Nie wiem dokładnie, kto kogo poprosił do tańca, ale pląsają, że aż miło popatrzeć. Pierwszy raz widzę Tkacza tylko i wyłącznie w roli autora tekstu. To, że sobie poradzi, było jasne jak słońce, historia obok formy plastycznej jest nieodłączną częścią wypowiedzi przedstawicieli komiksu autorskiego, do jakich również Tkacz należy. Zaskakują dojrzałość, poetyka i humor opowieści. Świetnie nakreślone postacie, oryginalny, ciekawy, trochę teatralny pomysł. Gdy śmieję się z malarza Ludwigiera, to tak jakbym się śmiał trochę z siebie. W tej opowieści wszyscy są sfrustrowani. Malarz przypadkowością sukcesu zawodowego, w którym nie miał udziału, kontroler swoją brzydotą, odkrytą i wyciagniętą na światło dzienne przez malarza. Jedyną „przytomną” osobą jest siostra Ludwigiera. Piksa przyzwyczaiła nas do niespodziewanych zwrotów akcji. Należy do nielicznych artystów, którzy nie pozwalają widzom przysnąć, kołysząc ich wypróbowaną, ciągle powtarzaną manierą. Rysunki Piksy na pierwszy rzut oka wyglądają szkicowo, trochę niedbale, jakby były robione w pośpiechu. Gdy rzucimy okiem po raz drugi, pośpiech i szkicowość w magiczny sposób zamieniają się w celność i wyrafinowanie. Ekspresja wynikająca ze „szkicowego” charakteru kreski doskonale współgra i podkreśla dziwaczność opowieści i cechy indywidualne bohaterów: brzydkiego młodzieńca, jeszcze brzydszego kontrolera i sfrustrowanego, introwertycznego, zbzikowanego artystę,  z którym wytrzymać jest w stanie wyłącznie jego siostra. Aga Piksa oswoiła kreskę perfekcyjnie. Jakby sugerując się tytułem, stworzyła rysunki genialne, którymi można się sycić bez końca. Za pomocą paru pociągnięć i zawijasów opisuje emocje, ekspresję, ruch. To niezwykłe, jak wiele informacji można zawrzeć w syntetycznej linii.