Podobno statystyczny OBYWATEL ŚWIATA spędza przed szklanym ekranem od 5 do 6 godzin dziennie. Od pewnego czasu nie jestem statystycznym OBYWATELEM ŚWIATA, zajmuję się marketingiem w Złotych Myślach, pierwszym i największym wydawnictwie elektronicznym w Polsce. Czytam książki, setki stron, a może tysiące, a szklany ekran dla mnie nie istnieje…

Po co Ci to mówię? Faktycznie, nie ma nic ciekawego w moich zwierzeniach. Wiem, że nie interesuje Cię też, ile liter, słów i stron czytam na minutę. Więc jeszcze raz: dlaczego Ci to mówię? Ponieważ dziś na moment przekroczyłam średnie standardy OBYWATELA ŚWIATA i patrzyłam w szklany ekran 12 godzin.

I wiesz co?

Jest z nim podobnie jak ze szklaną kulą – nie liczy się, ile się w niego wpatrujesz, ważne, co dostrzeżesz.

Co zobaczyłam ja? Widziałam chaos. Widziałam, jak ludzką siłę roboczą zastępują małpy, a klonowanie w bardzo szybkim tempie staje się akceptowalną rutyną. Widziałam, jak upadają gospodarki. Potężne i dobrze znane firmy znikną z rynku jak zdmuchnięte wiatrem płomienie. Jedyne co po nich pozostaje to duszący zapach popiołów. Technologia eliminuje tysiące miejsc pracy. W mojej wizji doszło nawet do świętokradztwa - tradycyjne leki „wyszły z mody”, zapanował szał na hamburgery z tofu!

To nie był upojny wieczór z MATRIX-em ani Equlibrium, to nie była ekranizacja Orwella, to nie była kolejna wizja apokalipsy. To wszystko i jeszcze więcej zobaczyłam w szklanym ekeranie nowego prototypu okularów – google glasses. Wszystko, co widziałam, już się dzieje. Wszystko, co dostrzegłam, można samemu znaleźć w wyszukiwarce, a niedługo będzie można oglądać w ekranie mobilnych okularów, na własnym nosie, 24 godziny na dobę.

Wystarczy, że powiesz dwa magiczne słowa: "gogle + x", a najpotężniejsza machina informacji, wyszukiwarka Google, przedstawi Ci wszystkie najlepsze wyniki. Możesz widzieć, słyszeć i przyswajać setki tysięcy informacji dzięki małemu gadżetowi na swoim nosie. Wiesz, co mówił Pan Hilary, nosząc swoje okulary? Gdzie są moje… No tak, i musiał znaleźć je sam. Ja byłam w lepszej sytuacji: wypowiedziałam tylko magiczne „google Randy Gage” i stało się… Nic nie było od tej pory takie samo.