Legendy i opowieści Ziemi Kłodzkiej - Romana Majewska, Leszek Majewski - ebook

Legendy i opowieści Ziemi Kłodzkiej ebook

Romana Majewska, Leszek Majewski

0,0

Opis

Ta wspaniała publikacja przybliża barwną historię Ziemi Kłodzkiej sprzed wieków. Czy to dorosły, czy dziecko znajdzie w niej swoją legendę. Nie brak tutaj opowieści o Liczyrzepie, zwykłych i niezwykłych ludziach, czarownicach, duchach i rozbójnikach, o przedziwnych wydarzeniach. Poczytać można o dobroci i nikczemności, o złocie, biedzie i klejnotach. Układ książki zaplanowany został tak, że w oddzielnych rozdziałach czytelnicy znajdą legendy i opowieści z poszczególnych miast i gmin.

Książka jest znakomitym uzupełnieniem bardzo popularnego przewodnika „563 atrakcje Ziemi Kłodzkiej i czeskiego pogranicza”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 259

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ziemia Kłodzka kraina baśni i legend

Nim ducha Sudetów Liczyrzepą nazwano

Historia osadnictwa w Sudetach oraz poszukiwanie bogactw mineralnych, szczególnie w Karkonoszach, nieodłącznie związane są z legendami. Postacią, która się przez nie przewija jest Duch Gór zwany przez nas Liczyrzepą, w Czechach Krkonošem, zaś w Niemczech Rübezahlem.

Tworzona od XVI wieku bibliografia naukowa poświęcona postaci Ducha Gór imponuje mnogością opowiadań i składa się z ponad 200 pozycji. Po dołączeniu doń wielu legend, baśni, wierszy, pieśni, utworów scenicznych (w tym pięciu oper) stanowi pokaźny zbiór.

Większość badaczy uważa, że postać tą stworzyli Słowianie zasiedlający Sudety w czasach, kiedy nie potrafiono wytłumaczyć wielu zjawisk przyrodniczych i zdarzeń zachodzących w otaczających ludzi świecie. Przypisywano więc je działaniom wyimaginowanych istot, które czczono i starano się zyskać ich przychylność.

Do upowszechnienia postaci Ducha Gór przyczynili się przybywający od XII wieku w Karkonosze poszukiwacze skarbów, najpierw z pogranicza francusko-belgijskiego, a później z innych części Europy, nazywani powszechnie Walończykami. Po nich pojawili się drwale, pasterze, laboranci (zbieracze ziół) i górnicy. Mimo, iż przynosili własne mity o różnych duchach, to jednak słowiański Duch Gór stał się w walońskich podaniach Strażnikiem Ryfejskich Gór, jak nazywano wówczas zachodnie Sudety, oraz Skarbnikiem nieprzebranych skarbów Karkonoszy i Gór Izerskich. Aby odstraszyć konkurentów górnicy i laboranci zaczęli rozpowszechniać także opowieści o złym, wzbudzającym strach Rübezahlu. Przedstawiali go jako straszliwe monstrum będące skrzyżowaniem osła, Iwa i kozła. Taka dziwaczna postać o nazwie Rubenczal, ukazana na tle gór, pojawiła się w roku 1565 na mapie wrocławskiego kartografa Martina Helwiga.

Z czasem Duch Gór stał się popularny wśród ubogich, którzy nie znajdując sprawiedliwości w świecie realnym, szukali szczęścia w marzeniach. Dlatego przedstawiano go często jako ramię sprawiedliwości wspomagające dobrych i biednych, a karzące złych i bogatych. Wyobrażano też sobie Ducha Gór jako figlarnego psotnika, bądź dającego się lubić rubasznego osobnika.

Kler, zagrożony popularnością Ducha Gór, zaczął utożsamiać go z diabłem jako wysłannikiem piekieł, czarnym aniołem czy złym Belzebubem mając nadzieję, że tak zohydzona postać nie będzie podobała się prostym ludziom. Dla przeciwieństwa posłużono się także inną, wypróbowaną przez kościół metodą, nazywając Ducha Gór Panem Janem i utożsamiając go ze św. Janem Chrzcicielem, opiekunem źródeł. W ten sposób chciano wyplenić istniejący jeszcze w XVIII wieku pogański obyczaj składania wiosną ofiar u źródeł rzek, zamieniając ten obrzęd na święto ku czci św. Jana. Już w roku 1681 na szczycie Śnieżki pojawiła się kaplica, zaś w roku 1684 poświęcono licznie odwiedzane źródło Łaby.

W szerszej świadomości Rüben Zahl (tak również nazywano Ducha Gór) zaistniał w latach 1662-1672, kiedy Johanes Paul Praetorius, bakałarz uniwersytetu w Lipsku, wydał cztery tomy zawierające 241 poświęconych mu opowieści. Część z nich, co potwierdzał sam autor, była przez niego zmyślona, ale większość to autentyczne legendy.

Po ogromnym sukcesie Praetoriusa szereg pisarzy podchwyciło ten wątek, którego apogeum nastąpiło w epoce romantyzmu. Ukazało się wówczas wiele ckliwych opowieści z Duchem Gór w roli głównej, zawsze ze szczęśliwym zakończeniem. Dzięki Karolowi Musacsusowi, którego opowiadania przetłumaczono na francuski i angielski (1782-1787) Duch Gór trafił do większości krajów Europy. W legendach o nim pojawił się wątek liczenia rzep, co wywarło wielki wpływ na przyszłe miano Ducha Gór – Rübezahl.

Nadspodziewanie wcześnie sudecki duch zagościł w naszej literaturze, mimo iż góry te nie należały wówczas do Polski. Już w pierwszej połowie XVII wieku gdańszczanin Henryk Nicolai w rozprawie „Michaeclia czyli o aniołach, ich naturze etc.” wymienił go, zaliczając do złych demonów, diabłów i czarnych aniołów. W roku 1612 Walenty Roździeński (Ślązak piszący po polsku) przedstawił Ducha Gór nie używając jego niemieckiego imienia, dając jedynie do zrozumienia czytelnikowi poematu, o którego ducha chodzi, podając spolszczoną nazwę Śnieżki (Riesenberg) – Ryzenberk:

Z tych duchów jeden trefny duch się ukazował

około Ryzenberku, a z ludźmi kuglował.

Wszakoż acz więc w straszliwej postawie przychodził

do ludzi, przecię nigdy żadnemu nie szkodził.

Aż gdy mu kto uczynił pośmiech, a złość jaką,

tedy mu sposobem oddał krzywdę taką:

zaćmił mu mrok, a zawiódł go kędy do błota,

z którego niźli wylazł, miał dosyć kłopota.

W roku 1677 ducha tego nazywając diabłem Rywanzahlem zaprezentował w „Diariuszu podróży po Europie” Teodor Billewicz, stolnik żmudzki towarzyszący w wyprawie na Śnieżkę księciu Michałowi Kazimierzowi Radziwiłłowi. Sudecki duch w roku 1723 w „Heilbronner – Polonus Cracoviensis” przybrał imię Rubezzal. We wpisach do ksiąg pamiątkowych w karkonoskich miejscowościach w XIX wieku figuruje jako Rybecal. Tak wspomina go w swych pamiętnikach Wincenty Pol pisząc, że w czasie wyprawy na Śnieżkę kupił kij zakończony twarzą Rybecala, a później jeszcze Rybecala ustruganego z drzewa. Z czasem na Górnym Śląsku pojawiło się określenie Rzepiór, które zapewne wynikało ze skojarzenia rzepa + upiór.

Bogusz Zygmunt Stęczyński – poeta, rysownik, krajoznawca i nieustanny poszukiwacz śladów polskości na Śląsku, w roku 1878 w poemacie „Śląsk – podróż malowana w 21 pieśniach” tak opisuje karkonoskiego ducha:

...a te łyse ściany

zamieszkuje Rzepolicz, rzadko widywany,

ale silny, swawolny duch, co zawsze chodzi

i podróżnych w kierunkach podróży zawodzi.

Pokazując się jako myśliwiec świadomy,

znając doskonale przejścia i rozłomy

to się jeleniem, kozłem lub smokiem pojawi,

albo syczącym wężem zuchwale się stawi.

To znowu jako botanik wystąpi łagodnie,

poradzi, drogę wskaże lecz wcale zawodnie.

Przewodnik kończąc mowę, radzi nam serdecznie,

abyśmy czystą myślą tchnęli tu koniecznie

i mieli szczerość w sercu, pogodę na czole,

a ten Duch nie wyrządzi nam żadną swawolę.

Stęczyński dokonał dosłownego tłumaczenia nazwy Rübezahl, ale wersja ta nie przyjęła się i użyta była prawdopodobnie tylko jednokrotnie. Po drugiej wojnie światowej, kiedy część Sudetów przywrócono Polsce, znacznie ożywiło się zainteresowanie Rzepiórem. Pospolita dziś lecz nie podobająca się językoznawcom nazwa Liczyrzepa wprowadzona została do literatury w roku 1945 przez Józefa Sykulskiego i figuruje w tytule jego książki „Liczyrzepa – zły duch Karkonoszy”. Sykulski – polonista, literat, krajoznawca i regionalista – pragnął przybliżyć polskiej ludności napływającej na Dolny Śląsk miejscowe legendy. Natrafiwszy w Jeleniej Górze na ogromne ilości przedstawień Rübezahla zagłębił się w mitologię, a doszukawszy się w niej nie tylko czeskich, ale i polskich akcentów, postanowił adoptować go do współczesnych realiów. Nie chcąc posługiwać się niemieckim mianem i nie znając poematu Stęczyńskiego dokonał dosłownego tłumaczenia nazywając tą postać Liczyrzepą, jako że Rübe to rzepa, zaś zahl(-en) to liczyć.

Wyimaginowany przed wiekami Duch Gór jest obecnie na Dolnym Śląsku (i nie tylko) bardzo popularny. Wiele czasu poświęcili mu i sławy przydali m.in. Wojciech Walczak, Julian Janczak, Krzysztof R. Mazurski, Stanisław Rospond czy Tadeusz Steć. Samo ustalenie właściwego miana Ducha Gór zajęło naukowcom dużo pracy i czasu. Bohater Sudetów nazywany jest teraz rozmaicie. Dla Czechów to Karkonoš lub Krakonoš, dla Niemców i Austriaków – Rübezahl, a dla nas Karkonosz, Liczyrzepa lub Rzepiór. Przez wiele lat popularna dolnośląska gra liczbowa nazywana była Liczyrzepką, koło przewodników PTTK we Wrocławiu nosi imię Rzepióra, a koło terenowe PTTK w Dusznikach-Zdroju Ducha Gór – Liczyrzepy, takie nazwy ma również szereg pensjonatów i schronisk. Chociaż Ducha Gór można różnie nazywać, to dobry jest on na wszystko.

Wyprawa Praducha na Ślężę

Praduch jak na bardzo starego, ale na pewnie nie najstarszego ducha przystało, najczęściej przebywał w Górach Sowich, najstarszej części Sudetów, których tak jeszcze wtedy nie nazywano. Lubił swoją siedzibę i chociaż mógł przybierać różne postacie i być wszędzie, gdzie mu się żywnie podobało, szczególnie upodobał sobie jedno miejsce. Może dlatego, że z tego miejsca – najwyższego szczytu – widok był zaiste imponujący.

Z jednej strony widział wyższe i niższe pasma górskie porozcinane dolinami potoków i rzek, porośnięte nieprzebytą puszczą pełną dzikiego zwierza. Na wielu grzbietach z zielonej gęstwiny wyzierały skały i skałki, co to wyglądały często jak zastygłe w ruchu zwierzęta. Z drugiej strony, tej z której słońce nie pokazywało się nigdy na niebie, była rozległa jak okiem sięgnąć przestrzeń, bliżej gór miejscami pagórkowata, a im dalej coraz bardziej płaska, porośnięta również lasami. Spośród widocznych tu i ówdzie wzgórz i pagórków wyróżniała się góra wyrastająca z płaskiego terenu i przerastająca pozostałe rozmiarami. Częściej niż inne pokryta była ona chmurami i rozświetlana ognistymi wężami błyskawic. W pogodne dni tchnęła majestatem i tajemniczością, rozparta szeroko niczym ptak chroniący pod swoimi skrzydłami pisklęta.

Nic więc dziwnego, że wzbudziła ona zainteresowanie Praducha, który postanowił tam się wybrać, tym bardziej, że pewnego pogodnego wieczoru zauważył na szczycie góry migotliwą światłość. Pomyślał, że pewnie i tam żyją istoty podobne do tych, które od bardzo dawna zamieszkiwały jego górską krainę. Teraz doliny rzek i potoków zasiedlili nowi przybysze swoim wyglądem nie przypominający już niedźwiedzi. Są smuklejsi, wyżsi, a włosy porastają im tylko bardziej kształtne i mniejsze głowy. Okrywają się skórami zwierząt, szczególnie w chłodne dni oraz czymś co nazywają tkaninami i wykonują na dziwnych przyrządach. Nie chronią się już jak praludzie w pieczarach, bądź w szałasach zrobionych z gałęzi, ale jamy w ziemi wykładają pniami drzew lub stawiają na ziemi z drewnianych, ociosanych pni pomieszczenia, które nazywają chatami. W chłodne dni grzeje ich światłość, którą nazywają ogniem i oddają jej boską cześć. W chatach mają wiele przedmiotów wykonanych z drewna, a do jedzenia i picia służą im naczynia ulepione z gliny. Polują jak dawniej, przy pomocy łuków, ale mają też i inne narzędzia wykonane z metalu. Stworzenia, które wydawały na świat nowe istoty, nazywano niewiastami. W odróżnieniu od tych, których zwano mężami miały zaokrąglone kształty, cieńsze nogi i ręce, smuklejszą szyję. W uszach, na szyjach, rękach i nogach pobrzękiwały im ozdoby wykonane z jelenich rogów, błyszczących kamieni, metalu. Mężowie chętnie przyozdabiali się kłami dzika, niedźwiedzia lub wilka. Praduch, który mógł przybierać tylko postać męską, czuł dziwną słabość do niewiast, szczególnie do tych, które miały gładkie lica i mało wiosen. Chociaż mężowie imponowali mu siłą, bystrością i zaradnością w trudnych sytuacjach stwierdził, że zdecydowanie woli niewiasty.

Przeczuwając że tej nocy może go spotkać coś niezwykłego, postanowił wyruszyć w podróż. Przybrawszy postać wielkiej sowy, aby w ciemnościach dobrze widzieć i móc poruszać się bezszelestnie, poleciał w stronę tajemniczej góry rozświetlonej migotliwym blaskiem. Ponieważ leciał bez wypoczynku, dotarł do celu zanim słońce pokazało się na niebie.

Oglądając teren z wysoka widział trzy góry, z których dwie stanowiły jakby jedną całość, przedzieloną niegłęboką, ale dość szeroką doliną. Zmęczony przysiadł na potężnym dębie na szczycie wyższej góry, a to co ujrzał wprawiło go w zdumienie. Nieopodal, na rozległej polanie płonął wielki ogień. Otaczał go szeroki krąg ułożony z dużych głazów, które bezładnie piętrzyły się również w innych miejscach góry. Pośrodku kręgu wokół ognia pląsała gromada ludzi dziwnie, a strojnie przybranych. Trzymając się za ręce podrygiwali i podskakiwali śpiewając pieśni na cześć słońca. Przyglądał się im uważnie, a ponieważ jako sowa widział coraz gorzej, bowiem ciemność szybko przemieniała się w szarość i znad koron drzew wyłaniała się ogromna kula słońca uznał, że chcąc obserwować dalej ruchliwą gromadę musi przybrać postać innego ptaka. Aby nie stać się łupem jakiegoś drapieżcy, przemienił się w jastrzębia.

Długo przyglądał się widowisku, które coraz bardziej mu się podobało. Tym razem jednak nie zdecydował się przybrać człowieczej postaci i wejść między ludzi, chociaż jego uwagę przyciągnęła piękna, złotowłosa niewiasta przewodząca największemu korowodowi. Jej ruchy i postawa miały w sobie coś, czego Praduch nie potrafił jeszcze określić, ale poczuł ogarniającą go dziwną słabość i chęć, aby tą niewiastę bliżej poznać. Postanowił, że jeszcze tutaj powróci.

Narodziny Liczyrzepy

Możemy przypuszczać, że dziwne uczucie do pięknej nieznajomej, które ogarnęło Praducha nie było niczym innym, jak objawem zakochania się. No cóż, na miłość nie ma rady!

Pewnego pogodnego dnia podjął męską decyzję i postanowił udać się do wybranki serca, aby pozyskać jej względy. Użyliśmy takiego romantycznego określenia, ale tak naprawdę to nie wiemy czy Praduch miał serce. Chociaż kiedy przybierał ludzką postać i starał się zachowywać jak człowiek, to może i on na właściwym miejscu je miał?

Aby godnie zaprezentować się pani swego serca, Praduch przybrał postać okazałego, miłego oku strojnego męża. A chcąc lepiej wczuć się w postać człowieczą, tym razem ze swej siedziby w Górach Sowich do osady pod Ślężą udał się konno, pokonując mokradła, strumienie i rzeki, których w tej części kniei dużo było.

Kiedy zmęczony dość uciążliwą drogą, nawet dla niego ducha-człowieka, zbliżył się do osady u podnóża świętej góry, słońce stało już wysoko na niebie. Nieruchome, drżące od słonecznego żaru powietrze przesycał zapach ziół i kwiatów, a jaskółki krążące nisko nad ziemią zwiastowały burzę. Górę spowijały bure, ciężkie od deszczu chmury, a z daleka dawał się słyszeć głuchy, dudniący grzmot. Wszystko co żyło zdawało się czekać na deszcz, gdyż od wielu już dni ani jedna kropla nie spadła. A często bywało i tak, że góra zatrzymywała cały deszcz dla siebie i na dole próżno go oczekiwano.

Zbliżanie się obcego do osady obwieściło głośne szczekanie psów i gęganie gęsi. Kto żyw chwycił za łuk, topór czy oszczep, aby stawić czoła nieprzyjacielowi. Jakież było ich zdziwienie, kiedy z lasu wynurzył się jeden tylko jeździec. Obawiano się jednak podstępu i jeszcze przez chwilę trwano w napięciu, czy nie pojawią się ukryci w lesie bądź w zaroślach wojowie. Kobiety i dzieci ukryte w chatach trwożnie popatrywały przez szpary, ciekawe dalszego biegu zdarzeń. Na ten czas z chaty bardziej okazałej od innych wyszła dostojna niewiasta i stojąc między orężnymi bez trwogi patrzyła na zbliżającego się jeźdźca.

Nieznajomy podjechawszy bliżej zsiadł z konia i opędzając się od obszczekujących go psów, bez specjalnej uniżoności wszystkich pozdrowił. Ognisty, kary rumak przystrojony bogatym rzędem niespokojnie parskał i bił kopytami o ziemię. Mieszkańcy osady nabrawszy pewności, że przybysz jest sam i pewnie nie ma złych zamiarów, odwołali psy. Domyślili się, że zdrożony zechce skorzystać z gościny. Po chwili słudzy zabrali niespokojnego rumaka, aby go napoić i nakarmić, a jeździec podszedł do stojącej w oczekiwaniu niewiasty.

Oczy Ślęży, bo ona to była, i Praducha spotkały się. Przez chwilę przyglądali się sobie. Ślęża ubrana w prostą lnianą suknię, ozdobioną jedynie niewielkim sznurem paciorków, wyglądała bardzo pięknie. Jasne, złociste włosy nie spływały spokojnie, jak przy pierwszym spotkaniu, ale spięte z tyłu głowy czyniły jej szyję dłuższą, podobną do łabędziej. Patrzyła śmiało w oczy Praducha nie speszona jego natarczywym wzrokiem. Ten postawny, o szlachetnym obliczu, bogato odziany mężczyzna wydał się jej wielce interesujący. Przyjaznym gestem zaprosiła go do chaty, nakazując jednocześnie rozejść się gromadzie. Była już po temu najwyższa pora, bo zerwał się gwałtowny wiatr, a pierwsze duże krople deszczu spadały na wyschniętą ziemię.

Ślęża, posadziwszy gościa na siedzisku okrytym skórą niedźwiedzia, poleciła słudze podać jadło, sama zaś przywoławszy Radunię wraz z nią usiadła obok. Kiedy gość zaspokoił głód i pragnienie poprosiła, aby opowiedział o sobie opowiedział i drodze, którą przebył. Mówił więc Praduch o swojej górskiej krainie, o ludziach, którzy ją tu i ówdzie zamieszkują, o swoich siedzibach i nieprzebranych skarbach, o uzdrawiających wodach, zwierzętach i wielu innych, bardzo interesujących rzeczach.

Jako, że siedzenie w ciemnej, dymnej izbie nie było miłe, wyszli przed chatę by teraz posłuchać opowieści Ślęży. O tym, że wiele lat temu utraciła ukochanego męża Darzbora, którego na łowach srogo poturbował niedźwiedź. Mimo iż potrafiła przyrządzać różne wywary i mikstury z ziół, borsuczego i bobrowego sadła i wielu swym współplemieńcom pomogła w chorobie, jemu pomóc nie mogła. Swego męża, starszego rodu, wielce miłowała i szanowała, toteż kiedy umarł przyrzekła, że żadnemu innemu ślubować nie będzie. Mówiła ze łzami w oczach i wypiekami na twarzy, jak bardzo długo go opłakiwała, i że dopiero po jego śmierci urodziła córkę – jedyne ich dziecko, jedyną radość życia. Opowiadała, że Darzbora opłakiwała również przyroda. Niebo na długi czas spowiły deszczowe chmury. Od obfitych opadów rozmiękła ziemia, którą ludzie ślęgiem wówczas nazywali. Ją samą zaś zaczęto nazywać Ślężą – kapłanką słońca. Dorastająca córka coraz bardziej rozumiała rozpacz i ból matki po tak ciężkiej stracie i jak tylko potrafiła pocieszała i radowała, toteż nazwano ją Radunią.

Nadchodził zmrok i czas było wieczerzać. Dopiero teraz Praduch oderwał wzrok od Ślęży, aby dokładniej przyjrzeć się Raduni. W ciemnej izbie nie mógł ocenić jej krasy. Była to młódka, równie urodziwa jak matka, ale od niej niższa. Kruczowłosa, niebieskooka, ubrana w prostą białą suknię bez ozdób i tylko włosy miała przepasane złocistą wstęgą. Z całej postaci biła radość i spokój, a w oczach migotały wesołe ogniki.

Wieczorem, kiedy powietrze oczyszczone deszczem było przyjemne i rześkie, na wielkim placu pośrodku osady rozpalono ognisko, wokół którego zebrali się wszyscy mieszkańcy ze starszyzną na czele. Zaszczytne miejsce zajęła Ślęża z córką i dostojnym gościem obok. Wyraźnie czekano na jego opowieść. Nim ją rozpoczął, postanowił wszystkich obdarować. Sięgnął więc po skórzany mieszek, z którego długo sypały się różności. Czegóż tam nie było! Piękne zausznice i bransolety, naszyjniki z drogocennymi kamieniami i złocistym jantarem, noże myśliwskie o pięknych kościanych rękojeściach, tkaniny przetykane złotem, a nawet słodkości dla dzieci. Każdy otrzymał podarek, zaś najwięcej i najpiękniejsze Ślęża z Radunią. Wszyscy bardzo się dziwili, ale nie zdradzali tego, że taki mały mieszek mógł pomieścić tyle wspaniałego dobra. Po długiej opowieści tańczono i śpiewano do bladego świtu. Nawet Praduch brał udział w ogólnej wesołości zachęcony przez Ślężę, która tanecznikom przewodziła.

Jeszcze kilka dni zabawił Praduch u gościnnych Ślężan i choć go zatrzymywano na dłużej uznał, że już czas wracać. Zapraszając Ślężę i Radunię do siebie zapewnił, iż osobiście po nie przybędzie. Uzgodniono spotkanie na świętej górze, gdzie Ślęża aby przysposobić córkę do roli kapłanki i zielarki musiała z nią się udać w najbliższą pełnię księżyca.

Praduch chcąc godnie przyjąć zaproszone niewiasty przeniósł się na Śnieżkę, najwyższy szczyt swego królestwa, gdyż do tej pory najchętniej przebywał w starszych jeszcze od niego Górach Sowich. Uporządkował leżące w nieładzie głazy i przepięknie przyozdobił siedzibę w głębi gór. Kiedy minęła pełnia, udał się na świętą górę, aby sprowadzić oczekujące tam na niego niewiasty.

Podziemny pałac i jego okolica oraz rozleglejszy niż ze Ślęży widok wzbudziły ich podziw. Opływały tutaj we wszelkie dobra, otrzymywały wszystko czego zapragnęły. Czas upływał niebywale przyjemnie na ucztach, zabawach i wędrówkach. Ślęży coraz bardziej podobała się rola przyjaciółki tak dostojnego, mocarnego i przebogatego władcy. Pewnego dnia zdecydowała, że spełni prośbę Praducha i pozostanie na dłużej. Odesłała więc Radunię wiedząc, że godnie ją we wszystkim zastąpi. Później, w trudnym do określenia czasie przyszedł na świat kolejny i też nie wiadomo czy ostatni władca tego królestwa – Liczyrzepa.

Polanica-Zdrój oraz jej okolice

Polanicki niedźwiedź

Dawno, dawno temu młody gajowy udał się na obchód puszczańskiego rewiru. Dzień był upalny i niebawem ogarnęło go znużenie i dręczące pragnienie. Nie dane mu było jednak go ukoić, bowiem gdy tylko zaczął czerpać dłonią chłodną wodę ze zbawczego źródełka, rzucił się na niego potężny niedźwiedź. Młodzian był silny niezwykle i po krótkich zmaganiach zdołał powalić zwierza na grzbiet. Już zamierzał wbić nóż w serce kudłatej bestii, kiedy usłyszał słowa:

– Krynica, którą znalazłeś wysycha, ale ja w zamian za darowanie mi życia, wskażę ci wodę obfitszą i smaczniejszą.

Zdumiał się gajowy niepomiernie i uwolnił niedźwiedzia, który powiódł go ku zacisznej, pełnej kwiatów polanie, gdzie tryskała woda o dziwnym zapachu. Za radą kosmatego przewodnika pił wodę powoli, delektując się jej ożywczym smakiem. Wkrótce zmęczenie opuściło młodzieńca zupełnie i rześki już chciał podziękować niezwykłemu stworowi, lecz ten zniknął w gęstwinie. Zwabieni sławą niezwykłej wody przybywać tu zaczęli ludzie nawet z odległych stron, potwierdzając jej zbawienne działanie.

Dookoła polany rozwinęła się osada, którą po latach nazwano Polanicą, a miejsce spotkania upamiętnia rzeźba niedźwiedzia w Parku Leśnym.

Stara polana

W miejscu bez nazwy, leżącym na podmokłym terenie nad rzeką zwaną dzisiaj Bystrzycą Dusznicką osiedliła się mała grupka ludzi. Jedni wypasali bydło i owce, inni karczowali pobliskie lasy, aby uzyskać uprawną ziemię, a jeszcze inni reperowali wozy i uprzęże zatrzymujących się tutaj na popas kupców, prowadziła tędy bowiem odnoga szlaku handlowego jantarowym zwanego. Mieszkańcy niewielkiej społeczności żyli zgodnie, pomagając sobie wzajemnie, a ponieważ przybywało ich, polana z roku na rok powiększała swój zasięg. Z czasem zaczęli budować domostwa również na wyżej położonych, bardziej suchych terenach, zaś wcześniej zasiedlone nazwali starą polaną.

Pewnego razu, codziennym zwyczajem pasterz pędził owieczki do wodopoju, jako że nie chciały one pić wyciekającej tu i ówdzie ze źródeł wody zostawiającej rdzawy osad na kamieniach i korzeniach drzew. Kiedy owce były już nad rzeką, z lasu wypadła wataha wilków, które rzuciły się na zwierzęta zagryzając i porywając kilka, inne poranione i przestraszone rozbiegły się. Sporo czasu zajęło pasterzowi spędzenie ich do gromady. Zmęczył się przy tym bardzo, bo niemłody był już i schorowany.

Nadchodziła noc. Z pobliskiego tajemniczego i strasznego trzęsawiska dobiegało beczenie jeszcze jednej owieczki, która aż tam się zapędziła. Pasterz nie mógł jej tam zostawić na niechybną śmierć. Z bojaźnią w sercu wszedł na bagna, brnąc coraz dalej i zapadając się coraz głębiej. Z każdym krokiem czuł jak ogarnia go niemoc, ale smutny głos tonącego zwierzęcia dodawał mu odwagi i siły. Dotarł wreszcie do owieczki, wziął ją na ramiona i wkrótce z ulgą postawił na skraju trzęsawiska. Sam zaś, zmęczony i oblepiony błotem, napił się tylko wody ze źródełka i powlókł do szałasu, gdzie padł jak nieżywy.

Spał długo, a kiedy się obudził bardzo umorusany, przypomniał sobie zdarzenie z dnia poprzedniego. Na samą myśl o nim bał się nawet poruszyć sądząc, że ręce i nogi będą go bolały bardziej niż zwykle. Kiedy jednak wstał ze zdziwieniem poczuł się lekki i rześki, jak za dawnych młodzieńczych lat. Jeszcze długo później nie odczuwał trapiących go wcześniej niedomagań.

Po wielu latach powstało w tym miejscu uzdrowisko Polanica, w którym wykorzystywano lecznicze błoto, a do dziś w kuracji używane są także smakowite źródlane wody.

Źródlana wróżka

Pewien niedomagający na serce młodzieniec wędrował lasami i górami Ziemi Kłodzkiej. Długo był już w drodze i nim się obejrzał, zapadła noc. Bardzo spragniony usłyszał dźwięczny szum, a kiedy rozejrzał się, z radością spostrzegł źródło. Pochylił się i pijąc z niego poczuł, że perlistość i przyjemny smak wyjątkowo odróżniają tą wodę od innych. Droga, którą przebył, utrudziła go i osłabiony osunął się na miękki jak aksamit mech.

Siedział tak chwilę, kiedy ujrzał coś dziwnego. Nad źródłem unosiła się delikatna mgiełka, a gdy wpatrywał się w nią zauroczony, lśniąca poświata zamieniła się w piękną dziewczynę. Księżyc był już wysoko, a jego światło srebrnym płaszczem okrywało białe szaty źródlanej wróżki. Krople wody lśniły i migotały w jej płowych włosach, jak perły i szlachetne kamienie, nagie stopy unosiły się w tańcu nad kryształowo czystą wodą. Nagle mgła ponownie otuliła dziewczynę, i ta znikła bez śladu. Mimo, że księżyc świecił na niebie, młodzieniec miał wrażenie, że zapadł mrok. Potykając się o korzenie drzew i przewracając odnalazł drogę do domu.

Czar, któremu uległ owej nocy nie dawał mu spokoju. Jeszcze nie raz coś wiodło go do tajemniczego źródła. Bardzo pragnął, aby wróżka ukazała mu się ponownie. Może udałoby mu się ją zabrać ze sobą? Zatopiony w marzeniach popijał wodę ze źródełka. Uczyniwszy to wiele razy, zdumiony i uszczęśliwiony poczuł, że jego serce ozdrowiało, a on sam odzyskał siły. Kiedy zrozumiał, że stało się to za sprawą leczniczej mocy wody, ze smutkiem w sercu porzucił myśl o zatrzymaniu dla siebie źródlanej wróżki. Niewdzięcznością było by bowiem, gdyby w zamian za odzyskane zdrowie uprowadził ją z jej krainy. Poza tym źródła, których wróżka strzegła, wyschły by pewnie pozbawione opiekującego się nimi duszka.

Młodzieniec wyrósł na znanego lekarza. Często, kiedy księżyc w pełni okrywał łagodną poświatą góry Ziemi Kłodzkiej, siadywał w tym samym miejscu, gdzie przed laty dane mu było przyglądać się tańcom ślicznej dziewczyny. Niestety wróżki już nigdy więcej nie ujrzał, a na stare lata zapomniał o marzeniach młodości. Pozostało mu w pamięci jedynie wspomnienie pięknego przeżycia i wiedza o mocy źródeł, których wodą uleczył wiele zmęczonych i chorych serc.

Źródlana wróżka z pewnością nadal żyje, skoro polanickie źródła wciąż się pienią i każdemu, kto ma schorowane serce, pomagają odzyskać siły i zdrowie.

(według Barbary Hlauschka-Steffen)

Bibliografia

Bartkiewicz K., Dzieje Ziemi Kłodzkiej w wiekach średnich, Wrocław 1997

Bieda T., U podnóża Gór Stołowych, Radków 2004

Biliński B., Kłodzko PTT, Kłodzko 1947

Cabaj R., Prawdziwe nieprawdziwe, Wrocław 1955

Firszt S., Źródła pisane dotyczące Ducha Gór z Karkonoszy od średniowiecza do końca XVII w., Jelenia Góra 2003

Franz L., Die Grafschaft Glatz in Wort und Bild, Glatz 1896

Galas A. A., Dzieje Śląska w datach, Wrocław 2002

Gröger R., Sikorski M., Na granicy legendy i wiary, Nowa Ruda 1993

Guerquin B., Zamki śląskie, Warszawa 1957

Hauptmann C., Księga Ducha Gór, Jelenia Góra, Szklarska Poręba 2000

Helsztyński S., Apokryf śląski, Warszawa 1979

Hochleitner J., Scheer I., Obrońca przed wylewami rzek, Świdnica 1998

Hoever H., Żywoty świętych pańskich, Olsztyn 1999

Jańczak F. J., Człowiek i przyroda. Przegląd zmian w środowisku geograficznym Śląska, Wrocław 1985

Jirásek A., Stare podania czeskie, Katowice 1989

Jońca E., Obszary chronione i zabytki przyrodnicze w województwie wałbrzyskim, Wałbrzych 1984

Jurasz T., Zamki i ich tajemnice, Warszawa 1972

Karkonosz, nr 3, 5-7, opr. zbiorowe, Studenckie Koło Przewodników Sudeckich, Wrocław

Kincel R., U szląskich wód, Racibórz 1994

Kosmas, Kosmasa kronika Czechów, Warszawa 1968

Kruszyński P., Podziemia w Górach Sowich i zamku Książ, Wałbrzych 2004

Kühnau R., Sagen der Grafschaft Glatz, Mittelwalde 1926

Kwaśniewski K., Podania dolnośląskie, Wrocław 1999

Lamparska J., Dolny Śląsk jakiego nie znacie, Wrocław 2002

Lamparska J., Tajemnicze podziemia, Wrocław 2000

Lamparska J., Tajemnice, zamki, podziemia, Wrocław 1998

Łuczyński R. M., Tropami śląskiego dziedzictwa, Wrocław 2000

Majewska R., Majewski L., Legendy i opowieści Ziemi Kłodzkiej, Kłodzko 1998

Majewski L., Baśnie i legendy na szlakach Turystycznej Szóstki, Kłodzko

Maleczyńska E., Ruch husycki w Czechach i w Polsce, Warszawa 1959

Mizia S., Historia Śląska, Wrocław 1997

Mazurski K. R., Góry Sowie, Wrocław 1996

Mazurski K. R., Miłość i dramaty królewny Marianny, Wrocław 2000

Mazurski K. R., Ziemia Kłodzka. Część południowa, Wrocław 1996

Mazurski K. R., Z lamusa Rzepióra, Wrocław 2000

Oniszczuk K., Oblicze miasta. Katalog wystawy, Kłodzko 1986

Osowski E., Z Krakowa przez Ziemię Kłodzką do Pragi po koronę, [w]: Ziemia Kłodzka nr 44

Ostrowicz A., Landek w Hrabstwie Kłockiem w Szląsku, Poznań 1881

Pater J., Wrocławski kalendarzyk katolicki, Wrocław 2001

Perzyński M., Dolnego Śląska miejsca niezwykłe, lecznicze i mało znane, Wrocław 2000

Perzyński M., Gminy Kłodzko skarby i osobliwości, Wrocław 2002

Perzyński M., Twierdza i inne atrakcje Kłodzka, Wrocław 2007

Pielgrzymy, nr 88, 89, 95, 96, opr. zbiorowe, Studenckie Koło Przewodników Sudeckich, Wrocław

Pilch J., Zabytki architektury Dolnego Śląska, Wrocław, Warszawa, Kraków, Gdańsk 1978

Plebanek K., Sanktuarium Matki Bożej Strażniczki Wiary Bardo Śląskie, Wrocław 1995

Podborsky M., Góry Stołowe. Broumowská vrchovina, Praha 1997

Podziemne trasy turystyczne Sudetów Środkowych i Wschodnich, opr. zbiorowe, Wałbrzych 1998

Potocki J., Rozwój zagospodarowania turystycznego Sudetów od połowy XIX wieku do II wojny światowej, Jelenia Góra 2004

Pokutnicy, opr. zbiorowe, Studenckie Koło Przewodników Sudeckich, Wrocław1988

Pregiel P., Okrutny gubernator hrabstwa kłodzkiego generał Fougué, Kłodzko 2000

Rapušnikova S., Ziemia Kłodzka i Broumovska, Broumov 1998

Roczniki Ziemi Kłodzkiej, opr. zbiorowe, Towarzystwo Miłośników Ziemi Kłodzkiej, Kłodzko

Ropelewski A., Pionierskie lato, Warszawa 1972

Rospond S., Rzepolicz – Liczyrzepa czyli Rübezahl, Warszawa 1964

Roździeński W., Officina Feraria, Kraków 1612

Serwatka T., Polacy i Czesi. Dziesięć wieków sąsiedztwa, Nowa Ruda 1998

Słownik geografii turystycznej Sudetów, red. Staffa M., T. 11-16, Warszawa, Kraków, Wrocław 1989-1999

Sykulski J., Liczyrzepa zły duch Karkonoszy, Jelenia Góra 1945

Szczepankiewicz-Battek J., Protestantyzm na Śląsku, Wrocław 1966

Toczyńska-Rudysz K., Panoramy miasta Kłodzka, Kłodzko 1981

Twierdza Kłodzka, opr. zbiorowe, Kłodzko 1999

Walczak W., Pod Śnieżnikiem, Wrocław 1964

Walczak W., Sudety, Warszawa 1998

Zathey B., Franciszkanie we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku, Wrocław 1994

Zelenay A., Przewodnik po zabytkach Kłodzka, Kłodzko 1960

Zeszyty Muzeum Ziemi Kłodzkiej, opr. zbiorowe, nr 1–7, Kłodzko

Tekst: Romana i Leszek Majewscy

Redakcja techniczna: Zbigniew Franczukowski

Projekt i opracowanie graficzne: Wioletta Kanik

Konwersja do ePub i mobi: mBOOKS.marcin siwiec

Ilustracje: archiwum Wydawnictwa PRESSforum

Patronat nad wydawnictwem Miejski Zakład Komunalny w Polanicy-Zdroju Sp. z o.o

Wydanie II

© Copyright for the text, cover and layout by Romana & Leszek Majewscy and Wydawnictwo PRESSforum

ISBN: 978-83-966936-1-7

Wydawnictwo PRESSforum

57-320 Polanica-Zdrój, ul. Parkowa 7

tel. 601 166 545, [email protected]

www.pressforum.pl

Kłodzko – Polanica-Zdrój 2023