zazwyczaj nocą kiedy

wrzeszczały przydworcowe drzewa

marzyłem o zanurzeniu się w pociąg

aż do przeklętego świtu

gdy zstępowały tępe kawki

i zbiegały się puste korpusy

niekochane i niedotykane

a wtedy zapadałem się w nie

i fałszywy poranek nie grzał nas

więc szliśmy pod słońce bez drogi

pośpieszne pogodzone korpusy

zamordowane pnie

wywrócone barki

i ja co noc opuszczający swoje książki oczy i buty