Fizymatenta – słowo to narodziło się dzięki wojnie francusko-pruskiej (1870–71), w której po raz pierwszy Ślązacy musieli służyć w armii niemieckiej. Kiedy Niemcy podbili Paryż i chłopcy zaczepiali panienki w wiadomych celach, często z ich ust padało zdanie: „Faisez ma tante!”, czyli „Weź się za moją ciotkę” (w gwarze: „Podupcz se mojom ciotke!”; w znaczeniu: staruszkę). Zaadoptowane w gwarze dobrze przylega do spraw małych i większych, na przykład do losów Śląska.

To książka, którą zabierzesz ze sobą w drogę. Tę krótką, tramwajem do pracy, dłuższą, weekendową – ale i taką na kraniec świata. Będziesz pożerać ją zachłannie, niczym babciny przysmak z dzieciństwa – od czasu do czasu wyjmując z gardła ość. Bo to opowieść niezwykła i niełatwa.
Przez kilkanaście minionych lat Kazimierz Kutz, wybitny reżyser, pisarz, działacz społeczny i polityk, na łamach katowickiego dodatku „Gazety Wyborczej” publikował felietony, w których co tydzień bez miłosierdzia tarmosił nasze paranoje, odzierał nas z codziennych małostek, kpił z zadufanych i uziemiał ideologicznie lewitujących. Od czasu do czasu żegnał też największych – ludzi pięknych, swoich braci i siostry z polskiego Parnasu. I upominał się o Śląsk, najbardziej sponiewierany zakątek Polski.
A wszystko to czynił z literacką klasą godną „Kronik tygodniowych” Słonimskiego, pasją lekarza zatrutej polskiej duszy i gorzką intuicją śląskiego Wernyhory. Jak cały ten Kutz.

„Kutz jest przekorny, prowokujący, miejscami ironizujący, ale jakże smakowity. Kiedyś – minęło już 27 lat – był moim nauczycielem Śląska, tak jak wszystkich Polaków uczył Śląska w swoich filmach. Ta książka to dalszy ciąg jego śląskich rekolekcji” – Adam Michnik