Trzy oświeceniowe poematy z przymrużeniem oka. W pięknej pod względem literackim formie, z fantastyczną fabułą i niesamowicie kąśliwym dowcipem. W kogo było wymierzone ostrze krytyki?
Nie muza była natchnieniem poety, który opiewał waleczne czyny, lecz... myszy. Myli się bowiem ten, kto uważa, że te szkodniki niczym się nie wsławiły. Rolą pisarza było więc przypomnieć, jak to zjadły złego księcia Popiela. I na trwałe zapisały się w polskiej historii, a raczej w legendach, tak bardzo poważanych przez XVIII-wieczną szlachtę.
Podobnie jak w „Myszeidzie”, także w innym poemacie heroikomicznym – „Monachomachii” – autor nie stroni od scen batalistycznych. „Lecą sandały i trepki, i pasy”, rwą się kaptury, pękają kufle, a wszystko przez wojnę między mnichami z klasztorów karmelitów i dominikanów. Współcześni Krasickiemu nie wykazali się jednak poczuciem humoru, musiał więc poeta wkrótce opublikować „Antymonachomachię”. Ale czy rzeczywiście inaczej ocenił w niej duchowieństwo?