Muszę przyznać, że nie upatruję swojej misji w tym, by "nawracać nawróconych", troszczyć się o porządne owce w stadzie, ani też w prowadzeniu ustawicznych polemik i sporów z przeciwnikami. Czuję, że jestem tu przede wszystkim po to, by zaproponować rozumiejącą bliskość tym, którzy mają opory przed włączeniem się w szeregi rozradowanych tłumów i pod rozwinięte sztandary jakichkolwiek barw.
Owi Zacheusze, ludzie poszukujący i pełni ciekawości, chcą równocześnie zachować dystans i obserwować wszystko z lotu ptaka; jednak dziwna mieszanina pytań i oczekiwań, zainteresowania i nieśmiałości, a czasem może nawet poczucia winy i jakiejś niestosowności trzyma ich za zasłoną liści sykomory.
Lubię Zacheuszów; myślę, że posiadam dar ich rozumienia. Być może wielu ludziom wydają się "wyniośli", ale moje doświadczenie mówi, że nie czynią tego z pychy, lecz raczej z jakiegoś zażenowania; być może ich niechęć do tłumów oraz haseł i sztandarów bierze się z przeświadczenia, że prawda jest zbyt krucha, by można ją było skandować na ulicach.