Są marzenia... które powinny w swojej sferze marzeń pozostać i nigdy nie przekroczyć progu fantazji, dzięki której zostały do życia powołane. Marząc, tworzymy wizje, prywatną fatamorganę, a ona może powrócić prawie każdej chwili, gdy tylko przymkniemy oczy. Zapach, melodia, smak wywoła nastrój tak dobrze nam znajomy. Tak bardzo, że znów niełatwo... Napisałam, zamknęłam, ale nie zapomniałam... Pewne postacie i wydarzenia zagościły na zawsze w tej dobrej, inne w mojej zbytecznej pamięci, a obie części "Marzeń" mogą tylko jak syjamskie bliźnięta funkcjonować, gdyż jest im dane wspólne bicie serca...
Anna Strzelec

"Druga pora życia, czyli jak zabija się miłość" Anny Strzelec to kontynuacja tematu podjętego w pierwszej książce "Tylko nie życz mi spełnienia marzeń" -  O miłości i rozstaniach, rozdarciu między dwoma rodzinami i krajami. Powieść pełna sprzeczności, wspomnień i nadziei. Czy uda się reanimować uczucie, które zaczyna umierać? Czasami, grzechy przeciwko nadziei mogą być cięższe niż te, przeciwko miłości...

 

Fragment:

Stoję przed wejściem do naszego niemieckiego mieszkania i otwieram drzwi. Dora, mieszanina radosnego pisku i skowytu wskakuje na mnie z całą swoją wyciągniętą długością, tańczy i liże po rękach. Tak cieszyć się umie tylko pies. Poza nią w domu nie ma nikogo, żaluzje są opuszczone, by popołudniowe słońce nie szkodziło naszym orchideom. Cisza i pustka. Czy ktoś tutaj mieszka? W naszej sypialni moje łóżko zasłane tak, jak je pozostawiłam. Po stronie Horsta rozrzucona piżama, na komódce jakieś tabletki i paczuszki z jednorazowymi  sterylnymi majtkami z elastycznej gazy. Używa się ich po operacji... Gdzie jest Horst? Zaczynam rozpakowywać mój plecak, wrzucam przywiezioną wędlinę do lodówki z nadzieją, że jest jeszcze OK i nie tylko dla Dory. Powinnam zaglądnąć na drugą stronę do teściów. Być może tam spędzają razem popołudnie, bo nadszedł właśnie czas popołudniowej kawy. Wyjmuję słoiczek polskiego miodu, który przywiozłam dla nich w prezencie i zapasowymi kluczami otwieram drzwi mieszkania naprzeciwko nas. - Aaa, da bist Du ja - takim zwrotem mój teść witał wszystkich i za każdym razem. I zabrzmiało to tak, jakbym wróciła z miasta, a nie z prawie dziesięciodniowej podróży. Właśnie zrobił kawę dla siebie i żony, transportuje pełen dzbanek na balkon i nalewa do filiżanek. Mutter siedziała na fotelu przy ogrodowym stoliku, który też przywieźliśmy podczas  przeprowadzki z Frankfurtu. Przywitałyśmy się, ale trudno  powiedzieć czy jej pamięć zarejestrowała fakt mojego powrotu. Ważniejsza była teraz kawa i Marmorkuchen. Miałam wrażenie, że znów trochę przytyła.
Vater nie wiedział gdzie jest Horst, nie pamiętał też kiedy ich syn wrócił ze szpitala, a ja nie miałam ochoty ani na kawę ani też czekoladową babkę w ich towarzystwie. Wróciłyśmy z Dorą do naszego mieszkania i wtedy na progu stanął Horst. Mój, operowany przed kilkoma dniami na przepuklinę mąż, z małym wiaderkiem pełnym jeżyn. Horst nie mówił nigdy ?da bist du ja", Horst mówił ?hallo" jak do telefonicznej słuchawki. I teraz patrząc na mnie też powiedział  ?hallo", a ja przez moment miałam wrażenie, że odległość między nami jest dużo większa. Że jesteśmy od siebie dalej niż na długość przedpokoju i połowy naszej kuchni. ?Hallo" rzucam w tę przestrzeń przyciemnioną roletami, a potem podchodzę i zabieram mu pojemnik z ręki. Stawiam na podłodze i obejmuję mojego męża. Przytulam go i bardzo chcę powstrzymać się od pytań, którymi zaraz zacznę wypełniać dzielącą nas przestrzeń... Horst całuje mnie w policzek i odsuwa od siebie, a potem podnosi wiaderko pełne bordowego owocu i wstawia do zlewozmywaka. - Gdzie ty byłeś? - Jedno z pytań musiało być wypowiedziane. - Przecież widzisz, na jeżynach. - Już tak dobrze się czujesz, że możesz wyprawy na jeżyny robić?