Czołgi istnieją prawie sto lat i chociaż żaden z systemów bojowych nie spotyka się z tak licznymi zagrożeniami na polach bitewnych jak ten, to pancerne kolosy wciąż mają się dobrze. Czołgi przetrwały do dnia dzisiejszego, mimo że już kilka razy wieszczono ich odejście do lamusa jako broń bez przyszłości. I nad Sommą i, rok później, w bitwie pod Cambrai posłużyły tylko do stworzenia wyłomów w zasiekach niemieckich i wkrótce po zakończeniu wojny Brytyjczycy przeznaczyli na złom znaczną część swoich wozów. Także w USA i we Francji traktowano je po macoszemu podporządkowując je piechocie i kawalerii. Broń ta nie miała też dobrej prasy zaraz po II wojnie światowej, kiedy rozpowszechniły się coraz wymyślniejsze pociski rdzeniowe i kumulacyjne i przenośne środki przeciwpancerne. Zmierzch czołgów nadejść miał też w latach 80. XX w., kiedy masowo pojawiły się śmigłowce z wyrzutniami przeciwpancernych pocisków kierowanych, a kolejny raz po rozgromieniu wojsk Saddama Husajna, kiedy teoretycy amerykańscy rzucili hasło zastąpienia ciężkich czołgów lżejszymi pojazdami kołowymi o takiej samej sile ognia. Dopiero przeciągające się okupacje Iraku i Afganistanu uprzytomniły, że nic tak nie chroni żołnierzy i nie wzmacnia ich morale jak pancerz czołgu i nic tak nie wzbudza respektu u przeciwnika jak oręż „fortecy na gąsienicach”.