Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Do pierwszej randki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 lutego 2023
Ebook
47,90 zł
Audiobook
39,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
47,90

Do pierwszej randki - ebook

„Miłość to cichy złodziej. Ukradkiem odbiera to, co nam się należy i zostawia po sobie zjejące pustką dziury, a ich nie da się już niczym załatać.”

Iga nienawidzi dwóch rzeczy: swojego ojca i czwartków. Dorastając u boku porzuconej przed laty mamy, przestała wierzyć w miłość, a już na pewno w to, że ta może dać komukolwiek szczęście.

Wiodąc życie spełnionej singielki, potrzebę bliskości zaspokaja za sprawą pierwszych-ostatnich randek, za wszelką cenę starając się zachować anonimowość.

Wszystko szło zgodnie z planem.

Do czasu.

Kiedy w walentynkowy wieczór Iga umawia się z mężczyzną, którego zaangażowanie wywołuje szybsze bicie jej serca, nieznane emocje dają o sobie znać, a niechciane uczucia zaczynają burzyć wewnętrzny spokój dziewczyny.

Czy magia walentynek sprawi, że Iga zaryzykuje i wbrew swoim zasadom da szansę Alkowi? A może to seria zbiegów okoliczności postawi ich ponownie na swojej drodze?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8280-541-3
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Mało jest rzeczy na świecie, które wywołują we mnie negatywne emocje nie do poskromienia. Nie należę raczej do gniewnych osób ani tym bardziej do takich, które w każdej mijającej sekundzie patrzą na swoje życie przez pryzmat napotykanych przeszkód czy doświadczonych nieszczęść. Lubię narzekać i zdarza się, że bywam pamiętliwa. Czasem złośliwa, może nawet cyniczna. Ale kiedy już przyjdzie mi się zastanowić nad tym, co wywołuje gęsią skórkę na moich ramionach i sprawia, że mam ochotę wrzeszczeć na całe gardło, by uwolnić z siebie nagromadzoną frustrację, na myśl przychodzą mi tylko:

1. Mój ojciec.

2. Jeden z dni tygodnia, który bezdyskusyjnie jest po prostu prześladującym mnie wielkim nieporozumieniem.

Bo tak się składa, że nienawidzę czwartków.

I gdyby ktoś kazał mi napisać rozprawkę na temat rozlicznych wad, którymi się charakteryzuje, nie miałabym problemu z opisaniem ze szczegółami przynajmniej pięciu z nich.

A nawet dziesięciu.

No bo umówmy się, od dawna chodzą słuchy, że czwartek to mały piątek, ale istota problemu polega na tym, że on tym piątkiem nie jest! Czemu w ogóle ktoś te paskudne dwadzieścia cztery godziny postawił akurat na równi z tym cudownym, wyczekiwanym przez wszystkich dniem? Przecież tydzień ma aż siedem dób. Każda inna i niepodobna do poprzedniej, z tym że żadna z nich nie jest tak beznadziejna, jak ta o nazwie czwartek.

Poniedziałek jest tym najgorszym pierwszym dniem po weekendzie, wiadomo. Nikt niczego od niego nie oczekuje, każdy zaciska zęby i odlicza godziny do momentu, aż się skończy. We wtorek cieszymy się, że przetrwaliśmy poniedziałek, to w końcu nie lada sukces. Środa – środek tygodnia, coś pięknego! A czwartek? Jakie niesie za sobą jasne strony? Czy można w ogóle powiedzieć na jego temat coś pozytywnego? Przecież on jest jak ten przeklęty jeden punkt, którego zabrakło do wyższej oceny na egzaminie. Jak ostatni łyk sączonego w trakcie plenerowego koncertu piwa, do którego wpadła mucha, przez co z bólem serca jesteś zmuszony je wylać i patrzeć, jak złocisty płyn wsiąka w udeptaną setkami podeszw ziemię. Jak zostawiony na koniec kęs najlepszego ciasta, który spada z widelca na podłogę, by połączyć się z kurzem i zadrwić z długo oczekiwanej rozkoszy, której człowiek chciał dostarczyć swoim kubkom smakowym. Jest swoistą metaforą gorzkiego rozczarowania: niby do pełni szczęścia brakuje już tak niewiele, a jednak musisz obejść się smakiem i odczekać swoje. Przez dwadzieścia cztery godziny ludzie tkwią w zawieszeniu między obowiązkami a piątkiem, który pociąga za sobą obietnicę wyczekiwanego weekendu. Czy istnieje w ogóle coś gorszego? Nie sądzę.

Zresztą na całym świecie wiadomo, że wraz z tym dniem nadciągają same nieszczęścia. W sierpniu 1945 roku w czwartek (!) zrzucono bombę atomową na Hiroszimę. Według Biblii w czwartek (!) Judasz zdradził Jezusa. Ponadto w 1929 roku na Nowojorskiej Giełdzie Papierów Wartościowych gwałtownie spadły ceny akcji, tym samym dając początek wielkiemu gospodarczemu kryzysowi, a sama data zyskała pieszczotliwą nazwę czarny czwartek.

Nie ma przypadków, są tylko znaki.

I nie, nikt mnie nie przekona, że cudowny, ociekający lukrem i olejem tłusty czwartek powinien mi to wszystko wynagrodzić, bo nawet święto, w którym celebrujemy opychanie się tonami wysokokalorycznych drożdżowych bułek z marmoladą, nie jest w stanie zrekompensować mi okropnych wspomnień związanych z tym parszywym dniem.

Ale wracając do meritum:

Jeśli w całym moim życiu miało spotkać mnie coś złego, to właśnie w czwartek. Nic więc dziwnego, że i tym razem postanowił wyciągnąć swoje ostre pazury i przypomnieć o wszystkich negatywnych fluidach, które wydzielał. Już w momencie, w którym otwierałam oczy o piątej trzydzieści rano i wyglądałam przez okno w poszukiwaniu pierwszych promieni słonecznych, których rzecz jasna nie było, czułam w kościach, że czekały na mnie tylko przykre niespodzianki. Wbrew wszystkim swoim pragnieniom związanym z chęcią pozostania w cieplutkim łóżku do przynajmniej południa zwlekłam się z wygniecionego materaca, owinęłam szlafrokiem i ruszyłam do kuchni, by zacząć kolejny dzień pracy w firmie mojej mamy. Wrzuciłam kapsułkę do ekspresu do kawy, ustawiłam pod wlewkę mój ulubiony ceramiczny kubek w krowie łaty i wskoczyłam pod prysznic. Pół godziny później w drodze na parking dojadałam przypalony tost i przeklinałam w myślach zamarznięty na chodnikach śnieg, którego cienka warstwa tworzyła na warszawskich ulicach istne lodowisko. Z trudem doczłapałam się do mojego wysłużonego białego forda focusa, którego dostałam od mamy na dziewiętnaste urodziny. Nazwałam go Colin (jak Colin McRae) i szczerze wierzyłam w to, że zwiedzimy ze sobą kawał świata, niekiedy łamiąc przepisy, spędzając noce na dzikich plażach i zabierając ze sobą szalonych autostopowiczów. Niestety zamiast podróżować i spełniać swoje marzenia, utknęłam na obrzeżach stolicy, wynajmując dwupokojowe mikromieszkanie z aneksem kuchennym, którego wyposażenie znajdowało się w początkowej fazie rozkładu.

Zmarzniętymi dłońmi oskrobałam oszronione szyby i wsiadłam do środka. Uruchomiłam radio, którego wyświetlacz z trudem zaświecił się na swój typowy pomarańczowy kolor, a z głośników popłynął uwodzicielski głos Eda Sheerana, bezwstydnie zapewniający mnie, że wyglądam tej nocy perfekcyjnie.

No cóż, przynajmniej zgadzaliśmy się co do jednego: na dworze wciąż było ciemniej niż w grobowcu.

Zapięłam pasy, wsunęłam kluczyk do stacyjki i przekręciłam go z czułością, by jak co rano odpalić moje niezawodne (do tej pory) auto. Niestety tym razem mój śnieżnobiały przyjaciel miał inne plany. Żałośnie zakasłał, zadrżał i wydał z siebie niewróżące niczego dobrego ciężkie tchnienie, po którym nawet radio przestało grać. Niezrażona spróbowałam ponownie uruchomić silnik. Na próżno.

Colin akurat dzisiaj, po prawie pięciu latach idealnej współpracy, postanowił się na mnie wypiąć. Coraz bardziej sfrustrowana zaczęłam liczyć do dziesięciu i głęboko oddychać, jednak moje działania (jak mogłam się tego spodziewać) przyniosły marny skutek. Ani mnie nie uspokoiły, ani nie sprawiły, że Colin łaskawie odpalił.

– Cholerny złom! – warknęłam pod nosem.

Rozejrzałam się po opustoszałym parkingu w nadziei, że spotkam na nim jakąś zbłąkaną duszę, od której mogłabym uzyskać pomoc i odpalić auto przy pomocy kabli, ale wzrokiem omiotłam jedynie otaczającą mnie z każdej strony ciemność. Najwyraźniej nikt z mieszkańców mojego osiedla nie wstaje w środku zimy o tak nieludzkiej porze. Nie pozostało mi nic innego jak zemleć w ustach kilkadziesiąt najróżniejszych przekleństw i pobiec na najbliższy przystanek autobusowy, z którego mogłam bezpiecznie dostać się do centrum.

Gdy wysiadłam z zatłoczonego, wypełnionego puchowymi kurtkami i wczorajszymi, alkoholowymi oddechami pojazdu, puściłam się biegiem w stronę siedziby Zorganizowanych – małej, trzyosobowej firmy mojej mamy. Moja rodzicielka od prawie siedmiu lat zajmowała się wyręczaniem majętnych leniwych ludzi, którzy z jakiegoś powodu postanowili zmienić miejsce zamieszkania. Nie była z wykształcenia dekoratorką ani architektem. Wcześniej przez dziesięć lat opiekowała się naszym domem i dorabiała sobie, opiekując się dziećmi sąsiadek i ich znajomych. Choć nigdy nie myślała o własnej działalności, obecnie jej praca polegała na pełnoetatowym opróżnianiu przewiezionych przez firmy przeprowadzkowe pudeł wypełnionych rzeczami osobistymi klientów. Mama dbała o to, by wszystkie znalazły swoje miejsce i tworzyły spójną i funkcjonalną całość w nowej, jeszcze niezamieszkałej przestrzeni. Wpadła na pomysł rozkręcenia biznesu wspólnie z przyjaciółką jakiś czas po tym, jak mój ojciec postanowił oblać dwa egzaminy – z ojcostwa i przede wszystkim z człowieczeństwa. Kiedy miałam czternaście lat i zaczynałam właśnie drugą klasę gimnazjum, mój kochany tatuś miesiącami zatruwał mamie życie gadką o „nagłej potrzebie większej swobody”. Kryzys wieku średniego? Absolutnie!

„To tylko chęć oczyszczenia głowy”, tłumaczył. Potrzebował odpoczynku od zgiełku miasta i irytującego szefa, który wydzwaniał do niego o każdej porze dnia i nocy. Tak przynajmniej twierdził. Problem pojawił się wtedy, kiedy mama w końcu dała mu tę swobodę i z dnia na dzień dowiedziała się, że ta potrzeba miała imię i dwanaście mniej wiosen niż ona. Nim zdążyła skonfrontować się z tym obrzydliwym zdrajcą i wyrzucić go z domu, on zwyczajnie zniknął.

No cóż, śmieci wyniosły się same.

Niestety wraz ze wszystkimi oszczędnościami, które zgromadzili przez osiemnaście lat małżeństwa. Mama po dwóch latach walki o zdrowie i pracy na dwie zmiany została zmuszona do sprzedaży domu, który dostała w spadku po swoich rodzicach. Postawione pod ścianą przeprowadziłyśmy się do dużo mniejszego i tańszego mieszkania, w którym mieszka do dziś. Gdy wspólnie z przyjaciółką, ciotką Klarą, przy kilku kieliszkach wina rozkładały bibeloty bez ładu i składu na białe, świeżo przykręcone półki z Ikea, stwierdziły, że zapłaciłyby każde pieniądze, byle tylko ktoś zrobił to za nie. I tak powstały Zorganizowane.

Dotarłam na Żelazną z półgodzinnym opóźnieniem. Już z oddali widziałam włączone światła w niewielkiej siedzibie firmy i ogarnęły mnie wyrzuty sumienia na myśl o tym, że przez zawziętość Colina mama musiała sama otwierać biuro. Niby nie było w tym nic strasznego, przecież to tylko trzydzieści minut. Jednak odkąd ojciec ją porzucił, a ja stałam się świadkiem rozpaczy, w której pogrążyła się zaraz po jego odejściu, robiłam wszystko, by nie sprawić jej zawodu. Dlatego też poświęciłam się całkowicie pracy w jej małym, ale całkiem prężnie działającym biznesie. Nie poszłam na studia. Po maturze od razu usiadłam za biurkiem w niewielkim lokalu z błękitnymi ścianami i zajęłam się organizacją kalendarza, kontaktem z klientami i reklamą.

Na ostatniej prostej puściłam się biegiem. Chciałam zyskać trochę czasu i jak najszybciej zabrać się za swoje obowiązki. Niestety zupełnie zapomniałam o tym, że chodniki wciąż pokrywała cieniutka warstwa lodu, przez co nim się obejrzałam, straciłam równowagę i upadłam prosto w zamarzniętą kałużę. Ta, jak na złość, pod ciężarem mojej pupy pękła, a mój tyłek zanurzył się w lodowatej, brudnej brei.

– Dzień dobry w czwartek – wysyczałam z zaciśniętymi zębami i z obolałą kością ogonową doczłapałam się do oszklonych drzwi wejściowych, nad którymi dumnie pysznił się szyld Zorganizowanych.

– Iga! Jesteś wreszcie. – Mama, nie dając mi dojść do słowa, chwyciła mnie za poły rozpiętej do połowy kurtki i wciągnęła do środka.

Jej zielone, identyczne jak moje oczy lśniły z ekscytacji, a obcięta jak zwykle za krótko grzywka sterczała na wszystkie strony. Zapewne jeszcze przed chwilą przeczesywała ją palcami, zatapiając przy tym dłonie w swoich kasztanowych lokach. Zawsze tak robiła, gdy się nad czymś intensywnie zastanawiała.

– Przepraszam, próbowałam się dodzwonić, ale nie odbierałaś. Miałam dziś fatalny poranek. Wyobraź sobie, że Colin…

– Iga, proszę cię, jaki Colin! Nie uwierzysz, kto postanowił skorzystać z naszych usług! Ja do tej pory trzęsę się z wrażenia.

Wyciągnęła przed siebie ręce, które faktycznie drżały, choć w pomieszczeniu panowało przyjemne ciepło.

– W takim razie zamieniam się w słuch. – Uśmiechnęłam się do niej szczerze i już miałam zająć miejsce przed komputerem, by przy okazji sprawdzić, czy udało jej się wpisać nowego klienta do odpowiedniej rubryki, ale w ostatniej chwili przypomniałam sobie o przemoczonych spodniach. – Jednak nie. Poczekaj chwilę, muszę się przebrać. – Wskazałam palcem na mokry materiał i poszłam do łazienki.

– Długo ci to zajmie? – Mama koczowała pod drzwiami, gdy przebierałam się w awaryjne dresy, które przyniosłam do pracy po tym, jak pewnego dnia podczas okresu zdarzył mi się mały, krępujący wypadek. – Muszę zobaczyć twoją minę, gdy to usłyszysz.

– Jeszcze chwila. Ciotka Klara wie?

– Oczywiście! Rozmawiałam z nią, jak tylko odczytałam maila. Jest chyba jeszcze bardziej podekscytowana niż ja.

Związałam włosy w odcieniu ciemny blond w niedbały kok na czubku głowy, poprawiłam sweter wyjęty żywcem z lat dziewięćdziesiątych i wyszłam na korytarz, by od razu wpaść w objęcia mamy. Wyglądała, jakby miała za chwilę eksplodować ze szczęścia. Czyżby sam prezydent Warszawy postanowił wynająć naszą firmę do przeprowadzki?

– Posłuchaj – zaczęła, ledwo panując nad emocjami. – Kojarzysz tego prezentera z telewizji śniadaniowej, który niedawno się rozwiódł?

Pokręciłam przecząco głową.

– Wiesz przecież, że właściwie nie oglądam telewizji. Wystarczy mi Netflix.

– Wy i ten wasz Netflix. – Wywróciła oczami. – Ale jego musisz znać! Oglądałyśmy go, jak jeszcze ze mną mieszkałaś. Zawsze powtarzałaś, że przypomina ci młodszą wersję Roda Stewarta.

Zaczęłam szukać w pamięci wszystkich mężczyzn, którzy kiedykolwiek mogli kojarzyć mi się z jednym z najwybitniejszych artystów lat siedemdziesiątych, kiedy nagle mnie olśniło.

– Chodzi ci o Tobiasza Brańskiego?

– Tak! – Mama, pięćdziesięciodwuletnia kobieta, poważna właścicielka poważnej firmy, właśnie podskoczyła z piskiem i klasnęła w ręce.

– Chcesz mi powiedzieć, że prezenter telewizji publicznej zarezerwował u nas termin?

– Nie!

Skonsternowana otworzyłam szerzej oczy i zmierzyłam ją wzrokiem.

– To w takim razie po co w ogóle o nim rozmawiamy?

Mama spojrzała na mnie jak na kompletną idiotkę.

– Bo to nie on do nas napisał, a jego syn. Arkadiusz Brański.

– Ach, Arkadiusz Brański! No przecież – powtórzyłam teatralnym głosem. – A kim on w ogóle jest?

– No jak to kim? Synem Tobiasza Brańskiego.

– I to wszystko? – zapytałam autentycznie zdziwiona.

– Jak to wszystko?! To syn celebryty! – Mama sprawiała wrażenie wyraźnie poruszonej.

– Ale czy wyróżnia go coś poza tym, że nosi znane nazwisko? No nie wiem… Jest na przykład genialnym naukowcem albo świetnie zapowiadającym się piłkarzem? – wyliczałam, wpatrując się w coraz bardziej czerwoną twarz rodzicielki. Miałam niejasne przeczucie, że irytowało ją moje podejście do tej sprawy.

– Nie wiem! – zawołała, rozkładając bezradnie ręce na boki. – Ale to pierwszy raz, kiedy naszą firmą zainteresował się ktoś inny niż zwykły, szary Kowalski. Nie rozumiesz, jaka to dla nas szansa?

Nie. Ale nie chciałam tego mówić na głos. Chyba już wystarczająco podcięłam jej skrzydła.

– Skąd w ogóle wiesz, że to jego syn?

– Sprawdziłam w internecie! Od razu skojarzyłam nazwisko, ale to w tej chwili nie jest najważniejsze. W końcu może usłyszeć o nas szersze grono klientów – kontynuowała. – Jeśli ten cały Arek będzie zadowolony z naszych usług, może poleci nas dalej? Przecież te bogate dzieciaki ciągle się przeprowadzają. Spotkało nas olbrzymie wyróżnienie!

Tok rozumowania mamy nie był wcale taki głupi. W końcu bogaci rodzice często sponsorowali mieszkania swojemu równie majętnemu potomstwu. Środowisko bogaczy rządziło się swoimi prawami. Wszyscy obracali się w podobnym towarzystwie i zazwyczaj korzystali z usług tych samych, sprawdzonych firm. Istniała więc szansa, że po tym, jak ciocia z mamą spełnią oczekiwania rozpieszczonego synalka Brańskiego, nasz terminarz zacznie pękać w szwach.

Spojrzałam jej prosto w oczy i uśmiechnęłam się szeroko.

– Masz rację, mamo, to genialna okazja, by jeszcze bardziej rozwinąć naszą firmę. – Objęłam ją ramieniem i poprowadziłam w kierunku mojego stanowiska. – Wyobrażasz to sobie? Możliwe, że będziecie z ciotką odwiedzać najbardziej wypasione mieszkania i wille polskich celebrytów. Musimy jak najszybciej uaktualnić ofertę – zajęłam miejsce przed komputerem i odpaliłam naszą stronę internetową – a po zakończeniu prac u Brańskiego poprosić go o wystawienie referencji.

– Na taką reakcję czekałam. – Roześmiana mama nachyliła się nad blatem i ucałowała mnie w czubek głowy.

– Kiedy zaczynacie?

– W poniedziałek za dwa tygodnie. W mailu Brański zaznaczył, że zależy mu na jak najszybszej realizacji zlecenia. Całe szczęście, że na ten tydzień nie miałyśmy z Klarą żadnych planów. – Zerknęła na zegarek. – Za chwilę powinna tu być.

– O wilku mowa – odparłam, patrząc nad jej ramieniem w kierunku drzwi.

– Aśka! Iga! Błagam, powiedzcie mi, że to nie żart i młody Brański naprawdę do nas napisał.

Złożyła ręce jak do modlitwy i usiadła na brzegu mojego biurka. Wyglądała, jakby dosłownie przed sekundą zerwała się z łóżka i przybiegła do siedziby firmy bez spoglądania w lustro przed wyjściem z domu. Swoje cienkie blond włosy zebrała w nierówny, niski kucyk, z którego wyślizgnęło się całkiem sporo luźnych kosmyków, przez co sprawiała wrażenie odrobinę szalonej. Nigdy też nie bawiła się w nakładanie makijażu, choć tym razem kilka kropel korektora pod oczami zamaskowałoby ślady po prawie nieprzespanej nocy. Ciotka była starą panną, a raczej, jak sama wolała o sobie mówić, singielką z wyboru. Od ludzi wolała książki i to z nimi spędzała każdą wolną chwilę. Kiedyś nawet powiedziała mi, że dobra książka potrafi dać więcej ukojenia niż kilka godzin ciągłego snu. Zdarzało jej się nawet przychodzić do pracy bez zmrużenia oka. Kiedy mama ją za to ganiła, odpowiadała jej z filuternym uśmiechem, że nawet najlepszy kochanek nie skłoniłby jej do zarwania nocy i nie dałby jej tyle przyjemności co powieść, którą udało jej się przeczytać.

Taka była właśnie ciotka Klara. Nieuleczalna książkoholiczka, a zarazem twardo stąpająca po ziemi realistka w jednym.

– To nie żart. – Z ust mamy ponownie wydobył się dźwięk przypominający skrzypnięcie źle nasmarowanych zawiasów. Po chwili rzuciła się w stronę ekspresu do kawy. – Zrobię nam po filiżance i wspólnie ustalimy podział obowiązków. Musimy skończyć robotę do czwartku włącznie.

– Do czwartku? Przecież to tylko cztery dni. – Ciotka zerknęła na mamę niepewnym wzrokiem. – Zazwyczaj potrzebujemy minimum siedmiu. A przypominam ci, że do tej pory obsługiwałyśmy zwyczajnych klientów. Wyobraź sobie, ile taki Brański musi mieć rzeczy. To niewykonalne!

Otworzyłam maila, którego chłopak wysłał na adres naszej firmy, i szybko przebiegłam go wzrokiem.

– Pan Arkadiusz potrzebuje w pełni urządzonego mieszkania na piątek. Planuje zorganizować w nim imprezę. To dlatego tak mu zależy na czasie.

– Aśka, będziemy musiały tam siedzieć od rana do nocy.

– Na mnie nie patrz! – krzyknęłam, widząc, jak mama odwraca się w moją stronę z miną zbitego psa. Wiedziałam, że się ze mną droczy, ale mimo to wolałam jej przypomnieć o zasadach, które ustaliłyśmy niemal sześć lat temu. – Obiecałaś mi, że nigdy w życiu nie będę musiała się tym zajmować.

– Ale to wyjątkowa sytuacja. – Klara zerknęła na mnie spod zmrużonych powiek.

– Wy też jesteście wyjątkowe, dlatego z pewnością dacie sobie radę! – zawołałam głosem godnym najlepszego coacha motywacyjnego.

Przed laty zgodziłam się przyjąć posadę w Zorganizowanych pod warunkiem, że moja noga nigdy nie stanie w mieszkaniu żadnego klienta. Nie będę oszukiwać. Niespecjalnie spełniałam się w tej pracy i tkwiłam tu tylko dlatego, żeby być blisko mamy. Żeby jej pomóc na tyle, ile potrafię. Rozkładanie cudzych szpargałów niestety nie mieściło się w zakresie tego, co mogłam dla niej zrobić.

– Nie tak cię wychowałam – westchnęła mama, udając przybitą.

– Najwyraźniej właśnie tak. – Puściłam do niej oczko i zabrałam się do notowania szalonych pomysłów, które miały pomóc dwóm niewielkim kobietom zaaranżować stuczterdziestometrowe dwupoziomowe mieszkanie syna bogatego celebryty w zaledwie cztery dni.

Zaczęłam od przesłania mu wiadomości z prośbą o jak najdokładniejsze zdjęcia, na podstawie których mogłybyśmy zapoznać się z rozkładem mieszkania, i wskazówki, gdzie umieścić drobiazgi mające dla niego największą wartość. Nie pierwszy raz klienci jeszcze przed rozpoczęciem zlecenia podsyłali nam fotografie bądź projekty 3D aranżacji swoich domów. Miałam nadzieję, że chłopak nie będzie nam rzucał kłód pod nogi. Do załącznika dodałam też umowę do podpisania. Dwadzieścia minut później otrzymałam maila zwrotnego z lakoniczną odpowiedzią i siedemnastoma zdjęciami jego nowego apartamentu. Żadnego „dziękuję, oczywiście, jak najbardziej”. Ani nawet grzecznościowego „pozdrawiam”. Od razu widać, z kim miałyśmy do czynienia.

– Jezu. – Ciotka Klara wyciągnęła okulary z szuflady, by jeszcze dokładniej przyjrzeć się przepychowi i surowej elegancji, które biły z przesłanych zdjęć. – Przecież to wygląda jak apartament milionera.

– I spójrzcie na ten widok! – dodała mama, przysuwając się do ekranu laptopa. Bez okularów do czytania musiała mrużyć oczy, by wyregulować ostrość obrazu. – Które to musi być piętro?

– Dwudzieste drugie – odparłam, przeglądając uzupełnioną i wydrukowaną umowę. – A dokładniej mówiąc, dwudzieste drugie i dwudzieste trzecie. Apartament ma dwa poziomy. To jeden z najwyższych wieżowców w Warszawie. City House Tower przy Złotej.

– Ojciec zadbał o dobry start dla syna.

– Nie każdy jest takim dupkiem jak Romek – wtrąciła gorzko ciotka.

– Klara – upomniała ją mama, a przez jej twarz przemknął grymas bólu.

Mimo upływu lat wciąż nie mogła się pogodzić z jego odejściem. Kochała go tak bardzo, że choć złamał jej serce, ciągle w jakimś stopniu wypełniał te dwie pogruchotane połówki w jej piersi.

– Już nic nie mówię. – Ciotka westchnęła przepraszająco i zarzuciła jej rękę na szyję. – Było, minęło.

– Dokładnie – dodałam. – Teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie i radzę wam jak najszybciej zejść na ziemię i brać się do roboty. Ja nie zamierzam ślęczeć nad nią do późna. Mam dzisiaj randkę i muszę się przygotować, a skoro Colin mnie wystawił, czeka mnie jeszcze podróż autobusem.

– Znowu? Na kogo tym razem padło? Szalonego studenta czy może spokojnego ekonomistę? – Ciotka Klara prychnęła na samą myśl o moim kolejnym wybranku.

– Jeszcze nie wiem – powiedziałam, przygryzając końcówkę długopisu. – To randka w ciemno. Marta umówiła mnie z jakimś znajomym z pracy. Pewnie jest kelnerem.

– Myślisz, że coś z tego będzie? – zapytała z nadzieją mama.

– Przecież wiesz. – Uśmiechnęłam się do niej łagodnie. – Z tego nigdy nic nie będzie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: