Dorosłam w świecie, którego nie kumam, bo nikt mnie nie ostrzegł, że tu będzie tak chujowo. Nie pisałam się przecież na ten zakompleksiony kraj; na konserwę we władzach ustawodawczych, na makdonaldy, seriale na Polsacie i brudne chodniki; na tę szarość, która przez rysy w żelbetowych płytach spływa z sąsiada na sąsiada; na tę niską, śmieszną polskość, z której każą mi być dumną, choć jest mi jej tylko wstyd. W szkole głaskali po głowie za wypracowania o tym, że lepiej jest jednak być; za ładnie opakowaną w słowa kontestację, bez błędów gramatycznych, ortograficznych i metafizycznych; za tę samą kontestację, która wkrótce miała doprowadzić mnie na granicę obłędu. Sami mnie przecież stworzyliście; stworzyliście potwora z obgryzionymi paznokciami, dyplomem UMK i miłą buzią, i ja tu teraz muszę, kurwa, żyć, więc proszę się nie dziwić, skąd we mnie ta wściekłość; ja was wszystkich będę teraz przeżuwać i wypluwać na kartkę w postaci literek, a wy zawsze możecie sobie te literki w domu powycinać nożyczkami i poukładać z nich jakieś inne słowa, na przykład arbuz, meloman albo kaloryfer.

„O pisaniu książek i paru innych sprawach” to lekko napisany komentarz do ciężkostrawności świata. To książka powstała ze zwerbalizowania stanu permanentnego wkurwienia na rzeczywistość, w miejscu gdzie rozpacz zderza się z wrodzonym dystansem i poczuciem humoru, czego efekty są dosyć dziwne.
To książka, która być może nie jest światu do niczego potrzebna.
Ale dzięki niej zostałam