Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Fenomen - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Fenomen - ebook

FENOMEN to kontynuacja powieści przygodowej DOM WILKA. Artur ponownie pakuje się w niezłe tarapaty. Tym razem jednak musi pomóc nie tylko sobie, ale również swoim przyjaciołom. Przeżyj niezwykłe przygody na kartach powieści, która zabierze cię w podróż do zupełnie innego świata. Poznaj szalonych naukowców, zdobądź wyjątkowych przyjaciół, odwiedź muzea o niezwykłych właściwościach i lasy pełne tajemnic. Czy odważysz się wyruszyć w nieznane razem z Arturem?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8273-022-7
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1. Wilk

Chłopiec podniósł wzrok. Ciemnoszare, skłębione chmury zbierały się na niebie, tworząc nad ziemią szczelną pokrywę. Przestrzenie między drzewami zasnuł mrok. Jeszcze nigdy nie widział, żeby w ciągu dnia zrobiło się nagle tak ciemno.

Podmuch wiatru uniósł suche liście, które zawirowały w powietrzu. Chwilę później pierwsze krople deszczu dotarły do ziemi. Ulewa szybko przybierała na sile. Wiatr poruszał koronami drzew, posyłając w dół odłamane gałęzie.

Artur wstrzymał oddech, gdy błyskawica przeszyła ciemne niebo, na chwilę rozświetlając otoczenie. Jednocześnie usłyszał grzmot i zaraz potem trzask upadającego pnia, łamiącego gałęzie zielonych sąsiadów. Odwrócił się gwałtownie, ale jego wzrok nie przebił kurtyny deszczu. Poczuł, jak zatrzęsła się ziemia. Całe szczęście, że drzewo upadło w inną stronę.

Koszulę miał już całkiem mokrą i zaczynały mu przeciekać buty. Woda pozlepiała sierść Azora i kapała z jego wielkiego pyska. Wilk jakiś czas temu odnalazł dróżkę, którą podążali. Oberwanie chmury zamieniało ją w strumyk, a w butach chłopca zaczęła chlupotać woda. Teraz naprawdę był przemoczony do suchej nitki.

Przestał omijać kałuże. Nie miało to już żadnego sensu. Człapiąc po wodzie, rozmyślał o tym, gdzie właściwie prowadzi go Azor i dlaczego pojawił się w jego świecie.

Silny błysk znów na chwilę rozjaśnił poszarzałe otoczenie. Grzmot pojawił się tym razem z lekkim opóźnieniem. Burza najwyraźniej nieco się oddaliła, nawet wiatr zelżał, ale ulewa nadal nie dawała za wygraną.

Chłopiec pochylił głowę i poszedł w ślad za swoim szaroczarnym przyjacielem. Dziwne to wszystko było, ale gdziekolwiek wilk podążał, najwyraźniej dobrze znał drogę.

Pomyślał o Wrzos. Co się z nią stało? Miał nadzieję, że odnajdzie drogę do domu i nie stanie się jednym z tych zaginionych psów, których zdjęcia tak często widywał przylepione do słupów. Zawsze wówczas zatrzymywał się i czytał dokładnie ogłoszenia, które napawały go smutkiem, tym bardziej że nigdy nie dowiadywał się, jaki los spotkał zaginione psy.

Szli już jakiś czas, obaj całkiem przemoknięci, gdy chłopiec zwrócił uwagę na leżący obok ścieżki kawałek połyskującego drewna. Podszedł bliżej. Była to nadłamana część stołowej nogi, która absolutnie nie pasowała do leśnego otoczenia. Kilka kroków dalej zobaczył inne fragmenty potrzaskanych mebli i strzępy jakiejś tkaniny rozwleczone na mchu. Ze strug deszczu wyłonił się zarys niewielkiej, drewnianej chatki. Wyrwane z zawiasów drzwi leżały obok wejścia.

Artur zatrzymał się raptownie.

Zaraz, ten domek coś mi przypomina… Czy to…? Ale nie… To niemożliwe… Ale…

Spokojnie…

Zamknął oczy, zaciskając mocno powieki, i znów je otworzył. Domek nadal tam był. Zaczerpnął głęboko powietrza. Jego umysł intensywnie pracował i przypominał mu prawie zapomniane obrazy.

Nie… to niemożliwe… ale… Czy to nie jest chałupka tego chorego umysłowo przyjaciela Nataniela, którego zjadły niedźwiedzie? Nie, zaraz, to chyba były rosomaki. Jak nazywał się ten człowiek, jakoś tak dziwnie i śmiesznie, Borowik? Nie, nie, to nie było tak. Grzybek! Tak! Pan Herbert Grzybek, znany wykładowca uniwersytecki, który okazał się kanibalem.

Chłopiec zadrżał. Jeśli jest tu wilk… i ta chałupka… to… najwyraźniej…

Jakimś cudem powrócił do rezydencji Aragońskich!

Czyli to nie zwierz trafił do jego świata, ale to on sam znów przekroczył tę niewidzialną granicę.

Stojąc w strugach deszczu, bezwiednie podniósł rękę i mocno uszczypnął się w przedramię, powracając do rzeczywistości. To się naprawdę dzieje. Znów tu jestem. Wilk po mnie przyszedł. I co teraz?

Jak to co? Trzeba iść do domu Łucji i Nataniela!

Tylko ta ulewa. Na chwilę nawet o niej zapomniał, ale mokre ubranie szybko mu o niej przypomniało. Pogłaskał Azora po jego wilgotnej jak namoczona gąbka głowie i spojrzał na domek. Chyba nic się nie stanie, jak przeczekamy tu chwilę, co? Dach wygląda na cały.

Chłopiec wszedł do chatki, wilk podążył za nim, uznając, że to dobry pomysł. Na podłodze leżało wiele części zniszczonych mebli, fragmenty potłuczonych naczyń, strzępy książek oraz wyrzucony z żelaznego piecyka popiół. Pod ścianami stały szafki. Większość ich półek była połamana. Po lewej stronie od wejścia stała masywna, wyglądająca na nienaruszoną, staromodna kuchnia z białych kafli.

Zwierz obszedł izdebkę, uważnie obwąchując każdy kąt. Gdy zakończył swoje oględziny, stanął na samym jej środku, przekręcił głowę i z rozmachem zaczął otrzepywać sierść. Strugi wody i błota ochlapały podłogę, ściany i sufit niewielkiego pomieszczenia.

— No pięknie, Azor — powiedział chłopiec, przecierając twarz rękawem. — Jeśli do tej pory było tu sucho, to już nie jest.

Wilk popatrzył na niego swoimi błękitnymi ślepiami. Chłopiec przez ułamek sekundy miał wrażenie, że czworonóg do niego przemówi, jednak nic takiego nie nastąpiło. Potężny zwierz popatrzył na podłogę i grzebnął parę razy łapą, przesuwając większe odłamki. Zrobił kilka obrotów wokół własnej osi, odwrócił się pyskiem w stronę wejścia i legł na drewnianych deskach, wybierając najmniej zagracone miejsce. Następnie zwinął się w kłębek, kładąc puszysty ogon przed samym nosem. Mrugnął powoli kilka razy i zamknął oczy.

Chłopiec popatrzył na swojego kompana i pokręcił głową. Ten to ma dobrze. Otrzepał się i już śpi zadowolony.

Podniósł drewniany stołeczek, który jakimś cudem ocalał prawie nienaruszony. Postawił go i usiadł, opierając się o ścianę. Zamknął oczy, chcąc zastanowić się nad swoją sytuacją, ale chłód sprawił, że po chwili zaczął dzwonić zębami. Rozejrzał się dookoła. Zobaczył w suficie kwadratowy otwór, na który do tej pory nie zwrócił uwagi. Czyli najwyraźniej jest tu stryszek. Może znalazłby tam jakieś ubrania albo chociaż jakąś derkę, aby się okryć i podsuszyć te mokre łachy, które ma na sobie? No dobrze, ale jak tam wejść? Chyba musi być jakiś sposób, Grzybek raczej nie wskakiwał na strych, odbijając się z poziomu podłogi? Uśmiech rozjaśnił twarz chłopca. To by było dobre. Zaraz, czy wśród tych gratów porozrzucanych wokół domu nie było drabiny?

Mimo deszczu wyszedł na dwór. Przy bocznej ścianie, w wysokiej trawie, znalazł to, czego szukał. Przywlókł śliską i wilgotną drabinę do domu, postawił i oparł o krawędź otworu. Z niepewnością stanął na pierwszym szczeblu. Namokłe drewno wytrzymało jego ciężar. Azor otworzył oczy, popatrzył na jego wyczyny z lekko zdziwionym wyrazem pyska, po czym z powrotem zapadł w sen.

Chłopiec wszedł na strych. Pod dwuspadowym dachem nie było za wiele miejsca. W najwyższym punkcie Artur prawie dosięgał głową do belki wspierającej strop. Trudno mu było sobie wyobrazić, w jaki sposób mieścił się tutaj potężnie zbudowany Herbert Grzybek. Przez niewielkie okienko, o które teraz bębnił deszcz, wpadało nieco światła. Pod dłuższą ścianą zobaczył długie, drewniane łóżko i obok mały stolik. Stary, dziurawy siennik, z którego wystawała słoma, służył za materac. Naprzeciwko łóżka pod drugą ścianą stała okuta żelazem skrzynia.

Na stryszku było znacznie cieplej niż na dole i zupełnie sucho. Wiatr wpadający przez wyrwane z zawiasów drzwi nie miał tu dostępu. Chłopiec siadł na podłodze, zdjął buty i wylał z nich wodę wprost przez otwór w podłodze. Ściągnął przemoczone ubranie i rozwiesił je na oparciu łóżka.

Zwrócił uwagę na lampę naftową, która leżała przewrócona na stoliku. Rzeczywiście, przydałoby się tu trochę więcej światła. W małej szufladce stolika znalazł zapałki. Podniósł szklany klosz i zapalił knot. Szczęśliwie w zbiorniczku było jeszcze nieco nafty i już po chwili lampa rozbłysła jasnym światłem.

Ograniczone i ciasne wnętrze stało się zdecydowanie bardziej przytulne. Artur, siedząc na łóżku, przystawił dłonie blisko klosza i ogrzewał je przez chwilę, patrząc na archaiczną lampę, która, nie wiedzieć czemu, została pokryta grubą warstwą srebrnej farby. To na pewno nie był jej oryginalny kolor. Widać było grube, zastygłe zacieki. Dlaczego Herbert to zrobił? Czemu pomalował lampę na srebrno? Chciał ją zabezpieczyć przed korozją, czy jak? No cóż, raczej się już tego nie dowie.

Jego wzrok spoczął na zagadkowej skrzyni. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby do niej nie zajrzał. Na wieku znajdowała się ozdobna, mosiężna tabliczka z inicjałami H.G.

Uniósł do góry masywne wieko i uśmiechnął się zadowolony. Prawie nie dowierzał, ale na samym wierzchu leżały grube, długie bawełniane skarpety! Szczęście mu jednak sprzyja! Natychmiast je włożył. Ciepło rozlało się po jego stopach i nogach. Co za przyjemność! Od razu lepiej. No dobrze, co my tu jeszcze mamy?

Sięgnął w głąb skrzyni, ale… hmm, czy to wypada grzebać w rzeczach nieboszczyka? Zastanowił się przez chwilę, po czym zdecydowanym ruchem otworzył wieko na całą szerokość. Przecież to nie grób, a jemu to już na pewno nie jest do niczego potrzebne!

W głowie chłopca echem odbiły się strzępki starej piosenki, którą musiał gdzieś dawno usłyszeć. Coś tam o piratach, umrzyku i jego skrzyni. Jak to szło? Coś jak: _Hej ho, na umrzyka skrzyni, butelka rumu, hej ho_. Nie, na pewno nie tak. No, nieważne. Uśmiechnął się pod nosem. W każdym razie pasuje jak ulał. Szkoda, że nie zapamiętał więcej. Mógłby sobie teraz pośpiewać.

Kładł na podłogę przedmioty wyjęte ze skrzyni. Ciepłe rękawiczki, pluszowy miś z oczami z guzików, pułapka na myszy, całkiem ładna granatowa koszula, maszynka do mielenia mięsa w drewnianym pudełeczku wyściełanym czarnym materiałem, stara fotografia poważnej kobiety z nastoletnim chłopcem, szmaciana torebka z szarym kocykiem, wypłowiała zielona kamizelka z mnóstwem kieszonek oraz zestaw ceramicznych noży z czarnymi rękojeściami i białymi jak śnieg ostrzami. Nic specjalnego.

Założył koszulę. Była co najmniej kilka rozmiarów za duża, ale przynajmniej była sucha. Już miał zamknąć wieko, ale jego uwagę przykuło dno skrzyni. Przyjrzał mu się uważnie, wsadzając głowę prawie do środka. Coś, co na początku wziął za pęknięcie, teraz wydało mu się dziwnie regularne. Zaintrygowany złapał szybko lampę naftową i wstawił ją do skrzyni. Mrużąc oczy, wpatrywał się w szparę w dnie. Teraz zauważył też inną rzecz. Dno było albo bardzo grube, albo mieściła się tam jakaś skrytka! Złapał paznokciami za szparę i pociągnął do góry. Nic. Ani drgnęło. Ale coś przecież musi tam być! Zdenerwowany uderzył pięścią w dno, usłyszał dziwne kliknięcie i w następnej chwili obserwował zdumiony, jak miniaturowa klapka unosi się do góry. Czyli należało nacisnąć, a nie szarpać za krawędź!

W niewielkim zagłębieniu, pod otwartą klapką, leżała czarna książka, którą Artur natychmiast wziął do ręki. Obejrzał ją szybko ze wszystkich stron.

No rzeczywiście, niezwykłe odkrycie, pomyślał zawiedziony. Garść złotych monet, to by było coś! Mapa z zaznaczonym skarbem, to też by było niezłe i pasujące do sytuacji. Ale zwykła książka? I to jeszcze bez żadnego tytułu na okładce? Lipa. I to kwitnąca, jakby powiedział jego kolega z klasy VI b, do której właśnie uczęszczał. Rzucił książkę na podłogę i zajrzał do skrytki, ale już nic w niej nie było. Dziwne. No cóż, nie zawsze stare, drewniane skrzynie kryją w sobie prawdziwe skarby.

Spakował rzeczy z powrotem do skrzyni i zamknął wieko. Jego wzrok padł na książkę, która nadal leżała na podłodze. Westchnął i otworzył ją na przypadkowej stronie, trafiając na odręczne notatki na stronach w linie. Czyli nie była to książka, a notes w grubej oprawie. _Głowizna w sosie kurkowym_, głosił nagłówek strony.

Co za nuda, pomyślał, przebiegając wzrokiem po recepturze. Nigdy nie był fanem gotowania i przepisów kulinarnych. Wręcz ich nie cierpiał. Najbardziej zresztą lubił najprostsze potrawy, typu placki ziemniaczane, które kiedyś robiła jego babcia. Były grube, mięsiste i pyszne. Jadł je bez żadnych dodatków, może jedynie z solą. Mógł ich spokojnie zjeść dziesięć za jednym podejściem. Przypomniał sobie, jak dziadek najpierw tarł ziemniaki. To było jego zadanie. Potem było mieszanie składników. Proste rzeczy. Ziemniaki, mąka, jajka. Potem smażenie na oleju, na wielkiej, czarnej, starej i odrapanej patelni z długachnym uchwytem. A potem było jedzenie wielkich, złotych, chrupiących okręgów. Co on by teraz dał za takiego placka!

Przerzucił jeszcze kilka stron, trafiając na _Móżdżek w galarecie_, _Nóżki w śmietanie_ i _Krwisty barszcz z uszkami_. Dziwne. Nigdy nie słyszał o czymś takim. Ostatniemu przepisowi towarzyszył odręczny rysunek ołówkiem. W głębokim talerzu pływały białe elementy, które naprawdę przypominały uszy…

O kurczę, to są uszy, pomyślał Artur, uświadamiając sobie, na co patrzy i do kogo należał ten notes. Czyli Łucja miała rację. Herbert nie był niewiniątkiem. Wzdrygnął się i wrzucił notes z powrotem do skrzyni. Zatrzasnął wieko.

Położył się na łóżku, przykrywając się ciepłym, szarym kocem, który znalazł w skrzyni. Pod głowę podłożył szmaciany woreczek, w którym znalazł nakrycie. Musiał się rozgrzać i chwilę odpocząć.

Uderzające o dach krople deszczu tworzyły monotonną muzykę. Chłopiec zwinął się pod kocem, podobnie jak Azor na dole, i zamknął oczy. Przyjemne ciepło rozlało się po jego ciele. Jakie to wszystko dziwne, zdążył jeszcze pomyśleć, zanim zapadł w sen.

Obudził się w zupełnych ciemnościach. Mrugnął kilka razy, usiłując uświadomić sobie, gdzie właściwie się znajduje, po czym znów zamknął oczy. Pewną chwilę zajęło mu przypomnienie sobie ostatnich wydarzeń. Usiłował poukładać sobie to wszystko w głowie. Spokojnie, po kolei. Więc tak. Najpierw wyszedł na spacer z Wrzos, a potem się zgubił, nie, zaraz, to ona się zgubiła, bo pobiegła za sarną. No dobrze, tak naprawdę oboje się zgubili. Szukał jej, wędrował po lesie, wszedł w nieznane rejony i wpadł na Azora. A właściwie to wilk wpadł na niego. Potem leźli i leźli i, jakimś dziwnym trafem, znalazł się, najwyraźniej, na posesji Aragońskich.

Ale czy aby na pewno? A może to wszystko mu się tylko przyśniło i znajduje się teraz w swoim łóżku, w swoim pokoju, w rodzinnym domu dziecka, gdzie mieszkał od jakiegoś czasu? Przecież niektóre sny są równie realne jak rzeczywistość.

Otworzył oczy. Jego wzrok szybko przyzwyczaił się do mroku. Rozejrzał się uważnie dookoła. Była noc, to pewne. Przez okno dachowe wpadało jednak nieco poświaty gwiazd i księżyca. Z ciemności wyłaniały się zarysy mebli. Skrzynia, stolik, srebrna lampa, drewniany sufit. Sięgnął do lampy i dotknął chłodnego klosza. Najwyraźniej knot wypalił się i zgasła. Mógłby go wysunąć, używając pokrętła i znowu ją zapalić, ale na razie postanowił tego nie robić. Opadł z powrotem na materac.

Czyli naprawdę przebył tę granicę pomiędzy światami. Kolejny raz. Ucieszył się w myślach. Choć trudno w to wszystko uwierzyć, tak naprawdę nigdy nie miał urojeń. Uznawany za zaburzonego, a w najlepszym przypadku za dzieciaka ze zbyt wybujałą wyobraźnią, tak naprawdę to on miał rację. Teraz pewnie wszyscy będą się zastanawiać, co się z nim stało. Sam pewnie trafi na słupy, jak zagubiony szczeniak, ale nie dbał o to. Trudno. Wiele osób za nim tęsknić nie będzie. On też nie miał tam wielu rzeczy, do których chciałby wrócić.

Zresztą teraz, tym razem, już po prostu tam NIE wróci. Już raz popełnił ten błąd, chociaż szczegóły tego zajścia do dziś stanowią dla niego zagadkę. Jakim cudem udało mu się wtedy wrócić? Trzeba będzie poprosić Nataniela, żeby mu to wyjaśnił, on na pewno będzie wiedział. W końcu ostatnią rzeczą, którą zapamiętał z tego świata jest to, jak kładzie się spać w domu Aragońskich. Potem obudził się już w starym świecie, w szpitalu. Dowiedział się, że trafił tam, bo skatował go jego ojciec. Tego jednak zupełnie nie pamiętał. Tak naprawdę nie pamiętał nic z czasu pomiędzy pójściem spać u Aragońskich a obudzeniem się w szpitalnym łóżku. Miał w pamięci totalną, białą plamę.

W całej tej pogmatwanej sytuacji szkoda było mu jedynie państwa Twardowskich, którzy prowadzili rodzinny dom dziecka. Oni pewnie będą się musieli tłumaczyć z jego zaginięcia. Może sprawić im to nieco problemów. No i jeszcze Wrzos. Zagubiona gdzieś w wielkim lesie. Miał nadzieję, że wróci do domu. Cóż jednak mógł więcej zrobić? Nie był w stanie im w żaden sposób pomóc. Kolejna próba powrotu do starego świata niosła za sobą zbyt duże ryzyko.

Odrzucił koc i wstał z łóżka.

Teraz, jak już sobie to wszystko poukładał w głowie, wiedział przynajmniej, na czym stoi. Podjął już decyzję. Zostaje tutaj. Aragońscy będą jego nową rodziną. Sami mu to zresztą zaproponowali. Musi jedynie dojść z powrotem do ich domu.

Dotknął spodni i koszuli wiszących na oparciu łóżka. Były wilgotne i zimne. Jego wzrok padł na przemoczone buty. Coraz lepiej. Wyjrzał przez okno. Zobaczył wierzchołki drzew i rozgwieżdżone niebo. Nie było śladu po chmurach, nie wspominając o deszczu. Najwyraźniej spał naprawdę długo. Która może być teraz godzina? Nie miał zegarka.

Zszedł po drabinie i pierwszą rzeczą, na którą zwrócił uwagę, był brak Azora. Wilk widocznie gdzieś poszedł. Wyjrzał na zewnątrz przez pustą futrynę. W okolicy też go nigdzie nie było widać. Najwyraźniej polazł załatwić jakieś swoje sprawy. Chłopiec zatrzymał wzrok na mrocznym lesie. Przestrzenie między pniami były czarne jak smoła. Wierzchołkami drzew poruszał lekki wiatr. Wzdrygnął się i cofnął o krok. Nie wyobrażał sobie dalszej drogi w takich ciemnościach. W ciągu dnia wyglądało to zupełnie inaczej.

Musiał przeczekać do rana. I jeszcze te mokre łachy. Przecież nie pójdzie bez spodni i w mokrych butach. Wrócił do domu i spojrzał na żelazny piecyk, z którego ktoś, lub coś, wyrzuciło popiół na podłogę. Trochę ognia by tu nie zaszkodziło. Niewiele myśląc, wszedł na strych po zapałki. O drewno nie musiał się martwić, fragmenty połamanych mebli walały się po całym pomieszczeniu. Pozbierał większe i mniejsze odłamki i wsadził je do paleniska. Zmiął i podłożył pod drewno kilka kulek papieru z porwanej gazety, którą znalazł w kącie pomieszczenia. Zapalił zapałkę i przystawił ją do papieru. Patrzył, jak płomień powoli pochłania fragmenty stron zadrukowane małą czcionką.

Po chwili cieszył się już trzaskającym ogniem. Chatka wypełniła się ciepłem. Przyniósł ze strychu mokre rzeczy i rozwiesił je na drabinie, którą ustawił w pobliżu piecyka.

Siadł na stołku i zapatrzył się na żar w głębi paleniska. Spalające się drewno miało w sobie coś hipnotyzującego. Najpierw stawało się czerwone, potem biało-czarne, a potem zostawał już tylko popiół. Mógł na to patrzeć godzinami.

Gdyby miał ziemniaki, mógłby je upiec w tym żarze. Tak jak kiedyś u dziadków. Mimo woli znów wrócił myślami do dawnych czasów. Zobaczył babcię na tym swoim malutkim łóżeczku, przykrytą gigantyczną pierzyną, czytająca gazetę, przy świetle małej lampki. Potem dziadka, uśmiechniętego, na ławce przed domem, w otoczeniu swoich kwiatów.

Uśmiechnął się sam do siebie. Te czasy, tak odległe, nie wrócą już nigdy. Dziadkowie odeszli, taka już była kolej rzeczy. Kto się urodził, ten umrzeć musi, jak mawiała jedna z koleżanek babci.

Potrząsnął głową, starając się odgonić smutne myśli. Miał tylko nadzieję, że jeszcze się z dziadkami zobaczy. Po drugiej stronie, na końcu czasu.Rozdział 3. Dom

Obudził się, gdy słońce dawno już rozpoczęło swoją wędrówkę. Siadł i przeciągnął się, ziewając. Uśmiechnął się i rozejrzał dookoła. Za dnia wszystko wyglądało o wiele lepiej. Odrzucił przykrycie i prawie wyskoczył z łóżka. Miał parę rzeczy do wyjaśnienia. Ale przede wszystkim chciał się upewnić, czy na pewno nikogo tu nie ma.

Zaczął po kolei zaglądać do pomieszczeń na pierwszym piętrze, odwiedził między innymi tę dziwną salę, gdzie Nataniel trzymał te swoje wypchane zwierzęta. Dobrze, że nie przyszedł tu wczoraj w nocy, bo i za dnia wyglądało to niepokojąco. Te wszystkie patrzące na niego szklane ślepia. Brr.

Następnie zajrzał do pokoju po drugiej stronie schodów, który najwyraźniej służył jako biblioteka, gdyż stało tu kilka wygodnych foteli, a regały z książkami sięgały od podłogi aż do samego sufitu. Była tu nawet specjalna, przesuwająca się na szynie drabinka, dzięki której można było dosięgnąć do najwyższych półek. Na jednym ze stolików zobaczył odłożoną grzbietem do góry książkę. Wyglądała, jakby ktoś odłożył ją dosłownie przed chwilą.

Z ciekawości przesunął nieco drabinkę i wspiął się na samą górę. Dotknął jedną ręką sufitu i spojrzał w dół. Zakręciło mu się w głowie i szybko złapał poręcz dwoma rękami. Uśmiechnął się. Z tej perspektywy fotele wyglądały jak zabawkowe sprzęty w domu dla lalek. Zszedł na dół i wyjrzał przez okno. Słońce, białe chmury i intensywnie zielone otoczenie tworzyły sielankowy widok. Dopiero teraz zobaczył, że kuliste korony jabłoni pokryte są białymi kwiatami.

Gdzieś w środku poczuł jak narasta w nim dziwne uczucie, połączenie radości, oczekiwania i świadomości nadciągającej przygody. W zasadzie to czym miał się przejmować? Łucja z Natanielem na pewno tu wrócą. Musieli gdzieś po prostu wyjechać, może z jakiegoś powodu zwolnili też służbę, kto wie? To w końcu ich dom, mogą robić, co chcą. On na nich poczeka i tyle. Ale będą mieli miny, jak go tu zobaczą, na progu z Azorem! Ale gdzie on właściwie znów poszedł? Pojawia się i znika jak kamfora. No nieważne, na pewno zaraz się znajdzie.

Chłopiec zajrzał jeszcze do kilku pokoi. W niektórych zobaczył kolejne drzwi prowadzące jeszcze dalej gdzieś w głąb domu, ale na razie nie miał ochoty wszędzie wchodzić. Nadal nie wyczuwał żadnej ludzkiej obecności, było też zupełnie cicho. W zasadzie był pewien, że jest tu zupełnie sam.

Zszedł na dół i pierwsze kroki skierował do kuchni, w której, jak wiedział, urzędowała, przynajmniej kiedyś, Brytfanna, córka Boczka Aleksandra. Nikogo tu jednak teraz nie było. Co dziwne, na kuchni stało kilka garnków, a w jednym z nich, na dnie, znajdowała się cienka warstwa zaschniętej masy.

Chłopiec z zaciekawieniem pochylił się nad naczyniem. Sucha maź popękała niczym ziemia na pustyni, ale kiedyś musiała to być zdaje się jakaś zupa. Hmm. Dziwne. Nie spodziewał się po Brytfannie takiego niechlujstwa. Nie pozmywała garnków przed odejściem z pracy? Dotknął zaschniętej skorupy na dnie. Znów skojarzyła mu się z wyschniętą na proch ziemią, jednak gdy nacisnął mocniej, poczuł, że pod suchą powierzchnią zachowała się jeszcze odrobina wilgoci.

Zaintrygowały go wbudowane wprost w ścianę szerokie, drewniane drzwi. Otworzył je na oścież. Jego oczom ukazała się znakomicie wyposażona spiżarnia. Była tak wielka, że mógł cały wejść do środka. Czego tu nie było! Półki zapełniały najrozmaitsze wiktuały począwszy od dużych opakowań makaronu, ryżu i kaszy, poprzez mnóstwo słoików z oliwkami, ogórkami i marynowanymi pieczarkami, po pieczywo chrupkie, konserwy, czekolady, chałwy i słone przekąski, na słoiczkach z przyprawami skończywszy. Natychmiast poczuł, jak żołądek podjeżdża mu do góry.

Rzucił się na jedzenie jak wygłodniały wilk. Pootwierał najróżniejsze opakowania gotowych do spożycia produktów. Nie miał ochoty zawracać sobie głowy gotowaniem. Jadł szybko, jakby ktoś miał zaraz przyjść i mu tego zabronić. Nie musiał długo czekać, aby przy stole pojawił się Azor. Siadł grzecznie, ale wbił w niego wzrok.

Chłopiec wstał, zajrzał do spiżarni i na najniższej półce zobaczył duże opakowania jedzenia dla psów. Nigdzie za to nie było psiej miski, więc otworzył jedną z szafek i wyciągnął dużą, szklaną misę i nasypał do niej karmę.

Azor rzucił się łapczywie na jedzenie. Obaj skoncentrowali się na swoich miskach i cały otaczający świat przestał chwilowo dla nich istnieć.

Chłopiec, gdy już się porządnie najadł, spojrzał na wilka, który skończył wcześniej i teraz siedział na tylnych łapach, przyglądając mu się uważnie. Wstał i nalał mu wody do innej miski. Szczęśliwie kran działał bez zarzutu, chociaż była w nim jedynie zimna woda.

Gdy chwilę odpoczął, zajrzał jeszcze do kilku pokoi na parterze, ale i tu, tak jak się spodziewał, nie znalazł nikogo.

Wyszedł przed dom. Spojrzał na żwirowy podjazd z białych kamyczków. Wiedział, że prowadzi on wprost do bramy wjazdowej. Czy powinien tam teraz pójść? Co właściwie powinien zrobić? Wrócił do domu i wszedł do pokoju z kominkiem, gdzie rozmawiał kiedyś z Natanielem i z jego kolegą malarzem. Zastanawiali się wtedy nad nazwą dla nowego dzieła artysty. Pili też jakieś dziwaczne napoje. Teraz stoliki stały puste, a dwa fotele były zwrócone przodem do wygasłego paleniska.

Artur siadł na jednym z nich i położył nogi na podnóżku. No więc tak. Podsumowując sytuację. Łucja i Nataniel gdzieś wyjechali. On jest sam w całej posiadłości. Nie ma prądu, ale jest woda i jedzenie. Może przeżyć tu spokojnie parę dni, ba, nawet miesiąc albo i dłużej, jeśli będzie trzeba. Ma nawet żarcie dla Azora, chociaż podejrzewał, że wilk daje sobie radę i bez tego. Te małe piórka na jego brodzie, taaak, pokiwał głową, wilk nie umrze tu z głodu, chociaż suchą karmą też nie pogardził. Łobuz jeden.Rozdział 4. Nataniel

Dni mijały szybko. Artur dzielił czas na spanie, jedzenie, odpoczynek, czytanie i relaks. Najbardziej lubił wieczory, kiedy wychodził tylnym wyjściem do sadu, wynosił ze sobą drewniany leżak, ustawiał go na trawie, starając się nie zgnieść żadnej z niezliczonych kępek stokrotek, i kładł się wygodnie w cieniu drzew. Następnie nalewał sobie ogromną szklankę coli i popijał małymi łyczkami przez słomkę, obserwując kwiaty jabłoni i zachodzące słońce. Poranki, kiedy serwował sobie wymyślne śniadania, też nie należały do najgorszych części dnia. Popołudnia też miał zresztą całkiem udane. Po obiedzie udawał się do swojego pokoju na małą drzemkę, przezornie zamykając drzwi, żeby Azor nie wskoczył mu niespodziewanie na głowę, a potem szedł zwykle do biblioteki posiedzieć i poczytać. Książek miał pod dostatkiem. Chyba nigdy w życiu nie przeczyta ich wszystkich. Półki dosłownie uginały się pod nieprzebraną kolekcją najróżniejszych, równo i tematycznie ułożonych woluminów.

Mógł robić to, co mu się żywnie podobało, a bogate zapasy, których dodatkowe zasoby odkrył w piwnicy, zdawały się być nieskończone. Tak naprawdę, w pewnym momencie, stracił rachubę czasu. Dni, które nie odróżniały się jeden od drugiego, zlewały się w jeden wielki korowód. Od czasu do czasu myślał co prawda o Aragońskich, ale wtedy powtarzał sobie, że przecież i tak musi czekać tu na ich powrót. Co prawda odczuwał czasami ukłucia niepokoju, ale przecież nie mógł pójść ich szukać nie wiadomo gdzie. Mogli być przecież na końcu świata. A on był przecież w swoim domu. W końcu sami zaproponowali mu, żeby z nimi zamieszkał.

Tak więc dalej odpoczywał, jadł, pił, leżał, przesiadywał w bibliotece i… i właśnie wtedy znalazł list od Nataniela. Był schowany bardzo niepozornie. A raczej z pozoru niepozornie, bo tak naprawdę włożono go w jedyną książkę w całej bibliotece, która ewidentnie nie była na swoim miejscu. Czarnożółta okładka między brązowymi grzbietami jedenastotomowego wydania encyklopedii historii świata, stojącego na jednej z najwyższych półek, już jakiś czas temu przykuła jego wzrok, gdy, siedząc wygodnie w fotelu, przyglądał się księgozbiorowi. Wtedy jednak nie wziął jej do ręki, chociaż wspiął się zaciekawiony na drabinkę i odczytał tytuł książki: _Na tropach jednorożca._

Dział z legendarnymi zwierzętami był przecież zupełnie gdzie indziej. Musiało jednak minąć kilka dni, zanim wziął ją do ręki. Tak naprawdę zresztą zamierzał ją tylko odłożyć w miejsce, gdzie lepiej pasowała i nie burzyła ogólnej harmonii, jednak będąc jeszcze na drabinie, zaczął ją odruchowo kartkować i… trafił na list adresowany do siebie samego.

Była to właściwie jedynie zgięta na pół kartka, którą pokrywało odręczne, drobne pismo. Natychmiast zszedł z drabiny i siadł na fotelu. List zaczynał się tymi słowami:

_Arturze!_

_Jeśli czytasz te słowa, oznacza to, że przeczucie mnie nie myliło i znów jesteś w naszym domu. Dzięki Bogu! Zostawiłem dla Ciebie tę wiadomość, ponieważ wiedziałem, że wrócisz. Czułem to bardzo wyraźnie. Pewnie zadajesz sobie pytanie, dlaczego nie rozmawiamy osobiście. Nie mam już zbyt wiele czasu i wszystkiego Ci tutaj nie napiszę, ale pewne rzeczy chcę wyjaśnić. Obaj wiemy, że nasza wyprawa nie powiodła się i z jakiegoś powodu, dla mnie nieznanego, zostałeś po tamtej stronie. Tak czy inaczej, to moja wina. Biorę wszystko na siebie. Nigdy nie powinienem był się na to zgodzić. Łucja mi odradzała, jednak byłeś wyjątkowo przekonujący i uparty. Pomyślałem, że i tak tam wrócisz, pójdziesz po ten album, choćbyśmy Ci zabronili. Postanowiłem więc Ci towarzyszyć. Uznałem, że tak będzie po prostu bezpieczniej. Poszliśmy we dwóch, ale tylko ty mogłeś przekroczyć granicę. Mnie się nie udało, chociaż próbowałem. Chciałem Cię wtedy powstrzymać, zawrócić Cię z drogi, ale było już za późno. Widziałem Cię po drugiej stronie jak przez rozedrganą mgłę. Odwróciłeś się tylko raz, pokazałeś kciuk do góry i zniknąłeś mi z oczu. Pomyślałem wtedy, że zaraz wrócisz. Że to będzie szybka akcja, tak jak się umawialiśmy. Mieliśmy przecież tylko wziąć album i natychmiast wrócić. Ale Ciebie nie było i nie było. Czekałem bardzo długo. Musiałem nawet wezwać Łucję, bo czułem, że duża gromada gnomów ostrzy sobie na mnie pazury. Łucja przyjechała ze Zdzisławem, naszym kamerdynerem, na pewno go pamiętasz. Mieli ze sobą wystarczające uzbrojenie, żeby wykończyć wszystkie gnomy w tunelu, ale już sam ich widok wystarczył, żeby gromada zrezygnowała z ataku. Jak sam wiesz, Łucja potrafi być bardzo przekonywająca. A teraz była też rozjuszona jak chmara szerszeni. Z trudem powstrzymałem ją od eksterminacji tych biednych i prymitywnych stworzeń. To nie ich wina, że urodziły się tunelowymi gnomami. Udało mi się, ale jej furia uderzyła we mnie. Uwierz mi, przybyło mi tego dnia siwych włosów. Tym bardziej, że przecież miała oczywiście rację. Popełniliśmy duży błąd, zgadzając się na tę całą akcję._

_Myśleliśmy wtedy, że jest już po wszystkim, że zostałeś tam na zawsze. Nie mogliśmy za Tobą pójść, nie wiedzieliśmy, co się stało, nie mieliśmy absolutnie żadnej możliwości, żeby się dowiedzieć czegokolwiek, bo przejście zamknęło się zaraz po tym, jak zniknąłeś w tym wąskim tunelu. Ewidentnie dysponujesz jakimś unikalnym darem, który pozwala Ci na przekraczanie tej granicy, a nawet na tworzenie tego pęknięcia pomiędzy wymiarami. Ten dar, ten fenomen, może być unikalny w skali świata, nigdy nie słyszałem o czymś podobnym. Może dlatego właśnie się zgodziłem? Może chciałem zobaczyć, jak to się odbędzie? Może chciałem się przekonać, czy i ja posiadam tę zdolność? A może tak naprawdę Ci nie dowierzałem i dlatego nie potraktowałem tej wyprawy do końca poważnie? Nie wiem. Może wszystko po trochu, a może… sam nie wiem. W każdym razie, rezultat jest taki, iż kolejny raz Cię utraciliśmy._

_Łucja po jakimś czasie wyjechała na kolejne wyprawy, najpierw do Amazonii, a potem jej celem stały się szczyty Hindukuszu._

_Mnie nigdy nie pociągała wspinaczka wysokogórska, tym bardziej, że wolałem zostać, mieć oczy i uszy otwarte, na wypadek gdybyś znów pojawił się w naszym świecie._

_Dużo rozmyślałem i medytowałem nad całą sytuacją i nabrałem dziwnej, choć nieco irracjonalnej pewności, że wrócisz. To uczucie rosło we mnie i rosło, aż stało się pewnikiem. Uznałem, że jest to jedyny logiczny ciąg dalszy tej historii. Że to wszystko dzieje się po coś. Tylko że życie nie jest aż tak proste, jak chcielibyśmy, żeby było. Okazało się, że nie jesteśmy tak bezpieczni, jak nam się jeszcze niedawno wydawało. Wręcz odwrotnie. Tej samej nocy, kiedy dowiedziałem się, że Łucja zaginęła w górach, ja sam zostałem aresztowany we własnym domu. Służba dostała natychmiastowy nakaz opuszczenia rezydencji. Zostali dosłownie wypędzeni, tak jak stali. Później dowiedziałem się, że cała nasza rezydencja została gruntownie przeszukana. Czego szukali, tego tylko możemy się domyślać… Wtedy poczułem ulgę, że jesteś daleko od tego wszystkiego._

_Teraz organizuję wyprawę poszukiwawczą. Pojadę odnaleźć Łucję. Każda chwila jest ważna. Tak, to widzisz, wygląda. Jeśli czytasz ten list, oznacza to, że nadal nie ma nas w domu. Specjalnie ukryłem go w takim miejscu, bo miałem podejrzenia, że po moim wyjeździe ktoś może znowu tu myszkować. Z drugiej strony wiedziałem też, że twoja pasja czytania doprowadzi Cię w końcu i do tej książki. Miałem tylko nadzieję, że odkryjesz list jak najszybciej. Mam nadzieję, że czujesz się tu jak u siebie w domu, bo to jest też Twój dom. Jest to oficjalnie potwierdzone. Dziedziczysz po nas._

Pismo zrobiło się mniej wyraźne, jakby pisząca je ręka nagle zaczęła się spieszyć.

_Gdybyśmy nie wrócili do początku lata, musisz jedynie udać się do mojego zaufanego prawnika, Leopolda Kruczka, aby złożyć swój podpis. On przekaże Ci więcej informacji. Jego telefon i adres znajdziesz w książce telefonicznej. Teraz muszę kończyć._

_Nataniel_

Artur opuścił rękę z listem i podniósł wzrok. Westchnął ciężko. Czyli ukłucia niepokoju były jak najbardziej na miejscu. W głębi duszy przeczuwał, że nie wszystko jest tak, jak być powinno. Nie chciał jednak dopuścić do siebie tej myśli. Wolał bezproduktywnie czekać i rozkoszować się prostymi przyjemnościami, ale rzeczywistość sama go dopadła.

Wrócił do fragmentów listu poświęconych, jak to ujął Nataniel, „naszej wyprawie”. Czyli najwyraźniej wrócili razem do miejsca, w którym pierwszy raz trafił do tego świata. Do tunelu kolejowego, skąd wyjechał wtedy pociągiem Lukrecjusza Burbelki, rozpoczynając pasmo przygód w tym świecie. Uparł się, żeby wrócić do domu po album ze starymi zdjęciami. Żeby przekroczyć ponownie granicę.

Nataniel i Łucja mieli rację. To nie było rozsądne. I skończyło się też nieciekawie, bo dorwał go jego stary i prawie zabił. Źle zrobił, że nie posłuchał rozsądniejszych od siebie. Czasami rzeczywiście był zbyt uparty, a nawet chyba lepiej powiedzieć, że zaślepiony. Przecież to tylko stare zdjęcia, nie trzeba było podejmować takiego ryzyka! Zresztą rezultat jest taki, że i tak, koniec końców, nie udało mu się przynieść albumu do tego świata. Tak już widocznie miało być i już. Teraz myślał też, że przecież jego wspomnienia dotyczące dziadków i tych lepszych chwil jego dzieciństwa, są przecież w nim samym, a nie w jakimś starym albumie. Nie potrzebował go. Może to nawet lepiej, że został tam, po drugiej stronie, razem z jego starym życiem.

No ale stało się to, co się stało i już się nie odstanie. Resztę zna z opowieści pani Twardowskiej. Brakowało mu pierwszej części tej historii, teraz i ją poznał. Co prawda w jego głowie nadal cały ten okres był jedną wielką czarną dziurą, ale teraz, mimo amnezji, mógł już mniej więcej nakreślić ogólne ramy ciągu wydarzeń.

Wstał i zaczął bezwiednie obserwować sielankowy krajobraz za oknem. Białe chmury powoli przesuwały się na niebie.

Myśli buzowały w jego głowie. Ten list wiele wyjaśniał… Dużo elementów, do tej pory rozsypanej układanki, wskoczyło na swoje miejsce. Czyli wrócili z Natanielem do przejścia. On jednak nie mógł przejść.

Poszedłem ja sam. Miałem szybko wrócić, a zostałem wiele miesięcy. I z całym tym bałaganem, który tu rozpętałem, musieli się mierzyć Nataniel z Łucją. Przecież aresztowanie Nataniela na bank miało związek z moimi wyczynami! A… zaginięcie Łucji?

Przeszedł go zimny dreszcz.

Opadł z powrotem na fotel. Jeśli coś jej się stało… przez niego… nigdy sobie tego nie daruje! A Nataniel? Napisał, że jedzie jej szukać. Czy ją odnalazł? Ale kiedy to się stało? List nie ma żadnej daty!

Kurczę blade!

Muszę pójść do tego Kruczka, może on coś więcej będzie wiedział! Nie będę czekał na żaden początek lata, za dużo już czasu zmarnowałem!

Artur zerwał się z fotela i zbiegł na dół. Widział wcześniej grubą książkę przy telefonie na niewielkim stoliku przy schodach. To musiała być książka telefoniczna. Gwałtownie otworzył opasłe tomiszcze i zaczął szybko wertować strony. Kruczek, Kruczek, jak mu tam było? Leopold, o jest! Jest tylko jeden Leopold Kruczek, dawaj, wybieramy.

Podniósł słuchawkę i zaczął wykręcać numer na staromodnym telefonie z okrągłą tarczą z numerami, ale uświadomił sobie, że nie słyszy żadnego sygnału w słuchawce! Mimo wszystko wykręcił numer do końca. Oczywiście jednak nic to nie dało, bo telefon był głuchy. Nie działał. Szybko sprawdził kabel wiodący do gniazdka telefonicznego w ścianie. Poprawił wtyczkę, odłożył słuchawkę, podniósł ją i jeszcze raz przystawił sobie do ucha. Nic!

Nagle to całe zamknięcie, ta izolacja w czterech ścianach, ten komfortowy egoizm, to wszystko zaczęło mu przeszkadzać, uwierać. On tu sobie popijał colę na leżaku w ogródku wśród kwitnących stokrotek, a oni… nie wiadomo gdzie! Może ktoś zrobił im krzywdę, może… zacisnął powieki… zginęli, a on sobie tu leżakuje jak jakiś przedszkolak! Koniec tego!

Uderzył słuchawką o widełki, aż zadzwoniło. Pobiegł do swojego pokoju i otworzył szafę. Wybrał lekką kurtkę i dżinsowe spodnie. Szybko się przebrał i zszedł z powrotem na dół.

Dobra, co teraz, aaa, klucz od bramy.

Otworzył małą skrzyneczkę zawieszoną przy drzwiach wejściowych i wybrał duży klucz, wiszący pod napisem: _Brama_.

Poszedł do garażu i spojrzał na terenowego jeepa. Stary samochód wyglądał trochę jak resorak z jego dawnej kolekcji, którą bawił się u dziadków, był czerwony i nie miał dachu. Co by teraz dał za umiejętność jazdy samochodem! Zajrzał do środka auta i podrapał się po głowie. Nigdy nie prowadził. Nawet jakby udało mu się uruchomić ten pojazd, to pewnie daleko by nie zajechał.

Jeszcze na terenie posiadłości to mógłby sobie poeksperymentować, ale żeby wyjechać na ulicę, musiałby naprawdę dobrze jeździć. Ale zresztą przecież nawet jakby opanował jazdę, to zostają te wszystkie znaki drogowe, których nie znał, nie mówiąc już o kontrolach policji. Co on by im powiedział, gdyby go zatrzymali? Jakby to wszystko wyjaśnił? Tym bardziej, że lepiej się nie rzucać w oczy, list Nataniela, cokolwiek ogólnikowy, jednak sugerował, że policja też może być w to wszystko umoczona. Próba jazdy tym samochodem była kusząca, ale najprawdopodobniej nie miała żadnego sensu.

Dobra, nie ma czasu na rozmyślania.

Szybko wyprowadził z garażu BMX-a, którego już wcześniej tutaj widział. Zawsze chciał mieć taki sprzęt, ale jego stary nigdy by mu takiego nie kupił, nie ma opcji.

Wrócił do domu i zapisał na kartce adres i telefon prawnika.

Mapa, mapa, przydałaby mu się jeszcze jakaś mapa! Skąd miał wiedzieć, gdzie właściwie jest ta ulica?

Zdenerwowany biegał pomiędzy pokojami, ale nigdzie nie mógł odnaleźć mapy miasta. W jaki sposób odnajdzie bez niej dom Kruczka?

Siadł zrezygnowany i w tym samym momencie wpadł na pomysł gdzie mogła być mapa. Pobiegł ponownie do garażu i otworzył skrytkę w samochodzie. Jest! Plan miasta. W końcu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: