj się zachowywać jak modelka. To łatwe: po prostu idź.

Biorę kolejny głęboki wdech i wstaję z fotela, odpychając się od podłokietników. Palce stóp natychmiast reagują oburzeniem: Hej, czemu wcisnęłaś nas w tę trójkątną przestrzeń? Przecież twoja stopa nie jest trójkątna.

Widywałam pokazy mody w telewizji. Oglądałam Next Top Model. Wiem, że modelki nie chodzą jak normalni ludzie. Gdy Clara Keys brała udział w pokazie Victoria’s Secret, idąc, krzyżowała nogi. Powinnam tego spróbować? Czy raczej skupić się na tym, żeby ich nie połamać?

Ruszam w stronę drzwi. Kostki mi się chwieją. Jeden but jest trochę przyduży i mam wrażenie, że zaraz mi spadnie. Nagle przenoszę się myślami do czasów dzieciństwa. Mam cztery lata i jestem ubrana w pidżamkę ze świnką Peppą. Włożyłam stopy w ogromne szpilki mamy i śmieję się do rozpuku. Zdjęcie uwieczniające ten moment wciąż stoi na kominku.

– Patrz przed siebie, nie na stopy, moja droga – poucza mnie Maggie, gdy docieram do drzwi.

Zawracam i zmierzam z powrotem w ich stronę. Lewa kostka wygina mi się nagle i potykam się.

– Rozewrzyj pięści, skarbie. Wyglądasz, jakbyś szykowała się do bójki.

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że mam je zaciśnięte.

– Pozwól, by twoje ręce kołysały się swobodnie. Odpręż twarz.

Robię kolejne okrążenie i relaksuję się odrobinę. Nawet trochę przyspieszam.

– W porządku, kochana, wystarczy – mówi Maggie. – Widać, że się starasz.

– Było aż tak źle?

Tom się uśmiecha.

– Było w porządku. Widzieliśmy znacznie, znacznie gorsze próby.

– Absolutnie – zgadza się Ro. – To w stu procentach da się naprawić.

Mama w końcu się odzywa.

– Czy to znaczy, że chcecie... zatrudnić Janę?

Tom, Ro i Cheska spoglądają na Maggie, a ona rozkoszuje się dramatyczną pauzą.

– Pani Novak. Nie mówię tego często, więc niech pani pozwoli, że nacieszę się tą chwilą. Nie pozwolę pani córce opuścić tego budynku, dopóki nie podpisze z nami kontraktu. Jeśli będzie trzeba, zabarykaduję drzwi. – Maggie uśmiecha się z błyskiem w oku. Pochyla się nad stolikiem kawowym i ujmuje moje dłonie w swoje. – Jano, skarbie, będziemy kurewsko zaszczyceni, jeśli podpiszesz kontrakt z Prestige Models. Co ty na to?

DEVELOPMENT

– Co to w ogóle znaczy? – pyta Ferdy. – Oj, czekaj, nie. Musimy zgasić ognisko, bo policja znowu nas zatrzyma.

Gramy w Final Fantasy.

Wróciłam do prawdziwego świata. Mojego świata. Naszego świata.

– Cholera. Już. – Zmuszam Ignisa, żeby pobiegł z powrotem do obozowiska, zanim wsiądzie do auta. – Development to... sama nie wiem... po prostu development.

– Dzięki, skarbie, to bardzo pomocne wyjaśnienie.

Prycham i pauzuję grę, żebym mogła się skupić na odpowiedzi. Już opisałam wszystko Sabah i Laurel w grupowym esemesie, a potem musiałam powtórzyć całą historię Milosowi w domu, więc w sumie to mam już dość. Sadowię się twarzą do Ferdy’ego, wyciągam nogę i głaszczę go po policzku gołym paluchem stopy, a on zaczyna się ode mnie opędzać. Uważa, że ludzkie stopy są obrzydliwe.

– Przestań, bo zaraz zwymiotuję! – ostrzega.

Śmieję się tak mocno, że prawie spadam z łóżka.

– Faza developmentu to chyba taki wstępny trening. Tom powiedział, że właściwie to jestem dość stara jak na początkującą modelkę.

– Przecież masz dopiero szesnaście lat. – Ferdy sięga po paczkę słodko-pikantnych czipsów Walkers Sensations. Niektórzy ludzie twierdzą, że inne czipsy są lepsze, ale to oszuści. Rodzice Ferdy’ego zazwyczaj pracują do późna, a jego siostra ma dziś akurat ostatnią zmianę w supermarkecie Asda, więc mamy mieszkanie tylko dla siebie. Siedzimy po turecku na wąskim łóżku w jego ciasnym pokoiku, a z plakatów na ścianach gapią się na nas Harley Quinn, Daenerys Targaryen i Deadpool.

– Wiem, ale niektóre dziewczyny są rekrutowane, gdy mają dwanaście lub trzynaście lat.

Ferdy się krzywi.

– To brzmi podejrzanie.

– Nie, agencja czeka, dopóki one nie skończą szesnastu lat, i dopiero wtedy zaczynają pracować. To nie jest wyzysk nieletnich. – Sięgam po czipsy. – Ferd, zostawiłeś mi same okruchy! Jesteś najgorszy.

On szczerzy zęby w uśmiechu.

– To nie okruchy, tylko odłamki. Jest różnica! – Daje mi buziaka smakującego słodkim chilli. – I co teraz?

– Cóż, zacznę trening. Ledwie potrafiłam iść w prostej linii, przysięgam. Zeszczałbyś się ze śmiechu, gdybyś mnie tam zobaczył. W przyszłym tygodniu będą mi robić zdjęcia do portfolio. I chyba chcą mi ściąć włosy...

Ferdy robi wielkie oczy.

– Naprawdę? Jak bardzo?

– Nie wiem. Chyba na krótko.

– Zrobisz to?

– Nie mam nic przeciwko. – Przeczesuję dłonią bezkształtną fryzurę. W tej chwili włosy sięgają mi cycków, a zniszczone końcówki wciąż mają jaśniejszy odcień. W zeszłym roku błagałam mamę w nieskończoność, żeby pozwoliła mi zrobić ombre, a gdy w końcu się zgodziła, natychmiast pożałowałam efektu. Chciałam osiągnąć efekt bronde, tymczasem włosy wyglądały jak zasikany mop.

– Wydajesz się zaskakująco wyluzowana jak na osobę, która ma podpisać kontrakt z agencją modelek.

Wzruszam ramionami.

– Jak zaczynam się nad tym zastanawiać, to czuję się naprawdę dziwnie, więc staram się o tym nie myśleć.

– Dziwnie?

Kręcę głową i obracam tkwiący na palcu wskazującym pierścionek ze srebrną czaszką, który dał mi na szesnaste urodziny.

– Nie wiem. To dużo do przetrawienia.

– Wiesz, że nie musisz tego robić.

– Tak. Nie. Wszystko w porządku. Tylko że... w zeszłą środę musiałam się przejmować wyłącznie tym, jakie przedmioty wybrać na następny rok. Chyba daruję sobie biologię. Tobie i Sabs jest łatwiej. Wy już wiecie, kim chcecie zostać, gdy dorośniecie.

Ferdy przechyla głowę na bok.

– A ty nie wiesz?

Wzruszam ramionami.

– Wiesz, że nie wiem. – Naprawdę, naprawdę nie mam pojęcia i jestem tym przerażona. Ludzie w szkole dzielą się na dwie grupy: pieprzone bezmyślne klony jak Heather Daley, która chce tylko wystąpić w Love Island. Wyspa Miłości i zyskać sławę dzięki chodzeniu w bikini, oraz uczniów takich jak Ferdy, który ma już wszystko zaplanowane: wie, na jaki uniwerek pójdzie, co będzie studiował, jaka czeka go przyszłość.

Ja nie wiem nic, i czasami kompletnie mnie to przytłacza. Skupiam się na grze w Final Fantasy, migdaleniu się z Ferdym i przesiadywaniu w parku z przyjaciółkami. Jest zbyt gorąco, żeby myśleć o przyszłości, do cholery.

– Jeśli to zrobię, wszystko... wszystko się zmieni. To mnie przeraża. Mam wrażenie, że głowa mi zaraz eksploduje. Wiesz, zawsze myślałam, że gdy będę miała ze dwadzieścia dwa lata, przypadkiem coś mi się trafi i powie: „No hej, skarbie, będę twoją pracą”.

– A co, jeśli to właśnie jest ta przypadkowa praca... tyle że przyszła parę lat wcześniej?

Tak o tym nie myślałam.

Ferdy bierze mnie za rękę.

– Poza tym, hej, ja się nie zmienię. Cokolwiek się stanie, będę taki sam.

To faktycznie sprawia, że czuję się lepiej.

– Obiecujesz?

– Obiecuję.

I właśnie dlatego kocham Kaia Ferdinanda. Może to on będzie moją kotwicą. Odkładam pada i pochylam się, żeby go pocałować. Zanurzam palce w jego splątanych czarnych włosach, nie tak długich jak moje, ale jednak długich. On przerywa, żeby zdjąć okulary i znowu się całujemy.

Istnieją dwa rodzaje pocałunków: zwykły oraz taki, który przypomina pistolet startowy. Ten konkretny zdecydowanie stanowi wstęp do czegoś więcej. Jest poważny i wygłodniały. Kładziemy się na łóżku, a ja wyciągam spod tyłka pustą torebkę po czipsach. Ciepłe dłonie wślizgują się pod moją bluzkę i zmierzają w stronę cycków.

– Masz na sobie bikini? – pyta Ferd.

Zupełnie o tym zapomniałam.

– A, tak. Musiałam je założyć na spotkanie w agencji.

– Bardzo w stylu Miss America.

– Dzieci są naszą przyszłością... coś tam, coś tam, pokój na świecie...

Znowu się całujemy. On ściąga mi koszulkę, a ja jemu. Szybko rozpinam górę od bikini, bo czuję się w nim głupio. Przywieramy do siebie, skóra na skórze. To mój ulubiony moment. Jego palce delikatnie muskają moje biodra, brzuch, sutki. Ogarnia mnie drżenie i wszystko wydaje się takie niesamowite. Czuję mrowienie w całym ciele.

Rozpinam jego dżinsy i wsuwam dłoń w bokserki. Jest twardy, na materiale pojawiła się mała wilgotna plamka. Jęczy, gdy zaczynam go pocierać. Drży.

– Chcesz...? – pytam.

– Tak.

To jest krytyczny moment. Ferdy ściąga dżinsy, a ja wyślizguję się z moich jak wąż. On sięga do szuflady szafki przy łóżku i wyciąga ją do końca. Trzyma prezerwatywy ukryte pod nią, żeby mama ich nie znalazła.

– Ja mam to zrobić czy ty chcesz? – pytam. Biorę pigułki, ale zawsze zabezpieczamy się podwójnie, bo dzieci przerażają mnie bardziej niż kariera modelki. Nie mam zamiaru zostać jedną z tych dziewczyn pchających głębokie wózki po osiedlu. Przynajmniej nie przez najbliższe dwadzieścia lat.

– Może będzie lepiej, jeśli ja to zrobię – mówi on. Rozdziera opakowanie zębami i nakłada prezerwatywę. – Okej.

Całuję go znowu, a on kładzie się na mnie. Rozsuwam nogi, żeby go wpuścić. Jestem od niego wyższa, ale to nie ma znaczenia, gdy leżymy.

– Jesteś gotowa?

Kiwam głową, a on wsuwa się do środka. To już nie boli tak jak kiedyś, ale wciąż jest ciasno. Zagryzam wargę.

– Wszystko w porządku?

– Tak.

Wchodzi głębiej i oboje jęczymy. Zaciskam dłonie na jego pośladkach. On nagle drga, mięśnie jego tyłka napinają się, a biodra wypychają do przodu.

– Och, kurwa – sapie, gdy dochodzi. – Kurwa. Do cholery, Jana. Przepraszam.

Całe jego ciało się trzęsie i opada na mnie bezwładnie.

– Hej, nic się nie stało. – Ujmuję jego twarz w dłonie i całuję go, tym razem delikatniej. To ten pierwszy rodzaj pocałunku.

Ferdy wyślizguje się ze mnie i przesuwa palcami po moich udach.

– Nie przejmuj się – mówię. Magiczna chwila minęła.

– Jesteś pewna?

– Tak.

Przetacza się na bok i odgarnia włosy z twarzy.

– Ja pierdolę. To takie żenujące.

– Ferdy, naprawdę nic się nie stało! – Podpieram się na łokciu, żeby na niego spojrzeć. – Uwielbiam to, że tak bardzo się podniecasz.

– Tak bardzo, że spuszczam się w spodnie?

– Tym razem zdążyłeś go włożyć.

– Wielkie wow.

– To było miłe uczucie.

– Przez całe pięć sekund, gdy byłem w tobie.

– Ferdy...

Patrzy mi w oczy, a ja robię minę pod tytułem „to nie ma dla mnie znaczenia”. W każdym razie mam nadzieję, że tak ją odczyta. Uśmiecha się kącikiem ust.

– Chyba będziemy musieli dalej ćwiczyć...

Odwzajemniam uśmiech.

– No nie wiem, będę pewnie dość zmęczona po wielogodzinnych próbach chodzenia w linii prostej...

Ferdy bierze mnie w ramiona, a ja kładę głowę na jego piersi. Zamykam oczy i wsłuchuję się w bicie jego serca.

Przysypiam na trochę, a gdy się budzę, czuję się oszołomiona – to jeden z moich ulubionych wyrazów.– Cholera – mruczę. – Która godzina?

– Tuż po szóstej.

– O Boże, miałam być w domu na szóstą! Obiecałam, że wrócę na kolację. Mama chce omówić całą tę sprawę ze mną i z tatą.

Nakładam bikini i szukam koszulki pod łóżkiem.

– To brzmi groźnie – zauważa Ferdy, zakładając z powrotem okulary.

Przewracam oczami.

– Jest czasami strasznie upierdliwa.

Ferdy unosi brwi.

– No co?

– A co byś wolała? Żeby troszczyła się o twoje dobro czy żeby była nachalną mamusią rodem z Dance Moms?

– Słuszna uwaga. Naprawdę muszę już lecieć. – Całuję go szybko w usta.

– Daj mi chwilkę, to odprowadzę cię do domu.

– Nie musisz. Przyjechałam rowerem. Widzimy się jutro?

– Tak.

Ferd mieszka w Brannigan House, jednym z tych mrówkowców, które rada miasta planuje wyburzyć po tym, co zdarzyło się w Grenfell[3]. Korytarze i windy pozostawiają wiele do życzenia, ale mieszkanie Ferdy’ego jest ładne i duże i ma odlotowy widok na Tamizę i elektrownię Battersea.

Opuszczam budynek, ignorując grupę groźnie wyglądających dziewczyn, które kręcą się na rogu, niedaleko miejsca, gdzie przypięłam rower. Czuję na sobie ich wzrok. Milkną, gdy podchodzę, ale ja uparcie patrzę w ziemię i odpinam rower najszybciej, jak to możliwe. Wskakuję na siodełko i odjeżdżam. Tak to jest z tutejszymi gangami. Jeśli ty z nimi nie zadzierasz, one nie zadzierają z tobą. Na szczęście znam osiedle jak własną kieszeń i kojarzę wszystkie alejki i skróty. Skręcam w stronę Chicken Bucket i jadę uliczką na tyłach pralni i fryzjera. Docieram na miejsce w pięć minut.

Przypinam rower pod domem i wpadam do środka. Pachnie jakąś zapiekanką (bo któż nie miałby ochoty na zapiekankę podczas fali upałów?). Spóźniłam się. To na pewno poprawi mamie humor.

– Przepraszam! – mówię głośno. Może powinnam dodać: „usnęłam po seksie z Ferdym”, żeby już naprawdę ich dobić.

– Pospiesz się! – woła tata z kuchni. – Kolacja ci wystygnie.

Zrzucam trampki i przechodzę przez salon. Już jedzą. W domu Novaków kolacja nie czeka na nikogo.

– Och, patrzcie – prycha Milos. – Toż to Cara Delevingne.

– Czy to miała być obraza? – pytam, zajmując swoje miejsce.

– Przestańcie, zanim zaczniecie – ostrzega ojciec.

Pochylam się i daję mu całusa w policzek.

– Cześć, tatusiu. – Wiem, że to stereotyp, ale zawsze byłam córeczką tatusia. Nie w żaden obleśny sposób, oczywiście.

– Cześć, guziczku, jak ci dziś poszło?

Patrzę na mamę, która nagle wyjątkowo zainteresowała się szparagiem.

– Chcą podpisać ze mną kontrakt.

To po tacie odziedziczyłam „lodowate” (określenie Sabah, nie moje) niebieskie oczy i niemal czarne włosy. Tata spogląda na mnie spod grubych czarnych brwi.

– A czego ty chcesz?

– Zoran – przerywa mama. – Ona ma szesnaście lat...

– Jest wystarczająco dorosła, by mieć własną opinię.

Mama milknie.

– Najwyraźniej im się spodobałam. Uważają, że mogę brać udział w pokazach mody i edytorialach. To chyba takie artystyczne sesje zdjęciowe do czasopism. O, pieczone ziemniaczki! – Wrzucam jednego do ust. Umieram z głodu.

Milos już zamierza rzucić jakiś podły komentarz, ale tata to przewiduje i unosi palec, by go uciszyć.

– Chcesz to zrobić?

To dobre pytanie, prawda? Wiele dziewczyn sprzedałoby własną babcię, żeby dostać taką szansę. Więc dlaczego nie jestem bardziej podekscytowana?

– Tak sądzę – mówię. – Mogłabym zarobić naprawdę dobre pieniądze. Tak powiedziała Maggie.

– Kto?

– Szefowa agencji – wyjaśnia mama. – To... zabawna kobieta.

– Ale wie, o czym mówi – wtrącam.

– A co ze szkołą? Co ze studiami?

Nie znamy jeszcze wyników moich egzaminów, ale planuję studia. Nauka zawsze szła mi świetnie, o ile nie brać pod uwagę WF-u, a jeśli człowiek zdobywa dobre oceny, to ją kontynuuje, prawda?

– Cóż, nadal zamierzam iść do college’u[4].

Wszyscy mamy rozpocząć naukę w Hollyton Sixth Form College we wrześniu.

– Dasz radę pogodzić jedno z drugim?

Wzruszam ramionami.

– Tak. Tak myślę.

Mama i tata patrzą na siebie, bez słowa dyskutując między sobą tę kwestię. Nienawidzę, gdy to robią.

– Zapytaj ich, proszę, czy będziesz mogła dalej chodzić do szkoły. Może ja też z nimi porozmawiam. Edukacja jest bardzo ważna, guziczku.

– Wiem. Ale zawsze powtarzacie, że studia to droga impreza... – Nieraz słyszałam, jak rozmawiają o pożyczkach studenckich i czesnym, gdy myślą, że siedzę na górze. Naprawdę się tym zamartwiają. Wszyscy się martwimy. Pieniędzy zawsze nam brakowało. – A co, gdybym popracowała przez dwa lata i zaoszczędziła na uniwersytet?

Atmosfera się zmienia. Chyba w końcu dostroiłam się do częstotliwości rodziców. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby wiedzieć, że jeśli oboje z Milosem zamierzamy iść na studia (mój brat to dupek, ale jest bystrzejszy ode mnie), to w ciągu najbliższych lat pieniądze będą stanowiły dla naszej rodziny problem. I to ogromny. Tata zarabia całkiem nieźle, ale mama nie pracuje nawet na pełen etat, a do tego na umowie zero godzin[5]. Czesne za dwie osoby, kredyt hipoteczny i samochód nie spłacą się same, prawda?

Gdybym mogła zapłacić za własne studia, cóż... to zmieniłoby wszystko. Tylko to sobie wyobraźcie, zdobyć tytuł naukowy bez zaciągania długu. To zbyt piękne, aby było prawdziwe.

Zresztą w końcu pewnie i tak musiałabym znaleźć sobie jakąś dorywczą pracę. Nie mogę powiedzieć, bym kiedykolwiek myślała o zostaniu modelką, zważywszy na mój dziwaczny wygląd, ale to pewnie bardziej zabawna robota niż spienianie mleka w Starbucksie, co musi robić Ferdy.

Odzywa się mama, tym razem ciszej.

– Nie chcę, żeby to przeszkodziło ci w nauce, Jana.

– Ja też nie. – Naprawdę cieszę się na Hollyton. Będzie jak w liceum, tylko bez WF-u. Czego tu nie lubić?

– Miło byłoby, gdybyś nie musiała pracować w trakcie studiów – rozmyśla tata.

Atakuję, póki się wahają.

– Więc mogę to zrobić?

– Jeśli chcesz, to tak – oznajmia tata, a mama kiwa głową, chociaż nie wygląda na podekscytowaną.

Cóż, no to postanowione. Zostanę modelką. Zupełnie to wszystko losowe. Co zabawne, teraz, gdy już podjęłam decyzję, zaczynam czuć motylki w brzuchu uwięzione pod warstwą ziemniaków.

– A ja mogę pojechać na Korfu z Daveyem i jego tatą? – Milos korzysta z okazji.

– Nie – odpowiadają zgodnie rodzice.

Nie mogę spać. Chociaż otworzyłam szeroko okno dachowe, do środka nie wpada żadna bryza. Leżę na kołdrze, w samej koszulce i majtkach, a moja skóra jest lepka od potu.

Mózg mi się nie wyłączy, nie ma mowy. Czuję, jakby ktoś odpalił mi w głowie pokaz slajdów w PowerPoincie i nie mogę zamknąć tryliona obrazów. Wyobrażam sobie, jak będzie wyglądać moje życie, gdy zostanę modelką.

Pokazy mody, sesje zdjęciowe, teledyski, reklamy. Sława i fortuna. PIENIĄDZE. Nigdy się u nas nie przelewało. Rodzice wykupili ten dom od rady miasta, tuż zanim się urodziłam, i prawie przez to zbankrutowali. Londyn to kurewsko drogie miejsce do życia.

Nie zrozumcie mnie źle, Milos i ja nigdy nie chodziliśmy głodni; zawsze mieliśmy jedzenie na stole i ubranie na grzbiecie. Wielu ludzi ma znacznie gorzej niż my. Co dwa lata staramy się wyjeżdżać na rodzinne wakacje, ale w zeszłym roku zepsuł się samochód, więc musieliśmy spędzić je w domu.

Ale zdecydowanie nie jesteśmy bogaci. Na wycieraczce zawsze ląduje jakiś rachunek, zawsze trzeba zapłacić za jakąś szkolną wycieczkę albo wymienić coś, co się zepsuło. Stopy Milosa nie przestają rosnąć. Mama spędza pół życia na przygotowywaniu dla nas lunchu, bo żadnego z nas nie stać na kupowanie wytwornych kanapeczek z Preta.

Ale co, gdybym mogła sobie na to pozwolić? Gdybym stała się jedną z tych rasowych dziewcząt o wielkich białych zębach, które widuje się w Chelsea albo na Northcote Road, gdy podczas brunchu jedzą awokado? Płaciłabym bez mrugnięcia okiem trzy funciaki za kawę i piętnaście za jajka na toście. Moglibyśmy z Ferdym pojechać pociągiem do Paryża albo polecieć do Berlina na weekend. Wynajęlibyśmy ładny apartament z balkonem i wanną w pokoju.

Wyobraźcie sobie, że nie musicie nawet myśleć o pieniądzach, bo wiecie, że macie ich wystarczająco dużo na koncie. To marzenie.

Jest za pięć pierwsza w nocy. Zapalam lampkę przy łóżku i czołgam się w stronę gramofonu. Tata znalazł go na poddaszu rok temu i zamierzał wyrzucić, ale ocaliłam go w ostatniej chwili. Owszem, wiem, że to skrajnie hipsterskie, ale uwielbiam podrapane płyty. Tata miał też trochę winyli, które dodałam do swojej kolekcji: Joy Division, The Cure, Roxy Music.

Żałuję, że nie urodziłam się wcześniej, bo kiedyś muzyka była znacznie lepsza. Blondie, The Runaways, Siouxsie and the Banshees, Kate Bush, Stevie Nicks. Gdzie się podziały tamte kobiety? Wybieram album Rumours zespołu Fleetwood Mac i opuszczam igłę gramofonową na płytę. Rozlega się znajomy syk i trzask rozpoczynający utwór Second Hand News.

Nigdy nie będę ładną dziewczyną, ale zastanawiam się, czy mogłabym być cool jak Debbie Harry albo Annie Lennox. Szczerze mówiąc, nigdy nie przepadałam za lalkami Barbie. Przypominam sobie, co Ferdy powiedział w autokarze: że modelki nie mają być śliczne jak z obrazka.

Wracam do łóżka i próbuję się skoncentrować na słowach piosenki, na głosie Stevie, zamiast na chaotycznych myślach krążących mi po głowie.

Ani się obejrzę, a już świta i samoloty zaczynają podchodzić do lądowania na Heathrow. Nie pamiętam, kiedy zasnęłam. Nie dotrwałam nawet do końca pierwszej strony płyty.

Uwielbiam Londyn w blasku słońca. Ludzie zdejmują krawaty, wskakują w przybrudzone japonki i szukają najbliższego skrawka zieleni, jakby to miał być ostatni słoneczny dzień ich życia. Siedzimy z Sabah u Laurel, bo ma największy przydomowy ogródek. Jej tata jest wiecznie opalonym budowlańcem z Essex i mieszkają w jednym z tych ładnych szeregowców przy Battersea Park.

Teraz, gdy już nie musimy się uczyć do egzaminów, Ferdy wziął kilka dodatkowych zmian w Starbucksie, ale napisał, że dołączy do nas później. Laurel kupiła sobie jakieś małe głośniki do telefonu, więc jesteśmy skazane na jej wysoce wątpliwy gust muzyczny. Kocham ją na zabój, ale ile można słuchać Eda Sheerana?

– No, dalej! – woła Sabah, zerkając na mnie znad okularów przeciwsłonecznych. – Pokaż nam swój najlepszy chód.

– Serio?

– Nie mogę uwierzyć, że posłali cię do domu z parą louboutinów. – Laurel kręci głową i spryskuje ramiona emulsją z filtrem numer 30. – Kto robi takie rzeczy? Totalny odlot!

– Świetnie pasują do tego stroju – prycham, wciskając spocone stopy w szpilki. Mam na sobie szorty z postrzępionymi nogawkami i koszulkę z Rainbow Dash. To dopiero look.

– Udawaj, że ścieżka ogrodowa to twój wybieg! – proponuje Sabah. Dzisiaj ma na sobie ładny brzoskwiniowy hidżab, prosty kremowy top i spódnicę. Zawsze wygląda wspaniale, a jej konto na Instagramie – hijabgirllondon – rośnie jak na drożdżach. Ujmę to tak: ma więcej obserwujących niż ja, Laurel, Ferdy i Robin razem wzięci.

– Tylko się nie śmiejcie – mówię. Po kostce brukowej chodzi się trudniej niż po dywanie w biurze agencji Prestige. Niezdarnie człapię ścieżką, sztywno stawiając kroki, jakbym była na defiladzie, ale robię dobrą minę do złej gry. Pozuję przy jacuzzi, wspierając dłonie na biodrach, po czym zawracam.

– No i?

Sabah i Laurel patrzą na siebie nawzajem.

– Cholera, jest aż tak źle?

– Nie! – woła Laurel. – Tylko że... ja...

– Chodzi jej o to, że po prostu nie przywykłyśmy do oglądania cię w szpilkach, kochana – dodaje szybko Sabah.

– Tak. Totalnie o to mi chodziło. A poza tym jakie ty masz długie nogi, do licha! Nie miałam pojęcia!

– Cóż, to dlatego, że normalnie nie ubieram się jak prostytutka! – Kopniakami zrzucam szpilki ze stóp, prosto w turkusowe niebo. – Pomożecie mi czy nie? Robię z siebie debilkę! – wołam.

– Pokażemy ci – mówi Sabah. – Laurel, przyniesiesz jakieś szpilki?

Zarówno Sabah, jak i Laurel mają malutkie, godne księżniczek stópki w rozmiarze cztery, więc Laurel biegnie do swojego pokoju po buty na obcasie. Sama zakłada parę srebrnych pantofli zapinanych na paseczki, kupionych na bal z okazji końca szkoły, a Sabah pożycza od niej masywne czarne buty na koturnach.

– Potrzebujemy lepszej muzyki – oświadczam i odłączam telefon Laurel od głośników, żeby podłączyć swój.

– Ej! Co ty tam puszczasz?! – woła Laurel.

– Cóżby innego? – pytam retorycznie, podczas gdy z głośników płyną pierwsze takty Fashion Davida Bowiego.

– Idealnie! – Sabah klaszcze w dłonie. – Niech spoczywa w pokoju.

– Co to w ogóle jest? – pyta Laurel, a my obie reagujemy jękiem.

Sabah rusza pierwsza. Z niewymuszonym wdziękiem przechadza się ogrodową ścieżką, stawiając długie, pewne kroki. Ma kształtny tyłek i kręci nim w sposób, w jaki ja z moją płaską dupą nigdy bym nie mogła. Zatrzymuje się na moment przy szopie, po czym zawraca. Laurel dołącza do niej i mijają się w połowie drogi. Chód Laurel jest mniej wyluzowany; stara się być seksowna. Przypominam sobie, co Tom mówił o tym, żeby nie próbować.

Mimo wszystko obie zachowują się tak, jakby to była łatwizna. To niesprawiedliwe. Założę się, że bardzo chciałyby być na moim miejscu. Uwielbiają ubrania i zakupy i spędzają całe godziny w centrum handlowym Westfield, podczas gdy ja i Ferdy zazwyczaj kupujemy wszystkie ciuchy w Beyond Retro czy Rockit. W końcu Sabah prowadzi na Instagramie konto o tematyce modowej, na litość boską; obie potrafią chodzić w szpilkach. Ja jestem tylko wysoka i chuda. Miałam genetycznego fuksa.

Sabah dociera do tarasu, a ja startuję.

– Znacznie lepiej! – woła za mną. Gdy się mijamy, Laurel przybija mi piątkę. Trochę to obciachowe.

– Właśnie tak robią dziewczyny na pokazach Victoria’s Secret! – informuje mnie.

– Próbuj wyglądać na bardziej wkurzoną – dodaje Sabah. – Dziewczyny z wybiegu zawsze wyglądają na wściekłe jak cholera.

Paradujemy po kolei w naszym małym prywatnym pokazie mody. Nabieram większej pewności siebie, chociaż przy każdym kroku coraz bardziej dokucza mi ból stóp. Czuję palenie w śródstopiu. Sabah włącza piosenkę RuPaula Supermodel akurat w chwili, gdy Robin przybywa z zapasem burgerów, piwa i trawki.

– Co wy, kurwa, wyprawiacie?

– No przecież urządzamy pokaz mody! – prycha Laurel, jakby to było oczywiste.

– Robin? Jaki masz numer buta! – wołam.

– Siedem...

Ściągam louboutiny ze stóp.

– Proszę! Twoja kolej!

– Nie ma mowy! – śmieje się Robin. – Nie założę babskich butów.

– Musisz albo nie będziesz mógł się z nami bawić – oświadczam. – Takie są zasady.

Zawsze trochę się z niego nabijamy, bo zachowuje się, jakby pochodził z wyższych sfer. W każdym razie jest zdecydowanie bardziej wytworny niż my.

Robin zrzuca japonki.

– Jak sobie chcecie. Ale nikomu nie mówcie.

– Och, powiemy wszystkim – zapewnia go Sabah.

Robin wciska stopy w moje buty.

– Są za małe.

– Właśnie tak jest na prawdziwych pokazach mody – wtrąca Laurel. – Widziałam to w Top Model.

– No dalej – śmieję się. – Dawaj...

Robin wspiera dłonie na biodrach, wydyma usta i rusza ogrodową ścieżką, kręcąc tyłkiem. Pękamy ze śmiechu.