Pogoda nie była nawet taka zła jak na ten śniegowy stan. Promienie słońca nie dawały rady przebić tak bardzo gęstych, puchowych chmur, ale mimo tego i tak nie było takiego przerażającego mrozu jak jeszcze parę dni temu. Po wydeptanej ścieżce na obrzeżach miasta szła jakaś para. Młoda, czarnowłosa dziewczyna trzymała się za rękę ze swoim chłopakiem. Jacy byli w sobie zakochani. Jacy szczęśliwi. Uczucia biły od nich pokonując zimno, śnieg i ciemne chmury. Miłość biła to wszystko na głowę, a radość i szczęście z posiadania kogoś bliskiego niemal roztapiały lód jaki pokrywał jeziora. Chłopak powiedział coś do niej, a ona uśmiechnęła się. W jej uśmiechu było coś magicznego, coś czego nie dało się zwyczajnie opisać, coś co zdolne pokonać było wszystkie przeciwności losu. Wyglądała tak młodziutko i na pewno nikt nie dał by jej więcej niż 18 lat, a jemu tak około 20. I kiedy młodzi spacerowali szczęśliwi w domu chłopaka toczyła się konwersacja na temat jego przyszłości. Przyszłości, która dostarczy mu nie lada nieszczęść i łez.