Spowiedź. Instrukcja obsługi - Adam Szustak OP - ebook

Spowiedź. Instrukcja obsługi ebook

o. Adam Szustak

4,6
28,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Książka to teoretyczny i praktyczny przewodnik po dość niełatwym dla wielu Sakramencie Pokuty i Pojednania. O. Adam Szustak OP w prosty, konkretny, ale i oryginalny sposób mierzy się w tej publikacji z różnymi wątpliwościami, niejasnościami, lękami i uprzedzeniami, które z czasem narosły wokół spowiedzi. Jednocześnie jednak z niesamowitą wyrazistością ukazuje spowiedź jako jeden z najbardziej dotykalnych śladów Boga w Kościele, pewników Jego obecności i najlepszy przykład Jego wszechmocy.

Spowiedź. Instrukcja obsługi składa się z dwóch części: teoretycznej i praktycznej. Pierwsza z nich zawiera komentarz do dwóch biblijnych „spowiedzi”, które sprawował sam Pan Jezus. Autor pokazuje Chrystusa, który spotykając ze swoim miłosierdziem dwóch apostołów, Piotra i Judasza, po pierwsze wyjaśnił, o co naprawdę będzie chodziło w spowiedzi, gdy będzie sprawował ją Kościół, po drugie zaś opowiedział, do jakiej relacji z Sobą chce zaprosić każdego grzesznika. Druga część książki to sama praktyka zawierająca szczegółowe, a zarazem bardzo przystępne i zrozumiałe omówienie poszczególnych warunków spowiedzi, czyli rachunku sumienia, żalu, wyznania grzechów oraz zadośćuczynienia i pokuty.

Przeczytaj tę książkę, jeśli szukasz odpowiedzi na pytania: Jak odróżnić grzechy ciężkie i lekkie? Z czego nie wolno się spowiadać? Czym jest grzech przeciwko Duchowi Świętemu? Które grzechy wołają o pomstę do nieba? Jak często, gdzie, kiedy i u kogo się spowiadać? Dla kogo jest spowiedź generalna? Jak się dobrze wyspowiadać? Kiedy nie można dostać rozgrzeszenia? Do czego potrzebna jest nam pokuta? Jaka jest różnica między stałym spowiednikiem a kierownikiem duchowym? Po co się spowiadać księdzu, skoro można spowiadać się Bogu?

Jeżeli jesteś grzesznikiem, a w szczególności jeżeli masz poczucie, że nie potrafisz sobie poradzić z własnym grzechem i już dotarło do Ciebie albo może właśnie do Ciebie dociera, że Twoje grzechy rujnują nie tylko Ciebie (bo to jest dosyć oczywiste), ale rujnują także Boże serce, to potrzebujesz jednego, prostego rozwiązania. Potrzebujesz spowiedzi. Potrzebujesz spotkania z Bogiem, który jednym słowem, jednym spojrzeniem miłości zniszczy całe to zło. Taką potęgę Bóg nam zostawił w sakramencie spowiedzi.
Chciałbym więc w tej książce wziąć na warsztat właśnie ten sakrament – jednocześnie niezwykły i sprawiający bardzo wiele kłopotów. Chcę pokazać Ci, o co chodzi w spowiedzi, jak się do niej przygotować, jak się dobrze wyspowiadać i jak sprawić, żeby była ona jak najbardziej owocna. Będzie to więc swoista instrukcja obsługi tego sakramentu, zarówno teoretyczna, jak i praktyczna.
Adam Szustak OP

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 176

Oceny
4,6 (9 ocen)
5
4
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Kiedy wyjedzie się z Łodzi w kierunku zachodnim, kiedy minie się Aleksandrów i Poddębice, można dojechać do miejscowości o wdzięcznej nazwie Księże Młyny. I jeśli przejedzie się przez owe Księże Młyny dosyć szybko, to rozpędem, po mniej więcej półtora kilometra, można wpaść do maleńkiej wioski o nazwie Leśnik. W tym Leśniku, w domku należącym do moich znajomych — domku, który nie ma numeru — parę lat temu spędziłem kilka dni na pustelni. Chciałem choć na chwilę wyrwać się z całego tego galimatiasu świata i trochę posiedzieć w ciszy, pomodlić się, pobyć z Panem Bogiem i odpocząć. Jako przewodnika na ten czas odosobnienia wybrałem Księgę proroka Ozeasza. Wybrałem ją, ponieważ znajdują się w niej niezwykle ujmujące słowa, które otwierają bardzo intymną perspektywę na przebywanie z Panem Bogiem. Bóg mówi bowiem ustami proroka, że chce zabrać swoją umiłowaną na pustynię i mówić do jej serca (por. Oz 2, 16). To zdanie, jedno z najbardziej znanych z Księgi Ozeasza, sprawiło, że zacząłem czytać tę księgę przez wszystkie dni pustelni. Jak się jednak okazało w trakcie lektury dalszej części, zdanie to było dosyć mylące, bo prowadziło do czegoś, czego się zupełnie nie spodziewałem.

Rzeczywiście Pan Bóg zabrał mnie na pustynię i mówił mi do serca, ale według tej księgi mówił mi rzeczy, których ja wcale nie chciałem słuchać. Nie wiem, czy byłeś kiedyś na takiej pustelni, czy byłeś kiedyś przez dłuższy czas w ciszy, w której nie ma żadnych przeszkadzajek, gdzie nie ma nic, co mogłoby odwrócić Twoją uwagę lub myśl od samego siebie. Otóż ze mnie w takich miejscach po mniej więcej dwudziestu czterech godzinach zaczynają wychodzić wszystkie niezbyt fajne rzeczy, czyli wszystkie moje grzechy i słabości. Choć na początku czuję się świetnie — wreszcie odcięty od zgiełku i hałasu, z poczuciem wytchnienia i wolności — to jednak po chwili odkrywa się przede mną cała prawda. I rzeczywiście, takie rzeczy są napisane w Księdze proroka Ozeasza. Pan Bóg mówi swojej umiłowanej, że zachowuje się względem Niego jak prostytutka, bo nie jest Mu wierna i cały czas szuka jakichś innych miłości. To jest bardzo o mnie — kiedy tylko na dłuższą chwilę pozwolę sobie na ciszę, zacznę słuchać tego, co we mnie siedzi, zgodzę się na to, żeby nie zagłuszały tego żadne aktywności i wypełniacze, to nagle spotykam się z nagą, brutalną prawdą o sobie. I nie ma się co oszukiwać — na dłuższą metę to jest nie do zniesienia. Po paru dniach nie mogę już znieść tego, co wydobywa się z mojego serca, tych wszystkich naprawdę zepsutych i grzesznych rzeczy.

Mało tego, podczas wspomnianego pobytu na pustelni w Leśniku wyczytałem w Księdze Ozeasza jeszcze coś znacznie gorszego. Otóż kiedy już zobaczyłem to wszystko, co kryje się w moim sercu, natrafiłem na rozdział jedenasty, który mną zupełnie wstrząsnął. Pojawia się w nim opis postawy Boga względem nieprawości, którą znajduje w Izraelu. Bóg zapewnia o swojej wierności i czułości, mówi o tym, że od dzieciństwa zawsze był z Izraelem, że zawsze się nim opiekował, że ciągle podnosił go do swojego policzka — tak niezwykła była Jego dobroć. Ale jednocześnie Ozeasz pisze, że na widok nieprawości swojego dziecka Bogu wzdryga się serce i rozpalają się Jego wnętrzności.

Co jest takiego niezwykłego w tym określeniu? Otóż hebrajskie wyrażenie, które zostało tam użyte, pojawia się w Biblii również w miejscu, gdzie jest niszczona Sodoma i Gomora. Zniszczenie Sodomy i Gomory, to wstrząśnięcie tymi miastami, określone zostało tym samym słowem, które opisuje to, co się dzieje w sercu Pana Boga, gdy widzi grzech swojego dziecka. Wtedy pomyślałem sobie, że mój grzech, moje słabości, moja głupota, moje od Niego odejścia sprawiają, że w Bogu burzy się miasto. Jego serce zostaje zniszczone i zrównane z ziemią. Gdy to sobie uświadomiłem, to szczerze mówiąc, nie wiedziałem na początku, co z tym wszystkim zrobić. Bo nagle zrozumiałem, że mój grzech niszczy i rujnuje nie tylko mnie oraz moje serce, ale również serce Boga. Jeśli kiedyś byłeś długo pogrążony w grzechu albo doznawałeś ogromu swojej słabości, to wiesz, o jakim zniszczeniu, o jakim poczuciu dewastacji jest mowa. Totalnie poruszyło mnie jednak to, że nasze grzechy czynią to samo również w Bogu. Sprawiają, że Jego serce jest zrujnowane, że Jego serce jest posiekane, zburzone, spalone tak mocno, że nic z niego nie zostaje. Nie zostaje kamień na kamieniu, jak w przypadku Sodomy i Gomory. To niesamowite, że nasze grzechy robią coś takiego z Bożym sercem.

W mojej głowie pojawiło się wtedy jedno pytanie: jak sprawić, żeby Boże serce nie było tak zdewastowane? I od razu przyszła odpowiedź — spowiedź. Spakowałem się więc, choć było jeszcze parę dni, które miałem spędzić na tej pustelni, i pojechałem do spowiedzi. Wiem, że kiedy słyszysz tę odpowiedź, może nie wydaje Ci się ona fascynująca. Co więcej nie jest to nic odkrywczego, ale jednocześnie ten pomysł spowiedzi był wtedy dla mnie jakimś totalnym objawieniem. Myślę bowiem, że spowiedź to najlepszy sposób na to, co można zrobić z całym tym badziewiem, które jest w naszych sercach, i jednocześnie najlepsza odpowiedź na to zrujnowane serce Pana Boga. Jeżeli więc jesteś grzesznikiem, a w szczególności jeżeli masz takie poczucie, że nie potrafisz sobie poradzić z własnym grzechem, jeżeli już dotarło do Ciebie albo może właśnie do Ciebie dociera, że Twoje grzechy rujnują nie tylko Ciebie (bo to jest dosyć oczywiste), ale rujnują także Boże serce, to potrzebujesz jednego, prostego rozwiązania. Potrzebujesz spowiedzi. Potrzebujesz spotkania z Bogiem, który jednym słowem, jednym spojrzeniem miłości zniszczy całe to zło. Taką potęgę Bóg nam zostawił w sakramencie spowiedzi.

Chciałbym więc w tej książce wziąć na warsztat właśnie ten sakrament — sakrament spowiedzi — jednocześnie niezwykły i sprawiający bardzo wiele kłopotów. Chcę pokazać Ci, o co chodzi w spowiedzi, jak się do niej przygotować, jak się dobrze wyspowiadać i jak sprawić, żeby była ona jak najbardziej owocna. Będzie to swoista instrukcja obsługi tego sakramentu, zarówno teoretyczna, jak i praktyczna.

CZĘŚĆ 1

Rozdział 1

Spowiedź świętego Piotra

Wiem, że większość czytelników sięgnęła po tę książkę głównie ze względów praktycznych, poszukując dobrego wyjaśnienia, o co w spowiedzi chodzi i jak się dobrze, owocnie spowiadać. Być może szukasz odpowiedzi na nurtujące Cię wątpliwości i pytania odnośnie do różnych grzechów oraz sytuacji czy też samej praktyki spowiedzi. Wszystkie te tematy oczywiście znajdują się w tej książce, ale zanim się nimi zajmiemy, zanim zaczniemy się uczyć dobrej spowiedzi, chciałbym bardzo, żebyśmy przyjrzeli się dwóm postaciom, a raczej dwóm spowiedziom — choć może słowo „spowiedź” w tych przypadkach jest trochę na wyrost — które te postaci odbyły. Chodzi mi o spowiedź świętego Piotra i Judasza. Dwóch uczniów Pana Jezusa, którzy dopuścili się zdrady swojego Mistrza. Każdy grzech jest zdradą Boga, myślę więc, że byłoby czymś bardzo owocnym przyjrzeć się, jaką Jezus przyjął postawę wobec tych dwóch wspomnianych zdrad i zdrajców. W ten sposób, zanim zaczniemy się uczyć spowiedzi, zobaczymy, kto na nas w konfesjonale czeka, do jakiego Boga z naszymi grzechami, czyli zdradami, przychodzimy. W moim mniemaniu jest to znacznie ważniejsze niż sama szczegółowa praktyka odprawiania tego sakramentu.

Zacznijmy od Piotra. Historię jego spowiedzi najlepiej zobaczyć od końca, czyli trochę nie tak jak trzeba, ale dzięki temu zorientujemy się, dokąd zaprowadziło go doświadczenie wyznania swojej zdrady Jezusowi. Zajrzyjmy więc do trzeciego rozdziału Dziejów Apostolskich:

Gdy Piotr i Jan wchodzili do świątyni na modlitwę o godzinie dziewiątej, wnoszono właśnie pewnego człowieka, chromego od urodzenia. Kładziono go codziennie przy bramie świątyni, zwanej Piękną, aby wstępujących do świątyni, prosił o jałmużnę. Ten zobaczywszy Piotra i Jana, gdy mieli wejść do świątyni, prosił ich o jałmużnę. Lecz Piotr wraz z Janem przypatrzywszy się mu powiedział: «Spójrz na nas!». A on patrzył na nich, oczekując od nich jałmużny. «Nie mam srebra ani złota — powiedział Piotr — ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!» I ująwszy go za prawą rękę, podniósł go. A on natychmiast odzyskał władzę w nogach i stopach. Zerwał się i stanął na nogach, i chodził, i wszedł z nimi do świątyni, chodząc, skacząc i wielbiąc Boga. A cały lud zobaczył go chodzącego i chwalącego Boga. I rozpoznawali w nim tego człowieka, który siadał przy Pięknej Bramie świątyni, aby żebrać, i ogarnęło ich zdumienie i zachwyt z powodu tego, co go spotkało.

A gdy on trzymał się Piotra i Jana, cały lud zdumiony zbiegł się do nich w krużganku, który zwano Salomonowym. Na ten widok Piotr przemówił do ludu: «Mężowie izraelscy! Dlaczego dziwicie się temu? I dlaczego także patrzycie na nas, jakbyśmy własną mocą lub pobożnością sprawili, że on chodzi? Bóg naszych ojców, Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, wsławił Sługę swego, Jezusa, wy jednak wydaliście Go i zaparliście się Go przed Piłatem, gdy postanowił Go uwolnić. Zaparliście się Świętego i Sprawiedliwego, a wyprosiliście ułaskawienie dla zabójcy. Zabiliście Dawcę życia, ale Bóg wskrzesił Go z martwych, czego my jesteśmy świadkami. I przez wiarę w Jego imię temu człowiekowi, którego widzicie i którego znacie, imię to przywróciło siły. Wiara [wzbudzona] przez niego dała mu tę pełnię sił, którą wszyscy widzicie». (Dz 3, 1-16)

Ta scena z życia świętego Piotra to pierwsze wydarzenie opisane w Dziejach Apostolskich po Zesłaniu Ducha Świętego. Miało ono więc miejsce w czasie, gdy zmartwychwstanie już się dokonało, Pan Jezus wielokrotnie spotykał się ze swoimi uczniami, wytłumaczył im, co i jak mają robić dalej, potem wniebowstąpił, a na koniec, po krótkim oczekiwaniu w Wieczerniku, dokonało się Zesłanie Ducha Świętego, które wreszcie uruchomiło apostołów do tego, by działać. Przytoczona sytuacja to zatem pierwsze wydarzenie po tych najważniejszych faktach w dziejach historii zbawienia.

Autor Dziejów Apostolskich, czyli najprawdopodobniej święty Łukasz, podaje, że Piotr i Jan wchodzili do świątyni punktualnie o godzinie dziewiątej. I to jest bardzo ważny szczegół, ponieważ otwiera on jakby całą tę historię i zapowiada, co się tu wydarzy. Godzina dziewiąta nie jest przypadkowa — to godzina śmierci Pana Jezusa. W tamtych czasach inaczej liczono godziny, więc to nie jest nasza dziewiąta rano. Wiemy z Pisma Świętego, że Pan Jezus umierał na krzyżu między szóstą a dziewiątą, czyli przekładając na nasz sposób liczenia czasu, między dwunastą a piętnastą. O piętnastej zaś Chrystus wydał ostatnie tchnienie, powierzając swoje życie w ręce Ojca. I o tej samej godzinie Piotr i Jan wchodzą do świątyni. Co to znaczy? To jest prosty sygnał od Łukasza, który próbuje nam powiedzieć: „Uważajcie, za chwileczkę będzie się działo zbawienie, za chwilę to, co wam opowiedziałem o Chrystusie, o Jego śmierci, o Jego zmartwychwstaniu, znów się wydarzy, tym razem w życiu Jego uczniów”.

Gdy więc Piotr i Jan idą się modlić do świątyni w godzinie śmierci Jezusa, czyli w godzinie, kiedy On zbawił ten świat, u bramy świątyni leży jakiś człowiek, który jest chromy. Jak się potem dowiemy, człowiek ten od urodzenia nie chodził. Można więc powiedzieć, że do niczego się nie nadawał. I nie chodzi tu tylko o jego chorobę fizyczną. W związku z tym, że był niepełnosprawny, nie wolno mu było wchodzić do świątyni. Taki zakaz był związany z prawem zawartym w Torze mówiącym, że niepełnosprawność czyniła człowieka rytualnie nieczystym. Żydzi uważali każdą chorobę za skutek grzechu, co oznaczało, że skoro dany człowiek jest chory, to za jego chorobę odpowiada on sam i jego grzech, ewentualnie jego rodzice, którzy musieli zgrzeszyć. Dlatego nie wolno mu było wchodzić do świątyni. Możemy więc założyć, że skoro ów człowiek nie chodził od urodzenia, to również nigdy w życiu nie był w świątyni. W tym fragmencie Dziejów chodzi więc nie tylko o niepełnosprawność, o to, że ciało tego człowieka jest chore. Mamy przed sobą człowieka, który już od ponad czterdziestu lat, od początku swojego życia, nie miał nigdy nic wspólnego z Panem Bogiem. Nigdy nie wolno mu było wejść do świątyni, złożyć w niej ofiary czy dokonać jakiejkolwiek innej czynności religijnej. We współczesnym kontekście powiedzielibyśmy, że on nigdy nie był na mszy, nie spowiadał się, nigdy nie przyjął Komunii Świętej. Mamy więc człowieka spoza środowiska wiary, może niewierzącego, na pewno niezwiązanego z wiarą w bliższy sposób. Właśnie jego spotykają Piotr i Jan.

Napisano, że chromego od urodzenia przyprowadzili tam jacyś ludzie, prawdopodobnie znajomi lub bliscy. Przypuszczam, że ten człowiek musiał czuć się bardzo wykorzystywany. Dlaczego? Możliwe, że ci ludzie kładli go każdego ranka przy bramie świątynnej i kazali zbierać pieniądze. Wiadomo, że sam nie był w stanie ich wydawać, dlatego najprawdopodobniej trafiały one do osób, które mu pomagały, być może jednocześnie nieco korzystając z sytuacji. Oczywiście nie chcę z góry zakładać, że to na pewno byli jacyś bardzo źli ludzie. Możliwe, że to była jego rodzina, która się też o niego troszczyła, ale przypuszczam, że jednocześnie ten chromy czuł się trochę jak przedmiot, ponieważ miał codziennie leżeć przy bramie i zbierać pieniądze. Wiedział, że prawdopodobnie jego sytuacja się nie polepszy, więc nigdy nie będzie mógł skorzystać z życia w pełni, zawsze będzie skazany na łaskę innych ludzi.

Gdy chromy zobaczył dwóch mężczyzn zbliżających się do niego, pewnie pomyślał sobie: „Jest szansa na pieniądze” — warto zauważyć, że jego pragnienia są już zawężone do tej jednej rzeczywistości, czemu nie można się zbytnio dziwić, bo czegóż innego mógłby oczekiwać. Wyciągnął rękę i zaczął krzyczeć, że chciałby jakiś datek. Dzieje się jednak coś innego. To, co robią święty Piotr ze świętym Janem, jest po prostu cudowne. Tekst mówi, że wchodząc do świątyni, dwaj uczniowie Jezusa przypatrzyli się żebrakowi. Pismo Święte w tym miejscu używa słowa, które dosłownie oznacza, że Piotr i Jan nie tyle spojrzeli na tego człowieka, ile „wpatrzyli się” w niego, zamyślili się nad nim, w znaczeniu, że bardzo chcieli go poznać. Co dzieje się dalej? Święty Piotr na jego prośbę odpowiada zupełnie niestandardowo, mówiąc: „Spójrz na nas!”. I tu także pojawia się to samo słowo oznaczające wpatrzenie oraz chęć poznania. Czyli tak jakby Piotr chciał powiedzieć: „Chcemy relacji z tobą. My na ciebie patrzymy, chcemy się przypatrzeć, o co ci chodzi. Ty też nas poznaj. Zbudujmy jakąś relację”. Chromy pewnie myślał, że chodzi o pieniądze, że za chwileczkę coś otrzyma, ale wtedy padają z ust Piotra zdumiewające słowa: „Nie mam srebra, ani złota (a w dokładnym tłumaczeniu z greki: srebro i złoto nie jest dla mnie), ale co mam, to ci dam. Wstań!”.

Co ciekawe, słowo „wstań” użyte przez świętego Piotra, gdy zwraca się do chromego, to dokładnie to samo słowo, które pojawia się w Biblii wszędzie tam, gdzie mówi się o zmartwychwstaniu. Kiedy uczniowie opowiadają o tym, że Chrystus powstał z grobu, to używają często właśnie słowa egeiro. Określa ono kogoś, kto nie żył i kto ze śmierci podnosi się do życia. Piotr stoi więc przed chromym i widzi – trzeba to mocno powiedzieć – trupa. Zarówno fizycznego, bo jego ciało nie działa, duchowego, bo nigdy nie był w świątyni, więc duch w nim także nie działa, ale także emocjonalno-relacyjnego, bo przecież jego więzi zawęziły się już jedynie do szukania wsparcia materialnego, on już nic więcej nie potrzebuje. U bram świątyni jerozolimskiej leży więc po prostu ludzki trup. Co ważne, ta brama nazywała się Bramą Piękną. To jest genialne, że święty Łukasz nie pominął tego szczegółu. Jej nazwa bowiem sugeruje, że obok niej powinien być piękny człowiek, takim, jakim stworzył go Bóg. Tam powinien stać cud natury, cud Bożego dzieła, cud cielesny, cud wiary, cud emocji, cud miłości. Leży jednak trup. Leży tam, gdzie powinno być piękno. Święty Piotr nie bez powodu mówi więc: „Wstawaj! Zafundujemy ci teraz zmartwychwstanie”. Mówiąc do niego dokładnie tym słowem, którym Biblia wskrzesza Chrystusa, Piotr ujmuje chromego za rękę, a ten natychmiast odzyskuje władzę w nogach, w stopach, a nawet – jak mówi Pismo – zrywa się!

Potem dzieje się niesamowita rzecz. Bardzo lubię sobie wyobrażać ten moment. Apostołowie i jeszcze do niedawna chromy człowiek wchodzą do świątyni, a ten zaczyna skakać, biegać, niemalże tańczyć z radości. Warto sobie to wyobrazić. W kościele, a może nawet w katedrze, trwa poważna msza, są biskupi, kapituła katedralna, może jest jakaś wielka uroczystość, taka patriotyczna ze sztandarami, chorągwiami itd. I nagle jakiś człowiek wbiega tam z kulami w rękach i zaczyna w tej katedrze wywijać tańce! Świątynia Jerozolimska musiała być bardzo czcigodnym i poważnym miejscem – miejscem, gdzie mieszkał sam Jahwe. Dlaczego ważne jest, by tak szczegółowo na to spojrzeć? Bo skoro jest to pierwsze wydarzenie po powrocie Pana Jezusa do Ojca, to Biblia jasno pokazuje nam, co będzie się działo z Kościołem od tego momentu. Czyli tak jakby święty Łukasz chciał nam zakomunikować: „Tak teraz będzie wyglądał Kościół. To, co miał zrobić Chrystus, już zrobił. Resztę przekazał apostołom i tak to teraz będzie wyglądać”. I oczywiście, że sprawcą tego cudu był Pan Jezus. Ale przez kogo On zadziałał? Przez Piotra. W jaki sposób? Piotr powiedział do chromego: „Ja nic nie mam. Złoto, srebro są nie dla mnie. Mam w sobie tylko jedno. Coś takiego mi się wydarzyło, więc to ci dam”.

Kiedyś, wczytując się w to zdanie, zauważyłem, że choć oczywiście Piotr i chromy rozmawiają o pieniądzach, bo chory wyciąga ręce po wsparcie, to jednak święty Piotr mówi coś innego niż tylko to, że nie ma pieniędzy. Co znaczy to zdanie „Złoto i srebro nie dla mnie”? Ono wcale nie oznacza, że Piotr w ogóle nie miał w kieszeni jakiejś gotówki, wręcz myślę, że mógł mieć. Nikt nie powiedział, że pierwsi chrześcijanie żyli bez grosza przy duszy. Znaczenie tego zdania wyjaśnia, jak się okazuje, inny fragment Pisma Świętego pochodzący z jednego z listów świętego Piotra. Właśnie tam Piotr dokładnie pisze, dlaczego wtedy użył tego słowa. Piotr mówi tak:

Wiecie bowiem, że z waszego, odziedziczonego po przodkach, złego postępowania zostali wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną krwią Chrystusa, jako baranka niepokalanego i bez zmazy. On był wprawdzie przewidziany przed stworzeniem świata, dopiero jednak w ostatnich czasach się objawił ze względu na was. Wyście przez Niego uwierzyli w Boga, który wzbudził Go z martwych i udzielił Mu chwały, tak że wiara wasza i nadzieja są skierowane ku Bogu. (1 P 1, 18-21)

Co Piotr mówi w tym liście? Posługując się tym samym symbolem, czyli nieposiadaniem złota i srebra, pokazuje, że tym, co jest w stanie nas wykupić, nie są najcenniejsze rzeczy, jakie posiadamy. Tylko jedna rzecz może nas odwrócić od naszego głupiego postępowania, które przez całe życie uskutecznialiśmy. Tym czymś jest krew Chrystusa. Piotr staje więc przed sparaliżowanym mężczyzną, który od urodzenia nie chodził, i mówi mu to samo, co w tym liście: „Nie mam złota i srebra, bo choćbym miał, to tym ci nie pomogę. Mógłbym ci dać wszystkie pieniądze, ale one i tak ci nie pomogą. Dam ci jednak coś, co prawdziwie mam”. A jak wynika z tego listu, to, co ma święty Piotr, to krew Chrystusa. W Piotrze musiało więc wcześniej dokonać się coś, co mu powiedziało, że dzięki krwi Chrystusa on jest w stanie robić takie rzeczy. I nie chodzi o to, że Piotr zacznie działać cuda swoją mocą. Nie. On za chwilę wyjaśni ludziom zgromadzonym w świątyni: „Czemu się dziwicie, że to się stało? To się nie stało naszymi siłami, naszą pobożnością. To wszystko wydarzyło się tylko dzięki temu, że mam w sobie Chrystusa”. To z kolei oznacza, że Piotr może stanąć przed człowiekiem, który jest trupem, i może powiedzieć mu „wstań”, a on wstaje. Co więcej, ten trup wybuchnie tak niesłychaną radością, że niemalże kościół rozwali. To wszystko mogło się wydarzyć, bo święty Piotr przeżył w swoim życiu spowiedź, czyli obmycie Chrystusową krwią.

Historia świętego Piotra to także opowieść o nas. Gdybyś więc odbył taką spowiedź, jaką przeżył święty Piotr, to miałbyś w sobie nie złoto, nie srebro, tylko Krew Chrystusa. A ona ma taką moc, że gdybyś spotkał umarłego na swojej drodze – może masz wokół siebie ludzi martwych czy to cieleśnie, czy duchowo, czy relacyjnie – to wstałby ze swojego grobu mocą tej krwi działającej w Tobie. Cud uzdrowienia chromego to pierwszy, ale nie ostatni cud świętego Piotra. W kolejnych rozdziałach Dziejów Apostolskich aż roi się od jego cudów. Chwilę po tym wydarzeniu ze świątyni Piotr trafi do jakichś miejscowości, gdzie będą mu znosić chorych z całej okolicy, i sam cień przechodzącego Piotra będzie wystarczał, by dokonywało się uzdrowienie. Cień świętego Piotra będzie miał moc uzdrawiania! Ludzie leżeli na chodnikach i patrzyli, gdzie padnie cień Piotra, bo on powodował, że chorzy zdrowieli. Wszyscy, którzy byli nieodwracalnie chorzy, nagle ożywali, ponieważ Piotr tylko przechodził i akurat rzucił na nich cień. Niesamowite więc rzeczy działy się za pośrednictwem świętego Piotra, które jednak nie byłyby możliwe, gdyby wcześniej nie przeżył spowiedzi obmywającej go w krwi Pana Jezusa. O tym zaś wydarzeniu opowiada dwudziesty pierwszy rozdział Ewangelii świętego Jana.

Potem znowu ukazał się Jezus nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób: Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: «Idę łowić ryby». Odpowiedzieli mu: «Idziemy i my z tobą». Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili. A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: «Dzieci, czy macie co na posiłek?». Odpowiedzieli Mu: «Nie». On rzekł do nich: «Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie». Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: «To jest Pan!». Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę — był bowiem prawie nagi — i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko — tylko około dwustu łokci.

A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: «Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili». Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości, sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: «Chodźcie, posilcie się!». Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: «Kto Ty jesteś?», bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im — podobnie i rybę. To już trzeci raz, jak Jezus ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał.

A