W 1879 roku Cyprian Kamil Norwid spostrzegł, że poezja i dobroć stanowią „niebłahą dwójcę”, przypominającą dwie nieśmiertelne siostry, u stóp których pełzają wszelkie obfitości, bogactwa, potęgi i umiejętności. Warto poważyć się na rozwinięcie tego przekonania, z którym u schyłku XX wieku gorzko polemizował Tadeusz Różewicz. Znaną maksymę Norwida sformułujmy nieco inaczej: „Z rzeczy świata tego zostaną tylko trzy, / Trzy tylko: muzyka, poezja i dobroć... i więcej nic...”. Sens tej zuchwałej korekty uzasadnijmy natomiast sentencją Fredericka Williama Fabera: „Dobroć w słowach to na tej biednej ziemi muzyka niebieska”. Tymoteusz Karpowicz przyznawał, że najwięcej sił czerpie ze źródła muzyki. Powziął on przypuszczenie, iż dobroć to „jedyna moneta ziemska, którą będzie można zabrać ze sobą do wieczności”. Edward Stachura pragnął całkowicie zaniknąć w zasłuchaniu i stać się „uchem robaka w dobrą porę muzyki”; innym razem zalecał z wyimaginowanego zaświata: „Bądź dobry i tak powinno być. Na pewno tak”. Z kolei Roman Brandstaetter rozmyślał w jednej z modlitw: „Cóż istnieje bez ciebie, Dobroci?”. Ziarna dobroci wzrastają w utworach poetów XX-wiecznych o odmiennych rodowodach, metrykach i stylach. Można je odszukać we wczesnych wierszach Władysława Sebyły, pełnych współczucia wobec krzywd ludzi (np. wobec nędzy ulicznych muzykantów) oraz niedoli zwierząt. Ziarna te wzrastają także w przenikniętych przeczuciem śmierci lirykach Jerzego Lieberta i Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, odwołujących się częstokroć do motywu ludzkiego serca. O ciemności, która „żywi nas po kryjomu dobrocią pokątną”, pisał Bolesław Leśmian...